Homo sapiens. Meandry ewolucji - ebook
Homo sapiens. Meandry ewolucji - ebook
Pochodzenie człowieka, wyjątkowość gatunku Homo sapiens, szczególny charakter i specyficzna historia planety, na której żyjemy - to problemy, które od wieków nurtują filozofów. A od chwili narodzin współczesnej nauki, czyli już od kilkuset lat, tą problematyką zajmują się również liczni badacze. Rozwój wiedzy o człowieku przedstawia w swojej książce "Homo sapiens. Meandry ewolucji" doktor Marcin Ryszkiewicz, pracownik Muzeum Ziemi, ceniony popularyzator nauk przyrodniczych i ewolucjonizmu.
W badaniach nad człowiekiem wciąż więcej jest pytań i hipotez niż uzasadnionych twierdzeń i świadectw empirycznych. Wkład w historię nauki mieli zarówno uczeni o uznanym i niekwestionowanym dorobku, jak i ekscentrycy, których szalone pomysły stały się inspiracją dla dalszych, nieraz uwieńczonych sukcesem poszukiwań. Teorie mające dziś status naukowego faktu (na przykład afrykańskie korzenie naszego gatunku albo jego bliskie pokrewieństwo z szympansem) zderzały się z nieprawdopodobnymi hipotezami, których nikt już nie traktuje poważnie. Przekonujemy się, że najtrudniejsze pytania zawsze prowokowały do wysuwania najbardziej kontrowersyjnych przypuszczeń.
W książce "Homo sapiens. Meandry ewolucji" Marcin Ryszkiewicz przedstawia własną wizję wyjątkowości antropogenezy, opierającą się na najnowszych odkryciach z bardzo wielu dziedzin nauki - od geologii, poprzez paleoarcheologię, paleoantropologię, prymatologię aż po psychologię ewolucyjną. Autor przytacza też liczne hipotezy, teorie i fakty z historii nauk o człowieku oraz nauk o Ziemi. Ta fascynująca lektura zabiera nas w podróż po drogach i bezdrożach ewolucji gatunku Homo sapiens, a przy okazji wtajemnicza w dokonania współczesnej nauki.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61710-52-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochodzenie człowieka i nasza, czyli gatunku Homo sapiens, wyjątkowość — a także szczególny charakter i specyficzna historia planety, na której żyjemy — to problemy od wieków nurtujące filozofów, a od kilkuset lat, już od chwili narodzin współczesnej nauki, również naukowców.
Część tej historii, a przynajmniej jej nowszych odsłon, przedstawia w książce, którą właśnie przekazujemy do rąk czytelników, doktor Marcin Ryszkiewicz, pracownik Muzeum Ziemi, autor kilkunastu książek i setek artykułów publikowanych w najpoczytniejszych polskich gazetach i tygodnikach, znany i ceniony popularyzator nauk przyrodniczych i ewolucjonizmu.
Oczywiście w naukach o człowieku zawsze jest (i było) tak, że wciąż więcej jest pytań i hipotez niż uzasadnionych twierdzeń i świadectw empirycznych, a oprócz teorii mających już dziś status naukowego faktu (na przykład afrykańskie korzenie naszego gatunku i jego bliskie pokrewieństwo z szympansem) i oprócz uczonych o uznanym i niekwestionowanym dorobku mnóstwo jest też spekulacji oraz mniej lub bardziej szalonych pomysłów, których dziś już do nauki nikt nie zalicza, choć niektóre z nich kiedyś były traktowane poważnie i nawet stały się inspiracją dla dalszych, nieraz uwieńczonych sukcesem badań.
W tej książce Marcin Ryszkiewicz poza własną wizją wyjątkowości antropogenezy, opierającą się na najnowszych odkryciach z bardzo wielu dziedzin nauki — od geologii, poprzez paleoarcheologię, paleoantropologię, prymatologię aż po psychologię ewolucyjną — przedstawia też sporo ciekawych teorii, faktów i postaci z historii nauk o człowieku i nauk o Ziemi i z pogranicza nauki (najtrudniejsze pytania zawsze prowokowały do wysuwania najbardziej kontrowersyjnych tez). To zajmujące opowieści, bo, mimo ekstrawagancji, te idee często były intrygujące, podobnie jak postacie ich twórców (nieco takich historycznych ciekawostek można też znaleźć w dołączonym do książki Apendyksie, poświęconym historii naukowej refleksji nad człowiekiem). To też kawałek naszego naukowego dziedzictwa, a czasem nawet naukowej współczesności.
