Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hulia. Nieidealni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2021
Ebook
34,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Hulia. Nieidealni - ebook

Połączyło ich przypadkowe spotkanie, a potem namiętna noc, która nie zakończyła się tak, jak sobie zaplanowali. Rozstali się, mając nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkają. Jednak przewrotny los z nich zadrwił, splatając ich ścieżki w coraz nowsze zbiegi okoliczności, czasem aż nierzeczywiste. Bo kim okaże się tajemniczy mężczyzna, który będzie nowym wykładowcą na uczelni? Gdzie w tej skomplikowanej układance znajdzie swoje miejsce przyszły szef dziewczyny? Jakie decyzje będzie musiała podjąć, gdy na jej drodze pojawi się przystojny lekarz? Posłucha rozumu czy jednak głosu serca? „Magnetyzujące pożądanie, gra pozorów i napięcie, od którego aż iskrzy z każdej strony. Niezwykle barwna opowieść o młodej kobiecie, która poszukuje miłości. Gorąco polecam!” - Patty Goodman, autorka „Ognistej sukienki” „Podczas czytania „Hulii” – nowej powieści Anett Lievre – wprost przepadłam. Znajdziecie w niej mnóstwo emocji rozdzierających serce, lecz nie zabraknie także tych pięknych. Czasami spotykają nas w życiu sytuacje, z których trudno nam się podnieść, ale autorka pokazuje, że zawsze jest wyjście, a wsparcie rodziny to podstawa. Z całego serca polecam!” - Justyna Dziura, autorka „Po „Amandine” przyszedł czas na „Hulię” – zaskakującą i pełną napięcia historię, która wciąga już od pierwszych stron. To obowiązkowa pozycja dla miłośników niebanalnych romansów, którzy pragną doświadczyć wielu emocji podczas czytania. Gorąco polecam!” - Marta Kaczmarczyk, czytelniczka „Hulia” to bogata w detale, niesamowicie wciągająca powieść, od której nie sposób się oderwać. Autorka pozwoliła mi zrozumieć, jak trudno pogodzić miłość do rodziny z pragnieniem odnalezienia własnej drogi życiowej. Zapewniam Was, że historia skradnie Wam serca.” - Magdalena Spirydowicz, madziara.malfoy „Tytułowa bohaterka, na co dzień zajęta przyziemnymi sprawami, jeszcze nigdy nie poznała smaku miłości. Kiedy trafia ją strzała Amora, tylko od niej zależy, czy zrozumie i zaakceptuje fakt, że to uczucie – choć zawsze piękne – nigdy nie jest idealne. Czy mimo tego zdoła zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę? A może kart w talii jest znacznie więcej, niż Hulia przypuszcza? - www.recenzje-szanuki.blogspot.com

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8290-058-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Anett Lievre, a tak naprawdę Aneta, mieszkająca od urodzenia w Kotlinie Kłodzkiej. Szczęśliwa mężatka z ponad dwudziestoletnim stażem oraz mama dorosłej córki. Za dnia kierowniczka salonu obuwniczego, a w wolnych chwilach kobieta całkowicie oddana pasji do książek. Uważa, że dzień bez czytania i pisania to dzień stracony. Typowa romantyczka i marzycielka, której nastoletnie serce skradły dzieła spod pióra Jane Austen oraz Margaret Mitchell. Fanka zespołu Linkin Park oraz muzyki o ostrzejszym brzmieniu.

W 2017 roku swoją przygodę z pisaniem zaczęła od portalu pisarskiego Wattpad. Otoczona twórczą aurą przeróżnych autorów, zapragnęła przelać na papier historie żyjące w jej głowie. Na tej samej platformie poznała wiele wspaniałych osób, z którymi połączyła ją przyjaźń.

Ponadto dumna członkini grup literackich Force i Piórem Czarownic.

W 2020 r., nakładem wydawnictwa WasPos, ukazała się jej debiutancka powieść „Amandine. Pragnienie miłości”, która zyskała grono wiernych czytelników.Spis treści

rozdział 1

rozdział 2

rozdział 3

rozdział 4

rozdział 5

rozdział 6

rozdział 7

rozdział 8

rozdział 9

rozdział 10

rozdział 11

rozdział 12

rozdział 13

rozdział 14

rozdział 15

rozdział 16

rozdział 17

rozdział 18

rozdział 19

rozdział 20

rozdział 21

rozdział 22

rozdział 23

rozdział 24

rozdział 25

rozdział 26

rozdział 27

PodziękowaniaPodczas czytania „Hulii” – nowej powieści Anett Lievre – wprost przepadłam. Znajdziecie w niej mnóstwo emocji rozdzierających serce, lecz nie zabraknie także tych pięknych. Czasami spotykają nas w życiu sytuacje, z których trudno nam się podnieść, ale autorka pokazuje, że zawsze jest wyjście, a wsparcie rodziny to podstawa. Z całego serca polecam! – Justyna Dziura, autorka

Tytułowa bohaterka, na co dzień zajęta przyziemnymi sprawami, jeszcze nigdy nie poznała smaku miłości. Kiedy trafia ją strzała Amora, tylko od niej zależy, czy zrozumie i zaakceptuje fakt, że to uczucie – choć zawsze piękne – nigdy nie jest idealne. Czy mimo tego zdoła zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę? A może kart w talii jest znacznie więcej, niż Hulia przypuszcza? – www.recenzje-szanuki.blogspot.com

„Hulia” to bogata w detale, niesamowicie wciągająca powieść, od której nie sposób się oderwać. Autorka pozwoliła mi zrozumieć, jak trudno pogodzić miłość do rodziny z pragnieniem odnalezienia własnej drogi życiowej. Zapewniam Was, że historia skradnie Wam serca. – Magdalena Spirydowicz, madziara.malfoy

Po „Amandine” przyszedł czas na „Hulię” – zaskakującą i pełną napięcia historię, która wciąga już od pierwszych stron. To obowiązkowa pozycja dla miłośników niebanalnych romansów, którzy pragną doświadczyć wielu emocji podczas czytania. Gorąco polecam! – Marta Kaczmarczyk, czytelniczkarozdział 1

– Hulia! Tramwaj nam ucieka! – krzyknęła siostra, ruszając biegiem w kierunku niebieskiego ustrojstwa.

Chciałam krzyknąć, że jak nie ten, to będzie inny, jednak było późno, a że od jakiegoś czasu nie spoglądałam na wyświetlacz telefonu i nie wiedziałam, która dokładnie była godzina, stwierdziłam, że faktycznie to mógł być ostatni kurs. Zdezorientowana pokręciłam głową i bez słowa próbowałam za nią nadążyć w botkach na szpilkach. Doris biegła w swoich ulubionych, zdartych adidasach, nie zważając na przejeżdżające auto, którego kierowca musiał ostro zahamować, by w nią nie uderzyć. Nawet nie przeprosiła, tylko w kilku susach przecięła ulicę na czerwonym świetle. Tradycyjnie ja, jako starsza siostra, ubezpieczałam tyły i kajałam się w jej imieniu. Co prawda tylko przelotnie machnęłam dłonią i posłałam wymuszony uśmiech, ale oczywiście wściekłe spojrzenie rozjuszonego mężczyzny spoczęło na mnie. Usłyszałam również kilka epitetów. Szczególnie jeden był zabawny: „bezczelne gówniary”. Chciałabym być tak beztroska jak Doris, która jeszcze przez rok mogła nosić miano nastolatki. Mnie już dawno przestało ono przysługiwać.

– Julia, szybciej!

Dorota wsiadła do ostatniego wagonu i wystawiła wypielęgnowaną dłoń w moim kierunku.

Chociażby się paliło i waliło, musiała mieć idealny manicure. Przełożyłam więc torby do lewej ręki, a prawą podałam siostrze, by wciągnęła mnie do środka. Oddychałam nerwowo, gdy kładłam zakupy na zniszczonych, zapisanych wyzwiskami siedzeniach i szukałam karty, by zapłacić za bilety. Przelotnie rozejrzałam się po wnętrzu. Z przodu siedziało dwoje staruszków, przypominających myszy pod miotłą. Z przerażeniem, raz za razem, oglądali się w stronę trzech chłopaków, którzy z zainteresowaniem i głupimi uśmieszkami, jak na komendę, odwrócili głowy w naszą stronę. Po kręgosłupie przeleciał mi nieprzyjemny dreszcz, więc szybko skierowałam spojrzenie na siostrę, ignorując młodych mężczyzn. Nie wyglądali na pijanych chuliganów, ale nigdy nie wiadomo, co takim chłopakom w głowach siedziało.

Zapłaciłam za bilety w momencie, gdy tramwaj ruszył. Delikatnie mną szarpnęło, ale zdołałam utrzymać równowagę. Przeszłam dwa kroki i usiadłam na miejscu toreb, które Doris uczynnie wzięła na swoje kolana.

– Wiesz, siostra – zaczęła mówić z entuzjazmem – chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego uczucia. Ani do ruchomych schodów. Ani do betonu wokół i aut gnających we wszystkich kierunkach. I ludzi wpadających na ciebie bez przerwy – wyliczała.

– Ej, to ty ciągle na kogoś wpadasz – zażartowałam, choć niewiele mijałam się z prawdą.

Już dawno przestawiłam się na życie w dużym mieście, ale dla Doroty, która mieszkała ze mną dopiero od czterech miesięcy, wszystko było nowością.

Naszą uwagę zwrócił ruch, jaki zrobił się w środkowej części wagonu. Chłopcy wstali. Myślałam, że zmierzają ku wyjściu, ponieważ tramwaj zatrzymał się na przystanku, ale oni rozsiedli się na siedzeniach przed nami.

– Co tak piękne dziewczyny robią same o tej porze? – spytał jeden z nich.

Zamarłam. O ile nigdy nie miałam problemu pozbyć się natrętów w pracy, tak tutaj odjęło mi mowę.

– Dlaczego tak przystojni chłopcy jeżdżą sami po nocy tramwajem? – odbiła piłeczkę Doris, zanim postanowiłam się odezwać.

Do diabła, dlaczego ich zaczepiała? Dlaczego podjudzała? Mało miała problemów w życiu? Szlag by to!

– Widzę, że się dogadamy, nadajemy na tych samych falach. – Brunet, który prawdopodobnie miał największy autorytet w grupie, roześmiał się, po czym podał rękę rudej. – Jestem Robert, ale mów mi Robin.

– Jak ten z Sherwood? – odpowiedziała, oddając uścisk.

– Nie do końca, ale coś w ten deseń. Podobasz mi się, jesteś zabawna. – Głową wskazał kolegów. – To Karol i Zigi.

– Dlaczego Zigi? – drążyła Dorota, którą miałam ochotę udusić. Była w swoim żywiole, który niekoniecznie mi odpowiadał.

– Bo rodzice skrzywdzili go, nadając mu imię – udał werble – Zygfryd. – Bez skrupułów zaśmiał się z kolegi, który, widocznie przyzwyczajony do żartów pod swoim adresem, uśmiechnął się nieznacznie, podnosząc wzrok znad telefonu, pikającego z częstotliwością wzburzonego serca.

– Cześć – przywitała się podaniem dłoni. – Dorota, a to moja siostra Julia. My też mamy przezwiska…

– Które są nieważne, bo za chwilę każdy rozejdzie się w swoją stronę – przerwałam jej.

Może Doris tego nie zauważyła, zbyt zafrasowana nowymi znajomościami, ale ja kontrolowałam wszystko, co się działo dookoła, a z pewnością nie jechaliśmy do centrum, tylko najprawdopodobniej na obrzeża miasta. Wielkie, betonowe kolosy zastąpiły mniejsze budynki mieszkalne i domki jednorodzinne. Musiałyśmy wsiąść do nieodpowiedniego tramwaju.

– Ostra z ciebie babka, lubię takie – stwierdził Robert, wwiercając się spojrzeniem w moje oczy. Czyżby nie widział w nich niesmaku i zirytowania?

Wstałam, gdyż tramwaj zaczął zwalniać.

– To miał być komplement? – rzuciłam przez ramię, podchodząc do wyjścia. – A jakich nie lubisz? Bo jak na razie podoba ci się wszystko, co ma cycki i długie nogi. – Sarkastyczne słowa same wydostały się z ust. Jeśli chciałam, to potrafiłam się odgryźć.

– Stary – Karol zachichotał, klepiąc kolegę w ramię – mówiłem, żebyś nie zaczynał tej głupiej gadki. Przepraszam za niego, to idiota. W zasadzie to chcieliśmy zaprosić was na imprezę, nasz kumpel urządza ją w domu. A im więcej osób, tym weselej.

Tramwaj zatrzymał się i wszyscy, włącznie ze starszym państwem z przodu, podnieśli się z siedzeń. Robin rzucił mi niezadowolone spojrzenie i uśmiechnął się do Doroty, choć zdawało mi się, że był to wymuszony gest. Młodzi mężczyźni przepuścili nas do wyjścia. Nie wiedziałam, czy tylko zgrywają dżentelmenów, czy naprawdę są uprzejmi. Mimo wszystko i tak odmówiłam zaproszenia.

– Ale ja chcę iść! Hulia, to byłaby moja pierwsza studencka impreza. Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwała mi, kładąc palec na ustach, gdyż zauważyła, że otwierałam je do kontrataku. – Że znów jestem nieodpowiedzialna i że obiecałam być grzeczna, ale jestem dorosła i nie zrobię niczego głupiego, przecież jestem z tobą… – Ułożyła wargi w dzióbek, udając minę biednego szczeniaczka, której nie potrafiłam się oprzeć. – Tamto jest za mną i już nigdy nie wróci. – Spuściła wzrok na drżące ręce, miętoszące kwiecistą sukienkę. – Jestem teraz inną osobą, ale wciąż nastolatką. Dobra, tylko przez rok – dodała szybko, widząc moją uniesioną brew.

Zastanawiając się, co zrobić, spojrzałam na odjeżdżający tramwaj, który ukazał nam drugą część ulicy, gdzie za licznymi drzewami stały kwadratowe domy jednorodzinne, typowe dla czasów PRL-u. Jedne odnowione, lśniły jasnymi elewacjami, inne szare i ponure, straszyły w wątłym świetle lamp ulicznych. Gdzieniegdzie w oknach były włączone światła, jednak większość mieszkańców już spała. No tak, przecież była…

– Dwudziesta trzecia czterdzieści dwie. Miałyśmy tylko iść na zakupy, a skończyło się na kinie i McDonaldzie. Przez nieuwagę wylądowałyśmy cholera wie gdzie.

Zlustrowałam chłopców stojących z boku. Czekali na naszą reakcję, a właściwie moją. Robert wpatrywał się w Dorotę, ale nie było to natrętne spojrzenie, raczej ciekawskie i pełne uznania dla jej urody. Nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia, ale też nie mogłam go od razu skreślić, gdyż nie czułam zagrożenia z jego strony. Natomiast Zigi jedną ręką odpisywał na wiadomości, a Karol kopał mały kamyk, jakby chciał podbić piłeczkę. Zerkał spod długich rzęs wprost na mnie, po czym szybko odwracał wzrok. Może mnie kojarzył? Może wiedział, gdzie pracuję?

– Ale mam urodziny…

– Tak, jeszcze przez kilkanaście minut.

– Proszę, Hulia, to dla mnie ważne – jojczyła.

– Dobra – skapitulowałam wobec proszących zielonych oczu – ale tylko na godzinę.

– Dziękuję. Kocham cię. Jesteś najlepsza! – krzyknęła i podbiegła do chłopaków, zostawiając u mych stóp zakupy. – Prowadźcie.

Pokręciłam głową z dezaprobatą. Dobrze, że przynajmniej zabrała torby z tramwaju.

– Pomóc? – spytał Karol, który czekał, aż podejdę do niego. Reszta młodzieży wyprzedziła nas o kilkanaście kroków.

– Nie trzeba, to tylko kilka ciuchów. A więc Karol? – spytałam, udając, że nie pamiętam.

– Tak, tylko Karol. Na szczęście Robert nie wymyślił mi jeszcze żadnego głupiego przezwiska, za co jestem mu wdzięczny. Twoja siostra wspomniała, że też macie ksywki.

– Tak, mamy. Auć – stęknęłam, gdy obcas zapadł się w szczelinę między kostkami brukowymi. Musiałam użyć sporo siły, by wyszarpnąć but z uwięzi. Zapewne zniszczyłam tym skórzane obicie szpilki, ale bardziej zaaferowana byłam oddalającą się siostrą, zagadaną z nowymi znajomymi. Zeszłam więc z chodnika na asfalt i przyspieszyłam.

Karol, widocznie zainteresowany dalszą znajomością, próbował przez całą drogę, około pół kilometra, zagadywać mnie o studia, pracę czy też życie. Sam wiele opowiadał o sobie. Na przykład, że jest niespełnionym piłkarzem, że uwielbia jeździć z ojcem na ryby, że studiuje sport na AWF-ie, a po licencjacie zamierza kształcić się na trenera. Siliłam się na rozmowę, myślami błądząc przy Doris, która co chwilę wybuchała śmiechem, idąc spory kawałek przed nami. Zachowywała się jak typowa nastolatka. W sumie to dobrze, należało jej się odrobinę wytchnienia.

Gwar i muzykę usłyszeliśmy dużo wcześniej, niż dotarliśmy na miejsce. Głośni studenci w różnym wieku stali przed jasno oświetlonym domem, umiejscowionym na niewielkim wzniesieniu, popijając butelkowane piwo lub drinki z plastikowych, jednorazowych kubków.

Rzadko uczestniczyłam w takich imprezach, mimo iż za kilka dni rozpoczynałam ostatni rok studiów. Dosłownie, mogłam policzyć na palcach jednej ręki domówki, na których byłam przez ostatnie cztery lata. Praca mi na to nie pozwalała, ale też nie było zbyt wielu osób, z którymi chciałam zaszaleć. Jedynie Emil, od czasu do czasu, wyciągał mnie dokądkolwiek. Stał się moim przyjacielem, z którym nawiązałam nić porozumienia pierwszego dnia zajęć. Właściwie historia naszego poznania się była dla mnie bardzo wstydliwa.

Tamtego dnia od rana bolał mnie brzuch z nerwów, a stres odbierał mowę i normalne funkcje życiowe. I tak oto wkroczyłam do dziekanatu, potrącając długowłosego bruneta o ciemnej karnacji. Nie był Polakiem, obstawiałam afrykańskie korzenie, choć nie miał też typowo czarnej skóry. Woda, którą popijałam, by zneutralizować soki żołądkowe, wypadła mi z dłoni i musiałam się schylić. Cóż, to pociągnęło za sobą lawinę nieprzyjemnych wydarzeń. Zwymiotowałam na jego nowiutkie, firmowe buty. Spanikowana nie wiedziałam, co zrobić. Uciec czy oczyścić obuwie chłopaka? Łzy porażki zasłoniły mi widok, a jemu chyba zrobiło się żal wiejskiej dziewuchy, bo zaprowadził mnie do najbliższej toalety. A potem jakoś się potoczyło. Wylądowałam u niego w domu, ciepło przyjęta przez ciemnoskórą mamę Emila, choć tak naprawdę nie wiedziałam, jak mu się udało zaciągnąć mnie do siebie. Miałam lukę w pamięci, z czego przyjaciel zaśmiewał się przy różnych okazjach.

– Przynieść ci coś do picia? – spytał Karol, wyrywając mnie ze wstydliwych wspomnień.

– Poproszę wodę – odparłam, przytomniejąc w sekundzie. – Gdzie Dorota?

– Widziałem, jak wchodziła do domu.

Nie czekałam na zaproszenie, tylko wspięłam się na wzniesienie po płaskich kamieniach rzecznych, które robiły za stopnie. Weszłam do środka nowoczesnego budynku, by zderzyć się z jeszcze większą liczbą młodych osób.

Próbowałam dojrzeć siostrę, ale zginęła w tłumie. Przebijałam się więc przez hol, lawirując między pijanymi nastolatkami, by dotrzeć do salonu, skąd dochodziła ostra, rockowa muzyka. Torby z zakupami co rusz obijały się o nogi moje i imprezowiczów, którzy nie zwracali uwagi na to, co działo się dookoła, zbyt zajęci tańcami czy też obściskiwaniem się po kątach.

I tyle, jeśli chodzi o pilnowanie niesfornej nastolatki – pomyślałam, czując narastającą wściekłość. W głowie odtwarzałam jej słowa: „jestem dorosła i nie zrobię niczego głupiego”.

Miałam wrażenie, że stałam tam dłuższy czas bez ruchu, a wokół przewijały się coraz to inne twarze, ale niestety nie było wśród nich mojej młodszej kopii. Czy może raczej kopii mamy, bo ja byłam bardziej podobna do ojca.

– Ludzie! Spadamy! Przyjechał właściciel! – krzyknął jakiś chłopak, na co wszyscy rzucili się do wyjść, przepychając się oraz depcząc porozwalane puszki i opakowania po chipsach.

Nadal stałam w miejscu i obserwowałam całą akcję, jakby to odbywało się poza mną, a ja byłam tylko widzem. Dziewczyna w kusej spódniczce i miniaturowej bluzce usiłowała zejść ze stołu, na którym wcześniej tańczyła, ale mimo próśb o pomoc nikt nie ruszył na ratunek. Ludzie tłoczyli się przy szklanych, przesuwanych drzwiach, ignorując się wzajemnie. Liczyła się dla nich wyłącznie ucieczka z domu, który, jak się okazało, nie był żadnego z nich.

– Uciekamy! – Karol pojawił się znikąd i pociągnął mnie za wolną rękę. Poleciałam do przodu za nim, ale krok później zaparłam się obcasami na panelach, prawdopodobnie robiąc odciski w drewnie.

– Co ty robisz?! – Wyszarpnęłam dłoń z uścisku.

Spojrzał na mnie spod opadającej na oczy grzywki i pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Gdzie jest Dorota? – zapytałam.

– Głucha jesteś czy głupia? Pewnie już dawno uciekła. Spadamy!

Jego słowa wywołały tornado. Zjeżyłam się jak do walki. Nikt nie będzie mnie obrażać.

– Ty… – zaczęłam, ale odwrócił się i zwyczajnie uciekł jak pozostali.

W ciągu kilku sekund zostałam sama. Przynajmniej tak mi się wydawało.

– Za chwilę przyjedzie policja. Nie uciekasz?

Skamieniałam, czując na sobie wzrok i słysząc głos z melodyjnym, typowo amerykańskim akcentem, wyrażającym zmęczenie i wściekłość.

Bałam się odwrócić, tak bardzo przerażała mnie reakcja, której uległam. Jak to możliwe, abym poczuła podniecenie po kilku słowach, nawet nie widząc rozmówcy? Bardzo powoli skierowałam twarz w jego kierunku, choć obawiałam się rozczarowania widokiem.

– Nic nie powiesz? Nie zamierzasz się bronić? To twoja impreza? Jesteś za to odpowiedzialna?

Zadawał pytania, podczas gdy ja zapatrzyłam się w oczy, otoczone siecią drobnych zmarszczek. Zdałam sobie sprawę, że stał tylko kilka kroków ode mnie i mogłam dostrzec wszystkie detale jego wyglądu. Szpakowate, modnie przystrzyżone włosy, lekki, może dwudniowy zarost, wydatne usta, odrobinę krzywy nos, pieprzyk nad prawym łukiem brwiowym…

– Nie. Znalazłyśmy się tu przypadkiem – odparłam zlękniona, sprowadzając swoją uwagę na właściwe tory. – Zaprosili nas chłopcy poznani chwilę wcześniej, a moja młodsza siostra nie byłaby sobą, gdyby nie zaciągnęła mnie tutaj. Mogłam zaufać przeczuciu… – powiedziałam bardziej do siebie niż do bruneta. – Przepraszam, znajdę ją i pomożemy sprzątać.

Mężczyzna pytająco uniósł brew. Tę z pieprzykiem powyżej. Co mogło być fascynującego w zwykłym przebarwieniu skóry, że nie byłam w stanie powstrzymać się przed wpatrywaniem w to miejsce?

Uspokój się, idiotko – beształam się w myślach, równocześnie kalkulując, ile mógł mieć lat. Sporo więcej niż trzydzieści, ale nie byłam pewna, czy przekroczył czterdziestkę.

Bezszelestnie zbliżył się na odległość nie większą niż pół metra. Przypominał mi swoim wyglądem atakującą czarną panterę. Może przez ciemne ubrania, a może przez czarne oczy, które pochłaniały mnie swoją głębią i kilkoma jasnoszarymi plamkami. Czułam, jak moje serce próbuje coś przekazać, wystukując nieznany rytm. Czyżbym się go tak bardzo obawiała? A może chodziło o coś innego?

– Zadzwoń do siostry – polecił ponuro, na co lekko zadrżałam.

Donośny głos mnie przestraszył i zafascynował jednocześnie, ściągając z powrotem na ziemię.

– Dobrze.

Drżącą dłonią usiłowałam wyjąć telefon z niewielkiej torebki, niedbale przerzuconej przez ramię. Nieznajomy zabrał zakupy z moich rąk, żebym swobodnie i szybko odnalazła urządzenie, ale musnął przy tym skórę mojego nadgarstka. Jeśli to miało pomóc, to był w błędzie. Trzęsłam się jeszcze bardziej, gorący dreszcz przeszedł mi po plecach, spojrzenie bezwiednie skierowałam na jego usta, które skrzywiły się drwiąco.

Cholera! Co się ze mną dzieje? – pomyślałam, łapiąc oddechy, jakby były moimi ostatnimi.

– Nie odbiera. Włącza się od razu poczta głosowa – powiedziałam, gdy już wyciągnęłam starą cegiełkę i wybrałam numer.

Panika zalała całe moje ciało, docierając do każdego zakończenia nerwowego, gdy zdałam sobie sprawę, że coś jej się mogło stać. A jeszcze w oddali usłyszałam odgłos policyjnych syren, które z każdą ciągnącą się sekundą, zbliżały się nieuchronnie.

– Przepraszam, naprawdę… yyy… moja siostra na pewno się boi… nie zna miasta, a ja muszę ją znaleźć. I obiecuję, że jutro przyjedziemy posprzątać ten bałagan. Proszę nie mówić policjantom, że… – jąkałam się, usiłując się usprawiedliwić, ale w tamtym momencie radiowóz zatrzymał się przed domem. Mundurowi zgasili syrenę, zostawiając złowieszczo mrugające światła.

Skuliłam się w sobie, tracąc wszelką nadzieję. Nic nie mogło mnie uratować. Policjanci wejdą, nie będą słuchać wyjaśnień, że znalazłam się tu przypadkiem, że nie miałam nic wspólnego z dewastacją domu, tylko zabiorą mnie na posterunek. Zapewne noc spędzę w celi. To będzie „cudowne” zakończenie mojego pierwszego od pół roku, wolnego piątku.

Szczęśliwych urodzin, siostrzyczko – pomyślałam sarkastycznie, zanim funkcjonariusze wpadli przez otwarte na oścież drzwi i nieznajomy odwrócił się w ich stronę.

– Posterunkowy Kowalski i posterunkowy Jakubiak. Czy to pan zgłaszał włamanie? – spytał jeden z funkcjonariuszy, a ja aż podskoczyłam z nerwów.

Głos miał surowy i bardzo groźny. Moja krew zaczęła szybciej płynąć w żyłach na myśl, że będę się musiała użerać z kimś tak zimnym i nieludzkim.

– Tak, to mój dom – odpowiedział nieznajomy, mierząc wzrokiem policjantów. Jego postawa sygnalizowała, że był wrogo nastawiony.

– Czy kogoś pan złapał? – padło kolejne pytanie, tym razem drugiego mundurowego, starszego pana, który sprawiał wrażenie mniejszego służbisty niż jego młodszy współpracownik. Od niechcenia trzymał w dłoni notes, a jego zmęczona twarz aż prosiła o szybkie załatwienie sprawy.

Wiedziałam, że to koniec. Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę i raniąc ją do krwi. Zawstydzonym spojrzeniem obiegłam trzech mężczyzn, którzy prawie przyprawili mnie o zawał. Niekoniecznie z tych samych powodów. Największym problemem i zagadką był najprzystojniejszy z nich, odznaczający się niesamowicie seksownym tyłkiem.

O czym ja myślę? Spłonę w piekle – zganiłam się.

– Czy łapanie przestępców to przypadkiem nie panów praca? – odpowiedział bezbarwnym tonem, zaglądając przez ramię, jakby doskonale wiedział, na co patrzyłam. – Poza tym została tylko…

Wieczność minęła, zanim dokończył zdanie. Wstrzymałam oddech na ten czas, już widząc srebrne obręcze na nadgarstkach.

– Ta sterta śmieci – dodał, pokazując na podłogę, na którą zerknęłam i ja.

Syknęłam bezwiednie, wypuszczając wstrzymywane powietrze.

Przeraził mnie ogrom opakowań po przekąskach, plastikowych kubków czy puszek po piwie. Zwróciłam też uwagę na niebieski płyn, prawdopodobnie drink z blue curacao, wylewający się na jasnoszary marmur z bladoróżowymi smugami, położony przed kominkiem, w którym ktoś bardzo nieudolnie próbował rozpalić ogień. Od razu rzucało się w oczy, że imprezowicze w pośpiechu opuszczali dom, nie zwracając uwagi na to, jakie pobojowisko zostawili. Ale to wszystko było niczym w porównaniu do tego, co zrobił brunet. Nie wydał mnie. Nie wiedziałam, czy mam być mu wdzięczna, czy też obawiać się tego, co to za sobą niosło.

– A pani jest… – powiedział pytająco posterunkowy Jakubiak, pstrykając długopisem.

– Moją przyjaciółką – odparł czarnooki, widząc moje przestraszone, rozbiegane spojrzenie.

Ze strachu nie pamiętałam, jak się nazywam. To było tak głupie uczucie, że zrobiło mi się wstyd.

Przed oczami stanęła mi mama, od małego ucząca mnie formułki: „Nazywam się Julia Aremowicz, mieszkam…” Potrząsnęłam głową, odganiając jej wspomnienie, które po tylu latach się zacierało. Im bardziej starałam się zapamiętać wygląd, gestykulację, zapach, tym bardziej robiło się to płaskie i wyblakłe, jak czarno-białe zdjęcie sprzed stu lat.

– N… n… nazywam się Julia. Julia Aremowicz.

– Aremowicz… – zastanawiał się posterunkowy Kowalski swym ponurym tonem. – Skądś znam to nazwisko.

– Nie! Nie! To tylko nazwisko jak każde inne – odparłam szybko. Zbyt szybko.

Brunet zmarszczył gęste brwi, jakby się nad czymś zastanawiał.

Boże, proszę, spraw, żeby nie kojarzył – modliłam się bezgłośnie, choć o Bogu zapomniałam już dawno.

Policjanci patrzyli raz na mnie, raz na nieznajomego mężczyznę. Funkcjonariusz Kowalski odchrząknął i kontynuował zbieranie informacji, które kolega skrzętnie zapisywał, choć wyglądał na znudzonego.

– Czy coś zginęło? Coś zostało zniszczone, skradzione?

– Nie wiem, dopiero przyjechałem z lotniska. Jutro będę w stanie oszacować szkody, jak porozmawiam z architektem. Myślę, że to była jakaś nielegalna impreza, a nie włamanie na tle rabunkowym. Czy wobec tego faktu mogę złożyć zeznania w późniejszym terminie?

– Oczywiście, to nam usprawni pracę. Proszę jeszcze przypomnieć nazwisko?

Pierwszy raz usta posterunkowego Kowalskiego, do tej pory zaciśnięte w wąską linię, drgnęły w grymasie przypominającym uśmiech, za to drugi z policjantów nie krył zadowolenia, a sądząc po dość wydatnym brzuchu, prawdopodobnie myślami już był przy McDonaldzie.

– Alexander Demski.

– Alek… sander Demski. – Zapisał policjant, powtarzając cicho.

– Alexander, przez x – upomniał brunet, nerwowo przygładzając nażelowane włosy.

Czułam jego zirytowanie, mimo iż stał tyłem.

– Y… tak, już poprawiam.

– Proszę się zgłosić na komendę. W poniedziałek do piętnastej. Zostawimy notatkę na temat zdarzenia i będzie pan mógł złożyć zeznania. Dobranoc – pożegnał się posterunkowy Kowalski, po czym od razu opuścił salon, w międzyczasie groźnym spojrzeniem popędzając kolegę, który wykonał ruch przypominający uchylenie czapki i wyszedł za nim.

Po tym, jak policjanci wyszli z domu i odjechali, wyłączając groźnie migające światło, między nami zapadło nieprzyjemne milczenie. Alexander odwrócił się w moją stronę i przypatrywał się lekko zmrużonymi oczami.

Jego twarz nic nie wyrażała, doskonale potrafił zamaskować uczucia, w przeciwieństwie do mnie. Wiedziałam, że mógł odczytać mój strach, chwilową ulgę, zdziwienie i zafascynowanie. Tak, musiałam się przyznać, że ten mężczyzna mnie niesamowicie fascynował. Chociażby przenikliwym spojrzeniem, którym prześwietlał na wylot moje zdradzieckie ciało i duszę, jak i wysportowaną sylwetką, która zdradzała, że ćwiczył. Może to było śmieszne, ale zawsze zwracałam uwagę na męski tyłek. Taki mój swoisty fetysz. Później były oczy. A w tych zaczynałam tonąć. Musiałam się zmusić, by zamrugać kilkukrotnie i zerwać dziwne połączenie.

– Więc, Julio… – zaczął, specyficznie przeciągając głoski.

– Dziękuję – powiedziałam równocześnie z nim. – Że mnie pan nie wydał. – Specjalnie użyłam zwrotu grzecznościowego, na co się lekko skrzywił.

– Mów mi Alex.

Mężczyzna zaczął bliżej podchodzić, na co wstrzymałam oddech. Zrobiłam to nieświadomie, bo się go bałam? Minął mnie i na stole, na którym jeszcze kilka minut wcześniej tańczyła dziewczyna, postawił moje zakupy. Dopiero wtedy wypuściłam powietrze i łapczywie wciągnęłam nową porcję tlenu. Nigdy nie byłam w tym dobra. W sensie we wstrzymywaniu oddechu. Dorota potrafiła wytrzymać około trzech minut pod wodą, a ja po kilku sekundach już zaczynałam się dusić. Nie dla mnie było nurkowanie.

– Rozejrzyjmy się, może zostało coś, co należało do tych… dzieci.

Zauważyłam, że chciał użyć innego słowa, ale w ostatnim momencie się powstrzymał. Sprawiał wrażenie bardzo opanowanego. Zanim zastanowiłam się, czy naprawdę taki był, czy to tylko pozory, uderzył otwartą dłonią w ścianę nad kominkiem.

– Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej? Przecież dom ma zabezpieczenia, które znamy tylko ja i architekt. To musiał być ktoś od niego. Syn?

Nie odpowiedziałam, myślę, że tego nie oczekiwał. Szybkim krokiem wrócił do holu i z podróżnej torby wyjął dwa telefony. Użył jednego z nich, po czym z wściekłością zostawił krótką wiadomość: „Oddzwoń, jak odsłuchasz”. Zaraz po tym cisnął smartfony na stolik.

– Idziesz? – spytał, na co podskoczyłam.

– Ale… dokąd? – dukałam.

Lekko pokręcił głową w zdumieniu.

– Szukać twojej siostry. Zapewne uciekła z większością nastolatków na przystanek autobusowy.

– Tak, idę. Tylko zabiorę zakupy.

– Zostaw je. I tak tu wrócicie.

Jego władczy ton mnie obezwładnił. Nikt, od naprawdę bardzo dawna, nie kazał mi czegoś robić takim tonem. Posłuchałam się go, tak jak słuchałam się ojca.

Tato miał w sobie coś takiego, że wcale nie musiał krzyczeć, wystarczyło jedno stanowcze spojrzenie i wyniosłe „proszę”, a już czułam przed nim ogromny respekt.

Po tym, jak Alexander zamknął dom, podał mi dłoń, by pomóc zejść po stromych schodkach, ale, mówiąc potocznie, kopnął nas prąd, jeszcze zanim nasze skóry się zetknęły.

– Aua! – krzyknęłam, rozmasowując miejsce wyładowania elektrycznego.

– Wiedziałem, że w Polsce spotkam różnych ludzi, ale że już pierwszego dnia poznam dziewczynę władającą prądem?

– Cóż, mam jeszcze kilka ukrytych supermocy, więc raczej mi nie podpadaj, Ziemianinie – ciągnęłam żart, rozluźniając atmosferę, a także napięte ciało, które zareagowało delikatnym dreszczem.

– Zimno ci? – spytał, taksując spojrzeniem moje jasnoniebieskie opięte jeansy, czarną bluzkę na ramiączkach i skórzaną, krótką kurtkę.

– Nie, wszystko w porządku. Idziemy?

– Tak.

Moja szczupła dłoń zatonęła w jego dużej i ciepłej ręce. Tym razem prąd przeszedł wewnątrz mnie, ale jedynie wciągnęłam więcej powietrza i spuściłam spojrzenie, patrząc, gdzie stawiam kroki. Bardzo się denerwowałam, a jednocześnie miałam wrażenie, że znajduję się we właściwym miejscu z właściwą osobą. Czy tak miało wyglądać zakochanie? A może to tylko pociąg fizyczny? Nie umiałam odpowiedzieć sobie na stawiane pytania, to uczucie było całkiem nowe i kompletnie go nie rozumiałam.

– Kim jest Julia Aremowicz? – zadał pierwsze pytanie dość cicho, gdy już wyszliśmy na ulicę.

Zdziwiłam się. Prędzej oczekiwałam pytań związanych z imprezą, ludźmi, których zapamiętałam, dlaczego tam trafiłyśmy, a nie tak osobistych. Chciałam wyjąć rękę z jego uścisku, ale on tylko mocniej zacisnął palce. Nie sprawiał mi tym bólu, ale czułam się niekomfortowo. Całkowicie kontrolował sytuację, czym mnie okropnie denerwował, ponieważ to ja zawsze byłam górą w takich momentach.

– Zwyczajną dziewczyną, studentką, siostrą. Uwielbiam robić zdjęcia – odpowiedziałam pewnie. Przynajmniej miałam taką nadzieję, że właśnie tak brzmiałam.

– Czyli pasjonuje cię fotografia. Jesteś artystką. Co oznacza twoje nazwisko?

Spięłam się na to pytanie, aż nogi mi się poplątały i potknęłam się na prostej drodze. Przeskakiwał z tematu na temat, elektryzującym głosem żądając odpowiedzi.

– Nic nie oznacza – skłamałam, mając nadzieję, że wiarygodnie.

– Hmm, dlaczego kłamiesz? Mam szukać w Google? Potrafię wyczuć, jak coś jest na rzeczy, a ty zareagowałaś paniką, gdy policjant je skojarzył.

