- W empik go
Idzie nowe - ebook
Idzie nowe - ebook
Kiedy Mia została zmuszona do porzucenia wspaniałego życia influencerki, była pewna, że wszystko straciło sens. Z czasem okazało się, że świat ma do zaoferowania o wiele więcej. Szok spowodowany tym, że rodzice wysłali ją na upokarzający detoks, zastąpiła miłość do Toskanii i jej mieszkańców, psów ze schroniska, a przede wszystkim do syna rzeźnika, Sandra. Co więcej, właścicielka lokalnej galerii postanowiła zorganizować uroczysty wernisaż i wystawić fotografie Mii.
Przyjęcie trwa w najlepsze do momentu pojawienia się na nim pewnej posępnej nastolatki. Jej wygląd i zachowanie wzbudzają u Mii przypuszczenia, że dziewczyna może potrzebować pomocy.
Miasteczko jest małe i Mia wkrótce wpada na tajemniczą dziewczynę, która także pochodzi ze Szwecji. Nastolatka ma na przedramionach blizny świadczące o samookaleczaniu. Mia chce zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc dziewczynie, ale kiedy przez przypadek zagląda do mediów społecznościowych, przypomina sobie, że nie tylko nastoletnia Clara ma mroczne tajemnice…
„Idzie nowe” przedstawia dalsze losy Mii, którą słuchacze i czytelnicy mieli szansę poznać w powieści „Moj@ historia”. To zarazem radosna, jak i refleksyjna historia przypominająca o tym, że w życiu nie zawsze wszystko idzie jak z płatka.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-885-6 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjemnie się siedziało na kudłatym dywanie obok łóżka. Był odpowiednio miękki i z niezbyt gęstym włosiem, więc nie robiło się za ciepło. Miło było też postawić na nim stopy, kiedy dzwonił budzik, choć ona wolała wtedy raczej zakopać się jeszcze głębiej w prześcieradło, kołdrę i poduszki. Zamiast tego musiała wstawać, by rozprawić się z dniem. Na dodatek takim, który nie różnił się od reszty, i wyglądał dokładnie tak samo jak pozostałe trzysta sześćdziesiąt pięć. Wstać, ubrać się, umyć zęby, zjeść śniadanie i później w drogę. Małe nożyczki do paznokci nie ciążyły w dłoni. Przyglądała się zwężającej się ściętej krawędzi zakończonej szpiczastym ostrzem. Przesunęła palcem wskazującym po konturze zimnego metalu i zatrzymała się na wąskiej części. Jak zaczarowana wpatrywała się w koniuszek palca, coraz mocniej dociskając go do ostrego czubka, i obserwowała pogłębiającą się bruzdę w skórze. Za każdym razem fascynowało ją to tak samo. Bo to oczywiście nie pierwszy raz. Nie, w tej sytuacji można było ją nazwać profesjonalistką. Profesjonalistką w nacinaniu skóry. Gdyby ogłosić zawody, stanęłaby na najwyższym stopniu podium.
Odsunęła palec i podciągnęła rękaw koszulki. Gdy spojrzała na liczne rany na przedramieniu, przez chwilę czuła, jak smutek wypełnia jej klatkę piersiową. Choć na swój sposób było w tym coś pięknego. To potwierdzało, że żyje, że naprawdę tu jest. Że składa się z mięśni, kości i krwi. Nawet jeśli najczęściej tego nie czuła. Jak teraz. Była przezroczysta. Wręcz niewidzialna. Niewidzialna i nic nieznacząca. Bo nie istniał nikt, kto by ją dostrzegł. Czy raczej nikt, kto chciał ją zobaczyć, zamiast świadomie odrzucać. Inni byli przecież dużo bardziej interesujący i mogli się na coś przydać. A wszyscy wiedzieli, że ona nie przydawała się do wielu rzeczy. Najczęściej i najchętniej trzymała się z boku i siedziała cicho. Udawała, że nie słyszy, jeżeli ktoś, wbrew wszelkim oczekiwaniom, zaczynał z nią rozmowę. Tylko kogo próbowała oszukać? Jeżeli ktoś poświęcał jej uwagę, to dlatego, że zastanawiał się, która godzina albo gdzie jest najbliższy bankomat.
Ona jednak w większym lub mniejszym stopniu to zaakceptowała. Tak po prostu było. Ale nie zmieniało to faktu, że te małe ziarenka bólu rosły, aż stawały się gigantycznych rozmiarów kluchą, której w końcu nie dało się udźwignąć. Wtedy pomagały tylko nożyczki do paznokci.
Próbowała policzyć, ile czasu minęło od ostatniego razu. Tydzień, dwa? Nie, przypomniała sobie i zaskoczyła ją ta myśl. Minęły trzy tygodnie. Tyle że ostatnio było dość cicho i spokojnie. Bez zbytniej goryczy wypalającej od środka. Wszystko jednak ma swój kres i dziś najnormalniej w świecie skończyło się jak zwykle. Wszystko wróciło, rozdzierając, szarpiąc, podgryzając, aż w gardle zaległa klucha. Przytkała drogi oddechowe, aż dzwoniło w uszach. Jedyne, co dziewczyna słyszała, to własny oddech. Czuła kłucie w palcach dłoni i stóp.
Znalazła odpowiednie miejsce na ramieniu. Perfekcyjny kawałek, gdzie skóra była miękka i cienka. Nie będzie stawiać zbytniego oporu, tylko ulegnie pod naciskiem metalu i pragnienia. Przyłożyła koniuszek do skóry. Wzdrygnęła się lekko, kiedy zimno zetknęło się z ciepłem. Odchyliła głowę do tyłu i oparła o ramę łóżka, zamknęła oczy i poczuła narastający spokój.
Wkrótce, wkrótce.
Bez najmniejszego wahania docisnęła. Metal wbił się głęboko w jej ciało. Endorfiny popłynęły z prądem krwi w żyłach. Otworzyła oczy i podążyła wzrokiem za dłonią trzymającą nożyczki robiącą poziome nacięcie. Zobaczyła, jak skóra się rozstąpiła. Otworzyła się. Spokojnie przyglądała się wypływającej czerwieni o metalicznym posmaku i zapachu. Ciecz ściekała po przedramieniu i kapała na spodnie. Jako ekspertka w samookaleczaniu przygotowanym kawałkiem papieru zatamowała krew, zanim ta zdążyła jeszcze bardziej splamić ubrania. Niepotrzebnie się tak pobrudziła. Mocno przycisnęła papier do otwartej rany. Wsłuchiwała się w swoje wnętrze, odcięła się. Bo teraz i tylko teraz było to możliwe. To teraz panował zupełny spokój. Odpierał ciężar na szyi, gładząc ją po policzku.
Rozluźnij się i przyjmij mój dar, mówił.ROZDZIAŁ 2
– Na zdrowie! – Trzy na pozór różne kobiety uniosły zgodnie kieliszki do zaróżowionego nieba.
Mię przepełniało ciepło, kiedy obserwowała Gię, mądrą i serdeczną, oraz jej nieco upierdliwą i introwertyczną córkę Elenę, które otworzyły serca i dom dla tej roztrzęsionej dziewczyny – Mii z przeszłości. Dziewczyny, która została zmuszona do przewartościowania swojego życia i która dokładnie rok później myślała i zachowywała się zupełnie inaczej. Kiedyś najważniejsze były dla niej pogoń za lajkami na Instagramie i akceptacja fanów. Tamto życie, co Mia wyraźnie teraz dostrzegała, różniło się zupełnie od tego, które wiodła dzisiaj. Nie było w nim już sukienek z cekinami, starannie nałożonego makijażu, markowych torebek i dopasowanych do nich butów ani imprez w oparach alkoholu. W trzysta sześćdziesiąt pięć dni zamieniła to wszystko na ciężkie trapery, przetarte szorty, posiniaczone nogi i połamane paznokcie. Zaczęła nawet rozważać, czy koszula w kratkę mimo wszystko nie jest aż taka brzydka. Rude włosy, które wcześniej swobodnie opadały na plecy niczym gęsta zasłona, teraz były najczęściej ciasno związane w koński ogon, żeby nie przeszkadzać w codziennej pracy w schronisku. Tusz do rzęs i kredkę do oczu, przegnane do kosmetyczki, Mia wyjmowała zaś jedynie na specjalne okazje.
– Gratulacje z okazji rocznicy! – powiedziała Gia i uśmiechnęła się, aż jej brązowe oczy stały się wąskimi szparkami. – Jesteśmy z ciebie niesamowicie dumne! Prawda, Elena?
Córka przytaknęła.
– Tak! I pomyśleć, że nawet z ciebie mogli być ludzie. Kiedy odbierałam cię z lotniska i kiedy wysiadałaś z samochodu, w ogóle się tego nie spodziewałam. Przyglądałam ci się w lusterku wstecznym, gdy podjechałyśmy pod dom. Gdybyś tylko widziała swoją minę! – Elena otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła buzię, udając przerażenie.
Mia klepnęła ją w ramię.
– Wcale tak nie wyglądałam! – Zbliżyła do ust szampankę i zrobiła łyk soku pomarańczowego.
– Ależ tak, tak właśnie wyglądałaś – skontrowała Elena, wyławiając truskawkę, która utknęła na dnie kieliszka.
Mia odpowiedziała prychnięciem, choć wiedziała, że dziewczyna ma rację. Z pewnością przypominała złotą rybkę wyrzuconą na suchy ląd, kiedy jej romantyczny obraz Toskanii rozpadł się na kawałki. I gdy w następnej chwili pozbawiono ją zarówno komórki, jak i tabletu – tak, wtedy katastrofa stała się faktem. Teraz łatwo było się z tego śmiać, ale w tamtym momencie Mia naprawdę sądziła, że jej życie dobiegło końca.
Miękkie muśnięcie łydki sprawiło, że Mia spojrzała w dół. Uśmiechnęła się i kucnęła. Kochana, kochana Penny. Wierna i najlojalniejsza koleżanka, która chodziła za Mią krok w krok. Która zalewała ją bezwarunkową miłością i patrzyła na swojego człowieka spojrzeniem pełnym uwielbienia.
Mia przeciągnęła palcami po jedwabistej sierści i jak to miała ostatnio w zwyczaju, wyczesała kołtun, który zaczął się tworzyć za przednią łapą. Mimo że Penny zawsze była krótko ostrzyżona, jej delikatne włosy miały denerwującą tendencję do plątania się i trudno je było rozdzielić, jeśli zwlekało się z tym za długo. Wtedy jedynym rozwiązaniem okazywało się wzięcie nożyczek i odcięcie kłębka.
Penny wcisnęła się między kolana Mii i stanęła na tylnych łapach, przednie kładąc na ramionach przyjaciółki. Prychnęła, a później zaczęła tańczyć językiem po twarzy dziewczyny, szaleńczo wymachując ogonem.
– O fuj, ble! – wybuchła Mia, spychając Penny. – Przecież wiesz, co o tym mówiłyśmy. Nie chcę nawet myśleć, gdzie ten język był wcześniej, więc dziękuję, to bardzo miłe, ale nic z tego. – Wytarła twarz wierzchem dłoni. – Siad!
Penny z obrażoną miną wykonała polecenie, ale dała upust niezadowoleniu niemal niesłyszalnym szczeknięciem.
Mia przewróciła oczami.
– Nic tym nie wskórasz, przecież wiesz.
Westchnąwszy, Penny osunęła się z kolan i położyła na brzuchu na lekko wilgotnej od wieczoru trawie, głowę umieszczając na przednich łapach. Była taka urocza, że Mia prawie pożałowała, że nie pozwoliła suczce okazać miłości w ulubiony sposób.
– No, opowiadaj już: co dla nas przygotowałaś?
Gia i Elena usiadły na pomalowanych na biało żelaznych krzesłach pasujących do okrągłego stolika w takim samym stylu. Był to zakup, za który właścicielki domu powinny być Mii wdzięczne. Cały komplet kosztował mniej niż tysiąc pięćset koron i pasował idealnie do ogrodu, już nie tak zarośniętego jak kiedyś. Do tego Mia także się przyczyniła.
– Zobaczycie. – Uśmiechnęła się i korzystając z okazji, wymknęła się przypilnować, żeby to, co pykało na kuchence, się nie przypaliło.ROZDZIAŁ 3
Wnętrze domu także przeszło zdumiewającą metamorfozę, odkąd nowa lokatorka stała się jego częścią. W przedpokoju nie trzeba już było uważać na to, gdzie się stawia stopy, żeby nie zaryzykować potknięcia o stos butów i kapci, które wcześniej blokowały wejście. Teraz to, co nieużywane, zostało albo wyrzucone, albo wydane lokalnej organizacji charytatywnej. Gazety i inne stare śmieci, które z jakiegoś niepojętego powodu zajmowały najwyższą półkę w przedpokoju, oddelegowano na makulaturę, a kardigany i cienkie kurtki zawisły uporządkowane na wieszakach. Zniszczony szmaciany dywanik został wymieniony na bardziej praktyczny chodnik z tworzywa sztucznego, który łatwo było utrzymać w czystości i wytrzepać. Moskitiera w drzwiach nie spełniała już swojej funkcji, więc wymieniono ją na nowiusieńką.
Mocny zapach mieszanki czosnku, passaty pomidorowej i cytryny unosił się w przedpokoju, powodując, że ślina napłynęła Mii do ust. Czy nie przeszła dziś samej siebie? Na kuchence delikatnie pyrkało soczyste włoskie ossobuco z cielęciny zakupionej w sklepie z wędliną Enza, wujka Sandra. Mia uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie afery, jaką Enzo zrobił z tego, że zdecydowała się kupić najlepszy kawałek mięsa, jaki miał za ladą. Z troską o tę najcenniejszą rzecz osuszył mięso, a później zawinął je w gruby kawałek papieru i tę ładną paczuszkę związał sznurkiem konopnym. Kiedy już przekazał paczkę i z niemalże zawstydzoną miną przyjął zapłatę, najpierw złożył dłonie, a później machając rękami, zbliżył się do Mii.
– Ella Madonna! – wykrzyknął i przeszedł na łamaną angielszczyznę, której zrozumienie zajęło Mii dłuższą chwilę: – Z tym mięsem odniesiesz dziś wieczorem sukces! – Posłał jej głośnego całusa. – Excellente!
Enzo był wspaniały. Głośny, ciepły, hałaśliwy – dokładnie taki, jak wielu wyobraża sobie Włocha w starszym wieku. Jego życiową pasją było jedzenie i to od niego Mia dostała kilka pomysłów na kolacje, to także on uczył ją, co robić, żeby wydobyć najlepsze smaki. Mia zawsze lubiła gotować, ale nie opłacało się stać przy kuchence i wysilać przy kolacji dla tylko jednej osoby. Teraz było jednak inaczej. Teraz była oczywistą częścią całości, co nie nastąpiło ot tak, z dnia na dzień, lecz stanowiło konsekwencję tego, że te trzy kobiety większość czasu spędzały w swoim towarzystwie. I oczywiście był też Sandro. Z różnokolorowymi oczami, które sprawiały, że Mii miękły kolana za każdym razem, kiedy na nią patrzył. Jakby przenikał ją na wskroś i wiedział dokładnie, co myśli, czuje czy też czego chce w danej chwili.
Trzeba to po prostu przyznać – zakochała się po uszy w tym chudym chłopaku, zupełnie różnym od tych, z którymi wcześniej byłaby skłonna wejść w jakąkolwiek relację. Nawet przygodę na jedną noc. Nie, kiedyś podobali jej się umięśnieni chłopcy, niepotrafiący minąć wystawy bez przejrzenia się w niej, żeby sprawdzić fryzurę i poprawić spodnie, tak by fajnie wyglądały na wąskich biodrach. Tacy, których spojrzenie wydawało się nie mieć prawdziwej głębi i nie zdradzało żadnego zainteresowania światem. Ale Mia była ostatnią osobą, która powinna ich osądzać. Bo niby jaka wtedy była? No właśnie – dokładnie taka sama.
Lecz choć Sandro i ona byli tak bliscy określenia „para”, jak tylko się dało, bardzo ostrożnie stawiali kolejne kroki. Mimo że ich związek trwał już ponad sześć miesięcy, wciąż nie spędzili ze sobą ani jednej nocy. Bo Mia się bała. Nie tego, że Sandro ją rozczaruje czy coś podobnego; chodziło o to, że Mia nigdy wcześniej nie doświadczyła takiej więzi. Uczucie było tak prawdziwe i głębokie, że czasami aż bolało ją w klatce. Wtedy ogarniał ją strach. Strach, że seks przyćmi to, co jest najważniejsze. Troszczenie się, dbanie o tę drugą połówkę i miłość do Mii jako osoby, a nie tylko do ciała, które dostarcza fizycznej rozkoszy. Oczywiście, było to tak pokręcone, że Mia sama miała kłopot, by zrozumieć własne myśli, ale Sandro, wiedząc o jej wątpliwościach, zapewnił ją, że mają mnóstwo czasu i nie muszą się z niczym spieszyć. Na Boga, przecież niektórzy najpierw nawet biorą ślub, a dopiero później uprawiają seks!
Mia odsunęła te myśli na bok i skoncentrowała się na zawartości żeliwnego garnka. Ostrym nożem ostrożnie podłubała w kawałku mięsa i pokiwała głową zadowolona, kiedy cielęcina prawie odpadła od kości. Była delikatna i doskonale ugotowana, będzie się więc dosłownie rozpływać w ustach. Mia skosztowała sosu i zdecydowała, że potrzeba jeszcze odrobiny wina, żeby zbalansować smaki potrawy.
Nie mogła się doczekać reakcji Gii i Eleny na widok tego, z czym zaserwuje im ossobuco. Zamiast zwyczajowego makaronu czy risotta Mia postanowiła zrobić kuskus z kalafiorem i soją, który miał nasycić, ale nie zapchać im brzuchów i nie wprowadzić w śpiączkę po posiłku.
Ku swojemu zaskoczeniu Mia znalazła w jednej z górnych szafek szeroki porcelanowy półmisek w marokański wzór, który świetnie się nadawał do podania jedzenia. Wyłożyła na niego danie i przyozdobiła gałązką bazylii. Gotową mieszankę z kuskusem i małymi kwiatami kalafiora i soją także przełożyła na półmisek, mniejszy i biały. Na koniec posypała mięsną potrawkę obowiązkową gremolatą zrobioną z mięty, skórki cytrynowej i czosnku i wzięła po półmisku do każdej ręki. Teraz będą świętować! I to, że od roku jest trzeźwa, i to, że wreszcie podzieli się z nimi radosną wiadomością, którą w sobie nosi.ROZDZIAŁ 4
– Mia, to jest tak dobre, że zaraz się popłaczę. – Gia odchyliła się na krześle, wzdychając i gładząc się po brzuchu. – Pożywne jedzenie może być naprawdę smaczne.
– Przecież cały czas to powtarzam – odpowiedziała Mia. – Jest tyle lepszych alternatyw dla tych wszystkich tłustych sosów do makaronu i ciasta, którymi tak uparcie się opychacie.
– No nie wiem, nie powiedziałabym, że się opychamy.
Elena wygrzebała wykałaczką resztkę jedzenia z przedniego zęba i pokręciła głową, pokazując, że zgadza się z mamą.
– Nie, na pewno nie.
– A poza tym – kontynuowała Gia – jedno chyba nie musi wykluczać drugiego. Pewnych rzeczy dusza się domaga, przynajmniej od czasu do czasu. Jak na przykład świeżych cornetti wypełnionych aksamitnym kremem czekoladowym.
– Tak, z tym rzeczywiście mogę się zgodzić – powiedziała Mia i się rozmarzyła.
Te wypieki były naprawdę cudowne. Co to Gia powiedziała pierwszego ranka, kiedy Mia wpadła do kuchni ze skwaszoną miną i oburzała się, że na śniadanie zaserwowano ciastka? A, no tak! „Tak blisko nieba, jak tylko się da”. W tych słowach kryła się odrobina prawdy.
– Nigdy nie myślałaś, żeby zostać kucharką? – Gia przeciągnęła palcem po brzegu talerza, zbierając resztkę sosu pomidorowego, który szybko zlizała.
– Nie, gotowanie to coś, co robię, bo jest fajne. Nie dlatego, że muszę. À propos fajnych rzeczy. Chcę wam coś opowiedzieć.
Elena wyprostowała się na krześle.
– Nie mów, że jesteś w ciąży?!
Mia otworzyła szeroko oczy.
– Co? Nie! Absolutnie nie. – Strzepnęła z kolana kilka okruchów chleba. – Boże, aż straciłam wątek.
– Ale słodko! Zobacz, czerwieni się. – Elena prychnęła i znowu poprawiła się na krześle. – Przepraszam, mów dalej.
Mia odchrząknęła.
– Kojarzycie tę małą galerię, do której można dojść, jeśli się skręci w prawo zamiast w lewo w drodze do rynku?
– Tak – odpowiedziały zgodnie Gia i Elena.
– Nie wiem, czy wiecie, kto jest jej właścicielem.
Kobiety pokręciły głową.
– Okej, w każdym razie właścicielką jest szalenie bogata starsza pani, która ma na imię Violetta. Jest najbardziej stylową babką, jaką kiedykolwiek widziałam, zawsze chodzi w garsonce i ma doskonałą fryzurę. Jest też bardzo zdolną twórczynią wyrobów ze szkła, a wcześniej – bo teraz już nie daje rady – robiła fantastyczne dmuchane kieliszki do wina, miseczki i półmiski. Nadal jej nie kojarzycie?
Podczas gdy Mia opowiadała, Gia i Elena nachyliły się i uważnie słuchały. Znowu potrząsnęły głowami.
– Niesamowite, ale z was eremitki – wymamrotała Mia. – W każdym razie, kiedy pewnego dnia byłam z Penny w wiosce i robiłam zdjęcia, wpadłam przez przypadek na Violettę i zaciekawiło ją, czy jestem turystką. Powiedziałam, że fotografowanie to moja pasja, i pokazałam jej w aparacie kilka zdjęć. I wiecie co?
– Nie, co? – Gia siedziała jak na szpilkach.
Mia nie potrafiła dłużej kryć radości, więc na jej twarzy pojawił się uśmiech odzwierciedlający to, co czuła.
– Tak bardzo spodobały jej się moje zdjęcia, że chciałaby je wystawić w swojej galerii! Dacie wiarę?! Stwierdziła, że potrafię odnaleźć w prostocie i codzienności to, co piękne i unikalne, podczas gdy inni ledwo to dostrzegają.
Siedzącym z szeroko otwartymi oczami Gii i Elenie opadły szczęki, a chwilę później kobiety skakały i piszczały z radości, aż psy w kojcu za domem zaczęły wyć i szczekać. Hałas także Penny postawił na równe nogi, a wybuch radości tak jej się udzielił, że zaczęła dreptać, robiąc małe kółka.
– Tylko czy wynajęcie galerii nie jest zbyt drogie? – Między brwiami zatroskanej Gii pojawiła się zmarszczka.
– To właśnie jest fantastyczne. Violetta chce pomóc w tym zakresie młodym artystom, dlatego weźmie moje prace w komis na trzy miesiące.
– W komis?
– Tak, to znaczy, że dostanie jakiś procent z tego, co sprzedam, ale wcześniej nie będę jej musiała nic płacić. W ten sposób, z ekonomicznego punku widzenia, w ogóle nie ryzykuję.
– Przecież to wspaniale! – Gia chwyciła ponad stołem dłonie Mii i je uścisnęła.
– Co nie? Więc teraz muszę popracować nad zdjęciami, które będą pasować do wystawy, a później zaplanować wernisaż. – Mówiąc to, Mia szybko zerknęła na Elenę, bo przypomniała sobie, że ta przecież przez pewien czas utrzymywała się z fotografowania. Była wtedy fotografką mody, ale postanowiła wyskoczyć z tej karuzeli, kiedy uświadomiła sobie, co powierzchowność i stres robiły z modelkami i że tak naprawdę w pewien sposób także ona ponosiła za to winę. – Elena, czy to dla ciebie okej? – zapytała cicho Mia.
Elenie prawie udało się zrobić minę, jakby nie wiedziała, o co chodzi, Mia jednak dostrzegła, że Elena spoważniała, słysząc pytanie.
– Oczywiście, że tak – odrzekła, wykonując ręką zamaszysty gest. – Dlaczego miałoby nie być?
Mia wzruszyła ramionami.
– Ech, no nie wiem. Może dlatego, że wiem, jaka jesteś dobra, i że gdybyś mi nie pożyczyła swojego starego aparatu, coś takiego nigdy by się nie wydarzyło.
Między trzema kobietami zapadła cisza. Słychać było wiatr poruszający się wśród drzew, bzyczenie trzmieli wokół niedawno zasadzonych kwiatów i szczekanie jednego z setki psów w kojcu, próbującego zwrócić na siebie uwagę.
W końcu Elena uniosła brodę i spojrzała prosto na Mię.
– To już nie jest część mojego życia. To przeszłość i ma nią pozostać. Nie przejmuj się tym, tylko działaj. Ale pamiętaj o mnie, kiedy staniesz się bogata i sławna i będziesz sprzedawać zdjęcia w rozmiarze pocztówek za setki tysięcy. Nie zapomnij, kto cię stworzył. – Elena mierzyła Mię wzrokiem. A później kurtyna powagi opadła i zaśmiała się w głos.ROZDZIAŁ 5
Violetta poprawiła swoją perfekcyjną fryzurę i już miała brać się do poprawiania czerwonej szminki, kiedy zadzwonił dzwoneczek nad drzwiami wejściowymi i do środka weszła Mia. Choć zwróciła uwagę na elegancką damę z lusterkiem, zatrzymała się i powędrowała spojrzeniem po pomieszczeniu. Nie sposób się było napatrzeć na te szklane dzieła sztuki, które zdobiły szafki, postumenty i całą ścianę. Były tam miseczki, kieliszki do wina, szklanki, zarówno takie na specjalne okazje, jak i do użytku codziennego, oraz niespotykana, interesująca dekoracja ścienna z reflektorem punktowym z tyłu, który rozświetlał dzieło na niebiesko, zielono i czerwono. Prace Violetty była niesamowicie spójne z jej osobowością. Zarówno ją, jak i jej dzieła cechowały wyraziste kolory, a do tego zawziętość i postępowość. Zawziętość, bo dzieła te wyróżniały się zupełnie tak jak ona, kiedy natrafiając raz za razem na silny opór, nie dawała się stłamsić i narzucić sobie roli kury domowej, aż w końcu otworzyła własną firmę. Postępowość, bo Violetta była jedną z niewielu, którzy opanowali piaskowanie głębokie, co oznaczało, że potrafiła stworzyć wgłębienie, czyniąc w ten sposób obraz trójwymiarowym.
Po ich pierwszym spotkaniu Mia odrobiła pracę domową i przeczytała o tej starszej kobiecie wszystko, co znalazła w sieci. Violettę postrzegano jako wojowniczkę o prawa kobiet, ale nie taką, która stoi na barykadach, wygrażając pięściami, tylko taką, która pracuje w ciszy. Która krzewi u młodszego pokolenia swoje myślenie na temat własnej wartości i niezależności, a przez to zaszczepia poczucie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Właśnie dlatego tak ochoczo wyławiała nowe talenty, najchętniej zaś młode dziewczyny, mające gorsze warunki rozwoju niż ona, która pochodziła z zamożnego domu, a jej rodzice byli ludźmi wolnymi od uprzedzeń i nigdy nie stawali na drodze ani jej, ani jej chęci tworzenia.
Violetta nie była kobietą przesadnie okazującą zadowolenie, tylko raczej taką, która chwali, nieporadnie klepiąc po ramieniu i zachęcając do dalszej pracy. „Staraj się być najlepszą wersją siebie” – brzmiało jej życiowe motto, dla leni bowiem nie miała w ogóle tolerancji.
„Tak długo, jak twój mózg działa, istnieją rzeczy do zrobienia dla siebie lub innych” – powiedziała Violetta w wywiadzie, który przeczytała Mia. Właściwie to nieprawdopodobne, że ani Gia, ani Elena o niej nie słyszały. Przecież w zasadzie kierowały się podobnymi wartościami i wyznawały podobne poglądy. Poza tym kobiety miały zbliżony do Violetty bagaż doświadczeń, który sprawił, że wybrały izolację na wsi, a do miasteczka wybierały się najczęściej tylko po to, żeby kupić potrzebne rzeczy. Fakt, że mieszkańcy byli później nieprzychylnie nastawieni, z powodu fatalnego incydentu z jednym z lokatorów Gii, nie ułatwił sprawy. Mia naprawdę nie mogła się doczekać, aż przedstawi sobie wszystkie panie podczas wernisażu, który miał się odbyć już wkrótce. Właśnie dlatego umówiła się na spotkanie z Violettą tutaj, żeby ustalić ostatnie szczegóły uroczystego otwarcia wystawy. Mię skręciło w żołądku, kiedy pomyślała, że za około tygodnia to miejsce zapełni się odwiedzającymi, którzy przyjdą podziwiać właśnie jej prace, a może nawet stwierdzą, że fotografie są warte parę euro, i będą je chcieli powiesić na ścianie we własnym salonie.
Violetta schowała kieszonkowe lusterko do torebki, a kiedy ruszyła ku Mii, wciąż stojącej przy drzwiach, dźwięk, który wydawały buty na niewysokim obcasie, odbił się echem w całym pomieszczeniu. Ogromne kolczyki z pereł z czymś, co prawdopodobnie było błyszczącymi diamentami, kołysały się ciężko w płatkach uszu przy każdym kroku. Wszystkie pasma włosów znajdowały się na swoim miejscu, a makijaż był doskonały. Widok starszej kobiety skłonił Mię do refleksji nad własną aparycją i dziewczyna zaczęła żywić nadzieję, że sama wygląda wystarczająco reprezentacyjnie i profesjonalnie. Na szczęście nie musiała się przynajmniej niepokoić, że nie zrozumie angielskiego z charakterystycznym włoskim akcentem, ponieważ wszystkie lata spędzone za granicą sprawiły, że Violetta posługiwała się nienaganną angielszczyzną. Poza tym Mia przez ostatni rok, szczególnie dzięki uporowi Sandra, zaczęła też trochę rozumieć włoski.
Różowa marynarka opięła się na piersi, kiedy Violetta wyciągnęła rękę, żeby się przywitać.
– Cara mia – powiedziała, uśmiechając się chłodno, choć życzliwie, a głęboko osadzone orzechowobrązowe oczy przymrużyły się z zaciekawieniem. – Jak się czujesz?
– Dziękuję, świetnie. – Mia nachyliła się lekko, żeby złożyć pocałunek na każdym z policzków Violetty. – A ty?
Mimo że Violetta nigdy nie dała powodów, by tak sądzić, Mia za każdym razem, kiedy rozmawiały, zastanawiała się, czy zwracając się do kobiety, powinna dodać „pani Agnelli” – wydawało jej się, że tak by wypadało. Violetta któregoś razu zdradziła, że jej nazwisko oznacza „jagnię”, a Mia z rozbawieniem zauważyła, że o kobiecie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest potulna jak baranek.
– Bardzo dobrze – odpowiedziała Violetta, odwróciła się i ruszyła przodem do małej kuchni na zapleczu. – A gdzie masz dzisiaj Penny?
– Musiała zostać w domu, bo nie chciałam, żeby siedziała na zewnątrz w palącym słońcu.
Weszły do kuchni, w której na stole stały dwie filiżanki ze spodkami, a przy każdej leżała serwetka.
– Mądrze zrobiłaś. Wysłałam swojego asystenta po kawę, ale nie pojmuję, czemu wszystko zajmuje mu tak dużo czasu. Przecież kawiarnia jest rzut beretem stąd, a on wyszedł ponad kwadrans temu. – Violetta głośno westchnęła. – Na szczęście to przynajmniej miły chłopak, bo inaczej nie wiem, jak długo bym z nim wytrzymała.
Tyle co usadowiły się na krzesłach, a dzwonek przy drzwiach zabrzęczał po raz drugi. Już z oddali słychać było dyszącego z wysiłku asystenta i jego zbliżające się szybkie kroki. Chwilę później pojawił się w drzwiach z czerwoną, lekko opuchniętą twarzą i widocznymi plamami potu pod pachami.
– Scusi – wysapał. – Musiałem wrócić do kawiarni, bo nie byłem pewien, czy chciała pani espresso czy cappuccino. Kupiłem więc i to, i to.
– Ile razy jeszcze będę musiała to powtarzać? – zapytała Violetta, głośno wzdychając. – Piję es-pres-so. – Każdą sylabę wyraźnie zaakcentowała. – Zawsze espresso. Cappuccino pije się tylko do śniadania, później już nie.
Asystent stuknął się w czoło.
– No tak, nie wiem, jak mogę ciągle o tym zapominać!
– Mnie się też to nie mieści w głowie, ale cóż, mój nieżyjący mąż był taki sam – wymamrotała Violetta i odgoniła gestem dłoni młodzieńca, kiedy już je obsłużył.
Mia zachowała dla siebie, że wolałaby cappuccino zamiast czarnej, smolistej kawy.
– Więc jak się teraz masz? – zaczęła Violetta, kiedy zostały same.
Mia poprawiła się na krześle.
– Zdenerwowana.
– Prawidłowo, w przeciwnym razie byłoby coś nie tak. To napawa lękiem, kiedy ma się wypuścić swoje dzieła, żeby zaczęły żyć własnym życiem u kogoś innego.
Mia przytaknęła.
– Tak, tak właśnie się czuję.
– Większość spraw przed wernisażem jest już w każdym razie załatwiona, więc przynajmniej o to nie musisz się martwić. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale w ramach poczęstunku pozwoliłam sobie zamówić kanapeczki u kobiety, która zazwyczaj pomaga mi przy takich okazjach, zadba nawet o zorganizowanie szampana i innych napojów.
Mia uniosła brwi.
– Obrazić się? – wykrztusiła. – Boże, na pewno nie! Jestem raczej niezmiernie wdzięczna. – Przełknęła, żeby móc kontynuować. – Ale nie wiem, jak zdołam teraz za to wszystko zapłacić…
– Jakoś to załatwimy. Zawsze lubiłam przygotowywać takie spotkania, a ponieważ nie odbywają się zbyt często, robię to jeszcze chętniej. I mam przecież do pomocy Christiana. – Wymienienie imienia asystenta sprawiło, że Violetta przewróciła oczami. – Jest tylko jeden warunek.
– Jaki?
– Że ubierzesz się bardziej wizytowo niż dzisiaj. – Wykonała gest w kierunku dżinsów Mii i białej bluzki z krótkimi rękawami. – Dress for success, jak to powtarzam.
Mia uśmiechnęła się szeroko.
– Coś wymyślę.ROZDZIAŁ 6
Mia spojrzała przez obiektyw aparatu na słonecznie żółte budynki i kocie łby, które przez lata zostały wygładzone przez tysiące butów. Nietrudno było sobie wyobrazić, jak sto lat temu uliczki tętniły życiem – o tej porze dnia w centrum toczyły się zaciekłe negocjacje cen sera, świeżych warzyw i chleba. Wózki z towarami stukotały na kamienistych drogach, a matki upominały swoje dzieci, gdy te szukały okazji, by szybko złapać jabłko albo dojrzałego pomidora, a potem czmychnąć ze zdobyczą, nim ktoś zdąży złapać je za ucho czy kosmyk włosów.
Dzisiaj wszystko wyglądało na bardziej uporządkowane. Otoczony sklepami główny plac z fontanną na środku stał się miejscem spontanicznych spotkań. Schody wokół fontanny były najczęściej zajęte przez ludzi, którzy odpoczywali od ciepła, chłodząc się lodami lub granitą zrobioną z kruszonego lodu w różnych smakach.
Mii udało się uchwycić na zdjęciu ostatni promień słońca, który przylgnął do jednej z kalenic, a potem poddał się i zostawił uliczkę w cieniu.
Dziewczyna odwróciła się w stronę galerii i pomachała na pożegnanie Violetcie, która zapewniła zdecydowanie, że nie potrzebuje żadnej pomocy, i przystąpiła do przygotowywania miejsca na duże i małe prace Mii. Jej fotografie miały ozdobić ściany, zastępując na jakiś czas dzieła właścicielki. Nawet asystent wziął się do pracy i Mia, mimo odległości, czuła i widziała irytację, którą wzbudzał w Violetcie, choć przecież robił wszystko, by sprostać wymaganiom szefowej. Chichocząc, Mia zostawiła za sobą tę zapracowaną parę i udała się w stronę sklepu Enza w nadziei, że Sandro nie wyszedł czegoś załatwić. Wyłowiła z torby na aparat kopertę i wygładziła jeden z rogów, który się zagiął.
Podobnie jak w galerii, także tutaj nad drzwiami wisiał dzwonek. W sklepie było akurat pusto, pewnie dlatego, że wczesnym popołudniem większość ludzi jeszcze pracowała. Mii bardzo to odpowiadało, bo chciała porozmawiać chwilę z Sandrem. Zza lady dochodziły odgłosy przesuwania, stęknięcia i sapanie. Mia nie zamierzała przeszkadzać temu, kto tak walczył z czymś na zapleczu, i korzystając z okazji, postanowiła przejrzeć oliwy smakowe upchnięte na półkach. Zdecydowała się na jedną butelkę z chili i jedną z czosnkiem. Kiedy po pięciu minutach wciąż nikt się nie zjawił za ladą, Mia zdecydowanie zadzwoniła dzwonkiem, by przywołać obsługę. Zasłona niemal natychmiast się odsunęła i ukazał się Sandro z zestresowanym spojrzeniem i kręconymi włosami okalającymi owalną twarz niczym chmura.
– Och, cześć, moja własna Mrówcza Księżniczko! – Sandro chętnie skorzystał z okazji, by przypomnieć Mii o ich pierwszym spotkaniu, kiedy uratował ją przed armią złośliwych mrówek. Obszedł ladę i złożył miękki i ciepły pocałunek na ustach Mii. – Wyczułaś, że właśnie o tobie myślałem?
Obejmując Sandra w talii, skryła się w jego ramionach i wwierciła nos w zagłębienie u podstawy jego szyi. Jakby próbowała wetrzeć w siebie jego zapach. Bo wiedziała, że świetnie z nią współgra. Cały Sandro do niej pasował, tak jak ona do niego. Byli do siebie tak dobrze dopasowani, że najmniejsza myśl, że mogliby się związać z kimś innym, nie mieściła im się w głowach. Gdyby rodzice Mii nie podjęli decyzji bez jej wiedzy i nie zmusili córki do przyjazdu tutaj, prawdopodobnie oboje byliby obecnie w innych związkach. Choć wydawało się to teraz nie do pomyślenia.
– Tak, przecież tak powinno być – odparła Mia, przytuliła go jeszcze mocniej, pocałowała w płatek ucha, a później zwolniła uścisk. – Ale przyszłam też, żeby ci to dać. – Nikomu z przechodzących obok nie umknęłaby duma, którą roztaczała wokół siebie Mia, kiedy podawała mu kopertę. Z przodu widniało pełne nazwisko Sandra: Alessandro Vittorio Giolotti, wydrukowane złotymi ozdobnymi literami.
– Oj, jakie piękne! Co to jest?
– Otwórz, to zobaczysz. – Mia czerpała przyjemność z napięcia towarzyszącego oczekiwaniu na jego reakcję.
Sandro posłuchał Mii. Jego reakcja była dokładnie taka, na jaką liczyła – powoli docierało do niego, czego dotyczyło to osobiste zaproszenie. Usta poruszały się cicho i im bardziej zagłębiał się w tekst, tym większe były jego oczy.
Niniejszym zapraszamy Alessandra Giolottiego na wernisaż wystawy fotografii Mii Blomwall „Obecność”, która odbędzie się w Galerii Morani 18 czerwca w godzinach 17.00–20.00.
Kiedy Sandro skończył czytać, spojrzał na Mię i przyciągnął ją do siebie, mocno przytulając.
– Cudowna wiadomość! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Chciałam ci zrobić niespodziankę. – Mia się uśmiechnęła. – Tylko ty, Violetta, Gia i Elena dostaniecie ode mnie zaproszenia. Pozostałych Violetta ma zaprosić przez stronę miasteczka na Facebooku. Rozumiesz? Siedemdziesięcioletnia dama, która tworzy event na Facebooku! Czy to nie jest cool?
Entuzjazm Mii rozśmieszył Sandra.
– Tak, jest, naprawdę! Ale czekaj, powiedziałaś: Violetta? Czy to nie ta, która jest właścicielką galerii szkła tam dalej? – Wskazał na drugą stronę rynku.
– Dokładnie! Niesamowicie bogata i wymyśliła sobie, że wyróżni moje zdjęcia.
– Wymyśliła? W twoich ustach brzmi to tak, jakby miała za mało roboty, zobaczyła cię i pomyślała: „A niech to! Wygląda na kogoś, kto mógłby być małym miłym projektem”.
Policzki Mii poczerwieniały z zakłopotania.
– Chyba coś w tym stylu, tak.
– Ech, przestań. Jeśli sama siebie nie traktujesz poważnie, dlaczego mieliby to robić inni? Uwierz w siebie, a jeśli nawet nic z tego nie wyjdzie, so what? Najgorsze, co się może stać, to że będziesz się dobrze bawić.
– Tak, to chyba prawda.
Sandro spojrzał raz jeszcze na zaproszenie i nagle posmutniał.
– Więc wernisaż jest między piątą a ósmą?
Mia skinęła głową.
– Za niecały tydzień.
– Tak mi przykro, ale nie mogę wyjść tak wcześnie.
– Dlaczego? Jestem pewna, że jeśli wytłumaczysz Enzowi, to zrozumie, że musisz skończyć wcześniej.
– Też jestem tego pewien, ale Enza złapał postrzał i to dlatego jestem tu sam i lekko zestresowany. Nie pierwszy raz mu się to przytrafia, ostatnio leżał w łóżku przez ponad tydzień, nie mogąc ani dźwigać, ani podejmować jakiegokolwiek wysiłku przez kilka dni po tym, jak mu w miarę przeszło.
– O nie, biedny! Przekaż mu ode mnie życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
– Oczywiście. Ale właśnie dlatego raczej nie będę mógł przyjść przed zamknięciem około siódmej. A później jeszcze muszę posprzątać, przeliczyć kasę i zanieść pieniądze do banku. Mogę być u ciebie najwcześniej mniej więcej za kwadrans ósma.
– W porządku, przyjdziesz, o której będziesz mógł. Najważniejsze, że się zjawisz.
– To dobrze! – Sandro skinął w stronę zaplecza. – Słuchaj, może poszłabyś ze mną na zaplecze, żebyśmy… – Jego brwi poruszyły się w górę i w dół.
– You wish! – zaśmiała się Mia. – Ale mogę ci pomóc, jeśli chcesz.
Sandro westchnął teatralnie.
– Jesteś strasznie nudna. Dobra, to chodź. Jeśli wolisz dźwigać konserwy, zamiast poczuć moje gorące pożądanie, twoja strata.
– Tak! Taka jestem nudna.
Sandro pokręcił głową zrezygnowany, ale uśmiechnął się, kiedy się odwracał, więc Mia skorzystała z okazji i klepnęła go mocno w pupę.ROZDZIAŁ 7
Czytała opis wydarzenia na Facebooku, na które zapraszano wszystkich chętnych. Wernisaż w Galerii Agnelli w następny piątek. Rozbudziło to w niej ciekawość, bo wiedziała, kim jest ta artystka fotografka. To przecież ta dziewczyna z Instagrama, która była taka szczęśliwa i odnosiła sukcesy, ale z jakiegoś dziwnego powodu w pewnym momencie zamknęła swoje konto w mediach społecznościowych i wylądowała tutaj. Jak, do cholery, ktokolwiek mógł chcieć tu dobrowolnie przebywać? W jakiejś dziurze, gdzie wszystko jest małe, ciasne, gdzie niemal wszyscy się znali, a najgorsze, co mogło się człowiekowi przytrafić, to wyróżnienie się z tłumu.
Bądź jak inni, a nie jak ty sam. Ona nie chciała być jak inni, ale też nie chciała być sobą, taki paradoks. Co wtedy? Przyjąć nową, nieznaną tożsamość? W nieznanym miejscu? To byłoby coś. Usunąć wszelkie ślady swojego wcześniejszego ja, bo ewidentnie nie było wystarczająco dobre. Zaczęła się zastanawiać, jak mogłaby się nazywać, skąd mogłaby pochodzić i jaką mieć przeszłość. Naprawdę fajna perspektywa. To jakby być Bogiem w swoim małym wszechświecie.
Rana na przedramieniu napięła się i zaczęła swędzieć. Znak, że się goi, coś, z czym była doskonale zaznajomiona. Szkoda, że wszystko inne nie goiło się równie szybko. Choć przecież wiedziała, że nawet to, co powierzchowne i poranione, zasklepiało się, zostawiało po sobie ślady. Takie jak te, które miała na ręce. Które nigdy nie znikną. Białe, cienkie pręgi, uwidoczniające się jeszcze bardziej, gdy rękę musnęło słońce. To dlatego zawsze nosiła długie rękawy. Latem i zimą. W najcieplejszych miesiącach znosiła to wprawdzie czasem z dużym trudem, ale wtedy schładzała nadgarstki zimną wodą. Pomagało.
Czy to w porządku, że pójdzie na wernisaż sama? Czy będą się jej przyglądać? Choć w zasadzie jakie to miało znaczenie? Była do tego przyzwyczajona. Spojrzenia, szepty i palce, które na nią wskazują, kiedy myślą, że tego nie widzi.
Ale zawsze widziała. Zawsze.EPILOG
Jedzenie, jedzenie, jedzenie i jeszcze więcej jedzenia. Wzdłuż, wszerz i po przekątnej. I napoje, muzyka i rozmowy między ludźmi, których pełno było w ogródku. Była tam rodzina Sandra, Gia, Elena, Clara i nawet jej tata, który przyjął zaproszenie, pozostawione w ich skrzynce na listy. Zjawiła się też Violetta i wierna swojemu zwyczajowi, zwymyślała Christiana za jakąś drobnostkę, co z kolei doprowadziło do tego, że ten wypił duszkiem szampana z kieliszka. Był też maszynista z pociągu i jego matka, która wyraźnie cieszyła się z zaproszenia.
Nawet psy w zagrodzie czuły, że jest uroczyście, gdy pałaszowały grillowanego kurczaka wymieszanego z domowymi klopsikami. Zrobienie ich trwało wieczność, ale było warto.
Bo była to uroczystość.
Uroczystość i pora, żeby świętować z tylu powodów.
Mia stanęła na jednym z krzeseł, dała znać Clarze, żeby przyciszyła muzykę, i stuknęła łyżką w swój kieliszek. Natychmiast ucichł gwar i cała uwaga została skierowana w jej stronę.
– Chciałam tylko powiedzieć parę słów, zanim zaczniemy jeść, bo jak przecież wiadomo, kiedy już usiądziemy, to nie usłyszymy swojego głosu.
Rozległ się śmiech.
Mia kontynuowała.
– Zaprosiliśmy was tu dziś z kilku powodów. Jednym z nich jest to, że Clara wreszcie pozbyła się gipsu, a coś takiego trzeba koniecznie uczcić.
Clara zaśmiała się i przytaknęła, a Mia zaczęła mówić dalej:
– Drugim powodem jest to, że Elena dostała się na kurs na asystenta osób z uzależnieniem i zacznie studiować już jesienią.
Wybrzmiały głośne gratulacje i uniesiono kieliszki.
– Gia zaś zaczęła z gminą rozmowy o tym, żeby to miejsce stało się certyfikowanym ośrodkiem terapii uzależnień, w którym psy będą pomagać w leczeniu. – Mia uniosła kieliszek w stronę obu kobiet, które zawstydzone się uśmiechnęły. – Jesteście tego tak cholernie warte. To wszystko oczywiście oznacza też, że zagroda musi się jakoś nazywać. – Mia zeskoczyła z krzesła, zniknęła za domem, wróciła i uroczyście się wyprostowała. – Więc niniejszym nadajemy ci nazwę Villa Peace and Paws, bo o to właśnie tutaj chodzi, kiedy się tu trafia: o spokój i psie łapy. Niech żyją, hip, hip, hurra!
Pochwalne krzyki poniosły się echem po ogrodzie, a następnie Mia popryskała fasadę domu tym, co zostało w jej kieliszku.
– Jestem też przeszczęśliwa, że prawie wszystkie moje prace się sprzedały i że zacznę przygotowywać nowy zbiór. Więc zdrowie wszystkim! Dziękuję, że przyszliście. Zajmujecie ważne miejsce w naszym życiu i zawsze jesteście tu mile widziani.
Wszyscy wspólnie wznieśli toast i gdy gwar trochę ucichł, przyszła kolej na Gię, żeby zastukać w kieliszek.
– Tak, bardzo się cieszymy, że możemy się spotkać w takim gronie. Tylko czy przypadkiem kogoś nie brakuje?
Mia, nic nie rozumiejąc, zmarszczyła brwi. A później coś za plecami sprawiło, że się odwróciła. Trzask trojga zamykających się drzwi samochodu.
I proszę.
Przy skraju drogi stali wszyscy czworo z radością wypisaną na twarzach.
Mama, tata, Molly i Lucas.
I właśnie w tym momencie ten okropny obraz, który wszystko psuł i był źródłem tak ogromnego wstydu, że nie potrafiła z nikim o tym porozmawiać, stracił całą swoją moc.