Tym jednak czytelnikom, którzy najpierw chcieliby się dowiedzieć, jak naprawdę — przynajmniej w świetle dzisiejszej wiedzy — wyglądały meandry ewolucji człowieka współczesnego i na czym rzeczywiście polegała jej wyjątkowość, postanowiliśmy nieco ułatwić zadanie: fragmenty książki niezwiązane z głównym wątkiem narracji, a opisujące właśnie różne ciekawe momenty i postacie z historii nauk o człowieku i nauk o Ziemi, złożone są drobniejszym drukiem i wyróżnione dodatkowo w ramkach. Mamy nadzieję, że taka forma dodatkowo ułatwi lekturę tej fascynującej i barwnej opowieści.
Zapraszamy zatem w podróż po drogach i bezdrożach ewolucji człowieka.
Wydawnictwo CiSWstęp Sześć tysięcy słów
Rys. 1.
Człowiek witruwiański
Rys. 2.
Kąt twarzowy Campera
Rys. 3.
Korowód hominidów
Rys. 4.
Kladogram I
Rys. 5.
Kladogram II
Rys. 6.
Kladogram III
„Jeden rysunek wart jest tysiąca słów”, mówi znane chińskie przysłowie. Jeśli Chińczycy nie mylą się w rachunkach (bo co do istoty rzeczy mają rację, to pewne) masz przed sobą, Czytelniku, sześć tysięcy słów. Jednocześnie każdy z reprodukowanych tu rysunków reprezentuje — symbolizuje raczej — jeden z ważnych problemów antropologii, czyli jedno z istotnych pytań o miejsce człowieka w świecie ożywionym i o osobliwości naszej ewolucji. Warto się tym symbolicznym reprezentacjom przyjrzeć, bo to właśnie stojące za nimi pojęcia i przemyślenia, a także — bardziej jeszcze — żywione nieraz przez stulecia uprzedzenia i nasilające się okresowo kontrowersje stanowić będą osnowę tej książki. One też tworzą jej najważniejsze przesłanie, które brzmi mniej więcej tak: człowiek jest biologiczną aberracją, a jego ewolucja to niekończący się ciąg paradoksów, gwałtownych zwrotów i — by tak rzec — pomyłek. Homo sapiens jest najgorzej przystosowanym do środowiska gatunkiem na Ziemi, jeśli w ogóle można mówić w jego przypadku o określonym środowisku i jeśli słowo gatunek jest w naszym przypadku na miejscu. Ale — i to jest clou wszystkiego — gdyby nie te aberracje, zwroty, paradoksy i pomyłki, człowiek (a pewnie i jakkolwiek istota myśląca) zapewne nie mógłby się narodzić. Nasze dzieje to naprawdę meandry ewolucji!
Cokolwiek bowiem sądzimy o naszym gatunku, jednego chyba odmówić mu nie można (choć wielu próbowało) — to najbardziej niezwykłe stworzenie pod Słońcem, a może w ogóle w całym Wszechświecie. Można by tego dowodzić, odwołując się do wszystkich aspektów naszej wyjątkowości po kolei: od anatomii, zachowań i fizjologii, po ekologię i kulturę. Lista jest długa i nad wieloma jej punktami spróbujemy się w tej książce zastanowić. Skoro jednak o Wszechświecie mowa, to najlepiej oddać głos przybyszom z obcej planety, oni bowiem potrafią spojrzeć na nas nieuprzedzonym okiem (jeśli mają oczy, rzecz jasna). A to, co widzą, jest zadziwiające — nawet dla istot, które niejedno już w kosmosie widziały. Poniższy dialog pochodzi z opowiadania Terry’ego Bissona i rozgrywa się między jednym z owych przybyszów badających ludzkie istoty a bazą na jego macierzystej planecie. Fragment jest dość długi, ale warto przeczytać do końca:
— Oni są zrobieni z mięsa!
— Mięsa?
— Tak. Są cali z mięsa.
— Mięsa?!
— Tak, nie ma wątpliwości. Schwytaliśmy wielu z nich z różnych miejsc na planecie, wzięliśmy na pokład, przebadaliśmy wzdłuż i wszerz. Samo mięso.
— To niemożliwe. A co z sygnałami radiowymi? Co z ich przesłaniem do gwiazd?
