- W empik go
I pieśń niech zapłacze - ebook
I pieśń niech zapłacze - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 247 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwóch braci było w jednej rodzinie, a dwie siostry w drugiej. Rodziny przyjaźniły się ze sobą, dzieci znały się i lubiły od lat bardzo wczesnych. Pomiędzy chłopcami w szkolnych mundurkach i dziewczętami w krótkich sukniach zawiązała się przyjaźń, która w miarę upływającego czasu nabierała coraz więcej zaprawy erotyzmu.
Już w latach uniwersyteckich młodzieńców, a pensjonarskich panien przyszły związek małżeński pomiędzy Jerzym a Krystyną niewątpliwym wydawał się wszystkim, którzy z bliska patrzali na tę parę młodziutką, mającą charaktery spokojne, marzenia skromne, uczucia więcej głębokie niż gwałtowne.
Daleko trudniej było przewidzieć przyszłość Czesława i Janiny, którzy o pierwszych brzaskach życia poczęli wiele od życia wymagać, marzeniami chodząc po drogach wysokich i tym tylko tę górnowzroczność swą usprawiedliwiając, że w umysłach posiadali zdolności niepospolite, a w charakterach również niepospolitą energię i przedsiębiorczość. Co do strony uczuciowej, ta zdawała się być w nich przygłuszoną przez ogromną ciekawość umysłową i wytężone umysłowe zajęcia; jednak i ona niekiedy wybuchała z gwałtem niespodziewanym i wielkim w postaci żalów, zachwytów, przywiązań lub wstrętów, uszczęśliwienia lub rozpaczy. I to w nich było jeszcze niezwykłym, że nie częste, lecz w zamian gwałtowne wybuchy ich uczuć spowodowane bywały nie tylko przez zjawiska świata dotykalnego, nie tylko przez zdarzenia w ich osobistym życiu zachodzące, lecz również, a może i częściej jeszcze, przez te, które istnieją lub zachodzą w niewidzialnej sferze myśli, idei, rzeczy w ogóle bezosobistych, niejako napowietrznych, niejako obejmujących ziemię atmosferą duchową. Były to natury ambitne, namiętne i zarazem lotne, w sferze abstrakcji przebywać umiejące, jakich to natur przeznaczeniem najczęstszym bywają szczyty wysokie i niedole wielkie. I ta tylko pomiędzy nimi od lat prawie dziecięcych zachodziła różnica, że Janina była od Czesława cichszą, tkliwszą, litościwszą i daleko więcej skłonną do zapominania o sobie na rzecz innych.
Obaj bracia, na wsi urodzeni i na wsi przepędzający czasy szkolnych i uniwersyteckich wakacji, posiadali w sobie zdolność do ukochania natury stron rodzinnych, lecz każdy z nich ukochał ją na sposób inny. Czesław szukał i znajdował w niej dla siebie źródło chwilowych odpoczynków i rozkoszy, od wszelkich zresztą upodobań i marzeń sielskich oddalony nieskończenie; dla Jerzego zaś była ona przedmiotem spostrzeżeń najulubieńszym i tłem, na którym najchętniej rozwijał plany przyszłej swej pracy i w ogóle swej przyszłości. Bo w upodobaniach skromny, ciszę nad gwar i samotność nad zgiełk przekładający, z sumieniem przebudzonym wcześnie Jerzy nie lubił miast wielkich, uciech, których dostarczać mogą, nie pragnął, a w nurtujących je żądzach, współubieganiach się, namiętnościach dostrzegał pierwiastki bolów, krzywd, nade wszystko upadków ludzkich, na które szczególnie był tkliwy. Cichy, skromny, niewiele o sobie rozumiejący, miał przecież głębokie i silne poczucie godności i obowiązków człowieka. Jak gronostaj nie znosił na sobie plam; dusza jego jak liść czułkowatej rośli – ny, dotknięty szorstką ręką, zwijała się boleśnie, ilekroć dotknął ją widok ludzkich błędów i przemocy z jednej strony, a krzywd i cierpień z innej. Więc też w chwili, gdy o przyszłości rozstrzygać mu przyszło, wybrał sobie skromny, lecz ściśle z naturą związany zawód leśnika i po kilku latach odpowiednich studiów naukowych rychło pole do pracy znalazł w wiel – kich i własnością wielkopańską będących lasach. Pole to było tak szerokie jak ogromna przestrzeń, którą okry – wał jeden z najwspanialszych tworów natury i jak długi przeciąg czasu, w którym twór ten pozostawiony był sa – memu sobie bez umiejętnej pieczy nad jego bogactwem i pięknością. Praca to była duża, często mozolna, a wy – nagradzana skromnie i nie obiecująca w przyszłości żadnych obfitych zdobyczy, lecz bogactwa i zaszczytów Jerzy nie pożądał i puszczać się po nie w strony dalekie nie chciał. Miał dla swej ziemi rodzinnej coś z przywiązania synowskiego i coś z tkliwości kochanka, pragnął drobną jej część przynajmniej w ręku swych piastować i pomyślności jej czy wzrostowi służyć. Takimi były po – budki, które osiedliły go w niedużym, choć znowu i nie – zbyt małym domu leśnym, stojącym z dala od miast wiel – kich i od tych dróg dalekich, które człowieka prowadzić mogą do pewnego rodzaju wielkości.
Wkrótce potem nie był już w domu tym sam jeden: zamieszkała w nim także jako żona jego mała, zgrabna, jasnowłosa, różowa, wesoła i wiecznie czynna Krysia. Niedawno śmierć zabrała jej ojca i Jerzy tak jak nad kawałkiem ziemi rodzinnej zapragnął roztoczyć opiekę nad ukochaną kobietą, myśli o rozłączeniu się z tą tak jak z tamtą znieść ani nawet przypuścić nie mogąc.
Nic więc w człowieku tym nie było osobliwego, olśniewającego, nic z tego, co wyobraźnię zaciekawia lub zachwyca, i jeżeli cośkolwiek zbawić go mogło od zarzutu pospolitości czynionego zazwyczaj ludziom skromnym, czystym, uczciwym i pracowitym, była to chyba głębokość jego uczuć, czystość pożądań, odraza do zdobyczy nieuczciwych oraz gatunek pracy, w której obok biegłości fachowca mieścił się rzut oka na naturę kochanka i artysty.
Inaczej wcale stało się z Czesławem, dla którego wszystko w świecie wiedzy i pojęć było z łatwością dostępnym, a w świecie rozkoszy i chluby namiętnie pożądanym. Namiętnie pożądał on wszelkich bogactw świata, od tych, które polegają na zdobyczach nauki, na wzruszeniach sprawianych przez sztukę, na tworzeniu dzieł wysokiej myśli, aż do tych, w których taje i płonie z upojenia i rozkoszy zmysłowa natura człowieka.
Niezwykłą urodą męską obdarzony, wymowny, płonący tajemniczym ogniem tysiąca żądz, tysiąca myśli i tysiąca wciąż rozedrganych strun wrażliwości wcześnie zachwycać, podbijać zaczął szerokie koła towarzyskie i liczne niewieście serca. Wcześnie stawać się zaczął ulubieńcem wszystkich, którzy go znali z bliska, i przedmiotem najpiękniejszych ich nadziei. Nikt nie wątpił, że cze – ka go przyszłość wielka, co znakomicie wspierało własną jego w nią wiarę. Zarówno w dziedzinie nauki jak w dziedzinie szczęścia hasłem jego zdawało się być: posiąść wszystko! Nie podobna byłoby nikomu przewyższyć go w zapale i wytrzymałości, z którymi oddawał się pracy naukowej. Nie jedną dziedzinę wiedzy usiłował brać we władanie swe, ale i te również, z którymi tamtą łączyło sąsiedztwo lub pokrewieństwo, a że nauki wszystkie prawie są sobie pokrewne i bliskie, więc jedną z łatwością niepospolicie zdolnego umysłu podbijając ciekawą myślą przebiegał w kierunkach różnych szerokie niwy innych. Wchłaniał w siebie najpotężniejsze z tchnień i najwybitniejsze z widoków całej krainy ludzkiego umysłu i może z tej przyczyny, jak również i dlatego, że w naturze swej miał więcej wrażliwości niż hartu i więcej namiętnych popędów aniżeli silnej woli, jego wiary i niewiary, jego tak zwane zasady i przekonania posiadały nietrwałość gmachu zbudowanego ozdobnie, lecz którego ściany kruszą się pod uderzeniami wichrów przylatujących ze wszystkich stron świata.
W gmach pojęć Czesława uderzały, oprócz zewnętrznych, wichry podnoszące się z własnej jego duszy, która była podobna harfie mającej złote, lecz w zgodny akord niezharmonizowane struny.
Najsłabszą stała się wkrótce struna uczuciowa.
Przez prace umysłowe, przez myśl o samym sobie, o swych prawach, żądaniach, nadziejach pochłonięty, z radością rzucający się we wcześnie przed nim otwarty świat blasku i użycia, mało miał czasu i chęci do spostrzegania ludzkich losów i cierpień, do uczuwania względem ludzi i ich czynów trwałych pociągów lub odraz. Tyle energii zużywał na polach tamtych, że nad to, z którego wyrastają miłość i litość, przywiązanie i współczucie, cześć i potępienie, mógł jej przynosić niewiele. Ci, którzy jeszcze niedawno byli świadkami gwałtownych czasem uniesień jego natury uczuciowej, zdumiewali się teraz na widok zobojętnienia, które okazywał budzącym je niegdyś ludziom i rzeczom. Dla wszystkich zresztą stało się wkrótce pewnością, że o ile brat młodszy w postępkach i postanowieniach swych przeważnie rządził się uczuciem, o tyle nad starszym rządy coraz wyłączniejsze obejmował rozum. Wielu cieszyło się szczerze z takiego skierowywania się młodzieńca powszechnie lubionego i uciecha ta byłaby słuszną, gdyby nad rozumem nie brał czasem przewagi samolubny, praktyczny rozsądek i gdyby nie wyrastały z niego niekiedy pewne zgniłe owoce, znane pod imieniem sofizmatów.
Jakkolwiek bądź, Czesław w miarę wzrastania w wiedzę, w powodzenie wśród ludzi, w myśl o własnej przyszłości i tych świetnościach różnorodnych, które ją pozłocić i wybrylantować miały, obojętniał dla rodziny, dla wszystkiego co rodzinne i dla dziewczyny, o której wszyscy niedawno myśleli, że jest mu drogą, że jest nawet wybraną, przyszłą towarzyszką jego życia.
Ona, Janina, małomówna i skromna, tak samo przy tym jak Czesław pracę umysłową lubiąca, zdolna do niej i nią zajęta, zdawała się tego zobojętnienia dla niej przyjaciela lat dziecięcych i młodzieńczych nie spostrzegać lub o nie się nie troszczyć. Że jednak spostrzegała i troszczyła się, zdradzały to jej coraz częstsze, smutne zamyślenia i długie, uważne spojrzenia, które zatapiała w jego twarzy, ilekroć on tego widzieć ani spostrzegać nie mógł. Zdawać się wtedy mogło, że oczy tej dziewiętnastoletniej dziewczyny nie miały siły oderwać się od rysów tego o lat kilka starszego od niej młodzieńca i że serce jej pragnęło oczyma dotrzeć do głębi jego serca.
Zresztą ku niemu również wracały niekiedy dawne pociągi i wzruszenia. Zbliżał się wtedy do Janiny i zdarzały się pomiędzy nimi momenty podobne do motyli muskających lekkimi skrzydły wpółrozwinięte kwiaty. Lecz były to tylko momenty i po ich przejściu nie rozwierały koron swych na słońce radości wpółrozwinięte uczucia. Jej dziewicza skromność i duma, jego powściągliwość oględna i wewnętrzny uśmiech lekceważenia dla wszystkiego, co było sentymentem i nierozważnym puszczaniem się na rzekę czułości, powstrzymywały na ustach obojga słowa wyraźne i szczere, gasiły iskrę natychmiast, gdy zagroziła rozpaleniem się w płomień.
I stało się, że dnia pewnego Czesław uwiadomił swych bliskich o wkrótce nastąpić mającym wyjeździe swym w okolice Gór Uralskich, kędy niezwykłe zdolności jego i zręczność, z jaką stosunki wśród ludzi wpływowych zawiązać potrafił, wyjednały mu stanowisko nadspodziewanie wysokie i w rozmaite korzyści bogate. Otworzyły się przed nim wrota kariery świetnej, dla ludzi rodu jego bardzo rzadko dostępnej; wstępuje więc w nie bez… wahania i namysłu.
Nikt postanowienia tego odmienić nie próbował, bo jedni byli olśnieni i cieszyli się, a drudzy przekonani byli o nadaremności wszelkich w tym kierunku usiłowań. Ludzi widok rzeczy błyszczącej często olśniewa w ten sposób, że stają się ślepymi na wszystko, co nią nie jest, i cieszą się ogromnie. Potem przychodzi moment, że ślepota ich przemija i wtedy znowu, biedacy! ogromnie się martwią.
Jerzego świetny los brata nie olśnił, ale po krótkich próbach zaprzestał odwracać go od drogi wybranej, bo zrozumiał dobrze, jak słabą wobec siły namiętności musi być siła najwymowniejszego choćby słowa. Czesław zaś łudził się myśląc, że postępuje za wskazaniami rozumu; w świat szeroki gnały go namiętności, przeciw którym Jerzy czuł się bezsilnym i tylko w jakiejś przedostatniej chwili nie mógł tego przenieść na sobie, aby kilku słowy nie wspomnieć bratu o Janinie. Wtedy piękne oczy Czesława zamigotały niespokojnie, lecz wnet niepokój ten zastąpiła wesołość żartobliwa.
– Panna Janina! Cóż? śliczna to osóbka, dla której od dzieciństwa prawie miał sympatię i na zawsze zachowa przyjaźń. Ale rzeczy tego rzędu, co sympatia, przyjaźń etc, człowieka z jasnym poglądem na świat i życie do niczego zobowiązywać nie mogą. Tak zaraz, u samego początku drogi, krępować się więzami byłoby szaleństwem, w które człowiekowi rozumnemu popaść nie podobna. On, Czesław, wie dobrze, czego chce, do czego dąży; nie wstępuje w życie jak ślepiec dający się prowadzić lada podanej ręce. Trzyma przed sobą dobrze narysowany plan swej przyszłości, od linii jego nie odrywa oczu i widzi jasno, że dla marzeń, dla przesądów nierozsądnych miejsca w nim nie ma. Musi on, a nawet powinien wyzyskać dla swej indywidualności wszystkie siły, którymi obdarzyła go natura i wszystkie pomyślne wypadki, które, daleko więcej niż losowi, zawdzięcza własnemu rozumowi swemu i własnej zręczności. Dlatego właśnie wypadki te znalazły się na jego drodze, że uwolnił się od przesądów mocno w społeczeństwie jego zakorzenionych. Przesądem jest, że człowiek przez miłość dla ziemi czy dla kobiety, czy dla jakiejś grupy ludzi wyrzekać się powinien doprowadzenia swego indywidualnego wzrostu do miary możliwie najwyższej i zdobywania w mierze najwyższej tego, w czym upatruje swoje szczęście. Uszczęśliwianie siebie jest uszczęśliwianiem jednego z członków ludzkości; gdyby wszyscy na ziemi ludzie umieli uszczęśliwiać samych siebie, cała ludzkość byłaby szczęśliwa. Jego zaś szczęście nie może być drobną gwiazdką, która smutnie i drżąco świeci nad skrawkiem ziemi powleczonej szarzyzną i zmrokiem. Jego szczęście musi być tarczą słoneczną gorejącą nad przestrzeniami szerokimi, przyświecającą gmachom wysokim i potężnym.
Jego praca mająca być głównym składnikiem jego szczęścia nie może chadzać wąskimi szlakami ścieżyn i trzeba jej dróg szerokich, dalekich, bijących zdrojami myśli bogatych w różnorodną radość życia, z której myśl pije swą trwałość, swą moc, swój rozpęd wszerz i w górę. Tu wzrastać mogą gatunki nadziei tylko nikłe i blade, jego zaś nadzieje wzrostem i płomiennością dorównywują wzrostowi jego uzdolnień i płomienności jego potrzeb, duchowych zarówno jak fizycznych. Bo na żadną część swojej istoty, swojej odrębnej od innych indywidualności, na żadną część fizycznej zarówno jak duchowej swej natury nie chce i nie zamierza on nakładać sztucznych hamulców i tłumików, ale, przeciwnie, chce i zamierza dać im wszystkim pełen bieg, pełen rozwój, pełne zadośćuczynienie, aby wszystkie razem zadowolone, wyćwiczone, doświadczone, zharmonizowane wytworzyły z niego typ czy wzór w pełni rozwiniętego, silnego i szczęśliwego człowieka.
Kędyż w takim planie życia mogłoby znaleźć się miejsce dla tak uroczej, lecz zwykłej istotki, jaką jest panna Janina, i jakąż czynność spełniaćby ona mogła we wznoszeniu budowy życia tak wysokiej i skomplikowanej? Nie przeczy temu, że rozłącza się z nią z niejakim żalem i że pozostanie w nim wspomnienie o niej na zawsze przyjazne, a przez czas jakiś może nawet nieco tęskne, ale trudno! Człowiek zdążający drogą pełną prze – szkód do celu dalekiego i mający silne postanowienie stanięcia u celu nie może oglądać się za wyrastającym u brzegu drogi kwiatem ani czasu tracić na jego zrywanie, ani zajmować sobie dłoni jego niesieniem… Nakoniec, pewnym jest, bo z własnych ust jej nieraz słyszał, że panna Janina nie podziela wszystkich przekonań jego i na wszystkie jego dążności nie przystaje. Czy Jerzy zaprzeczyć temu może?
Jerzy nie mógł temu zaprzeczyć. Owszem, posiadał również pewność, że w tej młodej dziewczynie wytwarzał się i już się nawet wytworzył pogląd na świat i życie, na wielu punktach niepodobny do tego, którym kierował się i kierować się zawsze postanowił Czesław.
– Widzisz więc, Jurku, że byłby to zamiast harmonii zgrzyt!
I tym zakończeniem rozmowy zabawiony na nutę żartobliwą wyśpiewał:
Idźmy każdy w swoją drogę,
Ja cię wiecznie będę… wspominać
Ale twoim. być nie mogę.
Wesoła twarz jego z błyszczącymi oczymi i śmiejącymi się usty stanowiła sprzeczność z tą ciężką chmurą, która spadła na czoło i oczy Jerzego. Niepokój o brata spłynął mu na dno serca i uczynił je bardzo ciężkim.
Zajęty swoim planem, swoją budową, swoją drogą, swymi przygotowaniami i obrachowaniami Czesław pożegnał się z Janiną i z krewnymi po przyjacielsku, lecz naprędce i raz już tylko, gdy żegnał się z bratem, objawiły się w nim uczucia dawne – przynajmniej objawić się im pozwolił. Ta chwila pożegnania, przepojona gorącym wzruszeniem obustronnym, głęboko zapadła w serce i pamięć Jerzego. Pomimo podstawowych różnic za – chodzących w ich poglądach i charakterach bracia kochali się bardzo.
Co myślała i czuła Janina po odjeździe Czesława i zupełnym, jak się zdawało, z nim rozstaniu, nikt z razu na pewno nie wiedział. W rzeczach serca dziewczyna była jak mimoza; nie można było ich dotykać bez zadawania bolu. Jednak skrytość jej była tylko wstydliwością towarzyszącą naturom wytwornym i z samego już instynktu wysoce moralnym. Ustąpiła też raz przed zaufaniem i może wezbranym żalem. Janina przyszła raz do świeżo zamężnej siostry i po chwili spokojnej rozmowy z nagle wybuchającym płaczem rzuciła się jej na szyję. Krysia przyczynę płaczu tego odgadła, lecz nic o niej nie mówiąc przycisnęła tylko siostrę do swego szczęśliwego serca i nieśmiało zapytała:
– Cóż teraz będzie? Co uczyni? Czym się zajmie? W czym znajdzie wsparcie i pociechę? Bo przecież wiecznie tak smucić się, smutkiem zachmurzać młodość i zatruwać siły…
Janina wyprostowała się, szybko stłumiła łkanie i łzy otarła z oczu.
– Cóż? To prawda! Mam młodość i siły, mam miłość dla nauki i litość dla ludzi…
– Litość! – z niejakim zdziwieniem powtórzyła Krysia.
Tak, Janina od czasu pewnego zaczęła gorąco, głęboko litować się nad ludźmi.
– Tyle najrozmaitszych cierpień i nieszczęść… a przy tym tacy słabi i mali…
Po krótkiej chwili dodała:
– Najczęściej wtedy słabi i mali, gdy się im zdaje, że są bardzo silni i wielcy…
Cichutko przy samym uchu siostry Krysia szepnęła:
– Czy mówiąc to, myślisz o Czesławie?
Janina potakująco skinęła głową i znowu spod rzęs jej spłynęły sznury łez. Ale znowu i z wielką siłą płacz powściągnęła.
– To tylko raz… ten raz jeden przed tobą, Krysiu. Co pocznę? czym się pocieszę? Służyć będę ludzkim cierpieniom i nieszczęściom…
Spłakane oczy jej błysnęły jak szafiry w słonecznym świetle, po ustach różowych przewinął się uśmiech dobrej nadziei.
– Ale wpierw, przede wszystkim, trzeba mi nauczyć się służyć…
Wkrótce potem wyjawiła swym bliskim chęć i zamiar udania się na jedną z zagranicznych wszechnic dla odbycia tam studiów naukowych. Nikt temu przeszkód żadnych nie stawił; przeciwnie, zdolności jej umysłowe zdawały się wszystkim wystarczającymi do osiągnięcia celu tak już często przez kobiety osiąganego, że zadziwiać i do oporów skłaniać przestał.
Janina z wielką prostotą rzekła:
– Chętnie zostałabym siostrą miłosierdzia, ale ponieważ nauka zaciekawia mię i pociąga, zostanę lekarką.
Od wyjazdu Czesława w strony zauralskie upłynęło lat prawie dziesięć i tyleż od zamieszkania w leśnym domu Krystyny i Jerzego. Spotkali oni oboje na tej sporej już przestrzeni czasu niemało trosk i trudów, lecz ani razu nie zaszło im drogi nieszczęście. Pogodę serc ich stałą pomimo trosk i trudów przyćmiewała jedna tylko chmura. Czesław, który pisywał do brata zrazu często, potem rzadziej, od lat kilku pisywać przestał. Nie pomogły ze strony Jerzego i Krystyny zapytania, wyrzuty, naglące prośby; żadna wieść bezpośrednia z owych stron dalekich od tego człowieka bliskiego nie przybywała, a strony były tak dalekie, że żadnej wieści pośredniej znikąd i od nikogo powziąć było nie podobna. Jakby w wodę wpadł! Jakby umarł!
Ale nie umarł. W latach ostatnich szeroko po świecie rozeszła się sława naukowego dzieła jego, które znawcy za znakomite ogłosili.
Jerzy z jednej ze swych rzadkich wycieczek w świat przywiózł to dzieło i po chciwym przeczytaniu miał przez dni kilka ciężką chmurę na czole i w oczach. Było ono mądre i świetne, uczone i oryginalne, ale… tak wielka różnica w przekonaniach, w dążnościach, w mowie panującej na ustach jednego z braci i pod piórem drugiego…
Od lat kilku tedy przestrzeń ich dzielącą zaległo milczenie nieprzerwane i sporo czasu przeminęło, odkąd Jerzy powiedział sobie, że nie ma brata. Bo taka różnica… i takie zapomnienia równają się śmierci. Jednak myślał o nim często. Zabraniał sobie myśleć i myślał znowu, nie chciał żałować i żałował, zapominał, a wspomnienie biegło za nim i niespodziewanie chwytało go za serce… Taką już jest natura związków rodzinnych i takim było serce Jerzego.
Cicho, w pogodny wieczór czerwcowy stał dom leśny z gankiem opiętym gęstwiną rozkwitłych nasturcji i powojów, z oknami otwartymi na zieloność lasu. W oknach i pod oknami było mnóstwo kwiatów, których zapachy łączyły się w powietrzu ż dogasającą wonią żywicy i nadlatującą z lasu świeżością rośnego wieczoru.
W jednym z okien nad kwiatami wśród białych firanek wypukle od ciemnego tła wnętrza odrzynała się głowa starej kobiety z siwymi włosy, z delikatną, uwiędłą twarzą i oczyma spuszczonymi na karty otwartej książki. Na twarzy tej uwiędłej i cierpiącej rozlewała się jednak słodycz dogasającego w zadowoleniu serca.
Na ganek wyszła Krysia i zaraz spotkała się z mężem, który nadchodził szeroką drogą, przerzynającą las w pobliżu domu. Powitali się przyjacielskim uściśnieniem dłoni.
Krysia była wesołą, Jerzy wydawał się zmęczonym, ale pogodnym. Zapytał, czy dzieci są w domu. Odpowiedziała, że z Janką poszły do lasu, aby uzbierać storczyków, tych białych, pachnących, które to przed kilku dniami rozkwitły.
– Janka przepada za kwiatami, więcej jeszcze ode mnie, a dzieci ją naśladują… małe małpeczki!
Zaśmieli się oboje.
– Zdaje się, że Jance dobrze jest u nas.
– Od dawna nie widziałam jej tak wesołą. Co za wspaniały pomysł mieli ci jej koledzy przysyłając ją tu dla wypoczynku i wzmocnienia się na zdrowiu. Codziennie przybywa jej sił, świeżości…
– Cieszy mię to niewypowiedzianie. Wszakże to siostra twoja, Krysiu, i doprawdy bardzo miły jest ten doktorek nasz w różowej sukience.
Znowu zaśmieli się wesoło.
Na ganek weszła niemłoda służąca, wysoka, barczysta, z twarzą szeroką, płaską, dobroduszną, trochę też pomarszczoną i z tak powolnymi, że prawie majestatycznymi ruchami poczęła stół do wieczerzy nakrywać.
– Nie widziałaś, Dębsiu, co robi matusia?