- W empik go
Historya zwyczajnego człowieka: z opowiadania emeryta - ebook
Historya zwyczajnego człowieka: z opowiadania emeryta - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 353 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Walerya Marrené.
Warszawa nakład i druk S. Lewentala
Nowy-Świat Nr, 41.
Дозволено Цензурою
Варшава 8 Апрђля 1896 года.
Kocham Warszawę! Nic dziwnego. Urodziłem się w niej, tu pełzałem dzieckiem, biegałem chłopakiem… teraz, pochylony starością, włóczę się po jej ulicach… Wiem, w którem miejscu spocznę na Powązkach. Coraz mam więcej znajomych w tej dzielnicy umarłych, a coraz mniej na świecie: to i nie straszno będzie mi się położyć tam, gdzie są wszyscy moi.
Chodzę tymczasem po ulicach miasta.. Tu nigdy nie jestem samotny: z drzew, ogrodów, z okien kamienic, nawet z bruku ulic powstają tłumione wspomnienia; a ja uśmiecham się, weselę, smucę, drżę trwogą lub nadzieją, rozpaczam… jak niegdyś.
Bądźcie jednak spokojni. Nie jestem żadnym bohaterem… jam człowiek zwyczajny. Ale i najzwyczajniejszy musi dźwigać to, co na niego padnie, a przyjdą czasem takie chwile, że pomyśli: "Bodajbym się był nigdy nie rodził."
Nie same smutki miałem w życiu… Broń Boże… Tylko radości były krótkie, smutki długie, a może też one lepiej tylko wrażają się w pamięć?
Wyśmiewają się z nas starych, bo mówimy, że dawniej wszystko było lepiej na świecie. Raz nawet jeden mój kolega zaprowadził mnie do teatru na "Safandułów", i pokazując mi ich na scenie, powiedział:
– Patrz, stary! to my!
Czy dawniej było lepiej? – to wielkie pytanie. Sprzeczać się w tym względzie nie myślę. Nam niezawodnie było lepiej, bośmy byli młodzi. Ale że było inaczej, to inaczej. Ot, naprzykład, Leszno. Jaka to była ulica! Może się ona tak bardzo nie odmieniła; to jednak pewna, że dziś wcale inaczej wygląda. Wspaniała ulica przyćmioną została przez daleko wspanialsze i straciła swoje znaczenie, tak, jak kolor blaknie jeden przy drugim.
Dawniej znali się tu prawie wszyscy. A właściciele domów? No, tym kłaniano się, i znać było, gdy który przechodził ulicą, po obiedzie, na czarną kawę i gazetę, do cukierni.
Na rogu ulicy Rymarskiej była cukiernia Juwena. Co tam były za ciastka!… nigdy w życiu nie jadłem podobnych. Babki śmietankowe kosztowały trzy grosze, a były większe niż dzisiaj kajzerki. W cukierni siedziała zwykle sama pani Juwenowa, ogromna, z trzema podbródkami, najtłustsza kobieta w całej Warszawie. Wielka mi sztuka – myślałem sobie nieraz – gdyby mnie tylko do cukierni puszczono i pozwolono, jak jej, jeść co mi się podoba, i ja – bym się pewnie tak upasł na śmietankowych babkach! Same rozpływały się w ustach.
W niedzielę wszyscy spotykali się w kościele Karmelickim, bo wówczas nie wyszukiwano modnych nabożeństw, ani kaznodziejów, nie dobierano godzin dogodnych: nie trzeba też było obawiać się tłoku. Każdy szedł do parafii, na summę, bez wymysłów żadnych, jak Pan Bóg przykazał.
Na dalekie spacery się też nie chodziło; do ogrodu – to co innego! W alee, do Łazienek, jeździł tak zwany "świat". Ale my, urzędnicy, bywaliśmy tam co najwyżej raz na rok w jakie nadzwyczajne święto. Bo też to było strasznie daleko – za miastem.
O ulicach: Kruczej, Żórawiej, Hożej nikt nie słyszał, a kiedy Minter stawiał dom, w którym dziś mieści się poczta, śmiano się z niego, bo wszyscy mówili, że na takiem pustkowiu nie będzie miał wcale lokatorów.
My nie należeliśmy do "świata" i wcale nas to nie martwiło. Ojciec był urzędnikiem, mnie także do tego samego zawodu przeznaczał. Nie potrzeba tu było wielkich mądrości. Skończyło się czasem sześć klas gimnazyalnych, czasem tylko cztery, czasem i mniej, jak było można, i szło się na aplikacyę. Aplikowało się darmo rok, dwa lata, niekiedy i więcej, a potem brało się pensyę, awansując pomaleńku. Pensye były nie wielkie, ale też wszystko było tanie, a jak kto miał dwieście rubli rocznie, to już od