Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

I dobry Bóg stworzył aktorkę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

I dobry Bóg stworzył aktorkę - ebook

Agata Pruchniewska jest aktorką, która zagrała w moich dwóch filmach: „Kołysance” i „AmbaSSadzie”. A teraz napisała książkę. O świecie filmu między innymi. Agata wie, o czym pisze. I robi to w zabawny sposób.

Bardzo polecam. Juliusz Machulski

Bardzo dowcipna, a zarazem autoironiczna historia, którą czyta się niemal jednym tchem. Odkrywa wiele aktorskich tajników, czy to ze szkoły teatralnej, czy też z produkcji filmowych, ale dzięki niejednokrotnie ciętemu językowi odziera tzw. polski show-biznes z mitów i stereotypów. Autorka opisuje wiele osób znanych z teatralnych desek i szklanego ekranu, co dodatkowo dodaje opowieści pikanterii. W dobie plotek, tabloidalnych newsów i wielu tego typu publikacji ta książka to lekka, ale zdecydowanie inteligentniejsza od nich pozycja,
którą gorąco polecam. Joanna Koroniewska

Moja koleżanka po fachu, z którą miałam przyjemność spędzić kilka dni na różnych planach zdjęciowych, zaskoczyła mnie i napisała (tak jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie) pełną humoru, lekką, ironiczną i bardzo prawdziwą książkę. Czyta się ją jednym tchem. Zabawne zbiegi okoliczności, trudne początki, rozterki, miłość i cięty dowcip – czego chcieć więcej? Kasia Kwiatkowska

Mnie się podoba.
Zbigniew Zamachowski

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62-405-84-8
Rozmiar pliku: 545 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzię­ku­ję pa­ni Mo­ni­ce Szwai za to, że we mnie uwie­rzy­ła i na­mó­wi­ła do na­pi­sa­nia tej książ­ki. Pa­nu Ma­riu­szo­wi Krzy­ża­now­skie­mu za to, że uwie­rzył pa­ni Mo­ni­ce, że war­to we mnie uwie­rzyć.

Dzię­ku­ję Ka­ri­nie Stem­pel-Gan­car­czyk za nie­oce­nio­ną pra­cę, ja­ką wło­ży­ła w re­dak­cję książ­ki.

Dzię­ku­ję wszyst­kim, któ­rzy ze­chcie­li po­móc w re­ali­za­cji zwia­stu­na fil­mo­we­go książ­ki – w szcze­gól­no­ści re­ży­se­ro­wi Fi­li­po­wi Lu­fto­wi, Mag­dzie Ka­rel, Ire­nie Sie­ra­kow­skiej, Zo­si Ko­ło­dziej­czyk i Bart­ko­wi Wa­dze – po­świę­ci­li­ście swój czas, a nie­któ­rzy na­wet za­rost, by mi po­móc – je­ste­ście wspa­nia­li! Dzię­ku­ję też Ju­sty­nie Zie­liń­skiej, Pa­try­cji Dur­skiej, Ma­cie­jo­wi Ma­gow­skie­mu i Paw­ło­wi Lo­ro­cho­wi.

Dzię­ku­ję Lo­so­wi za to, że sta­wia na mo­jej dro­dze lu­dzi tak cie­ka­wych i in­spi­ru­ją­cych, iż moż­na pi­sać o nich po­wie­ści i dzie­je się to wła­ści­wie bez więk­sze­go wy­sił­ku.

I naj­waż­niej­szym lu­dziom na świe­cie – mo­im przy­ja­cio­łom.

Do­brze wie­cie, że bez Was nie by­ło­by nie tyl­ko po­wie­ści o Do­rot­ce, ale w ogó­le nie by­ło­by nic, a gdy­by na­wet coś by­ło – by­ło­by bez sen­su.

Je­ste­ście przy mnie za­wsze. Nie­któ­rzy już od dwu­dzie­stu lat.

Tak, o Was mó­wię. Już Wy wie­cie.

Dzię­ku­ję.

Pru­chaorot­ka prze­glą­da się w lu­strze i oczy­wi­ście nie jest za­do­wo­lo­na z te­go, co wi­dzi.

Od sie­bie z gó­ry nie­zbyt do­kład­nie mo­gę ją obej­rzeć, ale na mo­je oko wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Su­kien­ka ku­pio­na za gro­sze w lum­pek­sie do­brze na niej le­ży, wło­sy Do­rot­ka za­wsze mia­ła ład­ne i za­dba­ne, twarz mo­że nie za bar­dzo mi się uda­ła (mu­sia­łem się na chwil­kę za­my­ślić), ale za to ma do­bre no­gi. O twarz Do­rot­ka czę­sto ma pre­ten­sje, choć mo­im zda­niem moc­no prze­sa­dzo­ne.

Prze­pra­szam bar­dzo, ale w jed­nej mi­nu­cie przy­cho­dzi na świat ja­kieś sto pięć­dzie­siąt istot, każ­da isto­ta ro­dza­ju żeń­skie­go chcia­ła­by być pięk­na – a na­wet ja pew­nych rze­czy nie prze­sko­czę. Nie je­stem w sta­nie za­jąć się jed­no­cze­śnie ni­mi wszyst­ki­mi, choć sta­ram się każ­dą z nich ob­da­ro­wać po rów­no. Do­rot­ce aku­rat tra­fił się bły­sko­tli­wy in­te­lekt i jesz­cze pa­rę cech, o któ­rych póź­niej. Przy roz­da­wa­niu uro­dy wi­docz­nie mia­łem chwi­lę nie­dy­spo­zy­cji, trud­no. Zresz­tą, w mia­rę upły­wu cza­su Do­rot­ka na­by­ła pew­ne umie­jęt­no­ści, dzię­ki któ­rym jej ob­li­cze zy­sku­je na uro­dzie. Sma­ru­je twarz ja­ki­miś spe­cy­fi­ka­mi, na­kła­da na nią prze­róż­ne ma­zi­dła, wzo­ry i ko­lo­ry i w efek­cie są dni, kie­dy na­wet spe­cjal­nie nie na­rze­ka.

Oczy­wi­ście przez więk­szość cza­su Do­rot­ka ana­li­zu­je swo­je man­ka­men­ty, co, jak już przez ty­sią­ce lat mo­je­go urzę­do­wa­nia zdą­ży­łem za­uwa­żyć, jest do­me­ną więk­szo­ści istot ro­dza­ju żeń­skie­go.

Za­uwa­ży­łem rów­nież, że ze zde­cy­do­wa­nie mniej­szym en­tu­zja­zmem isto­ty ro­dza­ju żeń­skie­go przy­stę­pu­ją do ana­li­zy swo­ich za­let. Zu­peł­nie nie wiem, dla­cze­go. U istot ro­dza­ju mę­skie­go jest wręcz od­wrot­nie. O wie­le ła­twiej im osią­gnąć du­żo wyż­szy po­ziom sa­mo­za­do­wo­le­nia przy mi­ni­mal­nym na­kła­dzie środ­ków wła­snych. Ja­ko twór­ca obu płci mu­szę się przy­znać do po­raż­ki, bo ta dys­pro­por­cja jest dla mnie zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ła. Przez ty­siąc­le­cia nie uda­ło mi się nic z tym zro­bić.

Ale chodź­my za Do­rot­ką, bo jak nam uciek­nie, to ko­niec.

Nie wie­cie jesz­cze, że Do­rot­ka bar­dzo szyb­ko się prze­miesz­cza.

Wła­ści­wie Do­rot­ka, jak już gdzieś ru­szy, to pę­dzi.

Pę­dzi i te­raz.

Choć, z ra­cji obu­wia, nie­co wol­niej niż zwy­kle.

Ja­ko że wzu­ła obu­wie na pod­wyż­sze­niu na­zy­wa­nym ob­ca­sa­mi, moż­na za­kła­dać, że idzie na spo­tka­nie z kimś, kto da jej pra­cę, al­bo z kimś, kto ob­da­rzył ją ja­kimś głęb­szym uczu­ciem – z me­go do­świad­cze­nia wy­ni­ka, że tak wła­śnie po­stę­pu­ją isto­ty ro­dza­ju żeń­skie­go. Wiem, że są isto­ty żeń­skie, któ­re wkła­da­ją ta­kie obu­wie bez kon­kret­ne­go po­wo­du tu­dzież, jak utrzy­mu­ją, dla przy­jem­no­ści, ale tych jest zde­cy­do­wa­nie mniej.

Na­sza Do­rot­ka z ca­łą pew­no­ścią do nich nie na­le­ży. Je­śli cho­dzi o obu­wie, Do­rot­ka jest zwo­len­nicz­ką wy­go­dy. Sko­ro więc wzu­ła po­wyż­szy mo­del, za­pew­ne zdą­ża na waż­ne spo­tka­nie. Oczy­wi­ście ja, ja­ko Pan i Wład­ca Świa­ta, do­sko­na­le wiem, na ja­kie, z kim, i ja­ki bę­dzie je­go efekt, ale prze­cież nie bę­dę wam te­go mó­wił na po­cząt­ku, bo ja­ki wte­dy był­by sens mo­jej opo­wie­ści? To by­ło­by zde­cy­do­wa­nie za pro­ste, no i po­zba­wi­ło­by was moż­li­wo­ści po­zna­nia bli­żej na­szej bo­ha­ter­ki. Ode­brał­bym wam oka­zję do przy­glą­da­nia się jej roz­ter­kom, do współ­czu­cia jej, do od­czu­wa­nia iry­ta­cji i do ode­tchnię­cia raz czy dwa z po­czu­ciem ulgi, że nie prze­by­wa­cie w jej naj­bliż­szym oto­cze­niu.

Po­zwól­cie więc, że po­zo­sta­wię was z Do­rot­ką, by­ście mo­gli le­piej ją po­znać, a za­raz po tym al­bo znie­na­wi­dzić, al­bo po­ko­chać (jed­no i dru­gie jest rów­nie praw­do­po­dob­ne).

Do­rot­ka ja­ko zbie­racz­ka nie­zwy­kłych hi­sto­rii i ko­lek­cjo­ner­ka dziw­nych lu­dzi jest nie­oce­nio­na. Jest rów­nież zna­ko­mi­tym przy­kła­dem na to, że ko­bie­cy hart du­cha to twór nie­znisz­czal­ny.

Je­stem z Do­rot­ki dum­ny, nie dla­te­go, że sam ją wy­my­śli­łem, ale dla­te­go, że ni­g­dy się nie pod­da­je i nie tra­ci na­dziei.

Oczy­wi­ście zda­rza jej się na ca­łe ty­go­dnie za­ko­pać pod koł­drą.

Oczy­wi­ście ma mo­men­ty, gdy nie po­ma­ga jej nic, po­za Geo­r­ge’em Mi­cha­elem i tar­tą cze­ko­la­do­wą z wi­śnia­mi.

Oczy­wi­ście, że są dni, gdy ma ocho­tę po­ło­żyć się i umrzeć. Bez, no­men omen, zwło­ki.

Ale to tyl­ko drob­ne, chwi­lo­we nie­dy­spo­zy­cje.

Do­rot­ka zresz­tą szyb­ko o nich za­po­mi­na.

Prze­cież tuż za ro­giem cze­ka­ją zu­peł­nie no­we chwi­lo­we nie­dy­spo­zy­cje, na któ­re mu­si być go­to­wa.

Ak­tu­al­nie Do­rot­ka zmie­rza na spo­tka­nie w spra­wie pra­cy.

Usil­nie pra­gnie pod­jąć ja­kieś za­ję­cie, dla za­pew­nie­nia so­bie by­tu w stop­niu przy­naj­mniej pod­sta­wo­wym.

Do­rot­ka nie ma du­żych wy­ma­gań, to trze­ba jej przy­znać, jest przy tym bar­dzo go­spo­dar­na, a do­dat­ko­wo umie zro­bić coś z ni­cze­go. Na przy­kład zu­pę z dwóch po­mi­do­rów, któ­rą je przez trzy dni, a jak tra­fią się go­ście, to jesz­cze ich po­czę­stu­je; al­bo sto­li­czek ze sta­rej skrzyn­ki po jabł­kach, przy­tar­ga­nej ze śmiet­ni­ka. Kie­dy le­piej ją po­zna­cie, zo­ba­czy­cie, że po­sia­da wie­le nie­ty­po­wych umie­jęt­no­ści. Gdy do­pa­da ją chan­dra, mam­ro­cze pod no­sem, że jak na praw­dzi­we­go czło­wie­ka re­ne­san­su przy­sta­ło, umie co nie­co z każ­dej dzie­dzi­ny, ale są to dzie­dzi­ny ni­ko­mu do ni­cze­go nie­po­trzeb­ne. Jed­nak gdy tyl­ko po­pra­wi jej się na­strój, po­tra­fi po­ma­lo­wać w ty­dzień ca­łe miesz­ka­nie wraz z ka­lo­ry­fe­ra­mi, od­na­wia­jąc przy tym drew­nia­ną bo­aze­rię, stół i trzy krze­sła.

Za­py­ta­cie, dla­cze­go tak wszech­stron­nie uzdol­nio­na oso­ba nie prze­bie­ra w pro­po­zy­cjach roz­licz­nych za­jęć? Otóż Do­rot­ka upar­ła się, by być ak­tor­ką.

Upar­ła się na to już dość daw­no te­mu, gdy bę­dąc dziew­czę­ciem, od­kry­ła, że re­cy­to­wa­nie wier­szy­ków pa­trio­tycz­nych na aka­de­miach pro­cen­tu­je do­bry­mi stop­nia­mi oraz wzru­sze­niem u uzna­wa­nych do­tąd za po­zba­wio­ne ja­kich­kol­wiek uczuć po­lo­ni­stek. Zwłasz­cza moż­li­wość wznie­ca­nia u ko­goś sil­nych emo­cji by­ła dla Do­rot­ki efek­tem, któ­re­go się po swo­ich dzia­ła­niach zu­peł­nie nie spo­dzie­wa­ła, a któ­ry to uzna­ła za wiel­ce po­żą­da­ny, zwłasz­cza że by­ła dziew­czyn­ką nie­śmia­łą i kon­sta­ta­cja, iż mo­że mieć ja­ki­kol­wiek wpływ na emo­cje in­nych, oka­za­ła się dla niej ty­leż mi­ła, co szo­ku­ją­ca.

W tym miej­scu mo­że­my na chwil­kę się za­trzy­mać i zer­k­nąć w prze­szłość.



Do­rot­ka ma je­de­na­ście lat, ja­sne wło­sy za­ple­cio­ne w dwa war­ko­cze i wy­stro­jo­na w strój ga­lo­wy re­cy­tu­je na aka­de­mii wiersz Bro­niew­skie­go, któ­ry nie do koń­ca ro­zu­mie, ale za to do­sko­na­le umie na pa­mięć i ro­bi chy­ba od­po­wied­nie mi­ny i od­stę­py we wła­ści­wych miej­scach. Po­zna­je­my to po tym, że po skoń­czo­nej aka­de­mii do Do­rot­ki pod­bie­ga Znie­na­wi­dzo­na Po­lo­nist­ka (skąd ten wie­le mó­wią­cy pseu­do­nim, za­raz wy­tłu­ma­czę) i ze łza­mi w oczach szep­cze:

– Dziec­ko dro­gie… Dziec­ko… Ja­kie to by­ło pięk­ne. Dziec­ko. Masz ta­lent. Dziec­ko. Do­rot­ko… Mu­sisz… Mu­sisz… Do­rot­ko… Tak się wzru­szy­łam… Ja­kie to by­ło pięk­ne. Masz ta­lent, dziec­ko, masz ta­lent.

Do­rot­ka stoi osłu­pia­ła, po pierw­sze dla­te­go, że Znie­na­wi­dzo­na Po­lo­nist­ka wy­da­wa­ła jej się do­tąd oso­bą nie­zdol­ną do ja­kich­kol­wiek cie­płych uczuć i głęb­szych emo­cji, a po dru­gie dla­te­go, że do­tąd nie zda­rzy­ło się, by Znie­na­wi­dzo­na po­zwo­li­ła so­bie wy­gło­sić zda­nie in­ne niż wie­lo­krot­nie zło­żo­ne, na każ­dym kro­ku pod­kre­śla­jąc wa­gę wła­ści­we­go po­słu­gi­wa­nia się pięk­ną pol­sz­czy­zną.

– Ta dziew­czyn­ka ma ta­lent. Na­praw­dę. Niech pa­ni sa­ma po­wie, czy to nie by­ło pięk­ne? Skąd ta­kie ma­łe dziec­ko wie, jak mó­wić ta­ki wiersz? – Do­rot­ka sły­szy, jak Znie­na­wi­dzo­na Po­lo­nist­ka kon­ty­nu­uje wą­tek, zwra­ca­jąc się do Dy­rek­tor­ki Szko­ły.

Do­rot­ka naj­chęt­niej od­po­wie­dzia­ła­by Znie­na­wi­dzo­nej, że nie wie, skąd, ale że nikt jej nie py­ta, to się nie od­zy­wa.

To jesz­cze nie te cza­sy, gdy za­cznie zbie­rać cię­gi za od­zy­wa­nie się bez py­ta­nia i na każ­dy te­mat. Na ra­zie jest do­brze wy­cho­wa­na i trzy­ma ję­zyk za zę­ba­mi, tym bar­dziej że uwa­ża, iż nie ma nic cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia.

Po po­wro­cie do do­mu i dłu­gich prze­my­śle­niach Do­rot­ka do­szła do wnio­sku, że pod­świa­do­mie do­ko­na­ła na Znie­na­wi­dzo­nej ja­kiejś prze­dziw­nej ma­ni­pu­la­cji za po­mo­cą Bro­niew­skie­go. Ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dzia­ła Po­lo­nist­ki w ta­kim sta­nie, z roz­wia­nym wło­sem i drżą­cy­mi rę­ka­mi.

Do­rot­ce moż­li­wość oglą­da­nia wszyst­kich znie­na­wi­dzo­nych lu­dzi w ta­kiej kon­dy­cji wy­da­ła się moc­no nę­cą­ca.

Tu mo­że słów pa­rę o tym, czym Po­lo­nist­ka za­słu­ży­ła so­bie na tak skraj­nie nie­przy­jem­ny pseu­do­nim.

Otóż trze­ba wam wie­dzieć, że Do­rot­ka po­bie­ra­ła pod­sta­wo­we na­uki w cie­szą­cej się nie­chlub­ną sła­wą naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nej dziel­ni­cy mia­sta. Znie­na­wi­dzo­na Po­lo­nist­ka zy­ska­ła wśród swo­ich uczniów po­wyż­szy pseu­do­nim w od­po­wie­dzi na fakt, że każ­dą lek­cję ję­zy­ka oj­czy­ste­go roz­po­czy­na­ła od na­stę­pu­ją­ce­go mo­no­lo­gu:

– Wi­taj­cie, dro­gie dzie­ci. Dzi­siaj omó­wi­my so­bie wiersz Bro­niew­skie­go/„Jan­ka Mu­zy­kan­ta”/„No­we sza­ty ce­sa­rza”. Ale za­nim to na­stą­pi, dro­gie dzie­ci, mu­szę wy­ra­zić głę­bo­ką tro­skę o was wszyst­kich, któ­ra mi spę­dza sen z po­wiek. Tak na­praw­dę mam po­czu­cie, że mo­ja pra­ca z wa­mi pój­dzie na mar­ne. Tak, na mar­ne. Mo­że je­den pro­cent z was do cze­goś doj­dzie. Spo­dzie­wam się, że naj­pew­niej bę­dzie to na­sza Mał­go­sia. – W tym miej­scu Do­rot­ka za­wsze mia­ła ocho­tę kop­nąć w kost­kę swo­ją ko­le­żan­kę z ław­ki – Anu­lę, ale zwy­kle Anu­la by­ła pierw­sza i ko­pa­ła Do­rot­kę na znak po­ro­zu­mie­nia. – Mał­go­sia jest z was naj­zdol­niej­sza i ja­ko je­dy­na ma szan­se coś w ży­ciu osią­gnąć. Wam ta­kiej przy­szło­ści nie wró­żę. Nie­wie­le dzie­ci z tej dziel­ni­cy do­brze koń­czy, nie­ste­ty. Przy­kro mi pa­trzeć, gdy moi ucznio­wie sta­cza­ją się na dno i zo­sta­ją zło­dzie­ja­mi i pro­sty­tut­ka­mi. Nie ży­czę wam te­go, mo­je dzie­ci, ale znam ży­cie i nie mam złu­dzeń – wzdy­cha­ła Po­lo­nist­ka i przy­stę­po­wa­ła do lek­cji na te­mat Bro­niew­skie­go/„Jan­ka Mu­zy­kan­ta”/„No­wych szat ce­sa­rza”.

Nie je­ste­ście chy­ba zdzi­wie­ni tym, że po pa­ru ta­kich mo­no­lo­gach pseu­do­nim na­ro­dził się sam? Po­lo­nist­ka za­słu­ży­ła na nie­go, nie tyl­ko trak­tu­jąc więk­szość swo­ich uczniów jak po­ten­cjal­nych prze­stęp­ców, ale rów­nież fa­wo­ry­zu­jąc Mał­go­się, co oczy­wi­ście nie mia­ło żad­ne­go związ­ku z fak­tem, że dwa ra­zy w ty­go­dniu Mał­go­sia po­bie­ra­ła u niej ko­re­pe­ty­cje za od­po­wied­nią gra­ty­fi­ka­cją fi­nan­so­wą.

Co zaś do wróżb po­lo­nist­ki, w ogó­le się nie spraw­dzi­ły. Jan na złość zo­stał fi­zy­kiem ją­dro­wym, Ma­rek neu­ro­chi­rur­giem, Piotr in­ży­nie­rem sa­ni­tar­nym, Krzy­siek biz­nes­me­nem, Ma­ciek ma wła­sną fir­mę trans­por­to­wą, a Ma­riusz sprze­da­je me­ble. Anu­la zna świet­nie trzy ję­zy­ki (w tym grec­ki) i skoń­czy­ła re­so­cja­li­za­cję.

Mał­go­sia na­to­miast stu­dio­wa­ła na pry­wat­nej uczel­ni, któ­ra sły­nie z te­go, że do­sta­je się na nią każ­dy, kto za­pła­ci.

Po dro­dze Do­rot­ka do­ko­na­ła jesz­cze wła­snej ze­msty na Po­lo­ni­st­ce, zgła­sza­jąc się na olim­pia­dę z ję­zy­ka pol­skie­go.

– Oj nie, dziec­ko, to nie dla cie­bie, nie dasz so­bie ra­dy, szko­da two­je­go cza­su – po­wie­dzia­ła z tro­ską Po­lo­nist­ka. – Po­za tym nie mam cza­su cię przy­go­to­wać, bo pra­cu­ję już z trze­ma in­ny­mi ucznia­mi, w tym z Mał­go­sią, któ­ra ma naj­więk­sze szan­se.

– Dzię­ku­ję, nie trze­ba – od­po­wie­dzia­ła grzecz­nie Do­rot­ka, wspi­na­jąc się na wy­ży­ny dy­plo­ma­cji, a w głę­bi du­szy ma­jąc ocho­tę roz­wa­lić Po­lo­ni­st­ce ja­kiś cięż­ki przed­miot na ozdo­bio­nej trwa­łą on­du­la­cją gło­wie. – Po­pro­si­łam pa­nią dy­rek­tor, że­by mnie przy­go­to­wa­ła.

Ze­msta oka­za­ła się bar­dzo słod­ka. Tyl­ko Do­rot­ka ukoń­czy­ła olim­pia­dę z suk­ce­sem, miaż­dżąc po dro­dze wszyst­kie Mał­go­sie i in­ne po­ten­cjal­nie ge­nial­ne kan­dy­dat­ki. Po uzy­ska­niu dru­gie­go miej­sca z dzi­ką sa­tys­fak­cją oświad­czy­ła, że Po­lo­nist­ka wię­cej jej na swo­ich lek­cjach nie zo­ba­czy.

Po­wia­da­ją, że ze­msta jest roz­ko­szą bo­gów. Nie do koń­ca wiem, co ma­ją na my­śli z ty­mi bo­ga­mi, ale roz­kosz­na jest na pew­no – by to wie­dzieć, wy­star­czy­ło spoj­rzeć na mi­nę Po­lo­nist­ki i mi­nę Do­rot­ki.

Ale wróć­my do te­ma­tu.

W wie­ku lat je­de­na­stu Do­rot­ka po­sta­no­wi­ła osta­tecz­nie i sta­now­czo, że bę­dzie ak­tor­ką. O tym, co ro­bią ak­tor­ki, mia­ła pew­ne wy­obra­że­nie, wy­nie­sio­ne z go­dzin spę­dzo­nych przed te­le­wi­zo­rem Ru­bin, nie­licz­nych se­an­sów w ki­nie oraz pla­ka­tów w pi­śmie „Pa­no­ra­ma”, któ­re pre­nu­me­ro­wa­ła bab­cia Do­rot­ki. Do­rot­ka nie­zbyt czę­sto by­wa­ła u bab­ci z ra­cji dzie­lą­cej je znacz­nej od­le­gło­ści i szo­ku­ją­cych moż­li­wo­ści pań­stwo­we­go ta­bo­ru ko­le­jo­we­go, ale jak już by­wa­ła, za­wsze w wiel­kiej drew­nia­nej skrzy­ni przy pie­cu cze­ka­ły na nią uło­żo­ne w rów­ny sto­sik, zbie­ra­ne pie­czo­ło­wi­cie przez bab­cię ko­lo­ro­we ga­ze­ty. A w nich pla­ka­ty z ak­tor­ka­mi w pięk­nych wie­czo­ro­wych suk­niach, nie­miesz­czą­cych się w ka­drze fry­zu­rach, ak­tor­ki sie­dzą­ce na ko­niach, ko­niecz­nie i ab­so­lut­nie bia­łych, le­żą­ce na pla­ży w ko­stiu­mach ką­pie­lo­wych, wi­szą­ce w ha­ma­kach i su­ną­ce po scho­dach. Oprócz ak­to­rek w ga­ze­tach by­ły tak­że pla­ka­ty ze zdję­cia­mi gwiazd mu­zy­ki o fry­zu­rach przy­po­mi­na­ją­cych do złu­dze­nia źle wy­su­szo­ne­go mo­pa, w skó­rza­nych kurt­kach na­je­żo­nych ćwie­ka­mi, z twa­rza­mi po­ma­lo­wa­ny­mi w prze­dziw­ne wzo­ry, w dżin­sach z dziu­ra­mi na ko­la­nach i pod­ko­szul­kach z sia­tecz­ki. Wszyst­kie pla­ka­ty Do­rot­ka pie­czo­ło­wi­cie zbie­ra­ła i ob­wie­sza­ła ni­mi sło­mia­ne ma­ty zdo­bią­ce jej nie­wiel­ki po­ko­ik w wie­żow­cu na war­szaw­skiej Pra­dze.

By­ła prze­ko­na­na, że ak­tor­stwo to naj­wspa­nial­sza pra­ca świa­ta. Moż­na ofia­ro­wać lu­dziom emo­cje, któ­rych po­trze­bu­ją, i jesz­cze do­stać za to pie­nią­dze, nie nisz­cząc so­bie przy tym fry­zu­ry i nie gnio­tąc su­kien­ki. Baj­ka.

Po­tem Do­rot­ka od­kry­ła te­atr i zmie­ni­ła zda­nie. Ży­cie ak­to­ra nie wy­da­wa­ło jej się już baj­ką, ale we­so­łą za­ba­wą. Do­rot­ka prze­by­wa­ła w te­atrze we wszyst­kie piąt­ki i so­bo­ty oraz nie­któ­re nie­dzie­le, co­raz bar­dziej za­zdrosz­cząc ak­to­rom te­go, jak świet­nie się ba­wią.

Przy wy­bo­rze li­ceum Do­rot­ka kie­ro­wa­ła się jed­ną my­ślą: czy w szko­le bę­dzie kół­ko te­atral­ne. I zna­la­zła ta­ką, w któ­rej by­ło.

Po­za kół­kiem te­atral­nym w li­ceum Do­rot­ce przy­da­rzy­ło się tak­że po­kaź­ne gro­no ser­decz­nych przy­ja­ciół, któ­rzy po­zo­sta­ną w jej ży­ciu na dłu­gie la­ta. Usły­szy­cie jesz­cze o Ża­bie, Ka­si i Asi. Do­rot­ka cza­sa­mi za­da­wa­ła so­bie py­ta­nie, czy gdy­by przy wy­bo­rze szko­ły kie­ro­wa­ła się in­ny­mi kry­te­ria­mi i po­bie­ra­ła edu­ka­cję w in­nej pla­ców­ce, też za­war­ła­by tak trwa­łe zna­jo­mo­ści. Ja­koś so­bie nie umia­ła wy­obra­zić, że nie zna Ża­by, Ka­si ani Asi. Ja też so­bie te­go nie wy­obra­żam, dla­te­go za­dba­łem o to, by się spo­tka­ły.

Ale wróć­my do na­szej bo­ha­ter­ki i jej pa­sji. Oka­za­ła się w niej upar­ta i wy­trwa­ła, jak we wszyst­kim, cze­go się po­dej­mo­wa­ła, no, mo­że po­za ćwi­cze­nia­mi na mię­śnie brzu­cha, ale o tym póź­niej.

Nie zre­zy­gno­wa­ła po pierw­szym nie­zda­nym eg­za­mi­nie na stu­dia, gdzie zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie wy­szło na jaw, że nie mó­wi S.

Rok póź­niej się oka­za­ło, że mó­wi, tyl­ko pa­ni z ko­mi­sji się prze­sły­sza­ła.

Do­rot­ka, chcąc prze­trwać rok do ko­lej­nych eg­za­mi­nów, pod­ję­ła pra­cę w pew­nej fir­mie, gdzie no­ca­mi wpi­sy­wa­ła do kom­pu­te­rów to, cze­go ktoś in­ny nie zdą­żył wpi­sać w dzień.

Po ro­ku po­szła na eg­za­mi­ny i choć prze­ży­ła sil­ne za­sko­cze­nie, że mó­wi S, oka­za­ło się, że jed­nak nie ma ta­len­tu.

Oka­za­ło się dość szyb­ko, bo po ja­kichś dwóch mi­nu­tach.

Nie bę­dę ukry­wał, że Do­rot­ka czu­ła się roz­cza­ro­wa­na.

Ko­lej­ny rok spę­dzi­ła, prze­pi­su­jąc no­ca­mi tek­sty na kom­pu­te­rze i za­sta­na­wia­jąc się, co cze­ka ją na trze­cim eg­za­mi­nie.

Do trze­cie­go eg­za­mi­nu za­czę­ła się przy­go­to­wy­wać pół ro­ku wcze­śniej.

Po­pro­si­ła o po­moc ak­to­ra ze swo­je­go ulu­bio­ne­go te­atru i nie bez zna­cze­nia był fakt, że ów ak­tor się Do­rot­ce po­do­bał. Miał świet­ną dyk­cję, był sma­gły, ciem­no­wło­sy i za­baw­ny. Przy tym uwa­żał, że Do­rot­ka ma ta­lent i mu­si się do­stać. Do­rot­ka czer­pa­ła ze spo­tkań z ak­to­rem du­żą przy­jem­ność, po­za oczy­wi­stą ko­rzy­ścią, rzecz ja­sna. Ak­tor wpraw­dzie był nie­co zło­śli­wy i trak­to­wał ją ciut pro­tek­cjo­nal­nie, ale Do­rot­ka wie­le by­ła w sta­nie znieść w imię swo­ich uczuć oraz na­dziei na upra­gnio­ne stu­dia, co sta­no­wi­ło bar­dzo in­ten­syw­ną kom­bi­na­cję.

Kie­dy Do­rot­ki nie przy­ję­to na stu­dia, ak­tor prze­żył szok. A Do­rot­ka uzna­ła, że naj­wyż­sza po­ra dać so­bie spo­kój.

Po­sta­no­wi­ła zo­stać spe­cja­list­ką do spraw tu­ry­sty­ki.

Osta­tecz­nie pra­ca w przy­jem­nym ho­te­li­ku z ba­se­nem nie jest naj­gor­szym, co mo­gło­by się jej przy­da­rzyć. Wpraw­dzie to nie to sa­mo, co mi­stycz­ne prze­ży­cia w te­atrze, ale prze­cież za­wsze mo­gło być go­rzej. Nie wy­obra­ża­ła so­bie na przy­kład sie­bie za la­dą w skle­pie mię­snym.

Zło­ży­ła za­tem nie­zbęd­ne do­ku­men­ty i uda­ła się na eg­za­min. Część pi­sem­ną za­li­czy­ła bez pro­ble­mu, jak na piąt­ko­wą uczen­ni­cę przy­sta­ło. Eg­za­min ust­ny na­to­miast oka­zał się Hi­ma­la­ja­mi trud­no­ści, nie ty­le z uwa­gi na po­ziom me­ry­to­rycz­ny py­tań, co z po­wo­du Oso­by Eg­za­mi­nu­ją­cej.

Do­rot­ce cał­kiem nie­źle szło do mo­men­tu, gdy prze­py­tu­ją­ca ją wą­sa­ta oso­ba ro­dza­ju żeń­skie­go po­le­ci­ła to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu:

– Pro­szę wziąść tą książ­kę.

Do­rot­ka zdę­bia­ła. Oso­ba naj­wy­raź­niej po­ro­zu­mie­wa­ła się w ję­zy­ku Do­rot­ce ob­cym, by­naj­mniej nie po pol­sku, i na sa­mą pod­su­nię­tą przez pra­cu­ją­cą ner­wo­wo wy­obraź­nię myśl o sta­dzie po­dob­nych istot, któ­re bę­dą chcia­ły Do­rot­kę cze­goś na­uczać, Do­rot­ka po­czu­ła sil­ny skurcz w gar­dle i prze­moż­ną chęć od­da­le­nia się z te­go okrop­ne­go miej­sca. Wy­trwa­ła ja­koś do koń­ca eg­za­mi­nu, ale wi­zja prze­ra­ża­ją­ca jak ob­ra­zy Bo­scha po­pchnę­ła ją do czy­nu, któ­re­go mo­gła ża­ło­wać do koń­ca swych dni. Za­bra­ła z kró­le­stwa dziw­nych istot swo­je do­ku­men­ty i po­sta­no­wi­ła za­koń­czyć jesz­cze nie­roz­po­czę­tą edu­ka­cję.

Ma­ma Do­rot­ki by­ła za­ła­ma­na. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że Do­rot­ka do koń­ca ży­cia bę­dzie no­ca­mi wpi­sy­wa­ła coś do kom­pu­te­ra, a dnia­mi od­sy­pia­ła no­ce. Tym spo­so­bem ni­g­dy nie znaj­dzie so­bie na­rze­czo­ne­go oraz nie wyj­dzie za mąż, skut­kiem cze­go na za­wsze po­zo­sta­nie z ma­mą. Czy mo­że być coś gor­sze­go? I dla ma­my, i dla Do­rot­ki? (Oj­ciec Do­rot­ki prze­by­wał cał­kiem gdzie in­dziej i ja­ko ta­ki nie był za­an­ga­żo­wa­ny w spra­wę).

Po­czu­łem, że mu­szę za­in­ge­ro­wać. Pod­su­ną­łem Do­rot­ce pew­ne pi­smo mło­dzie­żo­we, a w nim kon­kurs, któ­ry miał otwo­rzyć drzwi do wiel­kiej ka­rie­ry, gwa­ran­tu­jąc zwy­cięż­czy­ni dar­mo­wą na­ukę w pry­wat­nym Stu­dio dla ak­to­rów. Do­dat­ko­wym plu­sem był fakt, że Stu­dio znaj­do­wa­ło się w in­nym mie­ście niż Do­rot­ka i jej ma­ma, co sku­tecz­nie prze­kre­śla­ło moż­li­wość dal­sze­go pra­co­wa­nia no­ca­mi na kom­pu­te­rze.

Do­rot­ka, nie­wie­le my­śląc, wzię­ła udział w kon­kur­sie, po­je­cha­ła na prze­słu­cha­nia, na któ­rych nikt nie za­uwa­żył, że nie wy­ma­wia S, wszy­scy za to za­uwa­ży­li, że ma ta­lent, i przy­ję­li ją bez żad­nych kom­pli­ka­cji.

I się za­czę­ło.

Do­rot­ka prze­li­czy­ła swo­je oszczęd­no­ści, odło­żo­ne do ma­lo­wa­nej w lu­do­we wzo­ry drew­nia­nej be­czuł­ki peł­nią­cej ro­lę skar­bon­ki, i do­szła do dru­zgo­cą­ce­go wnio­sku, że dwa la­ta pra­cy no­ca­mi przy prze­brzy­dłym kom­pu­te­rze wy­star­czą jej na ja­kieś dwa mie­sią­ce czyn­szu w da­le­kim mie­ście. Na­le­ża­ło bez­zwłocz­nie zna­leźć ta­nie lo­kum.

Ma­ma Do­rot­ki uru­cho­mi­ła krew­nych i zna­jo­mych, na próż­no. Aż do dnia, gdy zu­peł­nym przy­pad­kiem (no, szcze­rze mó­wiąc, nie do koń­ca przy­pad­kiem, wy­sła­łem ją tam z pre­me­dy­ta­cją) tra­fi­ła w skle­pie na pa­nią, któ­rej cór­ka mia­ła ko­le­żan­kę ma­rzą­cą o tym, by od­dać swo­je miesz­kan­ko w mi­łe rę­ce.

Ko­le­żan­ka cór­ki opi­sy­wa­ła miesz­kan­ko ja­ko skrom­ne, o ni­skim stan­dar­dzie (wła­ści­wie to do re­mon­tu, ale co tam dziew­czy­nie trze­ba na po­czą­tek…), za to przy­tul­ne i nie­dro­gie.

Do­rot­ka nie by­ła wy­bred­na i szyb­ko sta­ła się tym­cza­so­wą lo­ka­tor­ką cał­kiem mi­łe­go miesz­ka­nia na obrze­żach gro­du Kra­ka.

Gdy ma­ma Do­rot­ki uda­ła się tam po mie­sią­cu, by po­móc jej w prze­pro­wadz­ce, by­ła chy­ba nie­co roz­cza­ro­wa­na, co Do­rot­ka po­zna­ła po tym, że zro­bi­ła się zie­lo­na na twa­rzy. Mo­że z uwa­gi na czer­nie­ją­cą wan­nę, z któ­rej pła­ta­mi odła­zi­ła far­ba? Prze­cież to nie ko­niec świa­ta. Przy­naj­mniej by­ła w miesz­ka­niu lo­dów­ka, w kuch­ni, to zna­czy kuch­ni ja­ko ta­kiej nie by­ło, bo tam, gdzie kie­dyś by­ła, był po­kój, ale coś na kształt kuch­ni znaj­do­wa­ło się w daw­nym przed­po­ko­ju. Nie by­ło więc przed­po­ko­ju i pro­sto z ko­ry­ta­rza wcho­dzi­ło się do tej ni­by kuch­ni.

Do­rot­ka zna­la­zła so­bie wśród ko­le­ża­nek z no­wej szko­ły kan­dy­dat­kę na współ­lo­ka­tor­kę, bar­dzo mi­łą, bez­kon­flik­to­wą dziew­czy­nę o imie­niu Kry­sty­na, któ­ra zgo­dzi­ła się miesz­kać w mniej­szym po­ko­iku, prze­ro­bio­nym z daw­nej kuch­ni. Kry­sty­na, oglą­da­jąc miesz­ka­nie, wca­le nie zro­bi­ła się zie­lo­na na twa­rzy, a to naj­waż­niej­sze. Ma­ma Do­rot­ki mu­sia­ła ja­koś prze­łknąć roz­cza­ro­wa­nie.

Do­rot­ka i Kry­sty­na ży­ły w peł­nej sym­bio­zie, Kry­sty­na oka­za­ła się bo­wiem oso­bą nie­zwy­kle spo­koj­ną, do­bre­go cha­rak­te­ru i wiel­kie­go ser­ca. Przy tym po­wsta­wa­niu ewen­tu­al­nych kon­flik­tów nie sprzy­jał fakt, że rzad­ko by­wa­ła w do­mu, bo w cza­sie wol­nym od na­uki, któ­re­go (zwłasz­cza zda­niem Do­rot­ki, wciąż spra­gnio­nej no­wych wy­zwań na­uko­wych i ćwi­czeń, by­le nie fi­zycz­nych) mia­ły zde­cy­do­wa­nie za du­żo, Kry­sty­na pod­ję­ła się opie­ki nad pew­ną nie­do­ma­ga­ją­cą sta­ru­szecz­ką, aby móc opła­cić so­bie szko­łę oraz czynsz za ich nie­zwy­kłe miesz­ka­nie. Ten zresz­tą z cza­sem stał się niż­szy na sku­tek fak­tu, że wpro­wa­dzi­ły się do nich jesz­cze dwie ko­le­żan­ki – jed­na nie­szczę­śni­ca, któ­rą gwał­tem wy­rzu­co­no z po­przed­nie­go lo­kum, oraz dru­ga, któ­ra przy­szła z wi­zy­tą i tak już zo­sta­ła.

W tam­tym cza­sie Do­rot­ka za­pa­ła­ła uczu­ciem do ro­syj­skie­go tan­ce­rza o uro­dzie efe­ba, któ­ry na­uczał ich gru­pę tań­ca. Nie wiem, czy wie­cie, że ak­to­rzy mu­szą za­li­czyć i ta­kie przy­jem­no­ści. Mu­szę wam po­wie­dzieć, że jak chcę so­bie po­pra­wić hu­mor po ja­kimś nie naj­lep­szym dniu, zwy­kle za­glą­dam do szko­ły ak­tor­skiej na do­wol­nej pół­ku­li i to za­wsze do­brze mi ro­bi. Szcze­gól­nie po­ciesz­ni są po­cząt­ku­ją­cy ucznio­wie. Te ob­ci­słe ge­try, te sku­pio­ne mi­ny – uwiel­biam. Naj­lep­sze an­ti­do­tum na bo­ską chan­drę.

W każ­dym ra­zie Do­rot­ce Efeb wpadł w oko. Z tań­cem szło jej nie­źle, cho­ciaż zde­cy­do­wa­nie wo­la­ła­by, aby za­ję­cia od­by­wa­ły się w sa­li bez lu­ster. Bar­dzo ją roz­pra­sza­ło to, co wi­dzia­ła, zwłasz­cza w oko­li­cach miej­sca, w któ­rym po­win­na być jej ta­lia. Tym bar­dziej że Efeb był zbu­do­wa­ny pro­por­cjo­nal­nie, a po­nad­to wy­glą­dał na znacz­nie drob­niej­sze­go od Do­rot­ki, co po­tę­go­wa­ło jej fru­stra­cję.

Po upły­wie pa­ru mie­się­cy Do­rot­ka mu­sia­ła jed­nak przy­jąć do wia­do­mo­ści, że Efeb nie jest za­in­te­re­so­wa­ny za­dzierz­gnię­ciem z nią głęb­szej wię­zi i po­prze­sta­ną na re­la­cjach stric­te za­wo­do­wych.

Ja­ko że Do­rot­ka zwy­kła w każ­dej sy­tu­acji szu­kać do­brych stron, tak by­ło i tym ra­zem. Do­szła do wnio­sku, że po­win­na bar­dziej sku­pić się na na­uce, a mniej na flir­tach, zwłasz­cza z pro­fe­so­ra­mi.

Tym bar­dziej że otrzy­ma­ła od jed­ne­go z pro­fe­so­rów, zwa­ne­go Sze­fem, pew­ną pro­po­zy­cję.

– Chcesz za­grać w te­le­wi­zji? – za­py­tał Szef któ­re­goś dnia po za­ję­ciach z wier­sza.

„Co za py­ta­nie?” – po­my­śla­ła Do­rot­ka w eks­ta­zie. „Któ­ra po­cząt­ku­ją­ca ak­tor­ka nie chce za­grać w te­le­wi­zji?”.

Oczy­wi­ście, że i Do­rot­ka chcia­ła. Ro­la wpraw­dzie by­ła nie­wiel­ka, wła­ści­wie jed­no zda­nie, ale za to w bar­dzo mi­łym to­wa­rzy­stwie, al­bo­wiem Do­rot­ka mia­ła to­wa­rzy­szyć pew­ne­mu Wiel­kie­mu Ak­to­ro­wi.

Bar­dzo prze­ję­ta po­je­cha­ła do te­le­wi­zji na przy­miar­kę ko­stiu­mu.

Szła i szła strasz­nie dłu­gim ko­ry­ta­rzem, aż wresz­cie do­szła do tej pra­cow­ni, do któ­rej mia­ła dojść. Za­sta­ła tam dwie bar­dzo mi­łe pa­nie, któ­re na­tych­miast ją ubra­ły w okrop­nie cięż­ki ste­laż, a do te­go w su­kien­kę, na­rzut­kę i tyl­ko bu­tów nie mia­ły od­po­wied­nich, bo stwier­dzi­ły, że na ta­kie sto­py to bę­dzie kło­pot.

Do­rot­ce da­ło to do my­śle­nia. Czyż­by wszyst­kie wy­stę­pu­ją­ce w te­le­wi­zji ak­tor­ki mia­ły sto­py mniej­sze od niej? W każ­dym ra­zie sta­nę­ło na tym, że bę­dzie gra­ła we wła­snych bu­tach, by­le nie na ob­ca­sie, bo Wiel­ki Ak­tor jest wpraw­dzie wiel­ki, ale nie wzro­stem, nie wy­pa­da­ło więc, by Do­rot­ka by­ła od nie­go więk­sza, zwłasz­cza w ro­li jed­ne­go z bra­ci na­szych mniej­szych, bo chy­ba za­po­mnia­łem wspo­mnieć, że Do­rot­ka mia­ła grać ku­rę.

Nie ma się co dzi­wić, po­cząt­ki ni­g­dy nie są ła­twe, zwłasz­cza w tym za­wo­dzie. Ja­ko że ku­rza mu­tan­ci­ca nie wcho­dzi­ła w grę, Do­rot­ka uzna­ła, że wy­stą­pi w te­ni­sów­kach. Nie wie­dzia­ła jesz­cze wte­dy, że wy­stę­py w obu­wiu wła­snym sta­ną się wkrót­ce nie­chlub­ną tra­dy­cją, wy­mu­szo­ną przez oko­licz­no­ści i fakt, że przy­szła na świat ze sto­pa­mi jak po­dol­ski zło­dziej, jak czu­le ma­wia­ła jej ma­ma.

Wie­czo­rem Do­rot­ka na mięk­kich no­gach po­szła do te­atru, że­by spo­tkać się z Wiel­kim Ak­to­rem. Spo­tka­nie umó­wił Szef praw­do­po­dob­nie po to, że­by trosz­kę Do­rot­kę ośmie­lić.

Nie bar­dzo wie­dzia­ła, jak się za­cho­wać; w koń­cu Wiel­ki Ak­tor to Wiel­ki Ak­tor, do­tąd wi­dzia­ny wy­łącz­nie w te­le­wi­zji, ale on sam wy­ba­wił ją z kło­po­tu, bo wy­szedł z gar­de­ro­by i na jej wi­dok za­py­tał:

– Prze­pra­szam, czy pa­ni jest ku­rą?

Do­rot­ka po­zna­ła po tym, że to uro­czy, dow­cip­ny i bez­po­śred­ni czło­wiek. Stres opu­ścił ją pra­wie na­tych­miast i rów­nie szyb­ko wró­cił, gdy tyl­ko wy­szła z te­atru i za­czę­ła ana­li­zo­wać swo­je za­cho­wa­nie – co po­wie­dzia­ła, a nie po­win­na, cze­go nie po­wie­dzia­ła, choć wy­pa­da­ło, i cze­go ma nie mó­wić, gdy spo­tka­ją się po­now­nie.

Przy­go­to­wa­ła so­bie ze szcze­gó­ła­mi, co po­wie, a cze­go nie, prze­my­śla­ła do­kład­nie, jak na­le­ży się za­cho­wy­wać w pra­cy na pla­nie, po czym, jak tyl­ko tam tra­fi­ła, wszyst­ko wzię­ło w łeb, mi­mo że każ­dy był dla niej mi­ły: pa­nie cha­rak­te­ry­za­tor­ki, któ­re wy­my­śli­ły fry­zu­rę ich zda­niem wła­ści­wą dla ku­ry, jak­kol­wiek by to nie brzmia­ło, wspo­mnia­ne już uro­cze pa­nie gar­de­ro­bia­ne, pan dźwię­ko­wiec, któ­ry Do­rot­ce przy­pi­nał mi­kro­fon, pan re­ży­ser, Wiel­ki Ak­tor, któ­ry du­żo z nią roz­ma­wiał i w ogó­le nie za­cho­wy­wał się jak gwiaz­da. Do­rot­ka sta­ra­ła się jak mo­gła uda­wać, że gra­nie ku­ry w baj­ce dla dzie­ci to dla niej chleb po­wsze­dni, że to nic strasz­ne­go, że w ogó­le się nie przej­mu­je, że te­le­wi­zja wca­le jej nie onie­śmie­la. I kie­dy już nie­co się uspo­ko­iła, po­ja­wił się ca­ły ta­bun ak­to­rów z ka­pry­sa­mi.

Jed­na ak­tor­ka na­tych­miast się na Do­rot­kę ob­ra­zi­ła, bo Do­rot­ka jej się nie przed­sta­wi­ła. Po­tem Szef wy­tłu­ma­czył Do­rot­ce, że zwy­czaj wy­ma­ga, by mło­dy aspi­ru­ją­cy ak­tor przed­sta­wił się wszyst­kim ko­le­gom z gar­de­ro­by. Do­rot­ka jest wpraw­dzie oso­bą dość kul­tu­ral­ną i ra­czej do­brze wy­cho­wa­ną, ale nie­ste­ty nie po­tra­fi do­ko­ny­wać cu­dów, a wspo­mnia­na ak­tor­ka, gdy Do­rot­ka przy­szła do gar­de­ro­by, by­ła już na pla­nie, za­tem los nie do­star­czył Do­rot­ce spo­sob­no­ści, by do­ko­nać au­to­pre­zen­ta­cji. Gdy ak­tor­ka wró­ci­ła do gar­de­ro­by, na plan za­wo­ła­no Do­rot­kę i tak się przez pół dnia mi­ja­ły. Być mo­że Do­rot­ka po­win­na prze­rwać zdję­cia, aby usa­tys­fak­cjo­no­wać ak­tor­kę przed­sta­wie­niem się, ale ja­koś nie przy­szło jej to do gło­wy. Ak­tor­ka by­ła bar­dzo ob­ra­żo­na i w sce­nach, w któ­rych wy­stę­po­wa­ły ra­zem, de­mon­stra­cyj­nie trak­to­wa­ła Do­rot­kę jak po­wie­trze. Mo­że zresz­tą po pro­stu gra­ła swo­ją ro­lę, w któ­rej to ro­li nie lu­bi­ła kur, kto to wie… Nie­mniej jed­nak Do­rot­ce by­ło bar­dzo przy­kro.

Ale to jesz­cze nic. W ba­jecz­ce gra­ła też pew­na Gwiaz­da. Tej aku­rat Do­rot­ka się przed­sta­wi­ła, jesz­cze w gar­de­ro­bie. Ale i tak nie­wie­le to po­mo­gło. Gwiaz­da gra­ła, gra­ła, aż na­gle prze­sta­ła i wy­szła.

Nikt nie wie­dział, co się sta­ło. Po­zo­sta­łe scen­ki z Gwiaz­dą na­gra­no bez Gwiaz­dy, uda­jąc, że tak ma być.

– Coś ty jej ta­kie­go zro­bi­ła? – za­py­tał wie­czo­rem Szef.

Do­rot­ka zdę­bia­ła.

– To wiel­ka, wspa­nia­ła ak­tor­ka… – wy­sa­pa­ła. – Ja ją bar­dzo sza­nu­ję, co bym jej ni­by mo­gła zro­bić al­bo w ogó­le chcieć jej ro­bić i po co?!

– No, przez cie­bie wy­szła z pla­nu – od­po­wie­dział Szef, tro­chę roz­ba­wio­ny, a tro­chę za­sko­czo­ny si­łą wpły­wu Do­rot­ki na Gwiaz­dę.

– Prze­ze mnie? – Do­rot­ka nie mo­gła w to uwie­rzyć. – Prze­cież nie za­mie­ni­ły­śmy ze so­bą ani sło­wa!

– Po­noć Gwiaz­da twier­dzi, że bez­wied­nie, bo oczy­wi­ście nie zro­bi­łaś nic złe­go i ona nie ma do cie­bie pre­ten­sji, broń Bo­że, a więc, że bez­wied­nie emi­tu­jesz ne­ga­tyw­ne wi­bra­cje i Gwiaz­da nie mo­że przy to­bie tu­dzież z to­bą pra­co­wać. Dla­te­go wy­szła – wy­ja­śnił Szef, z ra­cji swo­je­go sta­żu w biz­ne­sie ak­tor­skim nie­spe­cjal­nie zdzi­wio­ny spe­cy­ficz­ną lo­gi­ką Gwiaz­dor­skie­go tłu­ma­cze­nia.

Do­rot­ka po­pa­dła w za­du­mę. W ży­ciu by nie przy­pusz­cza­ła, że coś do Gwiaz­dy emi­tu­je, zro­bi­ło jej się głu­pio i po­czu­ła się win­na, choć tak na­praw­dę nie wie­dzia­ła, w czym rzecz. Przy­znam wam szcze­rze, że z mo­je­go, bo­skie­go punk­tu wi­dze­nia, mu­sia­łem chy­ba coś prze­oczyć. Też nie mam po­ję­cia, co ta­kie­go Do­rot­ka emi­tu­je.

Do­rot­ka wy­nio­sła z tej przy­go­dy jesz­cze jed­no wspo­mnie­nie.

Oprócz Wiel­kie­go Ak­to­ra, Ob­ra­żo­nej Ak­tor­ki i Gwiaz­dy spo­tka­ła jesz­cze jed­ne­go zna­ne­go ak­to­ra, któ­ry jej uświa­do­mił, że w tej pra­cy trze­ba mieć oczy do­oko­ła gło­wy. Kie­dy pierw­szy raz po­czu­ła do­tknię­cie w oko­li­cy ni­skich ple­ców, my­śla­ła, że to przy­pa­dek. Ale że do­tknię­cia się po­wta­rza­ły i to za­wsze, gdy w oko­li­cy był zna­ny ak­tor, do Do­rot­ki do­tar­ła smut­na praw­da, że to je­go ła­pa, bru­tal­nie mó­wiąc, kle­pie ją po tył­ku. Po­wiem wam szcze­rze, tak mię­dzy na­mi, że współ­czu­łem Do­rot­ce, wi­dzia­łem, ja­ką wal­kę to­czą w niej wro­dzo­na de­li­kat­ność i kul­tu­ra oso­bi­sta oraz wpo­jo­ny przez ma­mę sza­cu­nek do osób star­szych od sie­bie ze zwy­kłą chę­cią da­nia ak­to­ro­wi w pysk. I przy­znam, że choć ja­ko Bóg je­stem ab­so­lut­nie prze­ciw­ny prze­mo­cy, w tym przy­pad­ku przy­mknął­bym oko na ewen­tu­al­ny Do­rot­ko­wy rę­ko­czyn. Do­rot­ka jed­nak by­ła bar­dzo dziel­na i za­cho­wa­ła zim­ną krew. Pró­bo­wa­ła pro­wa­dzić uprzej­my dia­log z ak­to­rem, jed­no­cze­śnie wi­jąc się jak w kon­wul­sjach w pró­bach uni­ka­nia je­go ła­py.

Traf chciał, że przy obie­dzie ak­tor do­siadł się do sto­licz­ka Do­rot­ki, a że ła­py za­ję­te miał je­dze­niem, nad­ra­biał atrak­cja­mi wer­bal­ny­mi. Za­sy­py­wał Do­rot­kę moc­no prza­śny­mi dow­ci­pa­mi, skła­dał jej nie­dwu­znacz­ne pro­po­zy­cje, a przy de­se­rze na­wet pró­bo­wał zła­pać ją za ku­rzą pierś. Za­ku­sów na fi­le­ty Do­rot­ka już nie znio­sła i zre­zy­gno­wa­ła z kom­po­tu.

By­łem z niej dum­ny. Mo­gła dać mu w pysk, a za­cho­wa­ła się god­nie i aser­tyw­nie. Współ­cze­śni mi­strzo­wie co­achin­gu bi­li­by jej bra­wo.

To pierw­sze spo­tka­nie z show-biz­ne­sem by­ło dla Do­rot­ki pi­ra­mi­dą wra­żeń.

Po­my­śla­łem, że je­śli po tym wszyst­kim nie zmie­ni zda­nia i się nie prze­kwa­li­fi­ku­je, zna­czy, że już po niej.

Nie zmie­ni­ła zda­nia.



Gdy te­go dnia do­tar­ła na za­ję­cia w szko­le, jej gru­pa po­wi­ta­ła ją wdzięcz­nym gda­ka­niem.

Traf chciał, że by­ły to za­ję­cia spor­to­we, któ­rych Do­rot­ka szcze­gól­nie nie mi­ło­wa­ła.

Za­ję­cia pro­wa­dził Tre­ner, któ­re­go Do­rot­ka pod wpły­wem pierw­sze­go wra­że­nia nie­słusz­nie w my­ślach na­zwa­ła „Dziad­kiem”. Zmy­li­ły ją si­wa bro­da i ły­si­na. Ksy­wa „Dzia­dek” stra­ci­ła na ak­tu­al­no­ści przy pierw­szej se­rii ćwi­czeń, któ­re za­pre­zen­to­wał star­szy pan. Do­rot­ka po raz ko­lej­ny prze­ko­na­ła się, że nie na­le­ży zbyt­nio ufać pierw­sze­mu wra­że­niu.

Szef po­wie­dział po­tem Do­rot­ce, że Tre­ner to le­gen­da pol­skie­go te­atru, mistrz spraw­no­ści fi­zycz­nej, a przy tym znaw­ca prze­róż­nych me­tod tre­nin­go­wych i sztuk wal­ki.

Do­rot­ka do­ce­ni­ła moż­li­wość spo­tka­nia z hi­sto­rią, ale Tre­ner wy­dał jej się dość oschły i su­ro­wy, a przy tym bar­dzo wy­ma­ga­ją­cy, a że Do­rot­ka do naj­spraw­niej­szych nie na­le­ża­ła, nie cze­ka­ła na wspól­ne za­ję­cia ze szcze­gól­nym utę­sk­nie­niem. Mia­ła przy tym po­czu­cie, że Tre­ner trak­tu­je ją pro­tek­cjo­nal­nie i z po­bła­ża­niem, jak każ­de­go, czy­ja spraw­ność ru­cho­wa po­zo­sta­wia­ła wie­le do ży­cze­nia.

Co nie zna­czy, że Do­rot­ka mia­ła­by za­ję­cia opusz­czać, co to, to nie.

Pod­cho­dzi­ła do te­ma­tu z du­żym za­an­ga­żo­wa­niem, mi­mo otwar­tych kpin ze stro­ny Tre­ne­ra, i po­sta­no­wi­ła so­bie, że bę­dzie się sta­rać w mia­rę swo­ich moż­li­wo­ści, bez wzglę­du na je­go szy­der­stwa. Ja­ko iż mia­ła sil­ne po­czu­cie, że Tre­ner jej po pro­stu nie lu­bi, da­ła so­bie spo­kój z wal­ką o je­go wzglę­dy i po­sta­no­wi­ła sku­pić się na wy­zna­cza­nych przez nie­go za­da­niach.

Trze­ba wam wie­dzieć, że Do­rot­ka po­cho­dzi­ła z do­mu o sil­nie za­ko­rze­nio­nych tra­dy­cjach spor­to­wych. Bu­do­wa­nie tę­ży­zny fi­zycz­nej win­na by­ła wy­ssać z mle­kiem mat­ki. Nie­ste­ty, ku roz­pa­czy oboj­ga ro­dzi­ców, już na eta­pie edu­ka­cji pod­sta­wo­wej ujaw­nił się jej sil­ny lęk przed ja­kim­kol­wiek ry­zy­kiem spor­to­wym. Na wi­dok ko­zła na sa­li gim­na­stycz­nej na­sza bo­ha­ter­ka za­mie­ra­ła z prze­ra­że­nia. Przy pró­bie wy­ko­na­nia prze­rzu­tu bo­kiem, zwa­ne­go po­tocz­nie gwiaz­dą, do­sta­wa­ła drga­wek ze stra­chu. Wy­obraź­nia na­tych­miast pod­su­wa­ła jej po­twor­ne ob­ra­zy ewen­tu­al­nych skut­ków tych efek­tow­nych ewo­lu­cji.

Ma­ma Do­rot­ki nie ro­zu­mia­ła jej lę­ków. W mło­do­ści ska­ka­ła przez płot­ki i osią­ga­ła spek­ta­ku­lar­ne suk­ce­sy w spor­tach dru­ży­no­wych oraz tań­cu lu­do­wym i ba­le­cie. Nie po­tra­fi­ła po­jąć, że moż­na bać się ko­zła. Zwłasz­cza ta­kie­go, któ­ry się nie prze­miesz­cza. Pró­bo­wa­ła proś­bą i groź­bą roz­mi­ło­wać cór­kę w ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej.

Nie­ste­ty bez­sku­tecz­nie.

By­ła za­tem wiel­ce za­sko­czo­na, gdy oso­ba Tre­ne­ra obu­dzi­ła w Do­rot­ce uśpio­ne do­tąd am­bi­cje i cór­ka po­przy­się­gła so­bie zre­ali­zo­wać je­go pro­gram choć­by w wer­sji mi­ni­mum.

Mia­ła przy tym głę­bo­ko skry­wa­ną na­dzie­ję, że Do­rot­ka bę­dzie mniej od­por­na na me­to­dy Tre­ne­ra niż na mat­czy­ne su­ge­stie.



Tym­cza­sem Szef po raz ko­lej­ny wy­zna­czył Do­rot­ce za­da­nie i wraz z dwie­ma ko­le­żan­ka­mi z ro­ku wy­słał ją w po­dróż służ­bo­wą do mia­sta Po­zna­nia.

W rze­czo­nym Po­zna­niu, po­za Do­rot­ką i jej dwie­ma ko­le­żan­ka­mi, eki­pę uzu­peł­nia­li Bły­sko­tli­wy Pia­ni­sta oraz pe­wien ak­tor, nie­ja­ki Barszcz.

Dziel­ny czło­wiek, pod­jął po­waż­ne ry­zy­ko, zo­sta­jąc ak­to­rem z ta­kim na­zwi­skiem.

Ale do rze­czy.

Eki­pa po­je­cha­ła tam w ce­lu, nie ma co tu kryć, za­rob­ko­wym, ja­ko te­am roz­ryw­ko­wo-pro­mu­ją­cy pro­duk­ty pew­nej fir­my opo­niar­skiej. A wszyst­ko to w ra­mach tar­gów sa­mo­cho­do­wych. Za­da­niem eki­py by­ło za­in­te­re­so­wa­nie zwie­dza­ją­cych wy­two­ra­mi mar­ki. Szef na­pi­sał pio­sen­ki o opo­nach i sa­mo­cho­dach, a dziew­czy­ny by­ły od te­go, że­by je śpie­wać. Na po­cząt­ku Do­rot­ka czu­ła się tro­chę dziw­nie, ale gdy zo­ba­czy­ła, że wraz z ich eki­pą opo­ny pro­mu­je zna­ny ze­spół roc­ko­wy, po­pu­lar­ny sa­ty­ryk oraz słyn­ni pre­zen­te­rzy te­le­wi­zyj­ni, stwier­dzi­ła, że to­wa­rzy­stwo jest na ty­le do­bo­ro­we, iż nie ma po­wo­dów do wsty­du.

Pie­nią­dze by­ły Do­rot­ce po­trzeb­ne, a sko­ro in­nym, bar­dziej zna­nym od niej, ta­ka pra­ca nie przy­no­si­ła uj­my, to jej tym bar­dziej nie po­win­na.

Do­dam jesz­cze, że śpie­wa­nie sa­mo w so­bie wy­wo­łu­je u Do­rot­ki ta­ki stres (oczy­wi­ście kie­dy śpie­wa ona, nie ktoś tam), że wal­ka, ja­ką prze­pro­wa­dza­ła ze so­bą każ­de­go ran­ka, by­ła tak wy­czer­pu­ją­ca, iż nie mia­ła już si­ły na roz­trzą­sa­nie dy­le­ma­tów mo­ral­nych. Wła­ści­wie, bio­rąc pod uwa­gę jej sto­su­nek do wła­snej mu­zy­kal­no­ści, mu­sia­ła się zgo­dzić na ten wy­jazd w przy­pły­wie za­ćmie­nia umy­sło­we­go lub też z chę­ci zbi­cia for­tu­ny – ina­czej się nie da te­go wy­tłu­ma­czyć.

W każ­dym ra­zie…

.

.

.

(fragment)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: