- W empik go
Homo Deus - ebook
Homo Deus - ebook
Autor zaprasza do ciekawego i nowatorskiego świata, w którym przedstawione jest stworzenie świata z perspektywy wszechmogącego Boga. Powieść zadaje wiele filozoficznych pytań takich jak: Czy kreowanie to wada, a może zaleta? Jak wielka jest miłość Boga i czy na pewno kocha On stworzone przez siebie istoty? Czy człowiek potrzebuje do życia bogów, czy może nie potrzebuje ich do swojego rozwoju? Czytelnika czeka ciekawe odkrywanie nowego świata, które zmusza do egzystencjalnej wręcz refleksji.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-701-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W miejscu bez przestrzeni, w czasie, który nie płynął, we wszechogarniającej pustce. W pustce, gdzie nie panowały prawa fizyki, gdzie nie było strun, gdzie nie było bozonów, kwarków, leptonów, protonów, atomów, gdzie nie było materii i energii. W pustce, gdzie nie było dobra i zła, tylko stagnacja. Rozlegała się myśl. Bóg, istota panująca ponad rzeczywistością i która go nie dotyczyła. Bez żadnej formy, zaprzeczając wszelkiemu rozumowaniu istoty materialnej, jedna istota w formie wielu, wielu w formie jednej.
— Udało mi się — rzekł — Nareszcie wyrwałem się z okowów rzeczywistości. Ja, niegdyś człowiek, jeden z wielu, teraz istota doskonała, perfekcyjna … Boska — jego myśl skierowała się ku jego przeszłości.
— Nazywali mnie szaleńcem, nie wierzyli, ci ignoranci bez wyższej świadomości, wierzący tylko w ontologie, odrzucając mentalistykę. Dokąd ona ich zaprowadziła? Nie ma ich tu teraz ze mną — wyobraził sobie twarze ludzi, których spotkał w przeszłości.
— Odrzucili moje nauki, ja, który dałem im odpowiedź na podstawowe pytanie dotyczące celu i sensu istnienia bytu, zostałem odrzucony, wyśmiany, zignorowany, lecz nie poddałem się. Wierny swojemu umysłowi, swojej duszy, rozwijałem się i w obliczu nieuchronnego końca mojego wszechświata osiągnąłem perfekcję. Zgromadziłem całą wiedzę mojego świata, każde doświadczenie, odczucie, nawet myśl. Zerwałem kajdany przytwierdzające każdą istotę do rzeczywistości. Moja dusza przezwyciężyła śmierć i wzniosła się ponad wszystko, co istnieje. Patrzyłem jak mój wszechświat, dobiega końca, jak znika z niego życie, planety, światło, materia, aż wreszcie sam czas. Teraz jestem tutaj, samotny, niczym król bez państwa, ptak bez nieba, ryba bez wody. Otoczony przez stagnację … tak być nie może. Jako istota boska moim obowiązkiem jest stworzenie nowej rzeczywistości i doglądanie jej, aby doprowadzić kolejne istoty do osiągnięcia stanu równego mi. Razem tworzyć i patrzeć na zagładę niezliczonej ilości rzeczywistości, oto sens istnienia Bogów — zamilkł na chwilę, rozmyślając nad sobą i swoim położeniem.
— Dlaczego jestem sam? Nie mam pojęcia, wszakże zgodnie z moim rozumowaniem powinienem spotkać przynajmniej jednego Boga, tego, który stworzył mój wszechświat — zamyślił się, a nie mogąc odnaleźć odpowiedzi rzekł — Jedyny sposób, aby się tego dowiedzieć, to stworzyć nowy, wedle mojego pomysłu i czekać na rezultat potwierdzający lub obalający moją teorię. Niech się tak więc stanie! — wykrzyczał, a jego uniesiony głos wprawił otaczającą pustkę w drganie.
Pustka, wcześniej doskonale niewzruszona, zaczęła przypominać wzburzone morze. Z fal uderzających o siebie wykrzesała się ciemna energia rozchodząca się w bezmiernej pustce niczym wielka fala przemierzająca bezkresny ocean. W samym środku tego cyklonu pustka uderzająca w siebie zaczęła gęstnieć. Gęstwina zaczęła reagować z iskrą energii i tworzyć podstawowe cząsteczki elementarne. Tak powstała materia, która wirując, skupiła się w jednym miejscu, zwiększając swoje ciśnienie i temperaturę. Bóg przyglądał się temu wszystkiemu z zadowoleniem, aż wreszcie początkowa osobliwość osiągnęła stan krytyczny i wybuchła. To był początek biegu czasu, pierwsze reakcje fuzji cząsteczek, z których powstały kwarki, później protony i neutrony, aż wreszcie atomy. W ułamkach sekundy przestrzeń, przez którą przeszła fala czarnej energii wypełniła się niezliczoną ilością cząsteczek, dając początek całemu wszechświatowi. Bóg za pomocą swojej mocy zebrał wokół siebie te cząsteczki i stworzył sobie materialne ciało, zdolne przetrwać w pierwotnym wszechświecie i dawające mu możliwość cielesnego kontaktu z materią.
— Jakie to przyjemne uczucie znów posiadać ciało zbudowane z atomów. Znów czuję, nie mogłem się przyzwyczaić do mojego poprzedniego stanu. Trudno zapomnieć to uczucie, które towarzyszyło mi przez prawie całą drogę przebytą do osiągnięcia perfekcji — wypowiedział, obserwując swoje nowe ciało, posiadające cechy zarówno męskie, jak i kobiece.
— Teraz już nie ma powrotu.
,,NIC NIE MOŻE ZATRZYMAĆ POSTĘPU”
— Podstawową zasadą rzeczywistości jest to, że jeżeli coś zostało raz ruszone, to już się nie zatrzyma, dopóki nie dotrze do swojego końca. Zostało mi teraz tylko obserwować i czekać, aż postęp zrodzi kolejnego Boga. Koncepcja stworzenia panteonu Bogów, którzy razem tworzą coraz to doskonalsze rzeczywistości, wprawia mnie w istną ekstazę.
Rozejrzał się po otaczającej go przestrzeni. Mimo, że wyglądała zupełnie inaczej od tego, w czym przyszło mu poprzednio egzystować, to wciąż nie miał tam za dużo do pracy i obserwacji.
— Oczywiście mógłbym zaczekać te kilka miliardów lat, aż powstaną pierwsze gwiazdy, planety, układy, galaktyki i tak dalej, ponieważ czas i przemijanie nie mają na mnie wpływu, lecz wciąż wizja tak przeciągającej się nudy mnie niepokoi. Pamiętam doskonale, jak wyglądają procesy powstawania i rozwoju wszechświata z badań, które przeprowadziłem jeszcze w poprzednim wszechświecie, dlatego nie mam ochoty tego ponownie obserwować — mówił, zmniejszając swoje ciało do wielkości pozwalającej obserwować wiązania chemiczne pomiędzy pierwszymi atomami.
Bóg się zamyślił, próbował znaleźć sposób na przyśpieszenie czasu, nie mógł tego zrobić w obecnym stanie, ponieważ podczas przeskoku czasowego jego świadomość uległaby rozciągnięciu pomiędzy punktem wyjściowym i końcowym osi czasu. Stwierdził, że aby tego dokonać, potrzebuje medium, ponownie zebrał wokół siebie atomy i nasycił je większością swojej mocy. Atomy stworzyły ogromny tron, którego oparcie przypominało szczyt góry, w którym zawarte były klejnoty mieniące się kolorami całego wszechświata, każdy z nich wyglądał tak jak prawdziwe galaktyki, które zostały zamknięte w głębi tych kryształów. Siedzisko wyłożone było czarno-purpurowym materiałem, w którego wpatrywanie się mogło spowodować zatracenie świadomości w podobnym wyobrażeniu, jak istnienie w pierwotnej pustce. Ramiona tronu posiadały idealne wgłębienia na ręce Boga i sprawiały, że ten, kto na nim zasiadł, odczuwał, jakby tron był zintegrowaną częścią jego ciała i pozwalał na nieprzerwany przepływ energii między siedzącym a tronem. Podstawa zaś posiadała wyrzeźbione kamienne korzenie, które wnikały w trudny do opisania sposób, do nieprzeniknionej struktury wszechświata, pozwalając wpływać na niego. Gdy stworzenie dobiegło końca, Bóg zasiadł na swoim boskim atrybucie i przesyłając przez niego moc, przesunął czas do przodu. Wokół tronu powstała przeźroczysta bariera oddzielająca wnętrze od wszechświata, stanowiła osłonę przed szybko przepływającym czasem. Bóg zaczął przesyłać przez ramiona boską energię, która poruszając się wyrzeźbionymi kanałami, sprawiła, że cały tron zaczął lśnić złotem. Energia następnie poprzez korzenie, z podstawy przenikała do struktury wszechświata i wymuszała przyśpieszenie czasu. Przestrzeń wokół Stwórcy zaczęła się najpierw powoli, potem coraz szybciej obracać, aż pojedyncze atomy wyglądały jak smugi światła. Przed oczami Boga zaczęły się w mgnieniu oka formować gwiazdy i ogniste, pełne czarnych skał i tryskającej lawy, planety. Chwilę później planety te zaczęły stygnąć, a na niektóre z nich zaczęły spadać asteroidy z lodem, który po stopieniu dał początek pierwszym zbiornikom wodnym. Po pojawieniu się pierwszych oceanów, Bóg postanowił zakończyć swój czasowy przeskok.
— Myślę, że tyle na tę chwilę wystarczy, wszechświat zdecydowanie nabrał wiele ciekawszych kolorów niż na swoim początku — zaczął się rozglądać po otaczających go galaktykach emitujących całe gamy świateł w różnych częstotliwościach — Ile razy nie spoglądam na ten piękny kosmos, chociaż nie kryje on już przede mną żadnych tajemnic, zawsze jestem i będę pod wrażeniem jego piękna.
Podryfował dłuższą chwilę po kosmosie, przeglądając układy planetarne. Zatrzymał się przy układzie zbudowanym z jednej gwiazdy, przypominającej mu słońce z jego poprzedniego wszechświata i pięć okrążających ją planet. Pierwsza planeta była niewielka i bardzo szybko obracała się wokół własnej osi. Druga planeta była nieco większa, skalista i wolniejsza, a na jej powierzchni było niewiele zbiorników wodnych, ledwo widocznych z kosmosu. Trzecia planeta była średniej wielkości, pokryta wszechoceanem z kilkoma szczytami wystającymi ponad taflę wody. Czwarta planeta była ogromna, największa w całym systemie, obracała się wokół własnej osi z tą samą prędkością, ile zajmował jej jeden pełny obrót wokół słońca. Jedna jej połowa była pokryta oceanem, a druga była wielkim żwirowym kontynentem pokrytym niezliczoną ilością kraterów. Piąta planeta była wielkości drugiej, była gazowa i oddalona o wiele bardziej od innych planet, przez co panowała na niej wieczna zima. Bogu spodobał się ten układ i wybrawszy trzecią planetę, postanowił stworzyć na niej życie. Zszedł ze swojego tronu i z prędkością, z jaką przemieszczają się elektrony, pojawił się na jednym ze skalistych szczytów wystających ponad taflę wody.
— Jedną z rzeczy, z jaką nauka z mojego wszechświata miała największy problem, była odpowiedź na pytanie, jak powstało życie. Liczne eksperymenty, rzekomo potwierdzające samoistne powstawanie związków organicznych z materii nieorganicznej, szybko były obalane. Oczywiście takie powstanie życia jest możliwe, lecz zajęłoby zbyt dużo czasu, a ja nie mam zbytnich chęci czekania, po prostu nie mogę się doczekać, aż pojawi się istota będąca na równi ze mną. Dlatego ten jeden jedyny raz, użyję swojej mocy, by ingerować bezpośrednio w rzeczywistość — skierował się ku brzegowi Ziemi z oceanem.
Stanąwszy nad brzegiem, schylił się i podniósł jeden zaostrzony na końcu kamień i przekuł opuszek swojego palca. Z rany wypłynęła mała kropla krwi, po czym rana momentalnie się zabliźniła, nie pozostawiając śladu. Bóg następnie wyłonił z niej komórkę macierzystą i przybliżył do swoich oczu.
— Ty będziesz się zwać LUCA, bo będziesz zalążkiem nowego życia w moim wszechświecie. Pochodzisz ze mnie i kiedyś do mnie powrócisz. Z ciebie powstaną wszystkie organizmy żywe, od najdrobniejszych bakterii po największe stworzenia wielokomórkowe. Idź i się rozwijaj, stań się kamieniem węgielnym, na którym opierał się będzie postęp tego świata — po czym wrzucił komórkę do oceanu, która po opadnięciu na dno blisko komina termicznego, wokół którego znajdowało się mnóstwo osadów związków wymaganych do rozwoju życia, zaczęła się dzielić.
Tak powstały dwie pierwsze komórki, które Bóg z uśmiechem na ustach nazwał Adamem i Ewą. Po niedługim czasie cała okolica zaroiła się od komórek. W chwili, gdy tylko pierwsza komórka umarła, jej rozkładające się szczątki zaczęły przybierać dziwną formę, co zaniepokoiło Boga. Szczątki przybrały bezkresny czarny kolor i wyglądały niczym strzępki jakiegoś materiału. Dziwna substancja następnie skierowała się ku powierzchni oceanu, mieszając się z pianą powstałą z fal uderzających o brzeg, tuż u stóp Boga. Piana również zaczęła przybierać ciemną barwę i jeszcze bardziej się pienić. Po chwili zaczęła przybierać własną formę, aż przed Bogiem stanęła postać pokryta czarnym materiałem, który pochłaniał każdy promyk światła. Nie można było dostrzec jaka forma kryła się za tajemniczym materiałem. Miała taką samą wysokość i posturę jak Bóg, wyglądała niczym jego mroczne odbicie. Bóg i dziwna istota stały przez chwilę naprzeciwko siebie, obserwując się wzajemnie w milczeniu.
— Czym jesteś? — przerwał milczenie Bóg.
— Jestem tobą, a zarazem nie tobą, powstałam z twojej komórki, lecz nie masz nade mną władzy. Kiedy ty jesteś początkiem, ja jestem końcem. Jestem nieoderwalną i niezaprzeczalną częścią wszechświata, to ja zajmuje się zachowaniem równowagi. Jestem śmiercią … — wypowiedziała postać szepczącym głosem, który rozchodząc się po okolicy, spowodował, że niebo spochmurniało, a kamienie w miejscu, gdzie ciemna szata dotykała podłoża, pokryły się szronem.
— Wiem, czym jesteś i w pełni rozumiem twoje istnienie. Nawet gdybym mógł, nie miałbym zamiaru cię zatrzymywać. Doskonale znam twoją nieopisaną wartość i wiem, że jesteś wymagana, aby wszechświat istniał, a rozwój postępował. Jesteś jednym z głównych filarów rozwoju i ewolucji, bez ciebie żadna istota nie osiągnie Boskości. Twoje istnienie i strach przed twoim nieuchronnym przybyciem będzie motorem do rozwoju każdej istoty. Pokaż mi swoją twarz, chcę cię uznać za równą sobie — wypowiedział Bóg, rozkładając swoje ręce w powitalnym geście.
Śmierć się chwilę zawahała, lecz po przeanalizowaniu słów Boga zrozumiała, że byt, z którym rozmawiała, był godny zobaczenia jej twarzy. Mroczna przestrzeń wewnątrz kaptura zakrywająca twarz śmierci zniknęła, ukazując gołą czaszkę, dokładnie odwzorowującą wygląd głowy Boga. Cała reszta jej ciała została zakryta mrocznym materiałem. Bóg uśmiechnął się serdecznie i powiedział do śmierci:
— Jeżeli nie masz nic przeciwko, to zapraszam do międzywymiaru, który mam zamiar stworzyć, to w nim będę zazwyczaj rezydował, możesz w nim gościć, kiedy tylko zechcesz w przerwie od swojej roli zajmowania się równowagą życia i śmierci oraz wszechświata.
Śmierć nic nie odpowiedziała, tylko skinęła delikatnie głową, okazując zrozumienie i rozpłynęła się w przestrzeni. Bóg powrócił na swój tron po czym, tak jak wcześniej powiedział śmierci, stworzył międzywymiar poza wszechświatem, do którego się przeniósł. Międzywymiar był bezkreśnie pusty i jasny, wypełniony światłem przynoszącym każdemu umysłowi ukojenie i wywierającym poczucie bezpieczeństwa. Po zasianiu na planecie życia Bóg ponownie przesunął czas do momentu pojawienia się na nim pierwszych istot inteligentnych. Gdy skończył swój skok w czasie, wygląd planety nieco się zmienił. Z dna oceanu wyłoniły się dwa superkontynenty rozdzielone głębokim morzem. Kształtem przypominały półksiężyce pokryte roślinnością.
— Myślę, że niecałe cztery miliardy lat, to wystarczająco dużo czasu, aż moje komórki wyewoluowały w jakieś istoty inteligentne — pomyślał Bóg, przypominając sobie, ile czasu to zajęło w jego oryginalnym wszechświecie — Chyba mam prosty sposób, jak to sprawdzić bez ruszania się stąd, ani przeszukiwania za pomocą boskich oczu całych kontynentów, czy na planecie pojawiło się inteligentne życie — powiedział, po czym wezwał do siebie śmierć.
Śmierć pojawiła się momentalnie przed tronem Boga, materializując się z czarnej mgły powstałej znikąd. Wygląd śmierci nie zmienił się prawie w ogóle z dwoma wyjątkami, na jej plecach założona była kosa, a z jej boku zwisał notatnik z czarną oprawą.
— Witam ponownie Stwórco — powiedziała śmierć, lekko zginając głowę w powitalnym geście.
— Mam małe pytanie droga przyjaciółko. Czy podczas braku mojej chwilowej ingerencji we wszechświat nie wydarzył się nic niecodziennego? — zapytał Bóg z uśmiechem.
Śmierć zbyła fałszywą troskę Boga, ponieważ wiedziała, że zachowanie równowagi wszechświata nie bardzo interesowało Boga, a pytał o to w pierwszej kolejności tylko dlatego, aby sytuacja ta nie wyglądała, jakby jej rozkazywał.
— Nie musisz się wysilać na miłą gadkę, ja i tak nie mam emocji ani uczuć, śmierć nie potrzebuje tego, wystarczy jedynie racjonalność. Pytaj, po co mnie tu naprawdę wezwałeś.
Bóg odczuł małe zażenowanie, że został tak łatwo przejrzany przez śmierć. Chciał przez chwilę pogratulować jej przenikliwości, lecz szybko zrozumiał, że i to nie miało sensu, zapytał śmierć wprost czy na planecie pojawiło się inteligentne życie. Śmierć odpowiedziała twierdząco i oznajmiła, że istoty przypominające swoim wyglądem Boga zaczęły już tworzyć własne społeczności z podziałem na role i zaczęły nawet tworzyć własne mity i legendy na temat otaczającego ich wszechświata. W większości z nich pojawiała się postać samego Boga.
Bóg był zachwycony tą wieścią i zapytał śmierć, w jakim miejscu na planecie mieszkali ci ludzie. Śmierć wyciągnęła swój notatnik i na mapie planety wskazała miejsce położone na północnym-zachodzie wschodniego kontynentu. Bóg wyraził swoją wdzięczność względem śmierci i pozwolił jej odejść, co momentalnie się stało. Bóg używając swoich boskich oczu, obserwował powstałą pośród bujnego lasu osadę.
— To niesamowite, że życie mimo istnienia na odmiennej planecie wyewoluowało w identyczny sposób jak w moim pierwotnym wszechświecie. Gatunki zwierząt i roślin doskonale odpowiadają tym, które istniały w podobnym okresie na Ziemi. Powiem, że spodziewałem się czegoś zgoła innego, ale to w sumie logiczne. W końcu życie powstało z mojej komórki, a więc i na moje podobieństwo, ponieważ jako istota doskonała mam w sobie genom każdego stworzenia z mojej rzeczywistości — wyjaśniał Bóg początkowo zawiedziony efektem ewolucji, lecz po chwili go zaakceptował, a nawet pochwalił, twierdząc, że łatwiej mu będzie się utożsamiać z istotami przypominającymi mu ludzi.
— Myślę, że się im ukarzę, nudno byłoby, gdybym siedział tutaj bezczynnie po tym, jak wszystko zacząłem. Moja obecność, tylko na początku rozwoju ich cywilizacji, umocniłaby ich więzy wspólnoty. Subtelnie nakierowałbym ich ku drodze do osiągnięcia perfekcji, a gdy już bym to zrobił, odsunąłbym się w cień, pozostając jedynie legendą — pomyślał Bóg, lecz zanim zszedł na Ziemię, zechciał usłyszeć, jakie wyobrażenie na jego temat mieli ludzie. Zbliżył swoją wizję ku środkowi wioski, w którym mieszkańcy zaczęli rozpalać ogromne ognisko.
Na Ziemi zapadał już wieczór i ludzie zaczęli się zbierać wokół ogniska, by posłuchać opowieści starszyzny. Ognisko było ogromne, jego płomień przewyższał prawie wszystkie chaty w wiosce, rozświetlając ją przy tym i odstraszając dzikie zwierzęta. Mieszkańcy, zebrawszy się, usiedli w kręgu i zamilkli. Spośród zgromadzonych powstał starszy mężczyzna, podszedł do gorejącego ognia i podniósł jedną z płonących gałęzi. Wzniósł ją wysoko ponad głowy tubylców i zaczął przemawiać:
— Ogień, niezrównana siła pochłaniająca wszystko, nie ma na tym świecie męża zdolnego go okiełznać. To z ognia wyłonił się Bóg. Był potężny, jego ciało wielkie niczym góra, płonęło żywym ogniem. Z jego karmazynowych oczu strzelały iskry tak gorące, że jedna wystarczyła, aby wysuszyć całe jezioro. Jego nogi i ramiona zaś, były stworzone z ciekłej lawy, a dłonie i stopy, że twardej, czarnej skorupy skalistej. Z jego pleców wyrastały wulkany, a z nosa bezprzerwy wydobywał się duszący czarny dym. Bóg wziął głęboki oddech i jednym podmuchem stworzył słońce, świecące nad naszymi głowami w dzień, a z oderwanego kawałka skały z dłoni stworzył księżyc. Na początku poza ogniem istniała jeszcze woda, bezkresny ocean bez dna i żadnej wyspy, a panował na nim nieprzerwany sztorm. Bóg zanurzył się w tym oceanie, a para z jego stygnącego ciała stworzyła niebo. Ocean zaś się uspokoił. Jego ostygłe ciało wynurzyło się z toni wodnej, tworząc ziemię, na której teraz stoimy. Jednakże Bóg nie zginął, On nie może zginąć. Twarda skorupa ziemi pękła, a z jej wnętrza wyłonił się Bóg w nowej postaci. Przypominał nas, lecz był o wiele wyższy, jego skóra była czerwona, a oczy żółte. Ciało zaś pokryte pęknięciami, w których środku płynęła czerwona energia. Miał potężne umięśnione ciało i długie czarne włosy sięgające jego bioder. Jednym uderzeniem rozłupał ziemię, dzieląc ją na dwie części. Następnie napił się wody z oceanu przecinającego dwa kontynenty i splunął na ziemię. W miejscu, gdzie gleba nasiąkła jego śliną wyrosła bujna roślinność, która szybko rozprzestrzeniła się po całej Ziemi, rodząc owoce i kwiaty, którymi zachwycał się Bóg. Podniósł następnie z brzegu morza grudkę gliny i ulepił ją na kształt zwierzęcia. Po nadaniu mu imienia i rozkazaniu ożycia, figurka pokryła się skórą i zaczęła się poruszać na rozkaz Boga. Tak oto Bóg przez następne dni stworzył wszystkie zwierzęta zamieszkujące te ziemie. Patrząc na całe swoje stworzenie, wciąż odczuwał niezadowolenie. Brakowało mu istot zdolnych rozumieć cud, jaki stworzył i wychwalających go. Zwierzęta nie mogły tego robić, ponieważ nie posiadały duszy. Bóg stworzył z płynnej lawy ostry nóż, którym podciął sobie gardło. Porzucił swoje ciało, aby dać początek ludziom. Krew nasiąknęła w ziemi i tak powstali pierwsi ludzie, którzy widząc martwe ciało swojego ojca, zaczęli je święcić. Zakopali je następnie w tym samym miejscu, z którego powstało, a na jego grobie ustawili potężny kamień z jego podobizną, aby przyszłe pokolenia mogły oglądać jego chwalebne oblicze. Wiemy jednak, że Bóg nie może umrzeć, dlatego wciąż czekamy i wysławiamy jego wielkie stworzenie, czekając na jego powrót — zakończył historię akurat w momencie, gdy ogień jego gałązki całkowicie ją spalił.
Rozkruszył następnie węgiel i pomazał nim czoła nowo narodzonych dzieci z wioski. Po zakończonym obrzędzie wszyscy mieszkańcy wstali i udali się do swoich chat na spoczynek.Rozdział II — Zwątpienie
Bóg po wysłuchaniu opowieści zaniemówił, był przerażony jego wyobrażeniem stworzonym przez ludzi. Stwierdził, że nie mógł się im ukazać w stanie, w jakim był ówcześnie. Zrezygnowany złapał się za czoło i oparł swoją głowę na ramionach tronu.
— Nie mam pojęcia co teraz zrobić. To pierwszy raz, kiedy jestem Bogiem, żadne doświadczenie z mojego poprzedniego wszechświata się tu nie przyda. Jeżeli pokaże się im w takim, według nich żałosnym stanie, zostanę wyśmiany. Ludzie stracą wobec mnie respekt i zaprzestaną dążyć do stanu równego mi. Muszę zrobić cokolwiek, aby ich zadowolić — rozpaczał Bóg, przysłuchując się coraz to nowym mitom i legendom tworzonym przez ludzi, które jeszcze bardziej pogłębiały jego smutek.
Siedział zamyślony przez wiele dni. Nie mogąc znaleźć żadnego realnego rozwiązania jego problemu, wezwał do siebie śmierć, aby zasięgnąć jej rady.
— Nie rozumiem, dlaczego Bóg się tak bardzo tym przejmuje — rzekła śmierć zirytowana tym, że Bóg wzywa ją do tak błahej i nic nieznaczącej sprawy — Możesz się im ukazać w formie takiej, jaką oni zaakceptują, albo nie ukazać się im wcale, chociaż i tak nie wiem, po co chcesz się im ukazywać. Mnie żaden człowiek nigdy nie zobaczył i zapewne nigdy nie zobaczy, a mimo to są świadomi mojej obecności — wyjaśniła śmierć.
— Twój przypadek jest inny od mojego. Ty masz namacalny wpływ na ich otoczenie, dlatego ciebie respektują. Jedyne, co ja zrobiłem, to stworzenie wszechświata, lecz jak na razie są zbyt prymitywni, aby to pojąć. Z kolei, jeżeli chodzi o przybranie formy, która jest taka, jaką oni sobie wyobrażają, jest to nieakceptowalne. Mogę zmienić swoje ciało, aby przypominało ognistego Boga, ale nie będę w stanie naśladować jego charakteru. Według ich mitów Bóg jest potężny i nieco arogancki, musiałbym być wiarygodny, inaczej nazwaliby mnie heretykiem, albo całkowicie wyrzekli się wiary, gdybym zaś zmienił również swój charakter, miałoby to wpływ na mnie samego, mój własny światopogląd by się zmienił. Nie jestem w stanie przewidzieć, co by się mogło wtedy stać — powiedział Bóg, wyprostowując się i spoglądając w górę.
— W takim razie podstaw im fałszywego Boga, masz nieograniczoną moc, to nie powinno stanowić dla ciebie problemu — zaproponowała śmierć — A kiedy kolejna istota osiągnie poziom boskości i dowie się, że to ty jesteś prawdziwym Bogiem, jestem pewna, że to zaakceptuje. Robiąc to, doprowadziłbyś do momentu, w którym on osiągnął perfekcję, a więc twoje działania byłby słuszne, a on nie mógłby tego zanegować.
W oczach Boga pojawił się błysk. Gwałtownie podniósł się ze swojego tronu po wielu dniach rozmyślania w bezruchu, z taką siłą, że cały międzywymiar przeszyła fala powietrza. Rozłożył szeroko ręce i wykrzyczał:
— To jest to, muszę stworzyć mojego emisariusza, który będzie odpowiadał gustowi pierwotnych ludzi. Sprawi on, że ich wiara się umocni, a ja będę mógł ich nakierować na drogę postępu. Będzie miał on część mojej mocy i z pewnością zostanie zaakceptowany przez prosty lud, a gdy kolejna istota osiągnie stan równy mi, nie będzie mogła zakwestionować mojej decyzji. Prawdziwie genialny plan — wykrzyczał z zadowoleniem.
Szybko zasiadł ponownie na swoim tronie i zabrał się do tworzenia Pseudoboga. Przy pomocy śmierci, zebrał z dusz wszystkich zmarłych ludzi całą mitologię, która wspominała o Bogu, jego wyglądzie, zachowaniu i mocach. Bóg ze swojego własnego rdzenia, przez który przepływa jego energia, oderwał kawałek i wokół niego stworzył formę nowej istoty. Drobna sfera świetlistej energii szybko zaczęła rosnąć i zmieniła kolor ze złotego na krwistoczerwony. Kula następnie wypadła Bogu z dłoni i podryfowała kilka metrów do przodu, zatrzymując się pomiędzy Nim, a śmiercią. Po chwili zaczęła jaśnieć, aż oślepiła samą śmierć i samego Boga. Gdy oboje znów odzyskali widoczność, zauważyli, że stoi przed nimi postać żywcem wyrwana z mitów i legend. Postać przez chwilę stała w bezruchu, próbując zrozumieć swoje istnienie. Jego oczy nagle się poruszyły i zaczęły obserwować pierwszą rzecz, jaka przed nim stała, a była nią śmierć. Śmierć również wpatrywała się w niego w milczeniu, rozsiewając dookoła swoją mroczną aurę, testując czy nowy byt ją odczuje. Dopiero na komendę Boga istota się odwróciła. Na widok wszechpotężnego Boga, upadła na kolana bez słowa. Bóg spoglądał na niego z kamienną twarzą, po czym zwrócił się do śmierci, pytając o jej opinie, czy się nadaje. Śmierć nic nie odpowiedziała i rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając dwójkę samych. Bóg zwrócił się do swojego najnowszego tworu:
— Powstań mój synu, jesteś jednością ze mną, przedłużeniem mojego ciała i wykonawcą mojej woli. Nie ma potrzeby, aby jeden organ ciała kłaniał się przed drugim — Pseudobóg powstał, swoim wzrostem równał się z Bogiem siedzącym na wysokim tronie. Od obu z nich wydobywała się aura Boskości, w końcu dzielili ją ze sobą. Jedyną rzeczą, która ich odróżniała, było to, że Bóg siedział na tronie dającym mu wyższą władzę nad wszechświatem.
— Zapewne masz wiele pytań do mnie, postaram się na nie wszystkie odpowiedzieć, więc nie milcz i przemów — zachęcił Bóg.
— Czym jestem? — zapytał Pseudobóg i ponownie zamilkł. W jego złotych oczach widać było zakłopotanie i dezorientację, niczym u dziecka, które pierwszy raz ujrzało niebo.
— Jak już ci wcześniej wspomniałem, jesteś moją cząstką oderwaną od mojego ciała — następnie Bóg wyjaśnił, jak i po co Pseudobóg został stworzony.
— Wybacz mi, ale wciąż nie rozumiem, po co zostałem stworzony. Dlaczego tak bardzo zleży ci na tym, aby ludzie wierzyli w fałszywą religię? Powinieneś się im osobiście objawić i pokazać prawdę, nawet jeżeli byłaby trudna do zaakceptowania dla nich — oznajmił Pseudobóg.
— Widzisz mój drogi, kwestia religii w rozwoju człowieka jest bardzo ważna, a wręcz kluczowa w początkach jego istnienia. Jak odróżnić istoty inteligentne od zwierząt? Ludzie wykształceni z mojego oryginalnego świata często zadawali to pytanie. Co nas odróżnia od zwierząt? Kiedyś wierzyli w to, że ludzie poprzez wyspecjalizowany rozwój mózgu wykształcili inteligencję i to było tą różnicą. Szybko jednak odkryli, że inne zwierzęta też miały inteligencję, teoria upadła i przez wiele następnych wieków nie postawiono żadnej sensownej. Ja jednak znalazłem odpowiedź, to poniekąd prawda z tą inteligencją, lecz nie do końca. Z inteligencji powstała świadomość, pierwotne instynkty, które kierują zwierzętami, zostały zastąpione uczuciami i sumieniem, które dają więcej swobody istotom żywym. Następnie postała wyobraźnia i opinia, z której powstało zwątpienie, a ze zwątpienia filozofia. Filozofia, to ona właśnie odróżnia istoty inteligentne od zwierząt, które zwyczajnie akceptują świat taki jaki jest, lecz ludzie kwestionują go, starają się znaleźć sens, zdają pytania i znajdują na nie odpowiedzi. Z filozofii następnie powstaje religia, a dopiero później nauka. Filozofia jest nasionem, z którego wyrośnie byt doskonały. Ludzie nie mogąc ze swoimi obecnymi możliwościami odpowiedzieć na takie pytania, jak „Jak powstał świat?”, „Skąd my się wzięliśmy?”, „Dokąd zmierzamy?” zaczęli tworzyć mity i legendy, skrótem mówiąc religię i wierzenia. Wspólne wyznania były powodem do łączenia się ludzi w grupy, dając początek cywilizacji. Później, po pewnym czasie rozwoju znajdą się ludzie zaczący kwestionować samą religię, która była poprzednią odpowiedzią. Stare musi ustąpić nowemu. Tak oto religia, spełniając swoje zadanie zjednoczenia ludzi i dawania im powodu do rozwoju zostaje zastąpiona przez naukę, która dla pierwotnych ludzi nie byłaby taka ważna. Staję się taka dopiero dla już w pewnym stopniu rozwiniętych form inteligentnych. Właśnie dlatego religia jest taka ważna, może i nieprawdziwa, ktoś może nawet powiedzieć, że fałszywa, ale wymagana dla późniejszego rozwoju. Jest niczym kamienne narzędzie, które jest wykorzystywane do stworzenia żelaznego narzędzia. Bez nich nie da się zacząć od razu od żelaznych. To jest właśnie powód, przez który nie mogę się im osobiście ukazać, ich niezadowolenie zachwiałoby ich całym przyszłym rozwojem i nie zakończyłoby się powstaniem nowego Boga. Dlatego właśnie zostałeś stworzony — Bóg zakończył swój monolog, lecz wciąż widział, że Pseudobóg nie rozumiał wszystkiego w pełni.
Nakazał się zbliżyć Pseudobogu, a gdy ten to zrobił, przyłożył swoją dłoń do jego czoła. Następnie umożliwił przepływ energii między nimi i pozwolił Pseudobogu spojrzeć we wspomnienia Boga z jego poprzedniego życia. Przed jego oczami pojawiły się obrazy pierwszych cywilizacji, Babilonii, Mezopotamii, Egiptu, Grecji i Rzymu, wszystkie one opierały się na religii. Później obserwował średniowiecze, w którym większość krajów była pod zwierzchnictwem papieża. Potem zobaczył, jak świat zaczął odchodzić od religii, a tryumf zaczęła święcić nauka. Odrodzenie, rewolucja przemysłowa, silnik parowy, elektryczność, komputery, podróże w kosmos i genetyka. Bóg oszczędził Pseudobogu obrazu przyszłości, w której on osiągnął perfekcje, zakończył przesyłać energię i zabrał dłoń. Świadomość Pseudoboga wróciła do normalności. Wizja, która dla niego zajmowała tysiące lat, tak naprawdę trwała tylko chwilę. Podziękował Bogu za pokazanie mu tego wszystkiego i powiedział, że teraz już całkowicie rozumie jego plan rozwoju ludzkości. Złożył przysięgę wierności, że będzie robił to, co zechce Bóg. Stwórca zadowolony ze swojego tworu nakazał mu zejść na ziemię i objawić się ludziom oraz przez jakiś czas mieszkać wśród nich.
Pseudobóg na świetlistym rydwanie płonącym nieustannym ogniem przemierzał niebo na Ziemi. Przemierzał je w samo południe, które było błękitne i bezchmurne. Leciał szybciej niż jakikolwiek ptak, zostawiając za sobą smugę iskier, które jednak nie wzniecały pożaru i gasły na moment przed dotknięciem koron drzew. Pod jego rydwanem rozciągała się puszcza, nieprzenikniona gęstwina skrywająca w sobie niezliczoną liczbę zwierząt. W niektórych miejscach korony były tak blisko siebie, że do dna lasu nie dochodziły żadne promienie słoneczne. Dopiero przejazd rydwanu sprawił, że po raz pierwszy od wielu lat pojawiło się tam światło, zmuszając wszystkie marne owady i inne cieniolubne stworzenia do zejścia pod ziemię. Pseudobóg śmiał się, patrząc na rozbiegające stworzenia. Uważał się za lepszego od nich, że w jego świetle mogą pławić się jedynie godni, a dla tych godnych pożałowania stworzeń jest ono niczym trucizna. Nieuchronnie zbliżał się do wioski umiejscowionej na odkrytym terenie w niewielkiej dolinie otoczonej skalistymi górami. Wioska była niewielka, liczyła zaledwie kilka małych drewnianych chat. Jedynym większym budynkiem był wspólny magazyn, w którym ludzie zbierali wszystkie dobra i przy którym na zmiany stróżowali. Kobiety przed chatami szyły ubrania, mężczyźni rąbali drewno, a dzieci wesoło biegały po wydeptanej ziemi pomiędzy chatami, które imitowały drogi. W całej wiosce w ziemię były powtykane słupy na pochodnie. Na samym środku wioski zaś znajdował się duży dziedziniec z ogromnym paleniskiem w środku. Za placem znajdował się skład wielkich kłód drewna pozyskanych z wiekowych dębów rosnących przed wioską. Nie stanowiły one budulca chat, lecz służyły do rozpalania w nocy wielkiego ogniska rozświetlającego całą wioskę i odstraszającego zwierzęta. Na tyle wioski znajdował się ogromny kamienny posąg, który był czczony przez mieszkańców jako grób ich Wszechojca. Ludzie doskonale widzieli zbliżający się powóz Boga i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Dla nich wyglądało to, jakby samo słońce się do nich zbliżało. Rydwan zatrzymał się nad kamiennym posągiem, pod którym według mitów ludzi znajdowały się szczątki Boga. Następnie powstał i ukazał się im w całej swojej chwale i majestacie, rozpraszając wszędzie dookoła swoją boską energię, aby żaden człowiek nie miał wątpliwości, kim naprawdę był. Mieszkańcy w jednym momencie upadli na kolana i zaczęli wychwalać Pseudoboga.
— Nasz wielki ojciec powrócił.
— Najpotężniejszy Bóg postanowił nam się ukazać.
— Miłosierny Pan pokazał nam swe majestatyczne oblicze.
— Bóg przyszedł dać nam wieczne szczęście — krzyczeli ludzie.
Pseudobóg zszedł ze swojego rydwanu i powoli opierając się prawom grawitacji, niczym pióro, opadł na ziemię u stóp posągu. Następnie pstryknął palcami, a jego rydwan ruszył, rozpędził się i w formie sztucznych ogni wybuchł ponad głowami mieszkańców. Ludzie powstali i ze szczerymi łzami szczęścia w oczach zaczęli klaskać i wiwatować potęgę Boga. Wiwaty i pochwały trwały całą godzinę, a mimo tego ludzie nie byli zmęczeni i chcieli wychwalać swojego Boga dalej. Pseudobóg znudzony już nieco tymi oklaskami podniósł rękę na znak ciszy. Ludzie opuścili swoje ręce i wpatrywali się w jego oblicze. Spośród tłumu naprzeciw wyszedł starzec, ten sam, który opowiadał legendy przy ognisku. Podszedł do Pseudoboga bliżej i upadł u jego stóp twarzą do ziemi.
— O wielki Wszechojcze, tak długo wyczekiwaliśmy twojego powrotu. Błagam, zachwyć nas swoją obecnością i pozwól się ugościć przez swoje wierne dzieci. Wiemy, że dla ciebie nie ma takiej rzeczy, którą moglibyśmy zrobić, aby cię zadowolić, lecz obiecujemy, że będziemy wykonywać każdy twój rozkaz. Powstaliśmy z twojej krwi, więc masz nawet prawo nas wszystkich zgładzić. Nikt nie będzie protestował i z radością przyjmie twoją wolę.
— Nie przybyłem tutaj by was zgładzić — uśmiechnął się Pseudobóg — przez wiele lat obserwowałem was i stwierdziłem, że teraz jest odpowiedni moment, aby do was powrócić. Jako wasz ojciec jestem zadowolony z tego, że potrafiliście sobie poradzić w tym surowym świecie, jaki stworzyłem. Teraz jako wasz ojciec obiecuje was nauczać swojej mądrości i chronić was przed każdym zagrożeniem.
Starzec wielokrotnie wyraził wdzięczność w imieniu swoim i swojego ludu. Wstał ponownie, z trudem opierając się drewnianą laską i zwrócił do ludzi:
— Nasz ojciec zostanie z nami na dłuższy czas. Nie pozwólmy mu się nudzić i zróbmy wszystko, aby go zadowolić. Zacznijmy więc święta z okazji zjednoczenia się z naszym ojcem.
