- promocja
- W empik go
Hotel spełnionych marzeń - ebook
Hotel spełnionych marzeń - ebook
Ciepła opowieść o tym, że czasem trzeba stracić wszystko, żeby odzyskać to, co najważniejsze.
Anka za namową narzeczonego zaciąga kredyt na zakup hotelu. Podniszczone Grodzisko, które w krótkim czasie miało stać się świetną inwestycją, okazuje się finansową studnią bez dna, a obłudny partner ulatnia się, zanim jeszcze Anka zostanie bankrutką. Zdesperowana kobieta za ostatnie pieniądze publikuje reklamę podupadłego zamku, w której poleca go jako oryginalne miejsce wypoczynku dla wszystkich, którzy gustują w miejscach z klimatem i szukają nietypowych urlopowych wrażeń.
Wśród koneserów takich wakacji znajdą się: miłośnicy wędrówek śladami pierwszych Piastów, uduchowiona joginka i para staruszków, która dawno temu spędziła w hotelu swoją podróż poślubną. Zaintrygowany ogłoszeniem zjawi się tam także Dawid - znany, ale wyjątkowo niesympatyczny pisarz cierpiący na brak weny twórczej.
Jednak gości jest wciąż zbyt mało, żeby hotel przetrwał. W obliczu nadciągającej katastrofy finansowej, Anka będzie musiała zdecydować, czy chce dalej walczyć o niszczejące mury, siebie i uczucie, które właśnie w niej kiełkuje. A także uświadomić sobie, czego naprawdę chce od życia. Czy Grodzisko to miejsce, w którym spełnią się jej marzenia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9912-8 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powiedział to w trakcie deseru, gdy restauracja pękała w szwach. Nawet nie zmienił mu się tembr głosu. W jednej chwili zamawiał kawę, a w następnej:
– Odchodzę.
Anka znieruchomiała z kawałkiem tiramisu w ustach. Przesłyszała się, zgubiła wątek albo nie zrozumiała żartu. Jedno z trzech – oczywiście, że tak. Tyle się działo, była zabiegana, zmęczona, zapewne trochę rozkojarzona, nigdy też do końca nie pojmowała jego poczucia humoru.
– Możesz powtórzyć?
Żachnął się.
– Nie utrudniaj.
Naprawdę nie rozumiała.
– Krzysztof, powtórz, proszę.
Zabębnił palcami o blat stołu.
– Od-cho-dzę.
Jedno klarowne, wyraźnie wyartykułowane słowo, ton tak odległy od żartobliwego, jak to tylko możliwe. Już jej nie chciał. Nie spodziewała się, nie miała powodów. Przez chwilę nie była zdolna ułożyć myśli w logiczny ciąg. A potem… Nie dostała spazmów, nie wpadła we wściekłość. Poczuła przejmującą bezradność. Dlaczego? Da się to naprawić? Co teraz będzie? W głowie wirowało jej mnóstwo pytań pozbawionych odpowiedzi.
– Masz kogoś? – zadała pierwsze z brzegu, bardziej odruchowo niż świadomie.
Wytrzymał jej spojrzenie. Wydawał się wręcz urażony.
– Znowu? – syknął nad stołem. – Ile razy muszę powtórzyć, że tamto nic nie znaczyło? Tłumaczyłem ci, uroiłaś coś sobie.
– Więc co się stało?
Niespiesznie napił się kawy, odstawił filiżankę.
– Posłuchaj, nie rozdrapujmy ran. To jest dla mnie naprawdę trudne. Zależało mi na nas, ale wbrew tobie tego nie pociągnę. Chcę zachować resztki szacunku do siebie, więc muszę pierwszy powiedzieć: skończone. To, co między nami było, od dawna nie istnieje.
Gładkie zdania, poprawnie uformowane, współtworzące komunikat zborny, lecz pozbawiony sensu. Jakich ran? Wbrew niej? Od dawna? To przecież bełkot.
– O czym ty mówisz? – szepnęła, wciąż na autopilocie. – Wczoraj, gdy… Wczoraj powiedziałeś, że mnie kochasz, że jesteś szczęśliwy.
– No nie, znowu zaczynasz. – Przewrócił oczami. – Po prostu daj już spokój.
