- W empik go
I dobry Bóg stworzył aktorkę - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
18 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
I dobry Bóg stworzył aktorkę - ebook
Agata Pruchniewska jest aktorką, która zagrała w moich dwóch filmach: „Kołysance” i „AmbaSSadzie”. A teraz napisała książkę. O świecie filmu między innymi. Agata wie, o czym pisze. I robi to w zabawny sposób.
Bardzo polecam. Juliusz Machulski
Bardzo dowcipna, a zarazem autoironiczna historia, którą czyta się niemal jednym tchem. Odkrywa wiele aktorskich tajników, czy to ze szkoły teatralnej, czy też z produkcji filmowych, ale dzięki niejednokrotnie ciętemu językowi odziera tzw. polski show-biznes z mitów i stereotypów. Autorka opisuje wiele osób znanych z teatralnych desek i szklanego ekranu, co dodatkowo dodaje opowieści pikanterii. W dobie plotek, tabloidalnych newsów i wielu tego typu publikacji ta książka to lekka, ale zdecydowanie inteligentniejsza od nich pozycja,
którą gorąco polecam. Joanna Koroniewska
Moja koleżanka po fachu, z którą miałam przyjemność spędzić kilka dni na różnych planach zdjęciowych, zaskoczyła mnie i napisała (tak jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie) pełną humoru, lekką, ironiczną i bardzo prawdziwą książkę. Czyta się ją jednym tchem. Zabawne zbiegi okoliczności, trudne początki, rozterki, miłość i cięty dowcip – czego chcieć więcej? Kasia Kwiatkowska
Mnie się podoba.
Zbigniew Zamachowski
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62-405-84-8 |
Rozmiar pliku: | 545 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziękuję pani Monice Szwai za to, że we mnie uwierzyła i namówiła do napisania tej książki. Panu Mariuszowi Krzyżanowskiemu za to, że uwierzył pani Monice, że warto we mnie uwierzyć.
Dziękuję Karinie Stempel-Gancarczyk za nieocenioną pracę, jaką włożyła w redakcję książki.
Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli pomóc w realizacji zwiastuna filmowego książki – w szczególności reżyserowi Filipowi Luftowi, Magdzie Karel, Irenie Sierakowskiej, Zosi Kołodziejczyk i Bartkowi Wadze – poświęciliście swój czas, a niektórzy nawet zarost, by mi pomóc – jesteście wspaniali! Dziękuję też Justynie Zielińskiej, Patrycji Durskiej, Maciejowi Magowskiemu i Pawłowi Lorochowi.
Dziękuję Losowi za to, że stawia na mojej drodze ludzi tak ciekawych i inspirujących, iż można pisać o nich powieści i dzieje się to właściwie bez większego wysiłku.
I najważniejszym ludziom na świecie – moim przyjaciołom.
Dobrze wiecie, że bez Was nie byłoby nie tylko powieści o Dorotce, ale w ogóle nie byłoby nic, a gdyby nawet coś było – byłoby bez sensu.
Jesteście przy mnie zawsze. Niektórzy już od dwudziestu lat.
Tak, o Was mówię. Już Wy wiecie.
Dziękuję.
Pruchaorotka przegląda się w lustrze i oczywiście nie jest zadowolona z tego, co widzi.
Od siebie z góry niezbyt dokładnie mogę ją obejrzeć, ale na moje oko wszystko jest w porządku. Sukienka kupiona za grosze w lumpeksie dobrze na niej leży, włosy Dorotka zawsze miała ładne i zadbane, twarz może nie za bardzo mi się udała (musiałem się na chwilkę zamyślić), ale za to ma dobre nogi. O twarz Dorotka często ma pretensje, choć moim zdaniem mocno przesadzone.
Przepraszam bardzo, ale w jednej minucie przychodzi na świat jakieś sto pięćdziesiąt istot, każda istota rodzaju żeńskiego chciałaby być piękna – a nawet ja pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nie jestem w stanie zająć się jednocześnie nimi wszystkimi, choć staram się każdą z nich obdarować po równo. Dorotce akurat trafił się błyskotliwy intelekt i jeszcze parę cech, o których później. Przy rozdawaniu urody widocznie miałem chwilę niedyspozycji, trudno. Zresztą, w miarę upływu czasu Dorotka nabyła pewne umiejętności, dzięki którym jej oblicze zyskuje na urodzie. Smaruje twarz jakimiś specyfikami, nakłada na nią przeróżne mazidła, wzory i kolory i w efekcie są dni, kiedy nawet specjalnie nie narzeka.
Oczywiście przez większość czasu Dorotka analizuje swoje mankamenty, co, jak już przez tysiące lat mojego urzędowania zdążyłem zauważyć, jest domeną większości istot rodzaju żeńskiego.
Zauważyłem również, że ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem istoty rodzaju żeńskiego przystępują do analizy swoich zalet. Zupełnie nie wiem, dlaczego. U istot rodzaju męskiego jest wręcz odwrotnie. O wiele łatwiej im osiągnąć dużo wyższy poziom samozadowolenia przy minimalnym nakładzie środków własnych. Jako twórca obu płci muszę się przyznać do porażki, bo ta dysproporcja jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Przez tysiąclecia nie udało mi się nic z tym zrobić.
Ale chodźmy za Dorotką, bo jak nam ucieknie, to koniec.
Nie wiecie jeszcze, że Dorotka bardzo szybko się przemieszcza.
Właściwie Dorotka, jak już gdzieś ruszy, to pędzi.
Pędzi i teraz.
Choć, z racji obuwia, nieco wolniej niż zwykle.
Jako że wzuła obuwie na podwyższeniu nazywanym obcasami, można zakładać, że idzie na spotkanie z kimś, kto da jej pracę, albo z kimś, kto obdarzył ją jakimś głębszym uczuciem – z mego doświadczenia wynika, że tak właśnie postępują istoty rodzaju żeńskiego. Wiem, że są istoty żeńskie, które wkładają takie obuwie bez konkretnego powodu tudzież, jak utrzymują, dla przyjemności, ale tych jest zdecydowanie mniej.
Nasza Dorotka z całą pewnością do nich nie należy. Jeśli chodzi o obuwie, Dorotka jest zwolenniczką wygody. Skoro więc wzuła powyższy model, zapewne zdąża na ważne spotkanie. Oczywiście ja, jako Pan i Władca Świata, doskonale wiem, na jakie, z kim, i jaki będzie jego efekt, ale przecież nie będę wam tego mówił na początku, bo jaki wtedy byłby sens mojej opowieści? To byłoby zdecydowanie za proste, no i pozbawiłoby was możliwości poznania bliżej naszej bohaterki. Odebrałbym wam okazję do przyglądania się jej rozterkom, do współczucia jej, do odczuwania irytacji i do odetchnięcia raz czy dwa z poczuciem ulgi, że nie przebywacie w jej najbliższym otoczeniu.
Pozwólcie więc, że pozostawię was z Dorotką, byście mogli lepiej ją poznać, a zaraz po tym albo znienawidzić, albo pokochać (jedno i drugie jest równie prawdopodobne).
Dorotka jako zbieraczka niezwykłych historii i kolekcjonerka dziwnych ludzi jest nieoceniona. Jest również znakomitym przykładem na to, że kobiecy hart ducha to twór niezniszczalny.
Jestem z Dorotki dumny, nie dlatego, że sam ją wymyśliłem, ale dlatego, że nigdy się nie poddaje i nie traci nadziei.
Oczywiście zdarza jej się na całe tygodnie zakopać pod kołdrą.
Oczywiście ma momenty, gdy nie pomaga jej nic, poza George’em Michaelem i tartą czekoladową z wiśniami.
Oczywiście, że są dni, gdy ma ochotę położyć się i umrzeć. Bez, nomen omen, zwłoki.
Ale to tylko drobne, chwilowe niedyspozycje.
Dorotka zresztą szybko o nich zapomina.
Przecież tuż za rogiem czekają zupełnie nowe chwilowe niedyspozycje, na które musi być gotowa.
Aktualnie Dorotka zmierza na spotkanie w sprawie pracy.
Usilnie pragnie podjąć jakieś zajęcie, dla zapewnienia sobie bytu w stopniu przynajmniej podstawowym.
Dorotka nie ma dużych wymagań, to trzeba jej przyznać, jest przy tym bardzo gospodarna, a dodatkowo umie zrobić coś z niczego. Na przykład zupę z dwóch pomidorów, którą je przez trzy dni, a jak trafią się goście, to jeszcze ich poczęstuje; albo stoliczek ze starej skrzynki po jabłkach, przytarganej ze śmietnika. Kiedy lepiej ją poznacie, zobaczycie, że posiada wiele nietypowych umiejętności. Gdy dopada ją chandra, mamrocze pod nosem, że jak na prawdziwego człowieka renesansu przystało, umie co nieco z każdej dziedziny, ale są to dziedziny nikomu do niczego niepotrzebne. Jednak gdy tylko poprawi jej się nastrój, potrafi pomalować w tydzień całe mieszkanie wraz z kaloryferami, odnawiając przy tym drewnianą boazerię, stół i trzy krzesła.
Zapytacie, dlaczego tak wszechstronnie uzdolniona osoba nie przebiera w propozycjach rozlicznych zajęć? Otóż Dorotka uparła się, by być aktorką.
Uparła się na to już dość dawno temu, gdy będąc dziewczęciem, odkryła, że recytowanie wierszyków patriotycznych na akademiach procentuje dobrymi stopniami oraz wzruszeniem u uznawanych dotąd za pozbawione jakichkolwiek uczuć polonistek. Zwłaszcza możliwość wzniecania u kogoś silnych emocji była dla Dorotki efektem, którego się po swoich działaniach zupełnie nie spodziewała, a który to uznała za wielce pożądany, zwłaszcza że była dziewczynką nieśmiałą i konstatacja, iż może mieć jakikolwiek wpływ na emocje innych, okazała się dla niej tyleż miła, co szokująca.
W tym miejscu możemy na chwilkę się zatrzymać i zerknąć w przeszłość.
•
Dorotka ma jedenaście lat, jasne włosy zaplecione w dwa warkocze i wystrojona w strój galowy recytuje na akademii wiersz Broniewskiego, który nie do końca rozumie, ale za to doskonale umie na pamięć i robi chyba odpowiednie miny i odstępy we właściwych miejscach. Poznajemy to po tym, że po skończonej akademii do Dorotki podbiega Znienawidzona Polonistka (skąd ten wiele mówiący pseudonim, zaraz wytłumaczę) i ze łzami w oczach szepcze:
– Dziecko drogie… Dziecko… Jakie to było piękne. Dziecko. Masz talent. Dziecko. Dorotko… Musisz… Musisz… Dorotko… Tak się wzruszyłam… Jakie to było piękne. Masz talent, dziecko, masz talent.
Dorotka stoi osłupiała, po pierwsze dlatego, że Znienawidzona Polonistka wydawała jej się dotąd osobą niezdolną do jakichkolwiek ciepłych uczuć i głębszych emocji, a po drugie dlatego, że dotąd nie zdarzyło się, by Znienawidzona pozwoliła sobie wygłosić zdanie inne niż wielokrotnie złożone, na każdym kroku podkreślając wagę właściwego posługiwania się piękną polszczyzną.
– Ta dziewczynka ma talent. Naprawdę. Niech pani sama powie, czy to nie było piękne? Skąd takie małe dziecko wie, jak mówić taki wiersz? – Dorotka słyszy, jak Znienawidzona Polonistka kontynuuje wątek, zwracając się do Dyrektorki Szkoły.
Dorotka najchętniej odpowiedziałaby Znienawidzonej, że nie wie, skąd, ale że nikt jej nie pyta, to się nie odzywa.
To jeszcze nie te czasy, gdy zacznie zbierać cięgi za odzywanie się bez pytania i na każdy temat. Na razie jest dobrze wychowana i trzyma język za zębami, tym bardziej że uważa, iż nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Po powrocie do domu i długich przemyśleniach Dorotka doszła do wniosku, że podświadomie dokonała na Znienawidzonej jakiejś przedziwnej manipulacji za pomocą Broniewskiego. Nigdy wcześniej nie widziała Polonistki w takim stanie, z rozwianym włosem i drżącymi rękami.
Dorotce możliwość oglądania wszystkich znienawidzonych ludzi w takiej kondycji wydała się mocno nęcąca.
Tu może słów parę o tym, czym Polonistka zasłużyła sobie na tak skrajnie nieprzyjemny pseudonim.
Otóż trzeba wam wiedzieć, że Dorotka pobierała podstawowe nauki w cieszącej się niechlubną sławą najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta. Znienawidzona Polonistka zyskała wśród swoich uczniów powyższy pseudonim w odpowiedzi na fakt, że każdą lekcję języka ojczystego rozpoczynała od następującego monologu:
– Witajcie, drogie dzieci. Dzisiaj omówimy sobie wiersz Broniewskiego/„Janka Muzykanta”/„Nowe szaty cesarza”. Ale zanim to nastąpi, drogie dzieci, muszę wyrazić głęboką troskę o was wszystkich, która mi spędza sen z powiek. Tak naprawdę mam poczucie, że moja praca z wami pójdzie na marne. Tak, na marne. Może jeden procent z was do czegoś dojdzie. Spodziewam się, że najpewniej będzie to nasza Małgosia. – W tym miejscu Dorotka zawsze miała ochotę kopnąć w kostkę swoją koleżankę z ławki – Anulę, ale zwykle Anula była pierwsza i kopała Dorotkę na znak porozumienia. – Małgosia jest z was najzdolniejsza i jako jedyna ma szanse coś w życiu osiągnąć. Wam takiej przyszłości nie wróżę. Niewiele dzieci z tej dzielnicy dobrze kończy, niestety. Przykro mi patrzeć, gdy moi uczniowie staczają się na dno i zostają złodziejami i prostytutkami. Nie życzę wam tego, moje dzieci, ale znam życie i nie mam złudzeń – wzdychała Polonistka i przystępowała do lekcji na temat Broniewskiego/„Janka Muzykanta”/„Nowych szat cesarza”.
Nie jesteście chyba zdziwieni tym, że po paru takich monologach pseudonim narodził się sam? Polonistka zasłużyła na niego, nie tylko traktując większość swoich uczniów jak potencjalnych przestępców, ale również faworyzując Małgosię, co oczywiście nie miało żadnego związku z faktem, że dwa razy w tygodniu Małgosia pobierała u niej korepetycje za odpowiednią gratyfikacją finansową.
Co zaś do wróżb polonistki, w ogóle się nie sprawdziły. Jan na złość został fizykiem jądrowym, Marek neurochirurgiem, Piotr inżynierem sanitarnym, Krzysiek biznesmenem, Maciek ma własną firmę transportową, a Mariusz sprzedaje meble. Anula zna świetnie trzy języki (w tym grecki) i skończyła resocjalizację.
Małgosia natomiast studiowała na prywatnej uczelni, która słynie z tego, że dostaje się na nią każdy, kto zapłaci.
Po drodze Dorotka dokonała jeszcze własnej zemsty na Polonistce, zgłaszając się na olimpiadę z języka polskiego.
– Oj nie, dziecko, to nie dla ciebie, nie dasz sobie rady, szkoda twojego czasu – powiedziała z troską Polonistka. – Poza tym nie mam czasu cię przygotować, bo pracuję już z trzema innymi uczniami, w tym z Małgosią, która ma największe szanse.
– Dziękuję, nie trzeba – odpowiedziała grzecznie Dorotka, wspinając się na wyżyny dyplomacji, a w głębi duszy mając ochotę rozwalić Polonistce jakiś ciężki przedmiot na ozdobionej trwałą ondulacją głowie. – Poprosiłam panią dyrektor, żeby mnie przygotowała.
Zemsta okazała się bardzo słodka. Tylko Dorotka ukończyła olimpiadę z sukcesem, miażdżąc po drodze wszystkie Małgosie i inne potencjalnie genialne kandydatki. Po uzyskaniu drugiego miejsca z dziką satysfakcją oświadczyła, że Polonistka więcej jej na swoich lekcjach nie zobaczy.
Powiadają, że zemsta jest rozkoszą bogów. Nie do końca wiem, co mają na myśli z tymi bogami, ale rozkoszna jest na pewno – by to wiedzieć, wystarczyło spojrzeć na minę Polonistki i minę Dorotki.
Ale wróćmy do tematu.
W wieku lat jedenastu Dorotka postanowiła ostatecznie i stanowczo, że będzie aktorką. O tym, co robią aktorki, miała pewne wyobrażenie, wyniesione z godzin spędzonych przed telewizorem Rubin, nielicznych seansów w kinie oraz plakatów w piśmie „Panorama”, które prenumerowała babcia Dorotki. Dorotka niezbyt często bywała u babci z racji dzielącej je znacznej odległości i szokujących możliwości państwowego taboru kolejowego, ale jak już bywała, zawsze w wielkiej drewnianej skrzyni przy piecu czekały na nią ułożone w równy stosik, zbierane pieczołowicie przez babcię kolorowe gazety. A w nich plakaty z aktorkami w pięknych wieczorowych sukniach, niemieszczących się w kadrze fryzurach, aktorki siedzące na koniach, koniecznie i absolutnie białych, leżące na plaży w kostiumach kąpielowych, wiszące w hamakach i sunące po schodach. Oprócz aktorek w gazetach były także plakaty ze zdjęciami gwiazd muzyki o fryzurach przypominających do złudzenia źle wysuszonego mopa, w skórzanych kurtkach najeżonych ćwiekami, z twarzami pomalowanymi w przedziwne wzory, w dżinsach z dziurami na kolanach i podkoszulkach z siateczki. Wszystkie plakaty Dorotka pieczołowicie zbierała i obwieszała nimi słomiane maty zdobiące jej niewielki pokoik w wieżowcu na warszawskiej Pradze.
Była przekonana, że aktorstwo to najwspanialsza praca świata. Można ofiarować ludziom emocje, których potrzebują, i jeszcze dostać za to pieniądze, nie niszcząc sobie przy tym fryzury i nie gniotąc sukienki. Bajka.
Potem Dorotka odkryła teatr i zmieniła zdanie. Życie aktora nie wydawało jej się już bajką, ale wesołą zabawą. Dorotka przebywała w teatrze we wszystkie piątki i soboty oraz niektóre niedziele, coraz bardziej zazdroszcząc aktorom tego, jak świetnie się bawią.
Przy wyborze liceum Dorotka kierowała się jedną myślą: czy w szkole będzie kółko teatralne. I znalazła taką, w której było.
Poza kółkiem teatralnym w liceum Dorotce przydarzyło się także pokaźne grono serdecznych przyjaciół, którzy pozostaną w jej życiu na długie lata. Usłyszycie jeszcze o Żabie, Kasi i Asi. Dorotka czasami zadawała sobie pytanie, czy gdyby przy wyborze szkoły kierowała się innymi kryteriami i pobierała edukację w innej placówce, też zawarłaby tak trwałe znajomości. Jakoś sobie nie umiała wyobrazić, że nie zna Żaby, Kasi ani Asi. Ja też sobie tego nie wyobrażam, dlatego zadbałem o to, by się spotkały.
Ale wróćmy do naszej bohaterki i jej pasji. Okazała się w niej uparta i wytrwała, jak we wszystkim, czego się podejmowała, no, może poza ćwiczeniami na mięśnie brzucha, ale o tym później.
Nie zrezygnowała po pierwszym niezdanym egzaminie na studia, gdzie zupełnie niespodziewanie wyszło na jaw, że nie mówi S.
Rok później się okazało, że mówi, tylko pani z komisji się przesłyszała.
Dorotka, chcąc przetrwać rok do kolejnych egzaminów, podjęła pracę w pewnej firmie, gdzie nocami wpisywała do komputerów to, czego ktoś inny nie zdążył wpisać w dzień.
Po roku poszła na egzaminy i choć przeżyła silne zaskoczenie, że mówi S, okazało się, że jednak nie ma talentu.
Okazało się dość szybko, bo po jakichś dwóch minutach.
Nie będę ukrywał, że Dorotka czuła się rozczarowana.
Kolejny rok spędziła, przepisując nocami teksty na komputerze i zastanawiając się, co czeka ją na trzecim egzaminie.
Do trzeciego egzaminu zaczęła się przygotowywać pół roku wcześniej.
Poprosiła o pomoc aktora ze swojego ulubionego teatru i nie bez znaczenia był fakt, że ów aktor się Dorotce podobał. Miał świetną dykcję, był smagły, ciemnowłosy i zabawny. Przy tym uważał, że Dorotka ma talent i musi się dostać. Dorotka czerpała ze spotkań z aktorem dużą przyjemność, poza oczywistą korzyścią, rzecz jasna. Aktor wprawdzie był nieco złośliwy i traktował ją ciut protekcjonalnie, ale Dorotka wiele była w stanie znieść w imię swoich uczuć oraz nadziei na upragnione studia, co stanowiło bardzo intensywną kombinację.
Kiedy Dorotki nie przyjęto na studia, aktor przeżył szok. A Dorotka uznała, że najwyższa pora dać sobie spokój.
Postanowiła zostać specjalistką do spraw turystyki.
Ostatecznie praca w przyjemnym hoteliku z basenem nie jest najgorszym, co mogłoby się jej przydarzyć. Wprawdzie to nie to samo, co mistyczne przeżycia w teatrze, ale przecież zawsze mogło być gorzej. Nie wyobrażała sobie na przykład siebie za ladą w sklepie mięsnym.
Złożyła zatem niezbędne dokumenty i udała się na egzamin. Część pisemną zaliczyła bez problemu, jak na piątkową uczennicę przystało. Egzamin ustny natomiast okazał się Himalajami trudności, nie tyle z uwagi na poziom merytoryczny pytań, co z powodu Osoby Egzaminującej.
Dorotce całkiem nieźle szło do momentu, gdy przepytująca ją wąsata osoba rodzaju żeńskiego poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu:
– Proszę wziąść tą książkę.
Dorotka zdębiała. Osoba najwyraźniej porozumiewała się w języku Dorotce obcym, bynajmniej nie po polsku, i na samą podsuniętą przez pracującą nerwowo wyobraźnię myśl o stadzie podobnych istot, które będą chciały Dorotkę czegoś nauczać, Dorotka poczuła silny skurcz w gardle i przemożną chęć oddalenia się z tego okropnego miejsca. Wytrwała jakoś do końca egzaminu, ale wizja przerażająca jak obrazy Boscha popchnęła ją do czynu, którego mogła żałować do końca swych dni. Zabrała z królestwa dziwnych istot swoje dokumenty i postanowiła zakończyć jeszcze nierozpoczętą edukację.
Mama Dorotki była załamana. Wszystko wskazywało na to, że Dorotka do końca życia będzie nocami wpisywała coś do komputera, a dniami odsypiała noce. Tym sposobem nigdy nie znajdzie sobie narzeczonego oraz nie wyjdzie za mąż, skutkiem czego na zawsze pozostanie z mamą. Czy może być coś gorszego? I dla mamy, i dla Dorotki? (Ojciec Dorotki przebywał całkiem gdzie indziej i jako taki nie był zaangażowany w sprawę).
Poczułem, że muszę zaingerować. Podsunąłem Dorotce pewne pismo młodzieżowe, a w nim konkurs, który miał otworzyć drzwi do wielkiej kariery, gwarantując zwyciężczyni darmową naukę w prywatnym Studio dla aktorów. Dodatkowym plusem był fakt, że Studio znajdowało się w innym mieście niż Dorotka i jej mama, co skutecznie przekreślało możliwość dalszego pracowania nocami na komputerze.
Dorotka, niewiele myśląc, wzięła udział w konkursie, pojechała na przesłuchania, na których nikt nie zauważył, że nie wymawia S, wszyscy za to zauważyli, że ma talent, i przyjęli ją bez żadnych komplikacji.
I się zaczęło.
Dorotka przeliczyła swoje oszczędności, odłożone do malowanej w ludowe wzory drewnianej beczułki pełniącej rolę skarbonki, i doszła do druzgocącego wniosku, że dwa lata pracy nocami przy przebrzydłym komputerze wystarczą jej na jakieś dwa miesiące czynszu w dalekim mieście. Należało bezzwłocznie znaleźć tanie lokum.
Mama Dorotki uruchomiła krewnych i znajomych, na próżno. Aż do dnia, gdy zupełnym przypadkiem (no, szczerze mówiąc, nie do końca przypadkiem, wysłałem ją tam z premedytacją) trafiła w sklepie na panią, której córka miała koleżankę marzącą o tym, by oddać swoje mieszkanko w miłe ręce.
Koleżanka córki opisywała mieszkanko jako skromne, o niskim standardzie (właściwie to do remontu, ale co tam dziewczynie trzeba na początek…), za to przytulne i niedrogie.
Dorotka nie była wybredna i szybko stała się tymczasową lokatorką całkiem miłego mieszkania na obrzeżach grodu Kraka.
Gdy mama Dorotki udała się tam po miesiącu, by pomóc jej w przeprowadzce, była chyba nieco rozczarowana, co Dorotka poznała po tym, że zrobiła się zielona na twarzy. Może z uwagi na czerniejącą wannę, z której płatami odłaziła farba? Przecież to nie koniec świata. Przynajmniej była w mieszkaniu lodówka, w kuchni, to znaczy kuchni jako takiej nie było, bo tam, gdzie kiedyś była, był pokój, ale coś na kształt kuchni znajdowało się w dawnym przedpokoju. Nie było więc przedpokoju i prosto z korytarza wchodziło się do tej niby kuchni.
Dorotka znalazła sobie wśród koleżanek z nowej szkoły kandydatkę na współlokatorkę, bardzo miłą, bezkonfliktową dziewczynę o imieniu Krystyna, która zgodziła się mieszkać w mniejszym pokoiku, przerobionym z dawnej kuchni. Krystyna, oglądając mieszkanie, wcale nie zrobiła się zielona na twarzy, a to najważniejsze. Mama Dorotki musiała jakoś przełknąć rozczarowanie.
Dorotka i Krystyna żyły w pełnej symbiozie, Krystyna okazała się bowiem osobą niezwykle spokojną, dobrego charakteru i wielkiego serca. Przy tym powstawaniu ewentualnych konfliktów nie sprzyjał fakt, że rzadko bywała w domu, bo w czasie wolnym od nauki, którego (zwłaszcza zdaniem Dorotki, wciąż spragnionej nowych wyzwań naukowych i ćwiczeń, byle nie fizycznych) miały zdecydowanie za dużo, Krystyna podjęła się opieki nad pewną niedomagającą staruszeczką, aby móc opłacić sobie szkołę oraz czynsz za ich niezwykłe mieszkanie. Ten zresztą z czasem stał się niższy na skutek faktu, że wprowadziły się do nich jeszcze dwie koleżanki – jedna nieszczęśnica, którą gwałtem wyrzucono z poprzedniego lokum, oraz druga, która przyszła z wizytą i tak już została.
W tamtym czasie Dorotka zapałała uczuciem do rosyjskiego tancerza o urodzie efeba, który nauczał ich grupę tańca. Nie wiem, czy wiecie, że aktorzy muszą zaliczyć i takie przyjemności. Muszę wam powiedzieć, że jak chcę sobie poprawić humor po jakimś nie najlepszym dniu, zwykle zaglądam do szkoły aktorskiej na dowolnej półkuli i to zawsze dobrze mi robi. Szczególnie pocieszni są początkujący uczniowie. Te obcisłe getry, te skupione miny – uwielbiam. Najlepsze antidotum na boską chandrę.
W każdym razie Dorotce Efeb wpadł w oko. Z tańcem szło jej nieźle, chociaż zdecydowanie wolałaby, aby zajęcia odbywały się w sali bez luster. Bardzo ją rozpraszało to, co widziała, zwłaszcza w okolicach miejsca, w którym powinna być jej talia. Tym bardziej że Efeb był zbudowany proporcjonalnie, a ponadto wyglądał na znacznie drobniejszego od Dorotki, co potęgowało jej frustrację.
Po upływie paru miesięcy Dorotka musiała jednak przyjąć do wiadomości, że Efeb nie jest zainteresowany zadzierzgnięciem z nią głębszej więzi i poprzestaną na relacjach stricte zawodowych.
Jako że Dorotka zwykła w każdej sytuacji szukać dobrych stron, tak było i tym razem. Doszła do wniosku, że powinna bardziej skupić się na nauce, a mniej na flirtach, zwłaszcza z profesorami.
Tym bardziej że otrzymała od jednego z profesorów, zwanego Szefem, pewną propozycję.
– Chcesz zagrać w telewizji? – zapytał Szef któregoś dnia po zajęciach z wiersza.
„Co za pytanie?” – pomyślała Dorotka w ekstazie. „Która początkująca aktorka nie chce zagrać w telewizji?”.
Oczywiście, że i Dorotka chciała. Rola wprawdzie była niewielka, właściwie jedno zdanie, ale za to w bardzo miłym towarzystwie, albowiem Dorotka miała towarzyszyć pewnemu Wielkiemu Aktorowi.
Bardzo przejęta pojechała do telewizji na przymiarkę kostiumu.
Szła i szła strasznie długim korytarzem, aż wreszcie doszła do tej pracowni, do której miała dojść. Zastała tam dwie bardzo miłe panie, które natychmiast ją ubrały w okropnie ciężki stelaż, a do tego w sukienkę, narzutkę i tylko butów nie miały odpowiednich, bo stwierdziły, że na takie stopy to będzie kłopot.
Dorotce dało to do myślenia. Czyżby wszystkie występujące w telewizji aktorki miały stopy mniejsze od niej? W każdym razie stanęło na tym, że będzie grała we własnych butach, byle nie na obcasie, bo Wielki Aktor jest wprawdzie wielki, ale nie wzrostem, nie wypadało więc, by Dorotka była od niego większa, zwłaszcza w roli jednego z braci naszych mniejszych, bo chyba zapomniałem wspomnieć, że Dorotka miała grać kurę.
Nie ma się co dziwić, początki nigdy nie są łatwe, zwłaszcza w tym zawodzie. Jako że kurza mutancica nie wchodziła w grę, Dorotka uznała, że wystąpi w tenisówkach. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że występy w obuwiu własnym staną się wkrótce niechlubną tradycją, wymuszoną przez okoliczności i fakt, że przyszła na świat ze stopami jak podolski złodziej, jak czule mawiała jej mama.
Wieczorem Dorotka na miękkich nogach poszła do teatru, żeby spotkać się z Wielkim Aktorem. Spotkanie umówił Szef prawdopodobnie po to, żeby troszkę Dorotkę ośmielić.
Nie bardzo wiedziała, jak się zachować; w końcu Wielki Aktor to Wielki Aktor, dotąd widziany wyłącznie w telewizji, ale on sam wybawił ją z kłopotu, bo wyszedł z garderoby i na jej widok zapytał:
– Przepraszam, czy pani jest kurą?
Dorotka poznała po tym, że to uroczy, dowcipny i bezpośredni człowiek. Stres opuścił ją prawie natychmiast i równie szybko wrócił, gdy tylko wyszła z teatru i zaczęła analizować swoje zachowanie – co powiedziała, a nie powinna, czego nie powiedziała, choć wypadało, i czego ma nie mówić, gdy spotkają się ponownie.
Przygotowała sobie ze szczegółami, co powie, a czego nie, przemyślała dokładnie, jak należy się zachowywać w pracy na planie, po czym, jak tylko tam trafiła, wszystko wzięło w łeb, mimo że każdy był dla niej miły: panie charakteryzatorki, które wymyśliły fryzurę ich zdaniem właściwą dla kury, jakkolwiek by to nie brzmiało, wspomniane już urocze panie garderobiane, pan dźwiękowiec, który Dorotce przypinał mikrofon, pan reżyser, Wielki Aktor, który dużo z nią rozmawiał i w ogóle nie zachowywał się jak gwiazda. Dorotka starała się jak mogła udawać, że granie kury w bajce dla dzieci to dla niej chleb powszedni, że to nic strasznego, że w ogóle się nie przejmuje, że telewizja wcale jej nie onieśmiela. I kiedy już nieco się uspokoiła, pojawił się cały tabun aktorów z kaprysami.
Jedna aktorka natychmiast się na Dorotkę obraziła, bo Dorotka jej się nie przedstawiła. Potem Szef wytłumaczył Dorotce, że zwyczaj wymaga, by młody aspirujący aktor przedstawił się wszystkim kolegom z garderoby. Dorotka jest wprawdzie osobą dość kulturalną i raczej dobrze wychowaną, ale niestety nie potrafi dokonywać cudów, a wspomniana aktorka, gdy Dorotka przyszła do garderoby, była już na planie, zatem los nie dostarczył Dorotce sposobności, by dokonać autoprezentacji. Gdy aktorka wróciła do garderoby, na plan zawołano Dorotkę i tak się przez pół dnia mijały. Być może Dorotka powinna przerwać zdjęcia, aby usatysfakcjonować aktorkę przedstawieniem się, ale jakoś nie przyszło jej to do głowy. Aktorka była bardzo obrażona i w scenach, w których występowały razem, demonstracyjnie traktowała Dorotkę jak powietrze. Może zresztą po prostu grała swoją rolę, w której to roli nie lubiła kur, kto to wie… Niemniej jednak Dorotce było bardzo przykro.
Ale to jeszcze nic. W bajeczce grała też pewna Gwiazda. Tej akurat Dorotka się przedstawiła, jeszcze w garderobie. Ale i tak niewiele to pomogło. Gwiazda grała, grała, aż nagle przestała i wyszła.
Nikt nie wiedział, co się stało. Pozostałe scenki z Gwiazdą nagrano bez Gwiazdy, udając, że tak ma być.
– Coś ty jej takiego zrobiła? – zapytał wieczorem Szef.
Dorotka zdębiała.
– To wielka, wspaniała aktorka… – wysapała. – Ja ją bardzo szanuję, co bym jej niby mogła zrobić albo w ogóle chcieć jej robić i po co?!
– No, przez ciebie wyszła z planu – odpowiedział Szef, trochę rozbawiony, a trochę zaskoczony siłą wpływu Dorotki na Gwiazdę.
– Przeze mnie? – Dorotka nie mogła w to uwierzyć. – Przecież nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa!
– Ponoć Gwiazda twierdzi, że bezwiednie, bo oczywiście nie zrobiłaś nic złego i ona nie ma do ciebie pretensji, broń Boże, a więc, że bezwiednie emitujesz negatywne wibracje i Gwiazda nie może przy tobie tudzież z tobą pracować. Dlatego wyszła – wyjaśnił Szef, z racji swojego stażu w biznesie aktorskim niespecjalnie zdziwiony specyficzną logiką Gwiazdorskiego tłumaczenia.
Dorotka popadła w zadumę. W życiu by nie przypuszczała, że coś do Gwiazdy emituje, zrobiło jej się głupio i poczuła się winna, choć tak naprawdę nie wiedziała, w czym rzecz. Przyznam wam szczerze, że z mojego, boskiego punktu widzenia, musiałem chyba coś przeoczyć. Też nie mam pojęcia, co takiego Dorotka emituje.
Dorotka wyniosła z tej przygody jeszcze jedno wspomnienie.
Oprócz Wielkiego Aktora, Obrażonej Aktorki i Gwiazdy spotkała jeszcze jednego znanego aktora, który jej uświadomił, że w tej pracy trzeba mieć oczy dookoła głowy. Kiedy pierwszy raz poczuła dotknięcie w okolicy niskich pleców, myślała, że to przypadek. Ale że dotknięcia się powtarzały i to zawsze, gdy w okolicy był znany aktor, do Dorotki dotarła smutna prawda, że to jego łapa, brutalnie mówiąc, klepie ją po tyłku. Powiem wam szczerze, tak między nami, że współczułem Dorotce, widziałem, jaką walkę toczą w niej wrodzona delikatność i kultura osobista oraz wpojony przez mamę szacunek do osób starszych od siebie ze zwykłą chęcią dania aktorowi w pysk. I przyznam, że choć jako Bóg jestem absolutnie przeciwny przemocy, w tym przypadku przymknąłbym oko na ewentualny Dorotkowy rękoczyn. Dorotka jednak była bardzo dzielna i zachowała zimną krew. Próbowała prowadzić uprzejmy dialog z aktorem, jednocześnie wijąc się jak w konwulsjach w próbach unikania jego łapy.
Traf chciał, że przy obiedzie aktor dosiadł się do stoliczka Dorotki, a że łapy zajęte miał jedzeniem, nadrabiał atrakcjami werbalnymi. Zasypywał Dorotkę mocno przaśnymi dowcipami, składał jej niedwuznaczne propozycje, a przy deserze nawet próbował złapać ją za kurzą pierś. Zakusów na filety Dorotka już nie zniosła i zrezygnowała z kompotu.
Byłem z niej dumny. Mogła dać mu w pysk, a zachowała się godnie i asertywnie. Współcześni mistrzowie coachingu biliby jej brawo.
To pierwsze spotkanie z show-biznesem było dla Dorotki piramidą wrażeń.
Pomyślałem, że jeśli po tym wszystkim nie zmieni zdania i się nie przekwalifikuje, znaczy, że już po niej.
Nie zmieniła zdania.
•
Gdy tego dnia dotarła na zajęcia w szkole, jej grupa powitała ją wdzięcznym gdakaniem.
Traf chciał, że były to zajęcia sportowe, których Dorotka szczególnie nie miłowała.
Zajęcia prowadził Trener, którego Dorotka pod wpływem pierwszego wrażenia niesłusznie w myślach nazwała „Dziadkiem”. Zmyliły ją siwa broda i łysina. Ksywa „Dziadek” straciła na aktualności przy pierwszej serii ćwiczeń, które zaprezentował starszy pan. Dorotka po raz kolejny przekonała się, że nie należy zbytnio ufać pierwszemu wrażeniu.
Szef powiedział potem Dorotce, że Trener to legenda polskiego teatru, mistrz sprawności fizycznej, a przy tym znawca przeróżnych metod treningowych i sztuk walki.
Dorotka doceniła możliwość spotkania z historią, ale Trener wydał jej się dość oschły i surowy, a przy tym bardzo wymagający, a że Dorotka do najsprawniejszych nie należała, nie czekała na wspólne zajęcia ze szczególnym utęsknieniem. Miała przy tym poczucie, że Trener traktuje ją protekcjonalnie i z pobłażaniem, jak każdego, czyja sprawność ruchowa pozostawiała wiele do życzenia.
Co nie znaczy, że Dorotka miałaby zajęcia opuszczać, co to, to nie.
Podchodziła do tematu z dużym zaangażowaniem, mimo otwartych kpin ze strony Trenera, i postanowiła sobie, że będzie się starać w miarę swoich możliwości, bez względu na jego szyderstwa. Jako iż miała silne poczucie, że Trener jej po prostu nie lubi, dała sobie spokój z walką o jego względy i postanowiła skupić się na wyznaczanych przez niego zadaniach.
Trzeba wam wiedzieć, że Dorotka pochodziła z domu o silnie zakorzenionych tradycjach sportowych. Budowanie tężyzny fizycznej winna była wyssać z mlekiem matki. Niestety, ku rozpaczy obojga rodziców, już na etapie edukacji podstawowej ujawnił się jej silny lęk przed jakimkolwiek ryzykiem sportowym. Na widok kozła na sali gimnastycznej nasza bohaterka zamierała z przerażenia. Przy próbie wykonania przerzutu bokiem, zwanego potocznie gwiazdą, dostawała drgawek ze strachu. Wyobraźnia natychmiast podsuwała jej potworne obrazy ewentualnych skutków tych efektownych ewolucji.
Mama Dorotki nie rozumiała jej lęków. W młodości skakała przez płotki i osiągała spektakularne sukcesy w sportach drużynowych oraz tańcu ludowym i balecie. Nie potrafiła pojąć, że można bać się kozła. Zwłaszcza takiego, który się nie przemieszcza. Próbowała prośbą i groźbą rozmiłować córkę w aktywności fizycznej.
Niestety bezskutecznie.
Była zatem wielce zaskoczona, gdy osoba Trenera obudziła w Dorotce uśpione dotąd ambicje i córka poprzysięgła sobie zrealizować jego program choćby w wersji minimum.
Miała przy tym głęboko skrywaną nadzieję, że Dorotka będzie mniej odporna na metody Trenera niż na matczyne sugestie.
•
Tymczasem Szef po raz kolejny wyznaczył Dorotce zadanie i wraz z dwiema koleżankami z roku wysłał ją w podróż służbową do miasta Poznania.
W rzeczonym Poznaniu, poza Dorotką i jej dwiema koleżankami, ekipę uzupełniali Błyskotliwy Pianista oraz pewien aktor, niejaki Barszcz.
Dzielny człowiek, podjął poważne ryzyko, zostając aktorem z takim nazwiskiem.
Ale do rzeczy.
Ekipa pojechała tam w celu, nie ma co tu kryć, zarobkowym, jako team rozrywkowo-promujący produkty pewnej firmy oponiarskiej. A wszystko to w ramach targów samochodowych. Zadaniem ekipy było zainteresowanie zwiedzających wytworami marki. Szef napisał piosenki o oponach i samochodach, a dziewczyny były od tego, żeby je śpiewać. Na początku Dorotka czuła się trochę dziwnie, ale gdy zobaczyła, że wraz z ich ekipą opony promuje znany zespół rockowy, popularny satyryk oraz słynni prezenterzy telewizyjni, stwierdziła, że towarzystwo jest na tyle doborowe, iż nie ma powodów do wstydu.
Pieniądze były Dorotce potrzebne, a skoro innym, bardziej znanym od niej, taka praca nie przynosiła ujmy, to jej tym bardziej nie powinna.
Dodam jeszcze, że śpiewanie samo w sobie wywołuje u Dorotki taki stres (oczywiście kiedy śpiewa ona, nie ktoś tam), że walka, jaką przeprowadzała ze sobą każdego ranka, była tak wyczerpująca, iż nie miała już siły na roztrząsanie dylematów moralnych. Właściwie, biorąc pod uwagę jej stosunek do własnej muzykalności, musiała się zgodzić na ten wyjazd w przypływie zaćmienia umysłowego lub też z chęci zbicia fortuny – inaczej się nie da tego wytłumaczyć.
W każdym razie…
.
.
.
(fragment)
Dziękuję Karinie Stempel-Gancarczyk za nieocenioną pracę, jaką włożyła w redakcję książki.
Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli pomóc w realizacji zwiastuna filmowego książki – w szczególności reżyserowi Filipowi Luftowi, Magdzie Karel, Irenie Sierakowskiej, Zosi Kołodziejczyk i Bartkowi Wadze – poświęciliście swój czas, a niektórzy nawet zarost, by mi pomóc – jesteście wspaniali! Dziękuję też Justynie Zielińskiej, Patrycji Durskiej, Maciejowi Magowskiemu i Pawłowi Lorochowi.
Dziękuję Losowi za to, że stawia na mojej drodze ludzi tak ciekawych i inspirujących, iż można pisać o nich powieści i dzieje się to właściwie bez większego wysiłku.
I najważniejszym ludziom na świecie – moim przyjaciołom.
Dobrze wiecie, że bez Was nie byłoby nie tylko powieści o Dorotce, ale w ogóle nie byłoby nic, a gdyby nawet coś było – byłoby bez sensu.
Jesteście przy mnie zawsze. Niektórzy już od dwudziestu lat.
Tak, o Was mówię. Już Wy wiecie.
Dziękuję.
Pruchaorotka przegląda się w lustrze i oczywiście nie jest zadowolona z tego, co widzi.
Od siebie z góry niezbyt dokładnie mogę ją obejrzeć, ale na moje oko wszystko jest w porządku. Sukienka kupiona za grosze w lumpeksie dobrze na niej leży, włosy Dorotka zawsze miała ładne i zadbane, twarz może nie za bardzo mi się udała (musiałem się na chwilkę zamyślić), ale za to ma dobre nogi. O twarz Dorotka często ma pretensje, choć moim zdaniem mocno przesadzone.
Przepraszam bardzo, ale w jednej minucie przychodzi na świat jakieś sto pięćdziesiąt istot, każda istota rodzaju żeńskiego chciałaby być piękna – a nawet ja pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nie jestem w stanie zająć się jednocześnie nimi wszystkimi, choć staram się każdą z nich obdarować po równo. Dorotce akurat trafił się błyskotliwy intelekt i jeszcze parę cech, o których później. Przy rozdawaniu urody widocznie miałem chwilę niedyspozycji, trudno. Zresztą, w miarę upływu czasu Dorotka nabyła pewne umiejętności, dzięki którym jej oblicze zyskuje na urodzie. Smaruje twarz jakimiś specyfikami, nakłada na nią przeróżne mazidła, wzory i kolory i w efekcie są dni, kiedy nawet specjalnie nie narzeka.
Oczywiście przez większość czasu Dorotka analizuje swoje mankamenty, co, jak już przez tysiące lat mojego urzędowania zdążyłem zauważyć, jest domeną większości istot rodzaju żeńskiego.
Zauważyłem również, że ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem istoty rodzaju żeńskiego przystępują do analizy swoich zalet. Zupełnie nie wiem, dlaczego. U istot rodzaju męskiego jest wręcz odwrotnie. O wiele łatwiej im osiągnąć dużo wyższy poziom samozadowolenia przy minimalnym nakładzie środków własnych. Jako twórca obu płci muszę się przyznać do porażki, bo ta dysproporcja jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Przez tysiąclecia nie udało mi się nic z tym zrobić.
Ale chodźmy za Dorotką, bo jak nam ucieknie, to koniec.
Nie wiecie jeszcze, że Dorotka bardzo szybko się przemieszcza.
Właściwie Dorotka, jak już gdzieś ruszy, to pędzi.
Pędzi i teraz.
Choć, z racji obuwia, nieco wolniej niż zwykle.
Jako że wzuła obuwie na podwyższeniu nazywanym obcasami, można zakładać, że idzie na spotkanie z kimś, kto da jej pracę, albo z kimś, kto obdarzył ją jakimś głębszym uczuciem – z mego doświadczenia wynika, że tak właśnie postępują istoty rodzaju żeńskiego. Wiem, że są istoty żeńskie, które wkładają takie obuwie bez konkretnego powodu tudzież, jak utrzymują, dla przyjemności, ale tych jest zdecydowanie mniej.
Nasza Dorotka z całą pewnością do nich nie należy. Jeśli chodzi o obuwie, Dorotka jest zwolenniczką wygody. Skoro więc wzuła powyższy model, zapewne zdąża na ważne spotkanie. Oczywiście ja, jako Pan i Władca Świata, doskonale wiem, na jakie, z kim, i jaki będzie jego efekt, ale przecież nie będę wam tego mówił na początku, bo jaki wtedy byłby sens mojej opowieści? To byłoby zdecydowanie za proste, no i pozbawiłoby was możliwości poznania bliżej naszej bohaterki. Odebrałbym wam okazję do przyglądania się jej rozterkom, do współczucia jej, do odczuwania irytacji i do odetchnięcia raz czy dwa z poczuciem ulgi, że nie przebywacie w jej najbliższym otoczeniu.
Pozwólcie więc, że pozostawię was z Dorotką, byście mogli lepiej ją poznać, a zaraz po tym albo znienawidzić, albo pokochać (jedno i drugie jest równie prawdopodobne).
Dorotka jako zbieraczka niezwykłych historii i kolekcjonerka dziwnych ludzi jest nieoceniona. Jest również znakomitym przykładem na to, że kobiecy hart ducha to twór niezniszczalny.
Jestem z Dorotki dumny, nie dlatego, że sam ją wymyśliłem, ale dlatego, że nigdy się nie poddaje i nie traci nadziei.
Oczywiście zdarza jej się na całe tygodnie zakopać pod kołdrą.
Oczywiście ma momenty, gdy nie pomaga jej nic, poza George’em Michaelem i tartą czekoladową z wiśniami.
Oczywiście, że są dni, gdy ma ochotę położyć się i umrzeć. Bez, nomen omen, zwłoki.
Ale to tylko drobne, chwilowe niedyspozycje.
Dorotka zresztą szybko o nich zapomina.
Przecież tuż za rogiem czekają zupełnie nowe chwilowe niedyspozycje, na które musi być gotowa.
Aktualnie Dorotka zmierza na spotkanie w sprawie pracy.
Usilnie pragnie podjąć jakieś zajęcie, dla zapewnienia sobie bytu w stopniu przynajmniej podstawowym.
Dorotka nie ma dużych wymagań, to trzeba jej przyznać, jest przy tym bardzo gospodarna, a dodatkowo umie zrobić coś z niczego. Na przykład zupę z dwóch pomidorów, którą je przez trzy dni, a jak trafią się goście, to jeszcze ich poczęstuje; albo stoliczek ze starej skrzynki po jabłkach, przytarganej ze śmietnika. Kiedy lepiej ją poznacie, zobaczycie, że posiada wiele nietypowych umiejętności. Gdy dopada ją chandra, mamrocze pod nosem, że jak na prawdziwego człowieka renesansu przystało, umie co nieco z każdej dziedziny, ale są to dziedziny nikomu do niczego niepotrzebne. Jednak gdy tylko poprawi jej się nastrój, potrafi pomalować w tydzień całe mieszkanie wraz z kaloryferami, odnawiając przy tym drewnianą boazerię, stół i trzy krzesła.
Zapytacie, dlaczego tak wszechstronnie uzdolniona osoba nie przebiera w propozycjach rozlicznych zajęć? Otóż Dorotka uparła się, by być aktorką.
Uparła się na to już dość dawno temu, gdy będąc dziewczęciem, odkryła, że recytowanie wierszyków patriotycznych na akademiach procentuje dobrymi stopniami oraz wzruszeniem u uznawanych dotąd za pozbawione jakichkolwiek uczuć polonistek. Zwłaszcza możliwość wzniecania u kogoś silnych emocji była dla Dorotki efektem, którego się po swoich działaniach zupełnie nie spodziewała, a który to uznała za wielce pożądany, zwłaszcza że była dziewczynką nieśmiałą i konstatacja, iż może mieć jakikolwiek wpływ na emocje innych, okazała się dla niej tyleż miła, co szokująca.
W tym miejscu możemy na chwilkę się zatrzymać i zerknąć w przeszłość.
•
Dorotka ma jedenaście lat, jasne włosy zaplecione w dwa warkocze i wystrojona w strój galowy recytuje na akademii wiersz Broniewskiego, który nie do końca rozumie, ale za to doskonale umie na pamięć i robi chyba odpowiednie miny i odstępy we właściwych miejscach. Poznajemy to po tym, że po skończonej akademii do Dorotki podbiega Znienawidzona Polonistka (skąd ten wiele mówiący pseudonim, zaraz wytłumaczę) i ze łzami w oczach szepcze:
– Dziecko drogie… Dziecko… Jakie to było piękne. Dziecko. Masz talent. Dziecko. Dorotko… Musisz… Musisz… Dorotko… Tak się wzruszyłam… Jakie to było piękne. Masz talent, dziecko, masz talent.
Dorotka stoi osłupiała, po pierwsze dlatego, że Znienawidzona Polonistka wydawała jej się dotąd osobą niezdolną do jakichkolwiek ciepłych uczuć i głębszych emocji, a po drugie dlatego, że dotąd nie zdarzyło się, by Znienawidzona pozwoliła sobie wygłosić zdanie inne niż wielokrotnie złożone, na każdym kroku podkreślając wagę właściwego posługiwania się piękną polszczyzną.
– Ta dziewczynka ma talent. Naprawdę. Niech pani sama powie, czy to nie było piękne? Skąd takie małe dziecko wie, jak mówić taki wiersz? – Dorotka słyszy, jak Znienawidzona Polonistka kontynuuje wątek, zwracając się do Dyrektorki Szkoły.
Dorotka najchętniej odpowiedziałaby Znienawidzonej, że nie wie, skąd, ale że nikt jej nie pyta, to się nie odzywa.
To jeszcze nie te czasy, gdy zacznie zbierać cięgi za odzywanie się bez pytania i na każdy temat. Na razie jest dobrze wychowana i trzyma język za zębami, tym bardziej że uważa, iż nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Po powrocie do domu i długich przemyśleniach Dorotka doszła do wniosku, że podświadomie dokonała na Znienawidzonej jakiejś przedziwnej manipulacji za pomocą Broniewskiego. Nigdy wcześniej nie widziała Polonistki w takim stanie, z rozwianym włosem i drżącymi rękami.
Dorotce możliwość oglądania wszystkich znienawidzonych ludzi w takiej kondycji wydała się mocno nęcąca.
Tu może słów parę o tym, czym Polonistka zasłużyła sobie na tak skrajnie nieprzyjemny pseudonim.
Otóż trzeba wam wiedzieć, że Dorotka pobierała podstawowe nauki w cieszącej się niechlubną sławą najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta. Znienawidzona Polonistka zyskała wśród swoich uczniów powyższy pseudonim w odpowiedzi na fakt, że każdą lekcję języka ojczystego rozpoczynała od następującego monologu:
– Witajcie, drogie dzieci. Dzisiaj omówimy sobie wiersz Broniewskiego/„Janka Muzykanta”/„Nowe szaty cesarza”. Ale zanim to nastąpi, drogie dzieci, muszę wyrazić głęboką troskę o was wszystkich, która mi spędza sen z powiek. Tak naprawdę mam poczucie, że moja praca z wami pójdzie na marne. Tak, na marne. Może jeden procent z was do czegoś dojdzie. Spodziewam się, że najpewniej będzie to nasza Małgosia. – W tym miejscu Dorotka zawsze miała ochotę kopnąć w kostkę swoją koleżankę z ławki – Anulę, ale zwykle Anula była pierwsza i kopała Dorotkę na znak porozumienia. – Małgosia jest z was najzdolniejsza i jako jedyna ma szanse coś w życiu osiągnąć. Wam takiej przyszłości nie wróżę. Niewiele dzieci z tej dzielnicy dobrze kończy, niestety. Przykro mi patrzeć, gdy moi uczniowie staczają się na dno i zostają złodziejami i prostytutkami. Nie życzę wam tego, moje dzieci, ale znam życie i nie mam złudzeń – wzdychała Polonistka i przystępowała do lekcji na temat Broniewskiego/„Janka Muzykanta”/„Nowych szat cesarza”.
Nie jesteście chyba zdziwieni tym, że po paru takich monologach pseudonim narodził się sam? Polonistka zasłużyła na niego, nie tylko traktując większość swoich uczniów jak potencjalnych przestępców, ale również faworyzując Małgosię, co oczywiście nie miało żadnego związku z faktem, że dwa razy w tygodniu Małgosia pobierała u niej korepetycje za odpowiednią gratyfikacją finansową.
Co zaś do wróżb polonistki, w ogóle się nie sprawdziły. Jan na złość został fizykiem jądrowym, Marek neurochirurgiem, Piotr inżynierem sanitarnym, Krzysiek biznesmenem, Maciek ma własną firmę transportową, a Mariusz sprzedaje meble. Anula zna świetnie trzy języki (w tym grecki) i skończyła resocjalizację.
Małgosia natomiast studiowała na prywatnej uczelni, która słynie z tego, że dostaje się na nią każdy, kto zapłaci.
Po drodze Dorotka dokonała jeszcze własnej zemsty na Polonistce, zgłaszając się na olimpiadę z języka polskiego.
– Oj nie, dziecko, to nie dla ciebie, nie dasz sobie rady, szkoda twojego czasu – powiedziała z troską Polonistka. – Poza tym nie mam czasu cię przygotować, bo pracuję już z trzema innymi uczniami, w tym z Małgosią, która ma największe szanse.
– Dziękuję, nie trzeba – odpowiedziała grzecznie Dorotka, wspinając się na wyżyny dyplomacji, a w głębi duszy mając ochotę rozwalić Polonistce jakiś ciężki przedmiot na ozdobionej trwałą ondulacją głowie. – Poprosiłam panią dyrektor, żeby mnie przygotowała.
Zemsta okazała się bardzo słodka. Tylko Dorotka ukończyła olimpiadę z sukcesem, miażdżąc po drodze wszystkie Małgosie i inne potencjalnie genialne kandydatki. Po uzyskaniu drugiego miejsca z dziką satysfakcją oświadczyła, że Polonistka więcej jej na swoich lekcjach nie zobaczy.
Powiadają, że zemsta jest rozkoszą bogów. Nie do końca wiem, co mają na myśli z tymi bogami, ale rozkoszna jest na pewno – by to wiedzieć, wystarczyło spojrzeć na minę Polonistki i minę Dorotki.
Ale wróćmy do tematu.
W wieku lat jedenastu Dorotka postanowiła ostatecznie i stanowczo, że będzie aktorką. O tym, co robią aktorki, miała pewne wyobrażenie, wyniesione z godzin spędzonych przed telewizorem Rubin, nielicznych seansów w kinie oraz plakatów w piśmie „Panorama”, które prenumerowała babcia Dorotki. Dorotka niezbyt często bywała u babci z racji dzielącej je znacznej odległości i szokujących możliwości państwowego taboru kolejowego, ale jak już bywała, zawsze w wielkiej drewnianej skrzyni przy piecu czekały na nią ułożone w równy stosik, zbierane pieczołowicie przez babcię kolorowe gazety. A w nich plakaty z aktorkami w pięknych wieczorowych sukniach, niemieszczących się w kadrze fryzurach, aktorki siedzące na koniach, koniecznie i absolutnie białych, leżące na plaży w kostiumach kąpielowych, wiszące w hamakach i sunące po schodach. Oprócz aktorek w gazetach były także plakaty ze zdjęciami gwiazd muzyki o fryzurach przypominających do złudzenia źle wysuszonego mopa, w skórzanych kurtkach najeżonych ćwiekami, z twarzami pomalowanymi w przedziwne wzory, w dżinsach z dziurami na kolanach i podkoszulkach z siateczki. Wszystkie plakaty Dorotka pieczołowicie zbierała i obwieszała nimi słomiane maty zdobiące jej niewielki pokoik w wieżowcu na warszawskiej Pradze.
Była przekonana, że aktorstwo to najwspanialsza praca świata. Można ofiarować ludziom emocje, których potrzebują, i jeszcze dostać za to pieniądze, nie niszcząc sobie przy tym fryzury i nie gniotąc sukienki. Bajka.
Potem Dorotka odkryła teatr i zmieniła zdanie. Życie aktora nie wydawało jej się już bajką, ale wesołą zabawą. Dorotka przebywała w teatrze we wszystkie piątki i soboty oraz niektóre niedziele, coraz bardziej zazdroszcząc aktorom tego, jak świetnie się bawią.
Przy wyborze liceum Dorotka kierowała się jedną myślą: czy w szkole będzie kółko teatralne. I znalazła taką, w której było.
Poza kółkiem teatralnym w liceum Dorotce przydarzyło się także pokaźne grono serdecznych przyjaciół, którzy pozostaną w jej życiu na długie lata. Usłyszycie jeszcze o Żabie, Kasi i Asi. Dorotka czasami zadawała sobie pytanie, czy gdyby przy wyborze szkoły kierowała się innymi kryteriami i pobierała edukację w innej placówce, też zawarłaby tak trwałe znajomości. Jakoś sobie nie umiała wyobrazić, że nie zna Żaby, Kasi ani Asi. Ja też sobie tego nie wyobrażam, dlatego zadbałem o to, by się spotkały.
Ale wróćmy do naszej bohaterki i jej pasji. Okazała się w niej uparta i wytrwała, jak we wszystkim, czego się podejmowała, no, może poza ćwiczeniami na mięśnie brzucha, ale o tym później.
Nie zrezygnowała po pierwszym niezdanym egzaminie na studia, gdzie zupełnie niespodziewanie wyszło na jaw, że nie mówi S.
Rok później się okazało, że mówi, tylko pani z komisji się przesłyszała.
Dorotka, chcąc przetrwać rok do kolejnych egzaminów, podjęła pracę w pewnej firmie, gdzie nocami wpisywała do komputerów to, czego ktoś inny nie zdążył wpisać w dzień.
Po roku poszła na egzaminy i choć przeżyła silne zaskoczenie, że mówi S, okazało się, że jednak nie ma talentu.
Okazało się dość szybko, bo po jakichś dwóch minutach.
Nie będę ukrywał, że Dorotka czuła się rozczarowana.
Kolejny rok spędziła, przepisując nocami teksty na komputerze i zastanawiając się, co czeka ją na trzecim egzaminie.
Do trzeciego egzaminu zaczęła się przygotowywać pół roku wcześniej.
Poprosiła o pomoc aktora ze swojego ulubionego teatru i nie bez znaczenia był fakt, że ów aktor się Dorotce podobał. Miał świetną dykcję, był smagły, ciemnowłosy i zabawny. Przy tym uważał, że Dorotka ma talent i musi się dostać. Dorotka czerpała ze spotkań z aktorem dużą przyjemność, poza oczywistą korzyścią, rzecz jasna. Aktor wprawdzie był nieco złośliwy i traktował ją ciut protekcjonalnie, ale Dorotka wiele była w stanie znieść w imię swoich uczuć oraz nadziei na upragnione studia, co stanowiło bardzo intensywną kombinację.
Kiedy Dorotki nie przyjęto na studia, aktor przeżył szok. A Dorotka uznała, że najwyższa pora dać sobie spokój.
Postanowiła zostać specjalistką do spraw turystyki.
Ostatecznie praca w przyjemnym hoteliku z basenem nie jest najgorszym, co mogłoby się jej przydarzyć. Wprawdzie to nie to samo, co mistyczne przeżycia w teatrze, ale przecież zawsze mogło być gorzej. Nie wyobrażała sobie na przykład siebie za ladą w sklepie mięsnym.
Złożyła zatem niezbędne dokumenty i udała się na egzamin. Część pisemną zaliczyła bez problemu, jak na piątkową uczennicę przystało. Egzamin ustny natomiast okazał się Himalajami trudności, nie tyle z uwagi na poziom merytoryczny pytań, co z powodu Osoby Egzaminującej.
Dorotce całkiem nieźle szło do momentu, gdy przepytująca ją wąsata osoba rodzaju żeńskiego poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu:
– Proszę wziąść tą książkę.
Dorotka zdębiała. Osoba najwyraźniej porozumiewała się w języku Dorotce obcym, bynajmniej nie po polsku, i na samą podsuniętą przez pracującą nerwowo wyobraźnię myśl o stadzie podobnych istot, które będą chciały Dorotkę czegoś nauczać, Dorotka poczuła silny skurcz w gardle i przemożną chęć oddalenia się z tego okropnego miejsca. Wytrwała jakoś do końca egzaminu, ale wizja przerażająca jak obrazy Boscha popchnęła ją do czynu, którego mogła żałować do końca swych dni. Zabrała z królestwa dziwnych istot swoje dokumenty i postanowiła zakończyć jeszcze nierozpoczętą edukację.
Mama Dorotki była załamana. Wszystko wskazywało na to, że Dorotka do końca życia będzie nocami wpisywała coś do komputera, a dniami odsypiała noce. Tym sposobem nigdy nie znajdzie sobie narzeczonego oraz nie wyjdzie za mąż, skutkiem czego na zawsze pozostanie z mamą. Czy może być coś gorszego? I dla mamy, i dla Dorotki? (Ojciec Dorotki przebywał całkiem gdzie indziej i jako taki nie był zaangażowany w sprawę).
Poczułem, że muszę zaingerować. Podsunąłem Dorotce pewne pismo młodzieżowe, a w nim konkurs, który miał otworzyć drzwi do wielkiej kariery, gwarantując zwyciężczyni darmową naukę w prywatnym Studio dla aktorów. Dodatkowym plusem był fakt, że Studio znajdowało się w innym mieście niż Dorotka i jej mama, co skutecznie przekreślało możliwość dalszego pracowania nocami na komputerze.
Dorotka, niewiele myśląc, wzięła udział w konkursie, pojechała na przesłuchania, na których nikt nie zauważył, że nie wymawia S, wszyscy za to zauważyli, że ma talent, i przyjęli ją bez żadnych komplikacji.
I się zaczęło.
Dorotka przeliczyła swoje oszczędności, odłożone do malowanej w ludowe wzory drewnianej beczułki pełniącej rolę skarbonki, i doszła do druzgocącego wniosku, że dwa lata pracy nocami przy przebrzydłym komputerze wystarczą jej na jakieś dwa miesiące czynszu w dalekim mieście. Należało bezzwłocznie znaleźć tanie lokum.
Mama Dorotki uruchomiła krewnych i znajomych, na próżno. Aż do dnia, gdy zupełnym przypadkiem (no, szczerze mówiąc, nie do końca przypadkiem, wysłałem ją tam z premedytacją) trafiła w sklepie na panią, której córka miała koleżankę marzącą o tym, by oddać swoje mieszkanko w miłe ręce.
Koleżanka córki opisywała mieszkanko jako skromne, o niskim standardzie (właściwie to do remontu, ale co tam dziewczynie trzeba na początek…), za to przytulne i niedrogie.
Dorotka nie była wybredna i szybko stała się tymczasową lokatorką całkiem miłego mieszkania na obrzeżach grodu Kraka.
Gdy mama Dorotki udała się tam po miesiącu, by pomóc jej w przeprowadzce, była chyba nieco rozczarowana, co Dorotka poznała po tym, że zrobiła się zielona na twarzy. Może z uwagi na czerniejącą wannę, z której płatami odłaziła farba? Przecież to nie koniec świata. Przynajmniej była w mieszkaniu lodówka, w kuchni, to znaczy kuchni jako takiej nie było, bo tam, gdzie kiedyś była, był pokój, ale coś na kształt kuchni znajdowało się w dawnym przedpokoju. Nie było więc przedpokoju i prosto z korytarza wchodziło się do tej niby kuchni.
Dorotka znalazła sobie wśród koleżanek z nowej szkoły kandydatkę na współlokatorkę, bardzo miłą, bezkonfliktową dziewczynę o imieniu Krystyna, która zgodziła się mieszkać w mniejszym pokoiku, przerobionym z dawnej kuchni. Krystyna, oglądając mieszkanie, wcale nie zrobiła się zielona na twarzy, a to najważniejsze. Mama Dorotki musiała jakoś przełknąć rozczarowanie.
Dorotka i Krystyna żyły w pełnej symbiozie, Krystyna okazała się bowiem osobą niezwykle spokojną, dobrego charakteru i wielkiego serca. Przy tym powstawaniu ewentualnych konfliktów nie sprzyjał fakt, że rzadko bywała w domu, bo w czasie wolnym od nauki, którego (zwłaszcza zdaniem Dorotki, wciąż spragnionej nowych wyzwań naukowych i ćwiczeń, byle nie fizycznych) miały zdecydowanie za dużo, Krystyna podjęła się opieki nad pewną niedomagającą staruszeczką, aby móc opłacić sobie szkołę oraz czynsz za ich niezwykłe mieszkanie. Ten zresztą z czasem stał się niższy na skutek faktu, że wprowadziły się do nich jeszcze dwie koleżanki – jedna nieszczęśnica, którą gwałtem wyrzucono z poprzedniego lokum, oraz druga, która przyszła z wizytą i tak już została.
W tamtym czasie Dorotka zapałała uczuciem do rosyjskiego tancerza o urodzie efeba, który nauczał ich grupę tańca. Nie wiem, czy wiecie, że aktorzy muszą zaliczyć i takie przyjemności. Muszę wam powiedzieć, że jak chcę sobie poprawić humor po jakimś nie najlepszym dniu, zwykle zaglądam do szkoły aktorskiej na dowolnej półkuli i to zawsze dobrze mi robi. Szczególnie pocieszni są początkujący uczniowie. Te obcisłe getry, te skupione miny – uwielbiam. Najlepsze antidotum na boską chandrę.
W każdym razie Dorotce Efeb wpadł w oko. Z tańcem szło jej nieźle, chociaż zdecydowanie wolałaby, aby zajęcia odbywały się w sali bez luster. Bardzo ją rozpraszało to, co widziała, zwłaszcza w okolicach miejsca, w którym powinna być jej talia. Tym bardziej że Efeb był zbudowany proporcjonalnie, a ponadto wyglądał na znacznie drobniejszego od Dorotki, co potęgowało jej frustrację.
Po upływie paru miesięcy Dorotka musiała jednak przyjąć do wiadomości, że Efeb nie jest zainteresowany zadzierzgnięciem z nią głębszej więzi i poprzestaną na relacjach stricte zawodowych.
Jako że Dorotka zwykła w każdej sytuacji szukać dobrych stron, tak było i tym razem. Doszła do wniosku, że powinna bardziej skupić się na nauce, a mniej na flirtach, zwłaszcza z profesorami.
Tym bardziej że otrzymała od jednego z profesorów, zwanego Szefem, pewną propozycję.
– Chcesz zagrać w telewizji? – zapytał Szef któregoś dnia po zajęciach z wiersza.
„Co za pytanie?” – pomyślała Dorotka w ekstazie. „Która początkująca aktorka nie chce zagrać w telewizji?”.
Oczywiście, że i Dorotka chciała. Rola wprawdzie była niewielka, właściwie jedno zdanie, ale za to w bardzo miłym towarzystwie, albowiem Dorotka miała towarzyszyć pewnemu Wielkiemu Aktorowi.
Bardzo przejęta pojechała do telewizji na przymiarkę kostiumu.
Szła i szła strasznie długim korytarzem, aż wreszcie doszła do tej pracowni, do której miała dojść. Zastała tam dwie bardzo miłe panie, które natychmiast ją ubrały w okropnie ciężki stelaż, a do tego w sukienkę, narzutkę i tylko butów nie miały odpowiednich, bo stwierdziły, że na takie stopy to będzie kłopot.
Dorotce dało to do myślenia. Czyżby wszystkie występujące w telewizji aktorki miały stopy mniejsze od niej? W każdym razie stanęło na tym, że będzie grała we własnych butach, byle nie na obcasie, bo Wielki Aktor jest wprawdzie wielki, ale nie wzrostem, nie wypadało więc, by Dorotka była od niego większa, zwłaszcza w roli jednego z braci naszych mniejszych, bo chyba zapomniałem wspomnieć, że Dorotka miała grać kurę.
Nie ma się co dziwić, początki nigdy nie są łatwe, zwłaszcza w tym zawodzie. Jako że kurza mutancica nie wchodziła w grę, Dorotka uznała, że wystąpi w tenisówkach. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że występy w obuwiu własnym staną się wkrótce niechlubną tradycją, wymuszoną przez okoliczności i fakt, że przyszła na świat ze stopami jak podolski złodziej, jak czule mawiała jej mama.
Wieczorem Dorotka na miękkich nogach poszła do teatru, żeby spotkać się z Wielkim Aktorem. Spotkanie umówił Szef prawdopodobnie po to, żeby troszkę Dorotkę ośmielić.
Nie bardzo wiedziała, jak się zachować; w końcu Wielki Aktor to Wielki Aktor, dotąd widziany wyłącznie w telewizji, ale on sam wybawił ją z kłopotu, bo wyszedł z garderoby i na jej widok zapytał:
– Przepraszam, czy pani jest kurą?
Dorotka poznała po tym, że to uroczy, dowcipny i bezpośredni człowiek. Stres opuścił ją prawie natychmiast i równie szybko wrócił, gdy tylko wyszła z teatru i zaczęła analizować swoje zachowanie – co powiedziała, a nie powinna, czego nie powiedziała, choć wypadało, i czego ma nie mówić, gdy spotkają się ponownie.
Przygotowała sobie ze szczegółami, co powie, a czego nie, przemyślała dokładnie, jak należy się zachowywać w pracy na planie, po czym, jak tylko tam trafiła, wszystko wzięło w łeb, mimo że każdy był dla niej miły: panie charakteryzatorki, które wymyśliły fryzurę ich zdaniem właściwą dla kury, jakkolwiek by to nie brzmiało, wspomniane już urocze panie garderobiane, pan dźwiękowiec, który Dorotce przypinał mikrofon, pan reżyser, Wielki Aktor, który dużo z nią rozmawiał i w ogóle nie zachowywał się jak gwiazda. Dorotka starała się jak mogła udawać, że granie kury w bajce dla dzieci to dla niej chleb powszedni, że to nic strasznego, że w ogóle się nie przejmuje, że telewizja wcale jej nie onieśmiela. I kiedy już nieco się uspokoiła, pojawił się cały tabun aktorów z kaprysami.
Jedna aktorka natychmiast się na Dorotkę obraziła, bo Dorotka jej się nie przedstawiła. Potem Szef wytłumaczył Dorotce, że zwyczaj wymaga, by młody aspirujący aktor przedstawił się wszystkim kolegom z garderoby. Dorotka jest wprawdzie osobą dość kulturalną i raczej dobrze wychowaną, ale niestety nie potrafi dokonywać cudów, a wspomniana aktorka, gdy Dorotka przyszła do garderoby, była już na planie, zatem los nie dostarczył Dorotce sposobności, by dokonać autoprezentacji. Gdy aktorka wróciła do garderoby, na plan zawołano Dorotkę i tak się przez pół dnia mijały. Być może Dorotka powinna przerwać zdjęcia, aby usatysfakcjonować aktorkę przedstawieniem się, ale jakoś nie przyszło jej to do głowy. Aktorka była bardzo obrażona i w scenach, w których występowały razem, demonstracyjnie traktowała Dorotkę jak powietrze. Może zresztą po prostu grała swoją rolę, w której to roli nie lubiła kur, kto to wie… Niemniej jednak Dorotce było bardzo przykro.
Ale to jeszcze nic. W bajeczce grała też pewna Gwiazda. Tej akurat Dorotka się przedstawiła, jeszcze w garderobie. Ale i tak niewiele to pomogło. Gwiazda grała, grała, aż nagle przestała i wyszła.
Nikt nie wiedział, co się stało. Pozostałe scenki z Gwiazdą nagrano bez Gwiazdy, udając, że tak ma być.
– Coś ty jej takiego zrobiła? – zapytał wieczorem Szef.
Dorotka zdębiała.
– To wielka, wspaniała aktorka… – wysapała. – Ja ją bardzo szanuję, co bym jej niby mogła zrobić albo w ogóle chcieć jej robić i po co?!
– No, przez ciebie wyszła z planu – odpowiedział Szef, trochę rozbawiony, a trochę zaskoczony siłą wpływu Dorotki na Gwiazdę.
– Przeze mnie? – Dorotka nie mogła w to uwierzyć. – Przecież nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa!
– Ponoć Gwiazda twierdzi, że bezwiednie, bo oczywiście nie zrobiłaś nic złego i ona nie ma do ciebie pretensji, broń Boże, a więc, że bezwiednie emitujesz negatywne wibracje i Gwiazda nie może przy tobie tudzież z tobą pracować. Dlatego wyszła – wyjaśnił Szef, z racji swojego stażu w biznesie aktorskim niespecjalnie zdziwiony specyficzną logiką Gwiazdorskiego tłumaczenia.
Dorotka popadła w zadumę. W życiu by nie przypuszczała, że coś do Gwiazdy emituje, zrobiło jej się głupio i poczuła się winna, choć tak naprawdę nie wiedziała, w czym rzecz. Przyznam wam szczerze, że z mojego, boskiego punktu widzenia, musiałem chyba coś przeoczyć. Też nie mam pojęcia, co takiego Dorotka emituje.
Dorotka wyniosła z tej przygody jeszcze jedno wspomnienie.
Oprócz Wielkiego Aktora, Obrażonej Aktorki i Gwiazdy spotkała jeszcze jednego znanego aktora, który jej uświadomił, że w tej pracy trzeba mieć oczy dookoła głowy. Kiedy pierwszy raz poczuła dotknięcie w okolicy niskich pleców, myślała, że to przypadek. Ale że dotknięcia się powtarzały i to zawsze, gdy w okolicy był znany aktor, do Dorotki dotarła smutna prawda, że to jego łapa, brutalnie mówiąc, klepie ją po tyłku. Powiem wam szczerze, tak między nami, że współczułem Dorotce, widziałem, jaką walkę toczą w niej wrodzona delikatność i kultura osobista oraz wpojony przez mamę szacunek do osób starszych od siebie ze zwykłą chęcią dania aktorowi w pysk. I przyznam, że choć jako Bóg jestem absolutnie przeciwny przemocy, w tym przypadku przymknąłbym oko na ewentualny Dorotkowy rękoczyn. Dorotka jednak była bardzo dzielna i zachowała zimną krew. Próbowała prowadzić uprzejmy dialog z aktorem, jednocześnie wijąc się jak w konwulsjach w próbach unikania jego łapy.
Traf chciał, że przy obiedzie aktor dosiadł się do stoliczka Dorotki, a że łapy zajęte miał jedzeniem, nadrabiał atrakcjami werbalnymi. Zasypywał Dorotkę mocno przaśnymi dowcipami, składał jej niedwuznaczne propozycje, a przy deserze nawet próbował złapać ją za kurzą pierś. Zakusów na filety Dorotka już nie zniosła i zrezygnowała z kompotu.
Byłem z niej dumny. Mogła dać mu w pysk, a zachowała się godnie i asertywnie. Współcześni mistrzowie coachingu biliby jej brawo.
To pierwsze spotkanie z show-biznesem było dla Dorotki piramidą wrażeń.
Pomyślałem, że jeśli po tym wszystkim nie zmieni zdania i się nie przekwalifikuje, znaczy, że już po niej.
Nie zmieniła zdania.
•
Gdy tego dnia dotarła na zajęcia w szkole, jej grupa powitała ją wdzięcznym gdakaniem.
Traf chciał, że były to zajęcia sportowe, których Dorotka szczególnie nie miłowała.
Zajęcia prowadził Trener, którego Dorotka pod wpływem pierwszego wrażenia niesłusznie w myślach nazwała „Dziadkiem”. Zmyliły ją siwa broda i łysina. Ksywa „Dziadek” straciła na aktualności przy pierwszej serii ćwiczeń, które zaprezentował starszy pan. Dorotka po raz kolejny przekonała się, że nie należy zbytnio ufać pierwszemu wrażeniu.
Szef powiedział potem Dorotce, że Trener to legenda polskiego teatru, mistrz sprawności fizycznej, a przy tym znawca przeróżnych metod treningowych i sztuk walki.
Dorotka doceniła możliwość spotkania z historią, ale Trener wydał jej się dość oschły i surowy, a przy tym bardzo wymagający, a że Dorotka do najsprawniejszych nie należała, nie czekała na wspólne zajęcia ze szczególnym utęsknieniem. Miała przy tym poczucie, że Trener traktuje ją protekcjonalnie i z pobłażaniem, jak każdego, czyja sprawność ruchowa pozostawiała wiele do życzenia.
Co nie znaczy, że Dorotka miałaby zajęcia opuszczać, co to, to nie.
Podchodziła do tematu z dużym zaangażowaniem, mimo otwartych kpin ze strony Trenera, i postanowiła sobie, że będzie się starać w miarę swoich możliwości, bez względu na jego szyderstwa. Jako iż miała silne poczucie, że Trener jej po prostu nie lubi, dała sobie spokój z walką o jego względy i postanowiła skupić się na wyznaczanych przez niego zadaniach.
Trzeba wam wiedzieć, że Dorotka pochodziła z domu o silnie zakorzenionych tradycjach sportowych. Budowanie tężyzny fizycznej winna była wyssać z mlekiem matki. Niestety, ku rozpaczy obojga rodziców, już na etapie edukacji podstawowej ujawnił się jej silny lęk przed jakimkolwiek ryzykiem sportowym. Na widok kozła na sali gimnastycznej nasza bohaterka zamierała z przerażenia. Przy próbie wykonania przerzutu bokiem, zwanego potocznie gwiazdą, dostawała drgawek ze strachu. Wyobraźnia natychmiast podsuwała jej potworne obrazy ewentualnych skutków tych efektownych ewolucji.
Mama Dorotki nie rozumiała jej lęków. W młodości skakała przez płotki i osiągała spektakularne sukcesy w sportach drużynowych oraz tańcu ludowym i balecie. Nie potrafiła pojąć, że można bać się kozła. Zwłaszcza takiego, który się nie przemieszcza. Próbowała prośbą i groźbą rozmiłować córkę w aktywności fizycznej.
Niestety bezskutecznie.
Była zatem wielce zaskoczona, gdy osoba Trenera obudziła w Dorotce uśpione dotąd ambicje i córka poprzysięgła sobie zrealizować jego program choćby w wersji minimum.
Miała przy tym głęboko skrywaną nadzieję, że Dorotka będzie mniej odporna na metody Trenera niż na matczyne sugestie.
•
Tymczasem Szef po raz kolejny wyznaczył Dorotce zadanie i wraz z dwiema koleżankami z roku wysłał ją w podróż służbową do miasta Poznania.
W rzeczonym Poznaniu, poza Dorotką i jej dwiema koleżankami, ekipę uzupełniali Błyskotliwy Pianista oraz pewien aktor, niejaki Barszcz.
Dzielny człowiek, podjął poważne ryzyko, zostając aktorem z takim nazwiskiem.
Ale do rzeczy.
Ekipa pojechała tam w celu, nie ma co tu kryć, zarobkowym, jako team rozrywkowo-promujący produkty pewnej firmy oponiarskiej. A wszystko to w ramach targów samochodowych. Zadaniem ekipy było zainteresowanie zwiedzających wytworami marki. Szef napisał piosenki o oponach i samochodach, a dziewczyny były od tego, żeby je śpiewać. Na początku Dorotka czuła się trochę dziwnie, ale gdy zobaczyła, że wraz z ich ekipą opony promuje znany zespół rockowy, popularny satyryk oraz słynni prezenterzy telewizyjni, stwierdziła, że towarzystwo jest na tyle doborowe, iż nie ma powodów do wstydu.
Pieniądze były Dorotce potrzebne, a skoro innym, bardziej znanym od niej, taka praca nie przynosiła ujmy, to jej tym bardziej nie powinna.
Dodam jeszcze, że śpiewanie samo w sobie wywołuje u Dorotki taki stres (oczywiście kiedy śpiewa ona, nie ktoś tam), że walka, jaką przeprowadzała ze sobą każdego ranka, była tak wyczerpująca, iż nie miała już siły na roztrząsanie dylematów moralnych. Właściwie, biorąc pod uwagę jej stosunek do własnej muzykalności, musiała się zgodzić na ten wyjazd w przypływie zaćmienia umysłowego lub też z chęci zbicia fortuny – inaczej się nie da tego wytłumaczyć.
W każdym razie…
.
.
.
(fragment)
więcej..