- W empik go
Hybryda - ebook
Hybryda - ebook
Kontynuacja "Tajemnicy latarni morskiej".
Tomek niecierpliwie czeka na osiągnięcie osiemnastego roku życia, aby pospieszyć na pomoc siostrze. Jego okrutna ciotka Barbara mieszka wraz z nim w warszawskim domu i nie ulega wątpliwości, że knuje coś złego.
Aby dowiedzieć się, gdzie znajduje się siostra Tomka, grupa przyjaciół wybiera się na poszukiwania Florentyny, dawnej służącej w rodowej posiadłości. Przyjeżdżając na miejsce dokonują nieprzyjemnego odkrycia.
Czas nagli. Po świecie wodnych stworzeń roznosi się plotka, że hybryda żyje i nie ma czasu do stracenia. Należy ruszać na ratunek. Tymczasem nie tylko Tomek chce uratować siostrę. Na jego drodze staje Barbara i jeszcze ktoś trzeci, kogo nikt się nie spodziewał w grze.
Pewnej burzowej nocy plany Tomka ulegają raptownej zmianie i od tego czasu już nic nie będzie takie samo. Na pomoc przychodzą mu wodne stworzenia. Tomek idzie do celu, ale powoli opuszczają go siły i nie wie czy da radę uwolnić siostrę ze szponów zła.
Tymczasem czeka na niego jeszcze jedna tajemnica. kiedy ją pozna, wszystko ulegnie raptownej zmianie.
Spis treści
Prolog
Część I
Przygotowanie
Rozdział 1 Tęsknota
Rozdział 2 Poszukiwania Florentyny
Rozdział 3 Dziennik Florentyny
Rozdział 4 Nocna konfrontacja
Rozdział 5 Odwiedziny Arlety
Rozdział 6 Oko w oko z Barbarą
Część II
Poszukiwanie
Rozdział 7 Powrót nad morze
Rozdział 8 Tragedia
Rozdział 9 Rusałki
Rozdział 10 Strzygi
Rozdział 11 Atak
Rozdział 12 Między południcami
Rozdział 13 Latawice
Część III
Życie za życie
Rozdział 14 Nie ma czasu do stracenia
Rozdział 15 Tajfun
Rozdział 16 Zatrzymany czas
Rozdział 17 Zasadzka
Rozdział 18 Historia Markusa
Rozdział 19 Ucieczka
Rozdział 20 Pomoc
Rozdział 21 Śmierć
Rozdział 22 Inne oczy
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-494-9 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Syreny, o których tu piszę, nie istnieją w materialnym świecie, jak nie istniejesz już Ty. Ale wierzę, że gdzieś tam przecież są. I Ty tam musisz być, bo inaczej Bóg nie mógłby skonstruować tego świata.
Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło...
Oby tam Stwórca spoglądał już na Ciebie lepszym wzrokiem, bo jakkolwiek mówi się, że doświadczenia są częścią naszego życia i dzięki nim robimy się twardzi, lepsi... może lepiej czasami nie doświadczać, może lepiej po prostu tylko spokojnie żyć.Prolog
Gdy miałem dziewięć lat morze zabrało mi rodziców. Musiało coś odebrać, by parę lat później obdarować z nawiązką w celu wynagrodzenia bolesnej straty. Nagrodą okazała się syrena, do której zapałałem uczuciem.
W blasku latarni morskiej po raz pierwszy spojrzałem w jej oczy i przepadłem na wieczność.
Z czasem, gdy coraz więcej tajemnic mojej rodziny poczęło wyłaniać się z mroków przeszłości, wszystko runęło. Na szczęście miałem u boku kochającą babcię i dwójkę przyjaciół, którzy nigdy mnie nie opuszczą.
Dowiedziałem się że mam siostrę, hybrydę, jakiej świat nie widział. Moim zadaniem jest odnalezienie jej i uwolnienie z rąk Zakonu.
Pragnąłem też uczynić coś, dzięki czemu mógłbym dumnie stwierdzić, że jestem synem swojego ojca.
Nie wiedziałem, że nade mną zbierały się burzowe chmury. Łapy ciemności powoli wyłaniały się z mroku i zaczynały zbliżać się coraz bardziej.
Kiedy wreszcie nadeszła burza zrozumiałem, że jestem w potrzasku. Z siłami tak wielkimi nie miałem żadnych szans.
W moje oczy wiał wiatr i nie potrafiłem iść dalej.
