Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Igły (wydanie rozszerzone) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Igły (wydanie rozszerzone) - ebook

Piękne, inteligentne i zabójczo skuteczne.

Halina Szwarc dostarcza aliantom informacje prosto ze sztabu generalnego Wehrmachtu.

Elżbieta Zawacka jest jedyną kobietą wśród cichociemnych.

Krystyna Skarbek, wykazując się brawurą, odbija pojmanych agentów i zyskuje miano ulubionej agentki Churchilla.

Władysława Macieszyna udaremnia niemiecki plan zniszczenia Londynu.

Walczyły nie tylko z bronią w ręku, ale poprzez zdobywanie i przekazywanie informacji, od których zależały losy wojny i życie milionów niewinnych ludzi. Agentki, Polki od urodzenia i kobiety, dla których Polska stała się nową ojczyzną.

Arystokratki, żony dyplomatów, feministki i troskliwe panie domu. Femmes fatales i niewinne nastolatki. Kobiety kochające ojczyznę albo zakochane w walczących za nią mężczyznach. Szpiegowały, aby uratować to, co dla nich najważniejsze. Ojczyznę, ukochanego albo własne rodziny. Nie wahały się, nie chciały być bezczynne. Swoją działalność niejednokrotnie przypłaciły życiem. A jeśli przetrwały – historia skazała je na zapomnienie.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7804-2
Rozmiar pliku: 6,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Młoda „Zo” myśli: „Trzeba się zabić. Muszę spokojnie, z zimną głową wymyślić dobry sposób na śmierć. Można by tak: wysiądę na stacji w Warszawie i kiedy będą już pewni, że doprowadzę ich do naszej kryjówki, rzucę się pod pociąg. Po prostu zeskoczę z peronu pod lokomotywę. Dobry pomysł. Sprawdzony nawet w literaturze pięknej. Bardzo skuteczny” – cieszy się w duchu. „Ale ma jedną wadę: ja strasznie chcę żyć!”

Umiera w swoim łóżku we śnie 10 stycznia 2009 roku. Dwa i pół miesiąca przed setnymi urodzinami.

Podczas spotkania z komandosami GROM, jako jedyna kobieta wśród cichociemnych, tłumaczy jednemu z operatorów, dlaczego transporty powietrzne SAS mają zawsze kryptonim „Chalk” (kreda). Zanim śmigłowiec Agusta lub Puma oderwie się od ziemi, by dostarczyć komandosów na miejsce akcji, każdy z nich musi wiedzieć, czy leci jako Chalk One, czy Chalk Two, czy – jeśli w akcji bierze udział więcej żołnierzy – Chalk Three.

– To oznaczenie z czasów drugiej wojny światowej – tłumaczy „Zo”. – Kiedy otrzymywaliśmy numer transportu, pisaliśmy go sobie kredą na plecach, dla porządku. Każdy cichociemny swojemu koledze ze szkolenia lub komandosowi SAS.

Elżbieta Zawacka. Dla wielu – pomnik. Zwłaszcza w swoim rodzinnym Toruniu. Kiedy ktoś oficjalnie o niej pisze, poprzedza nazwisko Zawackiej karkołomną zbitką tytułów: „gen. bryg. prof. dr hab.”. Wszyscy są zgodni: to kobieta, która całe swoje życie poświęciła służbie ojczyźnie. Prawdziwa patriotka.

Tyle że nie zawsze Polska była jej ojczyzną. A przynajmniej przez dziewięć lat życia Elizabeth Zawacki nic o tym nie wiedziała.

Kiedy w 1918 roku generał Haller uroczyście wjeżdża do Torunia, dziewięcioletnia dziewczynka stoi w tłumie z otwartą buzią, ale nie potrafi powiedzieć ani słowa po polsku. Ojciec, urzędnik w pruskiej administracji, a wcześniej oficer cesarskiego wojska nawet nie próbował zapoznać córki z polskimi tradycjami. To nie była liberalna Galicja Franciszka Józefa. Gdyby policja dowiedziała się o tym, że w domu Zawackich mówi się po polsku, ojciec Elizabeth z miejsca straciłby bardzo dobrą pracę. Przyjmijmy więc wyrozumiale, że słowo „ostrożność” bardziej tu pasuje niż sformułowanie „unikanie polskiej tożsamości”.

Po latach Zawacka powie: „Ja się dopiero wykształciłam na Polkę”.

Mała Elżbieta uczy się więc języka polskiego po niemiecku. Idzie jej na tyle dobrze, że już po kilku latach śmieje się razem z koleżankami wychowanymi na Pomorzu, że to one są prawdziwymi Polkami, a nie ich gimnazjalne koleżanki – córki oficerów legionowych, którzy wysłani zostali do służby na tereny byłego zaboru pruskiego. W pierwszych latach wolnej Polski Toruń jest miastem zdominowanym przez nastroje endeckie. Marszałek Piłsudski – to socjalista! Postać, owszem, dość istotna, wiadomo, ale niedorastająca Romanowi Dmowskiemu do pięt.

– Kongresowy! – krzyczy do przyjezdnych koleżanek kilkunastoletnia Ela.

A one do niej: – Niemra, strojąca się w piórka narodowej demokracji!

_Myśl o wojnie napędzała Elżbietę do nauki wojskowości. Na zdjęciu w mundurze młodszej aspirantki Przysposobienia Wojskowego Kobiet, 1936 r._

Archiwum Fundacji Gen. Elżbiety Zawackiej

Kiedy wybucha przewrót majowy i w Warszawie padają pierwsze strzały, Pomorzanki i córki przybyłych żołnierzy skaczą sobie do oczu. Na szkolnych korytarzach kłótnie przeradzają się w bójki. Dziewczyny ciągną się za włosy, gryzą, krzyczą: „Jak można siłą władzę brać, hańba!”. Nauczyciele ledwie dają radę je rozdzielać.

Cztery lata później wspólnie zaczną działać w służbie cywilnej – akademickim hufcu Przysposobienia Wojskowego Kobiet.

– Słuchaj, przyjechała taka z Warszawy i będzie miała pogadankę, czy coś, o tym, że kobiety mogą być w wojsku. – Jedna z koleżanek nachyla się do Zawackiej podczas wykładu. Obie studiują matematykę i traf chce, że zajęcia prowadzi akurat Marian Rejewski. Miły facet, dobry wykładowca, podobnie jak dwóch innych asystentów, na których zajęcia chodzi Zawacka – Jerzy Różycki i Henryk Zygalski. Wszyscy trzej za dwa lata złamią pierwsze zabezpieczenia Enigmy, ale wówczas, w 1930 roku, o ich pracy w wojsku nie wie prawie nikt na uczelni.

Zawacka idzie na spotkanie z „tą, co przyjechała z Warszawy”. Podczas pogadanki o możliwości wstąpienia do akademickiego hufca Przysposobienia Wojskowego Kobiet poczuje gdzieś głęboko w środku silne ukłucie.

Później powie: „To był sygnał, że znalazłam sens życia”.

Terenoznawstwo, kursy strzeleckie, rozkazy, zadania, mundur z przytroczonym do pasa nożem o stałej klindze. W ciągu kilku lat z kursantki staje się instruktorką; później – komendantem Regionu Śląskiego. Nadzoruje szkolenie hufców w dziewiętnastu powiatach. Uczy wojskowości setki kobiet, które już za kilka lat utworzą szczelnie utkaną siatkę konspiracyjną ZWZ-AK w całej Europie. Oficjalnie to kursy służby cywilnej. W przypadku wybuchu wojny żadna wyszkolona w Hufcach Przysposobienia Wojskowego kobieta nie ma szans na walkę. Zakazuje tego konwencja genewska. Za kilka lat, kiedy Hitler wprowadzi doktrynę o wojnie totalnej, Armia Czerwona przestanie się oglądać na te przepisy. W AK kobiety zawsze będą pełniły funkcje pomocnicze i wywiadowcze.

A do działania napędza Zawacką właśnie myśl o wojnie. Gdy niektórzy politycy przebąkują o tym, że może i ład wersalski będzie trudny do utrzymania, ona na początku lat trzydziestych mówi wprost do swoich podkomendnych: „Idzie wojna! Szykujmy się!”.

Jest twarda, wymagająca, nawet fanatyczna. Przeżyje dzięki tym cechom.

W pierwszych tygodniach walk broni Lwowa. Po 17 września miasto jest już w sowieckich kleszczach, trwa oblężenie. Wtedy po raz pierwszy myśli, że śmierć zbliża się nieuchronnie. Czy ma sens to napełnianie benzyną butelek po przedwojennej oranżadzie wyborowej? I taszczenie ich w plecakach na stanowiska obrońców, żeby chłopcy ciskali je w kierunku czołgów wroga? A może do góry? Nad głowę, żeby trafić nurkujące raz po raz samoloty? Bezsens.

Amunicji już nie ma, trzeba poddać miasto. Dziewczyny z Przysposobienia Wojskowego Kobiet śpią w sali gimnastycznej w jednej z ocalałych szkół. Na piętrach, w salach lekcyjnych, polscy oficerowie dyskutują, co dalej w obliczu kapitulacji. Zawacka leży z otwartymi oczami i słyszy samobójcze strzały.

„Zo” będzie teraz udawać Niemkę i po raz pierwszy uratuje jej to życie. Widzi czerwonoarmistów wchodzących do Lwowa: są pijani, gwałcą, noszą karabiny na sznurkach. Mijając ich, mówi po prostu: _Entschuldigung_. I to im wystarczy: _choroszo_, sojuszniczka, być może z oddziałów pomocniczych Wehrmachtu.

Kilkanaście tygodni później, w konspiracyjnym lokalu na Kruczej 12 w Warszawie powtarza słowa przysięgi AK. Zabiega o nią sama Komenda Główna, dla której Zawacka jest cenna – zna setki kobiet i język niemiecki. Jej zadanie to teraz stworzenie „Zagrody” – siatki zagranicznych placówek kontaktowych AK. Dostaje kryptonim „Zo”.

Tworzy „Cyrk” – komórkę wywiadowczą w Katowicach, „Sabinę” w Berlinie, „Danusię” na Pomorzu i wiele innych punktów. Pracuje jak szalona. Jest głównym organizatorem struktur łącznościowych AK. Podlega bezpośrednio Tadeuszowi Komorowskiemu, który mówi jej:

– Musimy mieć więcej kontaktów w Rzeszy.

Nie ma problemu, przed wojną była wychowawczynią w liceum Raciborzanek. Jej podopieczne, córki Polaków mających obywatelstwo niemieckie, mieszkają teraz w Nadrenii, Berlinie, Lotaryngii. Siatka powstaje błyskawicznie. Również w Danii, Norwegii, Szwajcarii. Zawacka jest niezastąpiona. Dwa razy w miesiącu osobiście odwiedza punkty kontaktowe. Jeździ po całym kontynencie. W trakcie wojny setki razy przekracza granice hitlerowskiej Europy.

Jednym z jej głównych zadań są podróże do Berlina po pieniądze dla AK, które płyną z Londynu przez banki szwedzkie.

Tamtego dnia kupuje tanią, zużytą walizkę. Musi być duża, gotówka zajmuje sporo miejsca. „Zo” ma znakomite dokumenty. Nazywa się Elizabeth von Brauning i posiada własną firmę naftową. Kupuje bilet pierwszej klasy. Tak jak zawsze podczas wypraw do Berlina – wsiadać będzie wyłącznie do wagonów _Nur für Deutsche_. Ubiera się w modny płaszcz, okulary w rogowych oprawach. Jest pewna siebie i w najczarniejszych snach nie przypuszcza, że w tym samym czasie Sabina Meyer, odpowiedzialna za berlińską komórkę AK, leży w katowni Gestapo przypięta do elektrycznego łoża. To wyjątkowo okrutne narzędzie tortur. Niemcy przypinają przesłuchiwanemu elektrody do powiek, genitaliów, języka i wnętrza uszu. Trudno nie zacząć sypać.

„Zo” działa tymczasem według procedur. W zacisznym pomieszczeniu berlińskiego banku etatowy urzędnik (pseudonim AK „Doktor Ivo”) wypełnia tanią walizkę plikami marek. Zawacka dziękuje, wychodzi na słoneczną ulicę, wszystko idzie jak po maśle.

W drodze powrotnej – jak zwykle trzeba kluczyć. Procedura. Jazda w tak krótkim odstępie czasu bezpośrednio do Warszawy może zwrócić uwagę agentów Gestapo, od których aż roi się na dworcach. Równie dużo – o czym wkrótce przekona się „Zo” – jest w Berlinie agentów AK. Mijają się z gestapowcami, nie znając swoich prawdziwych tożsamości, proszą wzajemnie o ogień, pytają o drogę. To codzienność gry służb w okupowanej Europie. Zawacka wraca przez Sosnowiec. Ma tu dużo znajomych, to główny teren jej przedwojennych działań w PWK. Skręca z Hermann-Göring-Strasse w małą uliczkę i zanim wejdzie na klatkę schodową, rzuca monetą w okno konspiracyjnego lokalu. To szyfr, informacja dla mieszkającej tam rodzonej siostry Klary Zawackiej, że może otworzyć drzwi. Cisza. Jest już po zmroku. „Zo” stoi z walizką pełną pieniędzy na sosnowieckim podwórzu studni. Światło zgaszone. Śpi? A może wyszła? Prawie niemożliwe. Zawacka wchodzi na klatkę schodową – łapie za klamkę. Zamknięte. Puka do sąsiadki. Słyszy zgrzyt przesuwania niezliczonej liczby zasuw, a później wszystko dzieje się bardzo szybko. Zobaczywszy „Zo”, kobieta usiłuje natychmiast zamknąć drzwi. Zawacka wkłada w nie stopę. Wpycha sąsiadkę do mieszkania, przyciska do ściany, sięga po nóż i pokazuje go kobiecie.

– Gestapo na panią czeka w tamtym mieszkaniu.

– To nieprawda. Nikogo nie ma – odpowiada z lodowatym spokojem „Zo”.

– Aresztowali tę kobietę, co tam była, i siedzieli ze trzy godziny. Byli jeszcze dziesięć minut temu, po papierosy wyszli albo coś zjeść.

Zawacka wychodzi bez słowa.

Po pierwsze: pozbyć się walizki. „Zo” wpada do głowy pomysł: zostawi ją w przechowalni bagażu sosnowieckiego dworca. Idzie spokojnie, nie rozgląda się, ale wie, że jest śledzona.

– _Bitte, unterschweiben Sie noch den Kwittung_. – Kobieta w przechowalni odbiera walizkę i podaje agentce kwit.

Teraz będzie jeszcze trudniej i Elżbieta o tym wie: kwit trzeba przekazać komuś z AK, wyprowadziwszy wcześniej Gestapo w pole. Wchodzi do tramwaju. Kątem oka widzi, że idący za nią funkcjonariusze są już w drugim wagonie. Kluczy ulicami, zdejmuje i wkłada płaszcz. Wszystko na nic. Nie może ich zgubić, zmieniają się – raz jest ich dwóch, raz trzech, później znowu dwóch innych. Myśli: „To zaplanowana akcja Gestapo”. I jeszcze: „Przecież w aptece w Katowicach jest nasza komórka konspiracyjna”. Znowu tramwaj. Kilkanaście przystanków z Sosnowca do Katowic. Przedział tylko dla Niemców. Sympatyczny na pierwszy rzut oka młody mężczyzna w kapeluszu – siedzi naprzeciwko niej, patrzy uprzejmie.

„Zo” wchodzi do apteki i najszybciej, jak się da, mówi po niemiecku:

– Poproszę tabletki na straszny ból głowy!

Razem z banknotem pięciomarkowym podaje kwit z sosnowieckiej przechowalni bagażu. Na twarzy aptekarki nie drga ani jeden mięsień, sprawnym ruchem chowa papier do kieszeni, podaje aspirynę.

Zo myśli: „Zwiną mnie na granicy, przed Krakowem”. Jednak nie. Przepuszczają.

_Opanowanie, spryt i odrobina szczęścia uratowały życie Elżbiecie kilkukrotnie. Na zdjęciu Zawacka w 1942 r._

Archiwum Fundacji Gen. Elżbiety Zawackiej

Czeka teraz na pociąg do Warszawy na dworcu Krakau Hauptbahnhof i wreszcie do niej dociera: „Nie mają pojęcia o celu mojej misji, nie wiedzą, co było w walizce. Chcą, żebym ich doprowadziła do centrali w Warszawie. No, to by było na tyle”. Klepie się w kolana. „Teraz trzeba się zabić. Muszę spokojnie, z zimną głową wymyślić dobry sposób na śmierć. Można by tak: wysiądę na stacji w Warszawie i kiedy będą już pewni, że doprowadzę ich do naszej kryjówki, rzucę się pod pociąg. Po prostu zeskoczę z peronu pod lokomotywę. Dobry pomysł. Albo zrobię to jeszcze tutaj”. Do pociągu z Krakowa do Warszawy zostało kilka godzin. To czas, żeby się z myślą o śmierci oswoić, pożegnać w duchu ze wszystkimi. Na peronie kilka cieni. I jedna osoba, której „Zo” nigdy by się nie spodziewała: Maria Wittek, dowódca Służby Kobiet w KG ZWZ. Bezpośrednia przełożona. Prywatnie – przyjaciółka. Całkowity przypadek. „Zo” nie ma czasu się cieszyć, dziwić ani zastanawiać, czy to naprawdę zbieg okoliczności. Notuje kilka słów na kartce: „Wsypa, Gestapo mnie śledzi, usuń warszawskie lokale”. Mijają się bez słowa, karteczka ląduje w kieszeni Wittek. Warszawa ostrzeżona, zwiną komórki konspiracyjne w ciągu kilku godzin, teraz gdyby „Zo” trafiła na elektryczne łoże, może mówić wszystko, co wie, bo nic już nie będzie aktualne. Przypadkowe spotkanie, które sprawiło, że już nie musi popełniać samobójstwa, dodaje jej otuchy. Bo strasznie chce żyć. Myśli: „A może by spróbować zgubić ten ogon. Tylko jak?”.

W pociągu do Warszawy drżą jej ręce, przestaje nad sobą panować, stres jest zbyt duży. W okolicach Żyrardowa idzie na platformę między wagonami. Robi kilka skłonów, przysiadów, rozgrzewa stawy. Czeka, aż pociąg zwolni na tyle, żeby pojawiła się szansa przeżycia skoku. W locie mija o centymetry słup trakcyjny i spada za nasyp. Zaczyna biec ile sił. Od torów do linii lasu ma kilkaset metrów. Nie ogląda się, ale słyszy, jak pociąg gwałtownie hamuje. Nie wie, czy gestapowcy mają broń, raczej tak. Trudno powiedzieć, czy podejmą pościg, a może w pociągu są żołnierze lub żandarmi – wtedy po niej, dostanie serię w plecy. Biegnie i czeka na kulę.

– I przez lasy z Żyrardowa szłam tutaj trzy dni – kończy swoją opowieść w nowej warszawskiej komórce konspiracyjnej. Po powrocie dowiedziała się swoimi kanałami o nowych lokalach otwartych w efekcie interwencji Wittek.

Gestapo w całym Generalnym Gubernatorstwie rozesłało już za nią list gończy. Pojawia się na nim imię i nazwisko, którego nie używa od 1918 roku: Elizabeth Zawacki. Wiadomości są złe: w ręce Niemców wpadła cała rodzina „Zo”. Oprócz rodziców i siostry Klary także młodszy brat, którego uwięziono w areszcie śledczym w Ciechanowie.

Ale wkrótce pojawiają się i wiadomości dobre: śląskie konspiratorki odebrały z sosnowieckiej przechowalni bagażu walizkę z pieniędzmi. AK może z nich korzystać. Dzięki „Zo” i cudownemu przypadkowi na peronie krakowskiego dworca.

Twórczyni większości szlaków kurierskich AK jest całkowicie spalona. Na elektrycznym łożu ciężko nie zacząć sypać i „Sabinę” z oddziału berlińskiego Gestapo złamało w ciągu kilku sesji. Podała nazwisko Zawackiej i adres sosnowieckiej komórki AK. To koniec kurierskich podróży „Zo”.

Żeby móc wyjść na warszawską ulicę, całkowicie zmienia wygląd. Jest teraz nie do poznania. Ruda, krótko ostrzyżona, zakłada kapelusz z ogromnym rondem. Nie poznają jej nawet znajomi z AK. Jak zwykle, trudno ustalić: z powodu nowego wyglądu czy dbałości o żelazne zasady tajnej organizacji. Na wszelki wypadek rzadko wychodzi na ulicę.

Mieszka w lokalu konspiracyjnym. Całymi dniami chodzi od ściany do ściany, spokoju nie daje jej myśl o jednej jeszcze akcji. Może by tak po raz kolejny zmienić papiery, wziąć dużo pieniędzy, spróbować wykupić brata z Ciechanowa? Jest to możliwe. Wie, że akcja ma szanse powodzenia.

Sześćdziesiąt lat później w wywiadzie telewizyjnym, patrząc gdzieś w bok, mówi krótko o wyborze, którego dokonała: „Było ryzyko, że mnie zaaresztują. I ja z kolei mogę nie wytrzymać. A miałam dużo adresów w głowie. I wtedy zrezygnowałam z pomocy bratu”¹.

Brat Elżbiety Zawackiej umiera w komorze gazowej w Auschwitz.

Komenda Główna AK zastanawia się, co zrobić ze spaloną kurierką. Pojawia się nowa propozycja. Właśnie propozycja bardziej niż rozkaz: przyłącz się do dywersji, jedź do Niemiec, strzelaj hitlerowcom w głowy, wysadzaj pociągi.

– Zgiń? – pyta „Zo”.

Ale Maria Wittek, która jej to proponuje, wie, że nie o strach przed śmiercią chodzi. Zawacka jest za inteligentna, zbyt wyrafinowana i cenna, żeby używać jej do mokrej roboty: wysyłać na samobójcze misje partyzanckie, polegające na ostrzeliwaniu ciężarówek nieważnych w wymiarze całej wojny. Wie to także dowódca AK, Tadeusz Komorowski „Bór”. I ma wobec „Zo” inne plany.

Zawacka zna prawie wszystkie szlaki kurierskie pomiędzy Generalnym Gubernatorstwem a Europą Zachodnią. Sama je budowała, a później podróżowała nimi, wożąc niezliczoną ilość raportów, meldunków i pieniędzy. Ale rząd londyński nie ma o tym pojęcia. Interwencja „Zo” ma to zmienić. Pojedzie jako emisariuszka. Kurierzy wracają, emisariusze nie. Zostają w kraju, do którego są wysyłani. Dostaje najszersze pełnomocnictwa do rozmów z członkami polskiego rządu w Londynie. I nowe dokumenty na nazwisko Elizabeth Watson. Pocztę, którą ma ze sobą zabrać, można zmieścić w jednej dłoni – to zapalniczka i klucz, w którego trzpieniu na mikrofilmie ukryte są wszystkie dokumenty dotyczące jej wizyty.

Plan przerzutowy AK przygotowuje razem z gaullistami. Francuski ruch oporu wyznacza człowieka, który przeprowadzi „Zo” przez granicę pomiędzy okupowaną Francją a Vichy. Potem przejdą przez Pireneje. W Hiszpanii ma czekać samolot, który zabierze agentkę do Wielkiej Brytanii.

Szybki marsz pozwoliłby im pokonać trudną, śnieżną trasę w kilkanaście godzin. Jednak francuski przewodnik „Zo” gubi drogę.

– Te wszystkie przełęcze wyglądają identycznie – narzeka.

Po dwóch dniach błądzenia w Pirenejach Zawacka kładzie się na śniegu i po raz kolejny myśli: „No, to by było na tyle”. Ale przewodnik Gilbert potrafi motywować: rzuca się na nią z pięściami, kopie, krzyczy, szarpie za włosy, wrzeszczy, że wcale nie są wysoko, nie grozi im więc brak tlenu! „Zo” wstaje. Trochę ze wstydu. Nie wypada umierać przed tym pełnym pasji życia młodym Francuzem.

Mimo trzydniowego opóźnienia Zawackiej samolot, który ma ją zabrać do Londynu, wciąż czeka. „Bór” interweniował osobiście: coś ją zatrzymało, ale przyjdzie na pewno.

To przecież „Zo”.

Rząd polski na uchodźstwie nie ma pojęcia o tym, co dzieje się w kraju, i niespecjalnie go to interesuje. Po latach „Zo” powie: „Nasz wywiad się narażał, opracowaliśmy drobiazgowo trasy. Do Londynu szło miesięcznie kilkaset stron mikrofilmu, a oni to źle przyjmowali. Londyn bimbał, zwlekał, nie dochowywał zasad konspiracji, narażając agentów na śmierć”².

Mówi o swoich zastrzeżeniach, nie owijając w bawełnę. Kompetentnie punktuje zaniedbania oficerów Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza. Szczegółowo i ostro wyłuszcza im zaniedbanie po zaniedbaniu. Nie chronią agentów oraz emisariuszy, nie zapewniają im bezpiecznej drogi ewentualnego powrotu. Nie dbają, by po dotarciu do Londynu mieli gdzie spać i jeść. ZWZ, a później AK (nowa nazwa obowiązywała od lutego 1942 roku – to decyzja Sikorskiego) wie nawet, że najwyższe władze w Anglii nie odczytują żadnej dostarczonej z narażeniem życia informacji wywiadowczej.

– Za dużo tego. Komu by się chciało? – Słyszy „Zo” od jednego z członków rządu. Jest wstrząśnięta. Zastanawia się, jak to się stało, że polski rząd jest całkowicie wyabstrahowany od realiów wojennych. Wydaje rozkazy w ciemno, nie mając zielonego pojęcia o tym, co znaczy okupacja. Trwa wojna totalna, a polscy dygnitarze w Londynie żyją statecznie, niespiesznie, po cywilnemu. Zawacka powie wprost:

– Liczy się dla nich dobre jedzenie, kawka rano, herbatka o siedemnastej. No, a tu ktoś przyjeżdża z Polski, o którą przecież, w swoim odczuciu, tak dbają, i zarzuca im niekompetencję.

Przedstawiciele Oddziału VI piszą więc raport o spotkaniu z „Zo”:

Mało inteligenta – lecz bardzo sprytna. Fantastyczny przerost ambicji osobistej, niczym nieskrępowana ciekawość i wścibskość , nielojalna i skłonna do nadużywania zaufania dla celów egoistycznych; nieprzytomna feministka i pionierka ruchu „wyzwolenia” i równouprawnienia kobiet. Histeryczka³.

Małoduszna zemsta. Musiała wspomnieć o wszystkim, co zobaczyła. O każdym błędzie, zaniedbaniu, notorycznym narażaniu polskich agentów na śmierć.

Obecność akowskiej emisariuszki nie umyka uwadze MI5. Angielski kontrwywiad zaprasza ją na spotkanie. Rozmowa trwa kilkadziesiąt minut. Oficer notuje później tylko kilka zdań: _A straight forward, intelligend and brave woman_ (prostolinijna, inteligentna, odważna). I cholernie lojalna. Rozmawia z sojuszniczym kontrwywiadem, który ma ogromny wpływ na działanie AK, a mimo to – jak dowiadujemy się z raportu MI5, odtajnionego dopiero w latach dziewięćdziesiątych – unika odpowiedzi na pytania o cel swojej misji. Nie chce nieopatrznie wydać tajnych informacji. Nie zna dokładnie relacji między AK a MI5, więc udaje zakłopotanie, prosi o zrozumienie, że jej informacje są tajne.

Jak tajne, to tajne. Okej. Nie będzie więcej pytań. Uścisk dłoni. Zrobiła na oficerze Secret Intelligence Service świetne wrażenie.

Emisariusze nie wracają, ale z „Zo” będzie inaczej. Naciska na to Komenda Główna AK. Zawacką czeka jednak jeszcze jedno spotkanie w Londynie. Najważniejsze. W połowie maja staje przed Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych, Władysławem Sikorskim. To ostatnie tygodnie jego życia. Rozmawiają w pokoju hotelowym londyńskiego Bristolu. Skromny, onieśmielony żołnierz chce opowiedzieć wodzowi o tym, jak wygląda łączność z okupowanym krajem. Chce powtórzyć wszystkie zastrzeżenia wobec działań rządu i zawieźć do Polski choćby obietnicę zmiany. Sikorki nie słucha, jest nieobecny duchem. Reaguje na ostatnie słowa Zawackiej.

– Pani wraca? Jako emisariuszka? – pyta zaskoczony.

– Mam taki rozkaz – potwierdza „Zo”.

Po latach agentka wyzna: „W czasie godzinnego przebywania razem przez pięćdziesiąt minut mówił mi o tym, że rzucają mu kłody pod nogi. A o moim raporcie dotyczącym łączności: »Wysłucham, jak wrócę. Bo teraz muszę lecieć na wschód«”.

Za niespełna miesiąc samolot naczelnego wodza rozbije się na Gibraltarze. Zawacka dowie się o tym jeszcze przed powrotem do Polski.

Zdaniem historyka Tadeusza Kisielewskiego członkowie rządu londyńskiego powierzyli wtedy „Zo” poufną informację jednoznacznie wskazującą na zamach. Agentka miała się dowiedzieć, że ciało pułkownika Jana Gralewskiego, który rzekomo zginął w samolocie wraz z Sikorskim, zostało w istocie znalezione na pasie gibraltarskiego lotniska z kulą w głowie. Emisariuszka miała otrzymać tę informację od pułkownika Michała Protasiewicza, szefa Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza, a więc od kogoś, kto raportując jej wizytę, napisał: „Histeryczka, wścibska, z przerostem ambicji”.

„Zo” po wojnie nigdy nie potwierdziła, że rozmowa z pułkownikiem Protasiewiczem w istocie się obyła. Nie istnieją żadne źródła, które by ją potwierdzały.

Piszący paszkwilancki raport o rozmowie z „Zo” członkowie polskiego wojska w Londynie w jednej kwestii mieli rację: faktycznie była feministką i pionierką ruchu równouprawnienia kobiet. Dodatkowym celem jej londyńskiej misji było przyznanie kobietom pełnych praw wojskowych. Miały przestać być cywilną służbą pomocniczą. Zawacka chciała, by stały się żołnierzami i tak były formalnie traktowane: jak polskie wojsko.

– To pół Armii Krajowej – uzasadniała. – Fachowe, dzielne, inteligentne żołnierki.

Mężczyźni byli sceptyczni. Czytający raport „Zo” minister spraw wewnętrznych na uchodźstwie Stanisław Mikołajczyk oficjalnie zwrócił się o poradę do „biegłego”, który „zna naturę kobiecą”. Sam bowiem wychodził z założenia, że nawet w przypadku ewentualnego „braku rezerw męskich w kraju” byłby to bardzo trudny do uzasadnienia eksperyment „z niepojętych dziś powodów odmiennej struktury fizycznej i psychicznej kobiet”. Byłby to jego zdaniem „eksperyment nieznany”.

Komorowski „Bór” naciska w depeszach: „»Zo« ma wrócić”. Ale przebicie się do kraju drogą lądową nie wchodzi w grę. Za duże ryzyko, za duże prawdopodobieństwo, że Abwehra wykona swój stary numer: Niemcy często przepuszczali agentów, a w drodze powrotnej wyłapywali ich z pocztą, rozkazami i adresami. A więc zostaje skok.

– Jak zostaje skok, to skoczę – mówi bez namysłu „Zo” i później we wszystkich jej biogramach będzie to najbardziej podkreślany fakt: jedyna kobieta spośród trzystu szesnastu cichociemnych.

Trafia do Stacji Wyczekiwania numer 20. A we wsi Chalfont St. Peter. Stacje wyczekiwania to zakamuflowane bazy, do których cichociemni byli wysyłani, by wsiąść do samolotu lecącego prosto nad strefę zrzutu. Ostatnia prosta przed skokiem. Każdy był już wyszkolony, miał nadany pseudonim i złożoną przysięgę na _Rotę._ Pozostawało czekać. Bywało, że tylko kilka godzin. Czasami – miesięcy. Decydowały względy polityczne, informacje wywiadu, stan samolotu i pogoda.

Zawacka więcej czasu spędzi tu na szkoleniu innych niż nauce spadochronowego skoku. Zna realia kraju, o którym przygotowywani do zrzutu komandosi nie wiedzą nic. Tłumaczy im, że okupacja w Polsce, owszem, jest rzeczą straszną, ale esesman nie kryje się za każdym krzakiem, a w miastach nie wybuchają co chwila strzelaniny. Cichociemni uczą ją, jak skakać, a od Elżbiety dowiadują się, jak chodzić po polskiej ziemi.

„Zo” tłumaczy, że w Warszawie trzeba zachowywać się naturalnie, luźno, iść spokojnym krokiem. Zero nerwowych ruchów.

– Nie sięgamy od razu za pazuchę po broń, kiedy widzimy wychodzący z zaułka uzbrojony oddział niemiecki, nie rozglądamy się nerwowo za przechodniami, usiłując dostrzec w nich agentów Gestapo. Bo prawdziwi agenci to zauważą.

To ważne informacje, bo cichociemni czekający na zrzut w stacji wyczekiwania przypominają swoim zachowaniem zmotywowanych do walki żołnierzy przed szturmem, a nie szpiegów, przygotowanych do tajnych misji sabotażowych.

Koledzy tłumaczą „Zo”, że z samolotu wyskoczyć trzeba zdecydowanie, jak tylko zapali się zielone światło nad lukiem. I co ważne: należy przełamać w sobie strach, poczucie nienaturalności i skoczyć głową do przodu.

W stacji „Zo” spędza trzy miesiące. Dziesięć dni mieszka w pokoju wspólnie z Sue Ryder. To działaczka charytatywna, wiele lat później powstanie wielka międzynarodowa fundacja jej imienia, a Ryder otrzyma od królowej brytyjskiej honorowy tytuł para –osoby posiadającej prawo zasiadania w Izbie Lordów Zjednoczonego Królestwa. Wtedy, późnym latem, kiedy zaprzyjaźnia się z „Zo”, Ryder pracuje dla kobiecej komórki wywiadu brytyjskiego – SOE (Special Operations Executive, Kierownictwo Operacji Specjalnych). SOE, tak jak cały wywiad brytyjski, pomagało podczas przygotowań do akcji zrzucania cichociemnych.

_„Zo” była jedyną kobietą wśród 316 cichociemnych zrzuconą przez Polskie Siły Zbrojne na teren okupowanego kraju. Na zdjęciu: trening cichociemnych w Largo House w Szkocji_

Narodowe Archiwum Cyfrowe – zbiory Stefana Bułaka

Po latach w swoim toruńskim mieszkaniu „Zo” powie zaskoczonej dziennikarce, zbierającej materiały do biografii wybitnej Angielki: „Ona była damą do towarzystwa dla cichociemnych. Chodziło o to, żeby cichociemni w pogodnym nastroju przeżywali ostatnie dni przed zrzutem, bo jechali prawie że na pewną śmierć. One wieczorami urządzały przyjęcia dla cichociemnych, żeby był wesoły, miły nastrój. I one potrafiły to zrobić. To było widać, że one uważają to za swoje ważne zadanie . Ona była zakochana w Polakach”⁴.

Obsługę stacji stanowiły ochotniczki angielskie z organizacji FANY (First Aid Nursing Yeomanry, Korpus Pierwszej Pomocy Pielęgniarskiej), które towarzyszyły skoczkom w trakcie ich oczekiwania na wylot. Towarzystwo „fanek” z pewnością miało pozytywny wpływ na morale skoczków. W istocie były to agentki SOE, które udając niepozorne gospodynie, pielęgniarki, bywalczynie salonów i kochanki, stanowiły ważne źródło informacji dla wywiadu oraz kontrwywiadu. Fakt, że do tego zadania skierowano również agentki SOE spoza grupy FANY – w tym Sue Ryder – może świadczyć o tym, że SIS chciał mieć nie tylko wiedzę o nastrojach skoczków z pierwszej ręki (dostarczaną z sal treningowych i oficjalnych apeli), lecz także pogłębioną analizę wydobytych z Polaków informacji. W łóżkach.

Późnym popołudniem 9 września 1943 roku rusza operacja „Neon 4”. To akcja zrzucenia na teren okupowanej Polski trojga cichociemnych. Pilot zna tylko ich pseudonimy. Na pokładzie mają się znaleźć „Drabina”, „Kryształ” i „Zo”. Zanim wsiądą, Zawacka pomoże jeszcze dowódcom komandosów sprawdzić kieszenie „Drabiny” i „Kryształa”. Rewizja osobista. Standardowa procedura. Żeby cichociemny, który realia okupowanej Polski zna tylko z opowieści, nie zabrał czegoś, co po przy pierwszej rewizji skończy się dla niego gwałtowną śmiercią albo elektrycznym łożem. Wszystko ma być w głowie! Żadnych karteczek, pamiętniczków, zdjęć ukochanych, guzików brytyjskich na szczęście. Później „Zo” weźmie kawałek kredy i napisze na plecach każdego z kolegów dużą jedynkę. Lecą w pierwszej i jedynej grupie.

Kilka minut po siedemnastej czterosilnikowy halifax wzbija się w powietrze. Pogoda, mimo niemal jesiennej pory, jest znakomita. W samolocie przez kilka godzin toczy się serdeczna rozmowa, trójka żołnierzy zamiast w napięciu czekać na skok, żartuje, gestykuluje, wybucha śmiechem. Pierwszy pocisk artylerii przeciwlotniczej trafia halifaxa w końcówkę skrzydła. Samolotem trzęsie, jakby zaraz miał runąć w dół, ale pilot odwraca się do cichociemnych i pokazuje, że to nic, nie jest źle i że zmieni kurs, by wyjść poza zasięg niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Są nad Rzeszą, ale polecą w kierunku Szwecji. Później zawrócą nad Bałtykiem i będą kierować się wzdłuż linii Wisły, która w nocy, upstrzona tysiącami migających świateł, wygląda jak wijący się pas startowy.

_Sue Ryder w czasie II wojny światowej służyła w tajnej formacji armii brytyjskiej Special Operations Executive. Jej zadaniem była m.in. opieka nad cichociemnymi – wtedy poznała Elżbietę Zawacką_

Fundacja Sue Ryder

Do umówionego miejsca zrzutu w okolicach Warszawy dolatują z kilkugodzinnym opóźnieniem.

Miejsce zrzutu zabezpiecza kilkunastu żołnierzy Armii Krajowej. Leżą na wznak z przytroczonymi do piersi latarkami. Pilot musi ich zobaczyć z wysokości kilkuset metrów, z kabiny samolotu lecącego dwieście kilometrów na godzinę. Po kilku próbach odwraca się i krzyczy, że trzeba wracać do Anglii, żeby z braku paliwa nie wodować gdzieś na kanale La Manche. Zielone światło nad otwartymi drzwiami zapala się jednak podczas ostatniego podejścia. Widać ich! Leżą ułożeni w strzałę. Kto pierwszy? „Panie mają pierwszeństwo” – krzyczy „Drabina”, który jest blady ze strachu, ale udaje, że to zwykła kurtuazja. „Zo” odwraca się w kierunku włazu i nagle hałas silnika cichnie. Spadochron otwiera się bez kłopotów. Kilkanaście metrów nad ziemią Zawacka, widząc już sylwetki akowców, krzyczy hasło. Z dołu pada odzew. Ląduje – perfekcyjnie, na ugiętych nogach, postępując kilka kroków, z wprawą odcina spadochron. Podbiega żołnierz podziemnej armii, żeby ją uściskać, bo już wszyscy myśleli, że ich zestrzelono. Chwyta w ramiona cichociemnego i w ułamku sekundy odskakuje jak oparzony:

– Jezus Maria, kobieta! – krzyczy na cały Kampinos.

„Bór” ściąga ją ryzykancko do kraju, bo przecież już wiadomo – trzeba robić powstanie warszawskie. Jednak tuż przed jego wybuchem „Zo” dowiaduje się, że walczyć nie będzie. Przychodzi do Komorowskiego, jak zwykle bezczelna, nie owija w bawełnę.

– Co, do cholery? Jak to?

– A tak to, że mamy rozkaz z Londynu.

„Z tego Londynu, co guzik wie i nic nie rozumie” – myśli „Zo”.

– Powstanie prowadzi okręg warszawski, dowodzi tam „Monter” – odpowiada spokojnie dowódca. – A Komenda Główna, czyli my, jest poza powstaniem. Jesteśmy w drugim rzucie, nie walczymy. Kropka. Stanowimy służbę pomocniczą. A ty jesteś emisariuszem, szpiegiem, nie frontowym żołnierzem. Przypominam ci, „Zo”.

Ale to nie znaczy, że w ciągu sześćdziesięciu trzech dni walk nie ma jej w płonącej Warszawie. Zdobywa jedzenie dla powstańców, pomaga opatrywać rany, wyciąga z kanałów wycofujących się ze Starówki żołnierzy armii podziemnej.

Widzi, jak miasto zamienia się w popiół.

W „chwilach wolnych” – co później uzna za ponury żart – obmyśla z koleżankami plan nauczania młodzieży, kiedy wojna już się skończy.

Walka trwa, a „Zo” wciąż jest sama. Niektóre jej koleżanki są zdziwione. Żadnego chłopaka, sympatii, dobrego kolegi. Powstanie w sensie obyczajowym to nie tylko udzielane pospiesznie śluby. To również czas całkowitego wyzwolenia seksualnego. W obliczu apokalipsy młodzi ludzie kochają się gorączkowo w piwnicach, schronach, wszelkie standardy przedwojennej wstrzemięźliwości tracą rację bytu.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

1 _Elżbieta Zawacka. Miałam szczęśliwe życie_ , reż. Marek Widarski, Fundacja AK dla Muzeum PowstaniaWarszawskiego 2005.

2 _Prof. dr hab. gen. bryg. Elżbieta Zawacka (1909–2009). Materiały do biografii_, pod red. Katarzyny Minczykowskiej, Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, Toruń 2010, s. 53.

3 We wszystkich źródłach zachowano pisownię oryginalną.

4 Joanna Chodor, _Wywiad z profesor Elżbietą Zawacką_, http://opinia.co.uk/in dex.php?option=com_content&view=article&id=185:wywiad-z-profesor-elbiet-zawadzk&catid=39:wywiady-opinii&Itemid=155 .Polecamy inne książki z serii _Prawdziwe historie_

Dziewczyny ocalałe

Anna Herbich

Niczym nie zawiniły. Nikogo nie skrzywdziły. Miały pecha, że urodziły się w żydowskich rodzinach. Wychowane w czasach pokoju nagle musiały stanąć oko w oko z okropieństwami wojny. Po kolei traciły najbliższych. Były poniewierane, głodzone i gwałcone. Żyły w nieustannym strachu. Pozbawiono je godności. Nieliczne spotkały na swojej drodze dobrych ludzi, inne musiały o siebie zadbać same. Jednak przetrwały. Czasami jako jedyne z całej rodziny.Dziewczyny Sprawiedliwe

Anna Herbich

Nie musiały się wychylać. Mogły spokojnie przeżyć wojnę w rodzinnych domach. Nie mogły jednak patrzeć na to jak niemieccy okupanci traktują Żydów. Polują na nich, zamykają w gettach, wysyłają do obozów koncentracyjnych na pewną śmierć. Prześladują ich znajomych, sąsiadów, przyjaciół. Niewinnych ludzi, którzy według nazistowskiej ideologii stracili prawo do egzystencji. Nie pozostały obojętne na ich cierpienie. Nie zawahały się im pomóc, mimo że ryzykowały życiem swoim i swoich najbliższych. Dziewczyny, które zrobiły to co uznały za słuszne.Dziewczyny z Wołynia

Anna Herbich

W 1939 roku sielskie życie na Wołyniu się kończy. Polska upada, zmieniający się okupanci sieją postrach. Jednak największe zagrożenie przychodzi ze strony, z której nikt się tego nie spodziewał. Sąsiadów. Kumów. Ukraińców. Wiedzeni banderowską wizja Ukrainy zaczynają mordować Polaków. Wołyńskie dziewczęta były jeszcze dziećmi, gdy rozpoczął się pogrom. Widziały śmierć rodziców, braci, sióstr i rzeź całych wsi. Słyszały błagania bezbronnych ofiar opętanych szałem mordu Ukraińców. Z dnia na dzień straciły nie tylko najbliższych, ale również swoją ojcowiznę.Powstańcy

Magda Łucyan

Magda Łucyan, reporterka TVN, przeprowadziła rozmowy z ostatnimi żyjącymi świadkami tamtych wydarzeń. Zapytała ich o wspomnienia z tamtego okresu. Dlaczego poszli walczyć? Jak wyglądało ich pożegnanie z rodzicami? Nie bała się pytać ani o tragedie, ani o dobre chwile o dzień, który określają jako „najpiękniejszy w ich życiu”.

Powstańców jest coraz mniej. Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które ma szansę posłuchać ich opowieści. Dowiedzieć się, jak zapamiętali chwile w powstańczej Warszawie. Usłyszeć, jak oceniają podjęte wówczas decyzje i co chcieliby przekazać następnym pokoleniom.Dziewczyny wojenne

Łukasz Modelski

Wojna to z pozoru męska sprawa. Zmienia jednak kobiece losy tak samo mocno, jak męskie. Jak żyć w czasach, gdy własne wesele kończy się aresztowaniem przez gestapo, gdy tylko bliski poród wstrzymuje wykonanie wyroku śmierci, gdy powodzenie zadania wymaga nawiązania romansu z wrogiem? Jak zachować kobiecą wrażliwość, gdy wokół panuje okrucieństwo, przemoc i niesprawiedliwość? Gdy najmodniejszym dodatkiem staje się biało-czerwona opaska, a w torebce, obok szminki i lusterka, trzeba schować pistolet?Dzieci Hitlera

Gerald Posner

Jak to jest być dzieckiem zbrodniarza, który przyczynił się do śmierci milionów ludzi? Jak żyć z nazwiskiem, które jest synonimem największego zła? Czy można kochać kata?

Dzieci czołowych nazistów po raz pierwszy opowiadają o swoich ojcach. Jedni potępiają zbrodniczą działalność rodziców na rzecz Trzeciej Rzeszy, inni próbują ją usprawiedliwiać. Kochają i nienawidzą. Czułość miesza się w nich z odrazą. Doniesienia o zbrodniach przesłaniają sielankowe wspomnienia z dzieciństwa. Jednak tylko oni mogą dostrzec człowieczeństwo w tych, w których my widzimy wyłącznie okrutnych sadystów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: