- W empik go
Hryć: dramat ukraiński w pięciu aktach: z podań ludu i z wydarzenia pod koniec ośmnastego wieku; Marek Jakimowski: duma - ebook
Hryć: dramat ukraiński w pięciu aktach: z podań ludu i z wydarzenia pod koniec ośmnastego wieku; Marek Jakimowski: duma - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 279 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Duma.
przez
Alexandra Grozę.
Wilno.
Drukiem Józefa Zawadzkiego.
1858.
Słowa Parocha Unickiego wprowadzone, nic nie zawierają przeciwnego religii Rzymskokatolickiej, w tem poświadczam. Dnia 9 Lipca 1858 roku.
X. A. Wróblewski Kanon. Katedr. Wil.
Pozwolono drukować z obowiązkiem złożenia w Komitecie Cenzury prawem oznaczonej liczby exemplarzy. Wilno 21 Lipca 1858 roku.
Cenzor, Paweł Kukolnik.
ANTONIEMU EDWARDOWI ODYŃCOWI, jako cześć należną Jego talentom i zasłudze obywatelskiej , oraz jako dowód mojej najserdeczniejszej przyjaźni poświęcam
A. Groza.
HRYĆ.
Dramat ukraiński w pięciu aktach,
Z podań ludu i z wydarzenia pod koniec ośmnastego wieku.
OSOBY PROLOGU.
Alfred – dziedzic.
Prawota – ekonom.
Xiądz Paroch – unita.
PROLOG.
(Chata na wzgórzu, za nią las, u dołu duży staw,
a wieś dokoła. Za stawem na wzgórku cerkiew).
Alfred, Prawota.
ALFRED.
Chciej więc pamiętać, że jestem w Genewie,
A tutaj tylko Hrycio pobereżnik.
Wszystkie zlecenia, jak dotąd bywało,
I nadal będziesz odbierać z Genewy.
Pobereżników przywołaj i przykaż
By mnie słuchali jak trochę starszego.
Może się zajmę leśnem gospodarstwem,
Dla tego u nich jakiejś chcę powagi.
Zresztą ci w niczem krzywdy nie uczynię,
Będziesz, jak dotąd, rządzcą z pełną władzą.
PRAWOTA.
Ach, panie!…
ALFRED.
Tylko proszę cię Prawoto,
Spełń moje wolę bezwzględnie i szczerze.
Czem dziś Sobotów, twoich rządów dzieło,
Więc sprawiedliwa abyś rządził dalej.
Miło rai patrzeć na te piękne chaty,
I na kominy, jak posagi białe,
Porozstawiane wśród gajów zielonych.
Wdzięczne to gaje, bo i w upał cienie
I owoc niosą na stół gospodarza.
Któż je posadził? ty mój przyjacielu,
One są wieńcem zielonym twej chwały.
Tyś i lud podniósł z tego poniżenia,
W którem go trzymał nałóg starowieczny.
Już to nie owe greckie Melanchleny,
Pół roku wilki, a pół roku ludzie;
Nie dzicz, co wczora tylko wyszła z lasu,
Ale postaci nam przecie podobne,
W prostym, lecz pięknym i wygodnym stroju,
Raźne, wesołe, widać że szczęśliwe.
Widać, że niemi nie żelazna ręka
Srogiego draba, ale dłoń ojcowska
Rządzi w swobodzie.
PRAWOTA.
O drogi mój Panie!
Nie zasłużyłem na takie pochwały,
Bom nic tu z siebie nie zrobił dobrego:
Wasza myśl, wola, stały się mi prawem,
Ja ślepym waszej woli wykonawcą.
I lepiej dla mnie, że ja byłem ślepy,
Gdy wasze oczy tak jasno widziały.
Ja prostak, w wiejskiej chacie urodzony,
Szlachcic z zagonu; co zagon, co strzecha,
To tylko znałem, i przez myśl nie przeszło
Jakieś odmiany we wsi zaprowadzać.
Kilka lat…. oczom moim nie chcę wierzyć….
Zaprawdę, sam tu nie wielebym zrobił!
Bo choćby chaty były zbudowane,
Choćby w odzienie lud ubrał się piękne,
Wieleby jeszcze było do zdziałania.
Mówiąc po prawdzie, to nasz przetworzyciel,
Paroch nasz;– on nas nauczył być ludźmi….
On nas nauczył: co miłość bliźniego,
Co bojaźń Boża, na co człek stworzony,
I by swem słowem dać prawdy świadectwo,
Jak uczył, żyje. Więc mając przed sobą
Wzór taki, i my, przy Bożej pomocy,
Niby coś także robimy dobrego.
Lecz oto widzę i on sam przychodzi, (oddala się).
Alfred i xiądz Paroch.
ALFRED.
Witam was! witam, przezacny parochu,
Jakże mi ślicznie, młodo wyglądacie!
