Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Humor amerykański: americana: szkice humorystyczne z życia Yankesów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Humor amerykański: americana: szkice humorystyczne z życia Yankesów - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 245 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

"Co to za szczę­śli­wy kraj ta Ame­ry­ka!" za­wo­łał kie­dyś z sub­tel­ną iron­ją fran­cuz Jul­jusz Ver­ne. "Zwy­czaj­ni kup­cy, ad­wo­ka­ci czy urzęd­ni­cy spa­ce­ru­ją so­bie po swo­ich biu­rach i naj­nie­spo­dzie­wa­niej otrzy­mu­ją ran­gi lej­te­nan­tów, ka­pi­ta­nów, puł­kow­ni­ków i ge­ne­ra­łów." Rzecz dziw­na, – au­tor "Pię­ciu ty­go­dni w ba­lo­nie" twier­dze­nia swe­go, tym ra­zem, nie schwy­cił z po­wie­trza. Wi­sto­cie, dla zo­sta­nia ofi­ce­rem licz­nych puł­ków mi­li­cyi Sta­nów Zjed­no­czo­nych, do­syć jest po­sia­dać pe­wien wpływ po­li­tycz­ny lub tez nie­ja­kie zna­jo­mo­ści w kor­pu­sie ofi­ce­rów, nie­kie­dy wy­star­cza urzą­dze­nie hucz­ne­go przy­ję­cia dla ofi­ce­rów lub człon­ków da­ne­go od­dzia­łu mi­li­cyi, aże­by po­siąść sta­no­wi­sko jej ka­pi­ta­na. Czy nowy ko­men­dant wi­dział kie­dy­kol­wiek w swo­jem ży­ciu ar­ma­tę, czy na­bił kie­dy broń wła­sno­ręcz­nie, to rzecz ma­łej wagi.

Do rzę­du ta­kich zu­chów na­le­żał "Puł­kow­nik" Car­gill, ad­wo­kat. Ten to dżen­tle­men sie­dział o go­dzi­nie 9-ej zra­na w swo­jej kan­ce­la­ryi, miesz­czą­cej się na dwu­na­stem pię­trze gma­chu spół­ko­we­go w Chi­ca­go, i gwiz­dał "Yan­kee-Do­odle. " Ru­cho­mo­ści kan­ce­la­ryj­ne skła­da­ły się z jed­ne­go sto­łu i z jed­ne­go krze­sła, oraz dwóch splu­wa­czek. Puł­kow­nik sie­dział na krze­śle, pod­czas gdy nogi jego, we­dług ulu­bio­ne­go zwy­cza­ju yan­ke­sów, spo­czy­wa­ły przed nim na kan­cie sto­łu. Krze­sło, od czę­ste­go bu­ja­nia się na niem oso­by sie­dzą­cej, trzesz­cza­ło nie­mi­ło­sier­nie. Na­gle, za­stu­ka­no to drzwi i wszedł ja­kiś męż­czy­zna, któ­ry, sta­nąw­szy o kil­ka kro­ków od ad­wo­ka­ta, jął się ze śmie­chem roz­glą­dać po po­ko­ju.

– Wi­tam, puł­kow­ni­ku! – rzekł i wy­cią­gnął doń rękę.

Za­gad­nię­ty gło­śno splu­nął, do­był z kie­sze­ni noża i jął nim odłu­py­wać ka­wa­ły sto­łu.

– Gdy jaki dżen­tle­men wcho­dzi do mej kan­ce­la­ryi – rzekł z gnie­wem – to zdej­mu­je zwy­kle ka­pe­lusz.

– Czy tak? – od­parł oschle przy­by­ły – gdy ja wcho­dzę do kan­ce­lar­ji ja­kie­go dżen­tle­me­na, to on zwy­kle zdej­mu­je nogi ze sto­łu.

– Do­brze – na to puł­kow­nik – ale ja je­stem pa­nem w swo­jej kan­ce­lar­ji!

– My­lisz się pan – rze­cze tam­ten skwa­pli­wie, nie zdej­mu­jąc jed­nak ka­pe­lu­sza – je­że­li pan dziś w po­łu­dnie nie uiścisz się z za­le­głe­go czyn­szu za lo­kal, to prze­sta­niesz być pa­nem tej kan­ce­la­ryi, jako też swo­ich wspa­nia­łych ru­cho­mo­ści.

– My­śla­łem o tem.

– No, i co pan za­mie­rzasz uczy­nić?

– Jak pan wi­dzisz, go­tów je­stem stół ten po­ciąć na drob­ne drza­zgi. Po­tem przyj­dzie ko­lej na krze­sło.

– All ri­ght! – ale to nie wie­le. Splu­wacz­ki są przy­najm­niej z bla­chy, te mu­szą oca­leć!

– Słów­ko! – prze­rwał puł­kow­nik – kie­dy mija ostat­ni ter­min?

– Dziś w po­łu­dnie! – obo­jęt­nie od­parł za­py­ta­ny.

W tej­że chwi­li puł­kow­nik sta­nął tuż przy nim i otwo­rzył drzwi z roz­ka­zu­ją­cym ru­chem ręki.

– Je­że­li w cią­gu dwóch se­kund nie znaj­dziesz się pan za drzwia­mi – za­wo­łał – to pana wy­rzu­cę. W po­łu­dnie wol­no bę­dzie panu ro­bić, co się panu spodo­ba, do po­łu­dnia jed­nak ja tu pa­nem je­stem. Kto wie, co może zajść w cią­gu dwóch go­dzin.

Przy­by­ły cof­nął się do wyj­ścia, na pro­gu jed­nak sta­nął i ro­ze­śmiał się.

– Od jak daw­na nie mia­łeś pan żad­ne­go klien­ta, my boy? Już pew­nie od ja­kie­go roku. Cie­ka­wym też bar­dzo, zkąd pan wy­trza­śniesz w cią­gu dwóch go­dzin 300 dol­la­rów, bo tyle na­le­ży się od pana to­wa­rzy­stwu?

Dłu­żej nie mógł mó­wić, gdyż w tej­że chwi­li drzwi za­mknę­ły mu się przed no­sem, a ha­łas, jaki usły­szał po za nie­mi, ka­zał mu przy­pusz­czać, że puł­kow­nik w pa­sji sko­czył na splu­wacz­ki i po­de­ptał je oby­dwie­ma no­ga­mi.

Wi­sto­cie, puł­kow­nik, klnąc, ile się zmie­ści, spa­stwił się nad splu­wacz­ka­mi, od­ciął scy­zo­ry­kiem jesz­cze parę drza­zeg drze­wa od sto­łu, oczy­ścił się i w koń­cu ob­tarł pot z czo­ła. Na­stęp­nie, jął na nowo gwiz­dać Yan­kee-Do­odle, wcią­gnął przy tem krót­ki, sza­ry sur­dut, wło­żył na gło­wę der­by, wziął po­sre­brza­ną la­skę w jed­ną, dwa zaś ar­ku­sze ak­to­we­go pa­pie­ru w dru­gą rękę i wy­szedł z kan­ce­lar­ji. Win­da z bły­ska­wicz­ną szyb­ko­ścią opu­ści­ła go z dwu­na­ste­go pię­tra do bra­my głów­nej. Tu po­my­ślał przez kil­ka se­kund i po­biegł w kie­run­ku wschod­nim przez jed­ne z ol­brzy­mich drzwi fron­to­wych. Puł­kow­nik Car­gill, wno­sząc z po­wierz­chow­no­ści, był tem, co się daje wy­ra­zić sło­wem "dude", "swell", fi­lut, zręcz­ne nic do­bre­go, urwis z to­wa­rzy­stwa. Ubra­nie miał ele­ganc­kie, ale nie­za­pła­co­ne. Był wy­so­kie­go wzro­stu, o ciem­nych oczach i wło­sach, ze sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­nym wą­sem. W sfe­rach han­dlo­wych cie­szył się złą opin­ja; uwa­ża­no go za czło­wie­ka uczci­we­go i nic nie mo­gło go do­tąd po­zba­wić tego hań­bią­ce­go mia­na. Z po­cząt­ku było mu to zu­peł­nie obo­jęt­nem, po wy­pi­sie bo­wiem z uni­wer­sy­te­tu, ma­jąc lat 21, oże­nił się bo­ga­to, po­sag zaś żony str­wo­nił w cią­gu lat pię­ciu do ostat­nie­go cen­ta. Na­stęp­nie, za­czął się oglą­dać za pra­cą i klien­te­lą, urzą­dził so­bie kan­ce­lar­ję i po­sta­no­wił dojść do pie­nię­dzy bez prze­bie­ra­nia w środ­kach. Zna­jo­mi od­stą­pi­li go zu­peł­nie; nikt mu nie ufał, wąt­pio­no w spryt jego, i wie­dział, że je­że­li nie uda mu się jaki "ka­wał" nad­zwy­czaj­ny, to nic go nie po­sta­wi na nogi. Szu­kał oka­zji, ale na­próż­no; je­że­li się tra­fiał jaki "ca­sus", to inni sprzą­ta­li mu go z przed nosa, on zaś był aż nad­to le­ni­wy i cięż­ki, aże­by zdo­być się na pierw­szeń­stwo. I oto do­brnął do trzy­dziest­ki, miał tro­je głod­nych dzie­ci i mnó­stwo pil­nych dłu­gów, a na­to­miast, ani jed­nej "przy­go­dy", któ­ra­by go uczy­ni­ła ad­wo­ka­tem gło­śnym i za­da­ła kres jego nie­do­li. Sta­nął na tym punk­cie, z któ­re­go wy­brnąć było nie­po­do­bień­stwem. Co­kol­wiek mia­ło war­tość z jego nie­ru­cho­mo­ści, to wszyst­ko po­za­sta­wiał, a jego miesz­ka­nie sta­no­wi­ło ob­raz nę­dzy i roz­pa­czy. I jesz­cze raz sku­pił całą ener­gję, jaka mu się tyl­ko po­zo­sta­ła, i po­sta­no­wił po­chwy­cić w ręce pierw­szy lep­szy traf, choć­by to na­wet być mia­ło szczy­tem nie­do­rzecz­no­ści… W kil­ka mi­nut po opusz­cze­niu swej kan­ce­lar­ji, puł­kow­nik sta­nął w pa­ła­cu "La­wy­ers-As­so­cia­tion" przy ul. Mon­ro­se Nr. 216, gdzie co­dzien­nie zbie­ra­ło się wie­lu z jego ko­le­gów. Spraw­dziw­szy nie­znacz­nym ru­chem za­war­tość swo­jej drob­ni­cy w ka­mi­zel­ce, zbli­żył się do bu­fe­tu i za­żą­dał szklan­kę pon­czu. Za­nim mu go po­da­no, jął prze­glą­dać dzien­ni­ki, a im dłu­żej je prze­glą­dał, tem od­dech sta­wał mu się krót­szym. Jed­no z pism przy­ta­cza­ło taką wia­do­mość, że twarz mu za­czę­ła się mie­nić, a we wszyst­kich ru­chach jego znać było stan go­rącz­ko­wy. Nie spoj­rzał na­wet, że mu po­da­no na­pój, za­praw­ny gwoź­dzi­ka­mi i cy­na­mo­nem, ze­rwał się z miej­sca i krzyk­nął:

– "Re­ady!"

– Cóż tak cie­ka­we­go wy­czy­ta­łeś, puł­kow­ni­ku? – za­py­tał sto­ją­cy tuż obok ko­le­ga,

– O – od­parł nie­dba­le – umarł je­den z mo­ich przy­ja­ciół. Znasz go: mil­jo­ner Wil­son.

– Aw! – rze­cze pierw­szy skwa­pli­wie – czy­ta­łeś te­sta­ment? Ar­cy­dzie­ło! Nic mu nie moż­na za­rzu­cić! Ale bo też spo­rzą­dzał go Big­gle­by, pierw­szy ad­wo­kat City.

– Pierw­szy? Czy po­dob­na? – za­py­tał puł­kow­nik – są­dził­bym, że zna­leź­li­by się lep­si.

– Może ty, puł­kow­ni­ku – drwią­co za­uwa­żył ko­le­ga.

Ale puł­kow­nik wy­próż­nił szklan­kę, za­pła­cił i po­wo­li wy­szedł z sali. Z chwi­lą jed­nak, gdy się zna­lazł na uli­cy, sza­le­nie szyb­ko pu­ścił się na dwo­rzec dro­gi że­la­znej, ku­pił bi­let, wpadł do wa­go­nu i po­je­chał za mia­sto.

…………………………………

Pan W. S. Wil­son, za­moż­ny wła­ści­ciel du­że­go domu ko­mi­so­we­go, sie­dział przy ra­chun­kach w swo­im ga­bi­ne­cie, gdy mu wrę­czo­no na­stę­pu­ją­cy bi­let wi­zy­to­wy;

Puł­kow­nik Wa­shing­ton D. Car­gill,

At­torn­cy at Law.

In­te­res nie cier­pią­cy zwło­ki. Pan Wil­son po­my­ślał chwi­lę – na­zwi­sko było mu obce, ka­zał jed­nak pro­sić i na­wet pod­szedł parę kro­ków do "puł­kow­ni­ka", któ­re­go na­stęp­nie po­sa­dził na swo­im fo­te­lu, sam sia­da­jąc na po­bliz­kiem krze­śle.

– Czem mogę słu­żyć, puł­kow­ni­ku? – za­py­tał grzecz­nie i spo­koj­nie.

– Well – od­parł za­gad­nię­ty: – przy­cho­dzę do pana, pa­nie Wil­son, w spra­wie, któ­ra może być z wiel­ką ko­rzy­ścią za­rów­no dla pana, jak i dla pań­skiej ro­dzi­ny. Wszak pan Ma­di­son Wil­son, któ­ry umarł wła­śnie, był pań­skim bra­tem?

– Tak. To jest, bra­tem przy­rod­nim.

– Wiem o tem. Nic nie szko­dzi. Znasz pan za­pew­ne treść te­sta­men­tu nie­bosz­czy­ka, te­sta­men­tu, któ­ry zo­stał spo­rzą­dzo­ny za uprzed­niem po­ro­zu­mie­niem się z ro­dzi­ną, przez nie – ja­kie­go Big­gle­by, ad­wo­ka­ta? Mam tu ze sobą ga­ze­tę, w któ­rej pi­szą, że ś… p. Ma­di­son Wil­son zo­sta­wił cały ma­ją­tek żo­nie i dwóm cór­kom. Ma­ją­tek wy­no­si okrą­głe 12, 000, 000 dol­la­rów. Za­pew­niam pana, że jest to je­den z naj­cie­kaw­szych wy­pad­ków, ja­kie mi się zda­rzy­ły w dłu­giej prak­ty­ce ad­wo­kac­kiej – a mu­sia­łeś pan, bez wąt­pie­nia, sły­szeć, że je­stem dość obe­zna­ny ze spra­wa­mi spad­ko­we­mi! Otóż, przy­szło mi do gło­wy, aże­by i tej spra­wie nadać kie­ru­nek wła­ści­wy, nie­tyl­ko dla od­stra­sze­nia od po­dob­nych krę­tactw tego… tego pana Big­gle­by, któ­ry, na­wia­sem mó­wiąc, jest so­bie le­d­wie mier­nym ad­wo­ka­tem, ale nad­to i głów­nie, dla przy­wró­ce­niu panu, sza­now­ny pa­nie Wil­son, świę­cie przy­pa­da­ją­ce­go mu dzie­dzic­twa.

Pan Wil­son spoj­rzał na go­ścia z po­wąt­pie­wa­niem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: