- W empik go
Humor węgierski: historje małżeńskie i inne humoreski - ebook
Humor węgierski: historje małżeńskie i inne humoreski - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 238 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biedna Natalja!
Rzuciła się tam, na miękki dywan, zaściełający podłogę jadalni, podczas gdy jej zawzięty mąż Alfred wybiegł do swego pokoju, ażeby "wymuskać się" i dom opuścić!
Jleż to zawodów zdołała już wycierpieć ta młoda kobieta od chwili, gdy z panny Natalji Homoky stała się panią Alfredową Illoky!… Jak przykrem było dla niej choćby to zaniechanie podróży poślubnej, które jej małżonek, adwokat, starał się upozorować nawałem zajęć, co jednak, jej zdaniem, wcale nie miało słusznej podstawy! Albo czyliż godzi się z pojęciem młodego małżeństwa ta jego przyczenka do jej kapelusza
o nią, jak to się nim zachwycał!… Albo to…
I po cóż wreszcie wyszczególniać te wszystkie chmury na horyzoncie wspólnego pożycia młodej pary? Wolę odrazu przejść do katastrofy, dzięki której Natalja znalazła się na podłodze.
Proszę sobie wyobrazić młodą kobietę, którą pan mąż zaraz w pierwszych dniach miodowego miesiąca uprzedza w te słowa: "Daruj, ale dziś wieczorem nie mogę być w domu! Od wielu lat jestem członkiem pewnego stowarzyszenia knajpiarzy, którzy zbierają się co środa, a którym zmuszony byłem przyrzec święcie, na honor, że pozostanę im wiernym i po ślubie… " To, co powiedziałaby każda kobieta, opuszczona w ten sposób przez męża, to samo rzekła i Natalja: zaczęła mu robić wymówki, płakać, prosić, zaklinać go na wszystko. Zaczęła od ogólnie przyjętej maksymy: "Małżonkowie powinni zawsze jadać razem, " skończyła zaś wybuchem czysto subjektywnym: "O matko, moja matko! Gdybyś wiedziała, z pewnością nigdybyś nie dopuściła do tego związku!"
Atoli, uparty Alfred głuchy był na wszelkie perswazje.
Zbrojny w cierpliwość, zniósł szturm wymówek ze stoickim spokojem. Nie dość natem, poważył się nawet dodać złośliwie, że jeżeli wychodzi, to czyni to w interesie samej Natalji, bo gdyby nie poszedł, to opinja bez kwestji uznałaby ją za tyrankę domu, za Heroda-babę, co pantoflami wojuje.
Po takiej apostrofie złożył na jej pięknem czole zwykły pocałunek i oddalił się.
Dokąd? Do "białych lisów!" Tak zwano jeden stół w knajpie, przy którym zbierali się dobrzy znajomi – nazwa oryginalna, jak wogóle wszystkie nazwy tego rodzaju stołów.
Pewnego pięknego dnia, a raczej mówiąc ściślej, pewnej nocy, gdy Alfred wrócił do Penatów domowych, zastał żonę, leżącą na dywanie – nie w krwi, bynajmniej, lecz w szlafroczku, który równie uroczo stroił jej buzię, jak chmurny cień dąsu, powlekający rysy tejże buzi. Tą pozycją spodziewała się wywołać wielkie wrażenie; była to demonstracja przeciwko chłodom jego serca! Mąż – mówiła sobie – poruszony takim widokiem, zapyta ją, jak dawno leży na podłodze, a wtedy dojdzie go wstrząsająca do głębi wiadomość, iż w tej pozycji żona jego spędziła cały wieczór! Zdawało jej się niepodobieństwem, ażeby wieść taka nie obudziła w nim współczucia, i ażeby nie przy – brał miny skruszonej dla przebłagania zagniewanych bogów! Może nie tak poetycznie, ale w podobnym sensie rezonowała Natalja i z bijącem sercem wsłuchiwała się w coraz bliższe kroki męża na korytarzu.
Nic bardziej nie gniewa, jak rozwiana pewność! Sytuacja, jaką zastał mąż Natalji, bynajmniej go nie wzruszyła; nie okazał ani cienia skruchy, przeciwnie, najobojętniej w świecie jął opowiadać żonie, jak przyjemnie udało mu się spędzić wieczór.
Tego rodzaju perypetje zdarzały się już nieraz w ciągu pierwszych miesięcy pożycia małżonków – czyliż więc i dziś miała się powtórzyć taka sama scena?
Nie, to być nie może! Zrozpaczona kobieta ujęła główkę w obie dłonie i, po chwili namysłu, rzekła do siebie: "Muszę się sama przekonać, dokąd on chodzi; muszę poznać tych "białych lisów, " co zakłócają nam spokój domowy. Podejdę go znienacka. Kobiecie nie wypada, otóż, przebiorę się za mężczyznę!"
Zerwała… się z miejsca, wpadła do garderoby i przyniosła jeden z kostiumów męża. Zamknęła się w swoim buduarze i już po upływie kilku minut uśmiechnęła się do niej z lustra postać młodego i zręcznego chłopca, który, przymierzając kapelusz tyrolski, próbował, jak mu będzie więcej do twarzy: na oczy, czy z czoła. Po dopasowaniu kapelusza i przypięciu wysokiego kołnierzyka męskiego, z całej buzi pozostał jedynie śliczny zadarty nosek! Ogromnie podobała się sobie w tem przebraniu, a gdy zapuściła rączki w kieszenie paltota, śmiała się i omal że nie zapomniała, iż tym chłopcem jest jedna z najnieszczęśliwszych kobiet na świecie, którą mąż porzucił dla jakichś "białych lisów!"
Ach! Co to? Co nagle dobywa z kieszeni paltota? List! Ciekawość podnieca ją, by go przeczytać… List nie na to wpada do rąk młodych kobiet, ażeby nie miał być czytanym… Pismo znajome… Ach, tak, to charakter Pawła Szyca, starego koleżki jej męża, koleżki, który go wprowadził do jej rodziców, a tem samem przyczynił się do skojarzenia tego niefortunnego związku.
Już pierwsze zdania listu obudziły w niej niezmierne zaciekawienie, tak, że chciwie pochłonęła całość, dosłownie brzmiącą, jak następuje:
"Kochany Przyjacielu!
Za kilka dni ożenisz się, śpieszę przeto złożyć ci życzenia na tę nową drogę życia, którą róże usłać ci mogą, jeżeli je tylko wyhodować potrafisz. Natalja jest piękną, dobrą i rozumną – posiada jednak pewną wadę, której, niestety, sama podołać nie może, a tą wadą jest to, że jako jedynaczka u swoich rodziców, stanowiła w domu punkt środkowy wszystkich planet, krążących dookoła, że każdy z domowników był na jej usługi, że cały świat starał się przewidzieć jej chęci, że ją rozpieszczono, że obchodzono się z nią, jak z jajkiem, że – słowem, Natalja jest dzieckiem nawskroś zbałamuconem i zepsutem! U takich natur skłonność do despotyzmu staje się koniecznością; pragnęłyby one z mężów swoich uczynić maszyny, poruszające się według ich woli i rozkazu. Tak jest, kochany Alfredzie; śledziłem was od chwili, gdyście byli zaręczeni i przyszedłem do przekonania, że jeżeli odrazu nie przedsięweźmiesz odpowiedniego pokierowania swą żoną, jeżeli nie wytresujesz jej odpowiednio, to ona sama zacznie tresować ciebie!… Nie będziesz mógł ani krokiem wyjrzeć z domu bez jej wyraźnego pozwolenia, niewolno ci będzie wyciągnąć się na kanapie, kiedy jej się spodoba, ażebyś siedział na fotelu, a gdy zechcesz wypalić cygaro, będziesz ją musiał prosić wpierw o przyzwolenie…
( "Aj! aj!" – szepnęła Natalja).
…. Bardzo niewiele kobiet posiada tyle rozsądku, iżby nie tamować swobody ruchów swym mężom, a jeżeli się nie mylę, to mniej, niż którakolwiek inna, twoja Natalja posiada kwalifikacji do usamowolnienia swojego męża. Dlatego też powinieneś starać się o pozyskanie swobody, nie dla nadużycia, bynajmniej, lecz dla możności składania jej w dobrowolnej ofierze swojej pani. A. wieszli, co jabym uczynił na twojem miejscu? Dam ci przepis, tem skuteczniejszy, że już doświadczony. Wypróbowałem go z jaknajlepszym skutkiem na własnej żonie. Zacząłbym przedewszystkiem od zaniechania podróży poślubnej; zaraz potem wprowadziłbym drogą żoneczkę w tryb życia powszedniego, ażeby w upojeniach pierwszych, rozkoszy, nieznacznie a równocześnie, przyzwyczajała się do porządków domowych…
( Jakie odkrycie! A więc to dlatego podróż poślubna nie doszła do skutku!)
…. Następnie, wygrałbym atut najwyższy, ażeby się przekonać, do jakiego stopnia doszło jej posłuszeństwo i jak dalece wpływy moje zyskały na powadze. Niechby np. zrobiła ofiarę ze swej próżności…
( Aha! kapelusz á la Rembrandt!)
…. Jeżeli ją zrobi, to nie cofnij się przed szachem najdonioślejszym i pójdź za moim przykładem: ja bo w pierwszych dniach mojego pożycia z żoną wymówiłem sobie jeden wieczór wolny, pod pozorem, że muszę go spędzać w gronie przyjaciół, których bez namysłu ochrzciłem mianem "Białych Lisów. " Walki domowe, jakie musiałem odbywać w interesie instytucji "Białych Lisów'" były mi wprawdzie bardzo nie na rękę. Bolało mnie, serdecznie bolało udręczać w ten sposób kochaną żoneczkę… ale środek ten pomógł. Przeistoczenie było zupołne… "
Natalja nie czytała dłużej. Wystarczyło i tego aż nadto do wywołania na jej usteczkach arcyfiglarnego uśmiechu. Zdjęła co żywo ubranie męskie i przebrała się w batysty. Raz jeszcze spojrzała w lustro, poprawiła niesfornie kręcące się włosy nad czołem… poczem przeszła do swego buduaru i wsparła nóżki na kominku.
Czekała.
Alfred musiał mijać ten pokój, opuszczając ołtarz domowy dla nory "Białych Lisów. " Zdawało się, że idzie. Czyjeś kroki słychać w sąsiednich pokojach. Poszedł, potem się cofnął… Czyżby się miał wahać?
Tak jest, waha się.
Alfred w głębi duszy staczał z sobą srogie, walki, a jakkolwiek z poczucia ogólnoludzkiej litości wyrwał nam się okrzyk: "Biedna Natalja!", nie mniejsze jednak współczucie winniśmy Alfredowi. Cierpiał tak samo, jak jego pani; jej łzy, jak krople gorącego oleju, spadały na jego duszę; jej skargi i wymówki raniły mu serce, a jego natura, pełna uległości, byłaby już po tysiąc razy chętnie pokój zawarła, gdyby nie zasada i jej konieczna potrzeba.
W gruncie serca musiał on przyznawać słuszność swemu koledze Pawłowi i zgadzał się z nim jaknajzupełniej, że łagodna szkoła pożycia małżeńskiego żonie jego może wyjść tylko na dobre.
O ile jednak dotkliwą i ciężką była ta walka za wolność, o tyle stanowiła błahostkę w porównaniu z tym bólem, jaki go dręczył, z chwilą wyjścia za próg domu i przymusowego wałęsania się po mieście. Jakże nudne i nużące były dla niego te spacery nocne!
"Białe Lisy" nie istniały; nie potrzebował więc wcale kierować swoich kroków do jakiegoś stałego stołu w knajpie. Tam nikt nań nie czekał. Musiał opuścić swój ciepły, miły, zaciszny kącik domowy, ażeby włóczyć się bezmyślnie po nudnych, zimnych i zabłoconych ulicach. Niekiedy wstępował na chwilę do kawiarni lub restauracji, gdzie dawniej można było zastać dobrych przyjaciół i znajomych lecz albo nie spotykał ich na dawnych miejscach, albo też – Bogiem a prawdą – ci, których zastawał, wydawali mu się niesłychanie nudni. Ale czyż mogło być inaczej! Wszak nie mieli teraz żadnych wspólnych interesów, któreby ich wiązały ze sobą; sprawy bieżące omówiono w kilka minut, a potem całe towarzystwo nudziło się haniebnie. Bez kwestji, jego stan wewnętrzny przyczyniał się również niemało do tych objawów niezadowolenia! To, co miał w sobie najlepszego, to właśnie zostawił w domu; skargi, płacze i opuszczenie żony wciąż mu stawały przed oczyma i z gniewem mówił sam do siebie, że było to niegodziwem, ażeby dwie istoty, stworzone na to, ażeby się wspólnie bawić, zmuszone były nudzić się obecnie!
Dlatego też, jaknajskwapliwiej opuszczał kawiarnie, kładł palto i kapelusz i szedł wałęsać się po wstrętnem mieście…
Gdyby się można było wśliznąć do domu niepostrzeżenie, uczyniłby to niezawodnie: odsiedziałby sam u siebie, do jakiej północy, a potem udałby, że co tylko powrócił…
Cóż więc ma teraz począć? Myśli, zastanawia się i chwieje się w swojem postanowieniu.
Jeszcze raz przemocą zwycięża serce, jeszcze raz z wysiłkiem woli, powiada sobie – naprzód!
Drzwi się otwarły.
Natalja i Alfred stanęli oko w oko.
Ale co to znaczy? Co to za dziwne zakłopotanie, które wstrzymuje cię, Alfredzie? Zamiast w ponurej ciemności, buduar tonie w blasku niezliczonych świateł. Żona składa ci ukłon z czarownym uśmiechem!
– Jakto? Jeszcze jesteś w domu? – pyta jaknajweselszym głosem. – Sądziłam, żeś już dawno wyszedł.
– Musiałem napisać list, i to mnie zatrzymało – odpowiada Alfred, nie mogąc opanować zdziwienia.
– Spieszże się, kochanku, już jest po ósmej, a twoi "lisi" towarzysze będą mieli urazę, jeżeli się spóźnisz… Ależ, mój Boże, dlaczego patrzysz na mnie z takiem zdziwieniem?
– Pytasz się jeszcze o to? – i Alfred kładzie swój kapelusz na małym buduarowym stoliczku. – Twoje zachowanie się mnie dziwi! Dotąd zawsze domagałaś się, ażebym został w domu, a dziś sama zachęcasz mnie do wyjścia!?
– Nie myśl o mojej dawnej niedorzeczności… Przebacz, żem postępowała tak nierozsądnie.
Co mówiąc, wyciągnęła doń rączkę, którą on porwał i uściskał.
Sam nie wie, jak się to stało, ale otóż siedzi w drugim fotelu, tuż obok żony.
– Jakto, więc ty, aniołeczku, dawniej źle postępowałaś? – mierzy ją Alfred błyszczącym wzrokiem, podczas gdy palcami bawi się koronką jej szlafroczka.
– Naturalnie! Byłam egoistką… chciałam pozbawić cię wolności… ale przyrzekam od dziś gruntowną zmianę… Dla mnie, możesz sobie iść, gdzie ci się tylko podoba, możesz się ze mną wcale a wcale nie liczyć… Słyszałeś? Zegar uderzył kwadrans – kwadrans po ósmej! "Białe Lisy" czekają na ciebie – śpieszże się!
– Mogą sobie dłużej poczekać! – wyszeptał Alfred, pochylając głowę na ramię żony.
– Ale biała owieczka lęka się białych lisów!… Oni gotowi ją rozerwać i zdusić, gdy dla niej w domu zostaniesz?
Przy tych słowach Natalja sięgnęła po chusteczkę, a z jej kieszeni wypadł jakiś list na ziemię.
Alfred podniósł go i poznał pismo swojego przyjaciela Pawła.
Oboje wybuchnęli serdecznym śmiechem, który się skończył na długim, długim pocałunku.
… Od tej chwili pani IIIoky nigdy już nie słyszała o "Białych Lisach. "