– Nie… ja…

– Więc?

Dopadł mnie strach. Nie chciałam opowiadać o swoim życiu obcemu mężczyźnie. O traumie, jakiej doświadczyłyśmy z siostrą; o odrzuceniu, ponieważ matka nie miała arystokratycznej krwi; o latach męki w domu dziecka, mając świadomość, że gdzieś mieszkała rodzina, która nas nie chciała. Nie opowiadałam na prawo i lewo o tym, kim jesteśmy. Zaufałam tylko jednej osobie, Emilowi, i to dopiero wtedy, jak przekonałam się, że istnieje przyjaźń damsko-męska, a chłopak jest szczery i chce dla mnie dobrze. Tak, zdecydowanie nie chciałam opowiadać Alexowi o przeszłości, niestety musiałam to zrobić. Uchylić odrobinę tajemnicy, jaka nas owiewała. Gdyby zaczął drążyć temat i szukać w Internecie, mogłoby to się dla nas i dla niego źle skończyć. Babka tylko czekała, aby odebrać nam jedyny spadek po rodzicach – nazwisko. Tylko to nam zostało, a i to było dla niej zagrożeniem.

Westchnęłam i zerknęłam przelotnie w stronę Alexa, ale akurat patrzył przed siebie.

– Mój ojciec pochodził z rodu Aremowiczów. Jego matka ma zamek pod Warszawą i stadninę koni wyścigowych znaną na cały świat. To historia jak z romansu. Bogaty panicz zakochuje się w biedaczce, porywa ją i umyka na białym rumaku w siną dal. – Zaśmiałam się cicho, trochę histerycznie. – Tak naprawdę tata zakochał się w pokojówce, wzięli potajemnie ślub, a gdy jego matka się o tym dowiedziała, ze złości go wydziedziczyła. Rodzice wyprowadzili się więc do małej wioski w Kotlinie Kłodzkiej.

Pamiętałam niewielki dom otoczony lasami i łąkami, z dala od cywilizacji, w którym królował zapach świeżo pieczonego chleba. Miałyśmy z siostrą wspólny pokój pomalowany na różowo z dwoma łóżkami, biurkiem i szafą. Był malutki i gdy zasypiałyśmy, mogłyśmy się trzymać za ręce. Za to całą ścianę naprzeciwko łóżek zajmował domek dla lalek z wieloma pokojami i sprzętami, zbudowany przez tatę, który w wolnych chwilach zajmował się stolarką. W pokoju było tylko jedno duże okno, pod którym rósł biały bez, a dalej rozciągał się widok na wypielęgnowany ogród, sad i las.

– Miałam osiem lat, Dorotka cztery, kiedy rodzice zginęli w wypadku samochodowym, jadąc na bal sylwestrowy.

Powoli się rozklejałam, czując to specyficzne zaciskanie się gardła i piekące od powstrzymywanych łez oczy. Gdy zamykałam powieki, widziałam, jak mama pięknie wyglądała w wiśniowej sukni do kostek, z włosami spiętymi w kok, i jak ojciec elegancko prezentował się w czarnym garniturze z muszką pod szyją. Widziałam ich dokładnie, bo to było nasze pożegnanie, chociaż myśleliśmy, że zobaczymy się rano. Janeczka schyliła się, by nas ucałować. Gerard poczochrał nas po głowach, rozburzając misterne sylwestrowe upięcia, które z siostrą robiłyśmy sobie nawzajem. Wyszli, choć jeszcze zza drzwi powiedzieli, że nas kochają.

W nocy zastukali do drzwi policjanci. Ciocia Bogusia, starsza pani z sąsiedztwa, która się nami zajmowała, przekazała nam tę wiadomość, ocierając mokre oczy. Nie pamiętałam, co działo się później poza tym, że tuliłyśmy się z siostrą i nie pozwalałyśmy się rozdzielić. Zabrano nas do jakiegoś ośrodka opiekuńczego. Dużo później dowiedziałam się, że skontaktowano się z rodziną ojca.

Łzy zamazywały mi widok, ale Alexander nadal trzymał moją dłoń, więc liczyłam, że zdąży mnie złapać, jeśli się potknę.

– Na pogrzeb przyjechała elegancka pani w czarnym kostiumie i kapeluszu z woalką. Ktoś powiedział, że to nasza babcia. Chciałyśmy się przytulić, bo nie miałyśmy nikogo innego, ale ona nas odepchnęła, mówiąc: „To są te dzieci?” – głos mi się łamał, gdy powtarzałam słowa, które dźwięczały mi w głowie przez lata i atakowały w różnych przypadkowych sytuacjach, zwalając z nóg. – Dorota wyciągała do niej ręce, spragniona bliskości, a ja… ja wiedziałam… Kilka godzin później trafiłyśmy do domu dziecka. Tak właśnie postąpiła Amelia Aremowicz, jedna z najbogatszych arystokratek w naszym kraju.

Alex głośno odetchnął, jakby coś do niego dotarło, ale przez płacz nie widziałam jego twarzy. Nie wiedziałam, czy to moja opowieść tak na niego wpłynęła, czy raczej wzmianka o babce. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, gdyż mężczyzna objął mnie i przytulił. Na początku się spięłam, lecz już po chwili zaciągałam się zapachem męskich perfum, co, o dziwo, działało uspokajająco.

– Przepraszam – szepnęłam, choć nie wiedziałam, dlaczego szepczę. Może zrobiło się zbyt intymnie?

– Co było dalej? – drążył nieświadomy tego, jak wiele mu opowiedziałam i jak wiele jeszcze miałam głęboko ukryte na dnie umysłu.

– Mieszkałam w domu dziecka do czasu, aż skończyłam liceum i wyprowadziłam się na studia. Dorota została, nie mogłam jej zabrać… Teraz jesteśmy razem. Oficjalnie – zawahałam się – nie istniejemy.

– Dlaczego?

– Babka zadbała, abyśmy nigdy nie dociekały swoich praw. Według wszelkich dokumentów tato zmarł ponad dwa lata przed moimi narodzinami. Nieszczęśliwie spadł z konia, nigdy się nie ożenił, nie miał córek z pokojówką – odpowiedziałam, czując głębokie zranienie.

Reszty już nie dodałam, to nie było dla jego uszu, że cały majątek przypadł w udziale młodszej siostrze ojca, która dobrze strzegła sekretu matki. Że nigdy nie poznałyśmy rodziny taty, próbowałyśmy, ale Amelia nie zniżyła się, by odpisać na listy. Że w dniu moich osiemnastych urodzin odwiedził mnie, jak i później Dorotę, prawnik z dwoma bandziorami, zabraniając jakiegokolwiek kontaktu z rodziną oraz dochodzenia praw spadkowych.

Do dziś czułam smak strachu, gdy jeden z oprawców groził mi nożem, a drugi patrzył z obłędem w oczach i zaciskał pięści. Myślałam, że uda mi się uchronić od tego Doris, ale ją dopadli w pociągu, gdy kilka dni po swoich urodzinach wracała ode mnie do domu dziecka.

– A rodzina mamy? – wypytywał dalej Alexander, nie ciągnąc tematu babki.

– Dziadkowie zmarli, zanim się urodziłam. Nie mamy z Dorotą nikogo, tylko siebie.

Na chwilę zapadło krępujące milczenie. Odsunęłam się od niego i mimowolnie spojrzałam w górę. Zobaczyłam gwiazdy.

– Tak dawno ich nie widziałam – rozmarzyłam się, odzyskując odrobinę dobrego humoru.

– Czego? – spytał zdezorientowany, ale podążył wzrokiem za moim.

– Gwiazd. W centrum słabo je widać, po prostu jest za jasno – wytłumaczyłam. – Jak byłyśmy małe, mama często rozkładała koc na łące i leżeliśmy w czwórkę, licząc planety. Bawiliśmy się w wymyślanie nazw różnym konstelacjom. Moja jest tam. – Wskazałam dłonią na pasmo kilku migających białych punktów. – To Konwaliowa Konstelacja lady Dżuliet. Tata tak ją nazwał.

Alex nie patrzył w niebo, tylko na mnie. Zrobiłam z siebie idiotkę tą opowieścią, więc spłoszona spuściłam głowę.

– Przepraszam, ja cię tu zagaduję, a ty na pewno jesteś zmęczony po podróży. I jeszcze te atrakcje po przylocie…

– Nie jest tak źle. Dzięki tym wydarzeniom poznałem niezwykle fascynującą i piękną dziewczynę, która zmusiła mnie do spaceru po Wrocławiu w środku nocy i jeszcze pokazała mi gwiazdy. Też dawno ich nie widziałem. W LA ich nie widać albo to ja nie zwracałem na nie uwagi.

Spłonęłam rumieńcem. Z całą pewnością. Dobrze, że tego nie widział. Przyjmowanie komplementów przychodziło mi z wielkim trudem. Bo może i miałam wysportowane ciało, byłam wysoka, a spoglądając w lustro, nie krzywiłam się, widząc odbicie, ale też nie nazwałabym się ani piękną, ani fascynującą.

– Co robiłeś w Los Angeles?

Moje pytanie było odwróceniem uwagi od siebie, ale spotkało się z niezadowoleniem, które szybko ukrył pod czarującym uśmiechem. Ruszyłam więc, wyprzedzając go o kilka kroków, co dało mi parę sekund do namysłu. Alex zdecydowanie wolał zadawać pytania niż na nie odpowiadać. Kryła się w nim jakaś tajemnica, którą pragnęłam poznać. I jeszcze to Miasto Aniołów… Od zawsze marzyłam o podróży do Ameryki. Miałam nawet spisaną listę miejsc, które były priorytetem w zwiedzaniu. Hollywood i teksańskie rancza, strefa 51 i przejażdżka legendarną Route 66. Statua Wolności, plaże na Florydzie, ruletka w Las Vegas. A to było tylko kilka, które pamiętałam w tamtym momencie.

– Nic szczególnego. Prowadziłem interes, który zamierzam rozwinąć w Polsce. Co studiujesz? Na pewno coś związanego z fotografią. – Zwinnie zmienił temat, znów zwracając całą uwagę na mnie.

Miałam ochotę zapytać, czy jest dziennikarzem śledczym, bo taki zawód pasował mi do jego osobowości, ale zauważyłam biegnącą ku nam postać. Cały niepokój i zdenerwowanie minęły w ułamku sekundy.

– Hulia!

– Doris! – pisnęłam, obejmując zziajaną siostrę.

Tak bardzo się ucieszyłam, widząc ją całą i zdrową, że nawet nie miałam ochoty na nią krzyczeć i złościć się za tę sytuację.

– Przepraszam! Jestem taka głupia! Dlaczego cię nie posłuchałam? Następnym razem walnij patelnią w moją pustą makówkę i zawlecz do mieszkania, okej?

– Oki. Tylko skąd wezmę patelnię? Musisz mi zaprojektować taką miniwersję do torebki, a na pewno zrobię z niej użytek. – Naśmiewałam się, głaszcząc lśniące, lekko falowane włosy siostry.

Brodę oparłam na jej głowie, gdyż w obcasach byłam wyższa o prawie trzydzieści centymetrów. Ona zgarnęła urodę, ja wzrost.

– Hulia i Doris? Co to, przedszkole? – przerwał powitanie brunet.

Przyglądał się nam skonsternowany. Zapewne zastanawiał się, jak to możliwe, abyśmy były tak różne, a zarazem tak podobne.

– Kto to? – spytała nieufnie Doris.

– Alexander Demski, właściciel domu, w którym odbywała się impreza. Nie wsadził mnie za kratki, więc mamy dług wdzięczności. Ach, i obiecałam pomóc posprzątać, a że to ty nas w to wciągnęłaś, to będziesz szorować podłogi – postraszyłam siostrę, choć właśnie do tego zamierzałam ją zmusić.

– Tylko nie podłoga! Wiesz, jak bardzo tego nie cierpię… – jęczała, wyswobadzając się z mojego uścisku.

Wiedziałam. Doskonale wiedziałam. Nie raz odwalałam tę robotę za nią w domu dziecka, gdzie psociła i za karę dostawała to lub zmywak na kuchni. Najczęściej obrywała za pyskowanie do wychowawców, spóźnianie się na zbiórki lub opuszczanie pokoju po wyłączeniu świateł.

– O której mamy tramwaj? – zignorowałam marudzenie siostry i zmieniłam temat, wiedząc, że i tak postawi na swoim, a ja jej ulegnę.

– O piątej.

– Żartujesz? Nie ma nic wcześniej, nawet z przesiadką?

Dorota pokręciła głową, czekając na wiązankę z moich ust, którą nieraz próbowała wywołać, ale jej się nie udawało.

– Będziemy tu siedzieć przez cztery godziny?

Zrezygnowana zadałam pytanie retoryczne. Wiedziałam bowiem, że albo zostaniemy na przystanku, co wykluczyłam od razu, albo wezwiemy taksówkę, za którą zapłacimy fortunę w piątkową noc.

– Zawsze możemy iść na piechotę – podsunęła Dorota.

– Przecież nocujecie u mnie – oświadczył Alexander, tonem niepodlegającym dyskusji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: