Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Humor węgierski: historje małżeńskie i inne humoreski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Humor węgierski: historje małżeńskie i inne humoreski - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 238 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

"BIA­ŁE LISY. "

Bied­na Na­tal­ja!

Rzu­ci­ła się tam, na mięk­ki dy­wan, za­ście­ła­ją­cy pod­ło­gę ja­dal­ni, pod­czas gdy jej za­wzię­ty mąż Al­fred wy­biegł do swe­go po­ko­ju, aże­by "wy­mu­skać się" i dom opu­ścić!

Jleż to za­wo­dów zdo­ła­ła już wy­cier­pieć ta mło­da ko­bie­ta od chwi­li, gdy z pan­ny Na­tal­ji Ho­mo­ky sta­ła się pa­nią Al­fre­do­wą Il­lo­ky!… Jak przy­krem było dla niej choć­by to za­nie­cha­nie po­dró­ży po­ślub­nej, któ­re jej mał­żo­nek, ad­wo­kat, sta­rał się upo­zo­ro­wać na­wa­łem za­jęć, co jed­nak, jej zda­niem, wca­le nie mia­ło słusz­nej pod­sta­wy! Albo czy­liż go­dzi się z po­ję­ciem mło­de­go mał­żeń­stwa ta jego przy­czen­ka do jej ka­pe­lu­sza

o nią, jak to się nim za­chwy­cał!… Albo to…

I po cóż wresz­cie wy­szcze­gól­niać te wszyst­kie chmu­ry na ho­ry­zon­cie wspól­ne­go po­ży­cia mło­dej pary? Wolę od­ra­zu przejść do ka­ta­stro­fy, dzię­ki któ­rej Na­tal­ja zna­la­zła się na pod­ło­dze.

Pro­szę so­bie wy­obra­zić mło­dą ko­bie­tę, któ­rą pan mąż za­raz w pierw­szych dniach mio­do­we­go mie­sią­ca uprze­dza w te sło­wa: "Da­ruj, ale dziś wie­czo­rem nie mogę być w domu! Od wie­lu lat je­stem człon­kiem pew­ne­go sto­wa­rzy­sze­nia knaj­pia­rzy, któ­rzy zbie­ra­ją się co śro­da, a któ­rym zmu­szo­ny by­łem przy­rzec świę­cie, na ho­nor, że po­zo­sta­nę im wier­nym i po ślu­bie… " To, co po­wie­dzia­ła­by każ­da ko­bie­ta, opusz­czo­na w ten spo­sób przez męża, to samo rze­kła i Na­tal­ja: za­czę­ła mu ro­bić wy­mów­ki, pła­kać, pro­sić, za­kli­nać go na wszyst­ko. Za­czę­ła od ogól­nie przy­ję­tej mak­sy­my: "Mał­żon­ko­wie po­win­ni za­wsze ja­dać ra­zem, " skoń­czy­ła zaś wy­bu­chem czy­sto sub­jek­tyw­nym: "O mat­ko, moja mat­ko! Gdy­byś wie­dzia­ła, z pew­no­ścią nig­dy­byś nie do­pu­ści­ła do tego związ­ku!"

Ato­li, upar­ty Al­fred głu­chy był na wszel­kie per­swa­zje.

Zbroj­ny w cier­pli­wość, zniósł szturm wy­mó­wek ze sto­ic­kim spo­ko­jem. Nie dość na­tem, po­wa­żył się na­wet do­dać zło­śli­wie, że je­że­li wy­cho­dzi, to czy­ni to w in­te­re­sie sa­mej Na­tal­ji, bo gdy­by nie po­szedł, to opin­ja bez kwe­stji uzna­ła­by ją za ty­ran­kę domu, za He­ro­da-babę, co pan­to­fla­mi wo­ju­je.

Po ta­kiej apo­stro­fie zło­żył na jej pięk­nem czo­le zwy­kły po­ca­łu­nek i od­da­lił się.

Do­kąd? Do "bia­łych li­sów!" Tak zwa­no je­den stół w knaj­pie, przy któ­rym zbie­ra­li się do­brzy zna­jo­mi – na­zwa ory­gi­nal­na, jak wo­gó­le wszyst­kie na­zwy tego ro­dza­ju sto­łów.

Pew­ne­go pięk­ne­go dnia, a ra­czej mó­wiąc ści­ślej, pew­nej nocy, gdy Al­fred wró­cił do Pe­na­tów do­mo­wych, za­stał żonę, le­żą­cą na dy­wa­nie – nie w krwi, by­najm­niej, lecz w szla­frocz­ku, któ­ry rów­nie uro­czo stro­ił jej bu­zię, jak chmur­ny cień dąsu, po­wle­ka­ją­cy rysy tej­że buzi. Tą po­zy­cją spo­dzie­wa­ła się wy­wo­łać wiel­kie wra­że­nie; była to de­mon­stra­cja prze­ciw­ko chło­dom jego ser­ca! Mąż – mó­wi­ła so­bie – po­ru­szo­ny ta­kim wi­do­kiem, za­py­ta ją, jak daw­no leży na pod­ło­dze, a wte­dy doj­dzie go wstrzą­sa­ją­ca do głę­bi wia­do­mość, iż w tej po­zy­cji żona jego spę­dzi­ła cały wie­czór! Zda­wa­ło jej się nie­po­do­bień­stwem, aże­by wieść taka nie obu­dzi­ła w nim współ­czu­cia, i aże­by nie przy – brał miny skru­szo­nej dla prze­bła­ga­nia za­gnie­wa­nych bo­gów! Może nie tak po­etycz­nie, ale w po­dob­nym sen­sie re­zo­no­wa­ła Na­tal­ja i z bi­ją­cem ser­cem wsłu­chi­wa­ła się w co­raz bliż­sze kro­ki męża na ko­ry­ta­rzu.

Nic bar­dziej nie gnie­wa, jak roz­wia­na pew­ność! Sy­tu­acja, jaką za­stał mąż Na­tal­ji, by­najm­niej go nie wzru­szy­ła; nie oka­zał ani cie­nia skru­chy, prze­ciw­nie, naj­obo­jęt­niej w świe­cie jął opo­wia­dać żo­nie, jak przy­jem­nie uda­ło mu się spę­dzić wie­czór.

Tego ro­dza­ju pe­ry­pe­tje zda­rza­ły się już nie­raz w cią­gu pierw­szych mie­się­cy po­ży­cia mał­żon­ków – czy­liż więc i dziś mia­ła się po­wtó­rzyć taka sama sce­na?

Nie, to być nie może! Zroz­pa­czo­na ko­bie­ta uję­ła głów­kę w obie dło­nie i, po chwi­li na­my­słu, rze­kła do sie­bie: "Mu­szę się sama prze­ko­nać, do­kąd on cho­dzi; mu­szę po­znać tych "bia­łych li­sów, " co za­kłó­ca­ją nam spo­kój do­mo­wy. Po­dej­dę go znie­nac­ka. Ko­bie­cie nie wy­pa­da, otóż, prze­bio­rę się za męż­czy­znę!"

Ze­rwa­ła… się z miej­sca, wpa­dła do gar­de­ro­by i przy­nio­sła je­den z ko­stiu­mów męża. Za­mknę­ła się w swo­im bu­du­arze i już po upły­wie kil­ku mi­nut uśmiech­nę­ła się do niej z lu­stra po­stać mło­de­go i zręcz­ne­go chłop­ca, któ­ry, przy­mie­rza­jąc ka­pe­lusz ty­rol­ski, pró­bo­wał, jak mu bę­dzie wię­cej do twa­rzy: na oczy, czy z czo­ła. Po do­pa­so­wa­niu ka­pe­lu­sza i przy­pię­ciu wy­so­kie­go koł­nie­rzy­ka mę­skie­go, z ca­łej buzi po­zo­stał je­dy­nie ślicz­ny za­dar­ty no­sek! Ogrom­nie po­do­ba­ła się so­bie w tem prze­bra­niu, a gdy za­pu­ści­ła rącz­ki w kie­sze­nie pal­to­ta, śmia­ła się i omal że nie za­po­mnia­ła, iż tym chłop­cem jest jed­na z naj­niesz­czę­śliw­szych ko­biet na świe­cie, któ­rą mąż po­rzu­cił dla ja­kichś "bia­łych li­sów!"

Ach! Co to? Co na­gle do­by­wa z kie­sze­ni pal­to­ta? List! Cie­ka­wość pod­nie­ca ją, by go prze­czy­tać… List nie na to wpa­da do rąk mło­dych ko­biet, aże­by nie miał być czy­ta­nym… Pi­smo zna­jo­me… Ach, tak, to cha­rak­ter Paw­ła Szy­ca, sta­re­go ko­leż­ki jej męża, ko­leż­ki, któ­ry go wpro­wa­dził do jej ro­dzi­ców, a tem sa­mem przy­czy­nił się do sko­ja­rze­nia tego nie­for­tun­ne­go związ­ku.

Już pierw­sze zda­nia li­stu obu­dzi­ły w niej nie­zmier­ne za­cie­ka­wie­nie, tak, że chci­wie po­chło­nę­ła ca­łość, do­słow­nie brzmią­cą, jak na­stę­pu­je:

"Ko­cha­ny Przy­ja­cie­lu!

Za kil­ka dni oże­nisz się, śpie­szę prze­to zło­żyć ci ży­cze­nia na tę nową dro­gę ży­cia, któ­rą róże usłać ci mogą, je­że­li je tyl­ko wy­ho­do­wać po­tra­fisz. Na­tal­ja jest pięk­ną, do­brą i ro­zum­ną – po­sia­da jed­nak pew­ną wadę, któ­rej, nie­ste­ty, sama po­do­łać nie może, a tą wadą jest to, że jako je­dy­nacz­ka u swo­ich ro­dzi­ców, sta­no­wi­ła w domu punkt środ­ko­wy wszyst­kich pla­net, krą­żą­cych do­oko­ła, że każ­dy z do­mow­ni­ków był na jej usłu­gi, że cały świat sta­rał się prze­wi­dzieć jej chę­ci, że ją roz­piesz­czo­no, że ob­cho­dzo­no się z nią, jak z jaj­kiem, że – sło­wem, Na­tal­ja jest dziec­kiem na­wskroś zba­ła­mu­co­nem i ze­psu­tem! U ta­kich na­tur skłon­ność do de­spo­ty­zmu sta­je się ko­niecz­no­ścią; pra­gnę­ły­by one z mę­żów swo­ich uczy­nić ma­szy­ny, po­ru­sza­ją­ce się we­dług ich woli i roz­ka­zu. Tak jest, ko­cha­ny Al­fre­dzie; śle­dzi­łem was od chwi­li, gdy­ście byli za­rę­cze­ni i przy­sze­dłem do prze­ko­na­nia, że je­że­li od­ra­zu nie przed­się­weź­miesz od­po­wied­nie­go po­kie­ro­wa­nia swą żoną, je­że­li nie wy­tre­su­jesz jej od­po­wied­nio, to ona sama za­cznie tre­so­wać cie­bie!… Nie bę­dziesz mógł ani kro­kiem wyj­rzeć z domu bez jej wy­raź­ne­go po­zwo­le­nia, nie­wol­no ci bę­dzie wy­cią­gnąć się na ka­na­pie, kie­dy jej się spodo­ba, aże­byś sie­dział na fo­te­lu, a gdy ze­chcesz wy­pa­lić cy­ga­ro, bę­dziesz ją mu­siał pro­sić wpierw o przy­zwo­le­nie…

( "Aj! aj!" – szep­nę­ła Na­tal­ja).

…. Bar­dzo nie­wie­le ko­biet po­sia­da tyle roz­sąd­ku, iżby nie ta­mo­wać swo­bo­dy ru­chów swym mę­żom, a je­że­li się nie mylę, to mniej, niż któ­ra­kol­wiek inna, two­ja Na­tal­ja po­sia­da kwa­li­fi­ka­cji do usa­mo­wol­nie­nia swo­je­go męża. Dla­te­go też po­wi­nie­neś sta­rać się o po­zy­ska­nie swo­bo­dy, nie dla nad­uży­cia, by­najm­niej, lecz dla moż­no­ści skła­da­nia jej w do­bro­wol­nej ofie­rze swo­jej pani. A. wiesz­li, co ja­bym uczy­nił na two­jem miej­scu? Dam ci prze­pis, tem sku­tecz­niej­szy, że już do­świad­czo­ny. Wy­pró­bo­wa­łem go z jak­naj­lep­szym skut­kiem na wła­snej żo­nie. Za­czął­bym przedew­szyst­kiem od za­nie­cha­nia po­dró­ży po­ślub­nej; za­raz po­tem wpro­wa­dził­bym dro­gą żo­necz­kę w tryb ży­cia po­wsze­dnie­go, aże­by w upo­je­niach pierw­szych, roz­ko­szy, nie­znacz­nie a rów­no­cze­śnie, przy­zwy­cza­ja­ła się do po­rząd­ków do­mo­wych…

( Ja­kie od­kry­cie! A więc to dla­te­go po­dróż po­ślub­na nie do­szła do skut­ku!)

…. Na­stęp­nie, wy­grał­bym atut naj­wyż­szy, aże­by się prze­ko­nać, do ja­kie­go stop­nia do­szło jej po­słu­szeń­stwo i jak da­le­ce wpły­wy moje zy­ska­ły na po­wa­dze. Nie­chby np. zro­bi­ła ofia­rę ze swej próż­no­ści…

( Aha! ka­pe­lusz á la Rem­brandt!)

…. Je­że­li ją zro­bi, to nie cof­nij się przed sza­chem naj­do­nio­ślej­szym i pójdź za moim przy­kła­dem: ja bo w pierw­szych dniach mo­je­go po­ży­cia z żoną wy­mó­wi­łem so­bie je­den wie­czór wol­ny, pod po­zo­rem, że mu­szę go spę­dzać w gro­nie przy­ja­ciół, któ­rych bez na­my­słu ochrzci­łem mia­nem "Bia­łych Li­sów. " Wal­ki do­mo­we, ja­kie mu­sia­łem od­by­wać w in­te­re­sie in­sty­tu­cji "Bia­łych Li­sów'" były mi wpraw­dzie bar­dzo nie na rękę. Bo­la­ło mnie, ser­decz­nie bo­la­ło udrę­czać w ten spo­sób ko­cha­ną żo­necz­kę… ale śro­dek ten po­mógł. Prze­isto­cze­nie było zu­poł­ne… "

Na­tal­ja nie czy­ta­ła dłu­żej. Wy­star­czy­ło i tego aż nad­to do wy­wo­ła­nia na jej ustecz­kach ar­cy­fi­glar­ne­go uśmie­chu. Zdję­ła co żywo ubra­nie mę­skie i prze­bra­ła się w ba­ty­sty. Raz jesz­cze spoj­rza­ła w lu­stro, po­pra­wi­ła nie­sfor­nie krę­cą­ce się wło­sy nad czo­łem… po­czem prze­szła do swe­go bu­du­aru i wspar­ła nóż­ki na ko­min­ku.

Cze­ka­ła.

Al­fred mu­siał mi­jać ten po­kój, opusz­cza­jąc oł­tarz do­mo­wy dla nory "Bia­łych Li­sów. " Zda­wa­ło się, że idzie. Czy­jeś kro­ki sły­chać w są­sied­nich po­ko­jach. Po­szedł, po­tem się cof­nął… Czyż­by się miał wa­hać?

Tak jest, waha się.

Al­fred w głę­bi du­szy sta­czał z sobą sro­gie, wal­ki, a jak­kol­wiek z po­czu­cia ogól­no­ludz­kiej li­to­ści wy­rwał nam się okrzyk: "Bied­na Na­tal­ja!", nie mniej­sze jed­nak współ­czu­cie win­ni­śmy Al­fre­do­wi. Cier­piał tak samo, jak jego pani; jej łzy, jak kro­ple go­rą­ce­go ole­ju, spa­da­ły na jego du­szę; jej skar­gi i wy­mów­ki ra­ni­ły mu ser­ce, a jego na­tu­ra, peł­na ule­gło­ści, by­ła­by już po ty­siąc razy chęt­nie po­kój za­war­ła, gdy­by nie za­sa­da i jej ko­niecz­na po­trze­ba.

W grun­cie ser­ca mu­siał on przy­zna­wać słusz­ność swe­mu ko­le­dze Paw­ło­wi i zga­dzał się z nim jak­naj­zu­peł­niej, że ła­god­na szko­ła po­ży­cia mał­żeń­skie­go żo­nie jego może wyjść tyl­ko na do­bre.

O ile jed­nak do­tkli­wą i cięż­ką była ta wal­ka za wol­ność, o tyle sta­no­wi­ła bła­host­kę w po­rów­na­niu z tym bó­lem, jaki go drę­czył, z chwi­lą wyj­ścia za próg domu i przy­mu­so­we­go wa­łę­sa­nia się po mie­ście. Jak­że nud­ne i nu­żą­ce były dla nie­go te spa­ce­ry noc­ne!

"Bia­łe Lisy" nie ist­nia­ły; nie po­trze­bo­wał więc wca­le kie­ro­wać swo­ich kro­ków do ja­kie­goś sta­łe­go sto­łu w knaj­pie. Tam nikt nań nie cze­kał. Mu­siał opu­ścić swój cie­pły, miły, za­cisz­ny ką­cik do­mo­wy, aże­by włó­czyć się bez­myśl­nie po nud­nych, zim­nych i za­bło­co­nych uli­cach. Nie­kie­dy wstę­po­wał na chwi­lę do ka­wiar­ni lub re­stau­ra­cji, gdzie daw­niej moż­na było za­stać do­brych przy­ja­ciół i zna­jo­mych lecz albo nie spo­ty­kał ich na daw­nych miej­scach, albo też – Bo­giem a praw­dą – ci, któ­rych za­sta­wał, wy­da­wa­li mu się nie­sły­cha­nie nud­ni. Ale czyż mo­gło być in­a­czej! Wszak nie mie­li te­raz żad­nych wspól­nych in­te­re­sów, któ­re­by ich wią­za­ły ze sobą; spra­wy bie­żą­ce omó­wio­no w kil­ka mi­nut, a po­tem całe to­wa­rzy­stwo nu­dzi­ło się ha­nieb­nie. Bez kwe­stji, jego stan we­wnętrz­ny przy­czy­niał się rów­nież nie­ma­ło do tych ob­ja­wów nie­za­do­wo­le­nia! To, co miał w so­bie naj­lep­sze­go, to wła­śnie zo­sta­wił w domu; skar­gi, pła­cze i opusz­cze­nie żony wciąż mu sta­wa­ły przed oczy­ma i z gnie­wem mó­wił sam do sie­bie, że było to nie­go­dzi­wem, aże­by dwie isto­ty, stwo­rzo­ne na to, aże­by się wspól­nie ba­wić, zmu­szo­ne były nu­dzić się obec­nie!

Dla­te­go też, jak­naj­skwa­pli­wiej opusz­czał ka­wiar­nie, kładł pal­to i ka­pe­lusz i szedł wa­łę­sać się po wstręt­nem mie­ście…

Gdy­by się moż­na było wśli­znąć do domu nie­po­strze­że­nie, uczy­nił­by to nie­za­wod­nie: od­sie­dział­by sam u sie­bie, do ja­kiej pół­no­cy, a po­tem udał­by, że co tyl­ko po­wró­cił…

Cóż więc ma te­raz po­cząć? My­śli, za­sta­na­wia się i chwie­je się w swo­jem po­sta­no­wie­niu.

Jesz­cze raz prze­mo­cą zwy­cię­ża ser­ce, jesz­cze raz z wy­sił­kiem woli, po­wia­da so­bie – na­przód!

Drzwi się otwar­ły.

Na­tal­ja i Al­fred sta­nę­li oko w oko.

Ale co to zna­czy? Co to za dziw­ne za­kło­po­ta­nie, któ­re wstrzy­mu­je cię, Al­fre­dzie? Za­miast w po­nu­rej ciem­no­ści, bu­du­ar to­nie w bla­sku nie­zli­czo­nych świa­teł. Żona skła­da ci ukłon z cza­row­nym uśmie­chem!

– Jak­to? Jesz­cze je­steś w domu? – pyta jak­naj­we­sel­szym gło­sem. – Są­dzi­łam, żeś już daw­no wy­szedł.

– Mu­sia­łem na­pi­sać list, i to mnie za­trzy­ma­ło – od­po­wia­da Al­fred, nie mo­gąc opa­no­wać zdzi­wie­nia.

– Spie­szże się, ko­chan­ku, już jest po ósmej, a twoi "lisi" to­wa­rzy­sze będą mie­li ura­zę, je­że­li się spóź­nisz… Ależ, mój Boże, dla­cze­go pa­trzysz na mnie z ta­kiem zdzi­wie­niem?

– Py­tasz się jesz­cze o to? – i Al­fred kła­dzie swój ka­pe­lusz na ma­łym bu­du­aro­wym sto­licz­ku. – Two­je za­cho­wa­nie się mnie dzi­wi! Do­tąd za­wsze do­ma­ga­łaś się, aże­bym zo­stał w domu, a dziś sama za­chę­casz mnie do wyj­ścia!?

– Nie myśl o mo­jej daw­nej nie­do­rzecz­no­ści… Prze­bacz, żem po­stę­po­wa­ła tak nie­roz­sąd­nie.

Co mó­wiąc, wy­cią­gnę­ła doń rącz­kę, któ­rą on po­rwał i uści­skał.

Sam nie wie, jak się to sta­ło, ale otóż sie­dzi w dru­gim fo­te­lu, tuż obok żony.

– Jak­to, więc ty, anio­łecz­ku, daw­niej źle po­stę­po­wa­łaś? – mie­rzy ją Al­fred błysz­czą­cym wzro­kiem, pod­czas gdy pal­ca­mi bawi się ko­ron­ką jej szla­frocz­ka.

– Na­tu­ral­nie! By­łam ego­ist­ką… chcia­łam po­zba­wić cię wol­no­ści… ale przy­rze­kam od dziś grun­tow­ną zmia­nę… Dla mnie, mo­żesz so­bie iść, gdzie ci się tyl­ko po­do­ba, mo­żesz się ze mną wca­le a wca­le nie li­czyć… Sły­sza­łeś? Ze­gar ude­rzył kwa­drans – kwa­drans po ósmej! "Bia­łe Lisy" cze­ka­ją na cie­bie – śpie­szże się!

– Mogą so­bie dłu­żej po­cze­kać! – wy­szep­tał Al­fred, po­chy­la­jąc gło­wę na ra­mię żony.

– Ale bia­ła owiecz­ka lęka się bia­łych li­sów!… Oni go­to­wi ją ro­ze­rwać i zdu­sić, gdy dla niej w domu zo­sta­niesz?

Przy tych sło­wach Na­tal­ja się­gnę­ła po chu­s­tecz­kę, a z jej kie­sze­ni wy­padł ja­kiś list na zie­mię.

Al­fred pod­niósł go i po­znał pi­smo swo­je­go przy­ja­cie­la Paw­ła.

Obo­je wy­buch­nę­li ser­decz­nym śmie­chem, któ­ry się skoń­czył na dłu­gim, dłu­gim po­ca­łun­ku.

… Od tej chwi­li pani IIIo­ky nig­dy już nie sły­sza­ła o "Bia­łych Li­sach. "
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: