Hiszpański temperament - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
30 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Hiszpański temperament - ebook
Gregorio de la Cruz zapragnął zdobyć Lię Fairbanks od pierwszego dnia, kiedy ją poznał. Przystojnemu i bogatemu Hiszpanowi nie odmówiła dotąd żadna kobieta, lecz gdy spróbował pocałować Lię, ona wymierzyła mu policzek. Jednak Gregorio czuje, że Lia jest kobietą jego życia. Musi tylko znaleźć sposób, by ją do siebie przekonać…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4303-2 |
Rozmiar pliku: | 730 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
– I co on tutaj robi? – Lia nie potrafiła oderwać wzroku od mężczyzny stojącego tuż obok otwartego grobu, w którym za chwilę miała spocząć trumna z ciałem jej ojca, znanego biznesmena Jacoba Fairbanksa.
– Kto? A, on… O, Boże…
Lia zignorowała komentarz przyjaciółki Cathy, bo myślała teraz wyłącznie o jednym: wbrew logice i okolicznościom zamierzała zaraz się znaleźć koło groźnie wyglądającego bruneta, którego twarz prześladowała ją na jawie i we śnie przez ostatnie koszmarne dwa tygodnie.
– Lia, tylko nie to! – przestrzegła ją jeszcze Cathy, czując, co się święci.
Jednak nikt ani nic nie mogłoby jej powstrzymać. Całą uwagę pochłaniał jeden człowiek: Gregorio de la Cruz, najstarszy i najwyższy z trójki sławnych braci de la Cruz, o długich, kręconych ciemnych włosach, oliwkowej karnacji i niesamowicie przystojnej facjacie ponurego konkwistadora. I takiej dokładnie osobowości. Nieugięty trzydziestosześcioletni prezes światowego imperium rodziny de la Cruz, który sam stworzył to biznesowe supermocarstwo w ciągu minionych dwunastu lat, i zawdzięczał je wyłącznie własnej bezwzględności i sile woli.
Ten sam, który jest odpowiedzialny za doprowadzenie ojca Lii do stanu desperacji, jaki zabił go nieoczekiwanym atakiem serca dwa tygodnie wcześniej!
Człowiek, którego Lia nienawidzi każdą, najmniejszą cząsteczką swego jestestwa.
– Jak pan śmiał tu przyjść?!
De la Cruz popatrzył na nią czarnymi, kompletnie bezdusznymi oczami.
– Panno Fairbanks, ja…
– Pytam, jak pan śmie pokazywać się tutaj?!
– To chyba nie czas…
Ale niedane mu było powiedzieć nic więcej, bo ostre pazurki Lii wbiły się bezlitośnie w jego policzek, zostawiając na nim przy okazji ślady jej krwi, bo przedtem, kompletnie sfrustrowana, wbiła je sobie osobiście we własną wewnętrzną część dłoni.
– Nie! – wykrzyknął najpierw w stronę swych ubranych w ciemne garnitury ochroniarzy, by powstrzymać ich od oczywistego działania; potem zaś zwrócił się do rozwścieczonej dziewczyny na „ty”: – Amelio, już po raz drugi uderzyłaś mnie w twarz przy ludziach, trzeci raz na to nie pozwolę!
„Drugi raz?!”
Ach, Boże, no oczywiście…
Jej ojciec przedstawił ich sobie w restauracji dwa miesiące wcześniej. Co prawda, jedli kolację przy różnych stolikach w towarzystwie różnych ludzi, lecz od tego momentu była cały czas świadoma natarczywego spojrzenia pana Gregoria de la Cruza. Jednak, gdy w trakcie kolacji udała się do toalety, a po wyjściu z niej zauważyła go w hallu, najwyraźniej niecierpliwie czekającego na tę chwilę, poczuła się ogromnie zaskoczona. Zaskoczenie przerodziło się w zdumienie, kiedy powiedział bez ogródek, że jej pożąda, i zaczął ją namiętnie całować. To właśnie wtedy dała mu w twarz po raz pierwszy! Zdecydowanie przekroczył wszelkie granice dobrego wychowania, zwłaszcza że przedstawiono mu również jej narzeczonego.
– …i powtarzam ci: to nie jest odpowiedni czas ani miejsce na tego typu rozmowy! Porozmawiamy wkrótce, gdy będziesz spokojniej nastawiona do całej sytuacji.
– Jeśli ty tam będziesz, to nie nastąpi to nigdy.
Gregorio zamilkł, świadom intensywności przeżyć Amelii, związanych z pogrzebem i żałobą po ojcu, którego zresztą sam bardzo cenił i lubił, w co jego córka nigdy by nie uwierzyła. Od początku szaleństwa medialnego, towarzyszącego nagłej śmierci Jacoba, w gazetach pojawiło się parę zdjęć Amelii, ale żadne z nich według Gregoria nie oddawało jej sprawiedliwości. Włosy dziewczyny nie były zwyczajnie rude, lecz rudawo-złocisto-cynamonowe, oczy – nie nijakie, tylko intensywnie szare, a skóra – nie trupio blada, ale o różowawym odcieniu magnolii. Poza tym była istotnie niewysoka, lecz miała idealną, szczupłą sylwetkę.
Najogólniej mówiąc, Amelia Fairbanks uchodziła za niebywale urodziwą kobietę.
Niezależnie od jej słów i zachowania, Gregorio wiedział doskonale, że spotkają się w bardziej sprzyjających okolicznościach jeszcze nie jeden raz.
– Senior de la Cruz… – ochroniarz Silvio podał mu elegancką chusteczkę – ma pan na policzku krew… nie pańską… jej.
Gregorio przetarł twarz i popatrzył na czerwone smużki rozmazane na nieskazitelnie białym materiale. „Krew Amelii Fairbanks…”. Chwilę później zerknął w stronę Amelii, która stała koło swojej koleżanki Cathy, bardzo wysokiej blondynki, sprawiając wrażenie jeszcze drobniejszej, niż w rzeczywistości była.
Po paru minutach podeszła do trumny z niezwykle opanowaną miną i położyła na niej pojedynczą czerwoną różę.
Robiła na nim niesamowite wrażenie, od chwili gdy zostali sobie przedstawieni. Chętnie poczeka jeszcze trochę, by zbliżyć się do niej na tyle, na ile od początku pragnął.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dwa miesiące później
– Nie zdawałam sobie sprawy, że zgromadziłam aż tyle szpargałów! – jęknęła Lia, wnosząc kolejne, ogromne pudło kartonowe do niewielkiego salonu w nowym mieszkaniu i stawiając je obok tuzina innych, tuż przy piramidzie mebli. – Mało tego, jestem pewna, że nie będę potrzebowała nawet połowy tych gratów!
Jej wynajęte, londyńskie dwupokojowe mieszkanko miało się nijak do trzypiętrowej kamienicy z końca osiemnastego wieku, w której mieszkała z tatą. „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Zresztą miała przecież trochę pieniędzy, pozostawionych jej przez matkę, z których pokryła dotychczas koszty pogrzebu, wynajęła obecne lokum, wpłaciła kaucję i kupiła parę najpotrzebniejszych sprzętów.
Wszystko, co należało do ojca, zajęto do czasu ustalenia wysokości długów. Amelii pozwolono zabrać wyłącznie rzeczy osobiste. Zrezygnowała także z wolontariatu, któremu poświęcała praktycznie cały czas, i znalazła normalną, płatną pracę. W fundacji nikt nie protestował, bo po śmierci ojca i postawieniu ich majątku firmowego i prywatnego w stan upadłości, nazwisko Fairbanks przestało być dobrodziejstwem, ona zaś po raz pierwszy w życiu poczuła się naprawdę odpowiedzialna za swój los i sprawiło jej to nieoczekiwaną przyjemność.
– Ale chyba pomyślałaś o tym, kiedy się pakowałaś… – westchnęła Cathy.
Wolała nie mówić na głos oczywistości, o których wiedziały obie: większość kartonów wcale nie zawierała rzeczy Amelii, tylko pamiątki i drobiazgi należące do ojca, z którymi nie potrafiła się w żaden racjonalny sposób rozstać.
Przez dwa miesiące wszystkie pudła spoczywały spokojnie w wynajętym składziku, a ich właścicielka mieszkała u Cathy i jej męża Ricka, by dojść do siebie psychicznie po szoku, jakim była niespodziewana śmierć Jacoba. Jednak taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Gdy tylko Lia doszła trochę do siebie i przestał ją prześladować widok ojca leżącego bezwładnie na swym biurku w gabinecie, natychmiast wynajęła mieszkanie. Pocieszać mogła się już tylko i wyłącznie tym, co powtarzali jej wezwani na pomoc ratownicy: tak rozległy atak serca musiał zabić tatę na miejscu – nie cierpiał więc ani chwili.
Dalej żyła jednak w dziwacznym odrętwieniu, a czasami dopadała ją przedziwna, trudna do opanowania tęsknota. A to kiedy stała w kolejce do kasy, a to gdy szła przez park czy podczas kąpieli. Tłumaczyła sobie jednak, że z czasem to wszystko również osłabnie.
– Pora na kieliszeczek winka! – oznajmiła Cathy. – Masz może pomysł, gdzie tu można znaleźć jakieś szkło?
– Jestem ograniczona małą przestrzenią, nie ograniczona umysłowo. Przecież wiem, gdzie włożyłam kieliszki – zaśmiała się Lia i podeszła od razu do właściwego kartonu.
Nie wiedziała tylko, co zrobiłaby bez pomocy i obecności Cathy i Ricka.
Dziewczyny przyjaźniły się od trzynastego roku życia, kiedy to zamieszkały w jednym pokoju w internacie. Były sobie bliskie jak siostry, może nawet bardziej – biologicznymi siostrami nie były, wobec tego nie dotyczyła ich siostrzana rywalizacja.
Obecnie Cathy, która pracowała w agencji nieruchomości, pomogła Lii znaleźć mieszkanie w przystępnej cenie.
– A teraz, moja droga, powinnaś wracać do męża. Nie widział cię cały dzień!
Ricka Mortona uważała za jednego z najsympatyczniejszych mężczyzn, jakich znała. Ale nawet on miał już prawo chcieć odzyskać swoją żonę i ich mieszkanie na użytek własny…
– Jesteś pewna, że sobie dalej poradzisz?
– Jak najbardziej. Wypakuję tylko rzeczy niezbędne do spania i ugotowania kolacji, a potem muszę zorganizować sobie tu jakoś życie i nie zawalić pierwszego dnia w pracy w poniedziałek.
Na czas przeprowadzki Rick dostał wychodne z kolegami na mecz piłki nożnej. Ale zasadniczo zakłócanie życia małżeńskiego nie mogło trwać w nieskończoność.
Poza tym Lia naprawdę czuła już, że da radę wziąć życie w swoje ręce. Nie potrafiła jeszcze tylko wymówić słowa „umarł”, gdy mówiła o ojcu, bo po prostu nadal nie wierzyła w to, co się stało.
Tata z pewnością żyłby nadal, gdyby prezes Gregorio de la Cruz nie wycofał się z propozycji wykupu Fairbanks Industries. W oczach Lii to właśnie spowodowało jego nagły zgon. Nie przyjmowała do wiadomości, że mógł po prostu umrzeć na serce. Odpowiedzialnością za całą tragedię obarczała właśnie prezesa. Uważała, że ojciec, świadom powolnego upadku własnej firmy i nieuchronnego bankructwa, zdecydował się w końcu sprzedać wszystko, odzyskał nadzieję i zabiło go wycofanie się de la Cruza.
I tak oto Gregorio stał się adresatem jej rosnącej z każdym dniem nienawiści. Jak miało się to kiedykolwiek zmienić, skoro był on praktycznie niedostępny dla przeciętnych śmiertelników? Cieszyło ją przynajmniej, że pogrzeb był całkowicie prywatny, nie opublikowano żadnych zdjęć w prasie i nie upamiętniono dzięki temu jej osobistego ataku na de la Cruza, chociaż samo uderzenie w twarz tego przystojniaka i pozostawienie na jego policzkach śladów własnej krwi, dało Lii pewnego rodzaju satysfakcję.
Z biegiem dni naprawdę coraz lepiej radziła sobie z codziennością i starała się prawie nie myśleć o Gregoriu, bo na szczęście jak dotąd jego obietnica poważnej rozmowy nie została spełniona. Skupiła się na szukaniu pracy, co szybko zakończyło się sukcesem w postaci zdobycia stanowiska recepcjonistki w jednym z wiodących londyńskich hoteli. Żeby uniknąć niezręcznych pytań, czy, co gorsza, współczucia, aplikując o pracę, posługiwała się nazwiskiem Faulkner, czyli panieńskim nazwiskiem matki. Jednak i tak miała przekonanie, że pracę na tak reprezentacyjnym stanowisku dostała jedynie dzięki obyciu, jakiego przez lata nabrała, wychowując się i żyjąc w wyższych sferach pod prawdziwym nazwiskiem Fairbanks. Kierownik hotelu musiał ją od razu polubić, bo nie zawahał się z marszu zaproponować jej jednodniowego zlecenia na próbę. Później przyznał zresztą, że jej wygląd, klasa i opanowanie, zwłaszcza w odniesieniu do tak zwanych problematycznych klientów, zrobiły na nim wielkie wrażenie. Skąd miał wiedzieć, że znała doskonale procedury hotelowe, dotychczas stojąc po drugiej stronie recepcji, podczas wielu ekskluzywnych podróży po całym świecie.
A zatem: nowe mieszkanie, nowa praca, nowe życie… Cathy i Lia słusznie zakładają, że ta ostatnia całkiem nieźle sobie poradzi.
No, może niekoniecznie w sytuacji, gdy siedzi w wannie, w nowym miejscu, w pierwszy samotny, to znaczy samodzielny wieczór i słyszy natarczywy dzwonek do drzwi o dwudziestej pierwszej! Czyżby to nowi sąsiedzi?! Bo któż by inny, jeśli nikomu ze znajomych nie podała jeszcze nowego adresu. Apropos, właśnie to będzie musiała zrobić, najlepiej jutro. Chociaż… jakie to smutne, że wcale nie ma do poinformowania aż tylu osób. Odkąd przestała być Amelią Fairbanks, córką Jacoba, bogatego przedsiębiorcy, wielu „przyjaciół” szybko się od niej odsunęło. Ba, nawet David… zerwał zaręczyny. Ale do tego poprzysięgła sobie nigdy nie wracać, nawet jedną myślą, po tym jak wobec niej postąpił w chwili, gdy najbardziej go potrzebowała.
Otwieranie drzwi nieznajomym wyłącznie w ręczniku kąpielowym nie było może najlepszym sposobem na zapoznanie się z sąsiadami, ale i tak wyglądało to lepiej niż nieotwieranie w ogóle, kiedy wszyscy wokół wiedzieli, że jest w domu i rozpakowuje się po przeprowadzce.
Niestety przez wizjer nie zobaczyła nikogo, ale miała przecież zamontowany łańcuch zabezpieczający drzwi i pozwalający jedynie je uchylić, nie wpuszczając ludzi do środka, bo nie zamierzała na tym etapie przyjmować jeszcze żadnych gości.
Powód, dla którego osoba dzwoniąca tak natarczywie do drzwi nie chciała być widoczna w wizjerze, wyjaśnił się od razu, gdy uchyliła drzwi i zobaczyła na korytarzu …Gregoria de la Cruza, a po sekundzie jego stopę w czarnym, włoskim, ręcznie robionym skórzanym bucie, umieszczoną w szczelinie uchylonych drzwi.
– Co ty tu robisz? – krzyknęła na widok potężnego Hiszpana pod jej prywatnym terytorium.
De la Cruz jak zwykle miał na sobie nienaganny ciemny garnitur, nieskazitelnie białą koszulę i idealnie dobrany, ciemnoszary jedwabny krawat. Wyglądał, jakby przypadkiem zszedł z wybiegu dla modeli.
– Zawsze pytasz mnie o to samo… może na przyszłość zapamiętaj, że z reguły pojawiam się tam, gdzie najmniej się mnie spodziewasz.
Lia nie chciałaby się go spodziewać już nigdy w życiu, a co dopiero pod mieszkaniem, do którego parę godzin wcześniej się wprowadziła. Widać jednak, że ludzie tak wszechmocni jak Gregorio, mogą zdobyć każdą potrzebną im informację.
– Idź do diabła!
– A co ty właściwie masz na sobie? Albo lepiej… czego nie masz? – zapytał nagle, gdy uświadomił sobie, że patrzy na Lię zawiniętą wyłącznie w ręcznik.
– Nie twój cholerny interes! Poza tym znikaj stąd, zanim wezwę policję i poproszę, żeby cię usunęli.
– Z jakiego powodu?
– Prześladowanie, śledzenie, nękanie, nachodzenie… nie martw się, coś do ich przyjazdu wymyślę!
– Nie martwię się, chciałem z tobą wyłącznie porozmawiać.
– Nie masz mi do powiedzenia nic, co chciałabym usłyszeć.
– Skąd wiesz?
– Po prostu wiem.
Gregorio nie słynął zbytnio z cierpliwości, lecz w przypadku Amelii czekał już dwa długie miesiące, by zbliżyć się do niej, gdy pierwsze emocje opadną. Najwyraźniej jednak jej niechęć wobec niego nie zmalała ani nie osłabło przekonanie, że to on ponosi winę za niespodziewaną śmierć zdrowego, pięćdziesięcioletniego biznesmena.
W rzeczywistości zaś zgon Fairbanksa okazał się szokiem również dla de la Cruza. Oczywiście zdawał sobie sprawę ze stresu, w jakim się znalazł Jacob, kiedy zainteresował się nim urząd nadzoru finansowego, nie zamierzał jednak brać na siebie odpowiedzialności za czyjeś złe decyzje finansowe czy zawał.
– A gdzie twoi goryle? Jaki jesteś odważny, przychodząc sam z wizytą do kobiety, która ma sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu!
– Silvio i Rafael czekają na dole w samochodzie.
– Jak mogłam się nie domyślić. A gdy tylko wciśniesz guzik na pilocie, który masz w kieszeni, wpadną tu, wyrywając drzwi pomimo łańcucha.
– Ależ ty jeszcze jesteś dziecinna.
– Wcale nie, po prostu usiłuję się pozbyć niezapowiedzianego gościa.
– Amelio… musimy porozmawiać.
– Wcale nie musimy. I zabieraj stąd tę swoją wielką nogę! A Amelia miała na imię moja babcia! Ja nazywam się Lia, co nie znaczy, że możesz tak do mnie mówić. To zarezerwowane dla bliskich.
Lia najwyraźniej nie widziała szansy, by mógł kiedykolwiek znaleźć się wśród nich… Cóż, Gregorio patrzył na tę kwestię zgoła odmiennie: mało, że zamierzał znaleźć się wkrótce dużo bliżej Lii, to na dodatek chciał, żeby zostali kochankami.
Gdy dwanaście lat wcześniej zmarli jego rodzice, pozostawili swym synom wyłącznie zdewastowaną winnicę w Hiszpanii. Wtedy, jako najstarszy z braci, postanowił za wszelką cenę odratować winnicę i stworzyć firmę rodzinną. Teraz trzej bracia mogli być dumni ze swych winnic i firm, z oddziałami rozsianymi po całym świecie. Ale zawdzięczali to wyłącznie wytrwałości, uporowi i żelaznej determinacji Gregoria.
Ponieważ Lia pociągała go od pierwszego spotkania, postanowił teraz, że nie spocznie, póki jej nie zdobędzie. Zaśmiał się w duchu na myśl, że mogłaby odgadnąć jego prawdziwe intencje, bo potrafił już sobie wyobrazić jej możliwą reakcję.
– Nawet jeżeli tak stawiasz sprawę – oznajmił spokojnie – to i tak musimy porozmawiać. Czy zechciałabyś otworzyć drzwi i założyć coś na siebie?
– Nie będziesz mi rozkazywał.
– To nie był żaden rozkaz, tylko prośba.
– W twoich ustach wszystko brzmi jak rozkaz. Poza tym nie zamierzam ani otwierać drzwi, ani się ubierać. Ani słuchać niczego. Przez ciebie zmarł mój ojciec. Więc idź sobie stąd, tak po prostu, i zabierz ze sobą swoje wyrzuty sumienia.
– Jakie znowu wyrzuty sumienia? Nie mam żadnych wyrzutów sumienia!
– Ależ ze mnie idiotka! No pewnie, że nie masz! Ludzie tacy jak ty rujnują życie innym dzień po dniu, więc co to ma za znaczenie, że ktoś umarł bezpośrednio przez ciebie?
– Skończ z tym melodramatem!
– Stwierdzam wyłącznie fakty.
– Ludzie tacy jak ja? To niby jacy?
– Bogaci, bezwzględni tyrani, którzy tratują wszystko i wszystkich, którzy wejdą im w drogę.
– Nie zawsze byłem bogaty.
– Ale bezwzględny na pewno!
Dla dobra młodszych braci i zapewnienia im przyszłości na pewno stał się na jakimś etapie bardzo zdeterminowany, to prawda. Musiał się nauczyć poruszać w świecie biznesu, który inaczej by go zjadł. Jeśli chodzi o Lię, nie był jednak bezwzględny. Jak mógłby?
– Po pierwsze dramatyzujesz, po drugie mylisz się w swoich oskarżeniach. Zrozumiałabyś, o czym mówię, gdybyś mi pozwoliła się odezwać.
– Nic z tych rzeczy.
– Nie zgadzam się.
– To szykuj się na konsekwencje.
– To znaczy?
– To znaczy, że może obecnie jestem jeszcze dosyć ograniczona w tym, co mogę, ale jeśli nadal będziesz mnie nachodził, to w przyszłości podejmę odpowiednie kroki prawne, byś musiał się trzymać z dala ode mnie.
– Jakie znów „kroki prawne”?
– Wystąpię o sądowy zakaz zbliżania się do mnie!
Gregorio nigdy przedtem nie słyszał tak niedorzecznych wypowiedzi, wynikających w całości z frustracji. Poza tym, szczerze mówiąc, na ogół nikt mu się nie sprzeciwiał. Lia zachowywała się absurdalnie. Nigdy też nie miał ochoty jednocześnie kogoś udusić i… zacałować na śmierć!
– A czy przypadkiem nie będziesz musiała znaleźć sobie w tym celu jakiegoś kolejnego prawnika? – odpłacił pięknym za nadobne.
Zaczerwieniła się, bo było to oczywiste nawiązanie do faktu, że David Richardson nie jest już jej rodzinnym prawnikiem ani nawet narzeczonym. Istotnie, po zdarzeniach sprzed dwóch miesięcy, zniknął z życia Lii w błyskawicznym tempie!
Żeby nie przedłużać niezręcznej sytuacji, Gregorio sięgnął po swoją wizytówkę.
– Tutaj jest numer mojej prywatnej komórki. Zadzwoń, gdy będziesz gotowa, by wysłuchać tego, co mam ci od dawna do powiedzenia.
– Nie zadzwonię.
– Weź chociaż tę wizytówkę.
– Nie.
Dla de la Cruza Lia była najmniej chętną do współpracy osobą, jaką znał. W jej oczach de la Cruz był aroganckim despotą, przyzwyczajonym wyłącznie do wydawania rozkazów. Przez lata występując w charakterze asystentki hostessy swego ojca, poznała takich wielu, choć wydawali się jednak mniej bezwzględni. Ona zaś nie miała problemu z mówieniem „nie”.
Z wczesnego dzieciństwa nie pamiętała matki, która zginęła w wypadku samochodowym, a jedynie ojca towarzyszącego jej dzień po dniu, zawsze chętnego do rozmowy i wspólnego spędzania czasu. Gdy niespodziewanie zmarł, straciła nie tylko kochającego rodzica, lecz także najlepszego przyjaciela i powiernika.
– Panie de la Cruz, proszę pana po raz ostatni, by odszedł pan spod mojego mieszkania – powiedziała stanowczo i bez emocji, czując się kompletnie wyczerpana.
– Czy ktokolwiek ci tu pomaga? – zapytał nagle zamiast odpowiedzi, uświadamiając sobie, jak bardzo jest blada.
Lia nie potrafiła ukryć zmęczenia, ale nie zamierzała przestać się odgryzać Gregoriowi.
– A jeśli odpowiem, że jestem sama, to wejdziesz, żeby mi zrobić gorącą czekoladę, jak robił mój tata, kiedy byłam smutna albo zła?
– Jeżeli tego sobie życzysz…
– Moje największe życzenia nigdy się już nie spełnią.
Nie musiała mówić, jakie są. Podkrążone oczy, blade policzki, drżące wargi, z trudem skrywane łzy. Ale niestety nic nie mogło jej zwrócić ojca.
– Czy jest ktoś, do kogo można zadzwonić, żeby przyjechał i z tobą posiedział?
– Na przykład do kogo?
Do byłego narzeczonego, który bez wahania opuścił ją w najgorszym momencie, a więc nigdy naprawdę nie kochał?
Wyglądało na to, że Lia nie może dłużej ustać na nogach.
– Odepnij łańcuch i wpuść mnie – zarządził nieznającym sprzeciwu tonem.
– Nie mogę…
– Dlaczego znowu nie?
– Nie mam siły… i nie chcę… Ja… Ty…
– Lia, odepnij w końcu ten łańcuch! No nareszcie!
Po chwili oboje znaleźli się w mieszkaniu.
– I co on tutaj robi? – Lia nie potrafiła oderwać wzroku od mężczyzny stojącego tuż obok otwartego grobu, w którym za chwilę miała spocząć trumna z ciałem jej ojca, znanego biznesmena Jacoba Fairbanksa.
– Kto? A, on… O, Boże…
Lia zignorowała komentarz przyjaciółki Cathy, bo myślała teraz wyłącznie o jednym: wbrew logice i okolicznościom zamierzała zaraz się znaleźć koło groźnie wyglądającego bruneta, którego twarz prześladowała ją na jawie i we śnie przez ostatnie koszmarne dwa tygodnie.
– Lia, tylko nie to! – przestrzegła ją jeszcze Cathy, czując, co się święci.
Jednak nikt ani nic nie mogłoby jej powstrzymać. Całą uwagę pochłaniał jeden człowiek: Gregorio de la Cruz, najstarszy i najwyższy z trójki sławnych braci de la Cruz, o długich, kręconych ciemnych włosach, oliwkowej karnacji i niesamowicie przystojnej facjacie ponurego konkwistadora. I takiej dokładnie osobowości. Nieugięty trzydziestosześcioletni prezes światowego imperium rodziny de la Cruz, który sam stworzył to biznesowe supermocarstwo w ciągu minionych dwunastu lat, i zawdzięczał je wyłącznie własnej bezwzględności i sile woli.
Ten sam, który jest odpowiedzialny za doprowadzenie ojca Lii do stanu desperacji, jaki zabił go nieoczekiwanym atakiem serca dwa tygodnie wcześniej!
Człowiek, którego Lia nienawidzi każdą, najmniejszą cząsteczką swego jestestwa.
– Jak pan śmiał tu przyjść?!
De la Cruz popatrzył na nią czarnymi, kompletnie bezdusznymi oczami.
– Panno Fairbanks, ja…
– Pytam, jak pan śmie pokazywać się tutaj?!
– To chyba nie czas…
Ale niedane mu było powiedzieć nic więcej, bo ostre pazurki Lii wbiły się bezlitośnie w jego policzek, zostawiając na nim przy okazji ślady jej krwi, bo przedtem, kompletnie sfrustrowana, wbiła je sobie osobiście we własną wewnętrzną część dłoni.
– Nie! – wykrzyknął najpierw w stronę swych ubranych w ciemne garnitury ochroniarzy, by powstrzymać ich od oczywistego działania; potem zaś zwrócił się do rozwścieczonej dziewczyny na „ty”: – Amelio, już po raz drugi uderzyłaś mnie w twarz przy ludziach, trzeci raz na to nie pozwolę!
„Drugi raz?!”
Ach, Boże, no oczywiście…
Jej ojciec przedstawił ich sobie w restauracji dwa miesiące wcześniej. Co prawda, jedli kolację przy różnych stolikach w towarzystwie różnych ludzi, lecz od tego momentu była cały czas świadoma natarczywego spojrzenia pana Gregoria de la Cruza. Jednak, gdy w trakcie kolacji udała się do toalety, a po wyjściu z niej zauważyła go w hallu, najwyraźniej niecierpliwie czekającego na tę chwilę, poczuła się ogromnie zaskoczona. Zaskoczenie przerodziło się w zdumienie, kiedy powiedział bez ogródek, że jej pożąda, i zaczął ją namiętnie całować. To właśnie wtedy dała mu w twarz po raz pierwszy! Zdecydowanie przekroczył wszelkie granice dobrego wychowania, zwłaszcza że przedstawiono mu również jej narzeczonego.
– …i powtarzam ci: to nie jest odpowiedni czas ani miejsce na tego typu rozmowy! Porozmawiamy wkrótce, gdy będziesz spokojniej nastawiona do całej sytuacji.
– Jeśli ty tam będziesz, to nie nastąpi to nigdy.
Gregorio zamilkł, świadom intensywności przeżyć Amelii, związanych z pogrzebem i żałobą po ojcu, którego zresztą sam bardzo cenił i lubił, w co jego córka nigdy by nie uwierzyła. Od początku szaleństwa medialnego, towarzyszącego nagłej śmierci Jacoba, w gazetach pojawiło się parę zdjęć Amelii, ale żadne z nich według Gregoria nie oddawało jej sprawiedliwości. Włosy dziewczyny nie były zwyczajnie rude, lecz rudawo-złocisto-cynamonowe, oczy – nie nijakie, tylko intensywnie szare, a skóra – nie trupio blada, ale o różowawym odcieniu magnolii. Poza tym była istotnie niewysoka, lecz miała idealną, szczupłą sylwetkę.
Najogólniej mówiąc, Amelia Fairbanks uchodziła za niebywale urodziwą kobietę.
Niezależnie od jej słów i zachowania, Gregorio wiedział doskonale, że spotkają się w bardziej sprzyjających okolicznościach jeszcze nie jeden raz.
– Senior de la Cruz… – ochroniarz Silvio podał mu elegancką chusteczkę – ma pan na policzku krew… nie pańską… jej.
Gregorio przetarł twarz i popatrzył na czerwone smużki rozmazane na nieskazitelnie białym materiale. „Krew Amelii Fairbanks…”. Chwilę później zerknął w stronę Amelii, która stała koło swojej koleżanki Cathy, bardzo wysokiej blondynki, sprawiając wrażenie jeszcze drobniejszej, niż w rzeczywistości była.
Po paru minutach podeszła do trumny z niezwykle opanowaną miną i położyła na niej pojedynczą czerwoną różę.
Robiła na nim niesamowite wrażenie, od chwili gdy zostali sobie przedstawieni. Chętnie poczeka jeszcze trochę, by zbliżyć się do niej na tyle, na ile od początku pragnął.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dwa miesiące później
– Nie zdawałam sobie sprawy, że zgromadziłam aż tyle szpargałów! – jęknęła Lia, wnosząc kolejne, ogromne pudło kartonowe do niewielkiego salonu w nowym mieszkaniu i stawiając je obok tuzina innych, tuż przy piramidzie mebli. – Mało tego, jestem pewna, że nie będę potrzebowała nawet połowy tych gratów!
Jej wynajęte, londyńskie dwupokojowe mieszkanko miało się nijak do trzypiętrowej kamienicy z końca osiemnastego wieku, w której mieszkała z tatą. „Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Zresztą miała przecież trochę pieniędzy, pozostawionych jej przez matkę, z których pokryła dotychczas koszty pogrzebu, wynajęła obecne lokum, wpłaciła kaucję i kupiła parę najpotrzebniejszych sprzętów.
Wszystko, co należało do ojca, zajęto do czasu ustalenia wysokości długów. Amelii pozwolono zabrać wyłącznie rzeczy osobiste. Zrezygnowała także z wolontariatu, któremu poświęcała praktycznie cały czas, i znalazła normalną, płatną pracę. W fundacji nikt nie protestował, bo po śmierci ojca i postawieniu ich majątku firmowego i prywatnego w stan upadłości, nazwisko Fairbanks przestało być dobrodziejstwem, ona zaś po raz pierwszy w życiu poczuła się naprawdę odpowiedzialna za swój los i sprawiło jej to nieoczekiwaną przyjemność.
– Ale chyba pomyślałaś o tym, kiedy się pakowałaś… – westchnęła Cathy.
Wolała nie mówić na głos oczywistości, o których wiedziały obie: większość kartonów wcale nie zawierała rzeczy Amelii, tylko pamiątki i drobiazgi należące do ojca, z którymi nie potrafiła się w żaden racjonalny sposób rozstać.
Przez dwa miesiące wszystkie pudła spoczywały spokojnie w wynajętym składziku, a ich właścicielka mieszkała u Cathy i jej męża Ricka, by dojść do siebie psychicznie po szoku, jakim była niespodziewana śmierć Jacoba. Jednak taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Gdy tylko Lia doszła trochę do siebie i przestał ją prześladować widok ojca leżącego bezwładnie na swym biurku w gabinecie, natychmiast wynajęła mieszkanie. Pocieszać mogła się już tylko i wyłącznie tym, co powtarzali jej wezwani na pomoc ratownicy: tak rozległy atak serca musiał zabić tatę na miejscu – nie cierpiał więc ani chwili.
Dalej żyła jednak w dziwacznym odrętwieniu, a czasami dopadała ją przedziwna, trudna do opanowania tęsknota. A to kiedy stała w kolejce do kasy, a to gdy szła przez park czy podczas kąpieli. Tłumaczyła sobie jednak, że z czasem to wszystko również osłabnie.
– Pora na kieliszeczek winka! – oznajmiła Cathy. – Masz może pomysł, gdzie tu można znaleźć jakieś szkło?
– Jestem ograniczona małą przestrzenią, nie ograniczona umysłowo. Przecież wiem, gdzie włożyłam kieliszki – zaśmiała się Lia i podeszła od razu do właściwego kartonu.
Nie wiedziała tylko, co zrobiłaby bez pomocy i obecności Cathy i Ricka.
Dziewczyny przyjaźniły się od trzynastego roku życia, kiedy to zamieszkały w jednym pokoju w internacie. Były sobie bliskie jak siostry, może nawet bardziej – biologicznymi siostrami nie były, wobec tego nie dotyczyła ich siostrzana rywalizacja.
Obecnie Cathy, która pracowała w agencji nieruchomości, pomogła Lii znaleźć mieszkanie w przystępnej cenie.
– A teraz, moja droga, powinnaś wracać do męża. Nie widział cię cały dzień!
Ricka Mortona uważała za jednego z najsympatyczniejszych mężczyzn, jakich znała. Ale nawet on miał już prawo chcieć odzyskać swoją żonę i ich mieszkanie na użytek własny…
– Jesteś pewna, że sobie dalej poradzisz?
– Jak najbardziej. Wypakuję tylko rzeczy niezbędne do spania i ugotowania kolacji, a potem muszę zorganizować sobie tu jakoś życie i nie zawalić pierwszego dnia w pracy w poniedziałek.
Na czas przeprowadzki Rick dostał wychodne z kolegami na mecz piłki nożnej. Ale zasadniczo zakłócanie życia małżeńskiego nie mogło trwać w nieskończoność.
Poza tym Lia naprawdę czuła już, że da radę wziąć życie w swoje ręce. Nie potrafiła jeszcze tylko wymówić słowa „umarł”, gdy mówiła o ojcu, bo po prostu nadal nie wierzyła w to, co się stało.
Tata z pewnością żyłby nadal, gdyby prezes Gregorio de la Cruz nie wycofał się z propozycji wykupu Fairbanks Industries. W oczach Lii to właśnie spowodowało jego nagły zgon. Nie przyjmowała do wiadomości, że mógł po prostu umrzeć na serce. Odpowiedzialnością za całą tragedię obarczała właśnie prezesa. Uważała, że ojciec, świadom powolnego upadku własnej firmy i nieuchronnego bankructwa, zdecydował się w końcu sprzedać wszystko, odzyskał nadzieję i zabiło go wycofanie się de la Cruza.
I tak oto Gregorio stał się adresatem jej rosnącej z każdym dniem nienawiści. Jak miało się to kiedykolwiek zmienić, skoro był on praktycznie niedostępny dla przeciętnych śmiertelników? Cieszyło ją przynajmniej, że pogrzeb był całkowicie prywatny, nie opublikowano żadnych zdjęć w prasie i nie upamiętniono dzięki temu jej osobistego ataku na de la Cruza, chociaż samo uderzenie w twarz tego przystojniaka i pozostawienie na jego policzkach śladów własnej krwi, dało Lii pewnego rodzaju satysfakcję.
Z biegiem dni naprawdę coraz lepiej radziła sobie z codziennością i starała się prawie nie myśleć o Gregoriu, bo na szczęście jak dotąd jego obietnica poważnej rozmowy nie została spełniona. Skupiła się na szukaniu pracy, co szybko zakończyło się sukcesem w postaci zdobycia stanowiska recepcjonistki w jednym z wiodących londyńskich hoteli. Żeby uniknąć niezręcznych pytań, czy, co gorsza, współczucia, aplikując o pracę, posługiwała się nazwiskiem Faulkner, czyli panieńskim nazwiskiem matki. Jednak i tak miała przekonanie, że pracę na tak reprezentacyjnym stanowisku dostała jedynie dzięki obyciu, jakiego przez lata nabrała, wychowując się i żyjąc w wyższych sferach pod prawdziwym nazwiskiem Fairbanks. Kierownik hotelu musiał ją od razu polubić, bo nie zawahał się z marszu zaproponować jej jednodniowego zlecenia na próbę. Później przyznał zresztą, że jej wygląd, klasa i opanowanie, zwłaszcza w odniesieniu do tak zwanych problematycznych klientów, zrobiły na nim wielkie wrażenie. Skąd miał wiedzieć, że znała doskonale procedury hotelowe, dotychczas stojąc po drugiej stronie recepcji, podczas wielu ekskluzywnych podróży po całym świecie.
A zatem: nowe mieszkanie, nowa praca, nowe życie… Cathy i Lia słusznie zakładają, że ta ostatnia całkiem nieźle sobie poradzi.
No, może niekoniecznie w sytuacji, gdy siedzi w wannie, w nowym miejscu, w pierwszy samotny, to znaczy samodzielny wieczór i słyszy natarczywy dzwonek do drzwi o dwudziestej pierwszej! Czyżby to nowi sąsiedzi?! Bo któż by inny, jeśli nikomu ze znajomych nie podała jeszcze nowego adresu. Apropos, właśnie to będzie musiała zrobić, najlepiej jutro. Chociaż… jakie to smutne, że wcale nie ma do poinformowania aż tylu osób. Odkąd przestała być Amelią Fairbanks, córką Jacoba, bogatego przedsiębiorcy, wielu „przyjaciół” szybko się od niej odsunęło. Ba, nawet David… zerwał zaręczyny. Ale do tego poprzysięgła sobie nigdy nie wracać, nawet jedną myślą, po tym jak wobec niej postąpił w chwili, gdy najbardziej go potrzebowała.
Otwieranie drzwi nieznajomym wyłącznie w ręczniku kąpielowym nie było może najlepszym sposobem na zapoznanie się z sąsiadami, ale i tak wyglądało to lepiej niż nieotwieranie w ogóle, kiedy wszyscy wokół wiedzieli, że jest w domu i rozpakowuje się po przeprowadzce.
Niestety przez wizjer nie zobaczyła nikogo, ale miała przecież zamontowany łańcuch zabezpieczający drzwi i pozwalający jedynie je uchylić, nie wpuszczając ludzi do środka, bo nie zamierzała na tym etapie przyjmować jeszcze żadnych gości.
Powód, dla którego osoba dzwoniąca tak natarczywie do drzwi nie chciała być widoczna w wizjerze, wyjaśnił się od razu, gdy uchyliła drzwi i zobaczyła na korytarzu …Gregoria de la Cruza, a po sekundzie jego stopę w czarnym, włoskim, ręcznie robionym skórzanym bucie, umieszczoną w szczelinie uchylonych drzwi.
– Co ty tu robisz? – krzyknęła na widok potężnego Hiszpana pod jej prywatnym terytorium.
De la Cruz jak zwykle miał na sobie nienaganny ciemny garnitur, nieskazitelnie białą koszulę i idealnie dobrany, ciemnoszary jedwabny krawat. Wyglądał, jakby przypadkiem zszedł z wybiegu dla modeli.
– Zawsze pytasz mnie o to samo… może na przyszłość zapamiętaj, że z reguły pojawiam się tam, gdzie najmniej się mnie spodziewasz.
Lia nie chciałaby się go spodziewać już nigdy w życiu, a co dopiero pod mieszkaniem, do którego parę godzin wcześniej się wprowadziła. Widać jednak, że ludzie tak wszechmocni jak Gregorio, mogą zdobyć każdą potrzebną im informację.
– Idź do diabła!
– A co ty właściwie masz na sobie? Albo lepiej… czego nie masz? – zapytał nagle, gdy uświadomił sobie, że patrzy na Lię zawiniętą wyłącznie w ręcznik.
– Nie twój cholerny interes! Poza tym znikaj stąd, zanim wezwę policję i poproszę, żeby cię usunęli.
– Z jakiego powodu?
– Prześladowanie, śledzenie, nękanie, nachodzenie… nie martw się, coś do ich przyjazdu wymyślę!
– Nie martwię się, chciałem z tobą wyłącznie porozmawiać.
– Nie masz mi do powiedzenia nic, co chciałabym usłyszeć.
– Skąd wiesz?
– Po prostu wiem.
Gregorio nie słynął zbytnio z cierpliwości, lecz w przypadku Amelii czekał już dwa długie miesiące, by zbliżyć się do niej, gdy pierwsze emocje opadną. Najwyraźniej jednak jej niechęć wobec niego nie zmalała ani nie osłabło przekonanie, że to on ponosi winę za niespodziewaną śmierć zdrowego, pięćdziesięcioletniego biznesmena.
W rzeczywistości zaś zgon Fairbanksa okazał się szokiem również dla de la Cruza. Oczywiście zdawał sobie sprawę ze stresu, w jakim się znalazł Jacob, kiedy zainteresował się nim urząd nadzoru finansowego, nie zamierzał jednak brać na siebie odpowiedzialności za czyjeś złe decyzje finansowe czy zawał.
– A gdzie twoi goryle? Jaki jesteś odważny, przychodząc sam z wizytą do kobiety, która ma sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu!
– Silvio i Rafael czekają na dole w samochodzie.
– Jak mogłam się nie domyślić. A gdy tylko wciśniesz guzik na pilocie, który masz w kieszeni, wpadną tu, wyrywając drzwi pomimo łańcucha.
– Ależ ty jeszcze jesteś dziecinna.
– Wcale nie, po prostu usiłuję się pozbyć niezapowiedzianego gościa.
– Amelio… musimy porozmawiać.
– Wcale nie musimy. I zabieraj stąd tę swoją wielką nogę! A Amelia miała na imię moja babcia! Ja nazywam się Lia, co nie znaczy, że możesz tak do mnie mówić. To zarezerwowane dla bliskich.
Lia najwyraźniej nie widziała szansy, by mógł kiedykolwiek znaleźć się wśród nich… Cóż, Gregorio patrzył na tę kwestię zgoła odmiennie: mało, że zamierzał znaleźć się wkrótce dużo bliżej Lii, to na dodatek chciał, żeby zostali kochankami.
Gdy dwanaście lat wcześniej zmarli jego rodzice, pozostawili swym synom wyłącznie zdewastowaną winnicę w Hiszpanii. Wtedy, jako najstarszy z braci, postanowił za wszelką cenę odratować winnicę i stworzyć firmę rodzinną. Teraz trzej bracia mogli być dumni ze swych winnic i firm, z oddziałami rozsianymi po całym świecie. Ale zawdzięczali to wyłącznie wytrwałości, uporowi i żelaznej determinacji Gregoria.
Ponieważ Lia pociągała go od pierwszego spotkania, postanowił teraz, że nie spocznie, póki jej nie zdobędzie. Zaśmiał się w duchu na myśl, że mogłaby odgadnąć jego prawdziwe intencje, bo potrafił już sobie wyobrazić jej możliwą reakcję.
– Nawet jeżeli tak stawiasz sprawę – oznajmił spokojnie – to i tak musimy porozmawiać. Czy zechciałabyś otworzyć drzwi i założyć coś na siebie?
– Nie będziesz mi rozkazywał.
– To nie był żaden rozkaz, tylko prośba.
– W twoich ustach wszystko brzmi jak rozkaz. Poza tym nie zamierzam ani otwierać drzwi, ani się ubierać. Ani słuchać niczego. Przez ciebie zmarł mój ojciec. Więc idź sobie stąd, tak po prostu, i zabierz ze sobą swoje wyrzuty sumienia.
– Jakie znowu wyrzuty sumienia? Nie mam żadnych wyrzutów sumienia!
– Ależ ze mnie idiotka! No pewnie, że nie masz! Ludzie tacy jak ty rujnują życie innym dzień po dniu, więc co to ma za znaczenie, że ktoś umarł bezpośrednio przez ciebie?
– Skończ z tym melodramatem!
– Stwierdzam wyłącznie fakty.
– Ludzie tacy jak ja? To niby jacy?
– Bogaci, bezwzględni tyrani, którzy tratują wszystko i wszystkich, którzy wejdą im w drogę.
– Nie zawsze byłem bogaty.
– Ale bezwzględny na pewno!
Dla dobra młodszych braci i zapewnienia im przyszłości na pewno stał się na jakimś etapie bardzo zdeterminowany, to prawda. Musiał się nauczyć poruszać w świecie biznesu, który inaczej by go zjadł. Jeśli chodzi o Lię, nie był jednak bezwzględny. Jak mógłby?
– Po pierwsze dramatyzujesz, po drugie mylisz się w swoich oskarżeniach. Zrozumiałabyś, o czym mówię, gdybyś mi pozwoliła się odezwać.
– Nic z tych rzeczy.
– Nie zgadzam się.
– To szykuj się na konsekwencje.
– To znaczy?
– To znaczy, że może obecnie jestem jeszcze dosyć ograniczona w tym, co mogę, ale jeśli nadal będziesz mnie nachodził, to w przyszłości podejmę odpowiednie kroki prawne, byś musiał się trzymać z dala ode mnie.
– Jakie znów „kroki prawne”?
– Wystąpię o sądowy zakaz zbliżania się do mnie!
Gregorio nigdy przedtem nie słyszał tak niedorzecznych wypowiedzi, wynikających w całości z frustracji. Poza tym, szczerze mówiąc, na ogół nikt mu się nie sprzeciwiał. Lia zachowywała się absurdalnie. Nigdy też nie miał ochoty jednocześnie kogoś udusić i… zacałować na śmierć!
– A czy przypadkiem nie będziesz musiała znaleźć sobie w tym celu jakiegoś kolejnego prawnika? – odpłacił pięknym za nadobne.
Zaczerwieniła się, bo było to oczywiste nawiązanie do faktu, że David Richardson nie jest już jej rodzinnym prawnikiem ani nawet narzeczonym. Istotnie, po zdarzeniach sprzed dwóch miesięcy, zniknął z życia Lii w błyskawicznym tempie!
Żeby nie przedłużać niezręcznej sytuacji, Gregorio sięgnął po swoją wizytówkę.
– Tutaj jest numer mojej prywatnej komórki. Zadzwoń, gdy będziesz gotowa, by wysłuchać tego, co mam ci od dawna do powiedzenia.
– Nie zadzwonię.
– Weź chociaż tę wizytówkę.
– Nie.
Dla de la Cruza Lia była najmniej chętną do współpracy osobą, jaką znał. W jej oczach de la Cruz był aroganckim despotą, przyzwyczajonym wyłącznie do wydawania rozkazów. Przez lata występując w charakterze asystentki hostessy swego ojca, poznała takich wielu, choć wydawali się jednak mniej bezwzględni. Ona zaś nie miała problemu z mówieniem „nie”.
Z wczesnego dzieciństwa nie pamiętała matki, która zginęła w wypadku samochodowym, a jedynie ojca towarzyszącego jej dzień po dniu, zawsze chętnego do rozmowy i wspólnego spędzania czasu. Gdy niespodziewanie zmarł, straciła nie tylko kochającego rodzica, lecz także najlepszego przyjaciela i powiernika.
– Panie de la Cruz, proszę pana po raz ostatni, by odszedł pan spod mojego mieszkania – powiedziała stanowczo i bez emocji, czując się kompletnie wyczerpana.
– Czy ktokolwiek ci tu pomaga? – zapytał nagle zamiast odpowiedzi, uświadamiając sobie, jak bardzo jest blada.
Lia nie potrafiła ukryć zmęczenia, ale nie zamierzała przestać się odgryzać Gregoriowi.
– A jeśli odpowiem, że jestem sama, to wejdziesz, żeby mi zrobić gorącą czekoladę, jak robił mój tata, kiedy byłam smutna albo zła?
– Jeżeli tego sobie życzysz…
– Moje największe życzenia nigdy się już nie spełnią.
Nie musiała mówić, jakie są. Podkrążone oczy, blade policzki, drżące wargi, z trudem skrywane łzy. Ale niestety nic nie mogło jej zwrócić ojca.
– Czy jest ktoś, do kogo można zadzwonić, żeby przyjechał i z tobą posiedział?
– Na przykład do kogo?
Do byłego narzeczonego, który bez wahania opuścił ją w najgorszym momencie, a więc nigdy naprawdę nie kochał?
Wyglądało na to, że Lia nie może dłużej ustać na nogach.
– Odepnij łańcuch i wpuść mnie – zarządził nieznającym sprzeciwu tonem.
– Nie mogę…
– Dlaczego znowu nie?
– Nie mam siły… i nie chcę… Ja… Ty…
– Lia, odepnij w końcu ten łańcuch! No nareszcie!
Po chwili oboje znaleźli się w mieszkaniu.
więcej..