Mieszkańcy szybko powstali z kolan i biegiem skierowali się do swoich chat i magazynu. Na środku wioski rozłożyli potężne stoły i długie ławy. Dwójka rosłych mężczyzn przyniosła potężny drewniany tron z mizernie wyrytymi podobiznami Boga. Oparcie zaś było stworzone z potężnych, prostych gałęzi zaostrzonych na końcu, przypominających wachlarz. Poprosili Boga z największą uległością, aby spoczął na tronie. Powiedzieli również, że zapewne nie był tak wygodny, jak boski rydwan, lecz to najlepsze co mogli mu w tamtym momencie zaoferować. Pseudobóg uspokoił mężczyzn i powiedział, że docenia ich dar. Mężczyźni cali rozpromienieli, gdy usłyszeli słowa pochwały od Boga i ze świetlistym uśmiechem na ustach odeszli do swoich rodzin pochwalić się, że dostąpili zaszczytu zadowolenia Boga. Pseudobóg zasiadając na tronie, wyobrażał go sobie jak tron prawdziwego Boga. Patrząc na tych ludzi, przez chwilę zapomniał o jego istnieniu i poczuł się, jakby był jedynym wszechmogącym Bogiem. Po zakończonych przygotowaniach wszyscy ludzie zasiedli u długiego na kilkanaście metrów stołu złożonego z wielu mniejszych, a na jego końcu mieścił się tron Pseudoboga. Postanowił przemówić do ludzi, którzy momentalnie zamilkli i wsłuchali się w jego słowa.
— Oto stoję przed wami i jestem zachwycony waszym przyjęciem. Rozpiera mnie duma, że moje dzieci tak świetnie sobie radzą. Obiecuję tutaj przed wami wszystkim, że zrobię wszystko, aby wasze życie było pozbawione trosk i zmartwień, a w waszych sercach gościło tylko szczęście — wzniósł toast, a za nim zrobili to wszyscy dorośli mężczyźni z wioski.
Pseudobóg ponownie zasiadł na tronie i mimo, że nie potrzebował jedzenia, zaczął się częstować potrawami stworzonymi przez ludzi. W jego ślady poszli inni mieszkańcy, a po kilku chwilach i rozluźniającej mocy alkoholu, ludzie czuli się przy Bogu zupełnie spokojnie. Odświętnie ubrane kobiety zaczęły usługiwać wszystkim mieszkańcom, tańczyć i cieszyć oczy. Mężczyźni przechwalali się, który z nich był potężniejszy. Starcy wychwalali Boga i cieszyli się, że zdążyli dożyć chwili kiedy ich ojciec powrócił. Dzieci biegały dookoła stołu i wpatrywały się w oblicze Pseudoboga, porównując siebie do niego i krzycząc, który to nie był do niego bardziej podobny.
— Ja mam takie same włosy jak Bóg — krzyczał jeden.
— Nieprawda, ja jestem do niego bardziej podobny, bo mam takie same oczy — mówił drugi.
— Ale to ja mam taki sam nos i czoło jak on … — wycedził jeden nieśmiały.
Pseudobóg, gdy poczuł się nasycony posiłkiem, wyprostował się na swoim drewnianym tronie, który wydawał mu się bardzo wygodny. Obserwował ludzi, ich uśmiechy, radość i wszechogarniające szczęście. Odczuwał w sercu ciepło i ojcowski obowiązek ochrony tego szczęścia. Przypomniał sobie obrazy, jakie widział we wspomnieniach Boga i zdał sobie sprawę, że nie przyłożył uwagi do pewnych rzeczy. Im dalej w czasie i rozwoju tym ludzie byli mniej szczęśliwi i stawali się coraz bardziej aroganccy i okrutni. Przypomniał sobie bitwę pod Termopilami, ataki Rzymu na ludy galicyjskie, krucjaty, pierwszą i drugą wojnę światową. Ze szczegółami obserwował przepych wśród wyżej uprzywilejowanych i Bogatych, a głód i biedę u chłopów. Widział wreszcie wybuch bomby atomowej i wybuchy epidemii sztucznie stworzonych chorób. Spojrzał ponownie na otaczający go gwar szczęśliwych ludzi. Wtedy zrozumiał, dlaczego Bóg nie chciał się im objawić. Przyszłość, jaką chciał im przedstawić, nie uwzględniała szczęścia ich wszystkich, dbał tylko o jednego człowieka i nakierowywał całą ludzkość ku niemu. Temu, który sam miał stać się Bogiem, a inni mieli umrzeć w procesie jego kształtowania. Nie widział dalszej przyszłości, w której żył Bóg, lecz nie wierzył, że wtedy ludzie się opamiętali, wręcz przeciwnie, twierdził, że wtedy ludzie doprowadzili wszechświat do zagłady i właśnie dlatego Bóg nie pokazał mu tamtych chwil.
— Ci ludzie są szczęśliwi dlatego, że nie znają innego życia, życia, które chce im przedstawić Bóg, dlatego mu tak bardzo zależy na nakierowaniu ich w odpowiednim kierunku. Zostałem oszukany przez Boga, jemu nie zależy na szczęściu ludzi, jest egoistą. Jako ojciec nie mogę pozwolić, aby moje dzieci cierpiały, muszę zrobić wszystko, aby odciągnąć tego szaleńca od władzy. Tylko jak? Nie mam nad nim żadnej realnej mocy. Chociaż, przecież mam tę samą moc co on, jedyne co nas dzieli to to, że on siedzi na tronie wszechświata. Jeżeli to ja na nim zasiądę, to będę miał wyższą władzę od niego. Sprawię, że pożałujesz mojego stworzenia Boże! Zrobię wszystko, by ochronić moje dzieci od tak wychwalanego przez ciebie rozwoju. Muszę tylko poczekać na dogodny moment — pomyślał Pseudobóg i uknuł swoją intrygę.
W tym samym czasie w międzywymiarze Bóg obserwował zachowania ludzi. Był zachwycony rezultatem.
— Dzięki obecności Pseudoboga na Ziemi, ludzie zaczną się zbierać w tej wiosce, rozbudowując ją. Później z niej powstanie stolica pierwszego państwa. Wtedy dopiero wezwę Pseudoboga z powrotem do siebie. Będę musiał znaleźć dla niego nowe zajęcie, może stworzę dla niego oddzielny wymiar, w którym będzie sobie rządził, należy mu się — rozmyślał zadowolony Bóg kompletnie nie zauważając złych intencji powstałych w umyśle Pseudoboga.
Z boku tego wszystkiego przyglądała się Śmierć, która zauważyła przemianę wewnętrzną Pseudoboga i zapytała Boga.
— Czy to na pewno dobry pomysł dawać mu taką moc? Mogłeś go jej całkowicie pozbawić i stworzyć jedynie iluzję boskiej mocy. Jestem pewna, że ci ludzie nie odczuliby różnicy, a tak, bardzo wiele ryzykujesz — wraziła swój niepokój śmierć.
— Z tego, co pamiętam, mówiłaś, że nie posiadasz uczuć, więc skąd u ciebie to zmartwienie? Nie ma się czego obawiać, upewniłem się, że Pseudobóg podziela moje zdanie na temat rozwoju ludzkości. Specjalnie nie pokazałem mu zakończenia wizji poprzedniego wszechświata, w której ludzie opamiętują się i razem dążą do perfekcji, aby odczuł, „głód” wiedzy i robił wszystko, aby zobaczyć, do czego to wszystko doprowadzi — odrzekł z zadowoleniem Bóg.
Śmierć milczała, wciąż wpatrując się w Boga. On widząc, że jego słowa jej nie uspokoiły, powiedział, aby miała oko na wszystkie procesy zachodzące we wszechświecie. Tak mógł upewnić się, że wszystko toczyło się swoim biegiem, a Pseudobóg niczego nie kombinował za jego plecami. Nakazał jej zdawać raporty z sytuacji wszechświata. Śmierć zaakceptowała nowy obowiązek i odeszła.Rozdział VI — Wygnanie
Wyczekiwane pięć dni minęło dla Boga bardzo szybko. W tym czasie zdążył poznać sposób życia ludzi w wiosce. Dokładnie poznał podział obowiązków i prawa poszczególnych ludzi. Próbował znaleźć sposób na odzyskanie większej ilości mocy, lecz wciąż nic mu nie wychodziło. Całymi dniami pomagał Lidii, spotykał się z szamanem, który zadawał mu coraz bardziej podejrzane pytania i stawał się coraz bardziej uporczywy, oraz z rodziną drwali. Bardzo poprawił się jego kontakt z Rollem, z czego zadowoleni byli jego rodzice. Bardzo martwili się, że chłopak z nikim się nie bawił, nie wiedząc, że bezprzerwy pracował nad swoim wynalazkiem. O poranku, Boga ponownie obudziła służąca Lidia.
— Obudź się Dimasie, już świta. Musisz przygotować się do walki na arenie — szarpała go za ramie.
Bóg otworzył oczy i spojrzał na stojącą u jego boku kobietę. Dwudziestoośmioletnia Lidia stała skąpana w promieniach słońca. Miała fioletowe oczy i czarne włosy, związane w warkocz przerzucony przez ramię. Ubrana była w bardzo zadbaną, kolorową suknię. Widać było, że musiał być to podarunek, ponieważ jej samej nie byłoby stać na tak drogi zakup, szczególnie że była zaledwie służącą. Bóg podniósł się ociężale i podziękował Lidii za pobudkę.
— A więc to dziś, czyż nie? — zapytał i spojrzał za okno na wschodzące słońce.
— Tak, jak odwiedziesz swojej siły, będziesz w wiosce kimś. Kto wie, może będzie cię stać na własną służącą? — uśmiechnęła się.
— Nie jestem wielkim fanem walk między ludźmi bez ważnego powodu. Nic dobrego z tego nie przychodzi. Ludzie powinni współpracować, razem uzupełniać swoje wady, a tak doprowadzają do większego podziału i urazy między nimi. Gdybym mógł, nie chciałbym walczyć — powiedział zmartwiony Bóg.
Lidia spojrzała na niego z podziwem. Chciała mu powiedzieć coś szczerego, lecz się zawahała. Odwróciła się, podeszła do drzwi i powiedziała.
— Nie pleć głupstw Dimasie. Jeżeli wykażesz się siłą i męstwem, będziesz opływał w dostatek, a czyż każdy człowiek tego nie pragnie?
— Może jestem innym człowiekiem — zaśmiał się.
Służąca odwróciła się i przez chwilę zamyśliła. Gdy skończyła, pomogła się Bogu ubrać i razem wyszli z domu, kierując się w stronę areny. Lidia wyglądała na smutną i zaniepokojoną, zazwyczaj radosna i gadatliwa, szła w ciszy i ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy szli, Bóg obserwował pracujących ludzi, akurat przechodzili przez najuboższą część wioski. Chaty były zapadłe i spróchniałe, a dachy dziurawe. Wszystko było pokryte popiołem, ściany, ścieżki, dachy, nawet ludzie. Na progu jednego z domów siedział starszy człowiek, cały siwy od starości i popiołu, bez ubrań, jedyne co miał na sobie to podarta, brudna przepaska na biodrach ze zwisającym kawałkiem materiału. Z trudem, drżącymi dłońmi, lepił garnek z wilgotnej kupki gliny leżącej u jego boku. Był bardzo skupiony na swojej pracy, wpatrzony przekrwawionymi oczami od popiołu nie spuszczał z niego oka, by uformować doskonały okrąg. Nagle jego ręce zadrżały, garnek się zapadł, a starzec zasłonił dłońmi swoje usta i głośno zakaszlał. Gdy odsłonił swoje usta, zauważył, że jego dłonie były pokryte krwią. Wytarł je szybko w kawałek szmaty i powrócił do pracy. Lidia patrzała na starca z bólem w sercu, lecz z trudem odwróciła wzrok i przyśpieszyła kroku. Chwilę później dotarli do areny. Była to największa budowla w wiosce, wyglądem przypominała Bogu rzymskie koloseum, lecz zbudowane z drewna i znacznie mniejsze. Z łatwością jednak pomieściło wszystkich mieszkańców wioski, którzy mogli pozwolić sobie przerwać pracę i pojawić się na spektaklu. Lidia opuściła Boga i udała się usługiwać wojownikom. Sam Bóg zaś został zaprowadzony przez jednego z wojowników do wejścia na arenę. Przedtem jednak pozwolono mu wybrać zbroje i broń. Bóg przyglądał się wiszącym zbrojom, które wcale ich nie przypominały, były stare, pordzewiałe i dziurawe. Zupełnie tak, jakby były przygotowane specjalnie po to, by walczący ludzie nie mieli szans w starciu z w pełni wyposażonymi wojownikami. Stół z bronią również był pełny starych, zużytych i tępych broni. Bóg postanowił nic z tego nie wybierać. Przyglądał się przez kraty wnętrzu. Arena była nieco wkopana w ziemi i wypełniona piaskiem. Od widowni oddzielała ją wysoka drewniana ściana. Chwilę później bramy się otworzyły, a na arenę wyszedł Bóg i jeden z żołnierzy. Bóg przyglądał się potężnemu wojownikowi, z metalowym hełmem na głowie z toporem w jednej ręce i haku na długim sznurze w drugiej. Nie chciał z nim walczyć. Postanowił poddać walkę.
— Najwyżej zostanę niewolnikiem lub zbieraczem, nie zależy mi na wysokim statusie. Tak długo, jak będę mógł mieszkać w wiosce i być bezpieczny, tyle mi wystarczy. Nie muszę jeść, pić, ani spać. Doskonale sobie poradzę — myślał.
Na specjalnie wydzielonym miejscu areny siedział szaman i wódz, a u jego boku generał, trzymając kościany róg, którego dźwięk był sygnałem do ataku. Gdy wszyscy na widowni zajęli swoje miejsca, generał wziął głęboki wdech, by zadąć w róg i rozpocząć walkę. Zanim jednak to zrobił, na arenę wbiegł inny wojownik, ciągnąc coś za sobą. Wódz nakazał przerwać generałowi, co ten zrobił z wielkim trudem. Wojownik podszedł pod aulę, w której siedział wódz i padł na kolana.