- promocja
- W empik go
Idealny Pan W. - ebook
Idealny Pan W. - ebook
Ada Dziurska wraca do kraju z wieloletniej emigracji. Czternaście lat to jednak za mało, żeby odciąć się od przeszłości. Wspomnienia powracają ze zdwojoną siłą, wprowadzając chaos w głowie i w sercu. Nadchodzi czas, kiedy trzeba ponieść koszty nierozważnych decyzji z młodości. Tylko że to wcale nie Ada zapłaci najwyższą cenę. Ta książka jest o miłości. Tej pierwszej, przez którą płacze się w poduszkę. Tej dojrzałej, która więdnie, gdy się jej nie podlewa. I tej nowej, prowadzącej do utraty tchu… i zdrowego rozsądku. O miłości, dla której warto się poświęcić i o miłości, z której trzeba zrezygnować. Zaintrygowani? Spróbujcie rozszyfrować układankę składającą się z niechcianych wspomnień, dziwnych zbiegów okoliczności i nieprzewidzianych zwrotów akcji. Okaże się, że nic w życiu nie jest oczywiste. I nawet jeżeli z początku mamy ochotę zanegować czasami wręcz niemoralne działania głównych bohaterów, to – biorąc pod uwagę okoliczności – po prostu nie możemy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-969301-1-8 |
Rozmiar pliku: | 697 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Adrianna Dziurska potrafiła podróżować w czasie.
Nie fizycznie. W tej historii wydarzy się wiele dziwnych, nieprzewidywalnych rzeczy, ale nie będą to motywy science fiction. Może trochę fantasy… Ada Dziurska bowiem potrafiła także fantazjować. Miała, doprawdy, wybujałą wyobraźnię, będącą w dużej mierze zasługą przeczytanych w trakcie trzydziestoparoletniego życia książek. Tylko że Ada wędrowała w czasoprzestrzeni bynajmniej nie dzięki umiejętności przekładania słów na przewijające się w głowie obrazy. Ona podróżowała za pomocą swoich wspomnień. Niekiedy były one tak dokładne, że gdy przypominała sobie o jego dotyku na swoim ciele, przechodziły ją dreszcze…Rozdział 1
Lipiec 2006
Dziewiętnastoletnią Adriannę Dziurską ze snu wyrwała puszczona na cały regulator muzyka drum and bass dochodząca z sąsiedniego pokoju. Jeszcze zanim otworzyła oczy, poczuła, jak promienie przedpołudniowego słońca, wkradające się do środka przez niedomknięte żaluzje, przyjemnie łaskoczą jej policzki. Uśmiechając się pod nosem, wyciągnęła pod kołdrą smukłe, nagie ciało i zaczęła się wpatrywać w swojego cudownego mężczyznę wzrokiem pełnym uwielbienia.
Pochłonięty pisaniem SMS-a Marek Koszycki nie zauważył, że jego narzeczona już nie śpi. Chociaż właściwie sama Ada też do końca nie wiedziała, czy na pewno się obudziła. Od pewnego czasu bowiem całe jej życie było jednym, wielkim snem. O miłości.
Ta miłość miała idealny profil. Zupełnie jak większość znanych, antycznych rzeźb przedstawiających greckich sportowców. Zresztą jego umięśnione ciało też było jakby idealnie wyrzeźbione. A gdyby jeszcze, jakimś cudem, starożytni artyści swoim dziełom potrafili wykuć idealne mózgi, to już niczym by się nie różniły od Marka Koszyckiego, który poza tym, że był szalenie przystojny, był też ponadprzeciętnie inteligentny. Idealnie inteligentny.
Kiedy w końcu „pan idealny” zorientował się, że jest obserwowany, natychmiast odłożył telefon na komodę przy łóżku. Przez chwilę w milczeniu spoglądali sobie z Adą w oczy. Potem Marek nachylił się nad nią i w zmysłowy sposób zaczął pieścić jej usta zębami i językiem. Poczuła przyjemne napięcie w dole brzucha i mimowolnie wplątała dłonie w jego miękkie, pachnące jaśminem włosy. Odurzona kwiatową wonią posłusznie rozchyliła wargi. Pocałunek na początku był subtelny, z czasem jednak zyskał na intensywności, aż dobrnęli do granicy, gdzie, choć obojgu zaczęło brakować powietrza, nie potrafili się już od siebie oderwać. Kiedy w końcu przerwali, żeby zaczerpnąć oddech, zwróciła się do niego z zatroskaną miną:
– Naprawdę musisz jechać? – Opuszkami palców pogłaskała go po gładkich, idealnie ogolonych policzkach.
– To tylko formalność. Pojadę, rozliczę się i wracam – odparł spokojnie, opierając głowę na ugiętej ręce.
Nadal spoglądała na niego pełnym obaw wzrokiem.
– Ada, wszystko będzie OK, zobaczysz – zapewnił ją raz jeszcze. Witek ze mną jedzie.
– O… To rzeczywiście bardzo mnie uspokoiło. – Skrzywiła się wymownie.
Witold Koszycki był jednym z dwóch starszych o pięć lat braci Marka. I to właśnie on odpowiadał za głośne basy, którymi doprowadzał do szału wszystkich mieszkańców bloku. Zresztą puszczana na pełny regulator muzyka to jego najmniejsze przewinienie. Ten gość uwielbiał pakować się w kłopoty. Tak samo jak jego brat bliźniak, Jakub, który przebywał w Niemczech, gdzie organizował następny transport aut z zachodu na wschód.
– Nie mam zamiaru tracić tych ostatnich dwóch godzin na gadanie – oświadczył Marek z zadziornym uśmiechem. – Chodź tu! – Sprawnym ruchem przyciągnął ją bliżej, tak, że ich nagie, przykryte kołdrą ciała mogły się o siebie swobodnie ocierać. – Jeszcze kilka tygodni i będziesz moja na zawsze.
Już miał ją znowu pocałować, ale przerwała mu w ostatnim momencie:
– Nie mogę uwierzyć, że ojciec się zgodził, żebyśmy razem zamieszkali… Jak ty go przekonałeś?
– Pokazałem mu indeks i obiecałem, że dopilnuję, żebyś przez następny rok uczyła się tak samo pilnie jak ja – odparł, wzruszając ramionami.
– Nieźle mnie wkopałeś! – Ada walnęła go lekko pięścią w ramię, udając rozgniewaną.
– Zero imprez, kochanie. Zero studenckiego życia. Całymi dniami będziemy zakuwać. A jak akurat nie będziemy zakuwać, to będziemy wykładać towar na półki w jakimś markecie.
– Dołącz do tego przerwy na seks i w to wchodzę. – Zamrugała zalotnie oczami.
– Nie ma mowy! Nie możesz się rozpraszać.
Roześmiali się oboje.
– Pozostała jeszcze tylko twoja babka – westchnął zrezygnowany. – Ona nie da się tak łatwo urobić.
– „Młody Koszycki to nie chłopak dla ciebie”. – Ada naśladowała głos swojej ukochanej babci i tak samo jak ona pogroziła samej sobie palcem. Potem dodała już normalnym tonem: – Gdyby Witek i Kuba nie dali jej tak popalić w szkole, może patrzyłaby teraz na to wszystko zupełnie inaczej.
– Skreślanie mnie za głupotę bliźniaków nie jest fair.
– Nie. Nie jest – przyznała z poważną miną. – I dlatego, bez względu na to, co powie babcia, ja i tak za ciebie wyjdę.
– A ja w ciebie wejdę – zażartował i pocałował ją z całą stanowczością. Pocałunek stał się wstępem do coraz to intensywniejszych pieszczot.
Wszyscy dobrze wiemy, że niewiele potrzeba niedoświadczonym, za to bezgranicznie w sobie zakochanym, młodym ludziom do osiągnięcia seksualnej satysfakcji. Faktem jest jednak, że Marek swój pierwszy raz miał już dawno za sobą. Jako szesnastolatek pojechał z braćmi i swoim najlepszym kumplem, Damianem, na dyskotekę do pobliskiej Sosnówki. Zaczepiła go tam jakaś kilka lat starsza dziewczyna i, po paru wspólnie skonsumowanych szotach czystej wódki zapijanych piwem, wylądował z nią na tyłach budynku. Nie do końca pamiętał, co wtedy zaszło. Jednak na podstawie urywków, jakie udało mu się odtworzyć w drodze powrotnej do domu, wiedział, że stracił cnotę. Tej panny nie spotkał już później ani razu. Może i lepiej, bo po tym wydarzeniu nieco zraził się do płci pięknej. Żałował, że tak go wtedy poniosło. Poniewczasie doszedł do wniosku, że mógł z inicjacją seksualną poczekać na kogoś, kogo pokocha… Kiedy po dwóch latach od tego zajścia poznał Adriannę Dziurską, jeszcze mocniej utwierdził się w tym przekonaniu.
Tajniki współżycia między kobietą a mężczyzną nie były całkowicie obce także Adzie. Już kilka lat wcześniej zaczęła się w nie zagłębiać, czytając książki.
Tak. Książki.
W roku dwa tysiące szóstym dostęp do informacji tego typu w internecie nie był jeszcze aż tak powszechny jak obecnie. Oczywiście istniały bardziej doświadczone koleżanki z klasy i czasopisma młodzieżowe kupowane w osiedlowym kiosku RUCH. Jednak sposób, w jaki poruszały one kwestie współżycia i seksualności, nie do końca przemawiał do naszej bohaterki. Dlatego też Ada postanowiła zaufać wiedzy książkowej. Kiedy miała szesnaście lat, szukała czegoś do poczytania w biblioteczce swojej babci, po której odziedziczyła miłość do literatury pięknej. I wtedy natknęła się na kilka dość kontrowersyjnych tytułów. Zaintrygowana zaznajomiła się najpierw z erotycznym obliczem Emmanuelle, żony francuskiego dyplomaty, by przejść do bardziej merytorycznych zagadnień opisanych przez Michalinę Wisłocką.
Dla Ady orgazm osiągany podczas współżycia nie był aż tak istotny jak ten moment zaraz po. Wtedy ciała kochanków stawały się idealnie spełnioną jednością. Starała się ogarnąć tę magiczną chwilę wszystkimi zmysłami, aby potem wielokrotnie odtwarzać ją w myślach przed zaśnięciem. To był najlepszy sposób, by osłodzić sobie gorycz rozłąki.
Niestety, tym razem czar rozkosznej bliskości prysł wyjątkowo szybko. Wszystko za sprawą telefonu komórkowego, który za pomocą jednotonowego dzwonka poinformował Marka o odebranej wiadomości tekstowej. Odsunął się od Ady i sięgnął po swoją komórkę. Dziewczyna wzniosła oczy ku górze, z trudem powstrzymując się od komentarza. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Na białą, koronkową bieliznę założyła lekko przetarte jeansy i beżową koszulkę na ramiączkach, a ciemnobrązowe włosy związała w koński ogon.
– Nie wiesz, gdzie jest mój plecak? – Rozejrzała się po pokoju. Chciała wyjąć szczotkę do włosów, które, jak przypuszczała, były dość zmierzwione.
– Nie, skarbie – odpowiedział Marek, odpisując na otrzymanego przed chwilą SMS-a.
Ada wyszła na korytarz, zostawiając otwarte drzwi, i przeszukała kuchnię oraz przedpokój.
– Jestem pewna, że wczoraj gdzieś tu go kładłam! – krzyknęła, próbując przebić się przez dudniące drumy.
– Może Witek go widział?! – odkrzyknął Marek. – Zapytaj go!
– Taaa, jasne – westchnęła i z politowaniem spojrzała na zamknięte drzwi do pokoju bliźniaków.
Poza puszczoną na cały regulator muzyką dolatywały z niego bluzgi i zapach marihuany. Domyśliła się, że brat Marka gra właśnie na PlayStation, paląc blanta. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, było wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje. Zawsze uważała go za prostaka i zastanawiała się, co te wszystkie dziewczyny w nim widzą. Niemal za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do Polski, wyrywał nową pannę.
– Marek, nie mogę znaleźć plecaka! – rzuciła nerwowo, wchodząc z powrotem do jego pokoju.
– Oddzwonię do Kuby i ci pomogę – odparł, nakładając bokserki.
Ada wróciła na korytarz i już miała otworzyć drzwi toalety, gdy nagle jak dąb wyrósł przed nią upalony Witold Koszycki.
– Hej, lalka. Jak leci? – Wpatrywał się w nią z cwanym uśmiechem na twarzy. Fakt, że z wyglądu tak bardzo przypominał Marka, był największym okrucieństwem, i zarazem ironią losu, z jakim przyszło jej się kiedykolwiek zmierzyć. A co ciekawe, brat bliźniak Witka, Kuba, był zielonookim blondynem, tak samo jak ich matka. Ze zdjęć, które pokazywał jej Marek, wiedziała, że on i Witek czarne jak smoła włosy i śniadą cerę zawdzięczali ojcu. Niestety, nie dane jej było osobiście poznać Jarosława Koszyckiego, który w dziewięćdziesiątym piątym roku zmarł nagle na zawał serca.
– Pomyliłeś mnie z jedną ze swoich lasek – odparła nonszalancko.
– A może jednak wolałabyś być MOJĄ laską? – Witek położył wyraźny akcent na zaimku MOJA.
– Wiesz, co to jest? – Pokazała mu swoją prawą dłoń z pierścionkiem zaręczynowym na serdecznym palcu, po czym, wystawiając wymownie środkowy palec, oznajmiła: – Nigdy nie będę twoją laską.
Ku jej radości Witold Koszycki przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, a zdarzało mu się to naprawdę rzadko. Jednak ten triumf nie trwał długo.
– Miałem ci tego nie mówić, ale trudno… – zaczął dużo poważniejszym tonem. – Zgadnij, czym zajmują się kolesie, którzy nam nakręcają auta w Niemczech?
Ada przewróciła oczami na znak, że mało ją to obchodzi. Chciała jak najszybciej uciąć tę rozmowę, ale on cały czas blokował jej drzwi do ubikacji.
– Mają kilka burdeli – wyjaśnił. – Zawsze, jak tam jeździmy, jest ostra impreza. Niech ci Mareczek powie, z iloma dziwkami już spał. Zastanawiałaś się pewnie, skąd on ma taką wprawę w te klocki… Zapytaj go.
Dobrze wiedziała, że bliźniakom Koszyckim nie wolno wierzyć, a mimo to poczuła lekki niepokój. Nie dała jednak nic po sobie poznać i, rzucając Witkowi gniewne spojrzenie, zagroziła:
– Jeśli zaraz się nie przesuniesz, to przysięgam, że zacznę głośno krzyczeć i powiem Markowi, że próbowałeś mi coś zrobić.
– Jesteś śliczna, jak się złościsz – zaśmiał się perfidnie, a potem nachylił się nad nią tak, jakby miał ją zaraz pocałować i szepnął do jej ucha: – To, że twój tatuś jest komendantem straży, a babcia była moją „ulubioną” nauczycielką, nieziemsko mnie jara. A wiesz, co mnie jara jeszcze bardziej? Jak sobie wyobrażam, że robisz mi dobrze tą śliczną dłonią z pierścionkiem od mojego brata na palcu.
Ada zamarła. To już nie były głupie żarty, jakimi ją nieraz raczył, gdy tylko Marka nie było w pobliżu. Mówił poważnie.
Podobno człowiek jest wyposażony w pewien rodzaj instynktu, który pozostał nam jeszcze z czasów prehistorycznych. To dzięki niemu możemy wyczuć niebezpieczeństwo, zanim cokolwiek się wydarzy. Wystarczy się tylko dobrze wsłuchać w swoje ciało. Adę z nerwów rozbolał brzuch. Już miała zawołać Marka, ale Witold Koszycki, patrząc jej w oczy, powoli odsunął się od łazienki i skierował do swojego pokoju.
– Twój plecak jest w kuchni – dodał jeszcze z chytrym uśmieszkiem, zamykając za sobą drzwi.
Ruszyła tam szybko i chwyciła plecak, zastanawiając się, jakim cudem wcześniej go nie zauważyła. Zamknęła się w łazience. Starając się zapanować nad przyśpieszonym oddechem, usiadła na toalecie i zaczęła szukać w plecaku szczotki. Z westchnieniem wróciła do sytuacji, kiedy pół roku wcześniej, podczas imprezy urodzinowej Marka, Witek ukradkiem złapał ją za tyłek. Nie chciała psuć swojemu chłopakowi humoru w dniu jego urodzin i nie wspomniała o tym ani słowem.
Teraz także nie zamierzała mu o niczym mówić.
– Będę się zbierać – poinformowała go za to, gdy znowu stanęła w progu jego pokoju. Chciała jak najszybciej wyjść, żeby nie odkrył, jak bardzo jest zdenerwowana. Drżącymi palcami rozczesywała włosy, próbując sobie przypomnieć, gdzie zostawiła szczotkę. Niestety nie znalazła jej w plecaku. „Trudno” – pomyślała. Najwyżej wróci po nią później. Nie wiedziała, jak słono przyjdzie jej zapłacić za tę decyzję.
Instynkt czasami zawodzi…
Ubrany w czarne bokserki Marek skończył właśnie rozmawiać przez telefon.
– Już? Mamy jeszcze godzinę… – Spojrzał na nią podejrzliwym wzrokiem. – Co się stało, Ada? Witek ci coś powiedział? Słyszałem, że rozmawialiście…
– Kolejny raz potwierdził, że brakuje mu szarych komórek – odparła wymijająco i dodała szybko: – Babcia dzwoniła, kiedy byłam w toalecie – skłamała. – Jakaś daleka rodzina wpadła z wizytą i koniecznie chcą mnie poznać.
– W porządku… – Nie wyglądał na przekonanego. – Odprowadzę cię.
– Przestań. Poradzę sobie. – Machnęła ręką. – Spakuj się na spokojnie i odpocznij. Kawał drogi przed tobą. Twój głupi brat nieźle się upalił, więc raczej cię nie zmieni za kierownicą.
– Standard – westchnął. – Może to znak, że jednak powinienem jechać sam.
– Tak chyba byłoby najlepiej.
Ruszyła do przedpokoju i zaczęła wkładać granatowe trampki.
– To co? – Marek stanął przy niej. – Widzimy się za miesiąc. Przyjeżdżam po ciebie i jedziemy do Lublina oglądać mieszkania do wynajęcia – zagadnął radośnie.
Skinęła głową i uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła się doczekać tego spotkania. Wiedziała, że kiedy się zobaczą następnym razem, będzie już po wszystkim. Jej ukochany uwolni się od swoich ciemnych spraw i od jeszcze ciemniejszych braci.
– Zaczekaj… – Poszedł do pokoju i wrócił z książką, którą mu kiedyś pożyczyła. Jedenaście minut Paula Coelho. – Nie obraź się. Nie przeczytałem – oświadczył z rozbrajającą szczerością.
– Nie oddaje się nieprzeczytanych książek. – Nie miała pewności co do istnienia takiego przesądu. Chciała, aby miał od niej coś, co było jej bliskie i dlatego właśnie mu ją dała. Nie musiał czytać. Świadomość, że ma tę książkę przy sobie, jej wystarczała. – Zatrzymaj ją. Może kiedyś przeczytasz.
– Przeczytam. – Przysunął się bliżej i dodał: – Kocham cię.
– Ja też cię kocham – odparła wzruszona. – Uważaj na siebie.
Pocałował ją z czułością.
Już wtedy coś podpowiadało Adzie Dziurskiej, żeby odwzajemnić ten pocałunek najmocniej, jak potrafi. Całowali się zatem tak, jakby mieli się zobaczyć za kilka miesięcy, a nie za cztery tygodnie.
Okazało się, że nie były to ani tygodnie, ani miesiące… Spotkali się ponownie czternaście lat później.Rozdział 2
– Ada?! – Trzydziestotrzyletnią Adriannę Dziurską ze snu wyrwał głos Karoliny Gruszki, sąsiadki z domu obok. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi i znowu wołanie: – Ada, mogę wejść?!
Kobieta powoli otworzyła oczy i niechętnie podniosła głowę z poduszki. Chwyciła telefon z biurka znajdującego się przy łóżku, żeby sprawdzić, która jest godzina. Przy okazji wyświetliła się też data. Czternasty lipca dwa tysiące dwudziestego roku. Za kwadrans jedenasta. Rano.
– Wspaniale – mruknęła sarkastycznie i uchyliła zieloną zasłonkę z okna nad łóżkiem. Zobaczyła błękitne, polskie niebo, a na jej twarz padły promienie palącego, lipcowego słońca.
„W Anglii jest godzina do tyłu” – pocieszyła się w myślach, obliczając, ile czasu pozostało jej do dzisiejszej telekonferencji z nadętym szefem, prezesem międzynarodowej korporacji spożywczej oraz największym palantem, jakiego znała. Wiele razy zarywała noce, żeby odpisać na jego wszystkie, czasami zupełnie absurdalne, maile. Na szczęście dzięki pandemii koronawirusa przeszła na tryb pracy zdalnej i nie musiała już więcej oglądać jego gburowatej, choć wcale niebrzydkiej buzi.
– Hej! – Karolina nie wytrzymała i wparowała do środka. Przez dłuższą chwilę przyglądała się Adzie zmieszana, a potem wyjaśniła: – Twoja mama mówiła, że już nie śpisz.
– Nie śpię – potwierdziła Adrianna. Wstała z łóżka, stanęła przed koleżanką, ubrana w białe, bawełniane majtki oraz rozciągnięty podkoszulek w tym samym kolorze, i najdumniej, jak było można w takiej sytuacji, powiedziała:
– Pracuję. – Popatrzyła na czarny ekran stojącego na biurku wyłączonego laptopa.
Karolina obrzuciła ją spojrzeniem pełnym powątpiewania, a potem szybko zmieniła temat:
– Słuchaj, pomożesz mi z basenem?
– Z czym? – Ada stwierdziła, że pewnie się przesłyszała.
– No, basen kupiłam. Dla dzieciaków. No dobra… Dla siebie też. Wyobrażasz sobie, że przez tę całą pandemię czekałam na dostawę prawie dwa miesiące? Zamówiłam go pod koniec maja… Ale do rzeczy. Instrukcja jest po angielsku. Ja nie znam angielskiego. To znaczy, uczyłam się, ale to było wieki temu. A ty kupę czasu mieszkałaś w Anglii, nie?
Ada wpatrywała się w nią niemrawo, próbując pozbierać myśli.
– To jak? – Karolina zaczynała się niecierpliwić. – Kama wyjmuje właśnie części z pudełka. Trzeba je tylko poskładać.
– Niech będzie… – odparła Ada i z ciężkim westchnieniem przewróciła oczami. Nawet nie starała się ukryć, jak bardzo ta pomoc jest jej nie na rękę.
Odczekała chwilę, licząc na to, że Karolina wyjdzie i poczeka na nią u siebie, ale nic z tego. Otworzyła więc starą, drewnianą szafę i zaczęła szukać czegoś do ubrania. Do jeansowych spodenek wybrała czarny podkoszulek ze zdjęciem rockowego zespołu, którego nazwa nic jej nie mówiła, a który nosiła głównie z sentymentu do swojego byłego partnera, Williama. Przefarbowane na ciemny blond włosy związała w koński ogon.
– Twoja mama prosiła, żebym ci przekazała, że wszyscy jadą na targ i przed wyjściem masz zajrzeć do babci – poinstruowała ją Karolina, zanim wyszły z pokoju.
Gdy były już na korytarzu, Adrianna uchyliła drzwi do pokoju Marii Staszewskiej, która właśnie ucinała sobie przedpołudniową drzemkę, a potem wzięła jeden z wiszących przy wyjściu kluczy i przekręciła go w zamku.
Ruszyły z sąsiadką w stronę jej domu, stojącego po lewej stronie gospodarstwa babci Marysi. Można było do niego dojść na dwa sposoby. Albo naokoło, docierając żwirową drogą do szosy, a następnie kilka metrów dalej skręcając w żwirówkę na działce Karoli, albo na skróty, przez sad, wydeptaną w trawie ścieżką. Wybrały drugą opcję. Kiedyś, jako małe dziewczynki, tą samą ścieżką biegały do siebie, gdy miały ochotę się spotkać. Ciężko uwierzyć, ale było to jeszcze w czasach, gdy nikt nie słyszał o telefonach komórkowych, a co dopiero o smartfonach.
Kiedy dotarły na podwórko, części basenu leżały na trawniku. Stała nad nimi drobna, piegowata brunetka, która uważnie wpatrywała się w trzymaną w ręku instrukcję. Ada przywitała się z Kamilą Przetocką. Ich córki zdążyły się już ze sobą zaprzyjaźnić, a od września miały zacząć naukę w tej samej klasie. Podobnie zresztą jak będący w tym samym wieku Dorian, syn Karoliny. Z opowieści swojej nastoletniej córki, Kingi, Ada zapamiętała, że Kamila była mężatką i poza trzynastoletnią Emilą miała rocznego synka, Michasia. Nie zdołała jednak tego potwierdzić, bo Gruszka bezpardonowo zagoniła je do roboty.
Po godzinie do basenu lała się woda, a kobiety opalały się na ławce przy domu. Adrianna, popijając mrożoną kawę, wsłuchiwała się w świergot ptaków i podziwiała jednocześnie piękną okolicę.
Starogród, niewielka miejscowość i jednocześnie siedziba gminy o tej samej nazwie, był też przejściem granicznym między Polską a Ukrainą. Stąd poza licznymi zabytkowymi dworkami i kościołami znajdowały się tu drewniane oraz murowane cerkwie. Lasy i jeziora sprawiały, że tereny te były rajem dla każdego, kto cenił kontakt z naturą. Wystarczyło skręcić z głównej ulicy w boczną dróżkę, by w kilka minut dojechać do jednego z otaczających wieś lasów i zobaczyć stado dzików lub saren.
Maria Staszewska mieszkała w domu znajdującym się na obrzeżach Starogrodu, przy ulicy Pszenicznej 3. Odziedziczyła go po swoich rodzicach, a z kolei po jej śmierci miał on przejść w posiadanie jej syna, Mirosława, kawalera w podeszłym wieku trudniącego się rolnictwem. Poza tym dwojgiem na Pszenicznej 3 pomieszkiwała jeszcze Regina Dziurska, która opiekowała się schorowaną matką. Ada wraz ze swoją trzynastoletnią córką zajęły jeden z dwóch wolnych pokoi.
– Nie mogę uwierzyć, Ada, że ostatni raz widziałyśmy się jakieś piętnaście lat temu. Czas zleciał tak szybko… – stwierdziła Kamila. – I w życiu bym nie pomyślała, że nasze dzieci będą chodzić razem do jednej klasy.
– Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że Kinia już znalazła sobie znajomych. Dzięki temu na pewno łatwiej jej będzie w nowej szkole.
– Nie miałaś problemów, żeby przyjęli ją do naszej szkoły w normalnym trybie? – Karolina spojrzała na nią pytająco. – Z tego, co wiem, angielski system szkolnictwa różni się od naszego.
– Chodziła do polskiej szkoły w każdą sobotę. Babcia Marysia nalegała, żeby jej prawnuczka dobrze znała polski. A kiedy skończyła dziesięć lat, załatwiłam jej też korepetytorkę, z którą raz w tygodniu miała dwie godziny zajęć. Na pewno ma spore zaległości, ale jest ambitna, więc szybko nadrobi.
– Nie wolałaś wrócić do Zamościa? Twoi rodzice mają chyba całkiem spore mieszkanie? Szkolnictwo też jest tam pewnie na wyższym poziomie – brnęła dalej Karolina.
– I pracy tam więcej – wtrąciła Kamila.
– Chciałam spędzić trochę czasu z babcią. Jest już dobrze po osiemdziesiątce i z każdym dniem gorzej się czuje. Poza tym pragnęłam uciec od tego całego szumu związanego z koronawirusem. W Londynie mieszkałyśmy niedaleko szpitala św. Tomasza. Trafiały tam najcięższe przypadki z całej Anglii. Były dni, kiedy syreny ambulansów wyły niemal na okrągło.
Ada nie miała ochoty wtajemniczać je w trzeci powód, dla którego wolała zamieszkać w Starogrodzie, czyli w zagmatwaną relację ze swoim ojcem.
– To przykro mi, ale źle trafiłaś – podsumowała Karolina. – Starogród, co prawda, nie jest centrum koronawirusa, ale niedawno we wsi pojawiła się groźna zwierzęca epidemia.
– Wujek nic mi nie mówił… – Ada z przerażenia wytrzeszczyła oczy.
– Bo ten wirus dotyka tylko te gospodarstwa, gdzie mieszkają panny, wdowy lub rozwódki. – Kamila uśmiechnęła się znacząco.
Karolina pośpieszyła z bardziej zrozumiałym wyjaśnie-
niem:
– Mamy nowego weterynarza.
Ada wybuchła śmiechem.
– Niedługo krowa mi się cieli, więc będzie okazja go zobaczyć – zaśmiała się Karolina.
– Hmmm… – zastanowiła się Ada. – Dawno nie widziałam krowy na żywo.
– Bo krowa na wsi to już zabytek. Prawdziwe krowie mleko jest teraz na wagę złota. Robię na nim sery podpuszczkowe i wożę je co kilka dni do paru rodzinnych sklepików w Sosnówce. Mam na nie większy zbyt, niż się spodziewałam.
– Gruszka niedługo zostanie prawdziwą businesswoman – zażartowała Kama.
– Żebyś wiedziała. Zatrudnię sobie wtedy ogrodnika, bo nienawidzę kosić trawy. Zwłaszcza w te upały. – Karola przetarła ręką spocone czoło, po czym spojrzała na Adę. – Dużo macie cukinii na ogrodzie?
– Trochę… – Ada wstydziła się przyznać, że od kiedy przyleciała z Anglii, jeszcze tam nie zajrzała.
– W tym roku coś źle nam obrodziła… – Karola spojrzała z dezaprobatą w stronę swojego warzywnika. – Każdego lata od połowy lipca robimy z Kamą leczo do słoików. Mam przenośną kuchenkę gazową, Kamila przynosi swoją i gotujemy na dworze na dwa gary. Jak chcesz, możesz się przyłączyć. Oczywiście to impreza zakrapiana. Za każdym wrzutem wznosimy toast za dobre plony.
– Brzmi kusząco – podsumowała Ada. Pomyślała, że chętnie spotka się z nimi drugi raz. Od kiedy wróciła do kraju, prawie wcale nie wychodziła z domu, a jej najbliższym towarzyszem była babcia Marysia.
Babunia, w przeszłości nauczycielka w tutejszej szkole, znała, co prawda, mnóstwo zabawnych historii z tamtych czasów, ale teraz chorowała na Alzheimera i dosyć ciężko się z nią było dogadać. Kinga, po przyjeździe do Polski, prawie od razu znalazła sobie nowych przyjaciół i całkiem ją olała. Z kolei matka Ady, jeżeli nie zajmowała się babcią, to albo realizowała się w kuchni, albo przerzucała kolejno informacyjne programy w telewizji, wyszukując najbardziej aktualne wiadomości na temat koronawirusa. A wujek Mirek zazwyczaj siedział przy ciągniku, szykując go do nadchodzących żniw.
Ada odstawiła pustą szklankę po kawie i podniosła się z ławki. W jej głowie coraz natarczywiej pojawiała się myśl, że o czymś zapomniała. Potwierdziła to jej córka, która pojawiła się nie wiadomo skąd i zdyszana przywitała się z sąsiadkami:
– Dzień dobry! – A potem z przejęciem zwróciła się do matki: – Mamo, twój telefon cały czas wydzwania. Ten służbowy.
– Oh, fuck! – Ada uświadomiła sobie, że całkiem zapomniała o konferencji z palantem. – Lecę, dziewczyny! London wzywa! – krzyknęła na pożegnanie i ruszyła biegiem w stronę domu.
Wparowała do środka niczym tornado i przebiegła przez kuchnię, rzucająca szybkie „cześć” swojej mamie, która właśnie wypakowywała zakupy z siatek. W ostatniej chwili złapała wibrującą komórkę.
Oczywiście szef nie był zadowolony, że zapomniała o cotygodniowej naradzie. Twierdził, że każda minuta, którą stracił, próbując nawiązać z nią kontakt, jest warta jakieś sto funtów i że w związku z tym ich firma jest biedniejsza o pół miliona. Ada zaczęła przeliczać w myślach, aby potwierdzić te straty. Szybko jednak doszła do wniosku, że o wiele bardziej interesują ją tegoroczne plony cukinii w babcinym warzywniku. Dlatego zaraz po rozmowie ze swoim przełożonym wysłała do niego ostatniego maila. Z rezygnacją. Potem, z uczuciem niesamowitej ulgi, zadzwoniła do działu HR i poprosiła, by do końca okresu wypowiedzenia zabukowali jej zaległy urlop. Przez kilka ubiegłych lat nigdy nie wykorzystywała całego urlopu, miała więc sporo dni do odebrania. Przekazała im również, że jeszcze dziś odeśle służbowy telefon i laptop. Na koniec dodała, że nowy prezes firmy, Wolfgang Clark, to nadęty palant.
Obiecała sobie, że od tego dnia zacznie nowy etap swojego życia, a pierwsze, co zrobi, to… pójdzie do ogrodu. Rzuciła okiem na cukinie, których było całkiem sporo, a potem zerwała sałatę, szczypior i koperek. Dzisiaj to ona przygotuje obiad!
Smażyła schabowe, kiedy zadzwonił telefon stacjonarny. Odebrała, od razu umieszczając słuchawkę pomiędzy uchem i ramieniem:
– Halo?
– Dzień dobry – odparł męski głos po drugiej stronie. – Dzwonię potwierdzić, że jutro po dwunastej przyjadę zobaczyć kota.
– Słucham?
– Pani córka się dziś ze mną kontaktowała. Miałem sprawdzić, kiedy mogę do was zajrzeć.
– To pomyłka. – Ada próbowała właśnie odkleić kotleta, który przywarł do patelni. I już miała odłożyć słuchawkę, gdy przypomniała sobie, jak Kinga przedwczoraj nalegała, żeby zadzwoniły do weterynarza, bo kotek, który się niedawno urodził w gospodarstwie, ma do tej pory zaklejone oczka. Próbowały nawet przemywać mu je herbatą, ale bez żadnych rezultatów. Wspomniała słowa Kamili i Karoliny o tutejszej epidemii i, uśmiechając się do siebie samej, zagadnęła: – Pan weterynarz?
– Zgadza się… Czyli jednak dobrze się dodzwoniłem?
– Tak. Przepraszam. Niedawno wróciłam do kraju i jeszcze do końca się nie ogarnęłam. – Sama nie wiedziała, czemu w ogóle zaczęła mu się tłumaczyć. I na dodatek w taki idiotyczny, nieporadny sposób.
– Kinga wspominała, że przydałaby się pani pomoc w aklimatyzacji – stwierdził, wyraźnie rozbawiony.
To obudziło jej czujność. Czy ten kotek to czasem nie pretekst, żeby sprowadzić lekarza do ich domu? Możliwe, że Kinga także słyszała o zwierzęcej epidemii panującej w Starogrodzie. Zanim Ada związała się z Willem, Kinga próbowała ją swatać z jednym z sąsiadów, a kiedy to się nie udało, przerzuciła się na ojca kolegi z klasy. Ostatnio znowu zaczęła jej wmawiać, że musi sobie kogoś znaleźć.
– Co jeszcze mówiła panu moja córka? – zapytała zaintrygowana.
– Same dobre rzeczy.
Ada ze złości zmarszczyła czoło.
– To do jutra. – Zdenerwowana odłożyła słuchawkę. Kotlety jej się przypaliły! – Masz przechlapane, Kinga! – wykrzyczała, choć dobrze wiedziała, że jej córki znowu nie ma w domu. Od teraz się to zmieni!