- W empik go
Ideały i karykatury: zarysy fantazyi i rzeczywistego świata: (etiudy nakreślone dwoma tępymi ołówkami ) - ebook
Ideały i karykatury: zarysy fantazyi i rzeczywistego świata: (etiudy nakreślone dwoma tępymi ołówkami ) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 315 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(Etiudy nakreślone dwoma tępymi ołówkami (aux deux crayons)
przez
Antoniego Nowosielskiego.
O superbi cristiani, miseri lassi
Che della virtu delia mente infermi,
Fidanza avete ne'ritrosi passi;
Non vi accorgete voi che noi siam ver
Noti a formar l'angelica farfalla
Che vola alla giustizia senza schermi.
Dante. Purgat. X.
Kijów.
w Drukarni Teofila Glücksberga.
1848.
Печатать позволяется
еъ гЫнъ, чтобы по отпечаташй представлено было иъ Цензурный Комитета узаконенное число экземпляровъ. К1евъ 1848 года Марта 31 дни,
ЦeцсopЪ, Статсти Совтыппикъ; Oрвcшь Новиуыи.I.
Nieraz rozmyślałem i dotąd jeszcze lubię się czasami zasianawiać nad tem jak to często w życiu najdziwaczniejszy pomysł, najciemniejszy zabobon, najbardziej fantazją ubarwiony przesąd, zawiera w sobie jakieś głębokie znaczenie, jakieś enigma, co prawie daje się codziennem sprawdzić doświadczeniem. Wskażę tu dla przykładu choćby na jeden tylko szczegół. Turcy np. zabraniają malować obrazy, a zabraniają i przyczyny – że kunszt ten usiłuje za pośrednictwem kolorów, światła i cieni przedstawić w znikomem złudzeniu rzecz najwyższej, najciemniejszą tajemnicą okrylej potęgi, bo kształty życia… Wieli przekonaniu mary te nieprzeslaną ścigać kiedyś swoich autorów, po ich śmierci, domagając się od nich, by im oddali, co w piekielnej ironii, w szalańskiem przedrzeźnianiu dziel Boga dać im przyobiecali: będą mówię, wiecznie domagać się od nich realnego bytu, exystencyi, życia… Jakąż to głęboką prawdę ukrywa w sobie ta allegorya, przenośnia rzucona od niechcenia, instynktowie, jak pełna mądrości Bożej harmonia świata, nic o sobie, o swoich prawach niewiedząca, przychodząc dopiero do swego przeświadczenia, w człowieku – mikrokosmie, uosobnionej harmonii wszechświata? Bo czyż to mało, pytam, zapaleńców marzy, wzdycha, płacze, aż wymarzy sobie w końcu widmo jakieś, jakąś tęskną, łzawą, czystą a powiewną postać, która potem stanie się udręczeniem całego ich żywota? Wieleżbo to, pytam, nadobnych kobiecych kreacyi, wymarzonych bozkim zapale, nieprzestają polem prześladować nas w życiu, wiecznie stawiając nam przed oczy kontrast ideału i rzeczywistości? Prawda, dziś to już rzadko; bardzo rzadko; to też widok ten, jeśli się kiedy nadarzy, tem boleśniejszy! Nieoszukujmy siebie! Wiele mamy dziś poezyi w książkach, ale w sercu i w życiu mamy samą tylko prozę, taką właśnie prozę, jaką się inwentarze i handlowe faktury piszą. Nieoszukujmy siebie powtarzam; łza, która spada na welinową kartę, nie zaliczy się nam nigdy; bo według myśli Bożej, doskonałość nie w imaginacji a w sercu, w myśli i woli a polem w czynie być powinna. Nie mary exaltować nas. powinny, bo nie dla nich Bóg nam dat współczucie; nie czcze widma mają być przediniolem naszej miłości, nie Ofelia, nie Rebeka (1), ale nasza ziemska Ewa we- – (1) Utwór Walter Skotta w romansie Iwanhoc.
dług ciała, niebieska siostra według ducha! Na cóż bowiem Bóg włożył w serce nasze świecznik poezyj, która jak słońce oświeca oczom ducha świat ideałów? I kto wie, czy wpatrzywszy się lepiej w len świat, nieujrzelibyśmy tam w końcu, w pośrodku tych dziwów, kolosalnej postaci Chrystusa, w tych śnieżnych szalach, i z owem to promiennem obliczem z jakim ukazał się wybranym uczniom na górze?? Dla czego, pytam, Bóg w widoku ziemi gwiaździste Niebo, ową empirejską arkę, zawiesił? Dla czego Chrystus, depcząc ziemię nogami, wskazywał ustawicznie palcem na Niebo? Dla czego Bóg w ciało, ów marny zlepek gliny, wszczepił nieśmiertelnego ducha? Są dwa światy; z niemi ziemski i z ducha duchowy. Zbawiciel, jak sam to o sobie mawiał, niebył z tego świata: a ojczyzną jego było niebo, kraj ducha, kraj doskonałości, kraj ideałów; nauka jego była wiernem odbiciem tego świata; przynosząc ją na ziemię on usiłował zaszczepić w duchu ludzkim, skalanym i zmaleryaljzownnym pogaństwem, prototyp niebieskiej doskonałości. Jeżeli tęsknimy za ideałami to my za chrześciaństwem tęsknimy; poezya utwarzająca moralne ideały, jest prawdziwie poezyą Chrześcianizmu, poezyą tęsknoty za Niebem. Ale Niebo jest to duch; doskonałość niebieska jest doskonałością ducha; tęskniąc do Nieba, do doskonałości tęsknimy. W doskonałości duchowej jest Chrystyanizm, bo przez doskonałość tylko staniemy się synami Bożymi. Ale obróćmy się do tych, co nas otaczają; zapytajmy ich o to wszystko, a pewnie odpowiedzą nam że to są tylko czcze urojenia – puste mary! Wszakże mary i ludzie, jeżeli się rzadko łączą w jedno, to często jednakże mieszają się z sobą; jakże bo to często mary i ludzie, są razem, nieprzestając wszakże przytem składać dwoje. Ukochałeś np. istotę żywą, a pokaże się potem, żeś tylko czczą marę ukochał; żeś ukochał widmo jakieś, pod którem, często, kryje się obojętny albo nawet czasem całkiem nienawistny ci człowiek. Któż jest to widmo, to wiecznie, jak martwica o kształtach anioła, ścigająca nas mara? Oto, jest to nic więcej jak część, część najszlachetniejsza naszej własnej duszy; nic więcej, jak nasze najukochańsze sny, nasze własne gusta, najukochańsza cząstka własnego naszego jestestwa, dusza naszej duszy, co się oddzieliła od nas i złożyła odrębną osobę; pycha czepiająca się powszednich ludzkich postaci i okraszająca je swoim promieniem, jak powój, co barwnymi splotami swych kwiatów obwija bezecne osty… I my kochamy te łudzące nas widziadła i w nadziei, że kochamy kogoś innego, rzeczywiście samych tylko siebie kochamy! To sen! Ale jakże musi być smutne ocknienie się! Jak okropny moment, kiedy poznajemy w korku, że w mniemanej najwyższej naszej abnegacyi, byliśmy może największymi egoistami! I rzeczywiście, nikt temu zaprzeczyć niemoże, bywają wypadki, że znajdujemy jakieś istoty, jakieś dusze – siostrzyce, które są jakby powtórzeniem nas samych; że ukochawszy je kochamy siebie i kochamy razem drugą jeszcze osobę? Wtedy to miłość jest jakby rozdwojeniem jednej osoby i zlaniem się dwojga w jedną; pełność takowego przeświadczenia, to głębokie przejmujące uczucie, wiecież jak się ono zowie? Zowie się szczęście!II.
Kto to przeczytał powie może niechętnie odrzucając książkę: czcza gadanina! Chwilkę cierpliwości! – chcę, wam opowiedzieć jedno zdarzenie, zdarzenie maluczkie, może nic nieznaczące nawet, ale zdarzenie prawdziwe; za historyczność jego mogę wam śmiele zaręczyć. Kto jednak spodziewa się powieści, ten niech rzuci tę książkę: tu niemasz powieści; to sama prawda i dla lego nudna jak prawda; powieść, jako utwor fantazyi, zawsze prawie rozmaita, bogata jak życie, a to, rzecz dziwna! treść wzięta z życia, ale uboga, bo brałem zeń to tylko co się odnosiło do jednej osoby, jeszcze mniej, bo do jednego bardzo szczupłego okresu czasu, albo jeszcze ciasnej do jednego zdarzenia. Coż to za ciekawe Iakie zdarzenie? powiecie. Zdarzenie prosie, ale pokazujące dokładnie dziwactwo dziwaka w przeciwieństwo mądrości mądrego świata. Jeżeli was niezajmie dziwactwo może mądrość zająć was zdoła, jeszcze jaka mądrość? mądrość świata!! Śmieszna to wszakże będzie rzecz, jeżeli znalazłszy dziwactwo nie znajdziecie bynajmniej mądrości. To nie powieść! powtarzam; kto szuka powieści ten niech odejdzie. Jest to przypomnienie kilku rysów,. albo raczej kilku zdarzeń co się złożyły na obrysowanie dziwnego charakteru jednego szczególnego człowieka – oryginała co się zowie. Proszę o mały wzgląd, o chwilę cierpliwości. Powiedziałem, że jest to wspomnienie z mego życia. Wspomnienie! drogi to skarb! szczęśliwy ten co ma cokolwiek do pamiętania i rad z tego że pamięta; w pamięci bowiem naszej, tyle się czasami wala rupieci, że wiele byś oddał zato, aby się pozbyć tego niepotrzebnego ballastu. Mówią że wspomnie jest zwierciadłem żywota; biada więc człowiekowi jeżeli w tem źwierciadle same się tylko niepotrzebne zielska odbiją.
Było to w mieście N** jednego roku; to bowiem jest pewnikiem, że co się tylko dzieje musi się zawsze dziać w jakiemś roku – i to co się tu opisywać będzie działo się Iakże w jednem z liczby lat ciągle zapadających w przeszłość. W tym jednym roku znałem Rafaela, którego inni prosto Rafałem zwali; jam go zwal zawsze Rafaelem i kontent byłem, z tego że dla mnie byt on prawie inną osobą, gdy drudzy zwali go odrębnem imieniem. Poznałem go w Uniwersytecie młodziutkiego, z czystą, niewinną duszą, z zapałem do wszystkiego, co tylko było piękne, wysokie, święie; stosunki nasze stawały się coraz bliższe, siadywaliśmy na jednej ławie, kwaterowaliśmy na jednym dziedzińcu, słuchali jednych nauk, jedne czytywaliśmy książki i mało pomału sympatya, jedność myśli – przyjaźń – wszystko to nastąpiło samodzielnie, tak żeśmy się niespostrzegli jak naj – większa zażyłość ożywiła nasze stosunki. Tam gdzie gusta są ciche, serca spokojne, tam usypiają namiętności, tam więc jeżeli sympatya połączy dwie osoby i połączy je ściśle, to niezawodna że o ile je zbliża do siebie z jednej strony, o tyle oddala je z drugiej od ogółu. Życie wtedy zdaje się skupiać do stanu podwójnego bytu, pełnego współczucia; bytu który już w sobie samem znajduje wszelkie moralne potrzeby. W wieku, kiedy miłość jeszcze nieprzemawja, takiej natury, prawie zawsze, bywa związek pomiędzy młodymi ludźmi, – pomiędzy ludźmi pełnymi zapału do nauki, ludźmi ze świeżą myślą, ze sercem pełnem bogatych planów na przyszłość. Życie wtedy, jest pełne; bo pełne myślą, pełne dumaniem i nauką; czczość duszy tylko i próżniactwo pociągają młódź do hulanek i do zgrai dobrych koleżków.." Oddani pracy, nie zabieraliśmy z nikim ścisłych znajomości; to samotnicze, że powiem kontemplacyjne życie było, wedle Rafaela, przygotowaniem się do przyszłego obywatelskiego żywota, Tem przygotowaniem nazywał on nasze gawędy, pogadanki pełne jakichciś projektów na przyszłość, jakichś myśli na których poznałbyś zawsze gorącą pieczęć młodości i nie zepsutego serca t, j… serca takiego, jakie zawsze wychodzi z… ręki Boga…. Mówię tu o życiu dwojga ludzi niedoświadczonych, prawie dzieci; kogo to niezajmuje ten niech odejdzie; stan duszy młodzieńczej nie jest do pogardzenia; i moralista i filozof i poeta mogą wiele z niego poczerpnąć, kto wie nawet, azali poeci i moraliści nie dla lego właśnie są tem czem są, że wiele wynieśli z lego to stanu duchowej swojej młodości?!… Szyller był zawsze prawie młodzieńcem; tejże natury było usposobienie ducha Bernardin'a de Saint – Pierre'a tegoto czarodziejskiego autora Pawła i Virginii!
Są (udzie, których dusze jakoś niełatwo przystają do życia; nie łatwo z niem się oswajają i nigdy nie mogą przyjść do tego by z niego wyciągnąć jakiś sens moralny: zdaje się że patrzą na jego zjawiska a myślą o czem innem, albo że żyjąc wspólnie ze wszystkiemi – żyją wszakże przytem swoim osobnem życiem. Nasze obyczaje są tak wydatne, tak jasne, że zdaje się nic niemasz w nich do odgadywania; są jednak tacy, co jak Napoleon na skale S-tej Heleny, wiek swój by cały przestali przed nimi, z zadumanem czołem, z utkwionym wzrokiem. Do tej liczby należał Rafael: pomiędzy nim a życiem nic niebyło wspólnego, pomimo to że ludzie i moralność były dla niego najulubieńszym przedmiotem rozmowy; może pomimo własnej wiedzy przeczuwszy tę różnicę, dusza jego znieść ją usiłowała, starała się nastroić do jednego-tonu… To ciągle zajęcie się tak ważnym przedmiotem, przydawało jego fizyonomii poważny wyraz myśli,
Dusza mego przyjaciela najwięcej się wylewała w czasie letnich przechadzek; na wzór perypatetyków chodziliśmy rozmawiając, Ogród miejski albo prosto ulice były naszym portykiem, tamto oddawaliśmy się naszym rozmowom, których pamięć dotąd mi jest i milą i drogą. Jakże często w te to momenta dysput wpatrywałem się w piękną, opromienioną zapałem twarz Rafaela. Czasami na wiosnę – przechadzając się w ogrodzie wzdłuż Dniepra, widok obszernej, wezbranej powodzią rzeki, daleko zalewającej płaski brzeg Małorossyi, albo ciemna smuga dymiących się lasów Polesia, ogromem swoich rozmiarów silnie działały na umysł mego towarzysza. Za wodzą tego wpływu natury twarz jego przybierała wyraz natchnienia: cudnie! wolał on w zachwycie upojonego artysty "możeż być więcej zachwycający widok? widziałześ kiedy co piękniejszego? " i oczy jego ciskały błyskawice zapału. Wtedy nie na rzekę wezbraną powodzią, nie na naturę patrzałem; czem jest bowiem natura przy piękności ducha który ożywia fizjonomię? Jakby odpowiadając na pytanie które mi zadał, myślałem sobie w duchu: o! może być coś piękniejszego od najpiękniejszej natury: on sam wtedy był wcieloną pięknością! Ma się rozumieć, piękność jego była inną wcale od tej piękności, jaką czasami podziwia jaka prostoduszna Jejmość wykrzykując w pełnej zapału extazyi: "ach! jakiegoż to lokaja ma moja przyjaciółka hrabina Krownicka! " albo: " ach! jakiż to piękny kommissant w magazynie pana Schwarzeschwejna! " Nie! piękność jego niebyła takiego rodzaju, którą ma do podziwu cały ród Schwarzenschwejnów! Jego krasa była to glorya własnego jego ducha; W niej mogłeś upatrzyć przymioty serca i głębokość jeniuszu. Kształtny, wzniosłej postaci, zbudowany silnie, z podniesioną głową stał jak posąg Parthenon'u; owal twarzy jak najdoskonalej zarysowany, czoło wysokie na którem dwoje ciemnych brwi, parę pięknych czarnych oczu, raz pełnych uczucia i rzewności to znowu (i to najczęściej) połyskujących ogniem zapału; nos zarysowany krzywą linią, pięknego wykroju i pełne wdzięku malinowe usta – takie były rysy twarzy Rafaela – rysy postawione tu jedne przy drugich – martwo, zimno – a w nich tyle było życia! Jeżeli komu się zdążyło w naszem powszedniem istnieniu, zejść się z istotą, którą natura sama przeznaczyła dla panowania światu, bądź duchem, myślą lub siłą woli, bądź też potęgą fizycznej siły, len wie dobrze jakiego to wpływu jest samo zbliżenie się takiego olbrzyma ducha lub ciała. Jak to wtedy wszystko maleje, i jak ta potęga pociąga do siebie; jak mniej obdarzeni duchem cisną się w około tego ogniska jeniuszu, albo ludzie słabi siłą, jakto oni starają się stanąć za tym puklerzem mocy, który jak mur chiński ma zabezpieczyć ich od wszelkich niebezpieczeństw. Niezawsze wszakże taki Goliath ducha wychodzi zwycięzko z boju życia; częstokroć sama moc, sama wzniosłość charakteru – siebie samą bojuje a w końcu przywala ogromem swoich rozmiarów. Cóż dopiero powiedzieć o tem jeżeli Tytan, do innego stworzony życia, sięgający czołem obłoków, musi w końcu spostrzedz że jemu ciasno na ziemi, że ta bryła materyi nie wystarczy dla Jego abrysów? że życie jego jest wygnaniem, może karą Prometeusza za wykradzenie bozkiego ognia? Biada temu kto w zaraniu jeszcze ziemskiego ży – wola, spostrzega, co go czeka na przyszłość; kto od tego, mówię, co go później czeka, odwraca twarz pełną wyrazu cierpienia… poznawszy Rafaela, jam od razu odgadł jego przyszłość; ta dusza bowiem skąpana i wybielona w najczystszej moralności Chrystusa i przychodząca na świat iak gdyby do prawdziwej dziedziny Zbawiciela, Ia wzniosła platońska dusza, mówie, koniecznie musiała cierpieć… Taki charakter nigdy się oswoić niezdoła ze zwyczajnem pożyciem; najmniejsza plamka już razi jego oczy; troche mocniejszy ton – już słuch mu rozdziera a przywary, egoizm, chciwość, obłuda – cielesność… wszelka, dłonią szatana pociągająca dusze do dołu – krwawi, kaleczy mu serce! Wszakże rany poniesione nie zrażają go bynajmniej; on krwią tą, którą świat utoczył z jego serca, jak pelikan swojo zgłodniałe dziatki, radby nakarmił braci swoich – ludzi…
Wszystko co go tylko zajmowało, co tylko miał na sercu, co tkwiło mu w myśli, wszystko to było przedmiotem naszych poufnych rozmów z Rafaelem. Kiedy rozwijał swoje myśli, żywą czułem ku nim sympatyą; żal wszakże było mi łych pięknych jego marzeń, barwnych pomysłów tego ducha, co doszedł do jego wieku, (do lat dwódziestu) niezmącony, nieodczarowany wcale, tak właśnie jakby tylko co zstąpił z jakiegoś planety. Jak mogłem starałem się go przygotować do życia; usiłowałem mało pomału podstawić mu przed oczy mniej jasne i czyste szkiełka, ale kiedy czasami jakiś mocniejszy zarys zdradzał powszednie brudy, on prawie z rozpaczą chwytał mię za rękę i patrząc mi w oczy, jakby z nich wyrok życia lub śmierci chciał dla siebie wyczytać, po kilka razy powtarzał: nie! – wszak to tak nie jest! Nieprawdaż – tak nie jest? To być nie może, to nie podobna, aby ludzie, te najpiękniejsze stworzenia bozkie, aby oni lak nisko mogli upaść, dotyla poniżyć siebie, możesz to być aby Bóg stworzył ich na to tylko, by oni raz dotknąwszy ziemi, jak wieprze poszli się tarzać w smrodliwej kałuży?? "O! pewnie, z takiem pojęciem o godności człowieczej, nie można było przypuścić, aby moralność czczem słowem stać się tylko mogła. Ci, co przywykli do tego, co widzą codziennie w koło siebie – i w sobie, ci którym nie śniło się nigdy aby mogło coś być doskonalszego po za grasicami naszych obyczajów, ci powiadam, niepojmą nawet o co rzecz tu idzie, nie pojmą tego nessymizmu Rafaela i przy… czyny w której się kryje zaród zepsucia. Gangrena zepsucia obyczajów, gnieździ się u samego korzenia społeczności, bo w familii; z tamtąd to rozchodzą się coraz to obszerniejsze kręgi… jakby żółte plamy zgnilizny, niesłychanie okropną rokujące przyszłość. I któżby mógł myśleć, że to zepsucie pod sztandarem europejskiej cywilizacyi wciska się i najgwałtowniej szerzy. Kierunek merkantylny dzisiejszej cywilizacyi rodzi materyalizm i sybarytyzm. Nienasycona chciwość bogactw, wyciągając wszelkie władze duchowe na środki wzbogacenia się, materyalizuje serce, zagłusza moralność, to najprawdziwsze ognisko szczęścia, źródło zadowolenia… prostoty, cnót domowych, spokojnej pracy, skromnych obyczajów, wstydu, stałości ducha…
Francya jest prototypem tego kierunku; ona to swymi pogańskimi, pełnymi bezwstydu modami i zwyczajami, gangrenuje płeć żeńską, ów zachowawczy pierwiastek moralności, obyczajów, cnót domowych, familijnego życia… Tam, gdzie to wszystko niewystarcza, biada temu narodowi! Dwa razy Francuzi wywrócili moralność, potargali świętość związków familijnych. Dziś wiecież do czego to oni was prowadzą? – Oto do tego co się u nich dzieje obecnie; do tych krwawych scen, z ostatniego rozbestwienia powstałych, jakim np. jest przykład morderstwa dokonanego przez księcia de Praslin, albo dawniejszego pani Lafarge, której pamiętniki czytają wasze córki, pewnie, dla nabrania dobrego poloru! Jakie są obyczaje tego narodu, któren naśladować usiłujemy, tego doskonale uczą nas jego obyczajowe (?) romanse, gdzie w każ – dym musi być adulterium podstawą całego dzieła… To są wszystko rezultaty; śledźcież wy teraz przyczyny, z których one powstały? O ! te przyczyny codziennie my widzimy, jako różane nieu – innostki, chociaż nasze bogobojne prababki na ich widok, przejęte zgrozą., pewnieby się dosyć odżegnać nie mogły. Gdym mówił z Rafaelem, wiedziałem jak dalekim jest świat od jego zaświatowych widziadeł; lubiłem wszakże przysłuchiwać się tej jego młodzieńczej, namiętnej mowie, bo sam byłem młody, bo ta poezya, jaką on wnosił do życia, łudziła serce nadzieją, a smutne jest życie bez nadziei, bez ducha, jakby jakieś ztrupieszałe życie, jeżeli już tak wyrazić się można. Jak każdy się łatwo domyśli – miłość i kobieta, były zwyczajnym przedmiotem rozmowy. Boże mój! jakież to były anioły, te dziewicze postacie wywoływane siłą jego wyobraźni! Cudo! Madonny Rafaela; pełne wstydu Chrześciańskie dziewice, których dusze były bielsze od wieńca najbielszych róż jakiemi aniołowie zwykle wieńczyli męczennice i wybrane Pańskie, jakiemi wieńczyli przeczystą swoją Królowę Najświętszą Pannę! Nie raz przy takich obrazach łzy mi występowały na oczy; smutnie potrząsłem głową i milczałem; bo cóż mu miałem mówić? Pewnie, może, jakimciś wypadkiem, jest gdzie młoda osoba, którą Bóg uchował od zgubnego wpływu światowego zepsucia, chcę mówić od tego dubrego wychowania… co jak Ruab pustyni, wysusza żywotne soki moralności; może są mówię, ale miałżem mu powiedzieć, iż to lak rzadko, że może w całem życiu jego nie przyjdzie mu ani jednej z nich napotkać… Milczałem więc albo dawałem mu poznać nieznacznie, ie w tem przestworzu nakrochmalonych spodnic nie koniecznie same tylko anioły chodzą…. Porozumiejmy się. Entuzyazm jego dla kobiet nie byt to wcale ów zwierzęcy zapał, jakim płonie nie jeden młody mężczyżna, gotowy oczami pozrzeć każdą zdrową a gładką dziewczynę. Nie! gdyby tak być miało, dalby światu za wygranę; jest to bawiem podstawa dzisiejszego materya – lizmu; w takim razie pomiędzy nim a innymi nie byłoby żadnej różnicy. Jego pogląd na kobietę byt całkiem inny; marzył on bowiem w ogóle o kotiécie; dla tego tylko ubierał ją we wszystkie kwiaty wyobraźni, by kiedyś zobaczyć ustrojoną w nię swoją przyszłą… Jedna! opiekuńczy anioł jego przyszłości, załóg przyszłego szczęścia, jak gwiazda świeciła mu w oddali… Przy takiej czystości, jakiej była myśl jego o ziemskiej kochance, dusza tej przyszłej powinna była być koniecznie niepokalaną. Najmniejsza niemoralność (jeżeli dopuścimy podział moralności na stopnie) niewypowiedzianym wstrętem przejmowała jego duszę. Biedny!!
Czasami jednakże jego niewinność mimowolny uśmiech wywoływała na usta. Bywało latem, w dzień świąteczny jezteśmy w ogrodzie, pośród tłumu, który zwykle zbiegał się lam na odgłos wojskowej muzyki, jak ongi kamienie na dzwięk lutni Orfeusza… Właściwie nie muzyka przywoływała tu kobiet i mężczyzn, bo ona była tylko hasłem licznego zgromadzenia, które każdy rad pomnożyć swoją jednostką. Nie raz więc usiadłszy na zielonej ławie, w cieniu białych akacyj, na głównej allei, patrzyliśmy na przechadzające się i wciąż się snujące miejskie damy…. Ich letnie, powiewne suknie białe; ich białe burnusy z kapiszonami jakiego bladobłękitnego, albo bladoróżowego koloru, białe szale, białe kapelusze, białe twarze, wszystko białe, czyste, świeże, powiedziałbyś na ich widok, sama niewinność, dziewiczość… I dziwże się tu teraz takim szaleńcom jak Rafael! Patrząc na tę trzodę młodych piękności, płoniących się za lada spojrzeniem mężczyzny, jak tu nie wpaść w pomyłkę taką, w jaką zwykle Wpadał Rafael, dając zdanie o każdej, z powagą doświadczonnego mędrca – fizyognomisty? Nie było tam ani jednej, którejby dusznych przymiotów nieokreślił on jedynie z jej postaci lub rysów twarzy… Na te lawaterowskie zarysy nic niemogłem odpowiedzieć a tylko dla utrzymania kontynansu wybijałem takt muzyce, co u wielkiego klombu ryczała nutę jakiejś ognistej polki… Poczciwy Rafael! zagłębiony w swoich fizyognomicznych spostrzeżeniach, niesłyszał nawet tej muzyki. W takt tej melodyi on mi najpoważniej mówi: "patrz! ta w białej beduince z błękitnemi fręzlami; ta, ręczę za nią, że ma duszę… Znałem tę beduinkę, jeżeli miała ona duszę, to chyba tylko duszę żywotną: było to prawdziwe jakieś arabskie źwierze; klacz Beduina, co jak uragan leci w pustyni, ciskając płomienie z… czarnych swych oczu; wszystko, co jest doskonałego w zwierzęciu, mocny organizm, siła; ogień źrenicy, zapalony krwią jak lawa gorącą – to było w niej wszystko… Ale – to dobre tylko dla źwierzęcia i dla człowieka o duszy zwierzęcej… Niedoświadczenie tylko mogło płomień cieleśny za zapał duszy przyjąć. Właśnie ta, o której mówił, odbyła wilią dnia swoje zaręczyny z jednym 50-letnim urzędnikiem – ale ciepłym kapitalistą. "Zwróć oczy na prawo; tam pod tym kasztanem, mówił dalej Rafael; ta siedząca blondynka, to jak męczennica, gotująca się pójść do cyrku na pastwę lwa… To razą zgadł zupełnie; jeżeli tylko pana Marcellega zechcemy przyjąć za prawdziwy exemplarz lwa, jak to on sam o sobie myśleć lubi i jak go nazywają wszystkie matule mające na zbyciu swoje całkowite progenitury! Wszyscy, oprócz mego kolegi, widzieli dobrze, jak ta oto rzekoma męczennica, zamiast tego by łzami rozczulić srogość zwierzęcia – tak ciągle do niego błyskała oczkiem, tak szczerzyła ząbki ku niemu, ie nie o nią wcale a bardziej o poczciwego lwa baćby się należało. O! była to zalotnica, coby całą menażeryą gotowa Była pokonać! " A ta znowu, ciągnął dalej, czyż nie zdaje ci się, że mówi swoim głębokiem, tęsknem spojrzeniem: poszłabym na pustynie, rzuciłabym wszystko dla tego, coby zrozumiał glos mego serca… Trafiał jak naumyślnie; ta właśnie przed kilką dniami i zerwała już ze swoim narzeczonym, w którym, jak mówiła, po uszy była zakochana, by się połączyć dozgonnemi ślubami ze starym pijakiem, ale właścicielem kilku – set duszy. Zarazie obok szły matule tej zacnej progenitury, owe czułe mistrzynie, co wypiastowały drogie te kwiatki,…. Rafael i w nich znalazł wiele rysów naszych dawnych, cnotliwych polskich matron… Dla odwrócenia rozmowy zacząłem się przypatrywać pięknym gatunkom dahlij z których jeden (mirabil visum! miał kielich całkiem biały z czarnym środkiem…. Rafael długo z uwagą wpatrywał się w ten kwiat, nakoniec po długiem milczeniu rzekł do mnie: " Nieznajdujeszże w tym kwiecie jakiegoś podobieństwa z najpiękniejszym utworem bożym – z kobietą? Z podziwieniem spojrzałem na niego, ale rysy jego były spokojne – snać inną jakąś wynalazł metaforę. Kwiat śnieżny, pomyślałem, o czarnym kolorze w pośrodku, jest to… istota wysokiego moralnego przeznaczenia z sercem przepełnienem zepsuciem..