— Oni używają fal radiowych do kontaktów, ale sami ich nie wysyłają. Robią to maszyny.
— To kto zrobił maszyny? Z kim mamy nawiązać kontakt?
— Oni je zrobili. Próbuję ci to właśnie wytłumaczyć. Mięso zrobiło maszyny.
— To śmieszne. Jak mięso może zrobić maszynę? Chcesz żebym uwierzył w twórcze mięso?
— Nie chcę, byś w to wierzył. Mówię ci, jak jest.
— A może oni są jak Orfolei? Wiesz, inteligencja oparta na węglu, w rozwoju przechodzi przez stadium mięsne.
— Skąd. Oni rodzą się jako mięso i jako mięso umierają. Badaliśmy cały cykl rozwojowy wielu z nich, który zresztą nie trwa zbyt długo. Masz pojęcie jak długo żyje mięso?
— Daj spokój. Okay, a może oni są tylko w części z mięsa? Pamiętasz, jak Weddilei. Głowa z mięsa z plazmowym mózgiem elektronowym w środku.
— Też nie. Myśleliśmy o tym, bo mają głowy z mięsa, jak Weddilei. Ale mówiłem ci, wykonaliśmy badania. Tam jest wszędzie mięso.
— Nie mają mózgu?
— Mają, oczywiście. Tyle, że ich mózg też jest z mięsa!
— No to… czym oni myślą?
— Nie rozumiesz, co mówię? Mózgiem. Mięsem.
— Myślące mięso! Bardzo zabawne.
— Tak. Myślące mięso! Świadome mięso! Kochające mięso! Mięso, które marzy! Mięso do wszystkiego! Chwytasz już, co mówię, czy zaczynamy od początku?
— Istoto najwyższa! Więc o co chodzi temu mięsu?
— Przede wszystkim ono chce z nami rozmawiać. Chce też, jak rozumiem, poznać nasz Wszechświat, spotkać inne stworzenia, wymieniać myśli i informacje. Jak wszyscy.
— Więc mamy rozmawiać z mięsem?
— Otóż to. To jest przesłanie, które wysłali przez radio: „Jest tam kto? Czy ktoś nas słyszy?”. Te rzeczy.
— Więc oni naprawdę umieją mówić? Używają słów, pojęć, idei?
— Jasne. Z tym że oni robią to mięsem. Potrafią nawet śpiewać, przepuszczając powietrze przez mięso.
— Istoto najwyższa! Śpiewające mięso? Jak dla mnie, to już wystarczy. Więc co proponujesz?
— Oficjalnie, czy po cichu?
— Wal jedno i drugie.
— Oficjalnie, to jesteśmy tu po to, by nawiązać kontakt, powitać i zrozumieć każdą myślącą istotę i każdy byt w tym sektorze Wszechświata, bez uprzedzeń, obaw i okazywania wyższości. A nieoficjalnie uważam, że powinniśmy skasować to nagranie i o wszystkim jak najszybciej zapomnieć¹.
Wróćmy jednak na Ziemię i do naszych rysunków. Pierwsze trzy są dobrze znane, a ich przesłanie łatwe do odczytania już na pierwszy rzut oka (co nie znaczy, że prawdziwe, jak zobaczymy). Trzy kolejne są tak schematyczne i proste, że dopiero głębsza ich kontemplacja pozwala uchwycić na czym ich sens polega. A ich przesłanie jest iście rewolucyjne i to ono właśnie najlepiej oddaje idee, jakie tej książce przyświecają. Zacznijmy od pierwszego obrazka, nazywanego przez historyków Kanonem proporcji albo Człowiekiem witruwiańskim.
Jego autorem jest sam Leonardo da Vinci, choć prawdziwym pomysłodawcą i twórcą był żyjący półtora tysiąca lat wcześniej Marcus Vitruvius Pollio, rzymski pisarz, myśliciel, wynalazca i budowniczy, autor pomnikowego dzieła De Architectura, które w czasach Renesansu przeżywało swą drugą młodość.
