- W empik go
Hotel Aurora - ebook
Hotel Aurora - ebook
Antonina leczy rany po rozstaniu. Spontanicznie wszystko porzuca i na zaproszenie przyjaciółki Grażyny wyjeżdża w Sudety. Dziewczyny chcą przywrócić świetność malowniczo położonemu hotelowi Aurora. Właściciel, poważnie chory, nie radzi sobie z prowadzeniem biznesu. Tymczasem pewien przystojny pisarz kradnie serce Antoninie, która daje się porwać emocjom i pragnieniom. W pewnym momencie sprawy się komplikują…
Czy marzenia Antoniny o prawdziwej miłości się spełnią? Czy jej przyjaźń z Grażyną przetrwa? Czy w walce ze złym losem jesteśmy bezsilni? Może wystarczy jedna charakterna osoba, by odmienić przeznaczenie…
Hotel Aurora to tragikomiczna opowieść o niszczycielskiej sile pragnień i skomplikowanych relacjach między ludźmi, o poszukiwaniu własnego miejsca na Ziemi oraz o nadziei, że prawda i miłość zawsze zwyciężą.
Polecamy kolejną powieść o przygodach Antoniny – Grand Hotel Granit.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67102-42-1 |
Rozmiar pliku: | 689 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
okraszony suto muzyką popularną, w którym poznajemy dwie główne bohaterki, kończymy studia i jemy zapiekanki
Maryna poprawiła wprawnym gestem różową szczoteczkę do zębów. Z nią miała największy problem, reszta – trzy niebieskie, jedna fioletowa i po dwie żółte oraz czerwone – trzymały się znakomicie w jej nowym szamańskim pióropuszu, który przypominał nieco aureolę Matki Boskiej Ostrobramskiej. Zamiast słonecznych, magicznych promieni były po prostu te szczoteczki, a między nimi, zamiast gwiazd, różne owoce: figi, winogrona, jabłka cukrowe i jakieś fioletowe kwiatki.
Normalnemu człowiekowi chyba odpadłaby głowa pod ciężarem tylu kilogramów ozdób. Nikt też przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby sobie zatknąć na szczycie głowy opaski z powbijanymi w nią szczoteczkami do zębów, chyba że Frida Kahlo, swego czasu dobra przyjaciółka Maryny.
No, ale to był przecież sen, więc bogaty pióropusz nic nie ważył. Maryna wyglądała w nim przepięknie i poruszała głową z idealną swobodą, słuchając wątpliwości swojej wnuczki, Antoniny. Siedziały sobie właśnie przy herbacie pośrodku dżungli. Wielkie krople tropikalnego deszczu spadały na gigantyczne zielone liście monster.
Pachniało życiem i cudownością.
Wysłuchawszy obaw Antoniny, Maryna uśmiechnęła się tylko jeszcze szerzej niż zwykle. Odstawiła na spodeczek porcelanową filiżankę i wyciągnęła świetlistą dłoń w kierunku rudowłosej dziewczyny. W jej palcach pojawił się intensywnie różowy kwiat dorodnej piwonii. Wnuczka przyjęła go z lekkim zdziwieniem, zbliżyła do nosa i jęknęła błogo, upojona fantastycznym zapachem.
– Jedź i uporządkuj ogród – poleciła Maryna.
– Co? Jaki ogród? – zdziwiła się Antonina. – Babcia, co ty, ja tam jadę hotel prowadzić.
– Każdy kwiat ma swoje miejsce. Musi rosnąć tam, gdzie posadził go ogrodnik. Nawet gdy wydaje mu się, że jest gdzie indziej, jego korzenie i tak tkwią głęboko pod ziemią.
Antonina, która nigdy nie poznała babki, wiedziała, że przed śmiercią pomieszało się jej pod kopułą. Wedle opowieści mamy pod koniec życia z Maryną było już bardzo źle. Wszędzie widziała płomienie. Zanosiła się płaczem, kryła w kącie w domu niczym maleńka dziewczynka, drżąc przed widmem przeszłości, i wzywała nadaremno swoją matkę. W lepszych momentach potrafiła śpiewać godzinami „Hej, sokoły!”, ale i to zachowanie, choć dalece bardziej entuzjastyczne, wciąż odbiegało od normy, w którą można było wpisać zdrowego psychicznie człowieka.
Maryna Walczak zdawała się bredzić również i we śnie Antoniny, ale wnuczka postanowiła zapamiętać jej słowa. Może pojmie ich znaczenie w odpowiednim momencie?
Dwa dni później dziewczyna zastanawiała się, czy babka we śnie mogła się jednak pomylić. Zdecydowanie większy sens miały rady wujka Soledad.
„Zawsze masz wybór, Antonina” – powtarzała sobie w myślach jego słowa, wpatrzona to w niebieską, to w zieloną puszkę pringlesów. „W każdej chwili możesz się po prostu wycofać”.
Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że rozterka przy zakupie tuby chipsów była tylko metaforą głębszego problemu, z którego zwierzyła się we śnie babce.
Kiedy opuści stację benzynową, znów spędzi kilka godzin w dusznym starym renaulcie z Grażyną. A potem będą się razem kisić kilka miesięcy daleko od domu, daleko od czegokolwiek, co znane. I będzie trzeba pewnie jeść kolejne tuby pringlesów. Coś trzeba robić, by pokonać stres, każdy walczy na swój sposób, prawda? Antonina na przykład jadła i w tym jedzeniu były dwie poważne misje. Pierwsza, żeby wypełnić buzię i nie wypowiedzieć głośno kąśliwej wiązanki, którą chętnie uraczyłaby przyjaciółkę, kiedy zachowywała się tak jak dziś. Druga, żeby się nie zmarnowało. Tyle jest jedzenia w sklepach. Jeśli ona nie kupi, nie wiadomo, może się przeterminuje i zostanie wyrzucone?
Antonina nie lubiła marnotrawstwa. Podejrzewała też, że im mniej się wypowiada przykrych słów, tym lepsze się ma życie. Grażyna miała bardzo trudne dzieciństwo, a ona była jedyną bliską jej osobą. Jak mogła porzucić przyjaciółkę w tarapatach i złamać dane jej słowo?
Dane czy… wymuszone?
Westchnęła ciężko, stojąc pośrodku stacji benzynowej. Czymże jest nasze życie, jeśli nie taką właśnie stacją, na której podejmujemy wybory, wydające się ważne tylko z naszej śmiesznie małej perspektywy? Tak by pewnie powiedział wujaszek Soledad. I dodałby: „Pamiętaj, że zmienić zdanie, to normalna rzecz, hija!”1
1 Córko (hiszp.).
Chłód klimatyzacji powoli przywracał Antoninie zdolności logicznego myślenia, które wcześniej zostały zaburzone przez ponad trzydziestostopniowy upał i poranne kłótnie z Grażyną. Zamknęła oczy. Półka z niezdrową żywnością zniknęła, zastąpiona przez roześmianą, pomarszczoną twarz wysokiego siwowłosego mężczyzny. Od razu poczuła się raźniej.
– Solo somos personas2 – mówił jeszcze wczoraj Soledad, tuląc na pożegnanie siostrzenicę. To było jego ulubione powiedzenie i większość napisanych przez niego książek sprowadzała się właśnie do takiej puenty.