Zatem to naprawdę koniec. Jak grom z jasnego nieba.
Była inteligentną, dość twardą i poukładaną emocjonalnie kobietą bez skłonności do dramatyzowania, więc wprawdzie potrzebowała chwili, żeby przyswoić to, co się dzieje, lecz ostatecznie zrozumiała: nie tylko rzucał ją, ale na dodatek nie umiał zrobić tego po ludzku – szczerze wyjaśnić, przeprosić, jeśli trzeba. Bez mrugnięcia okiem zmyślał i wykręcał kota ogonem. Kiepski, choć w gruncie rzeczy dość typowy sposób na rozstanie, tyle że w karykaturalnej postaci. Albo uważał ją za idiotkę, albo było mu kompletnie wszystko jedno, jak bardzo jest to dla niej obraźliwe.
Wyprostowała się na krześle. Nie do wiary, ile może się zmienić w ciągu kilkudziesięciu sekund. Miała wrażenie, że siedzi naprzeciwko zupełnie innego człowieka. Zaczęła ogarniać ją złość.
– Dać ci spokój? I już?
Westchnął, złożył dłonie jak do modlitwy, spojrzał jej w oczy. Dobrze znana Ance mowa ciała: skup się, bo jestem rozczarowany, że muszę powtarzać, ale ponieważ wciąż mam cierpliwość, wyjaśnię wszystko jeszcze raz. Dotąd uważała takie przedstawienia za nieświadomie protekcjonalne, lecz w gruncie rzeczy poczciwe, jednak tego wieczoru ją olśniło: to tylko wyćwiczone gesty, pantomima. W rzeczywistości nie zamierzał być ani szczery, ani wyrozumiały.
– Czułem do ciebie coś wyjątkowego. Do ostatniej chwili wierzyłem, że to na zawsze. Bardzo chciałem uratować nasz związek. A ty? Wiecznie myślałaś tylko o sobie, odpychałaś mnie, traktowałaś jak zabawkę.
Anka niestety wciąż kochała tego człowieka, ale już bardzo nie lubiła.
– Czy ty słyszysz, co wygadujesz?! – podniosła głos.
– Nie rób scen. To lokal z klasą. – Rozejrzał się znacząco.
– Nie robię. A ty przestań kłamać.
Zacisnął szczęki. To już nie był element teatru. Zaczynał się irytować, tracił kontrolę nad odruchami. Nigdy nie był wytrwały – następne odkrycie.
– Starałem się normalnie dogadać, ale z tobą się nie da, więc dość. Nie pozwolę wciągnąć się w żadne gierki. Odchodzę i tyle.
Oż kurwa, pomyślała, dwa lata razem, a on rozstaje się ze mną w takim stylu, obarcza winą i nawet nie udaje, że obchodzi go, co czuję.
Nagle wszystko okazało się żałośnie pospolite. Historia stara jak świat – dała się zauroczyć, poza zaletami dostrzegała tylko drobne skazy, wypierała resztę, wolała nie wiedzieć, że pod przebraniem, które w swej naiwności pomogła mu uszyć, kryje się człowiek mały i zniechęcający. Teraz warstwy kamuflażu ścierały się jedna po drugiej. Chociaż nie – to raczej ona zrywała z oczu kolejne zasłony. Nie zamierzała ani przez chwilę dłużej być ślepa i głupia.
Krzysztof uśmiechnął się do brodatego mężczyzny siedzącego na drugim końcu sali. Podniósł dłoń i błysnął zębami. Biel kosztownych licówek jeszcze bardziej zirytowała Ankę.
Zachowywał się jak arogancki dupek, który przyszedł pobrylować w towarzystwie, a ją rzucał tylko przy okazji. Raptem przestało ją interesować, jaki był prawdziwy powód, dla którego z nią zrywał. Nie chciała mieć już z nim nic wspólnego. Została sama.
Strach liznął ją zimnym jęzorem po karku.
Oddychaj, oddychaj… Jesteś dużą dziewczyną, trzydziestoletnią. Dasz radę, myślała na przekór rodzącej się panice.
Dam radę.
Anka powtórzyła to w myślach jeszcze raz, żeby podtrzymać się na duchu. Oczywiście nie będzie lekko. To, co teraz czuła, nie było nawet przygrywką do tego, co nastąpi jutro, za tydzień i za miesiąc. Na razie wciąż znajdowała się w ochronnym szoku. Przytomna, ale znieczulona. Świat zwali jej się na głowę później. Wówczas jednak też jakoś wytrzyma. Nie ona pierwsza i nie ostatnia. Mężczyźni odchodzili od kobiet, kobiety porzucały mężczyzn. Życie toczyło się dalej. Teraz również musiało. Trzeba było tylko ten epizod dograć do końca, uporządkować najważniejsze sprawy spośród tych bardziej przyziemnych, bo coś Ance podpowiadało, że mogła to być ostatnia ku temu okazja. Poza tym zawzięła się – w tej finałowej scenie nie przypadnie jej rola kobiety nieszczęśliwej. Z tego powodu bezpieczniej było przenieść rozmowę na twardy grunt.
Po prostu nie wolno mi się rozkleić, pomyślała. Przy nim i przy tych wszystkich ludziach. Swoją drogą, sprytnie wybrał czas i miejsce, żeby ją spławić. Modna restauracja, wieczorny szczyt miały ją trzymać w ryzach, zniechęcić do pretensji i awantur. Cholera, zawsze był chytry. Chociaż akurat tę sztuczkę podpatrzył w jakimś filmie. Nie potrafiła przypomnieć sobie tytułu, ale na pewno wybrali się na seans razem.
– Krzysztof, jest jeszcze jedna sprawa… – zaczęła.
Głos trochę jej drżał, słowa przeciskające przez ściśnięte gardło lekko zgrzytały, lecz nie wyszło źle, zważywszy na okoliczności. Dość spokojnie.
– Wiem – przerwał.
Często przerywał, następne olśnienie. Lubił słuchać siebie, a nie jej. Bo co ona mogła mieć istotnego do powiedzenia?
– Czy pozostaniemy przyjaciółmi, o to ci chodzi?
Nie, wcale nie o to.
– Nie pochlebiaj sobie. O coś innego. O hotel. Pogadajmy o interesach.
Uciekł wzrokiem w bok. Poruszyła niewygodny dla niego temat, więc się spłoszył. Znów ją uderzyło, jakie to w przypadku Krzysztofa oczywiste. Kiedy to on rozdawał karty, kontrolował się doskonale, a wysyłane przez niego pozawerbalne sygnały nie były chaotyczne, sprzeczne czy niejednoznaczne. Jeśli więc zaczynał się sypać, mogło to oznaczać jedno: miał coś na sumieniu.
– A, o Grodzisko – odrzekł po chwili. – Co z nim?
– Jak to co? Wzięłam w banku dwa i pół miliona kredytu, zastawiłam mieszkanie, zapożyczyłam się u rodziców i kupiłam rozsypujący się zameczek na zadupiu.
Wzruszył ramionami.
– No i?
Wkurzyła się na dobre.
– Nie udawaj głupiego. Wpakowałam się w ten bajzel tylko dlatego, że mnie błagałeś. Firmowałam twoje przedsięwzięcie. Obiecałeś je ode mnie odkupić.
Naprawdę tak było. Krzysztof wyszperał gdzieś zabytek do kupienia za półdarmo, bo w kiepskim stanie i w nieatrakcyjnej okolicy, ale z perspektywami. Miał pomysł na tanią odbudowę i pewny cynk, że w pobliżu powstanie największy w kraju park rozrywki. Klimatyczny hotelik w średniowiecznym zamku, niechby i w odbudowie, był podobno świetną lokatą. Z kategorii tych, które z kilkukrotnym przebiciem zwracają się w parę lat.
Krzysztof poprosił, żeby na początek Anka wystąpiła w roli inwestora, i był w tym sens. On akurat zaciągnął trochę długów, banki raczej nie chciałyby z nim rozmawiać, a ona miała czyste konto i istotne dla kredytodawców doświadczenie w hotelarstwie. Menedżerka w sieciowym obiekcie, taka z wewnętrznego awansu, który dostaje się za ciężką harówkę i znajomość fachu.
Anka nie paliła się do inwestowania w nieruchomości, bo lubiła swoją pracę i nie widziała się w roli bizneswoman, lecz Krzysztof ją przekonał. Zapewniał, że szybko przegrupuje środki i odkupi zamek, a poza tym są już właściwie rodziną. Cynki zaś miewał rzeczywiście dobre, w tym sprawdzał się doskonale.
– Obiecałem odkupić?
– Krzysztof!
– Dobrze, skoro chcesz prawdy… Wolałem ci tego oszczędzić, ale nie dajesz mi wyboru. Widzisz, ty zawsze wszystko przekręcasz. Nie twierdzę, że świadomie. Po prostu masz taki, jak by to powiedzieć, feler. Słyszysz jedno, rozumiesz drugie. Coś tam sobie dopowiesz, coś wykasujesz.
– Do czego zmierzasz? – wykrztusiła z trudem.
– Nie obiecywałem, że odkupię hotel. Co najwyżej że się zastanowię. I nie zdecydowałem się.
– Co?
– W przeciwieństwie do ciebie od początku miałem zastrzeżenia do tego pomysłu. Złe przeczucia.
– Nie przypominam sobie, żebyś chociaż raz… – warknęła.
– Sprawdziły się. Żadnego parku rozrywki nie będzie. Zgubiła cię pazerność, tyle powiem. Przykre, naprawdę rozczarowujące. Na dodatek te twoje wieczne pretensje. Zawsze chcesz swoimi błędami obciążyć innych. Najchętniej mnie. Wiesz co, naprawdę mam tego dość.
Podniósł się z krzesła. Chwilę wahał się, czy coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Ruszył w stronę wyjścia. Przystojny, dobrze zbudowany, ubrany w szyty na miarę garnitur, przyciągał uwagę kobiet. Wyglądał naprawdę świetnie. Gdy przeczesał dłonią włosy, kelnerka odwróciła za nim głowę. Dwie dziewczyny przy barze zaczęły ze sobą z ożywieniem szeptać.
Ance brakowało powietrza. Do tej chwili uważała, że taki stan jest wyłącznie literacką przesadą, że zdrowy fizycznie człowiek nie może mieć kłopotów z oddychaniem. A jednak czuła to. Jakby coś wysysało z niej tlen.
Wszystko ułożyło się w jasny obraz. Więc to dlatego uciekł – bo są milionowe długi, a parku rozrywki nie będzie. Jezu, to nawet nie inna baba. Trafił jej się ordynarny naciągacz.
Zerwała się. Chciała wybiec na zewnątrz, uciec z tego miejsca.
Młody kelner podszedł do niej pospiesznie.
– Proszę pani, rachunek.
Ach tak, jeszcze i to.
– Nie mam portfela, nie zabrałam, nie spodziewałam się, może…
Zauważyła, że przygląda się jej brodacz, którego Krzysztof wcześniej pozdrawiał. Co szkodziło spróbować? I tak już zrobiła z siebie widowisko.
– Pożyczy mi pan pięćset złotych?! – zawołała przez pół sali. – Mój były narzeczony panu odda. Trochę się znacie, prawda?
Facet gwałtownie odwrócił głowę. Raczej nie zamierzał udzielać pożyczki, którą miałby zwracać Krzysztof.
– Widzę, że poznał go pan tak samo dobrze, jak ja.
– Ekhm… – przypomniał o sobie kelner.
Na serdecznym palcu prawej dłoni Anki błyszczał kawałek złota z niewielkim brylantem.
– Może ta błyskotka – zaproponowała. – Ja już jej nie chcę.
Nie zważając na protesty chłopaka, chwyciła za pierścionek i zaczęła ciągnąć. Stawiał opór, więc szarpnęła raz i drugi, a gdy to nic dało, jeszcze raz – z całej siły. Poczuła rozdzierający ból, krzyknęła.
Pierścionek zszedł, ale skóra krwawiła, a palec sterczał pod dziwnym kątem. Anka patrzyła na niego jak na obcy twór.
Bez dwóch zdań jestem w szoku, pomyślała.
Potem parsknęła nerwowym śmiechem. Inne kobiety, te normalne, wychodziły ze związków ze złamanymi sercami, a ona z palcem. Chrzanić to. Jest tak beznadziejnie, że może być tylko lepiej.
Oszukiwała się. Mogło być dużo gorzej i było.PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ... DAWID
Przydarzyło mu się coś obrzydliwie banalnego.
Obudził się z kacem, w wymiętej pościeli, w towarzystwie obcej kobiety, próbując przypomnieć sobie poprzedni wieczór. Szło mu opornie, odtworzył tylko fragmenty.
Miasto, nazwę hotelu i to, że miał spotkanie autorskie w księgarni, oczywiście pamiętał doskonale. Sala była pełna po brzegi. Ludzie wciąż jeszcze chcieli go oglądać, choć coraz mniej interesowali się debiutem sprzed trzech lat, a coraz bardziej przyczynami późniejszego literackiego milczenia. Oczekiwali, że wyda wreszcie coś nowego.
Tuż przed wyjściem na scenę dostał wiadomość od Adama, swojego przyjaciela i jednocześnie agenta literackiego. Wydawnictwo – to samo, które dzięki Dawidowi zarobiło górę kasy – odrzuciło jego drugą powieść. Nie zdecydowali się, bo – jak to ujęli – znacząco odbiegała poziomem od Krwi królowej. Innymi słowy: to chała, nie zawracaj głowy.
Jakoś udało mu się wyjść do czekających w księgarni ludzi. Zachował nawet dość samokontroli, by odpowiadać na pytania o to, jak mu idzie praca nad następnym bestsellerem i kiedy dzieło trafi do księgarń. Kłamał jak z nut. Potem przez prawie dwie godziny podpisywał książki, uśmiechając się do każdego, kto chciał zrobić sobie z nim zdjęcie. Na koniec grupa studentów z miejscowego fandomu zaprosiła go do klubu. Patrzyli na niego jak na boga, a on wlewał w siebie alkohol niczym w studnię. Jedna z dziewczyn nachylała się coraz bliżej. Mamrotała coś o Krwi królowej. Nosiła króciutką sukienkę, czarne glany, okulary w prostych oprawkach i uśmiechała się nieśmiało…
Tknięty złym przeczuciem popatrzył na leżące obok nagie ciało.
Subtelna, naturalna, jeśli miała więcej niż dwadzieścia lat, to niewiele. Typ młodej, ślicznej i kompletnie bezbronnej idealistki.
Nie robił takich rzeczy. Owszem, sypiał z kim popadnie – od kiedy stał się sławny, nie miał żadnych problemów ze znalezieniem chętnego towaru, nawet jego nadwaga nagle zaczęła być atrakcyjna – jednak dotąd zawsze wybierał kobiety zdeprawowane na poziomie, który sam osiągnął w ostatnim czasie. Przyjaciele twierdzili, że wykopując po wszystkim każdą z nich z łóżka, nieustannie wymierza karę Baśce, swojej byłej żonie, ale przynajmniej ma dość przyzwoitości, by na ofiary wybierać sztuki podobne do niej. Radzili, by Dawid wyhamował – zostawiła cię, bo byłeś nic nieznaczącym leszczem, ale teraz to ty zachowujesz się jak świnia, tyle że knur. I nie chlej tyle – dodawali – bla, bla, bla… Gdy dochodziło do tej części kazania, Dawid się wyłączał. Sam wiedział najlepiej, co mu jest. Pierwszą powieść pisał przez pięć lat, następny rok strawił na szukanie wydawcy, a gdy w końcu go znalazł, w ciągu dwunastu miesięcy od premiery sprzedał się tysiąc egzemplarzy. Baśce znudził się tłusty nieudacznik, więc pan niespełniony pisarz zagustował w alko i nie przestał pić nawet wtedy, kiedy jego powieść odkrył ktoś, kto się liczył, i nagle kariera Krwi królowej nabrała zawrotnego tempa. Na dodatek zaczął się łajdaczyć.
Dawid zerknął na zegarek, było prawie południe, w niedzielę. Czy ta mała nie miała domu, do którego powinna wrócić? Chciał zostać sam, zabrać się do błogosławionego zapominania tego, co udało mu się przypomnieć. Kobiety, z którymi sypiał, zawsze szybko wychodziły. A ta zaplotła się wokół niego wszystkimi kończynami.
Spróbował wyjąć ramię spod jej głowy, żeby sięgnąć po papierosa. Zobaczył wpatrzoną w siebie parę oczu – błękitnych, trochę zawstydzonych i bardzo rozmarzonych. Kurwa mać, przeraził się.
– Cześć – powiedziała.
Dawid uśmiechnął się blado.
– Hej. Wszystko w porządku?
Nie miał pojęcia, co jej zrobił w nocy, ale raczej nie był czułym kochankiem ze snów okularnicy.
Umościła się wygodniej w zagłębieniu jego pachy. Zataczała na nim palcem kółka: szyja, piersi, brzuch...
– Nie. – Zatrzymał jej dłoń, zanim dotarła niżej.
– Kocham cię.
Rany boskie. Usiadł, dość bezceremonialnie zrzucając ją z siebie razem z kołdrą, poduszką i parą czarnych stringów. Na podłodze dostrzegł resztę ubrań i sczytany na wiór egzemplarz Krwi królowej.
– Słuchaj – odezwał się łagodnie – to nie tak. Oboje za dużo wypiliśmy, nie powinno cię tu w ogóle być.
– Kocham cię – powtórzyła, garnąc się do niego z ufnością, która go przerażała.
Nawet nie wiedział, jak ta dziewczyna ma na imię.
– Nie kochasz – powiedział. – To seks, wóda i odrobina sławy.
Aż go zemdliło, gdy usłyszał samego siebie. Bardziej wyświechtanym i chamskim tekstem nie mógł pojechać.
– Wczoraj w nocy mówiłeś, że ty też mnie…
– Byłem pijany.
Znowu oklepana bydlacka odzywka. Jeszcze gorzej, że to była prawda.
Spodziewał się, że walnie go w gębę, zwyzywa, zabierze swoje rzeczy i wyjdzie z poczuciem, że jest górą, ale ona zaczęła płakać.
Objął ją i przytulił.
– Przepraszam – powiedział. – Naprawdę.
Potem pomógł jej się ubrać, jakimś cudem udało mu się wmusić w nią śniadanie i kawę. Zamówił taksówkę i odprowadził małą na dół. W dupie miał to, że wszyscy gapili się na niego z domyślnymi uśmiechami. Zachował się jak dżentelmen. Poprosił nawet recepcjonistę o parasol, bo z nieba siąpił kapuśniaczek i nie chciał, żeby zmokła.
Gdy został sam przed hotelem, nie miał co ze sobą zrobić. Poszedł do parku. Deszcz padał już na całego, wśród alejek nie było nikogo poza grupą biegaczy z zaciętymi minami trenujących w zwartym szyku. Przewodził im żylasty facet, który na oko miał więcej energii w ten parszywy dzień niż Dawid w całym swym dotychczasowym życiu. Od samego patrzenia człowiek czuł się gruby, nieforemny i wyprany z sił.
Dawid osunął się na ławkę. Siedział godzinę albo i dłużej. Im mocniej padało, tym szybciej rozjaśniało mu się w głowie. Od dwóch lat pławił się w sławie i zarazem kręcił w miejscu oraz rozmieniał na drobne. Było go coraz mniej z każdą kobietą wychodzącą z hotelowego pokoju, z każdym kiepsko napisanym zdaniem, którego nie chciało mu się poprawiać.
Nagle po prostu wstał i zaczął biec za tamtą grupą, która nadal krążyła alejkami parku. Czerwony na twarzy, zrównał się z ich liderem.
– Mogę z wami? – wysapał gdzieś na granicy zawału.
Facet popatrzył na niego jak na wariata.
– W tym? – Ruchem głowy wskazał strój Dawida: mokre dżinsy, ciężkie timberlandy, zimową kurtkę.
– Wisi mi. Mogę?
Tamten lekko się uśmiechnął. Potem, nie zatrzymując się ani nawet nie zwalniając, podał mu rękę.
– Paweł.
– Dawid. Daleko biegniecie?
– Przygotowujemy się do maratonu.
– Świetnie – ucieszył się.
Kwadrans później rzygał w krzakach ze zmęczenia. Ani myślał rezygnować. Od dawna nie był taki szczęśliwy.