Witruwiusz, czyli mikrokosmos ciała
Witruwiusz był jednym z najwybitniejszych architektów Starożytności i największym kodyfikatorem architektury, którą pojmował zgodnie z duchem epoki jako sztukę wszechstronną, z pogranicza matematyki, geometrii, filozofii przyrody i medycyny. Ludzkie budowle przyrównywał do ptasich gniazd i pszczelich uli, starając się odnaleźć w świecie natury wzorce i ukryte znaki pozwalające nadać naszym wytworom sens godny naszego człowieczeństwa. Architektura nie była dla niego tylko sztuką wznoszenia budynków, była — nade wszystko — odwzorowaniem ładu natury, którego kulminacją jest ludzkie ciało, ucieleśnienie najdoskonalszych zasad geometrii i poniekąd ich zapis, którego głęboki sens należy odczytać i zrozumieć.
De Architectura, napisana ok. roku 25 p.n.e., to jedyne w pełni zachowane do naszych czasów antyczne dzieło poświęcone tej — jak widać bardzo szeroko rozumianej — dziedzinie. Znana w Średniowieczu jedynie z nielicznych rękopisów, została ponownie odkryta w roku 1414 i po raz pierwszy wydana drukiem w 1486. W następnym stuleciu doczekała się przekładów na wszystkie ważniejsze języki europejskie i wywarła ogromny wpływ na architekturę naszego kontynentu w dobie Odrodzenia, Baroku i Klasycyzmu.
Witruwiusz podzielił swe dzieło na dziesięć ksiąg, z których każda opisywała inny aspekt architektonicznej działalności, w tym i takie — jak meteorologia, medycyna czy astronomia — które dziś z budownictwem nie bardzo się kojarzą. W Księdze III Witruwiusz opisuje ciało człowieka jako najważniejsze źródło proporcji i „największe dzieło sztuki”, a także swego rodzaju kod, którego odczytanie pozwoli wprowadzić do wznoszonych przez nas budowli ów kosmiczny (bo człowiek, jako mikrokosmos, jest zakodowanym porządkiem Wszechświata) aspekt, o którym nie wolno zapominać. Opisując odkrywane przez siebie proporcje i zależności, które w sobie ucieleśniamy, Witruwiusz, obok niezliczonych pomniejszych regularności, zwrócił w szczególności uwagę na jedną cechę naszej anatomii: ciało człowieka można wpisać w okrąg i kwadrat, najdoskonalsze figury geometryczne, których boski rodowód był wielokrotnie podkreślany.
Każda z ksiąg De Architectura zawierała jedną ilustrację, ale do czasów nowożytnych przechował się tylko sam tekst, miejscami bardzo zawiły i pełen trudno już zrozumiałych technicznych sformułowań, co było zresztą jednym z powodów stosunkowo nikłego zainteresowania tym dziełem w Średniowieczu. Również pierwsze nowożytne wydania włoskie nie były ilustrowane, dopiero później pojawiły się edycje opatrzone rycinami, w tym także próbujące w graficzny sposób oddać dostrzeżone przez Witruwiusza geometryczne kody naszego ciała. Człowiek witruwiański Leonarda jest tych prób ukoronowaniem i najdoskonalszą realizacją, jest też bez wątpienia najczęściej oglądanym ze wszystkich dzieł genialnego Włocha, Mony Lizy nie wyłączając².
Leonardo zgodnie z intencją Witruwiusza nie tylko wpisał ciało człowieka w figury doskonałe — okrąg i kwadrat (w innych wersjach także w dwa trójkąty równoboczne), których wspólnym środkiem jest pępek (przy okazji — to jedna z bardziej czytelnych i tajemniczych cech ludzkiej anatomii, u innych zwierząt zupełnie niewidocznych) — ale także zaopatrzył swoje szkice w komentarz wymieniający wszystkie geometryczne relacje, których można się w naszej budowie dopatrzyć. Jeśli wczytać się w uwagi zapisane na marginesie rysunków (co nie jest proste — Leonardo swoim zwyczajem ukrył je pod postacią pisma lustrzanego), można się dowiedzieć że:
• szerokość (człowieka) w ramionach to jedna czwarta jego wysokości, podobnie jak odległość od łokcia do zakończenia palców dłoni;
• odległość od linii włosów do brwi to jedna trzecia wysokości twarzy;
• szerokość dłoni odpowiada szerokości czterech palców;
• stopa ma długość czterech szerokości dłoni;
• krok (miara długości, choć jak w przypadku łokcia i stopy, wywodząca się wprost z anatomii człowieka) to dwa łokcie;
• stopa ma długość ¹/₆ wysokości ciała;
• wysokość człowieka to cztery łokcie (a więc i 24 dłonie), a zarazem odpowiednik długości rozpostartych ramion;
• pępek stanowi centrum ciała…
…i tak dalej. Ta lista jest długa i zdaje się nie mieć końca — tylko od przenikliwości obserwatora zależy, ile z tej tajemnej wiedzy zdoła odczytać. A próbowało odczytywać wielu.
Człowiek witruwiański Leonarda jest tylko jednym z licznych graficznych przedstawień koncepcji Witruwiusza, ale warto przy nim właśnie się zatrzymać, jest on bowiem nie tylko — doskonałym — dziełem sztuki, jest również, może nawet przede wszystkim, wielką metaforą, którą można zgłębiać i której ukryte kody trzeba mozolnie odsłaniać i łamać. Jest zresztą czymś jeszcze, gdyż dla Leonarda człowiek to nie tylko najdoskonalsza z ziemskich istot, ale również odbicie doskonałości całego Kosmosu (który sam, rzecz jasna, jest tylko materializacją boskiego zamysłu). Człowiek jako obraz i podobieństwo Stwórcy to jedna z najpotężniejszych metafor (judeo)chrześcijaństwa, która — choćby bezwiednie — wpływała przez stulecia na nasze postrzeganie ludzkiego ciała (i wpływ ten nie ustał do dziś). Jeśli bowiem człowiek jest odbiciem Boga, to pewnie sam Bóg ma (lub przybiera) ludzką postać, jak w Stworzeniu Adama Michała Anioła na przykład. Odkrywając tajemny kod naszego ciała, odkrywamy zarazem atrybuty Stwórcy. A ciało Stwórcy nie może być niedoskonałe. Jeśli istnieje jakiś kod Leonarda da Vinci, to człowiek witruwiański jest jego najpełniejszym urzeczywistnieniem.
No dobrze — człowiek Leonarda jest doskonały, ale przecież ta geometryczna doskonałość nie ma nic wspólnego z biologicznym przystosowaniem, a to ono, a nie jakiekolwiek geometryczne relacje, jest miarą sukcesu gatunku³. W biologii wygrywa ten, kto pozostawia po sobie najwięcej potomstwa (genów), a do tego uroda, symetria ciała ani najdoskonalsze nawet proporcje mogą wcale nie być niezbędne (choć nieraz się przydają). Mało kto dostrzeże piękno ciał karaluchów, ale to one właśnie przetrwały właściwie bez zmian przez setki milionów lat i pewnie przeżyją też „doskonale pięknych” ludzi, jeśli ci odejdą z tego świata. Ryby głębinowe wyglądają dla nas monstrualnie i z pewnością nie reprezentują klasycznego wzorca urody, ale w ich pogrążonym w wiecznym mroku świecie liczą się zupełnie inne atrybuty, a ich samice nie mają ani możliwości, ani ochoty, by podziwiać piękno samców, te bowiem — skarlałe i zredukowane do roli miniaturowych narządów kopulacyjnych — rezydują na stałe w ciałach swych partnerek. Samicy, a i samcowi, tak wygodniej, a przede wszystkim w ten sposób łatwiej mogą dorobić się potomstwa. Ani jego, ani jej ciała nie dałoby się wpisać w jakkolwiek regularną figurę geometryczną, ale to w niczym nie obniża ich szans na sukces reprodukcyjny.
Jaką więc wartość biologiczną może mieć dla nas możliwość wpisania ludzkiego ciała w regularne figury geometryczne — okrąg, kwadrat czy trójkąt równoramienny? Z dzisiejszego punktu widzenia — żadną (choć sam fakt jest dziwny — nawet kunszt Leonarda nie starczyłby, by to samo zrobić z koniem, żyrafą lub jaszczurką), ale samo przekonanie o naszej doskonałości przetrwało przez stulecia i, choć nie zawsze uświadamiane, wywarło istotny wpływ na myślenie biologów o miejscu człowieka wśród żywych stworzeń.
Dobrą ilustracją tego wpływu może być pojęcie tzw. kąta twarzowego, który przedstawia klasyczny rysunek wiązany z postacią wybitnego osiemnastowiecznego anatoma holenderskiego, Petrusa Campera. Zacznijmy tak jak poprzednio od rysunku, zaoszczędzając tym samym tysiąc słów. Jeden rzut oka uruchamia od razu wiele skojarzeń i pozwala znaleźć oczywisty łącznik między geometryczną doskonałością Leonarda i korowodem hominidów nowożytnego (choć fałszywie pojmowanego) ewolucjonizmu.