Idealny jak diabli - ebook
Idealny jak diabli - ebook
Wystarczył jeden jego uśmiech, by wiedziała, że spotkała demona… Adam spadkobierca fortuny Wetulanich niespodziewanie wraca do Polski. Młody, przystojny mężczyzna wkrótce staje się sensacją na uniwersytecie Jagiellońskim. Gdy po raz pierwszy ją zobaczył, wyglądała na niewinną, ale jedno spojrzenie jej oczu sprawiło, że zrozumiał, jak bardzo się pomylił… Anna Maj jest ciężko pracującą studentką, której dzieciństwo wypaliło piętno na duszy. Dziewczyna stara się żyć jak inni, ale gdy zapada zmrok, cienie przeszłości nie przestają jej dręczyć. Spirala przeznaczenia zaczyna się poruszać… Oboje stanowią silne osobowości i zawzięcie strzegą swoich sekretów. Jednocześnie fascynacja między nimi wzrasta. Okazuje się bowiem, że mają więcej wspólnego, niż początkowo mogło się wydawać. Tylko czy w brutalnym świecie rzeczywistości obdartym z magii i marzeń można napisać swoją własną bajkę? Nie zapominajmy, że prawdziwe baśnie są dużo bardziej mroczne i realne niż mogłoby się wydawać. Życie nigdy nie posługuje się cenzurą…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-67024-66-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
EpilogProlog
Zielony płaszczyk, który miałam na sobie, był już gdzieniegdzie poplamiony, ale nie zwracałam na to uwagi. Wbiegłam w kałużę i podskoczyłam, a krople wody, zupełnie jak spadające gwiazdy, rozbiegły się w różnych kierunkach. Co jakiś czas odwracałam się i spoglądałam w stronę mamy, która spokojnie podążała za mną. Las pełen był kolorowych liści. Zbierałam tylko te czerwone i żółte. One najbardziej mi się podobały.
− Mamo! – krzyknęłam. – Spójrz! – Podniosłam ogromny liść klonu i podbiegłam do niej.
− Jest śliczny – powiedziała, odbierając go ode mnie.
Uśmiechnęłam się promiennie i zadarłam główkę do góry.
Mama była bardzo ładna. Przypominała syrenę. Eteryczną istotę, o której tak dużo poetów i pisarzy wspominało w swoich dziełach. Miała regularne, delikatne rysy twarzy, a w świetle słońca jej jasne włosy iskrzyły się jak złoto. Błękitna sukienka podkreślała duże, lawendowe oczy, które skradły serce niejednemu mężczyźnie. Malinowe usta i brzoskwiniowa cera były tylko dopełnieniem ideału.
Chwyciłam ją za rękę. Była zimna, ale nie zwracałam na to uwagi. Przytuliłam się do niej i poczułam dotyk na głowie.
Lubiłam, gdy głaskała mnie po włosach.
Wiele osób mówiło, że jestem strasznie do niej podobna, że różniło nas tylko spojrzenie, bo ja miałam piwne oczy ojca. Ilekroć słyszałam takie komentarze, czułam się dumna i szczęśliwa. Moja mama była najpiękniejsza i najzdolniejsza na świecie. Nikt nie potrafił wydobyć tak czystych i idealnych dźwięków z instrumentu jak ona.
− Mamo? – Pochyliła głowę i spojrzała na mnie. – Kiedy będę grała tak pięknie, jak ty?
− Już niedługo – odpowiedziała, z charakterystycznym dla siebie spokojem.
− Naprawdę? – Podniecona spojrzałam jej w twarz, ale mama patrzyła przed siebie.
− Niedługo… – powtórzyła i chwyciła mnie za rączkę.
Ruszyłyśmy leśną dróżką, coraz bardziej zagłębiając się w labirynt roślin.
− Będę dużo ćwiczyć – powiedziałam wesoło. – Dopóki nie będę grać tak pięknie, jak mamusia!
Drzewa zaszeleściły pod wpływem wiatru, a deszcz różnokolorowych liści spadł prosto na nas. Szczęśliwa uniosłam rączki do góry i z fascynacją obserwowałam ten podniebny taniec.
Zanim doszłyśmy do jeziora, zebrałam całkiem spory bukiet. Odwróciłam się i dostrzegłam mamę, stojącą na końcu drewnianego pomostu. Bez wahania pobiegłam w jej stronę. Zwolniłam nieco, gdy dostrzegłam ciemną toń wody. Ostrożnie pokonałam ostatnie kilka metrów.
− Mamo? – Stałam dokładnie za nią. Błękitna sukienka owinęła się wokół jej kostek, a wiatr potargał do tej pory idealnie ułożone włosy. Nie odpowiedziała.
Podeszłam bliżej i stanęłam bezpośrednio przed nią. Wpatrywała się w spokojne ruchy tafli jeziora. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Uniosłam bukiecik zrobiony z różnokolorowych liści i się uśmiechnęłam.
− To dla ciebie – powiedziałam.
Mama spojrzała na mnie, a potem na podarunek. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jesienną kompozycję. Jej oczy zasnuła dobrze mi znana mgła. Skrywała myśli, by nikt niepowołany nie mógł ich odczytać. Opuściłam rączki i po prostu czekałam. Mówienie teraz do niej było bez sensu. Przyglądałam się jej, przechylając główkę i marszcząc cieniutkie brwi. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie na mnie znów krzyczeć. Nagle jej twarz jakby stopniała. Podniosła wzrok, który nie był już matowy. Przykucnęła i objęła mnie ramionami.
− Nie zostawisz mnie, prawda? – zapytała drżącym głosem i jednocześnie ścisnęła mnie mocniej.
Wtedy nie rozumiałam, co tak naprawdę oznaczały jej słowa, ani czego były zapowiedzią. Byłam tylko siedmioletnim dzieckiem. Dziewczynką, która udałaby się wszędzie – byle tylko być z matką. Miłość i przywiązanie – tylko to się liczyło. Dlatego odpowiedź na jej pytanie wydała mi się niezwykle prosta.
Odrzuciłam za siebie bukiecik i objęłam mamę za szyję. Kolorowe liście wylądowały na niczym niezmąconej tafli jeziora i powoli odpływały jak łódeczki.
− Kocham cię – powiedziałam i wtuliłam główkę w jej ramiona. Od dawna chciałam ją uściskać.
Poczułam, jak ciężar jej ciała na mnie napiera.
− Mamo? – Uniosłam głowę i spojrzałam na nią niewinnym wzrokiem. Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od dawna.
Poczułam się szczęśliwa. Nieczęsto to robiła, dlatego traktowałam taką chwilę jak najcenniejszy skarb. Kochałam ten ciepły, dodający otuchy promienny uśmiech, który pod każdym względem był idealny.
Nie spuszczałam wzroku z jej twarzy. Nawet wtedy, gdy straciłam równowagę. Jej włosy się rozwiały i utworzyły wokół głowy aureolę. Naprawdę wyglądała jak syrena. Była piękna, uzdolniona i… zabójcza.
Woda była zimna. Bardzo. Do tego stopnia, że odczuwałam fizyczny ból. Panika. Strach. Te pierwotnie emocje opanowały moje ciało. Dusiłam się. Ramiona matki były jak śmiercionośna pułapka. Walczyłam, ale nie potrafiłam się wydostać. Wbiłam paznokcie w jej skórę i wtedy spojrzałam w oczy. Były puste. W tej jednej chwili wszystko stało się dla mnie jasne. Ona od dawna była martwa…
Jej powieki powoli opadły, a uścisk zelżał. Przerażona odepchnęłam ją od siebie i spojrzałam w górę. Nie potrafiłam pływać, ale ze wszystkich sił próbowałam wydostać się na powierzchnię. Ciało matki, już dawno pochłonęła otchłań. Nie walczyła. Poddała się i przegrała. Promienie słońca przedzierały się przez wodę. W akcie desperacji uniosłam dłoń. Kurczowo próbowałam uchwycić świetlny sznur. Zupełnie jakby to było możliwe. Zabrakło mi jednak sił. Zanim straciłam przytomność, dostrzegłam cień, który przybrał kształt człowieka. Wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja pogrążyłam się w ciemności.
Tego dnia woda zabrała nie tylko moją matkę, ale i część mnie…