Gdyby szron trochę skroni nie przypruszył
Rzekłbym, że na was jednych czas łaskawy.
X. PAROCH.
Pan Bóg łaskawy na swojego sługę,
Dał kawał chleba, dał do pracy pole,
Dał dobre zdrowie; a przy ciągłej pracy,
Człek zapomina, że mu czas ucieka:
To i czas jakoś o nas zapomina,
I nam z tem lepiej. Wreszcie, my podżyli,
Jak drzewa doszłe do pewnego wieku,
Stoimy w równi, aż nadejdzie pora
I razem głowę schyli nam ku ziemi.
ALFRED.
O! niech ta pora będzie jak najdalszą!
Bo mój Sobotów, po waszem sieroctwie,
Możeby znowu był dziczą stepową.
O! stokroć dzięki, dzięki wam parochu!
Serce mi rośnie, widząc coś tu zrobił.
X. PAROCH.
Za cóż dziękujesz? jam nic tu nie zrobił
Nad to, com winien zrobić z miejsca mego.
Słowo – tom czerpał z nauki Chrystusa;
A przykład – niech Bóg będzie miłościwy,
I da niej trzodzie lepszego Pasterza!
Ale wasz, panie, ekonom Prawota,
Chociaż nie nosi księżowskiej sutany,
To święty kapłan, to mąż Chrystusowy!
On to Sobotów rządząc Bożem prawem,
Zrobił go takim pięknym i szczęśliwym.
ALFRED (całując Parocha).
O! moi mili, zacni przyjaciele!
Równieście skromni i równie szlachetni,
Nie chcecie sobie przyznawać zasługi,
Lecz oddajecie ją jeden drugiemu.–
Szczęśliwy będę, jeśli pozwolicie
Być przyjacielem waszym, i tu od was.
Uczyć się pracy, i żyć, jak żyjecie.
X. PAROCH.
O! niechaj będzie Pan Bóg pochwalony!
Że me niegodne prośby przyjąć raczył,
I myśli wasze zwrócił ku ojczyźnie;
Że już na zawsze wśród nas zamieszkacie!…
Zapewne, wielki i piękny świat Pozy,
Ale Bóg nie dał człowiekowi skrzydeł,
By po nim tylko z końca w koniec latał.
Każdy z nas przyniósł ze swem urodzeniem
Dla społeczności swojej obowiązki;
A im kto szersze miał do czynów pole,
Im zapas sił mu był obficiej dany,
Odpowiedzialność tem większa go czeka.
Bogate mienie, talenta, nauka,
A nawet samo w ciele czerstwe zdrowie,
Są wielkie dźwignie, których sit; nie godzi
Marnie zużywać, lub dać by próchniały.
Kochany panie! żyj i pracuj z nami,
Po sercu wybierz sobie towarzyszkę,
I stań się wzorem dla twoich współziomków,
Jak być szlachetnym ojcem, mężem, panem,
Obywatelem kraju.
ALFRED.
Mój zacny parochu!
Wierz mi, że wielkie to dla nas nieszczęście,
Że nam nie dano, jak tym ptakom, skrzydeł,
Abyśmy mogli polatać po świecie.
O! gdybyś latał tyle, com ja latał,
I widział, słyszał, com widział i słyszał:
Daruj, że powiem, musiałbyś się wstydzić
Swojego serca pierwotnej prostoty,
I naiwności, która, chociaż miła,
Jednak jest zawsze malenkiem dzieciństwem.–
Świat dojrzał…. Ale nie z tem tu przychodzę.
Zacny parochu! znudzony, znużony,
Chciałbym wśród wiejskiej odetchnąć natury. –
Jak mnie dziś widzisz, takim chcę być z wami,
Prostym kozakiem, który ma zlecenie
Od swego pana, by lasów pilnował.
W tej chacie będę żył sobie po prostu,
Sam będę sobie orał swoję niwę,
Sam pójdę z kosą; z ludem, jak brat z bratem,
Chcę mówić, śpiewać, a nawet i skakać.
X. PAROCH
Oczom niewierze, uszom mym niewierze!!
Jakto? chcesz schodzić z swego stanowiska?
I zamiast ojcem być dla twego ludu,
Chcesz się poniżać i zejść do nicestwa?
I jak ten garncarz, mając w ręku glinę,
Zamiast wyrabiać z niej co się podoba,
Z rąk ją wypuszczasz lub zdajesz drugiemu,
Kiedy cię nikt tu zastąpić nie zdoła.
Może chcesz zblizka zbadać tajemnice
Uczuć i myśli u twojego ludu?
Wierz mi, to dzieci pierwotne natury,
Ich myśl i serce są jeszcze na dłoni.
