- W empik go
Hrabia – starosta: Tom 2 studium współczesne. - ebook
Hrabia – starosta: Tom 2 studium współczesne. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 262 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka lat temu jeszcze najwybitniejszym salonem w Jarczowie był salon półoficyalny hrabstwa Romanów Barwałdzkich.
Starosta ze swą małżonką, kobietą wysokie niezaprzeczenie posiadającą zalety towarzyskie, trzymali dom otwarty, prowadzili go na wielką skalę, z całym komfortem dzisiejszym, z całym zbytkiem ludzi światowych, z całym szykiem ludzi naśladujących Wiedeń, stolicę polityczną kraju, a dziś i stolicę może po Paryżu, gustu i pretensyi środkowej Europy.
Oboje młodzi; on upojony powodzeniem, nadęty stanowiskiem, szumiący pieniędzmi i szumem łudzi, którym życie ściele róże pod nogi, debordujący młodością i może nigdy nienasyconą, bo niewłaściwie odżywianą chciwością używania; ona – może zakochana w tym człowieku, prawie przystojnym, prawie rozumnym, prawie powabnym, któremu Galicya stawiała piedestał konstytucyjny, posiadająca wszystkie jego rysy charakteru, może w wyższym tonie jeszcze utrzymane, przechodząca go ambicya w drobnostkach, próżnością w marzeniach, pychą w codzienności.
Oboje tworzyli dobraną parę, dobraną maścią i składami, jeśli nie dobraną ukrytymi szczegółami natury. A jakież ukryte, pod maską salonową dziewiętnastego stulecia, były odcienia charakteru w tej parze, składającej się (przypomnijmy sobie) z Romana, w swoim czasie prawie zakochanego w Mariecie i chcącego się z nią żenić, i z Olgi Siewińskiej, obiecującej staroście zdanowskiemu swą rękę za wynagrodzenie krów berneńskich z Siewpola, dającej mu ją, raz oczyszczonemu z zarzutu galicyjskiego, że nie mógł zostać kawalerem maltańskim.
Dziś złączeni do grobowej deski małżeństwem, węzłem fatalne robiącym ludziom igraszki, szli z humorem i paradą, jak para koni dobrze okutych, dobrze żywionych, w dopasowanych uprzężach, o dobranych wędzidłach i fasulcach.
Jarczów było to miasto jakby stworzone dla nich, potrzebujących zajmować wybitne miejsce w towarzystwie, które z parweniuszowską pychą, chcieli widzieć skakające około siebie.
W Jarczowie gromadziło się przeważnie towarzystwo, które hrabia Anastazy za schodzące może i słusznie uważał.
Kilkadziesiąt domów, których nazwiska nieraz historya polska na swych kartach zapisała, osiedliło się w Jarczowie, by w życiu, obrzydliwem bezczynnością, wstrętnym kolorytem, który sobie nadało dla zrobienia różnicy między sobą a Galicyą, marnować swoje siły żywotne, jeżeli je jeszcze miało, dogryzać fortun, które opór stawiły wiekowemu nierządowi i nieudolności, tworzyć w polskim salonie salon jarczowski, straszny swą komedyą bezbarwnych figur, ukoronowanych maryonetek, swą pozą ludzi bezwartościowych, swemi zasadami ludzi bezmyślnych, obłudą ludzi pysznych a słabych, uporem ludzi schodzących się a nie ustępujących.
Kilka książęcych domów, reprezentowanych przez chore indywidua, oryginałów, lub chcące je podnosić ambitne, ale nie rozumne kobiety, kilkanaście prawdziwych, kilka fałszywych hrabiowskich rodzin, które Jarczów czy to swą małomiejskością, wygodną zrujnowanym, przyjemną naturom małym, łechcącą nie wspomagane geniuszem ambicye pościągał, kilkadziesiąt salonów poprzenoszonych często ze swymi wytartymi i zdemodowanymi meblami ze wszystkich krańców Polski, tworzyło świat jarczowski.
Dziwna to była mieszanina towarzyska, w której atmosferze jednak ślepe bałwochwalcze poszanowanie dla fortun, dla nowo zaświecających gwiazd, dla nowych tytułów, dla wszystkiego, co wychodziło na horyzont galicyjski i jaśniało konstytucyjnym blaskiem, czuć się dawało.
Ci ludzie dumni ze swych prastarych nazwisk, ze swych aliansów (wszyscy byli kuzynami), ze swych nieobrażonych tradycyj, ze swej konserwatywności, dumni ze swych zasad, pyszni ze swego towarzyskiego monopolu, jaki patentem sobie sami nadali, patentem elegancyi i wielkiego tonu, płaszczyli się niemal przed byle parweniuszem, który zechciał w świecie ich wydać córkę, ożenić syna, który zechciał w świecie, gromadzącym najszumniejsze polskie nazwiska, wydawać dukaty, nieogrzane jeszcze ciepłem jego sakwy.
To jarczowskie towarzystwo, przymykające często swe drzwi szlachcicowi, którego prapradziada Paprocki złotemi zapisał literami, nieumiejącemu przejąć się sztuczną jego atmosferą, otwierało na rozcież swe podwoje dorobkowiczowi wczorajszego dnia, który odgadł sekret robienia kadzidła, jakiego to arystokratyczne potrzebowało zbiegowisko.
W swe patrycyuszowskie ramiona, szeroko otwarte, przyjmowali z niepojętą serdecznością tych komedyantów, którzy nieraz w pocie czoła życie całe uganiali po jarmarkach i targach zbożowych, w entrepryzach wojny i bankructwach krachów, by uwieńczyć je zaliczeniem się w kwiat polskiej arystokracyi, którą Jarczów gromadził.
Stąd ten niepojęty galamatias, stąd najróżniejsze anomalie.
Dlaczegóżby hr. Barwałdzki, ożeniony z hrabianką Siewińską, szambelan, kawaler maltański, starosta i syn Ekscelencyi, nie uchwycił berła w towarzystwie, w którem książe pan z królewskiej prawie gałęzi, pod rękę przechadzał się z synem ekonoma Podolskiego, w którem jak w maltańskiem biurze strzeżono nieskazitelności pokoleń i nazwisk, puszczając jednak wszystkie arystokratyczne prawa w trąbę, gdy zabrzęczał milion.
Dlaczegóżby Olga nie uchwyciła steru w salonie, w którym księżne matrony zachwycały się i pieściły śliczną szlachcianką, przygotowującą się w Jarczowie do karyery paryskiej kokotki, równocześnie się krzywiąc na hrabinę, którą maż nie potępiał, ale potępiały ją jej słowa i czyny, zdradzające swobodę myśli, wstrętną ludziom, okadzonym specialnem opium, w farmacyi jarczowskiej fabrykowanem.
Jarczów było to małe miasto ze wszystkiemi swojemi zaletami i wadami.
Towarzystwo więc, będąc zbiegiem okoliczności dużem i licznem, złożonem z szumnych nazwisk i kilku dużych fortun, było małomiejskiem.
Trudno było widzieć w Jarczowie ludzi dzisiejszych; unikali tego miasta, mającego w sobie coś z Rzymu starego, jeśli nie Pompei.
Wysokie dzisiejsze stanowiska, aspiracye karyery, namiętności parweniuszowskie, chciwość życia i używania, łakomstwo bogactwa, wolały zapełniać swoimi reprezentantami stolice Wiedeń, Lwów, wreszcie Kraków, w Jarczowie nie było dla nich pola.
Jarczów, miał słuszność stary Ekscelencya, był matecznikiem, miastem – schodzących.
Bez świata oficyalnego, bez uroku półstolicy politycznej, bez massy, wyradzającej życie wesołe i kosmopolityczne, był miastem dla tych, którzy tworzyli jego właściwą ludność i dla tych, którzy go sobie chwilowo lub docześnie upodobali.
Jakkolwiek trudnem do zrozumienia jest upodobanie w Jarczowie, mieścinie mającej jeden teatr, dwa gymnazya i dużo pensyi, uniwersytet i dużo korepetytorów, przecież tak było, czego najlepszym dowodem był bal u starosty, hrabiego Barwałdzkiego, w którego salonach 70 par stanęło do mazura, choć tylko proszonym był świat, wielki świat.