Czy pozostanie mi już tylko kapitulacja?Część I
Przygotowanie
Rozdział 1 Tęsknota
Tego dnia padał deszcz. Właściwie powinienem napisać: rankiem zaskoczyła nas prawdziwa ulewa. Niemalże cały dzień przesiedziałem przy oknie i patrzyłem przed siebie. Woda tak kojąco spływała po szybie. Dosyć szybko nastał wieczór, więc patrzyłem na siebie w odbiciu szklanej tafli, jakbym patrzył w lustro. Moja twarz rozmazywała się i tańczyła. Przypominała twarz kogoś innego...
Za każdym razem podczas takiej pogody przypominałem sobie o Lamantynie. Spotkałem ją podczas dziwnej burzy tuż pod nieistniejącą latarnią morską, gdy wzburzona woda zalewała mi twarz, jak zalewała oblicze odbijające się w szybie. Słyszałem śpiew syreny i na nowo przeżywałem nasze pierwsze spotkanie.
W ciągu paru lat mój świat zmienił się diametralnie. Odebrano mi rodziców, w zamian dając samotność i ciotkę, która mnie nie znosiła. Chociaż miałem dwóch przyjaciół, moją dawną opiekunkę Lubę oraz szkolnego kolegę Łukasza, tak naprawdę bywały momenty, w których czułem się przeraźliwie samotny i nic na to nie umiałem poradzić. Wiele zawdzięczałem babci, bo gdyby jej nie było, nie wiem, jakbym sobie z tym wszystkim poradził. Babcia była tak silną osobowością, że w czasie największych problemów wzięła sprawy w swoje ręce i tym samym nadała odpowiedni tor mojemu życiu. Dzięki niej wypełniło się przeznaczenie, jakby babcia była kimś, kto tym wszystkim rządził, choć oczywiście tak nie było.
Spotkanie Lamantyny, syreny żyjącej w morzu, to było najpiękniejsze, co mnie mogło w życiu spotkać. Przecież właściwie żaden człowiek na świecie nie może się pochwalić doświadczeniami dotyczącymi syren. Te tajemnicze i mistyczne istoty zamieszkiwały wody mórz i oceanów świata, ukrywając się przed wzrokiem ludzi. Niestety, jeżeli czasem zdarzyło się, że jednak ktoś je zobaczył, od razu zapalała się w nim chęć złapania, posiadania. Jakby można je było łowić jak ryby. Dlatego puszczali się w pogoń za syrenami, podpisując tym swój los. Syreny bowiem nie udało się złapać nigdy żadnemu śmiertelnikowi, choć o jednym przypadku mówiłapewna legenda. Wiadomo, było to tylko podanie...
Niestety, z tego powodu syreny zostały owiane złą sławą, jakoby zwodziły mężczyzn śpiewem na manowce...
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos tykania zegara wiszącego na ścianie, jakby dopiero teraz wskazówki zaczęły się poruszać po orbicie.
Cisza w domu była ogłuszająca. Wszystkie odgłosy wydawały się brzmieć znacznie głośniej, przybierały na sile. Pewnie gdyby obok przechodziła mrówka czy pająk, też bym to usłyszał.
Nie wiem dlaczego, ale od paru dni prześladował mnie wzrok matki, którego nie potrafiłem zapomnieć po feralnej burzy na morzu. Tamtego dnia na jachcie mama intensywnie wpatrywała się w morze, jakby czegoś wyglądała. Chciała w nim coś dojrzeć, nie ulegało wątpliwości. Może siostry? Może kogoś z rodziny? Jak długo właściwie żyją syreny? Czy życie w morzu jest podobne naszemu? Czy też czas biegnie tam szybciej? Albo na odwrót, wolniej? Jak długo żyją takie istoty?
Wzrok matki, patrzącej na mnie tak, jakby wiedziała... A może przeczuwała, co się wydarzy? Przecież, o ile mi się wydaje, przed zaśnięciem słyszałem syreni śpiew. Może to wszystko było zaplanowane? Na samą myśl dreszcze przebiegły mi po plecach, bo nie chciało mi się wierzyć, aby matka była tak okrutna i wraz z ojcem zaplanowała coś takiego. Co prawda, mogła z powrotem wrócić do swojego świata, ale tata był zwyczajnym człowiekiem, więc pod wodą nie czekało go nic innego jak pewna śmierć. Może tęsknota za domem okazała się za wielka...
Po chwili w głowie znowu usłyszałem krzyk ojca: „Nie powinniśmy byli tu wracać. Oni się o ciebie upominają!” Nie mogło więc chodzić o plan matki, ponieważ również zdawała się być wystraszona.
Babcia zawsze powtarzała, że morze upomina się o swoje. Czy było tak w tym przypadku? Chciałem wierzyć, że matka z ojcem naprawdę tego nie planowali, że nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafili w to miejsce, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.
Syreny nie mogły być złe, powtarzałem sobie. Jedna z nich uratowała mi wtedy życie, inne się mną opiekowały, jak Panna Marcelina. Tak bardzo mi jej brakowało. Przyzwyczaiłem się do tej spokojnej i tajemniczej kobiety. Otwierała mi przed oczami zaczarowane światy. To dzięki niej poznałem baśniowe istoty, dowiedziałem się, gdzie mieszkają i gdzie można je spotkać. Kazała uważać podczas nauki, czego nie musiała robić, ponieważ jej opowieści wciągały. Mówiła, że kiedyś może przyjść czas, że będę potrzebował pieniędzy i choć jeszcze nie wiedziałem na co, wierzyłem jej jak nikomu innemu. Niestety ktoś ją zamordował w naszym domu. Winnego nie znaleziono. Z początku policja uważała, że to ciotka Barbara odpowiada za jej śmierć, jednak nie udowodniono winy. Oczywiście też podejrzewałem ciotkę z początku, ale później zrozumiałem, że to nie mogła być ona...
Tęskniłem za Lamantyną, jak już wspomniałem. Nie było dnia bym o niej nie myślał. Już nawet jedzenie nie smakowało jak dawniej. Wydawało mi się, że mógłbym się bez niego obejść. Starczyłoby tylko trochę wody w ciągu dnia...
To sama syrena wybrała mnie na oblubieńca. Rzuciła czar, wpadłem w sidła jej uroku i nie potrafiłem się wydostać. Byłem ofiarą, ale jednocześnie wybrankiem. Mówi się, że kiedy syrena raz sobie kogoś wybierze, gdy komuś ukaże twarz i pewnego dnia się ujawni, człowiek przepada na wieki. Tak stało się w moim przypadku. Nie miałem nic przeciwko temu.
Najważniejsza jednak i najpilniejsza zdawała się być sprawa zaginionej siostry. Hybrydy. Pół człowieka, pół ryby. Istoty posiadającej magiczne zdolności.
W tym czasie przemyślenia przerwała mi kucharka Emilia, która zapukawszy do drzwi, weszła cicho do środka.
– Przyniosłam jedzenie. Babcia wskazuje, że jeżeli coś zostanie na talerzu, będziesz miał z nią do czynienia.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Udając, że wzdycham, wzruszyłem ramionami i szurając butami podszedłem do stołu.
– Jeżeli babcia wskazuje...
Emilia pokiwała głową i stanęła, patrząc w oczekiwaniu.
– Czy coś się stało? – zapytałem po chwili, odrywając się od jedzenia.
– Nie.
– Stoi tu pani i wyraźnie na coś czeka.
– Muszę poczekać na pusty talerz. Mam cię przypilnować.
Pokiwałem przecząco głową i wróciłem do jedzenia.
Po spożyciu wszystkiego, co było na tacy, wydawało mi się, że pęknę. Położyłem się na sofie i na nowo zacząłem myśleć o siostrze.
Ktoś ją uprowadził z domu. Jeżeli prawdą jest, że matka z ojcem sprowadzili na świat takie dziecko, nie ulegało wątpliwości, że chciano się go pozbyć, lub pozyskać dla siebie. Magiczne zdolności, jakie miała posiadać, były tutaj wystarczającym powodem.
Z czułością pomyślałem o ojcu. Za wszelką cenę, nawet zza grobu, starał się zapewnić mi dobre dzieciństwo. Musiałem czekać do osiemnastego roku życia, aby usłyszeć prawdę o siostrze. Wiedział, że gdybym dowiedział się tego wcześniej, wyruszyłbym na poszukiwania bez zastanowienia i odpowiedniego przygotowania. Teraz, kiedy byłem już dorosły, mogłem podjąć decyzje. Żałowałem bardzo straconego czasu, jednak zdawałem sobie również sprawę, że będąc dzieckiem, nie zdziałałbym wiele. Nawet teraz nie miałem zbyt wielkiej pewności, czy się uda. Musiała mi wystarczyć jedynie wiara, którą rozwijałem w sobie każdego dnia. Wierzyła we mnie również babcia, więc nie mogłem nie podołać zadaniu, do którego zostałem wybrany.