Twem się zniżeniem nic tu nie pozyskasz,
Nic nie nauczysz, a utracisz wiele,
Bo swą powagę, a z nią i szacunek.
Ja z niemi codzień, łzy co boleśniejsze,
Smutki co cięższe najpierwszy podzielam,
A ich pociechom z serca błogosławię;
Ale nikt jeszcze nigdy mnie nie widział,
Abym się kiedy wdał w płochą zabawę,
W niesforne żarty. Pługa się nie wstydam,
Ni cepa, kosy – bo praca mozolna
To posag, z którym wyszedł Adam z raju.
Lecz kto godności swojej się wyrzeka,
Kto nie z potrzeby, ale lekkomyślnie
Tarza się w prochu, niechże się nie gniewa,
Jeśli na niego i śmieciem ktoś rzuci.
ALFRED.
Mój przyjacielu! inne dzisiaj czasy,
I sądy dzisiaj nie takie jak były.
Stare mniemania, uprzedzenia stare,
Jak zwiędłe liście, z drzewa opadają.
Apostołowie przyszli z nową wiarą.
Na ich potężny głos, wiecznych przesądów
Otwarte wrota, i inne powietrze
W ludzkości wieje, i rozbudza trupa.
By powstał z grobu.
X. PAROCH.
Jeśli trup powstanie,
To wskrzesicielom nie wielka zasługa,
Że upiór będzie błąkał się po świecie
I świat napełni zgnilizną grobową….
O! panie, panie! jeśli i ty z sobą
Do nas przynosisz magiczne zaklęcia,
i wśród nas zaczniesz wskrzeszać z grobów trupy:
To ja, com przysiągł służyć Chrystusowi,
I nie znać innych Bogów, okrom Jego,
Innej nauki, krom Jogo nauki;
Ja prostak, wyjdę z miasta takich cudów,
Bo w moich ustach dla nich nie pochwała,
Lecz anatema jedna zawsze będzie.
0! wiem ja, o co mistrzom słowa idzie!
Zbłąkani, wiodą ludzkość na rozdroże,
Aby z nią razem w przepaść się powalić.
Wrota zagłady sobie otworzyli,
A Anioł Boży rózgą tłum nagania….
Obym nie dożył widzieć co ich czeka
W blizkiej przyszłości! i żal mi was młodych….
Bo dożyjecie do strasznych boleści,
Do nędzy serca, wystygłego z wiary.
ALFRED.
Nie tak my bardzo źli i niebezpieczni
Jak ci się zdaje! Że się nie tulimy
Pod Jezuicki płaszczyk,– to zasługa,
Gdyż tem nas widzą, czem w gruncie jesteśmy.–
Ale dość tego! mój miły parochu!
Nie myśl, że przyszedł wilk do twej owczarni,
Aby ją tylko kaleczył, rozpraszał.
O, nie! ja sobie chcę tu żyć po prostu.
A jeśli znajdę choć jaki cień szczęścia,
Jakąś przyjemność, co serce mi wzruszy:
To raz włożywszy tę sielską sukmanę,
Już jej nie zdejmę aż do samej śmierci.
Zawsze myślałem o wiejskiem zaciszu,
Dlategom sobie chciał go pięknem zrobić.
Prawota lepiej spełnił me życzenie,
Niż gdybym własnem okiem sam dozierał.
Wszystko tu miłe – i ta na pagórku
Cerkiewka wasza ze trzema wieżami,
I osobliwość – dom wspólnej zabawy,
Z ogródkiem pełnym i cienia i kwiatów.
A waszaż szkółka, i ta dziatwa wasza!…
Tu więc używać chcę mojego szczęścia.
Matka w dzieciństwie z kraju mnie wywiozła,
I odumarła w pierwszej mej młodości.
Jakby ogniwo wiążące ze swemi,
Został mi kozak, niegdyś mego ojca
Sługa, powiernik i towarzysz broni.
Prosty syn stepu, przy rodzinnej mowie,
Do żadnej innej przywyknąć nie zdołał,
I obyczaju nic w nim rodzinnego
Zatrzeć nie mogło. Jam go też pokochał.
I tak się jego wyuczył języka,
Że dziś nim mówię jak moim ojczystym.
Bawiąc mnie Taras rozmową o kraju,
I o młodości swojej rozpowiadał,
A z nią o szczęściu, jakiego używał,
Wśród wsi, swobody i codziennej pracy….
Biedny był, służył za kawałek chleba,
Lecz kraj dotyla był mu zawsze miły,
Że mając u mnie wszystkiego do zbytku,
Płakał za swoją ubogą młodością.
Umarł, gdym właśnie do was się wybierał,
Ale swój smutek i tęsknotę serca
Zostawił przy mnie; aby je utulić,
Przybiegam do was, przyjmcież mnie serdecznie.