Ten świat więc był silnie reprezentowany.
Jakaś księżna zbrzydziwszy sobie życie w stolicach europejskich przybywała na starość robić oszczędności w Jarczowie, druga niepocieszona po stracie małżonka, wychowująca dzieci, obrała cichy i święty prawie Jarczów za mieszkanie, trzecia, robiąca le tour du monde ze swym nudnym salonem, furoryzowała lat kilka i Jarczów, czwartą i piątą sprowadzały podobne okoliczności. Około nich grupowały się hrabiny najróżniejszych krojów, jakaś nieszczęśliwa, zrujnowana i opuszczona przez męża, niegłupiego nudzić się w galicyjskiej dziurze, inna wesoła i europejska przykuta do Jarczowa matką męża, siostrą męża z dwoma braćmi, dziesięcioma kuzynkami, które miały swoje domy, inna wychowująca swych czterech synów, przyszłą chwałę kraju, inna rozwiedziona, inna wydająca swoich siedem brzydkich i niebogatych córek, inna, której szczególnie służyła atmosfera jarczowska i wonie kadzideł w nim palonych przez całą resztę towarzystwa.
Około tych dopiero, jakby tworzących ciosy pojedyncze fundamentów towarzystwa, grupowała się reszta, chwilowo lub dłużej, najróżnorodniejsza zbieranina z całej Polski, ze swemi często śmiesznemi przyjęciami i pretensyami, szczęśliwa zapachem w swych spełzłych i brudnych salonach, kilku księżn i tylu hrabin, wydająca córki, żeniąca synów, wychowująca dzieci, a czasem i bawiąca się.
To rzadko; rzadko jakaś, chyba już niespokojnica europejska zawadzała o Jarczów, rzadko czyli nigdy jakiemuś mężczyźnie świata, chcącemu żyć, a nie dogorywać, szumieć, a nie kadzić, przyszła myśl fatalna szukać pokarmu w bezbarwnym Jarczowie.
Jarczów miał i kasyno męskie, liczące dużo członków, eleganckie, przypominające, bardzo szczelnie zamknięte angielskich lordów, kluby, jednak także małomiejskie i śmieszne.
Zamkniętem wyglądało, bo nie było takiem; członkowie nie używali przy balotowaniu czarnych kul, z obawy nie mienia z kim drzemać w pustych salach, lub grać w saisonie ożywienia Jarczowa.
Zwykle schodzili się ci mieszczańscy pedanci do klubu, systematyczni jak zegarki, o pewnych godzinach na wista, maczka… bajki i… drzymki.
Bajki odchodziły w tym klubie, jak przy kawie białej o czwartej popołudniu w mieszczaństwie krakowskiem, temu lat kilkadziesiąt.
Dyrekcya klubu jarczowskiego surowo trzymała członków, którzy chcieli do kasyna przenieść różne przywyczki mało – miejskie i zdaje się, różne nałogi jak n… p… kleptomanię.
W czytelni czytałeś ogłoszenie wielkiemi literami: "zabrania się brać książek i gazet, ktoby się nie zastosował do tego, będzie z kasyna wykluczony – prezes Furfancki".
W innej sali ogłaszał prezes: "wkładki wnosi się do I-go b… m., ktoby do tego terminu nie wniósł, z kasyna będzie wykluczony".
W ten sposób ostro trzymani członkowie, po największej części salonowcy i magnaci, zachowywali się dość przyzwoicie i schodzili szczególnie wieczorem do klubu, gdzie, jeśli nie było w mieście skandaliku, tematu do bajek, lub partyi, to naziewawszy się do syta, rozchodzili do domu. Jak Jarczów tak i kasyno miało swój saison ożywienia – karnawał.
Wtedy Jarczów robił wrażenie dużego miasta, stolicy, kasyno, klubu.
Zjeżdżały się ze wszystkich stron Polski mamy z córkami na wydaniu, tuląc się pod arystokratyczne skrzydła jarczowskiego towarzystwa, z silnym zamiarem złapania jakiego galicyjskiego hrabiego potrzebującego zasiłku, choćby z dobrodziejstwem inwentarza, parweniuszowskiego domu.
Księżne i hrabiny wyciągały do nich swe duńskie rączki i z miną pełną ukrytej hipokryzyi, pod salonową maską francuskich frazesów, oszołamiały z zakątków powydobywane przez córki, często nie salonowe mamy.
Znały się one na grzeczności i w zamian dawały bale świetne, na których księżniczki więcej do tańca miały miejsca" a panicze nieużywanego w prawdziwym, właściwym jarczowskim salonie, szampana.
Zjeżdżali się młodzi ludzie w zamiarze jakiegoś polowania na posagi, lub tacy" którym jarczowskie salony przedstawiały najlepsze warunki do sanitarnego wypocenia w tańcu, lub pariasy innych salonów, jakieś idioty dwudziestokilkoletnie instynktem pchające się do jarczowskiej atmosfery, która z nich czasem robiła jarczowskie, a więc i galicyjskie i prawie polskie znakomitości.
To towarzystwo, gdy je pierwszy raz zobaczył sprytny hrabia Anastazy, porównał do ruskiego pieroga, który jadł był u księcia Romana na Wołyniu.
Ruski pieróg, to mieszanina ze wszystkich ingredyencyj, trzeba do niego i grzybów i kaszy hreczanej i jaj i masła sardalowego i ciasta z pszennej mąki i trochę słoniny, posypuje się najdelikatniejszym parmeranem, a smaku mu dodają trufle, homary i najdelikatniejsze marynaty z grubych ryb.
Taki pieróg znaśladowany od ruskiego ludu, zrobiony przez dobrego kucharza, jest przysmakiem smakoszów, twierdził Ekscelencya, przedstawiając Oldze, marzącej o Lwowie, lub Wiedniu, zalety jarczowskiege towarzystwa.
Te zalety musiały istnieć i odkryli Je powoli Roman z Olgą, którym wkrótce, jak pierogom w maśle, było w Jarczowie, dobrze i przyjemnie.
Ożywili oni i Jarczów swoim salonem, quasi urzędowym, w którym często było można spotkać wysokiego urzędnika, przejeżdżającego jenerała, namiestnika, powagi naukowe i quintesencyę innego, jak Jarczów, świata, świata Barwałdzkich i Siewińskich, świata idącego w górę, dekorowanego i uperfumowanego zapachem cesarskich i ministeryalnych salonów, ubierającego się u Wortha i Pachtery, wydającego krocie, obracającego się tylko w europejskich stolicach, któremu przecież imponowały jarczowskie matrony, księżne wywodzące się od Ruryka, a spokrewnione z panującymi, niemodnie ubrane hrabiny, ale podobne do Medyceuszów lub Borgiów, tak dumne ze swych nazwisk historycznych, jarczowskiej pozycyi i aliansów arystokratycznych de la vielle roche.
Salon hrabiego-starosty inny miał koloryt-niż ciemne, katakumbowe, poważne napozór, a w gruncie czcze, jak lekarstwa, salony jarczowskie.
Był to salon nowy, trochę wiedeński, pełen szyku i życia, zawsze dobrze oświecony, służba czysta i wydresowana, kuchnia dobra, szampan napojem, nie nektarem, ekwipaż zbytkiem nie wehikułem, jak w Jarczowie.
Jarczowianie przywykli do swych przyjęć o lekkiej herbacie z sucharkiem, przy ciemnej lampie olejnej, na fotelach prababek, lub do swych balów z przypadkową zimną kolacyą, z wytrawnem, ale lekkiem winkiem węgierskiem, znajdowali odżerkę i dobry do naśladowania przykład w salonach państwa Barwałdzkich, gdzie podawano potrawy europejskie, a lano szampan.
Bale, przyjęcia, są zbytkiem towarzyskim, jako takie, muszą iść w parzę z wymaganiami elegancyi i smaku wieku, inaczej są śmieszne.
Śmiesznemi poprostu były po większej części przyjęcia i rozrywki jarczowskie, na których głód chciano nasycić frazesami, pragnienie limoniadą, które miały charakter jakichś podwieczorków dla starych dzieci, nie przyjęć dziewiętnastego wieku, który wszystko już unormował i tak określił, że wszystko, co się przez niego wytkniętych granic nie trzyma, dobrze, jeśli jest tylko śmiesznem.
Tej śmieszności nie popełnił syn hrabiego Anastazego; we wszystkiem przez cały czas swego pobytu w Jarczowie był hrabią-starostą, był takim, jakim być winien człowiek tego wieku, wykształcony i nie zasklepiony w przesądach i małostkach takich, jak Jarczów, mieścin, jakim być winien pan galicyjski, urzędnik konstytucyjny, karyerowicz wielkiego kalibru.
Niech sobie księżna X i Y, hrabina Z i Ż – myślała Olga – karmią swych gości honorem, jaki im robią, otwierając im drzwi swych ciemnych salonów, prosząc ich do stołu obsługiwanego przez niezgrabnych lokai, u mnie będzie jak w Europie.
Olga była stworzoną żoną wielkiego urzędnika. Te pojęcia jej szeroko-galicyjskie, niekrępowane arystokratycznemi zastawkami jarczowskiego świata, zrobiły jej pozycyę światową pierwszorzędną, a mężowi popularność i reputacyę wyższego rozumu, którego nie miał.
Hrabia Anastazy z niepojętą radością widział tę niezrównaną panią domu, której nawet rad dawać nie potrzebował, tak silne i wrodzone miała poczucie szczegółów pomagających do karyer.
Olga otworzyła salon oficyalny i kosmopolityczny.
Bywała u niej zarówno najwyższa arystokracya, jak i miasto, jak i świat ludzi uczonych, świat ludzi umiejących nosić frak i obnażone ramiona, mówić salonowym językiem.
Olga dla wszystkich była zarówno grzeczną; u niej mięszało się wszystko w całość europejską.
Zapewne nie podobało się to Jarczowowi, wielkiemu światu, lecz jakże skarcić, jakże demonstrować przeciwko domowi, dla którego z zasady właśnie miał respekt niesłychany i kadzidło wonne.
Olga reprezentowała pozycyę szerszą, bo dzisiejszą i realną, bo urzędu i majątku, nie aliansów i tradycyi, reprezentowała potęgi, których potrzebowali schodzący.
Przyjęli ją więc taką i postawili na piedestału, pod którym uśmiechali się, uśmiechem pełnym słodyczy, pełnym i hipokryzyi.
Nie lubieli jej, ale jej potrzebowali.
Nie liczyli jej do siebie, ale jej tego pokazać dobrze się bali.
Nigdzie nie popełniają pod maską uprzejmą i pełną galanteryi, z większą bezczelnością, większych podłości, jak w świecie w ogóle.
W takim świecie, jak jarczowski, podłości te i sposób ich wykonywania, są stokroć razy jaskrawsze, bo nie zagłuszone gwarem tłumu, nie gubiące się w otchłani świata, resortują na banalnem tle, przeniesione z wielkiej sceny na prowincyonalne deski, zapuszczone tandetną kurtyną.
Roman, jak każdy mężczyzna, na drugi dzień po ceremonii małżeńskiej, wszedł na drugi plan, przeniósł się na tyły domu, który reprezentował.
Dowodem, jak nikłym i próżnym z zasady jest salon, najlepszym jest fakt, że w świecie występują tylko kobiety; o mężach nikt nie mówi, mało kto ich czasem zna; one przyjmują, intrygują, dają ton, działają prawie samodzielnie w kwestyach salonowych, które przecież normują wszystkie niemal stosunki, których echa znajdują odgłos w gabinetach, gdzie najpoważniejsze rozbierają ewenementa wieku.
Mówiąc o salonie, mówimy o kobietach, i to ich straszna potęga.
W Jarczowie wydarzył się raz wypadek, że jakiś gość księżnej X zagadnął bardzo poważnego pana.
– Strasznie nudno!
– Rzeczywiście! – odparł zagadnięty.
– Wyjdźmy.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo jestem u siebie… u mej żony…
– A!….
Mniej więcej w salonie wszyscy mężowie tę odgrywają rolę; odgrywał ją i Roman, zapewne nie w tych granicach, co mąż owej księżnej, będąc sam, jak wiemy, próżnym, małym, pod wielu wzlgędami czysto-salonowym, jakim galicyjski karyerowicz zresztą być musi.
Owszem Roman wchodził w najdrobniejsze szczegóły prowadzenia domu w tym hotelu państwowym, sam dozorował kucharza, by zachował proporcyę trufli, furmana, by jego guziki były po żołniersku wyczyszczone, lokaja, by jego krawatka miała niepokalaną białość.
Podziwiał go w tem hrabia Anastazy, on nigdy nie był tak drobnostkowym, nigdy zresztą nie miał wolnej chwili i swobodnej głowy, by wglądać w te porządki egzystencyi pańskiej, które bajecznie kosztują, które bajecznie i Romana kosztowały.
Wielkie fortuny napozór, massa hipotek, dobra ziemskie na tysiące morgów z lasami i propinacyami, mają to w sobie dobrego dla ludzi dużo potrzebujących, iż dają się długo i na wielką skalę eksploatować, same niby nic natem nie cierpiąc, aż do czasu, w którym w jednej chwili długi pokazują się przewyższające wartość, lub co najmniej procenta i amortyzacye przewyższają dochody.
Roman za żoną wziął ogromne dobra w wschodniej Galicyi, któremi sam administrował: zarząd Barwałdu zatrzymał sobie dalej Ekscelencya.
W obu administracyach prowadzono ekonomię wycieńczającą, prowadząc gospodarstwo postępowe; wycinano lasy dla pieniędzy, których wiecznie brakowało, a pocieszano się karczunkiem, który miał czynić trzy razy tyle, co lasy.
Zaprowadzano kosztowne inwentarze i zawody dla zyskiwania famy i medali, sprowadzano maszyny i lokomobile dla prędszego robienia pieniędzy, oszczędzano na najmie i robotniku, a pocieszano się, że te oszczędności większy przedstawią kapitał, niż ten, który zaciągano co chwila w bankach na pokrycie kosztów karyery hrabiego, pychy Olgi, systemu przeforsowania starego Ekscelencyi.
Świat, Galicya, uważała starostę za jednego z najbogatszych ludzi w prowincyi, za takich zapewne uważali się Ekscelencya i Roman, stawiający obaj zamki na lodzie i zaślepieni pychą, którą, aby zasycić, rzucali pieniędzmi; inaczej może zapatrywały się banki, ten kochany bank hipoteczny, który hrabia Anastazy był w swoim czasie fundował, i w którym zatrzymał sobie intratne " verwaltungsratostwo".
Jakże członkowi dyrekcyi, fundatorowi odmówić pożyczki? to pytanie może sobie i świeża dyrekcya zadawała.
Napozór wszystko było świetnie; pieniądze potrzebnemi były chwilowo, nadzieje były bajeczne, stary Siewiński żył jeszcze.
Wprawdzie miliony Olgi zredukowane zostały chwilowo do pięknych dóbr ziemskich, choć obciążonych z niemałą decepcyą hrabiego Ekscelencyi, który je obciążając, chciał czyścić schwarcgelberowską fundacyę.
Interesa się zagmatwały… chwilowo… dopóki żył stary Siewiński.
Roman twierdził, że stoi wybornie i o tem był przekonany, konfondując podnoszone pieniądze i nie wiedząc może, ile z nich w rubrykę dochodów, a ile w rubrykę długów zapisać.
Hrabia Anastazy, który sam majątek zrobił, trochę trzeźwiej się na rzeczy zapatrywał, lecz nie trzeźwo; myśl, że Romana wyniesie na pierwsze stanowisko galicyjskie, tak go starego i rachunkowego oszołomiła, że stracił zupełnie, cechującą go całe życie, silną głową finansową.
Pycha tak zdenerwowała jego palce, że nie umiały utrzymać pieniędzy, tak osłabiła jego głowę, że najfatalniejsze, on, genialny pod tym względem, wymyślał interesa, chcąc ratować Barwałd, pozycyą… wszystko! przedłużyć "dzisiaj".
To " dzisiaj " było takie urocze; ani myślał zdradzać się przed Romanem ze swymi interesami, które były w opłakanym stanie; mogłoby to staroście rzucić myśl oszczędności, reformy, zasępić jego pańskie czoło, ztrywialnić jego magnackie gusta, wszystko razem koniecznie potrzebne do karyery przyszłej, do utrzymania pozycyi dzisiejszej, która "jutro" normowała.
Chodziło o to, by "dzisiaj" ze swymi pozorami, ze swym szumem i wpływem… trwało, jutro byle co mogło przyjść w pomoc i postawić na nogi konstytucyjnego bankruta.
Mówiono coś o ogromnym banku z pięćdziesięcioma tysiącami pensyi dyrektorowi.
Projektowano trzy koleje o świetnych widokach.
Fortyfikowano dwa miasta.
Zakładano dwa banki, tysiące otwierało się w perspektywie połowów konstytucyjnych, komużby kraj polecił trzymanie wędki i sieci, jeśli nie hrabiemu Anastazemu i Romanowi, nie im i innym, których przyzwyczaił się widzieć pracujących dla dobra Galicyi, dla zrobienia, z niej Belgii.
Udział w przedsiębiorstwie, w fundacyi mógł postawić z dnia na dzień na nogi starego Ekscelencyę, który przecież żyjąc tak, jak żył teraz, zrobił był milionową fortunę.
A gdyby to wszystko hrabiemu Anastazemu nie dopisało, gdyby go wszystka zawiodło, to jeszcze nie ginął Barwałd, bo lada dzień umrzeć musiał Siewiński i zostawić córce Siewpol, który mógł połknąć, a więc i mógł uratować Barwałd.
Przykrem byłoby mu tylko potknąć się pod tym względem, stracić, choć w trumnie, sławę finansisty.
Bo dopóki żył, obawy o Barwałd nie było; chodziło o to, by zostawić Romanowi majątek, który mu się należał, który lat temu parę istniał, by mu zostawić Barwałd, nie tytuł własności, który miał zresztą potrzebny do małżeństwa z Olgą.
Tak nieraz Ekscelencya myślał, nie mogąc zamknąć powiek, które często w przededniu śmierci się wyciągają, na myśl mogącej kiedyś, za lata, nastąpić ruiny.
I nie mógł zasnąć, szukając deski zbawienia, wymyślając nieszczęśliwe z nieszczęśliwych kombinacye, jak zwykle w in – teresach, gdy do nich się przyczepi to, co Francuz guignon nazywa.
Dopiero, gdy wszystkie przypuszczenia wyczerpał, gdy wszystkie kombinacye zrodzone w bezsennej nocy, galopem imaginacyi przeprowadził, i gdy im z przewidywaniem pessymisty fatalny nadał obrót, wtedy stawał mu na czarnem tle nocy w oczach katafalk… a na katafalku?!… nie on… Siewiński… i hrabia usypiał.
Roman będzie panem… wzdychał już przez sen, który mu zapełniał sypialnię pospędzanymi, siłą gorączki, dostojnikami, marszałkami, ministrami… Ekscelencyami, a wszyscy mieli rysy Romana… kosz mar, ale przyjemny.
Podczas, gdy stary hrabia tak śnił o swym ukochanym jedynaku, Roman żył jeszcze życiem pana, które właściwie zaczyna się z chwilą, w której na wsi spać się kładą.
Nie wiemy, czy go to życie bawiło, nie męczyło, dość, że w Jarczowie, jak on jeden był typem karyerowicza i galicyjskiego hrabiego, tak też był typem światowca i wielkiego pana.
W tych czasach nie naśladował już owego kolegę swego austryackiego; sam przyswoiwszy sobie pewien sposób bycia niezaprzeczenie wygodny i pański, jeśli może nie naturze jego odpowiadający.
Utworzył on w tej epoce całą szkołę życia galicyjskich karyerowiczów.
– Tak robi Barwałdzki!
– Tak jeździ Roman.
– Tak się ubiera starosta.
– Tak mówi hrabia! – powszechnie go naśladowano. Przyjął on był sposób życia zupełnie oryginalny a tak systematyczny, że trudno było nie dopatrzyć się w niem systemu, a chcieć widzieć swobodę.
Z prawdziwie genialnem odtwarzaniem, stworzył sobie w imaginacyi idealne życie wielkiego pana i urzędnika i to w najdrobniejszych szczegółach codzień przeprowadzał.