Deszcz nadal bębnił o parapety za oknem, wydzwaniając monotonną melodię. Nie zapowiadało się, żeby miało przestać padać. Najlepiej zwinąłbym się w kłębek na łóżku i zasnął. Ale nie chciało mi się spać. Chciałem działać.
Wybiegłem na korytarz i zapukałem do drzwi pokoju babci.
– Wejdź – usłyszałem, jakby wiedziała, kto stoi przed progiem.
– Babciu – powiedziałem od razu, siadając obok. – Muszę z tobą porozmawiać.
Odłożyła księgę, w której się zaczytywała i zwróciła na mnie uwagę.
– O co chodzi?
– Gdzie jest klucz do teatru? Chciałbym tam pojechać i zobaczyć go znowu na własne oczy.
– Czy jest ku temu powód?
– Tak. Jeżeli chcesz, możesz pojechać ze mną. Powiem ci w odpowiednim momencie, jeżeli to, co zamierzam, okaże się słuszną sprawą.
Babcia wstała i otworzyła jedną z zamkniętych na klucz szafek. Wyciągnęła go ze środka i podchodząc, podała mi, wpatrując się we mnie tajemniczo.
– Wiedziałaś gdzie jest? – zdziwiłem się, że klucz się nie zapodział gdzieś w zgiełku w trakcie ostatnich miesięcy.
– Oczywiście. Przyglądam mu się niemalże każdego dnia.
– Dlaczego? Przecież to zwykły klucz.
– Nie powiedziałabym – odparła tajemniczo.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Dla obcych może się wydawać zwykłym kluczem, ale dla ciebie to klucz wyjątkowy. Widzę żar coraz bardziej rozpalający się w twoich oczach, jestem bardzo wrażliwa na takie sprawy. Ten klucz to twoja przyszłość i dobrze o tym wiesz. Czekałam dnia, kiedy do mnie przyjdziesz w tym celu.
– Nie mogłaś przecież przewidzieć...
– Że zechcesz obudzić demony z przeszłości? Masz pragnienie w oczach. Chcesz być podobny do ojca. Wskrzesić na nowo teatr tak, aby znowu stał się narodową chlubą. Zetrzeć złą sławę i pokazać światu, jak bardzo się mylił, że zapomniał o nim na tak długi czas.
Stałem zdziwiony, zapatrzony w nią z szeroko otwartymi oczami. Dokładnie o to chodziło, ale przecież nigdy nie afiszowałem się z tym zamiarem, skąd więc mogła wiedzieć?
– Czytasz w moich myślach? – zapytałem cicho, wytrącony na chwilę z równowagi.
Uśmiechnęła się i podeszła do biurka, skąd z górnej szuflady wyjęła dwa zdjęcia. Jedno moje i jedno ojca, kiedy był w mniej więcej moim wieku.
– Zobacz – powiedziała. – Co o tym sądzisz?
Przypatrzyłem się fotografii uważniej.
– Co sądzę? Widzę ojca i syna. Chyba w takim samym wieku. Nawet jesteśmy podobni – moje usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
– Podobni? Jesteście jak dwie krople wody! Patrząc na ciebie, widzę swojego syna. Nie dziw się więc, że potrafię rozeznać się co do twoich planów. Nie różnisz się od niego wiele. Jak znałam jego, tak też znam ciebie.
– Uf – westchnąłem, udając że ocieram pot z czoła. – Bo już się bałem, że jesteś jakąś wróżką czy kimś takim...
– Nie naśmiewaj się ze starej kobiety – powiedziała, mierzwiąc mi czuprynę. – Nie jestem wróżką, ale z własnego doświadczenia wiem, że tacy ludzie istnieją. Nie mam na myśli tych wróżek, do których udają się ludzie po rady, ale tych które naprawdę „widzą”. Jedną z nich może być twoja zaginiona siostra.
Miała rację, oczywiście, ale na wspomnienie o siostrze niepokój zalęgnął się w duszy. Musiałem jak najprędzej zacząć szukać...
– Pojedziesz ze mną do teatru?
– Dzisiaj nie. Za chwilę mam spotkanie ze starym znajomym. Idź, jeżeli musisz, ale poproś Łukasza, aby ci towarzyszył.
Zawsze gdy miałem opuścić dom, babcia trwała na tym, bym nie wychodził sam. Bez problemu mogłem spełniać jej życzenia, w każdym razie to.
– Dobrze. Zapytam go.
Podziękowałem za klucz i ruszyłem do pokoju Łukasza. Przechodząc po korytarzu, czułem wyglądającą z każdego kąta pustkę. Od dnia morderstwa, które miało tu miejsce, dom zmienił atmosferę. Nie wiem, czy było to możliwe, ale naprawdę wyczuwałem zmianę. Deszcz nadal bębnił o parapety i nawet zagrzmiało, na szczęście w domu było przyjemnie ciepło.
Zapukałem do drzwi przyjaciela i, słysząc zaproszenie, wszedłem do środka.
– Stary, chodź, zobacz, jaka jazda!
Podszedłem bliżej.
– Co to jest?
– Nie wiem, ale wyglądem przypomina włosy.
Patrzyłem na znalezisko w jego rękach i nie mogłem się nadziwić. Długie, może dwumetrowe włosy, czarne jak smoła, twarde i błyszczące, leżały na podłodze.
– To nie mogą być włosy – powiedziałem, kręcąc głową i dotykając ich w celu przekonania się, co to właściwie może być.
– A mnie się wydaje, że to są włosy – Łukasz stał za swoim.
– Nikt przecież nie ma takich włosów. W każdym razie nigdy o nikim takim nie słyszałem i nie widziałem. Tym bardziej... zresztą, powiedz mi, skąd to masz?
– Znalazłem przed chwilą.
– Gdzie?
– W piwnicy!
– W naszej? – zapytałem głupio.
– Nie. W piwnicy Violetty Villas – prychnął w odpowiedzi. – Oczywiście, że w waszej.
– Co robiłeś w piwnicy?
– Nudziłem się, więc postanowiłem trochę połazić po domu. Wygląda dziś jak stare gmaszysko, nie sądzisz? Taka jakaś ponura atmosfera, dziwna... Jakby kogoś mieli zabić.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Nawet tak nie mów. Dosyć śmierci i tajemnic było w tym domu.
– Wiesz, śmierć jednak, gdybyś nie wiedział, ma to do siebie, że lubi się powtarzać...
– Wiem, nie musisz tego przypominać. Ale kto z nas teraz niby miałby być ofiarą? Ja? Ty? A może babcia? Nie chcę myśleć, że któremuś z was coś się stanie.
– Miejmy nadzieję, że to nie będziemy my. Ale przyznaj, że ostatnio ten dom jakiś taki przyciężkawy się zrobił...
Przyznałem mu rację. To co mówił, było prawdą. Przecież myślałem o tym przed chwilą. Łukasz wypowiadał na głos moje myśli, nie mogłem mieć tego za złe.
– Gdzie dokładnie były te... włosy?
– Przy drugim wyjściu z tyłu domu. Wiesz, są tam drzwi, takie nieużywane. Podszedłem, jakby wiedziony instynktem i od razu przykuły moją uwagę. Były przymknięte drzwiami, więc pewnie komuś, kto uciekał w pośpiechu, nie udało się wyjść na czas, kiedy ktoś inny zamykał drzwi.
– Ale Łukasz – powiedziałem, klękając obok i jeszcze dokładniej wpatrując się w znalezisko. – To naprawdę nie mogą być włosy. Wyglądają...
Pochylił się nade mną.
– Dziwnie? Inaczej? Nieludzko może?
– Tak! – wykrzyknąłem.
– A twoja siostra, o ile wiem, jest pół-syreną i pół-kobietą.
– Myślisz, że to jej?
– Nie wiem, może zapytamy babci?
– Tylko nie wiadomo, czy będzie coś wiedziała. Wydaje mi się, że nigdy jej nie widziała.
Łukasz myślał przez chwilę, potem powiedział:
– Ale jest osoba, która mogłaby te włosy zidentyfikować, zakładając oczywiście, że to naprawdę są włosy!
Zastanowiłem się.
– Florentyna! – wykrzyknąłem nagle.
– Dokładnie!
Nagle ogarnęło mnie podniecenie.
– Musimy ją odnaleźć! Pojedziemy do Wodzisławia Śląskiego i wrócimy z nią tutaj. Przecież może na powrót zając stanowisko w domu. Jest nam potrzebna.
– Nie przyjedzie – pokręcił głową Łukasz. – Za bardzo się boi. Ale tak czy tak, moglibyśmy pojechać. Co jeśli skrywa jeszcze jakieś tajemnice? Tamtego dnia mogło zdarzyć się tu o wiele więcej niż się domyślamy. Te włosy są tego przykładem.
– Masz rację. A więc poszukiwania zaczną się od ponownego odwiedzenia Florentyny. Potem pojadę nad morze, muszę spotkać się z Lamantyną, a następnie... następnie wyruszę w podróż na poszukiwania siostry.
– Wyruszymy! – poprawił przyjaciel.
– Nie mogę cię zabierać w tak ryzykowną podróż! – wykrzyknąłem, uświadamiając sobie jednocześnie, jak głupio to zabrzmiało.
– Nie masz wyjścia. Już dawno postanowiłem.
– Babcia nie pozwoli ci narażać życia.
– Raczej będzie zadowolona, że ktoś ma na ciebie oko.
Machnąłem ręką.
– A, rób, co chcesz. Zakazywał nie będę. Zresztą kompan w podróży może nie będzie takim złym wyjściem z sytuacji.
– Przecież mówiłem...
Przyglądaliśmy się jeszcze chwilę włosom, po czym stwierdziliśmy, że deszcz i tak nie zamierza dać za wygraną, a więc pojedziemy do teatru nawet w taką ulewę. Po powrocie udamy się do babci po poradę.
Już po chwili w obecności ochroniarza wsiadaliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę teatru. Jazda zajęła jakieś dwadzieścia minut, deszcz zacinał tak silnie, że nie widzieliśmy nic w bocznych szybach.
– Okropna pogoda – powiedział kierowca do ochroniarza. – Jakieś urwanie chmury dzisiaj, jakby się wszyscy diabli uwzięli. Ciemno jak w... – tu się powstrzymał, odwrócił w naszą stronę i nic nie powiedział.
Ochroniarz musiał należeć do tych bardzo profesjonalnych, ponieważ siedział wyprostowany, jakby kij połknął i nie odzywał się, żaden mięsień nie drgnął na stalowej twarzy.
Deszcz nie umożliwiał dokładnego przyjrzenia się teatrowi. Podjechaliśmy pod główne wejście.
– Będziemy za pół godziny – powiedziałem i wysiedliśmy z auta. To samo zrobił ochroniarz, nie mógł sobie pozwolić na zostawienie nas samych w żadnej sytuacji, ponieważ otrzymywał za to wynagrodzenie i otrzymał dokładne rozkazy od babci.
Stanąłem przed schodami prowadzącymi do głównego wejścia i zadarłem głowę. Teatr prezentował się imponująco. Zbudowano go w stylu eklektycznym z przewagą neobaroku. Jak okiem sięgnąć wszędzie można było dojrzeć popiersia sławnych oraz postacie, które umieszczono również na fasadzie. Jest to niezwykle urokliwe miejsce, schody do foyer robią na przychodzącym wrażenie małości, zaś sama scena jawi się jako coś wielkiego, gdzie należy zachowywać się z czcią i namaszczeniem. Tam tylko najlepsi mają wstęp. To właśnie na tej scenie zwykli ludzie mogą oklaskiwać wyjątkowe talenty.
Oczami pamięci widziałem sunących tymi schodami ludzi. Kobiety w pięknych kreacjach, mężczyzn w dopasowanych garniturach, kapelusze i laski w rękach. Tak kunsztownie ubranych dam nie można było spotkać w ciągu dnia w Warszawie. Kobiety te potrafiły się nosić, jakby należały do innej rasy. Zapach perfum i tytoniu, jakimi wypełniało się powietrze, sprawiał, że chciałem należeć do tego towarzystwa, jak należał ojciec. Właśnie teraz, stojąc tak w deszczu i moknąc, odczuwałem gdzieś w końcówkach palców podniecenie. Wszystko będzie, pomyślałem. Może świat się wokół nas ulega metamorfozie i zmienia nas samych, ale również mamy możliwość kształtowania go jak plasteliny. Stworzę nowy świat, powstanie do życia coś, co dawno umarło. Znowu zabłysną światła i cała Polska będzie patrzyła na dzień mojego triumfu.
– Chodź do środka, bo zimno – powiedział Łukasz. Dopiero kiedy na niego spojrzałem i zobaczyłem przylegające do czoła włosy, otrząsnąłem się z chwilowych marzeń, które jednak nie mogły trwać dłużej niż parę sekund.
– Przepraszam. Idziemy!
Weszliśmy po schodach, zbliżyliśmy się do drzwi i włożyłem klucz do zamka. Przekręciłem. Ogromnych rozmiarów drzwi, jak wrota do innego świata, rozwarły się przed nami. Weszliśmy do ciemności zalegającej wewnątrz i staliśmy tak przez chwilę, oczarowani. W środku teatr, choć teraz skąpany w ciemności, wyglądał jak za dawnych czasów. I pomyśleć, że jeszcze niedawno Barbara czuła się tu jak ryba w wodzie, podziwiana przez masy. Wszystko się skończyło...
Przeszliśmy korytarzem na tyły i tamtędy prosto na scenę.
– Okropny spokój – wzdrygnął się Łukasz.
– Tak. Takiej ciszy chyba nigdy wcześniej tu nie było. W dobrych czasach teatr nieustannie tętnił życiem.
Patrzyliśmy na loże z pozłacanymi ramami, freski na suficie, ogromny żyrandol na samym środku, obite czerwienią krzesła, ciemne lampy.
– Za jakiś czas – powiedziałem do Łukasza – znowu zapanuje tu zdrowy chaos. Mury tego pomieszczenia będą się zapełniać, a ci, którzy dziś wstydzą się mówić o nim, będą prosili o bilet wstępu.
Łukasz roześmiał się.
– Jak byś chciał tego dokonać? W cuda nie wierzę.
– Bo nie znasz Lamantyny – odpowiedziałem cicho.
Drgnął.
– Co? – popatrzył, jakbym oszalał. – Przecież... Nie zrobisz tego!
– Łukasz, uspokój się.
– Nie zamierzam się uspokajać, jeżeli zamierzasz zrobić największe głupstwo w życiu!
– A jakie to według ciebie głupstwo? – warknąłem.
– Chcesz tu sprowadzić syrenę! – powiedział z wyrzutem, kierując we mnie palec wskazujący. – Ale nie możesz tego zrobić!
– Niby dlaczego? – krzyknąłem, ponieważ wyprowadził mnie tymi słowami z równowagi. Zachowywał się strasznie... świętoszkowato.
Spojrzał za siebie, na ochroniarza, i mówił dalej ciszej, aczkolwiek z takim tonem, że było to równoznaczne z krzykiem.
– Bo to jest zakazane! Sam to mówiłeś. Nie możesz stamtąd niczego zabierać.
– Lamantyna nie jest czymś! To żywa istota! Nic stamtąd nie zabiorę, ale ją tak. I nic się nie stanie.
– Nie? Twój ojciec też zabrał twoją matkę i popatrz, do czego to doprowadziło. Chcesz na siebie sprowadzić nowe nieszczęście? Mało ci kłopotów?
– Ty nic nie rozumiesz! Ja ją kocham! Nie wiesz, jak to jest żyć bez niej każdego dnia! Budzić się nocami i słyszeć w głowie śpiew! Prześladują mnie jej oczy. Dniem i nocą myślę o niej nieustannie. Jak wyobrażasz sobie, że spędzę z nią życie? Jak?
– Przenieś się nad morze!
– Niczego nie rozumiesz – chwyciłem się za głowę, przyciskając ręce do skroni. – Niczego. Nie mogę wyjechać i spędzić tam życia, pozostawiając teatr i całe dziedzictwo. Ten teatr – powiedziałem głośno i wyraźnie, tak aby słyszały mnie również wszystkie ściany i duchy poukrywane po kątach – odżyje na nowo i to za jakąkolwiek cenę!
– Możesz kiedyś żałować swojego wyboru – powiedział już znacznie spokojniej Łukasz.
– Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż później żałować, że się nie zrobiło nic. Takie jest moje zdanie.
– Ja tego nie rozumiem.
– Może dlatego, że jesteś inny? Różnimy się bardzo. Każdy z myśli inaczej i czegoś innego oczekuje od życia. Ale nie spocznę, dopóki nie wrócę godności temu miejscu! Nazwisko ojca zalśni na nowo, zostanie odkurzone i znikną lata ciszy i nieobecności. To również moje dziedzictwo. Syn będzie podążał śladem ojca, czy się to komu podoba, czy też nie.
– Tak, różnimy się. Nie mówię, że robisz źle. Otworzenie teatru, o ile jeszcze kiedyś naprawdę będzie możliwe po tym wszystkim, będzie jedną z najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobisz. Będę w tym pomagał z całego serca. Ale, na miłość boską, zastanów się dwa razy, zanim dokonasz nieodpowiedniego wyboru. Lamantyna może i zagwarantuje ci to, o czym marzysz, ale cena może cię przerosnąć. Bo wszystko, Marek, wszystko ma swoją cenę. Zapamiętaj.
Nastała chwila deprymującej ciszy.
– Dobrze. Nie kłóćmy się. – Nagle rozbolała mnie głowa. – Nie po to tu przyszliśmy.
– Przepraszam. Nie chciałem...
– Daj spokój. Sam zacząłem.
Staliśmy tam tak w ciszy i przyglądaliśmy się sobie. W tym momencie wiedziałem, że cokolwiek się w życiu zdarzy, nic mnie nie rozdzieli z moim przyjacielem. Pokłócimy się może jeszcze tysiące razy, będziemy mieli odmienne zdanie na życie i każdemu co innego będzie odpowiadało, ale jednak przyjaźń pokona wszystkie przeszkody. Nie będzie góry, byśmy nie przeszli jej razem, morza którego nie przepłyniemy, rozpadliny, której nie przeskoczymy i siły, która by nas poróżniła.
– Jesteś moim bratem – powiedziałem.
– Wiem, bracie.
Uścisnęliśmy sobie ręce.
– Dobrze – powiedział. – Zanim jednak podejmiesz decyzję o otwarciu teatru, upłynie wiele wody w rzece. Teraz musimy podążać w przeciwnym kierunku. Pierwszy cel to odnalezienie Florentyny. Potem musimy tak wszystko zorganizować, aby odnaleźć twoją siostrę.
– Tak, siostra w tym momencie jest najważniejsza.
Już mieliśmy wychodzić, kiedy zatrzymałem się i jeszcze raz popatrzyłem na scenę. W mojej pamięci ożywały śmiechy i głosy stojących tu dawno temu ludzi. Widziałem nawet Barbarę, która naprawdę okazała się dobra w tym, co robiła, jej sukces, blask i sławę. Setki uniesionych w górę rąk, kwiaty rzucane pod nogi, co czasem widywałem w transmisjach telewizyjnych. Tak, zapewniłem się, zwracając się do ducha teatru, damy ci nowe życie.
Zamknęliśmy główne drzwi i przebiegliśmy po schodach w stronę czekającego samochodu. Za nami, jak cień, sunął ochroniarz. Wskoczyliśmy do środka.
– Jedziemy! – klepnąłem kierowcę po ramieniu. Już ruszył, kiedy Łukasz wykrzyknął:
– Stój! Ochroniarz!
Auto się zatrzymało z piskiem, a po chwili otworzyły się przednie drzwi i przemoczony do suchej nitki mężczyzna, z marsową miną, wsiadł. Popatrzyliśmy na siebie z Łukaszem i na siłę powstrzymaliśmy wybuch śmiechu.
Droga do domu trwała mniej więcej tyle samo czasu, co droga do teatru. Deszcz nie ustawał i widoczność była ograniczona.
– Prawdziwe urwanie chmury – powiedział kierowca do ochroniarza.
Znowu spojrzałem na Łukasza, a on na mnie.
– To samo mówił, jak jechaliśmy w tamtą stronę – szepnął i już nie mogłem się powstrzymać. Wybuchnąłem śmiechem.
Po chwili uspokoiliśmy się, czerwoni na twarzy ze śmiechu jak buraki i każdy zaczął myśleć o nękających go demonach.
Auto zatrzymało się przed domem. Brama się otworzyła i wjechaliśmy na teren posiadłości. Wyskoczyliśmy i pobiegliśmy do domu.
– To co teraz robimy? – zapytał Łukasz.
Nagle otworzyły się drzwi na piętrze i na górze pojawiła się Luba.
– Chodźcie na kolację. Babcia chce z tobą porozmawiać.
Przeszliśmy do jadalni. Babcia siedziała już przy stole i czekała.
– Chciałaś ze mną mówić, babciu? – zapytałem, siadając obok.
– Tak.
Popatrzyłem na nią. Miała bardzo poważną minę.
– Czy coś się stało?
– Zależy jak się na to spojrzy.
– To znaczy? – zapytałem, marszcząc brwi.
– Jakiś czas temu kazałam śledzić Florentynę, tak na wszelki wypadek. Dzisiaj otrzymałam niepokojącą informację.
Popatrzyłem na Łukasza, on na mnie. Potem zwróciłem wzrok znowu na babcię.
– Florentyna zniknęła.