X. PAROCH.
Młodzieńcze! teraz nie chcę sporzyć z tobą,
Szlachetne serce, ufam, Bóg oświeci.
KONIEC PROLOGU.
OSOBY DRAMATU.
Hryć (Alfred) – dziedzic.
Wojewoda – stryj Alfreda.
Aniela – jego pasierzbica.
Justa – córka kowala.
Tetiana.
Prawota – ekonom.
Paroch (Xiądz Unita).
Kowal i jego żona.
Organista.
Znachor.
Tymko niemy.
Pobereżnicy.
Chłopcy ze wsi.
Dziewczęta.
Stepowe Rusałki.
Duch dobry.
Duch zły.
AKT PIERWSZY.
(Chata na wzgórku, za nią las, u dołu duży staw
a wieś do koła. Za stawem na wzgórku cerkiew).
SCENA PIERWSZA.
HRYĆ (Alfred) (sam).
Po tylu cudnych i snach i marzeniach,
Myślałem, że mnie czeka przebudzenie
Smutne, bolesne; i drżałem przed chwilą,
W której mi przyjdzie otworzyć powieki;
I odsuwałem tę chwilę od siebie….
Widzę, żem błądził, żem się próżno trwożył.
Bo tu znalazłem i niebo błękitne,
Powietrze lekkie, wonne lasu wonią,
I stepu, co tam kwitnie po za lasem.
Odbudowana wieś pięknie wygląda;
Ale i inne wsie w tej okolicy,
Nawet w nieładzie swoim, równie piękne.
Lud z pieśnią w ustach rośnie i starzeje.
Szukałem pustki, szedłem na pustynię,
Tymczasem…. Może i sercu ochłodę
I dla mej myśli znajdę przędzę złotą.–
Żegnam was, piękne artystyczne Włochy!
I ciebie mądra i dowcipna Francjo!
I ciebie – ciebie z twojemi skałami,
Gdzie się bieleją i chmury i śniegi,
Przy turkusowych twych jezior zwierciadłach –
I ciebie żegnam ojczyzno Helwetów!
Wszystko, com u was i widział i słyszał,
Wszystko to przy tym chcę zakopać progu,
I nowym człekiem żyć z nowymi ludźmi;
A fosforyczne mego szczęścia blaski,
Próchna ułudzeń, za któremim gonił,
Zapomnieć wiecznie. Do ich zapomnienia
Pomoże i ta ostra moja kosa,
I pług mój, wreszcie i ten lud serdeczny….
SCENA DRUGA.
Hryć i Pobereżnicy (wchodzą).
PIERWSZY.
Zdrowia wam.
HRYĆ.
I wam.
PIERWSZY.
Wy jesteście Hryć!
HRYĆ.
Tak jest.
PIERWSZY.
Idziemy właśnie od Prawoty,
On mówił, żeście starszy między nami,
Żeście od pana wprost tu zajechali.
Nam tu głoszono, że sam pan przyjedzie,
Że mieszkać będzie; a że śpiewać lubi,
I chce by jego lud pięknie mu śpiewał,
Tośmy się różnych pieśni nauczyli.
HRYĆ.
O! pan nasz bardzo piękne pieśni lubi!
To dobrze żeście śpiewać się uczyli.
I ja coś umiem, i odtąd pospołu
Śpiewać będziemy, aż nadejdzie pora
Że zaśpiewamy i naszemu panu….
A teraz chłopcy! co wiecie, umiecie,
Spróbujcie.
PIERWSZY POBEREŹNIK
Jakąż? z lasu, czy ze dworu?
HRYĆ.
A jużci z lasu; poboreżnik z lasu.
ŚPIEW.
Zielona sikora,
Sojka malowana,
Przyniosła ze dwora
Taką wieść od pana.
Za siedmią górami,
Za siedmią morzami,
Siedzi pan nad stołem
Z pochylonem czołem,
I pisze drobne listy za listami.
I pyta: co tam z mojemi lasami?
Czy po staremu stare dęby stoją?
I swoje starość jemiołami stroją?
Czy białe brzozy, białe panny młode,
W zielony warkocz stroją swą urodę?
Czy lipa roje do serca przytula?
Czy jak kukała, kuka tam zozula?
Czy na leszczynie słowik w lesie śpiewa?
Czy wiewióreczka w tańcu wyskakiwa?
– Oj, po staremu wszystko, miły panie!
Nawet niż było jeszcze lepiej stanie.
Bo twoje młode lasy już dojrzej,
A jak konopie nowe się zasieją;
Rojów nikt tobie od lip nie odgania,
Wiewiórka skacze do orzechobrania,
Słowiki pieją, a za ich pieniami
Echa brzmią wszędzie górą i dołami;
Za… słowikami i my, jak możemy?
Piosenki nasze pod echa ciągniemy.
PIEŚŃ DRUGA.
Młody jawor choć zielony,