2 Jesteśmy tylko ludźmi (hiszp.).
Gdyby zatem wróciła do samochodu i powiedziała przyjaciółce, że wcale nie chce jechać w Sudety, to co by było? Czy Grażyna zostawiłaby ją tutaj, w szczerym polu, pięćdziesiąt kilometrów za Wrocławiem? A może zaniosłaby się płaczem, zadzwoniła do swojego ojca, że nie ma opcji, nie przyjedzie, i we dwie wróciłyby do Poznania?
Tam może udałoby się wszystko odkręcić. Antonina jakimś cudem pojechałaby jeszcze na praktyki do Berlina, które załatwił jej wujaszek. W najgorszym razie przez wakacje pomagałaby mamie w biznesie, w maleńkiej kwiaciarni pod szyldem Basia (nikt nie wiedział, dlaczego Maryna właśnie tak nazwała kwiaciarnię. Może już wtedy zaczynało się jej mieszać w głowie?), a w tym czasie po prostu szukałaby kolejnych praktyk, stażu czy czegokolwiek w branży hotelarskiej…
Nie. Zwycięzca nigdy się nie poddaje.
Maryna Walczak miała w życiu o wiele poważniejsze rozterki niż wnuczka. Nigdy nie cofnęła danego słowa. Nigdy nie dała za wygraną, czego Antonina dowiedziała się z lektury pamiętników babki.
Walcz jak Walczak – powiedziała sobie w myślach z animuszem i sięgnęła po tubę niebieskich pringlesów. Mając ją wreszcie w rękach, czuła się bezpiecznie, jakby dzierżyła miecz świetlny.
Kiedy zaczęła się zastanawiać nad wyborem kolejnej przekąski, wyczuła drobną zmianę w otoczeniu.
Antonina zawsze była dumna ze swojej wyjątkowo rozwiniętej empatii i potrafiła przejrzeć większość ludzi na wylot. Nie musiała patrzeć, żeby widzieć. I faktycznie, bardziej wyczuła, że ktoś ją obserwuje, niż to dostrzegła.
Oprócz sprzedawcy szykującego właśnie zapiekanki dla niej i Grażyny przy dystrybutorze z kawą stał niewysoki mężczyzna. Oparty niedbale o ścianę, popijał kawę i udawał, że przegląda trzymany w rękach egzemplarz czasopisma. Tak naprawdę jednak przypatrywał się Antoninie z delikatnym rozbawieniem. Miał gęste, ciemnobrązowe włosy, starannie ułożone, które sprawiały wrażenie artystycznego nieładu. Na jego czole wyraźnie rysowała się poprzeczna zmarszczka, a tuż pod nią gęste brwi. Ta nad lewym okiem rozdzielała się tajemniczo w kształt delty. Kiedy spostrzegł, że dziewczyna również zwróciła na niego uwagę, uśmiechnął się szeroko, ukazując równe, białe zęby. Mężczyzna uśmiechał się do niej dużymi, pięknymi, niebieskimi oczami, które przypominały kolorem i kształtem lodowe miętówki.
Zainteresowanie mężczyzny trochę ją zdziwiło. Po zerwaniu z Ignacym przytyła chyba z pięć kilogramów i ani myślała zacząć się ich pozbywać. Już dawno zauważyła prawidłowość, że im więcej tłuszczu na zewnątrz, tym cieplej i bezpieczniej wewnątrz. W takie dni jak dziś, kiedy temperatury w Polsce były najwyższe w całej historii pomiarów, może nie było to korzystne, ale zazwyczaj ceniła sobie swoją solidną wagę. W przeciwieństwie do Grażyny, która na punkcie atrakcyjnego wyglądu miała najprawdziwszą obsesję. Za każde dziesięć dodatkowych gramów na wadze spędzała w siłowni karną godzinę.
I was scared of dentist and the dark.
I was scared of pretty girl and starting conversation3.
3 Bałem się dentysty i ciemności./Bałem się ładnej dziewczyny i rozpoczynania rozmowy (ang.), Vance Joy, „Riptide”.
Pierwsze wersy jednej z ulubionych piosenek Antoniny wypełniły ciszę pomiędzy nią a nieznajomym. W radiu grali ten kawałek Vance Joy jak porąbani, w kółko i bez przerwy, ale ze trzy lata temu. To miłe, że wszechświat postanowił uwznioślić ten niezwykły moment odpowiednią ścieżką dźwiękową.
Wszystkim zdarzają się w życiu takie chwile, ale nie każdy jest w stanie się nimi zachwycić czy nawet rozpoznać. Kiedy gra odpowiednia muzyka, kiedy pogoda jest tak piękna jak tamtego czerwcowego, wczesnego popołudnia. I kiedy czujemy, że wszystko, czego kiedykolwiek pragnęliśmy, możemy znaleźć u drugiego człowieka. Nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy nie jest to obiektywne.
Antonina odwzajemniła uśmiech obcego mężczyzny. Nie udawał już nawet zainteresowania przeglądanym wcześniej czasopismem. Trwał tak, patrząc na nią, uśmiechając się nieco enigmatycznie i dopijając kawę z papierowego kubka.
Stali więc tak we dwójkę, pośrodku stacji benzynowej, pośrodku niczego, nie spiesząc się donikąd. W pewnym momencie Antonina pomyślała, że tak, że jeżeli miałaby się kiedykolwiek znów zakochać, to właśnie w takim mężczyźnie. Może nawet w ciągu tych kilku chwil to już się dokonało? Czy można zakochać się od pierwszego wejrzenia?
Większość naukowców z naszego kręgu kulturowego odpowiedziałaby, że o ile miłość w ogóle istnieje i nie jest ona po prostu konsekwencją reakcji chemicznej, która zachodzi między przedstawicielami gatunku ludzkiego, to nie jest możliwe zakochanie się w kimś w ciągu półtorej sekundy. Miłość to suma długoletniego przywiązania po początkowym okresie fascynacji. Winna łączyć się z szacunkiem do partnera, zaufaniem i przyzwyczajeniem. Na całej kuli ziemskiej, zamieszkiwanej przez siedem miliardów ludzi, reagujemy pozytywnie ze zbyt wieloma, więc rachunek prawdopodobieństwa mówi nam, że nie można też znaleźć tej jednej, jedynej miłości. W naturze ludzkiej leży kompatybilność z kilkoma osobami w trakcie całego życia.
„Cała ta górnolotna miłość to jest wybór, a nie motylki w brzuchu” – twierdziła Iwona Walczak, córka Maryny i matka Antoniny. Dziewczyna w tym wypadku kategorycznie ze swoją rodzicielką nie mogła się zgodzić. Za każdym razem, kiedy się zakochiwała, i to już od czasu przedszkola, biegła pospiesznie do mamy, by ją o tym powiadomić. Chciała dzielić się tym wspaniałym uczuciem z całym światem, a zwłaszcza z ukochaną rodzicielką. Stanowisko Iwony było jednak niezmienne, jakby kobieta została stworzona nie z ciała i duszy, lecz z bezlitosnego, zimnego głazu.
Pewnie nie zawsze taka była, ale trudne dzieciństwo i młodość u boku starej matki, cierpiącej najpierw duchowo po stracie ukochanego męża, a potem fizycznie z powodu postępującego nowotworu i psychicznie na skutek powracających demonów, musiały ją utwardzić. Inaczej rozpadłaby się na milion kawałeczków. Może jej wnętrze właśnie tak wyglądało, ale Iwona Walczak była dzielna na swój sposób, głęboko w środku. Na zewnątrz skromna, powściągliwa i do bólu praktyczna, podcinała córce skrzydła na wszystkie możliwe sposoby, naturalnie, jak większość matek, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
Cóż, może jednak Antonina dobrze zrobiła, że zdecydowała się pomóc Grażynie. Gdyby staż w Berlinie nie wypalił, musiałaby się znowu męczyć z matką przez najpiękniejsze miesiące w roku.
– Zapiekanki!
I wtedy nieznajomy o intensywnie niebieskich oczach dopił kawę. Wrzucił kubek do kosza na śmieci i zaczął iść w kierunku Antoniny, która ani drgnęła mimo wołania sprzedawcy.
Chciała wyjść mężczyźnie naprzeciw. Stanąć podeszwami trampek na ciężkich buciorach nieznajomego, jedną ręką objąć go w wąskiej talii, a drugą zanurzyć w jego opadających na kark włosach koloru gorzkiej czekolady. Zanim zaczęliby się gorąco całować, zapytałaby jeszcze, czy przypadkiem już się skądś nie znają, a on, niczym książę Filip ze „Śpiącej Królewny”, zaśpiewałby:
Znam ze snu twe usta i oczy twoje znam.
Jak we śnie tę samą masz postać, nawet uśmiech ten sam.
Albo ewentualnie wyznałby słowami piosenki Vance’a Joya:
Lady, running down to the riptide
Taken away to the dark side
I wanna be your left hand man4.
4 Pani, odpływasz na fali./W ciemną stronę grzechu./Zabierz mnie, na trzeciego (ang.).
Rzeczywistość przybrała jednak wersję mniej odważną, ale i tak całkiem sympatyczną.
– Miłego dnia – powiedział nieznajomy głosem o miodowej barwie i przechodząc obok dziewczyny, musnął delikatnie ramieniem jej ramię. Jakby przejście między półkami wcale nie miało dwóch metrów szerokości, tylko maksymalnie pół.
Będąc już przy drzwiach, odwrócił się w jej stronę z jeszcze szerszym uśmiechem. Może chciał coś dodać, ale się wahał?
– Fajna koszulka – wypaliła więc pierwsze, co przyszło jej do głowy.
Oczywiście natychmiast zganiła się za to w myślach. Czy to jedyny komplement, który umie powiedzieć interesującemu mężczyźnie? Niespełna dwanaście godzin temu mówiła to Pędziwiatrowi…! Na szczęście napis na T-shircie nieznajomego rzeczywiście był dosyć intrygujący. High risk children without a conscience5 – głosił czarnym drukiem na białym tle.
5 Dzieciaki wysokiego ryzyka pozbawione świadomości (ang.).
– Dziękuję. – Uśmiechnął się i po prostu wyszedł.
Antonina zgarnęła wszystkie przekąski, które znalazły się w jej zasięgu, podeszła do kasy i rzuciła je na ladę. Poprosiła kasjera o dwie paczki papierosów, a sama skierowała się jeszcze do stojaka z czasopismami. Sięgnęła po odłożony przez mężczyznę egzemplarz „Książek. Magazynu do czytania”. Czasopismo otworzyło się natychmiast na wywiadzie z pisarzem kryminałów. Nic dziwnego, w końcu ta strona została zagięta przez nieznajomego. A pośrodku widniało jego wielkie zdjęcie.
– Na Odyna… – wyszeptała.
Wybiegła przed stację, nie zważając na wołania kasjera. Rozejrzała się, ale nie zobaczyła już Antoniego Ebelinga, który jeszcze przed chwilą wydawał się tak pochłonięty czytaniem własnego wywiadu. Wróciła więc, zapłaciła za zakupy i z wielką siatą niezdrowych przysmaków, zapiekankami w dłoniach oraz magazynem pod pachą wróciła do przyjaciółki.
Grażyna Pioruńska, jak zawsze, wyglądała na porządnie wkurzoną. Nad wielkimi szkłami przeciwsłonecznych okularów marki Dolce & Gabbana strzelały zygzaki zezłoszczonych, jasnych brwi, przedzielonych pionową zmarszczką zniecierpliwienia. Nie zważając na przepisy, paliła papierosa, siedząc za kierownicą auta ustawionego przy dystrybutorze. Za jej rozklekotanym renaultem czekał kolejny samochód, który potrzebował tankowania, ale Grażyna nie przejmowała się ani trąbieniem kierowcy, ani jego agresywnymi żądaniami, by ruszyła wreszcie z miejsca.
– Idę jeszcze za benę zapłacić. Wszystko okej? – spytała, otwierając drzwi, by pomóc Antoninie wtarabanić się z zakupami do auta.
– W porządeczku. – Rzuciła siatę do tyłu, a sama zajęła miejsce na przednim siedzeniu pasażera.
– No nie wiem, Klusko, dziwnie jakoś wyglądasz. Coś ci się morda zmieniła przez te kilka minut.
Odpowiedział jej śmiech przyjaciółki, która postanowiła zachować ten magiczny moment tylko dla siebie. Grażyna mogła go tylko zepsuć. Choć pogodziły się po porannej kłótni już jakiś czas temu, Antonina wiedziała, że Grażyna będzie chciała się na niej wyżywać pewnie do późnego wieczoru. Cóż, miała swoje powody.
Zbierało się już od wczoraj.
Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie. Antonina wynurzyła się spod pościeli, marszcząc nos. Obłędny, śniony zapach czarodziejskiej piwonii ulotnił się z jej umysłu, zastąpiony intensywną wonią przetłuszczonych włosów i skarpetek, które walały się po podłodze, a od co najmniej tygodnia powinny wylądować w pralce. Odwlekała jednak pranie z dnia na dzień, bo co tu dużo mówić: kiedy na zewnątrz właśnie zaczyna się lato, po co marnować czas na prace domowe w dusznym mieszkaniu? Teraz już nie zdąży zrobić prania, wszystkie brudne ciuchy wrzuci później do wora, a z samego rana przekaże je tacie, który przyjedzie po jej rzeczy.
Już myśląc o tym, wiedziała, że nie będzie w stanie tego zrobić. Podrapała się po głowie. Przecież wieczorem impreza u Wandy.
Wzruszyła ramionami i poszła do łazienki. Człowiek może walczyć z samym sobą, z przeciwnościami losu… Z wiatrakami nawet może walczyć. Ale z imprezą? Z takim żywiołem po prostu się nie da. Impreza zawsze wygrywa.
Szorując się pod prysznicem, cieszyła się, że to ostatni raz, kiedy Grażyna będzie się skarżyć na włosy w odpływie.
– Wszędzie te twoje rude kudły – zwykła wypominać przy każdej okazji.
Jeśli tam, dokąd jadą jutro, nadal będą dzielić łazienkę, być może Antonina nigdy nie ucieknie od tego gderania, ale… Rety, przecież według słów Grażyny to miał być całkiem spory hotel. Musiało tam być i z dziesięć łazienek!
Tak naprawdę Grażyna niewiele mówiła o miejscu, w którym się wychowała, ani w ogóle o swojej rodzinie.
– Totalna spierdolina – ucinała krótko wszelkie dyskusje na ten temat.
W pierwszym roku ich przyjaźni Antonina wyciągnęła od Grażyny tylko tyle, że jej ojciec, Marian, jest bardzo stary i miesza mu się w głowie.
– Mam też brata – zdradziła pewnego razu na jakiejś imprezie podczas drugiego roku studiów. – Totalny przegryw. Niczego nie ogarnia, w zasadzie chyba jest upośledzony.
– A mama?
– A co ty, kurwa, książkę piszesz?!
Grażyna reagowała zawsze żywiołowo, gdy ktoś próbował poznać jej przeszłość. Potem zapalała papierosa i zaciągała się nim głęboko, wbijając w sufit spojrzenie intensywnie niebieskich oczu.
W istocie Antonina często zastanawiała się nad napisaniem książki, ale bała się, że nie dorówna ideałowi, jakim była wybitna twórczość literacka wujaszka Soledad, doceniana na całym świecie. Dziewczyna poprzestała zatem na pochłanianiu każdego tytułu, jaki pojawiał się w zasięgu jej ręki. Biblioteka do tej pory była jej ulubionym miejscem na ziemi, a z księgarni trzeba było ją wyciągać siłą. Prowadziła hobbystycznie blog z recenzjami wartościowych tytułów i potrafiła cytować całe fragmenty powieści wujaszka o dowolnej porze dnia i nocy. Jej ulubioną była najnowsza, „Zimne noce, puste dni”, blisko tysiącstronicowa opowieść o przemijaniu, która została wydana w tym roku po polsku. Wspaniale się złożyło, bo dzięki temu, że wujaszek miał spotkanie autorskie równo w południe w Empiku przy placu Wolności, mogła się wykręcić od pójścia na absolutorium.
– Ja uważam, że to jest chore – Grażyna musiała to skomentować z charakterystyczną dla siebie dozą cynizmu. – Jeśli nie pójdziesz na absolutorium to tak, jakbyś nigdy nie skończyła tych studiów!
– Dla mnie to bez różnicy.
– Nie. Tak to ja mogę powiedzieć. Bo idę na magisterkę, w przeciwieństwie do niektórych… – Zazwyczaj wydatne usta Grażyny zmieniały się w cienką linię, kiedy tylko dziewczyna przypominała sobie, że na drugim stopniu studiów Antonina nie zamierza jej już towarzyszyć. – Chodzi o Ignacego, tak? Nie chcesz się z nim zobaczyć? Przecież to dziecinne!
Antonina chlusnęła sobie zimną wodą w twarz, stojąc już przed lusterkiem, owinięta ulubionym ręcznikiem frotté. Starła dłonią parę ze szkła i zobaczyła w odbiciu swoją dwudziestodwuletnią twarz. Po trzech latach studiowania turystyki i rekreacji czuła się jak staruszka. Aż dziwne, że pomiędzy piegami na jej jasnej buzi wciąż nie wykształciły się wąwozy głębokich zmarszczek. I że jeszcze ma oczy, te dwa złociste migdały, które pół roku temu wypłakały ocean łez.
Z Ignacym zaiskrzyło od pierwszego spotkania na kampusie akademickim, jeszcze przed inauguracją. Wtedy jednak mimo wszystko wydawał się nieosiągalny. Ona, szczeniara po maturze, i on, dostojny pan doktor w trakcie habilitacji, lekko szurnięty na punkcie eksploracji jaskiń. Onieśmielała ją różnica wieku, piętnaście lat – wtedy to było dużo. Dlatego w październiku zaczęła się spotykać z Michałem, starszym jedynie o dwa lata.
Do tej pory nie wiedziała, dlaczego się rozstali. Byli nierozłączni i Antoninie wydawało się, że z każdym dniem kocha go coraz bardziej. Wszystkie koleżanki z roku zazdrościły jej pięknego Michała, starosty trzeciego roku, nawet wtedy kiedy stwierdził, że rzuca studia, by skupić się na prowadzeniu bloga podróżniczego. Pewnego razu spotkali się, a on nie był już sobą, tym stoickim włóczykijem, za którym tak szalała. Roztrzęsiony, ze łzami w oczach, powiedział, że jej nigdy nie wybaczy, no i że to koniec. Po czym odszedł, nie odpowiadając na żadne z jej pytań. Podobno rozmawiał potem z Grażyną. Przekazała Antoninie, że obwinia ją o to, że wydała go przed matką. Oszukiwał ją, że dalej studiuje, a Antonina puściła farbę.
– Co? Przecież ja ze dwa razy rozmawiałam z jego matką! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła!
Dzwoniła, lecz nie odbierał.
Bolało, ale się podniosła, a to kolejne rozstanie z następnym chłopakiem bolało już troszkę mniej.
Na drugim roku przez przypadek wylądowała w łóżku z Kawą, słynnym poznańskim streetartowcem, który nigdy nie pokazywał mediom swojej twarzy. Jeszcze tej samej nocy trafiła w jego sypialni na rozrzucone niedbale w kącie męskie akty. Od samego początku podejrzewała więc, że Kawa ma skłonności homoseksualne, ale nie przeszkadzało jej to. Do momentu, gdy jemu zaczęło.
– Jestem biseksualny – powiedział pewnego razu, tuż po kichnięciu Antoniny. Brzmiało to tak, jakby powiedział: „Na zdrowie”. Ale jednak inaczej.
– Paweł… Przykro mi, ale według mnie jesteś stuprocentowym gejem.
– Nie, jestem biseksualny – upierał się, poprawiwszy dłonią swoją wystylizowaną blond czuprynę.
– Dobra, zadzwoń, jak już dojdziesz do tego, że to męskie tyłki kręcą cię najbardziej – rzuciła po prostu na odchodne.
Nie spotkali się nigdy więcej.
Grażyna początkowo nie mogła uwierzyć w tę historię. Powtarzała, że ma najlepszy radar wykrywający gejów na świecie i że Kawa jest w stu procentach hetero, w końcu na nią też leciał, tylko Antonina musiała oczywiście wszystko zrujnować. To podważyło pewność siebie dziewczyny. Bo istotnie, zwróciła uwagę na Pawła dopiero wtedy, kiedy Grażka wyjawiła, że na jego widok ma w brzuchu tak ogromne motyle, jakby we wnętrznościach wybuchła jej druga wojna światowa. Ale Paweł kategorycznie powiedział Antoninie, że Grażyna w ogóle nie jest w jego typie, bo woli rude.
Długo o nim rozmyślała. Również tego ciepłego, październikowego popołudnia, kiedy znów musiała marnować czas w dziekanacie, żeby, jak przystało na przykładną starościnę, załatwić coś za kolegów z roku, którzy w tym czasie palili pewnie skręty w akademiku. Słońce wpadło przez okna do sali kampusu na Morasku z takim impetem, że oślepiło Antoninę akurat wtedy, gdy dziekan zawołał ją do swojego gabinetu. Przez to zderzyła się z doktorem habilitowanym Ignacym Domańskim i po raz pierwszy od ponad dwóch lat usłyszała jego czysty jak dzwon śmiech.
– Grrr…! – warknęła do swojego umęczonego odbicia, ciężkie od wody rude loki związała w kok na czubku głowy, założyła szorty i paskowany podkoszulek, po czym poczłapała pod pokój współlokatorki. – Piorunek, wstajemy, już dziewiąta!
Grażyna pojawiła się w kuchni w momencie, kiedy Antonina nalewała wrzątek do kubków z kawą. Wyjątkowo nie wyglądała na wkurzoną, lecz podekscytowaną, choć dopiero co zwlekła się z łóżka. Antonina była jedyną osobą, która mogła oglądać Grażynę w takim stanie, czyli w piżamie w różowe słonie i bez makijażu. Wyglądała jak mokry, przegłodzony pisklak. Jasne włosy, przypominające posklejane pióra, sterczały we wszystkie strony mimo próby okiełznania ich gumką. Brwi prawie nie istniały, a wystające kości policzkowe i zapadnięta, sucha skóra poniżej upstrzona była głębokimi bliznami po ciężko przebytej w dzieciństwie ospie. Ozdobione granatowymi tipsami idealnie wypielęgnowane palce Grażyny, które objęły kubek z parującą kawą, wydawały się do tego wizerunku zupełnie nie pasować.
Wyszły na balkon w całkiem dobrych nastrojach, by po raz ostatni zapalić papierosa, omiatając wzrokiem panoramę Winogradów.
– Będę cholernie tęsknić do tego widoku. Nie ma to jak dziewiąte piętro. – Grażyna przypaliła mentolowego L&M-a i podała zapalniczkę przyjaciółce. – Co nie? Fajnie się nam tu przez te trzy lata mieszkało, co?
– Całkiem… Ale widoki w górach będą sto razy lepsze, prawda? Przecież miejska zabudowa nie umywa się do dzikiej przyrody.
– Ja zdecydowanie wolę miasto, do Jakuszyc mi się wcale nie spieszy. – Dziewczyna wsunęła za ucho niesforny kosmyk, który uciekł z jej porannego niedbałego kucyka, po czym zaciągnęła się głęboko. – Wiocha jakich mało. A tam, gdzie jest hotel, to już w ogóle, ani żywego ducha.
– Pewnie dlatego twojemu ojcu nie za dobrze się wiedzie.
– Klusko, mojemu ojcu się nie za dobrze wiedzie, bo jest starym cymbałem. Naukowiec od siedmiu boleści, co to się wziął za prowadzenie biznesu, bo wszyscy dookoła też się brali. Myślał, że podpisze kilka papierków, dostanie kredyt i to wystarczy, żeby zarobić hajs. Nic bardziej mylnego. Ja skończyłam dopiero trzy lata zarządzania, a i tak wiem, że potrzebuję tej magisterki. A on co? Doktorat z parazytologii. – Parsknęła śmiechem.
– Parazyto… Czego? – Antonina również zaczęła się chichrać.
– Parazytologii – powtórzyła Grażyna, uśmiechając się z politowaniem. – Dobra, Klusko, idę się szykować. Pamiętaj, żeby wyczyścić swój pokój i kuchnię przed wyjściem, bo jak cię znam, to wieczorem pójdziesz w tango i zostawisz mnie z tym wszystkim samą!
Pracy było sporo, ale Antonina nie próżnowała. Część rzeczy już wcześniej zawiozła do rodzinnego domu. Wciąż jednak jej maleńka sypialnia w wynajmowanym mieszkaniu wydawała się zagracona. Głównym problemem były książki, które nie chciały się już nigdzie pomieścić. Niełatwo w kilka dni spakować trzy lata swojego życia, tym bardziej że co chwilę natrafia się na ślady dawnej miłości.
Trzy godziny później, zamiast doprowadzać mieszkanie do ładu, Antonina siedziała na pudle pełnym książek i kontemplowała bilety z teatru w Łodzi, dokąd pojechali przed Bożym Narodzeniem z Ignacym. Właśnie wtedy z łazienki wreszcie wyszła Grażyna. Jej niesamowita metamorfoza zawsze wprawiała przyjaciółkę w absolutne osłupienie. Makijaż całkowicie zmieniał rysy twarzy blondynki, która teraz, dzięki skośnym kreskom na powiekach, przypominała egzotyczną piękność. Włosy, ułożone dzięki prostownicy, lokówce i obfitym porcjom pianki, spływały po jej ramionach jak u gwiazdy z Hollywood, a kostium Zary prezentował się na Grażynie lepiej niż na fotomodelce z firmowego katalogu.
– I jak? Ładnie? – spytała, odrzucając z wdziękiem włosy na plecy.
– Jak zawsze – mruknęła Antonina.
– Mogłabyś okazać więcej entuzjazmu, Klusko, wiesz? Ranisz mnie.
– Okej, przepraszam.
– Słuchaj, trochę mi zeszło w tym kiblu, a już czas jechać, więc mam prośbę: spakuj jeszcze moje książki, dobra? Bo tylko to mi zostało, no, a potem się nie wyrobię… Mogę na ciebie liczyć?
– Zawsze.
– Super!
Jak to już wcześniej się zdarzało, Antonina, pochłonięta sprzątaniem u Grażyny i pakowaniem w kartony jej ulubionych pozycji książkowych, takich jak „Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka” Roberta Cialdiniego czy „Zakazana retoryka” Glorii Beck, w ostatniej chwili zrozumiała, że sama też musi wychodzić i nie zdąży doprowadzić do ładu swojego pokoju, nie mówiąc już o kuchni. Wiedząc, że Grażyna przy następnym spotkaniu zrobi jej totalny armagedon, przeciągnęła usta pomadką, wrzuciła najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i wyszła z domu.
Co chwilę mijała rówieśników ubranych w oficjalny strój, garnitur albo czarną spódniczkę. Większość kierowała się ku Collegium Minus przy Wieniawskiego 1, gdzie pod gmachem auli czekali już na nich zapewne rodzice.
– Mama, ja nie idę na moje absolutorium – zakomunikowała rodzicielce podczas ostatniego weekendu spędzonego w domu.
– Okej, ja też na swoim nie byłam.
Antonina nie spodziewała się większego wzburzenia matki na jej decyzję. Iwona w końcu przejęła firmę po matce tuż po zdaniu matury i nigdy nie zaczęła studiów. Tata był trochę bardziej rozczarowany. Jako inżynier magister architektury na Politechnice Poznańskiej Jan Walczak, oczekiwał, że córka pójdzie nieco bardziej w jego ślady.
– Magisterka nie, absolutorium nie… – bąknął pochmurnie, odwożąc ją na dworzec kolejowy. – Co ty tak tylko: nie i nie?
– Taka już ze mnie buntowniczka, widzisz. Ty się nigdy nie buntowałeś, to ja muszę, za nas dwoje.
Mężczyzna niewątpliwie należał do najbardziej pokojowych osób, jakie Antonina kiedykolwiek spotkała. Jej ojciec nigdy z nikim się nie pokłócił, a gdy w domu zaczynał narastać między nim a żoną konflikt, brał ją w objęcia i trzymał, dopóki ta się nie uspokoiła. Zgodził się nie tylko na przyjęcie jej nazwiska, ale i na pracę w domu, kiedy na świat przyszło ich drugie dziecko, obecnie dziewięcioletni Ludwik.
Co innego wujaszek Soledad. Ten to miał dopiero temperament! Był najlepszym przyjacielem Antoniny mimo ogromnej przepaści pokoleniowej. Przyrodni brat Iwony miał bowiem sześćdziesiąt siedem lat. Do tego blisko dwa metry wzrostu i co trzy lata innego kochanka. Na stałe mieszkał w Meksyku, gdzie prowadził odziedziczony po ojcu hotel, ale często jeździł po świecie, promując swoje wielokrotnie nagradzane książki.
„Zimne noce, puste dni” zostały nominowane do tegorocznego Bookera, więc Antonina w ogóle się nie zdziwiła, że kolejka po autograf autora zaczyna się co najmniej dziesięć metrów przed wejściem do księgarni. Zdążyłaby jeszcze ze spokojem na swoje absolutorium, by rzucić biretem, ale wolała plątać się pomiędzy sklepowymi półkami, wymieniając od czasu do czasu porozumiewawcze spojrzenie z podpisującym książki wujaszkiem. Czytanie fragmentów przypadkowych powieści było o wiele bezpieczniejsze niż spotkanie twarzą w twarz z Ignacym.
Soledad wiedział, w czym tkwi sekret jego popularności. Twórczość literacka, choć na bardzo wysokim poziomie, nigdy nie sprzedałaby się w aż tylu egzemplarzach (praktycznie każdy jego tytuł trafiał na listę bestsellerów już od ponad dwudziestu lat), gdyby nie jego charyzma. Nigdy nie powiedziałby swemu czytelnikowi nic niegrzecznego, nawet gdy podchodzili do niego ludzie i zaczynali przedstawiać szczegółowo własny życiorys. Obdarzał każdego serdecznym uśmiechem, z radością pozował do selfie i wręcz wydawało się, że wielogodzinne pogawędki z ludźmi tylko naładowują go pozytywną energią. Wielu pisarzy po takich spotkaniach bywało wyczerpanych i kurowało się w hotelu przez kilka dób, ale Soledad był ekstrawertykiem pełną gębą.
Zmartwiony wydał się dopiero, gdy w białym kapeluszu, głęboko osadzonym na czole, i ciemnych okularach jadł późnym popołudniem obiad z ukochaną siostrzenicą.
– Nigdy, co prawda, nie poznałem tej dziewczyny, ale nie przepadam za nią. – Odstawił kieliszek wina i opuścił nieco okulary, by przyjrzeć się uważnie Antoninie. – Naprawdę chcesz z nią jechać w te całe góry? Będzie tobą rządzić i przestawiać cię z kąta w kąt.
– Wujaszku, na praktykach w Berlinie byłoby tak samo… – Przez chwilę dłubała smętnie widelcem w talerzu spaghetti, po czym uśmiechnęła się delikatnie. – Przynajmniej wiem, czego się po niej spodziewać. To ona będzie moją szefową, wcale nie jest tak trudna w obsłudze, jak się wydaje… A ja będę mogła w tym hotelu robić dosłownie wszystko, na co tylko będę miała ochotę. Tam nigdy nikt nie widział specjalisty od marketingu, a chcę iść właśnie w tym kierunku!
– Jak się nazywa to miejsce? Przypomnij, hija, si?
– To hotel Aurora.
– Dziwne… – Mężczyzna wyjął smartfon i wpisał hasło w wyszukiwarkę. – Nie mogę znaleźć nic na temat tego konkretnego hotelu, ale Sudety i Aurora… To brzmi jakoś znajomo…
– Jest mnóstwo hoteli o tej nazwie na całym świecie, ale tylko ten, do którego jadę jutro, nie ma swojej strony internetowej. – Dziewczyna zaśmiała się z większym już animuszem. – A ja przecież kocham internet, wujaszku, odpicuję ich stronę jeszcze lepiej niż własnego bloga! Mam milion pomysłów! Poza tym… Ludzie dziwnie się na ciebie patrzą. I to nie dlatego, że jesteś tu celebrytą, tylko dlatego, że siedzisz w kapeluszu w restauracji. Mógłbyś ściągnąć to przebranie?
– Niestety nie. Widzisz tę parę, o, tam w rogu?– Mężczyzna wskazał podbródkiem jedzące deser małżeństwo w średnim wieku. Wyglądali na przeszczęśliwych, co chwila karmili się łakociami i patrzyli sobie w oczy. – Tego kolesia puknąłem dziś nad ranem, gdybyśmy się rozpoznali, mogłoby być niezręcznie.
Popołudnie spędzone z wujaszkiem zdecydowanie za szybko zmieniło się w wieczór. Gdy słońce zaszło, choć temperatura nie spadła ani o krztynę, dziewczyna pożegnała się ciepło z Soledad, który życzył jej powodzenia, i udała się do baru Świat, gdzie pracowała Wanda.
W tym miejscu każdego wieczoru działa się historia, na której kanwie Soledad mógłby napisać niejeden bestseller. Główną bohaterką większości z nich byłaby Wanda, dziewczyna niespełna rok starsza od Antoniny, pracująca za barem i zarządzająca pokojami do wynajęcia na górze.
Wnętrze baru było ciemne, wypełnione mnóstwem szpargałów, takich jak mapy czy książki w różnych językach. Pachniało nie tylko alkoholem, ale i dębowym drewnem, z którego zrobiono lśniący kontuar pubu uwielbianego przez podróżników. Teraz był prawie w całości zajęty, a Antonina z trudem wypatrzyła siedzącą przy nim Grażynę.
– No i spróbowałaby ze mną nie jechać… Chybabym zaraz po przywitaniu z ojcem zrobiła sobie koktajl z denaturatu i płynu do chłodnicy… – Świeżo upieczona absolwentka odstawiła na blat opróżnioną szklankę, w której jeszcze kilka sekund temu pływała złota whisky. Teraz pozostały w niej tylko dwie smętnie topniejące kostki lodu.
– Aż tak źle? – rzuciła Wanda, nalewając siedzącym obok mężczyznom piwo do kufli.
– Na pewno będzie bardzo przyjemnie – wtrąciła Antonina, pojawiając się obok dziewczyn. – Ten stołek wolny?
Siedząca po prawej studentka zabrała z oburzeniem swoją torebkę z siedzenia, które natychmiast zajęła rudowłosa.
– Piorunek jest po prostu małym malkontentem – ciągnęła, uśmiechając się szeroko do Wandy. – Perełkę poproszę.
– Się robi! Dwie dyszki! – zawołała Wanda, przekrzykując gwar. – Reszta!
– Serio, Piorunku, niczym się nie martw. Zajmiemy się doprowadzaniem hotelu do ładu, sprzątaniem i remontami. Przecież uwielbiasz robić porządek! Czym ty się w ogóle tak martwisz? – Antonina rozłożyła ręce w geście niezrozumienia. – Jutro pakujemy plecaki, wrzucamy do auta, robimy sobie trip po Polsce i lądujemy w jednej z najpiękniejszych krain na świecie. Potem bierzemy się do roboty i nic więcej nas nie obchodzi!
– Mój ojciec jest pierdolonym wrzodem na tyłku, zobaczysz, to uwierzysz. – Grażyna uniosła brwi tak wysoko, że prawie złączyły jej się z linią włosów. Zawsze tak robiła, gdy próbowała kogoś do czegoś przekonać.
– Okej, ale to jutro, a dzisiaj pijemy, tak? Dzięki, Wanduś! – Antonina przyjęła szklankę piwa od barmanki i upiła kilka dużych łyków, po czym stłumiła beknięcie ku uciesze Grażyny.
Mina przyjaciółki zrzedła jednak niespełna trzy drinki później, kiedy Antonina zaczęła jęczeć, że od pół roku nie uprawiała seksu.
– Tak mnie ssie okrutnie od środka, gdzieś tu… – Uderzyła się pięścią w klatkę piersiową. – I chyba też tam… – Wskazała palcem na obszar między udami. – Jak ty możesz wytrzymywać w tej swojej wstrzemięźliwości? Powiedz mi, Piorunku, jak to jest nigdy nie spać z chłopakiem?
– Nie kręci mnie to po prostu. – Grażyna, zbulwersowana, przewróciła oczami. – Śmierdzące chujki i brudne ręce. Faceci są obleśni.
– Ale stoi za tym jakaś trudna historia? Powiedz. – Antonina spojrzała na Wandę, a ta już wiedziała, że trzeba uzupełnić koleżance szklankę. – A może miłość do kobiet?
– Znajdź sobie wreszcie jakiegoś typa i przestań mnie męczyć – warknęła Grażyna. Wyjęła z torebki sto złotych i rzuciła barmance na blat. – Może ten łysy? Wandzia, co o nim myślisz, nada się dla naszej Kluski?
– Co? Pędziwiatr? – zdziwiła się Wanda. – Pędziwiatr nie zalicza, to łazęga, ale dżentelmen. Choć próbować zawsze można. Jakbym już miała stawiać na taką, co wyrwie Pędziwiatra, to prędzej Antek niż ty, Grażyna.
– Co? A to niby dlaczego? – oburzyła się blondynka.
– Bo on lubi prawdziwe laski, a nie zmyślone – powiedziała Wanda i czmychnęła na koniec baru, by nie dosięgło jej piorunujące spojrzenie Grażyny.
Blondynka zazwyczaj była adorowana przez chłopaków, ale tylko z bezpiecznej odległości. Kiedy przychodziło do bliższego poznania, wszyscy faceci po prostu od niej uciekali.
Jeśli zaś chodziło o Antoninę, było dokładnie na odwrót. Z dala wyglądała jak przeciętna dziewczyna przy kości, lecz kiedy podeszło się bliżej, można było zaobserwować subtelne kształty i smukłą talię. Jej oczy, skrywane za wielkimi okularami, które musiała nosić ze względu na znaczną wadę wzroku, miały niesłychany wręcz odcień płynnego złota. Pod nimi roiło się od filuternych piegów rozsypanych po obu stronach dosyć długiego nosa, a jeszcze niżej, pod drobnymi ustami, widniał mocno zarysowany dołeczek, który dodawał dziewczynie zawadiackiego animuszu. Wystarczyło zatem, aby zmieniła okulary na soczewki, i stawała się niesamowicie atrakcyjną dziewczyną, w przeciwieństwie do przyjaciółki, która na ten efekt musiała się bardziej napracować.
– Ty, kurwa, patrz, jaka bezczelna, no? – Grażyna westchnęła ciężko i spojrzała na Antoninę. Ześlizgnęła się ze stołka i położyła przyjaciółce dłoń na udzie. – To co myślisz o tym łysolu? Chyba niezły? Ma może ze dwa metry. Duży jest, pewnie wszystko ma duże.
Mężczyzna, który siedział przy stoliku z kilkoma znajomymi, górował nad wszystkimi w Świecie. Dolna część jego twarzy skryta była pod gęstą złocistą brodą, przywodzącą na myśl kolor tęczówek Antoniny. Nieznajomy od razu wychwycił jej spojrzenie. Uśmiechnął się, lekko zmieszany. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, po czym ostentacyjnie przecisnął się przez doszczętnie wypełniony ludźmi pub i zniknął za drzwiami. Chyba nie zniechęciły go pulchne kształty Antoniny, a ta przypomniała sobie natychmiast niesprawiedliwe słowa jednego z ulubionych pisarzy, Johna Irvinga, że kobietom wybacza się kilogramy tylko do pewnego wieku.
– Dobra, to idę korzystać – rzekła pospiesznie, jakby tej nocy miała posunąć się co najmniej o dwadzieścia lat i nigdy później nie mieć kolejnej szansy.
– A posprzątałaś kuchnię? – spytała Grażyna, zbierając się już do domu.
– Nie, ale mam prośbę, no, bo widzisz… Mogłabyś to zrobić za mnie? Spakowałam twoje książki i nie zdążyłam.
– Zapomnij, umowa to umowa. Jak rano zobaczę bałagan, to ci z dupy zrobię jesień średniowiecza. Ja kibel posprzątałam!
Tak to właśnie było z Grażyną. Antonina postanowiła się tym nie przejmować. Wyminęła przyjaciółkę i znalazła się na dworze. Uśmiechnęła się na powitanie do brodacza, który był chyba jeszcze wyższy niż wujaszek Soledad.
– Jestem Antonina, wołają na mnie Antek. Fajna bluza – rzuciła niezobowiązująco i przyjęła papierosa, którym poczęstował ją mężczyzna.
– Jeremi Pędziwiatr. A to bluza Abisko Trail Fleece z Fjällräven. Jestem ich ambasadorem. Dostałem od nich. Ubierają mnie na wyprawy. Porządna firma, ale nie mówię tak, gdyż jestem ich rzecznikiem. Serio tak myślę.
– Super. A ja dzisiaj miałam absolutorium.
– Gratuluję.
– Mam to gdzieś. Nawet nie poszłam. – Wypuściła z płuc wielką chmurę dymu.
– Tym bardziej gratuluję. – Pod jego złotym wąsem pojawił się wreszcie nieskrępowany uśmiech. – Jesteś z siebie dumna?
– Nie. Chciałabym wreszcie coś przeżyć, wiesz? Przez całe życie tylko się uczyłam… I leczyłam złamane serce. Za to jutro wyjeżdżam w podróż życia. W Sudety. Będę tam mieszkać przez kilka miesięcy i pomagać przyjaciółce w prowadzeniu hotelu.
– Uwielbiam polskie góry! – zawołał z entuzjazmem. – Gdzie dokładnie?
– Karkonosze. Gdzieś koło Jakuszyc.
– Przyjemne rejony. Szrenica jest odlotowa. Mogę wpaść w odwiedziny?
– Kiedy tylko będziesz chciał.
I tak oto od drinka do papierosa, od słowa do słowa, weszli na schody prowadzące do pokojów gościnnych. Jeremi przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi, uśmiechając się delikatnie. Kiedy zobaczył, że Antek zaczyna się wahać, wyciągnął w jej stronę rękę, ale ona, zamiast ją ująć, uderzyła w nią otwartą dłonią.
– Piona, stary, fajnie było, mam żar macicy na ulicy, ale nie mogę się z tobą pieprzyć.
– Żar macicy na ulicy… – powtórzył, jakby nie wierzył w to, co przed chwilą usłyszał.
– Tak. Po prostu moja cipka chce seksu, ale nie z tobą. Zbyt sympatycznie się z tobą gada.
– Jakiego seksu? – Zmarszczył jasne brwi tak bardzo, że jego błękitne oczy zmieniły się w dwie małe szparki. – Chciałem ci pokazać mapę mojej kolejnej wędrówki…
– Taaa, jasne. Słuchaj, ja wiem, że to krępująca sytuacja, naprawdę to nie jest twoja wina, tylko ja jestem jakaś felerna…
Przez chwilę patrzyli na siebie z konsternacją. Nagle Pędziwiatr chwycił mocno dziewczynę za nadgarstek i wciągnął do swojego pokoju, po czym popchnął na łóżko. Siadając na materacu z impetem, Antonina wyrzuciła z siebie krótkie: „…O!”. Mężczyzna zaś, zamiast się do niej dobierać, sięgnął do swojego monstrualnego plecaka, którego gabaryty dorównywały samej dziewczynie. Zaczął w nim grzebać, po czym wyciągnął z wnętrza schowane do plastikowej koszulki… mapy.
– To jest Ameryka Południowa, poznajesz? – Usiadł obok Antoniny. – A to są Andy. I widzisz tę część? – Stuknął wielkim palcem wskazującym w południe kontynentu. – Andy Patagońskie. Idę tam z buta za rok.
– Oszalałeś… Jak to z buta… Z Poznania do Patagonii?
Puknął delikatnie zgiętym palcem w czoło dziewczyny.
– Słyszysz ten odgłos? – Powtórzył gest, kiedy pokręciła głową. – Trochę tam masz w środku pusto…
– Ty, deklu, nie obrażaj mnie! – Zaczęła się śmiać, a potem wypytywać o szczegóły planowanej wyprawy.
Godzina z pierwszej w nocy, zmieniła się szybko w trzecią. Nie wiadomo kiedy oboje poczuli senność. Antonina złożyła głowę na ramieniu nowego znajomego, a ten ziewnął szeroko.
– Nie chciałem się z tobą bzykać, przysięgam… – wymamrotał zmęczony już Pędziwiatr. – Jesteś bardzo ładna. I miła. Zawsze chciałem mieć młodszą siostrę świruskę zamiast starszego brata sztywniaka. Po prostu chciałem cię bliżej poznać. Przepraszam, że cię wprowadziłem w błąd i zmarnowałem ci noc.
Wzruszyła ramionami.
– To moja wina. Niewydymanie już mi pada na łeb. Przestałam prawidłowo interpretować sygnały.
– A czemu chcesz się dymać bez miłości? Pokochaj kogoś i dopiero potem idź z nim do wyra. Tak chyba przyjemniej, co nie?
– Wiesz co? – Teraz ona ziewnęła. – To nie jest taka prosta sprawa. Ja nawet nie wiem, czemu w większości moje związki się kończą… Na razie przyjmuję twoją propozycję. Możesz być moim starszym bratem. Nie mam nic przeciwko.
Cóż, Grażyna miała coś przeciwko, i to całkiem sporo. Czekała w gotowości na współlokatorkę, siedząc na walizkach w ich opustoszałym mieszkanku, kiedy Antonina, tuż przed dziewiątą rano, dopiero wracała z pubu.
– Za pięć minut będzie twój tata, za pół godziny właściciel. Mamy mu oddać klucze, a u ciebie pod łóżkiem są jeszcze niewymiecione paprochy! Mam nadzieję, że noc wreszcie miałaś udaną! Teraz do roboty! Bo ja sprzątam od samego rana, a ty się jak zwykle opierdalasz! Mogłabyś naprawdę choć raz, choć raz zachować się przyzwoicie?!
Wielka gula zaczęła narastać w gardle Antoniny i przez chwilę pomyślała, że wyjazd w Sudety to najgorszy pomysł, jaki w życiu miała. Ale przecież jest dobrą, przyzwoitą przyjaciółką, wbrew temu, co teraz w złości wypowiedziała Grażyna. Nie zostawi jej na pastwę losu! Nie rzuci na pożarcie okropnemu ojcu! Podtrzyma na duchu, pomoże rozkręcić hotel, Grażyna przestanie się tak denerwować i wszystko będzie idealnie.
Wzięła zatem kilka głębszych wdechów na uspokojenie i bez słowa sprzeciwu, walcząc z nudnościami oraz klejącymi się powiekami, zaczęła posłusznie sprzątać. Tata, który faktycznie zjawił się kilka minut później, również wziął się do pracy. Szybko zauważył, że córka jest nie w sosie i że między nią a Grażyną panuje niebywale gęsta atmosfera.
– Siekierę można między wami zawiesić – mruknął, gdy włożyli ostatnie pudła do bagażnika. Oparli się o samochód i zapalili. – Córcia, nie jedź. Wróć do domu.
– Tata… Po co?
Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej starą, poobijaną empetrójkę.
– Masz.
– Co to? – Parsknęła śmiechem. – Przecież tego już nikt nie używa.
– Nagrałem ci składankę.
– Czy to coś, co lubisz?
Skinął głową, kończąc papierosa.
– Shakira czy Jennifer Lopez? – spytała z przekąsem, wiedząc, że ojciec kocha się w piosenkarkach latino i lubi podśpiewywać „Whenever” pod prysznicem.
– Ani to, ani to.
Kiedy zgasiła niedopałek, z całej siły uściskała ojca. Może nie do końca go rozumiała, ale kochała za to całym sercem. Wiedziała, że najbardziej będzie tęsknić właśnie za nim.
Oraz za świętym spokojem.
Przez pierwsze kilka godzin po opuszczeniu Poznania, kiedy jechały prowadzonym przez Grażynę autem, atmosfera nadal była napięta. Gdy tylko Antonina przysypiała, Grażyna podkręcała głośność w radiu.
– Jeśli pozwolisz mi się trochę wyspać, to będę bardziej przydatna do czegokolwiek… – Antonina wreszcie podjęła próbę rozmowy.
Grażyna przekręciła gałkę i nowa piosenka wręcz wybuchła we wnętrzu auta. Spojrzała zimno na przyjaciółkę. Jej wzrok mówił: „Sama tego chciałaś”.
Po czterech godzinach twarz Grażyny zaczęła szarzeć. Widać było, że potrzeby fizjologiczne domagają się zaspokojenia, tak samo jak u Antoniny. Zajechały więc na stację benzynową i ścigając się do toalety, zgubiły gdzieś wzajemne urazy. Sikając w sąsiadujących ze sobą kabinach, wydawały z siebie głośne westchnienia ulgi, co chwila też chichocząc.
– Chyba ta żółć ci na głowę padła i dlatego taka markotna byłaś od rana! – zawołała Antek, wciągając krótkie dresowe spodenki.
– Jasne, to zawsze jest moja wina. Czemu ty nigdy nie spojrzysz na to, jak ty się zachowujesz?
– Przepraszam, Piorunku.
– Dobra, po prostu się ogarnij i tyle. Idę zatankować, kup żarcie.
Kiedy znów znalazły się w drodze, wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziewczyny rozmawiały ze sobą spokojnie, śmiejąc się co chwilę z głupot w radiu, i czuły zew nadciągającej przygody. Można pomyśleć, że za wszystko odpowiedzialny był brak śniadania. Jak wiadomo, pełny brzuch to szczęśliwy brzuch, ale przyczyna dobrego nastroju, zwłaszcza u Antoniny, leżała zupełnie gdzie indziej.
Antonina bowiem wiedziała, po prostu wiedziała, kiedy wie się, że niebo jest niebieskie, a po burzy zawsze wychodzi słońce, że jakimś cudem gdzieś, kiedyś znowu spotka Antoniego Ebelinga.
I będzie to przepiękna historia miłosna.