- W empik go
I tak wygrasz - ebook
I tak wygrasz - ebook
Lata 70-te, Leningrad, wszechogarniająca bieda i marzenie o zachodzie...
Zanurz się w emocjonujący thriller historyczny, który przeniesie Cię do Leningradu 1968 roku, gdzie młody Aleksander Karpienko po śmierci ojca ucieka z Rosji, stając przed wyborem - Ameryka czy Wielka Brytania? Przez trzy dekady śledzimy dwa równoległe życia Aleksandra - Alexa z Nowego Jorku i Sashy z Londynu, którzy muszą zmierzyć się z przeszłością, aby odnaleźć swoje przeznaczenie. Ten międzynarodowy bestseller jest najbardziej oryginalnym i ambitnym dziełem autora od czasu "Kane'a i Abla".
Idealna dla wielbicielek i wielbicieli Johna le Carré.
Jeffrey Howard Archer, baron Archer Weston-super-Mare (ur. 15 kwietnia 1940 w Londynie) - brytyjski polityk, dramaturg, autor bestsellerowych serii sensacyjnych, kryminalnych, jak również tzw. political fiction. Swoją debiutancką powieść z 1976 r. ,,Co do grosza”, (którą podobnie jak kolejną pt. ,,Kane i Abel” sfilmowano), napisał aby uniknąć bankructwa. Uważny czytelnik odnajdzie w jego twórczości wiele wątków związanych z polskimi emigrantami.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-271-1039-4 |
Rozmiar pliku: | 687 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ALEKSANDR
Leningrad 1968
– Co będziesz robił, jak skończysz szkołę? – spytał Aleksandr.
– Chciałbym wstąpić do KGB – odparł Władimir – ale nie będę miał szansy, jeśli nie dostanę się na uniwersytet. A ty co zamierzasz?
– Chcę być pierwszym wybranym demokratycznie prezydentem Rosji – rzucił ze śmiechem Aleksandr.
– Jak ci się to uda – powiedział bez uśmiechu Władimir – mianujesz mnie szefem KGB.
– Nie pochwalam nepotyzmu – rzekł Aleksandr, gdy przemierzali szkolne podwórze, kierując się na ulicę.
– Nepotyzm? – zagadnął Władimir już w drodze do domu.
– Ten termin pochodzi od włoskiego słowa _nipote_ oznaczającego bratanka lub siostrzeńca i sięga czasów siedemnastowiecznych papieży, którzy często obdarzali stanowiskami krewnych i bliskich przyjaciół.
– Co w tym złego? – spytał Władimir. – Po prostu zamiast papieży masz KGB.
– Wybierasz się w sobotę na mecz? – zapytał Aleksandr, chcąc zmienić temat.
– Nie. Skoro już Zenit doszedł do półfinałów, to ktoś taki jak ja nie może nawet marzyć o bilecie. Ale twój ojciec jest nadzorcą robót portowych, więc automatycznie dostaniecie dwa miejsca na trybunie dla członków partii.
– Skądże, przecież on wciąż odmawia wstąpienia do partii – rzekł Aleksandr. – A kiedy go ostatnio pytałem, czy zdobędzie bilety, nie był optymistą. Moją jedyną nadzieją jest wujek Kola.
Szli dalej i w pewnej chwili Aleksandr sobie uświadomił, że obaj unikają tematu, który ich najbardziej obchodzi.
– Jak myślisz, kiedy się dowiemy?
– Nie mam pojęcia – odparł Aleksandr. – Podejrzewam, że nasi nauczyciele mają uciechę, obserwując, jak się zadręczamy, bo dobrze wiedzą, że to ostatnie chwile ich władzy nad nami.
– Ty nie musisz się o nic martwić – orzekł Władimir. – Jedyny twój problem, to czy zdobędziesz stypendium leninowskie na studia w Instytucie Języków Obcych w Moskwie, czy też zaproponują ci miejsce na uniwersytecie na kierunku matematycznym. Ja nie jestem nawet pewien, czy w ogóle się dostanę na jakiś uniwersytet, a jeżeli nie, to mogę się pożegnać z szansą przyjęcia do KGB. – Westchnął. – I pewno do końca życia będę pracował w porcie, pod kierownictwem twojego ojca.
Aleksandr nie odezwał się, kiedy weszli do kamienicy czynszowej, gdzie mieszkali, i ruszyli w górę wytartymi schodami.
– Chciałbym mieszkać na pierwszym piętrze, nie na dziewiątym.
– Jak dobrze wiesz, Władimirze, tylko członkowie partii mieszkają na pierwszych trzech piętrach. Ale jestem pewien, że jak dostaniesz się do KGB, to obsuniesz się w opinii ludzi o parę pięter.
– Do jutra – rzucił Władimir, nie zważając na docinek przyjaciela, i zaczął pokonywać pozostałe cztery piętra.
Otwierając drzwi malutkiego mieszkania na piątym piętrze, gdzie mieszkał z rodzicami, Aleksandr przypomniał sobie artykuł, który niedawno czytał w jakimś piśmie, o tym, że w Ameryce jest tak wielu przestępców, że wszyscy mają tam przynajmniej dwa zamki w drzwiach. Jedyny powód, pomyślał, że nie stosuje się tego w Związku Radzieckim, to pewno fakt, że nikt tu nie ma nic wartego kradzieży.
Poszedł prosto do swojej sypialni, bo wiedział, że matka wróci dopiero po zakończeniu zmiany w porcie. Wyjął z torby kilka kartek liniowanego papieru, ołówek i zaczytaną książkę i położył wszystko na stoliczku w kącie pokoju, a potem otworzył _Wojnę i pokój_ na stronie 179 i dalej tłumaczył Tołstoja na angielski. „Kiedy rodzina Rostowów usiadła tego wieczoru do kolacji, Mikołaj wydawał się roztargniony, i to nie dlatego, że...”
Aleksandr po raz drugi sprawdzał każdy wiersz pod kątem błędów ortograficznych i zastanawiał się nad trafniejszym słowem angielskim, gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi mieszkania. Burczało mu w brzuchu i ciekaw był, czy matce udało się przemycić jakieś smakowite kąski z klubu oficerskiego, gdzie była kucharką. Zamknął książkę i poszedł do kuchni.
Jelena obdarzyła go serdecznym uśmiechem, gdy usiadł na drewnianej ławce przy stole.
– Jakiś specjał dziś wieczór, mamo? – spytał z nadzieją.
Znów się uśmiechnęła i zaczęła opróżniać kieszenie. Wyjęła wielki kartofel, dwie bulwy pasternaku, pół bochenka chleba i główną wygraną wieczoru – stek, który prawdopodobnie został po obiedzie na talerzu jakiegoś oficera. Prawdziwa uczta, pomyślał Aleksandr, w porównaniu z tym, co jego przyjaciel Władimir będzie jadł dziś wieczór. Zawsze komuś wiedzie się gorzej, jak często przypominała mu matka.
– Coś nowego? – spytała Jelena, obierając ziemniak.
– Mamo, co wieczór mnie o to pytasz, a ja ci powtarzam, że nie spodziewam się wiadomości co najmniej przez miesiąc, a może dłużej.
– Po prostu twój ojciec byłby taki dumny, gdybyś zdobył stypendium leninowskie. – Odłożyła ziemniak i odsunęła na bok obierki. Nic nie może się zmarnować. – Wiesz, gdyby nie wojna, to ojciec poszedłby na uniwersytet.
Aleksandr był tego świadom, ale zawsze się cieszył, kiedy mu przypominano, że tata jako młody kapral służył na froncie wschodnim podczas oblężenia Leningradu i chociaż doborowa niemiecka dywizja pancerna przez dziewięćdziesiąt trzy dni bezustannie przypuszczała ataki na jego odcinek, nie opuścił posterunku, dopóki Niemcy nie odstąpili.
– I za swoje czyny wojenne dostał Medal za Obronę Leningradu – powiedział Aleksandr jak na zawołanie.
Matka musiała mu opowiadać tę historię sto razy, ale Aleksandr się nie znudził; chociaż ojciec nigdy nie poruszał tego tematu. Teraz, prawie dwadzieścia pięć lat później, po powrocie do portu, awansował na „towarzysza nadzorcę robót portowych” i miał pod sobą ośmiuset pracowników. Chociaż nie należał do partii, nawet KGB przyznawało, że jest jedynym właściwym człowiekiem na tym stanowisku.
Drzwi mieszkania znów się otworzyły i zamknęły z trzaskiem, oznajmiając, że ojciec jest w domu. Kiedy wkroczył do kuchni, Aleksandr się uśmiechnął. Konstantin Karpienko, wysoki, mocno zbudowany, był przystojnym mężczyzną, za którym młode kobiety wciąż się oglądały. Jego ogorzałą twarz zdobił puszysty, gęsty wąs, który Aleksandr głaskał, gdy był dzieckiem, ale od kilku lat już nie śmiał tego robić. Konstantin opadł na ławkę naprzeciw syna.
– Kolacja będzie gotowa dopiero za pół godziny – obwieściła Jelena, krojąc ziemniak w kostkę.
– Kiedy jesteśmy sami, powinniśmy mówić tylko po angielsku – rzekł Konstantin.
– Dlaczego? – zapytała Jelena w ojczystym języku. – Nigdy w życiu nie spotkałam Anglika i pewno nie spotkam.
– Jeżeli Aleksandr dostanie stypendium i pojedzie do Moskwy, będzie musiał opanować biegle język naszych wrogów.
– Ale tato, przecież Brytyjczycy i Amerykanie podczas wojny walczyli po tej samej stronie co my.
– Tak, po tej samej stronie – powiedział ojciec – ale tylko dlatego, że uważali nas za mniejsze zło.
Aleksandr zastanowił się nad tymi słowami, tymczasem ojciec wstał.
– Rozegramy partię szachów, czekając na kolację? – zaproponował.
Aleksandr potaknął. To była jego ulubiona pora dnia.
– Rozłóż szachownicę, a ja pójdę umyć ręce.
Gdy Konstantin wyszedł z kuchni, Jelena szepnęła:
– Może dla odmiany pozwoliłbyś mu wygrać?
– Nigdy – odparł Aleksandr. – Zresztą on by wiedział, że się nie staram, i dałby mi w skórę.
Aleksandr otworzył szufladę pod kuchennym stołem i wyjął starą drewnianą szachownicę i pudełko z zestawem figur szachowych. Jednej brakowało, więc co wieczór za gońca służyła solniczka.
Zanim ojciec wrócił, Aleksandr posunął pion na e4. Konstantin natychmiast odpowiedział, posuwając pion na d6.
– Jak wypadliście w meczu? – zapytał.
– Wygraliśmy trzy zero – odparł Aleksandr, przesuwając skoczka przed królową.
– Dobra robota, nie puściłeś żadnego gola – pochwalił Konstantin. – Chociaż jesteś najlepszym bramkarzem, jakiego szkoła ma od lat, to najważniejsze, żebyś zdobył stypendium. Chyba jeszcze nic nie wiesz?
– Nie – rzekł Aleksandr, wykonując swój następny ruch. Minęło kilka chwil, nim ojciec zdecydował się na kontratak. – Tato, chciałbym spytać, czy udało ci się dostać bilet na mecz w sobotę?
– Nie – przyznał ojciec, nie spuszczając oczu z szachownicy. – Trudniej o nie niż o dziewicę na Prospekcie Newskim.
– Konstantin! – ofuknęła go Jelena. – Możesz zachowywać się jak doker w pracy, ale nie w domu.
Konstantin uśmiechnął się do syna.
– Ale twojemu wujkowi Koli obiecano dwa bilety na trybunach, a ponieważ ja nie mam zamiaru iść...
Aleksandr aż podskoczył, a tymczasem ojciec wykonał następny ruch, zadowolony, że odwrócił uwagę syna od gry.
– Mógłbyś mieć tyle biletów, ile byś chciał – odezwała się Jelena – gdybyś tylko zgodził się wstąpić do partii.
– Jak dobrze wiesz, nie mam zamiaru tego zrobić. _Quid pro quo._ Wyrażenie, którego mnie nauczyłeś – rzekł Konstantin, spoglądając na syna. – Nie zapominaj, ta zgraja zawsze będzie czegoś oczekiwać w zamian, a ja nie chcę sprzedawać moich przyjaciół za kilka biletów na mecz piłki nożnej.
– Ale myśmy od lat nie doszli do półfinału rozgrywek pucharowych – powiedział Aleksandr.
– I prawdopodobnie to się już nie zdarzy za mojego życia. Ale trzeba by czegoś znacznie ważniejszego, żebym wstąpił do partii.
– Władimir jest już pionierem, a teraz zapisał się do Komsomołu – zauważył Aleksandr, wykonawszy kolejne posunięcie.
– Nic dziwnego – rzekł Konstantin. – Inaczej nie miałby szans na przyjęcie do KGB, które jest naturalnym siedliskiem dla takiego bezkręgowca.
I znów ojcu udało się odwrócić uwagę Aleksandra od szachów.
– Tato, dlaczego zawsze tak surowo go oceniasz?
– Bo to chytry drań, taki jak jego ojciec. Pamiętaj, nigdy nie powierzaj mu sekretu, bo przekaże go KGB, zanim dojdziesz do domu.
– On nie jest taki bystry – rzekł Aleksandr. – Prawdę mówiąc, będzie miał szczęście, jeśli się dostanie na uniwersytet.
– Może nie jest bystry, ale jest przebiegły i bezwzględny, a to niebezpieczne połączenie. Wierz mi, on by sprzedał własną matkę za bilet na mecz finałowy, a może i na półfinałowy.
– Kolacja gotowa – obwieściła Jelena.
– Czy uznamy to za remis? – spytał Konstantin.
– Na pewno nie, tatusiu. Dzieli mnie sześć ruchów od mata, i ty to wiesz.
– Przestańcie się sprzeczać – wtrąciła się Jelena – i nakryjcie do stołu.
– Kiedy ostatnio udało mi się ciebie pobić? – zagadnął Konstantin, odkładając króla.
– Dziewiętnastego listopada tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku – odrzekł Aleksandr, kiedy wstali i uścisnęli sobie ręce.
Aleksandr odstawił solniczkę na stół i schował figury szachowe do pudełka, tymczasem ojciec wyjął trzy talerze z półki nad zlewem. Aleksandr otworzył szufladę i wyjął trzy różne noże i trzy widelce. Przypomniał sobie fragment _Wojny i pokoju,_ który właśnie przetłumaczył. Rodzina Rostowów regularnie jadała pięciodaniowy obiad (lepsze słowo niż „kolacja” – zmieni je, kiedy wróci do swojego pokoju) i przy każdym daniu posługiwała się innym kompletem srebrnych sztućców. Obsługiwało ich tuzin służących w liberiach, stojących za każdym krzesłem i podających posiłki przygotowywane przez trzy kucharki, które, zdawało się, nigdy nie opuszczały kuchni. Ale Aleksandr był pewien, że Rostowowie nie mieli lepszej kucharki niż jego matka, bo inaczej nie pracowałaby w klubie oficerskim.
Pewnego dnia... powiedział sobie, gdy skończył nakrywać do stołu i usiadł na ławce naprzeciw ojca. Jelena dołączyła do nich, aby skosztować wieczornego poczęstunku, który podzieliła, acz nierówno, między ich troje. Gruby stek, rozcięty na dwa kawałki, razem z pasternakiem i pokrojonym w kostkę kartoflem został „repatriowany” – Aleksandr nauczył ją tego słowa – z resztek zostawionych przez oficerów. „Kto nie marnuje, temu nie brakuje” – umiała to powiedzieć w obydwu językach.
– Dziś wieczorem mam spotkanie w cerkwi – powiedział Konstantin, ująwszy widelec. – Ale nie wrócę zbyt późno.
Aleksandr pokroił swój stek na kilka kawałeczków i żuł każdy kąsek wolno, zagryzając chlebem i popijając wodą. Pasternak zachował na koniec. W ustach pozostał mu jego mdły smak. Nie był pewien, czy w ogóle go lubi. W _Wojnie i pokoju_ pasternak jadali tylko służący. Rodzina dalej rozmawiała po angielsku, ciesząc się posiłkiem.
Konstantin dopił szklankę wody, otarł wąsy rękawem kurtki, wstał i wyszedł bez słowa.
– Aleksandrze, wracaj do książek. To mi nie zabierze dużo czasu – powiedziała matka, machnąwszy ręką.
Aleksandr chętnie posłuchał. Wróciwszy do siebie, zamienił słowo „kolacja” na „obiad”, a potem przełożył stronę i dalej tłumaczył tekst arcydzieła Tołstoja. „Francuzi zbliżali się do Moskwy...”
Kiedy Konstantin szedł ulicą, nie zdawał sobie sprawy, że ktoś na niego patrzy z góry.
Władimir, nie mogąc skupić się na nauce, wyglądał bez celu przez okno i wtem zauważył, że towarzysz Karpienko wychodzi z domu. Trzeci raz w tym tygodniu. Gdzie on się wybiera o tej porze? Może należałoby sprawdzić. Prędko wyszedł z pokoju i na palcach przemierzył korytarz. Z frontowego pokoju dobiegało głośne chrapanie, więc zajrzał przez drzwi i w stareńkim fotelu z końskiego włosia zobaczył ojca, z butelką po wódce na podłodze. Władimir cicho otworzył i zamknął drzwi mieszkania, zbiegł kamiennymi schodami i wypadł na ulicę. Spojrzał w lewo i zauważył, że Karpienko skręca za róg. Pobiegł za nim, by zwolnić dopiero na końcu ulicy.
Wyjrzał zza rogu i patrzył, jak towarzysz Karpienko wchodzi do cerkwi Świętego Andrzeja Apostoła. Co za strata czasu, pomyślał Władimir. KGB patrzyło krzywym okiem na Kościół prawosławny, ale w rzeczywistości nie był zakazany. Władimir już miał zawrócić do domu, kiedy z cienia wyłonił się inny mężczyzna, którego nigdy nie widział na niedzielnym nabożeństwie.
Władimir chyłkiem, wolno i ostrożnie skradał się ku cerkwi. Ujrzał następnych dwóch mężczyzn, którzy nadeszli z innej strony i prędko zniknęli w środku, potem zamarł, gdy usłyszał kroki z tyłu. Prześlizgnął się przez mur i padł na ziemię, czekając, aż mężczyzna przejdzie dalej, potem przeczołgał się między nagrobkami na tył cerkwi, do wejścia używanego tylko przez chórzystów. Nacisnął klamkę i zaklął, gdy ciężkie drzwi nie ustąpiły.
Rozejrzał się i spostrzegł nad sobą półotwarte okno. Nie mógł go dosięgnąć, więc stanął na nieobrobionej kamiennej płycie i podskoczył. Za trzecim razem udało mu się uchwycić gzyms okienny i z najwyższym wysiłkiem się podciągnąć. Po czym przecisnął szczupłe ciało przez okno i zeskoczył na podłogę z drugiej strony.
Skradając się, przemierzył cerkiew od tyłu, doszedł do prezbiterium i schował się za ołtarzem. Kiedy uspokoiło mu się serce, wyjrzał zza ołtarza i zobaczył grupę mężczyzn siedzących w stallach chóru, pogrążonych w rozmowie.
– To kiedy podzielisz się swoim pomysłem z załogą? – zapytał jeden z nich.
– W najbliższą sobotę, Stiepanie – odparł Konstantin – kiedy wszyscy nasi towarzysze zgromadzą się na comiesięczne zebranie zakładowe. Nigdy nie będę miał lepszej okazji, żeby ich przekonać, aby do nas dołączyli.
– Nic nie wspomnisz nawet starszym robotnikom? – spytał inny.
– Nie. Naszą jedyną szansą jest zaskoczenie. Nie powinniśmy uprzedzać KGB o naszych planach.
– Ale oni na pewno mają w sali szpicli słuchających każdego słowa.
– Wiem o tym, Michaile. Ale ci będą mogli donieść swoim szefom, jedynie jak silne jest nasze poparcie na rzecz utworzenia niezależnego związku zawodowego.
– Wprawdzie nie wątpię, że ludzie cię poprą – odezwał się czwarty głos – ale nic nie powstrzyma kuli w locie.
Kilku mężczyzn pokiwało z powagą głowami.
– Kiedy w sobotę wygłoszę mowę – rzekł Konstantin – KGB nie będzie mogło się posunąć do czegoś tak głupiego, bo gdyby to zrobili, ludzie by powstali jak jeden mąż i KGB nigdy by nie zdołało wepchnąć dżinna z powrotem do butelki. Ale Jurij ma rację – ciągnął. – Wszyscy wiele ryzykujecie dla sprawy, w którą od dawna wierzę, więc jeśli ktoś z was zmienił zdanie i chce opuścić naszą grupę, to teraz jest właściwy czas.
– Nie ma między nami Judasza – odezwał się inny głos, akurat gdy Władimir stłumił kaszel.
Wszyscy obecni zgodnie wstali na znak, iż Karpienko jest ich przywódcą.
– Wobec tego spotkamy się w sobotę rano. Do tego czasu musimy zachować milczenie i taić swoje zamiary.
Władimirowi głośno biło serce, kiedy mężczyźni po kolei wymieniali uściski rąk, a potem wychodzili z cerkwi. Nie poruszył się, dopóki wreszcie nie usłyszał, jak zatrzaśnięto wielkie zachodnie drzwi i przekręcono klucz w zamku. Potem pomknął do zakrystii, podstawił stołek, wyślizgnął się z powrotem przez okno, trzymając się parapetu, i padł na ziemię jak wytrawny zapaśnik. To była jedyna dyscyplina, w której Aleksandr mu nie dorównywał.
Świadom, że nie ma chwili do stracenia, pobiegł w odwrotną stronę niż Karpienko, ku ulicy, na której nie trzeba było stawiać znaku „Wstęp wzbroniony”, gdyż tylko partyjni funkcjonariusze ważyli się wejść na Prospekt Tierieszkowej. Wiedział dokładnie, gdzie mieszka major Poliakow, ale nie był pewien, czy starczy mu odwagi, żeby zastukać do jego drzwi o nocnej porze. Zresztą dziennej czy nocnej, bez różnicy.
Kiedy dobiegł do okolonej liściastymi drzewami ulicy o porządnie wybrukowanych chodnikach, zatrzymał się i wlepił wzrok w dom, z każdą mijającą sekundą tracąc odwagę. Wreszcie zmobilizował się, podszedł do drzwi i miał już zapukać, kiedy mężczyzna, który nie lubił niespodzianek, sam szeroko je otworzył.
– Czego chcesz, chłopcze? – zapytał major, chwyciwszy nieproszonego gościa za ucho.
– Mam informację – rzekł Władimir – a kiedy w zeszłym roku odwiedził pan naszą szkołę w poszukiwaniu kandydatów, powiedział pan, że informacja to samo złoto.
– No, żeby tylko była coś warta – powiedział Poliakow i nie puszczając ucha chłopca, wciągnął go do środka. – Teraz mów.
Władimir wiernie powtórzył wszystko, co podsłuchał w cerkwi. Kiedy skończył, Poliakow puścił ucho chłopca i objął go ramieniem.
– Rozpoznałeś kogoś oprócz Karpienki? – zapytał.
– Nie, proszę pana. Ale on wymienił imiona Jurij, Michaił i Stiepan.
Poliakow zanotował każde imię, a potem zapytał:
– Czy idziesz na mecz w sobotę?
– Nie, proszę pana, bilety są wyprzedane, a mój ojciec nie mógł...
Szef portowego KGB niczym magik wyczarował bilet z wewnętrznej kieszeni marynarki i wręczył go świeżo zwerbowanemu adeptowi.
* * *
Konstantin cicho zamknął drzwi sypialni, żeby nie obudzić żony. Zdjął ciężkie buty, rozebrał się i położył do łóżka. Jeżeli wyjdzie z domu odpowiednio wcześnie, nie będzie musiał tłumaczyć Jelenie, o czym rozmawiał z kolegami, a zwłaszcza co planuje na sobotnie zebranie. Lepiej, żeby myślała, że wyszedł sobie popić albo nawet że ma jakąś kobietę, niż obarczać ją prawdą. Wiedział, że będzie próbowała go jedynie odwieść od zamiaru wygłoszenia mowy.
Wręcz słyszał, jak mówi, że nie jest im znowu tak źle. Mieszkają w domu, w którym jest elektryczność i bieżąca woda. Ona pracuje jako kucharka w klubie oficerskim, Aleksandr czeka na wiadomość o stypendium prestiżowej uczelni języków obcych w Moskwie. Czego jeszcze można chcieć?
Że pewnego dnia każdy uzna takie przywileje za rzecz oczywistą, odpowiedziałby jej na to.
Przez całą noc nie zmrużył oka, układając w myśli przemówienie, którego nie mógł bez ryzyka przelać na papier. Wstał o wpół do szóstej rano, znów starając się nie zbudzić żony. Zanurzył twarz w lodowatej wodzie, ale się nie ogolił, potem włożył kombinezon i koszulę z grubego płótna, na koniec wciągnął znoszone nabijane ćwiekami buty. Po cichu wyszedł z sypialni i wziął z kuchni pojemnik z drugim śniadaniem: kiełbaską, jajkiem na twardo, cebulą, dwoma kromkami chleba z serem. Tylko funkcjonariusze KGB jedli lepiej.
Zamknął ostrożnie drzwi mieszkania, zszedł wytartymi kamiennymi schodami i znalazł się na pustej ulicy. Zawsze wędrował na piechotę sześć kilometrów do pracy, rezygnując z przeładowanego autobusu, który przewoził robotników do portu i z powrotem. Jeżeli ma przetrwać do soboty, musi być sprawny jak dobrze wyćwiczony żołnierz na polu bitwy.
Ilekroć Konstantin mijał znajomego robotnika na ulicy, witał go, przytykając palce do czapki. Jedni odpowiadali tym samym, inni tylko potakiwali, nieliczni, niby źli Samarytanie, odwracali głowy. Równie dobrze mogli mieć na czole wytatuowane numery legitymacji partyjnych.
Godzinę później Konstantin stanął przed portową bramą i odbił kartę zegarową. Przeszedł wzdłuż nabrzeża, myśląc o pierwszym zadaniu tego dnia. Okręt podwodny płynący do Odessy nad Morzem Czarnym przycumował do basenu portowego numer 11 w celu zatankowania paliwa i pobrania zaopatrzenia, zanim ruszy dalej, ale to potrwa co najmniej godzinę. Tylko najbardziej zaufani ludzie będą mieli dostęp do basenu numer 11 tego ranka. Konstantin wrócił myślami do wieczornego zebrania. Coś było nie tak, ale nie potrafił określić co. Czy to był ktoś czy coś, zastanawiał się, kiedy wielki dźwig na drugim końcu basenu portowego uniósł ciężki ładunek i wolno się obrócił w stronę czekającego okrętu podwodnego.
Operator siedzący w kabinie dźwigu został starannie wybrany. Potrafił w ładowni statku tak umieścić czołg, że po obu jego stronach zostawało tylko kilkanaście centymetrów. Ale nie dziś. Dzisiaj dźwig przenosił baryłki z paliwem na okręt podwodny, który musiał czasem pozostawać pod wodą przez kilka dni, i to zadanie też wymagało zegarmistrzowskiej precyzji. Na szczęście tego ranka nie wiał wiatr.
Konstantin próbował się skupić, powtarzając kolejny raz przemówienie. Był przekonany, że jeśli nikt z kolegów nie piśnie słówka, wszystko się uda. Uśmiechnął się do siebie.
Operator dźwigu był zadowolony, że idealnie wyliczył operację. Ładunek był perfekcyjnie wyważony i stabilny. Mężczyzna odczekał jeszcze chwilę, po czym powoli przesunął długą, ciężką dźwignię do przodu. Otworzyła się wielka klapa i wypadły trzy baryłki z paliwem. Spadły z trzaskiem na nabrzeże: co do centymetra. Konstantin Karpienko spojrzał w górę, ale było za późno. Zginął na miejscu. Straszny wypadek, za który nikogo nie można winić. Człowiek w kabinie dźwigu wiedział, że musi zniknąć, zanim poranna zmiana odbije karty. Przestawił wysięgnik dźwigu na miejsce, wyłączył silnik, wyszedł z kabiny i zaczął schodzić po drabinie.
Kiedy stanął na ziemi, czekało na niego trzech robotników. Uśmiechnął się do towarzyszy, nie spostrzegłszy długiego ząbkowanego ostrza, aż jeden z nich wbił mu je głęboko w brzuch i kilkakrotnie przekręcił. Pozostali dwaj mężczyźni przytrzymali go, dopóki nie przestał jęczeć. Związali mu ręce i nogi, po czym zepchnęli z brzegu do wody. Trzy razy wypłynął, ale w końcu zniknął w głębinie. Nie zgłosił się formalnie tego ranka, więc minie trochę czasu, zanim ktoś zauważy jego nieobecność.
* * *
Pogrzeb Konstantina Karpienki odbył się w cerkwi Świętego Andrzeja Apostoła. Tłum był tak wielki, że na długo zanim chórzyści znaleźli się w prezbiterium, wylał się na ulicę.
Biskup, który wygłaszał mowę pogrzebową, powiedział, że śmierć Konstantina to tragiczny wypadek. Był wszakże jednym z nielicznych, którzy wierzyli w oficjalny komunikat ogłoszony przez komendanta portu, i to dopiero po zaaprobowaniu przez Moskwę.
Dwunastu mężczyzn stojących z przodu wiedziało, że to nie był wypadek. Stracili przywódcę, a obietnica dokładnego śledztwa KGB nie miała znaczenia, gdyż państwowe śledztwa trwały co najmniej dwa lata, nim ogłaszano ustalenia, a do tego czasu ich moment przeminie.
Tylko rodzina i bliscy przyjaciele skupili się przy grobie, żeby pożegnać zmarłego. Jelena rzuciła garść ziemi na trumnę, gdy ciało męża wolno spuszczano do dołu. Aleksandr siłą powstrzymywał łzy, trzymając matkę za rękę, czego nie robił od lat. Nagle sobie uświadomił, że mimo młodego wieku jest teraz głową rodziny.
Uniósł wzrok i ujrzał na wpół ukrytego z tyłu zgromadzenia Władimira, z którym nie rozmawiał od śmierci ojca. Gdy ich spojrzenia się spotkały, najlepszy przyjaciel prędko odwrócił głowę. Aleksandrowi przemknęły przez myśl słowa ojca: „Jest przebiegły i bezwzględny. Wierz mi, on by sprzedał własną matkę za bilet na mecz finałowy, a może i na półfinałowy”. Władimir nie oparł się pokusie i powiedział Aleksandrowi, że ma bilet na miejsce na trybunie na sobotni mecz, chociaż nie wspomniał, kto mu go dał i co musiał zrobić, żeby go dostać.
Aleksandr mógł się tylko domyślać, jak daleko Władimir się posunie, by mieć pewność, że przyjmą go do KGB. W tym momencie pojął, że nie są już przyjaciółmi. Po kilku minutach Władimir czmychnął niczym Judasz nocą. Uczynił wszystko jak on, tylko nie pocałował ojca Aleksandra w policzek.
Jelena i Aleksandr klęczeli przy grobie jeszcze długo po tym, kiedy wszyscy odeszli. Gdy Jelena w końcu wstała, nie mogła opędzić się od myśli, co też Konstantin zrobił, żeby wzbudzić taki gniew. Tylko najbardziej ogłupiali członkowie partii mogli uwierzyć w oficjalną opinię, że po tragicznym wypadku operator dźwigu popełnił samobójstwo. Nawet Leonid Breżniew, sekretarz generalny partii, przyłączył się do oszustwa, gdyż rzecznik Kremla ogłosił, że towarzysz Konstantin Karpienko dostał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, a wdowa po nim otrzyma pełną państwową emeryturę.
Myśli Jeleny poszybowały ku drugiemu mężczyźnie w jej życiu. Już postanowiła, że przeniesie się do Moskwy, znajdzie pracę i zrobi wszystko, co możliwe, żeby pomóc synowi w karierze. Jednak po długiej dyskusji z bratem Kolą niechętnie uznała, że musi zostać w Leningradzie i starać się funkcjonować tak, jakby nic się nie stało. Będzie miała szczęście, jeśli zachowa obecną pracę, gdyż macki KGB sięgały daleko.
W sobotę w meczu półfinałowym o puchar Związku Radzieckiego Zenit zwyciężył Odessę stosunkiem 2 do 1 i zakwalifikował się do finału z moskiewskim zespołem Torpedo.
Władimir już kombinował, jak zdobyć bilet.2
ALEKSANDR
Jelena zbudziła się wcześnie; wciąż nie mogła przywyknąć, że śpi sama. Podała Aleksandrowi śniadanie i wyprawiła go do szkoły, posprzątała mieszkanie, włożyła płaszcz i wyszła do pracy. Tak jak Konstantin wołała do portu chodzić na piechotę i nie dziękować wciąż za podwiezienie.
Myślała o śmierci jedynego mężczyzny, którego kochała. Co oni przed nią ukrywają? Czemu nikt nie mówi jej prawdy? Musi znaleźć odpowiedni moment i spytać brata, który na pewno wie o wiele więcej, niż chce przyznać. A potem pomyślała o synu i o wynikach jego egzaminu, które będą znane lada dzień.
Na koniec pomyślała o swojej pracy, której nie może stracić teraz, kiedy Aleksandr jest jeszcze w szkole. Czy emerytura państwowa nie oznacza, że jest już zbędna? Czy jej obecność ciągle wszystkim przypomina, jak umarł jej mąż? Ale przecież jest dobra w swoim fachu i dlatego pracuje w klubie oficerskim, a nie w portowej kantynie.
– Miło panią widzieć, pani Karpienko – powiedział strażnik w bramie, kiedy odbijała kartę.
– Dziękuję – rzekła Jelena.
Kiedy podążała przez port, kilku robotników uchyliło czapki i pozdrowiło ją, przypominając, jaki popularny był Konstantin.
Weszła tylnymi drzwiami do klubu oficerskiego, powiesiła płaszcz, włożyła fartuch i powędrowała do kuchni. Sprawdziła zestaw dań obiadowych – pierwsze, co robiła każdego rana. Zupa jarzynowa i zapiekanka mięsna z cielęciny. To musi być piątek. Zaczęła oglądać mięso, z trzech królików na sobotnią potrawkę trzeba zdjąć skórę, potem pokroić jarzyny i obrać ziemniaki.
Jelena poczuła na ramieniu delikatny dotyk dłoni. Obróciła się i ujrzała towarzysza Akimowa, który miło się uśmiechał.
– To było wspaniałe nabożeństwo – powiedział kierownik. – Ale Konstantin zasłużył na nie.
Znowu ktoś, kto musi znać prawdę, tylko nie chce jej wyjawić. Jelena podziękowała. Nie przestała pracować, dopóki dźwięk syreny nie ogłosił przedpołudniowej przerwy. Powiesiła fartuch i dołączyła do Olgi na podwórku. Przyjaciółka zaciągnęła się połówką wczorajszego papierosa i podała niedopałek Jelenie.
– To był piekielnie ciężki tydzień – oznajmiła – ale wszystkie odegrałyśmy swoje role, żebyś nie straciła pracy. Ja osobiście dopilnowałam, żeby wczorajszy obiad był katastrofą – dodała, głęboko się zaciągając. – Zupa była zimna, mięso rozgotowane, jarzyny oklapnięte i zgadnij, kto zapomniał zrobić sos. Wszyscy oficerowie pytali, kiedy wrócisz.
– Dziękuję – powiedziała Jelena i chciała uściskać przyjaciółkę, ale znów zawyła syrena.
* * *
Aleksandr nie płakał na pogrzebie ojca. Kiedy więc Jelena wróciła wieczorem po pracy i zobaczyła, że syn siedzi w kuchni i szlocha, pojęła, że powód może być tylko jeden.
Usiadła koło niego na ławce i objęła go ramieniem.
– Zdobycie stypendium nigdy nie było tak ważne – powiedziała. – Samo dostanie się na języki obce to zaszczyt.
– Ale nigdzie nie zaproponowano mi miejsca – rzekł Aleksandr.
– Nawet na matematyce na uniwersytecie?
Aleksandr potrząsnął głową.
– Kazano mi się zgłosić do portu w poniedziałek rano i wtedy przydzielą mnie do brygady.
– Nigdy! – rzuciła Jelena. – Zaprotestuję.
– Oni puszczą twój protest mimo uszu. Wyraźnie dali mi do zrozumienia, że nie mam wyboru.
– A co z twoim przyjacielem Władimirem? Czy dołączy do ciebie w porcie?
– Nie. Proponują mu studia na uniwersytecie. Zaczyna we wrześniu.
– Ale ty górujesz nad nim w każdym przedmiocie.
– Z wyjątkiem donosicielstwa – rzekł Aleksandr.
* * *
Kiedy w następny poniedziałek major Poliakow wkroczył do kuchni tuż przed obiadem, rzucił Jelenie pożądliwe spojrzenie, jakby była jednym z dań. Major nie był od niej wyższy, ale musiał ważyć dwa razy więcej, co, jak żartowała Olga, wystawiało najlepsze świadectwo jej gotowaniu. Poliakow oficjalnie był dowódcą straży portowej, wszyscy jednak wiedzieli, że jest funkcjonariuszem KGB i zgłasza meldunki bezpośrednio komendantowi portu, więc nawet inni oficerowie mieli się przed nim na baczności.
Wkrótce spojrzenie Poliakowa spoczęło na ostatnim daniu. Podczas gdy inni oficerowie czasem zaglądali do kuchni, żeby spróbować jakiegoś smacznego kąska, to Poliakow obmacał plecy Jeleny z góry na dół i zatrzymał dłonie na jej tyłku. Kleił się do niej.
– Do zobaczenia po obiedzie – wyszeptał, a potem poszedł do kolegów do jadalni.
Jelena poczuła ulgę, zobaczywszy, jak po godzinie wybiegał z budynku. Nie wrócił przed jej wyjściem z pracy, ale bała się, że to tylko kwestia czasu.
* * *
Kola zajrzał do kuchni pod koniec dnia, żeby się zobaczyć z siostrą. Jelena odkręciła kurek z wodą nad zlewem i dopiero potem zdała mu dokładne sprawozdanie ze swoich przejść tego popołudnia.
– Nikt z nas nic nie może zrobić Poliakowowi – rzekł Kola. – Bo stracilibyśmy robotę. Póki żył Konstantin, nie ośmieliłby się ciebie tknąć, ale teraz... nic go nie powstrzyma, żeby cię dodać do długiej listy zdobyczy, które nigdy się nie skarżą. Spytaj tylko swoją przyjaciółkę Olgę.
– Nie muszę. Ale coś, co się dzisiaj wypsnęło Oldze, uświadomiło mi, że ona musi wiedzieć, dlaczego Konstantin został zabity i kto za to odpowiada. Jest wyraźnie zbyt wystraszona, żeby powiedzieć choć słowo, więc może czas, byś ty mi wyznał prawdę. Czy byłeś na tym spotkaniu?
– To był tragiczny wypadek – powiedział Kola.
Jelena pochyliła się i szepnęła:
– Czy twoje życie też jest zagrożone?
Brat skinął głową i bez słowa wyszedł z kuchni.
* * *
Tej nocy Jelena leżała w łóżku i rozmyślała o mężu. Nie mogła do końca pogodzić się z tym, że nie żyje. Sprawę utrudniał fakt, że Aleksandr uwielbiał ojca i zawsze tak bardzo starał się sprostać jego niedosiężnym wzorcom. Wzorcom, dla których Konstantin zapewne poświęcił życie i które zarazem skazały jego syna na pracę dokera.
Jelena miała nadzieję, że syn będzie pracował w ministerstwie spraw zagranicznych i że ona sama doczeka chwili, kiedy zostanie ambasadorem. Ale to nie miało się ziścić. „Jeżeli odważni ludzie nie podejmą ryzyka w imię tego, w co wierzą – powiedział jej kiedyś Konstantin – nic nigdy się nie zmieni”. Jelena tylko żałowała, że mąż nie był bardziej tchórzliwy. Ale gdyby był, to pewno by się w nim tak beznadziejnie nie zakochała.
Brat Jeleny Kola był trzecim zastępcą Konstantina w porcie, ale Poliakow najwyraźniej nie uważał go za zagrożenie, gdyż Kola zachował pracę głównego ładowacza po „tragicznym wypadku” Konstantina. Poliakow jednak nie wiedział, że Kola nienawidzi KGB jeszcze bardziej niż szwagier, i chociaż wydawało się, że się nie wychyla, to już planował zemstę, w której nie wchodziły w grę płomienne przemówienia, ale za to potrzebna była dokładnie taka sama odwaga.
* * *
Kiedy następnego popołudnia Jelena odbiła kartę pracowniczą, z zaskoczeniem ujrzała za bramą portu czekającego na nią brata.
– Co za miła niespodzianka – powiedziała, gdy ruszyli do domu.
– Może nie będziesz tak myśleć, kiedy usłyszysz, co ci mam do przekazania.
– Czy to dotyczy Aleksandra? – zapytała z niepokojem.
– Boję się, że tak. Źle zaczyna. Odmawia wykonywania poleceń i wyraża się otwarcie lekceważąco o KGB. Dzisiaj powiedział niższemu rangą oficerowi, żeby się odpieprzył.
Jelena zadrżała.
– Musisz mu powiedzieć, żeby nie był taki hardy, bo nie będę mógł dłużej go ochraniać.
– Obawiam się, że odziedziczył po ojcu niezależność – zauważyła Jelena – ale bez jego rozwagi i mądrości.
– W dodatku jest inteligentniejszy od wszystkich dookoła, w tym również kagebistów – rzekł Kola. – I oni to wiedzą.
– Ale co ja mogę zrobić, skoro on mnie już nie słucha?
Szli przez pewien czas w milczeniu, w końcu Kola się odezwał, ale dopiero kiedy się przekonał, że nikt nie może ich podsłuchać.
– Chyba mam rozwiązanie. Nie przeprowadzę jednak mojego planu bez twojej pełnej współpracy. – Zawiesił głos. – I współpracy Aleksandra.
* * *
Nie dość, że w domu nie działo się dobrze, to sytuacja Jeleny w pracy pogarszała się, w miarę jak zaloty majora stawały się coraz natarczywsze. Myślała nawet, żeby oblać wrzątkiem obmacujące ją łapy, ale bała się konsekwencji.
Chyba tydzień później, kiedy przed wyjściem do domu sprzątała kuchnię, wszedł chwiejnym krokiem wyraźnie pijany Poliakow i zbliżając się do niej, zaczął rozpinać spodnie. Już miał położyć spoconą rękę na jej piersi, kiedy do kuchni wpadł młodszy oficer i powiedział, że komendant chce go pilnie widzieć. Poliakow nie taił rozczarowania i syknął do Jeleny:
– Nigdzie nie idź, wrócę później.
Jelena była tak przerażona, że przez ponad godzinę nie ruszała się z kuchni. Kiedy w końcu rozbrzmiała syrena, naciągnęła płaszcz i jako jedna z pierwszych wyszła z pracy.
Gdy wieczorem brat wpadł na kolację, uprosiła go, żeby wyjawił jej w szczegółach swój plan.
– Mówiłaś przecież, że to o wiele za duże ryzyko.
– Tak, ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że nie będę mogła dłużej unikać umizgów Poliakowa.
– Mówiłaś, że mogłabyś to nawet znieść, pod warunkiem że Aleksandr nigdy się nie dowie.
– Ale gdyby się dowiedział – powiedziała cicho Jelena – to czy wyobrażasz sobie, co mógłby zrobić? Więc powiedz, o czym myślisz, bo ja jestem gotowa na wszystko.
Kola pochylił się, nalał sobie kieliszek wódki i powoli wprowadził siostrę w swój plan.
– Jak wiesz, co tydzień wyładowuje się w porcie kilka zagranicznych statków, a my musimy jak najszybciej je rozładować i załadować, żeby zrobić miejsce następnym, które czekają. To należy do moich obowiązków.
– W czym może to nam pomóc? – spytała Jelena.
– Kiedy statek zostanie rozładowany, zaczyna się proces załadunku. Nie wszyscy chcą worków z solą albo skrzynek wódki, więc niektóre statki wypływają z portu puste.
Jelena milczała, kiedy brat mówił dalej:
– W piątek spodziewamy się dwóch statków, które po rozładowaniu wyjdą z portu w sobotę na popołudniowym przypływie z pustymi ładowniami. W jednej z nich możecie się ukryć z Aleksandrem.
– Ale jeśli nas złapią, to skończymy w bydlęcym wagonie w drodze na Syberię.
– Dlatego jest ważne, żebyśmy podjęli ryzyko w tę sobotę, bo wtedy wszystko będzie nam sprzyjać.
– Czemu? – zagadnęła Jelena.
– Zenit gra z moskiewskim Torpedem w meczu finałowym o Puchar Związku Radzieckiego i prawie wszyscy oficerowie będą siedzieć na stadionie w loży, kibicując Moskwie, a większość robotników będzie kibicować z trybun miejscowej drużynie. Będzie więc trzygodzinne okienko, które możemy wykorzystać, i gdy zabrzmi ostatni gwizdek, będziecie z Aleksandrem w drodze do nowego życia w Londynie albo Nowym Jorku.
– Albo na Syberii?5
ALEKS
W drodze do Nowego Jorku
Kiedy Aleks usłyszał, że luk towarowy się zamyka i statek luzuje liny cumujące, zaczął walić w bok skrzyni zaciśniętą pięścią.
– Jesteśmy tutaj! – krzyknął.
– Oni cię nie słyszą – powiedziała Jelena. – Wujek Kola mi mówił, że luk nie zostanie otwarty, dopóki nie znajdziemy się poza radzieckimi wodami terytorialnymi.
– Ale – zaczął Aleks, lecz potem po prostu skinął głową, chociaż zaświtało mu, co to znaczy być pogrzebanym za życia. Tok jego myśli przerwało nierówne dudnienie silnika gdzieś poniżej, potem ruch statku. Uznał, że pewno w końcu wypływają z portu, ale nie miał pojęcia, ile czasu minie, nim zostaną uwolnieni z dobrowolnego więzienia.
Aleks miał nadzieję, że tego popołudnia pójdzie z wujkiem na mecz piłki nożnej, a skończył zamknięty w skrzyni wraz z matką. Wznosił modły do wszelakich bóstw o bezpieczeństwo wujka. Przypuszczał, że do tego czasu Poliakow został odnaleziony. A może nawet próbował zawrócić ten statek? Aleks poradził wujkowi, żeby puścił pogłoskę, że to jego przyjaciel Władimir pomógł mu uciec, i miał nadzieję, że to pogrzebie jego szanse wstąpienia do KGB. Zastanawiał się, co zostawił za sobą. Uznał, że niewiele. Ale chciałby poznać wynik meczu między Zenitem a moskiewskim Torpedem, i ciekaw był, czy kiedykolwiek się tego dowie.
W końcu zapadł w półsen, ale zbudził go hałas otwieranych drzwi ładowni, a potem jakby stukanie w sąsiednią skrzynię. Znów zacisnął pięść i bił w ścianę swojej celi, wołając:
– Tu jesteśmy!
Tym razem matka go nie powstrzymywała.
Po chwili usłyszał dwa czy trzy głosy i był wdzięczny, że mówiły językiem, który rozpoznał. Czekał niecierpliwie i gdy w końcu wieko skrzyni zostało odbite, ujrzał nad sobą trzech mężczyzn.
– Możecie teraz wyjść – powiedział jeden z nich po rosyjsku.
Aleks wstał i pomógł matce, która powoli rozprostowała zesztywniałe ręce i nogi. Ujął jej dłoń, kiedy ostrożnie wychodziła ze skrzyni. Potem chwycił jej walizeczkę i swój pojemnik śniadaniowy i dołączył do niej.
Trzech marynarzy pokładowych w granatowych, poplamionych olejem kombinezonach patrzyło w głąb skrzyni, upewniając się, że nagroda jest na miejscu.
– Chodźcie ze mną – powiedział jeden z nich, podczas gdy pozostali dwaj wydobywali skrzynki z wódką.
Aleks i Jelena posłusznie podążali za mężczyzną, który wydał polecenie, a teraz lawirował między innymi skrzyniami, aż doszedł do drabiny z boku ładowni. Aleks spojrzał w górę i jego oczom ukazało się otwarte niebo. Wtedy pierwszy raz uwierzył, że mogą być wolni. Szedł wolno za marynarzem w górę po drabinie z walizeczką w jednej ręce, za nim matka z pojemnikiem śniadaniowym pod pachą.
Aleks stanął na pokładzie i głęboko odetchnął świeżym morskim powietrzem. Obejrzał się do tyłu na Leningrad, który wyglądał jak mała wioska znikająca w promieniach wczesnowieczornego słońca.
– Nie zagapiaj się – warknął marynarz, gdy dwóch jego towarzyszy przemknęło obok, każdy ze skrzynką wódki. – Kucharz nie lubi czekać.
Poprowadził ich przez pokład, potem w dół spiralnymi schodami do wnętrza statku. Aleksowi i Jelenie kręciło się w głowie, kiedy dotarli na niższy pokład, gdzie przewodnik stanął przed drzwiami, na których widniał wytarty napis: „Pan Strielnikow, szef kuchni”.
Marynarz otworzył ciężkie drzwi i oczom Jeleny ukazała się najmniejsza kuchnia, jaką w życiu widziała. Weszli do środka, gdzie powitał ich olbrzym w brudnej białej kurtce bez kilku guzików i w niebieskich pasiastych spodniach, które wyglądały, jakby w nich ostatnio spał. Odkręcał już zakrętkę butelki z wódką. Pociągnął łyk i powiedział szorstko:
– Twój brat mi mówił, że jesteś dobrą kucharką. Lepiej, żeby to była prawda, bo jak nie, to wyrzucę was oboje za burtę i będziecie musieli płynąć z powrotem, a jestem pewien, że na nabrzeżu czeka już sporo ludzi, żeby was przywitać.
Jelena by się roześmiała, ale nie była pewna, czy kucharz żartuje. Pociągnąwszy następny łyk, kucharz zwrócił się do Aleksa.
– A ty co powiesz? – zapytał.
– On jest wykwalifikowanym kelnerem – rzekła Jelena, zanim Aleks zdążył otworzyć usta.
– Nie potrzebujemy żadnych kelnerów – powiedział szef kuchni. – Może myć naczynia i obierać kartofle. Jak nie będzie otwierał jadaczki, mogę mu nawet pod koniec dnia rzucić jakieś ochłapy.
Aleks chciał zaprotestować, ale kucharz dodał:
– Jasne, że jeśli to ci nie odpowiada, wasza wielmożność, to zawsze możesz pracować w kotłowni i do końca życia wrzucać węgiel do paleniska. Wybieraj. – Słowa „do końca życia” miały w sobie coś niepokojąco przekonującego. – Karl, pokaż im, gdzie będą spać, i dopilnuj, żeby wrócili na czas, żeby pomóc mi przygotować obiad.
Marynarz skinął głową i wyprowadził ich z kambuza, powiódł z powrotem ku wąskim schodom i na pokład. Przystanął dopiero przed pojedynczą szalupą ratunkową kołyszącą się na wietrze.
– To wasz królewski apartament – powiedział bez cienia ironii. – Jak wam się nie podoba, zawsze możecie spać na pokładzie.
Jelena spojrzała w stronę kraju rodzinnego, którego prawie nie było widać. Już zaczynała tęsknić za skromnymi wygodami maleńkiego mieszkania w chruszczowce. Jej zadumę przerwało warknięcie Karla:
– Nie pozwól czekać kucharzowi, bo wszyscy tego pożałujemy.
* * *
Większość szefów kuchni od czasu do czasu kosztuje potraw, niektórzy próbują każdego dania, ale Jelena prędko się przekonała, że kucharz okrętowy pochłania całe porcje, popijając je wódką. Dziwiła się, że oficerowie, nie mówiąc o reszcie załogi, bywają kiedykolwiek nakarmieni.
Kuchnia, na którą Jelena szybko się nauczyła mówić kambuz, była tak mała, że nie sposób było nie wpaść na kogoś lub na coś, i panowało w niej takie gorąco, że oblewała się potem zaraz po włożeniu niezupełnie białej, niedopasowanej kurtki.
Strielnikow był człowiekiem małomównym, a słowa, które rzadko wymawiał, zawsze poprzedzał niewyszukany przymiotnik. Wyglądał na pięćdziesiąt lat, ale Jelena podejrzewała, że miał tylko około czterdziestki. Musiał ważyć ponad trzysta funtów i najwyraźniej wydawał sporą część zarobków na tatuaże. Jelena obserwowała, jak stał nad wielką kuchnią, sprawdzając swoje dzieło, podczas gdy jego pomocnik, maleńki Chińczyk w nieokreślonym wieku, przykucnął w przeciwległym kącie z pochyloną głową, bez końca obierając ziemniaki.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.