- W empik go
Ignacy Krasicki: życie i dzieła - ebook
Ignacy Krasicki: życie i dzieła - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 286 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Lata dziecięce Krasickiego. – Czasy saskie. – Upadek szkolnictwa. – Krasicki w kollegium jezuickiem. – Godności kościelne. – Pobyt w Rzymie. – Przyjaźń z Poniatowskim i jej owoce. – Niechęć do działań politycznych. – Krasicki poddanym pruskim. – – W Heilsbergu.
Urodził się Ignacy Krasicki za panowania Augusta III. Sasa, w r. 1735, w Dubiecku, dziedzicznem miasteczku starożytnego rodu Krasickich, zaszczyconego tytułem hrabiowskim. Dubiecko leży w ziemi sanockiej nad brzegiem Sanu, w okolicy górzystej, bardzo pięknej. Kto z obcych tu przybędzie, doznaje uczucia, jak gdyby zawitał do krainy pogody i spokoju. Ponoś charakter miejscowości, w której upływa nasze dzieciństwo, pozostawia trwały ślad na naszem usposobieniu. Krasicki byłby dowodem, że ci, co tak mniemają, nie mylą się; równowaga, pogoda duszy, to – jak obaczymy – znamiona jego życia wewnętrznego bardzo wybitne.
Nie borykał się też za młodu z bieda, życie płynęło mu gładko. Choć rodzeństwa miał sześcioro (czterech braci i dwie siostry), ojciec, kasztelan chełmski, nie magnat wprawdzie, ale właściciel znacznych posiadłości, mógł dostarczyć dzieciom wszystkiego, czego potrzebowały, zwłaszcza, że o ,honor domu dbał bardzo. Matka Ignacego, kobieta anielsko dobra, wpajała w dzieci zasady religijne, uczyła je źyć po bożemu. Czem była dla nich, mówią nam słowa Krasickiego po jej śmierci, że nie o nią, ale do niej modlić się należy. Więc też przypuścić wolno, że w domu Krasickich życie płynęło innym trybem, niż w większości ówczesnych dworów, że zachowały się tam jeszcze cnoty staropolskie, skądinąd wygnane.
Były to bowiem czasy „maskarady, zapustnej swawoli”. Mimo klęski polityczne (narzucenie nam króla przez obce mocarstwo, przedtem ograniczenie liczby wojsk), bawiono się hucznie, raczono obficie, kielichów nie żałowano. „Kiedy gospodarz – pisze świadek tych czasów – wymienił (na uczcie) pierwsze zdrowie, jaki taki brał się do
Widok ogrodu w Dubiecku. (Według rysunku Anny z Krasickich Charzowskiej).
swego kielicha i tymże sposobem pił zdrowie wszystkich, których gospodarz. Więc gdy razem wszyscy jedni drugich zdrowie pili, robił się hałas do kościelnego podobny, tak, iż jeden drugiego nie słyszał i nie rozumiał… Po tej pierwszej ceremonii była pauza jaką chwilę; jedli i popijali z małych kieliszków aż do drugiego dania, lubo to nie wszędzie, bo wielcy pijacy, nie czekając na drugie danie, kazali dawać wielkie kielichy jeszcze przy pierwszem.. itd. Pito na umor, do nieprzytomności, jakby zapić chciano sumienie, wstyd, uczciwość. „Kto nie mógł wystarczyć zdrowiem pijaństwu, wypędzali go jakoby dla słabego zdrowia niegodnego tak dzielnej kompanii”.
Rozwielmożniły się z jednej strony pycha nadmierna, z drugiej służalstwo, zanikało poczucie tego, co się godzi, a co nie godzi, skoro i przedajność poczęła się szerzyć, o nierządzie zaś, bezmyślności nie ma co i mówić, boć to przecie równoznacznik doby saskiej. Tradycyami lepszych czasów – wśród warstwy szlacheckiej – żyło jedynie zamożne ziemiaństwo, i z jego to łona wyszli prawie wszyscy ci, co się przyczynili do odrodzenia ducha narodu. Wyszedł i Krasicki.
Ażeby majątku nie rozdrabniać, przeznaczył pan kasztelan chełmski, w porozumieniu z krewnymi, aż czterech synów, między nimi Ignacego, do stanu duchownego. Taki był zwyczaj ówczesny, niedobry zapewne, bo cóż warte kapłaństwo bez prawdziwego powołania, ale kasztelan szedł za przykładem innych.
Nauki odbywał Ignacy zrazu w domu rodzicielskim, potem u pani Wapowskiej i na dworze ciotki swej Sapieżyny, wreszcie oddano go do szkoły publicznej we Lwowie, mianowicie do kollegium jezuickiego (używającego tytułu akademii).
W jakim stanie znajdowało się szkolnictwo za czasów saskich, wiadomo powszechnie. Nie rozwijano w szkołach umysłów, lecz raczej zaciemniano je przez zmuszanie do bezmyślnego kucia. W dodatku przyjęto głupią, barbarzyńską zasadę, że „tego tylko uczeń nauczy się, co się na nim wybije”. Więc bito z przekonania i za byle co, powymyślano rozmaite narzędzia do bicia. Uczono zaś obok wielu rzeczy bądz niepotrzebnych bądź nawet szkodliwych także sztuki pisania i wygłaszania panegiryków, t… j… pochwał przesadnych na cześć rozmaitych dostojników. Co więcej wychodziły drukiem przepisy, jak się takie panegiryki układa. I tak, jeżeli naprzykład dostojnik pochodził z rodu zamożnego i doszedł szybko do godności, należało zazna- czyć, że z bogactw nie był dumny, a powodzenie zawdzięczał niezwykłym zdolnościom, jeżeli zaś wyszedł z rodu nie opływającego w dostatki i w póz'nym dopiero wieku zdobył znaczenie, należało uwydatnić, że sam sobie wszystka zawdzięczał, a nie zabłysnął rychło, bo się przyjmowaniu dostojeństw opierał i t… d… – choćby to wszystko było nieprawdą. Uczono więc w ten sposób od razu trzech rzeczy brzydkich: kłamstwa, uniżoności – i jeszcze napuszystości, bo pochwały te trzeba było wygłaszać w sposób szumny, dziwaczny, posługiwać się w nich niezwykłemi zestawie-
Gmach kollegium 00. Jezuitów we Lwowie.
niami, porównaniami i, o ile możności, mówić tak, by nie łatwo było mówiącego zrozumieć. Gęsto wypadało przeplatać mowę czy pismo wyrazami i zdaniami łacińskiemi, lub choćby z łaciny wziętemi.
Zdaje się jednak, że w zakładzie naukowym, do którego oddano Krasickiego, powiał już nowy duch pod wpływem zbawiennych reform wielkiego Konarskiego, który w założonej przez się szkole w r. 1740 zabronił bezmyślnego kucia na pamięć, bicia, powprowadzał nowe pożyteczne przedmioty, uczył obowiązkowości, patryotyzimu
W programie reformy kollegium jezuickiego z roku 1749 czytamy już o tem, że celem szkoły ma być „wyrobienie młodzieży na mężów kiedyś kościołowi, rzeczypospolitej i dobru publicznemu pożytecznych”, że należy zaznajamiać wychowanków z ustawami i ustrojem politycznym ojczyzny, „której miłość aby nad wszelką prywatę przekładali, usilnie zalecać im należy”. Wogóle polecał program wpajać w młodzież cnoty obywatelskie, a obrzydzać jej wszystko, co kazi prawego Polaka. Jeżeli piękne słowa programu wprowadzono istotnie w kollegium w czyn, w takim razie nie tylko w domu rodzicielskim, ale i w szkole Krasicki oddychał zdrowszem powietrzem, aniżeli ogromna większość współczesnych.
W szesnastym roku życia został Ignacy sierotą, bowiem w roku 1751 umarł kasztelan chełmski, ale dziećmi zaopiekowali się majętni i wpływowi krewni, najpierw ks. biskup Michał Kunicki, potem, po tego śmierci, magnat, „królik Rusi”, wojewoda kijowski Franciszek Salezy Potocki. Mając takiego protektora, sam potomek rodu znakomitego, otrzymywał Krasicki, choć jeszcze bez święceń kapłańskich – jak to się wówczas działo – rozmaite godności duchowne. Ks. biskup Czartoryski obdarzył go tytułem kanonika poznańskiego, w dwudziestym pierwszym roku życia dostał Krasicki kanonię kijowską, dwadzieścia dwa lata liczył, kiedy był już również kanonikiem przemyskim. Wnet też został proboszczem katedry przemyskiej dzięki prezencie Stanisława Augusta Poniatowskiego, wówczas starosty przemyskiego. Zyskiwał rozgłos kazaniami, a jedno z kazań, wygłoszone w Berdyczowie podczas koronacyi obrazu Najświętszej Panny, przechowało się do naszych czasów.
Mając lat 23, wyjechał kasztelanic-kanonik do Rzymu na dalsze nauki i dla zawiązania stosunków, wspierany funduszami przez rodzinę i przez możnego opiekuna. Funduszów trzeba było, bo Krasicki bywał w towarzystwach świetnych, więc wydatki miał znaczne. Ale też obracając się w kołach doborowych, nie tylko kształcił rozum, ale również nabierał wytworności, tej szlachetnej ogłady towarzyskiej, która jedna umysły i zyskuje życzliwość ludzką. Niezawodnie potomek rodu arystokratycznego, spokrewniony z dworami magnackimi, poznał sposoby obcowania z ludźmi już w domu, Rzym jednak, stolica świata, wielkie zbiorowisko umysłów najwykwintniejszych, okraszał stosunki towarzyskie wdziękiem, którego nie znano nawet na dworach „królików” polskich w czasach saskich.
W wynurzeniach, jakich wrażeń doznawał na widok bezcennych skarbów Rzymu, dzieł sztuki, świątyń, ruin, był Krasicki skąpy, pisał jednak w liście do opiekuna, że wobec oglądanych pamiątek „reszta widzianego w życiu” musi mu się wydawać „maluczką”. Wogóle zaś, mimo że czas upływał mu rozkosznie, tęsknił za Polską. W zadumę jednak, broń Boże, nie wpadał, w listach do rodziny spotykamy się z żartami, z dowcipami. Los zresztą sprzyjał kasztelanicowi – do piastowanych dostojeństw kościelnych przybyła w czasie pobytu w Rzymie godność ko-adjutora (pomocnika) opactwa wąchockiego.
Po trzyletnim pobycie w stolicy chrześcijaństwa powrócił Krasicki do Polski. Przy dokonanym przez matkę podziale majątku rodzinnego otrzymał trzy wioski i 3.900 złp… rocznie z dóbr dubieckich, a że obok tego miał dochody z beneficyów kościelnych, więc mógł prowadzić życie bardzo wygodne bez potrzeby liczenia się z groszem. W biedzie, wśród trosk zniknęłaby może ta pogoda duszy, którą Krasicki przyniósł z sobą na świat, w dostatkach swoboda umysłu nie zatraciła się, a dowcip, żartobliwość mogły się rozwijać i potęgować. Lgnęli też ludzie do młodego, pięknego prałata, podziwiali jego wytworność, olśnieni byli jego uprzejmością, zachwycali się eleganckimi dowcipami. Los zaś nie przestał i nadal opiekować się tem dzieckiem szczęścia. W czasie bezkrólewia, po śmierci Augusta III., Krasicki przybył do Warszawy i wówczas, jako spokrewniony z Potockimi, wszedł w bliższe stosunki z Ł zw. partya saską, która popierała na tron polski elektora saskiego Fryderyka Chrystyana, co więcej został
Ks. Ignacy Krasicki.
(Ze zbiorów Wolskiego).
Stanisława Poniatowskiego. Widocznie jednak ksiądz prałat nie rozgorzał bynajmniej namiętnością stronniczą, skoro równocześnie związał się serdeczną przyjaźnią właśnie ze Stanisławem Poniatowskim. Że dwaj ci ludzie po bliższem nawet sekretarzem prymasa Łubieńskiego, jednego z prze-wódzców saskiego stronnictwa, korespondował w sprawie elekcyi z opiekunem swym, wojewodą ruskim, i nawzajem od niego odbierał instrukcya. Stronnictwo saskie było przeciwne wyborowi króla „Piasta”, a w szczególności poznaniu się musieli znajdować przyjemność we wzajemnem obcowaniu, nikogo zdziwić nie może. Łączyły ich upodobania, wytworności dowcip, znajomość świata, wrodzona dobroć, a zapewne i myśli o potrzebie walki z ciemnotą, poprawy stosunków. To też gdy Poniatowski zasiadł w r. 1764 na tronie polskim, mianował Krasickiego swym kapelanem, a w dzień koronacyi, 25 listopada, wygłosił Krasicki kazanie, w którem, zapomniawszy o swej niedawnej przynależności do przeciwnego stronnictwa, winszował gorąco Stanisławowi Augustowi, że stał się „ojcem powszechnym”, „opiekunem poddanych”. Wyraził nadzieję, że teraz, z nastaniem nowych rządów, „mocny nad słabym przewodzić ustanie”, że wszyscy skupią się około króla, bo wzgląd ua szczęście ogółu każe „porządku szukać”, a porządku bez „udzielenia władzy” królowi nie będzie. Wystąpił więc Krasicki w kazaniu tem jako zwolennik reformy, podkreślał potrzebę wzmocnienia władzy królewskiej. Król sądził, że potrafi użyć swego kapelana do działań politycznych, i dlatego pragnął uczynić go osobistością wybitną, wpływową. Wystarał mu się o probostwo mościskie, o posadę kustosza katedry lwowskiej, wywarł nacisk, by go jako kustosza obrano deputatem na trybunał koronny (1765), a w tymże roku za wpływem króla otrzymał Krasicki nominacyę na prezydenta (duchownego) trybunału małopolskiego w Lublinie.
Przyznać trzeba, że na stanowisku tem okazał się pracownikiem znakomitym. Nie tylko nie szczędził sił i trudu, ale dbał o bezwzględną bezstronność, a przeciw nadużyciom występował surowo. Potrzeba zaś było tego w czasach, kiedy prawie wszystko można było zrobić protekcyą lub pieniądzmi. Obrazki z trybunału znajdziemy później w jednem z dzieł Krasickiego.
Jakkolwiek przewodniczenie w trybunale było zaszczytem niemałym, Stanisław August nie poprzestał natem odznaczeniu swego kapelana; ulubieniec królewski miał zasiąść na katedrze biskupiej, by wpływ jego mógł być tem potężniejszy. Żadna ze stolic biskupich nie była wprawdzie wolna, ale w Warmii w Heilsbergu biskupem był wówczas starzec przeszło siedmdziesięcioletni Grabowski, król więc postanowił wyrobić Krasickiemu koadju-toryę l) biskupstwa warmińskiego, ażeby po śmierci Grabowskiego mógł tem łatwiej zająć opróżnione miejsce. Trudności było sporo. Przedewszystkiem biskup Grabowski miał własnego kandydata na koadjutora, następnie biskup warmiński musiał posiadać obywatelstwo pruskie, a mógł zostać biskupem (czy koadjutorem) tylko kanonik kapituły warmińskiej. Grabowskiego zdołał król pozyskać, obywatelstwo pruskie Krasickiemu wyrobił, a ponieważ kanonii wolnej wówczas nie było, skłonił jednego z kanoników do ustąpienia za odszkodowaniem pieniężnem, i w październiku 1766 Krasicki obrany został przez kapitułę koadjutorem. Wtem w grudniu umarł biskup Grabowski, stolica warmińska została opróżniona. I oto, ponad wszelkie oczekiwanie, w roku 1766 Krasicki, licząc trzydzieści jeden lat życia, wyświęcony został na biskupa. Dodajmy, że równocześnie jako biskup został senatorem, otrzymał (jak każdy biskup warmiński) tytuł księcia, w dyecezyi swojej miał władzę nietylko kościelną, ale i polityczną, a roczny dochód jego wynosił 400.000 zł… p. Znaczeniem, dostojeństwem, majątkiem stanął istotnie teraz w rzędzie pierwszych osób w Polsce.
Związany stosunkami z królem, z dworem, nie spieszył się z wyjazdem do Heilsbergu. Zajrzał do swej stolicy dopiero po kilku miesiącach, ale na czas krótki, naglony do powrotu przez króla, który sądził, że będzie miał teraz w Krasickim pomocnika. Chodziło Stanisławowi Augustowi o to, by Krasicki stanął na czele stronnictwa królewskiego, popierał jego politykę, urabiał dla niej opinię. Nazwisko, dostojeństwo wysokie, dochody znaczne – wiedział o tem dobrze – działają zawsze na ludzi, a ele-gancya, niezwykła wytworność w obejściu młodego biskupa powinna była podbić serca nawet niechętnych. Krasickiemu -
1) Koadjutor biskupa, tyle co pomocnik, zastępca.
istotnie nic nie brakło, by odegrać wybitną, znaczącą rolę polityczną, i Stanisław August znał się na ludziach, gdy właśnie Krasickiego chciał uczynić jednym z prze-wódzców swej partyi. A raczej nie znał się – nie powinien był liczyć na niego. Młody biskup miał wszelkie dane, by odznaczyć się w działaniach politycznych, z wyjątkiem jednej: nie był wcale politykiem. I nietylko nie miał do polityki zmysłu, ale jej nie lubił, chciałoby się powiedzieć: nie uznawał. Czy to możliwe? czy w tych czasach smutnych, groźnych dobry Polak mógł usuwać się od zagadnień bieżących, związanych z losami kraju? Widoczne, że możliwe, skoro tak było. Krasicki ojczyznę kochał, dla króla żywił uczucia serdeczne, poprawy stosunków pragnął, tylko do działania nie był stworzony. A może i nie bardzo wierzył, by mógł działać skutecznie? Może też polityce królewskiej ślepo nie ufał? Nie odpowiemy na te pytania, dość, że od czynnej roli usuwał się zręcznie, stosunków z królem nie zrywał, ale zobowiązać się do niczego nie chciał i ostatecznie, choć senator Rzeczypospolitej, nie zaważył wpływem swoim na losach kraju ani w smutnych czasach zawiązanej przez posła rosyjskiego Repnina konfederacyi radomskiej (1767), ani wówczas, gdy senatorów polskich, sprzeciwiających się woli carowej, żołnierze moskiewscy wywozili do Kaługi, ani wtedy, gdy przeciw jawnemu gwałtowi porwał się naród do broni i utworzył… konfederacyę barską (1768). W czasie tym wyjechał nawet Krasicki do Paryża. Wiemy, że konfederaci ulegli przemocy. Osłabienie zupełne Polski, skutek czteroletniej wojny, było dla tych, którzy na to osłabienie czekali, znakomitą sposobnością do zagarnięcia części ziem polskich.
W r. 1772 w Petersburgu podpisany został akt pierwszego rozbioru. Rosya zabrała Białą Ruś po Dniepr i Dźwinę i Inflanty, Austrya Ruś Czerwoną i część Małopolski, król pruski Fryderyk II. Prusy królewskie i Warmię. Biskup Krasicki stał się odtąd poddanym króla pruskiego.
I przeniósł się do stolicy swojej w Heilsbergu. Co czuł wówczas, co myślał? Czy rozpaczał, czy ręce łamał? Że cios, który ugodził w ojczyznę, wstrząsnąć nim musiał, to nie ulega wątpliwości, ale na zewnątrz tego Krasicki nie pokazał. Zapewne nie chciał pokazać. Są natury, które żal, ból ukrywają, aby ich nie posądzano o słabość i ażeby nie być dla drugich widowiskiem. Krasicki należał do takich natur. Fryderyk II. nie doznał tej przyjemności, by mógł dojrzeć na twarzy biskupa warmińskiego smutek czy rozpacz. Zresztą Krasicki, jak i inni z współczesnych, patrzeć mógł na zabór jako na nieszczęście chwilowe, do powetowania. Straciła była przecie Polska Kamieniec Podolski, a odzyskała go, straciła już raz (w XIII. wieku) i Warmię, a odebrała ją za Kazimierza Jagiellończyka. Co oręż zdobędzie, można orężem odzyskać, byle mocy wewnętrznej nie brakło, byle odrodzić się duchowo. I tej pracy nad odrodzeniem moralnem narodu właśnie poświęci Krasicki swe życie.
Ktoby jednak wyobrażał sobie Krasickiego w owych czasach jako mędrca zadumanego nad sposobami ratowania duszy narodu, ten również pomyliłby się bardzo. Że myślał nad sprawami ważnemi, na to mamy dowody, że przytem równocześnie potrafił rozkoszować się widokiem pięknej natury, znajdować upodobanie w miłem towarzystwie, błysnąć nawet dowcipem, na to znów pozostawił dowód sam Krasicki w liście z Heilsberga, pisanym do siostry, na poły prozą, na poły wierszem.
Pałac biskupi w Heilsbergu, właściwie obszerny zamek, zbudowali i zamieszkiwali ongiś Krzyżacy. Krasicki w liście opisuje owe izby sklepione, baszty, wieże i ganki staroświeckie, podziw budzące, ale dodaje, że w czem innem objawił się „istotny sposób myślenia” założycieli zamczyska, mianowicie
„Starowni o dostatki, zbiór jadła, napojów, Więcej piwnic, spichlerzów mieli, niż pokojów”.
Powiada, że mu dobrze w tym zamku i nie zazdrości
Ignacy Krasicki. 2
nawet największym z pośród wielkich zmarłych jakichkolwiek czasów:
„Wielcy! cóż z tego? ja im nie zazdroszczę, Byli, ja jestem. Śpię, piję i jadam;
Przebiorę miarę, więc się i przeposzczę, I znowu wesół jem, piję i gadam…
Dzień upływa mu na przechadzce po ogrodzie pałacowym, na pogawędce z dobranem towarzystwem, na pracy w bibliotece, a
„Gdy się zbiera ku zachodu, Idą drudzy do ogrodu, A ja w pole między zboże, Tam, gdy w bróździe się położę, Słucham, jak ptaszęta nucą, Jak się godzą, jak się kłócą.
Rosa pada, czas się chłodzi, Zorze gasną, księżyc wschodzi".
„Słodka” to pora, najmilsza z dnia całego.
Tyle Krasicki w liście tym o sobie. Ani słowa o tem, jak godzi obowiązki Polaka z obowiązkami poddanego pruskiego, czy, patrząc na pałac biskupi, nie pomyśli, że Heilsberg już nic w Polsce leży, że tam w tych murach rezydowali kiedyś Hozyusz, Kromer?… Smutku, przygnębienia ani śladu. Znamię to pokolenia, a w szczególności Krasickiego. Tego typu ludzie, co książę-biskup, potrafią uśmiechać się ironicznie, szydzić, oburzyć się wreszcie, żalić się nie będą. Jeśli zaś nawet wypowiedzą, co ich boli, to pod przenośnią, jakby nie o sobie mówili, lecz o kimś trzecim, jakby się bali, by ich któś nie posądził o czułostkowość. Znamy takich ludzi, nic brak ich i dzisiaj. Zazwyczaj posądza się ich o brak serca i zazwyczaj – niesłusznie.
II.
Praca Krasickiego w czasopiśmie „Monitorze”. – Poematy żartobliwe: szeidos pieśni dziesięć, Monachomachia, Antimonachomachia.
List do siostry nie był pierwszym utworem literackim Krasickiego. Próbował sił swych już przedtem, bardzo wiele zaś drukował w „Monitorze”, czasopiśmie, które wychodziło w Warszawie od r. 1765 z początku raz, poźniej dwa razy tygodniowo. Poświęcone było to pismo poprawie życia i stosunków (w owych czasach zbudziła się już była myśl reformy społecznej i politycznej), karcił więc „Monitor” wady narodowe, przesądy, żądał zmian w sposobie wychowywania, poruszał sprawę ludu i mieszczan i t… d., a wszystko w sposób żywy, zajmujący, biorąc wzór z podobnego pisma angielskiego. Owoż Krasicki „ który był wogóle bardzo gorliwym współpracownikiem „Monitora”, zapełnił cały tom zr. 1772 własnymi artykułami, bądź oryginalnymi, bądź tłumaczonymi. Wtedy r kiedy w sposób lekki opisywał próżniacze swe, myślećby można, życie w Heilsbergu, poświęcone jakoby tylko wygodom i przyjemnościom, wtedy właśnie pracował bardzo gorliwie i wytrwale i drukował szereg rozpraw o obowiązkach człowieka wobec Boga, o potrzebie miłości bliźniego, o konieczności i sposobach wyrabiania w sobie cnoty szczerości, umiarkowania, oszczędności, ośmieszał zaś marnotrawstwo, pijaństwo, obłudę, nieuczciwość, wołał o należyte spełnianie obowiązków przez urzędników publicznych i t… d. Słowem ten człowiek elegancki, uśmiechnięty, pogodzony zupełnie – jakby się zdawało – z losem, pracował najszczerzej, z podziwu godnym zapałem nad przekształceniem wewnętrznem narodu, mniemając słusznie, że reformę poczynać trzeba od podwalin, od wykorzenienia wad, nałogów, grzechów, które sprowadziły rozkład, niemoc i klęskę. I dziś z tych artykułów Krasickiego wiele skorzystaćby można, cóż wówczas, gdy rozwielmożnione było zło, a sumienia ludzkie milczały.
Czasem zaś, mniemaćby można, chodziło Krasickiemu tylko o wywołanie śmiechu, tymczasem, gdy czytamy utwór uważnie, spostrzegamy, że Krasicki chciał bawić czytelnika (i sam się bawił), ale równocześnie potrącał o zagadnienia bynajmniej nie błahe. Weźmy do rąk pierwszy większych rozmiarów poemat księdza biskupa p… t. Myszeidos pieśni dziesięć (wyd. w r. 1775). Treść zabawna, nawet trochę dziwaczna: walka myszy i szczurów z kotami, król Popiel zakochany zrazu w rodzic mysim, a potem popierający plemię kocie, za co przez zastępy myszy i szczurów okrutnie pogryziony i pożarty, straszna śmierć kota Filusia i jego żałosne pogrzebanie i t… d. Oto stoją już naprzeciw siebie waleczne roty: kotami przewodzi słynny kocur Mruczysław, piszczącymi zaś pułkami myszy i szczurów sam król (ogoniasty) Gryzomir:
Nie tak mnogością straszny, jak wyborem, Mruczysław swoje animuje 1) koty. Wzywa do sławy i punktu honorem Wzbudza poddanych-do wojennej cnoty. Gryzomir wzajem, tymże idąc torem, Swym wojownikom dodaje ochoty. Z obu stron, skoro dane tylko hasło, Kocie i mysze wojsko razem wrzasło.
Miauczących kotów przeraźliwa wrzawa. Szczurów odważnych pisk słychać ochoczy.
–-
1) dodaje im duch;!…
Pobojowisko okrywa kurzawa, Gęstym tumanem wojowników mroczy, Wzmaga się coraz bitwa straszna, krwawa, A potokami krwi ziemia się broczy; Zamiast kunsztownej z stali armatury 1), Broń stron obudwóch: zęby i pazury.
Na czem polega tu dowcip? Oto natem, że o rzeczy nieprawdopodobnej, a gdyby nawet, przypuśćmy, możliwej, to bardzo błahej, autor opowiada w sposób poważny, jak gdyby sam był przejęty rolą dzielnego Mruczysława, jak gdyby i jego unosił zapał na myśl o wrzasku kociego i mysiego wojska. I autor zawsze jest tak pozornie poważny. Nawet, gdy kpi w najlepsze, robi minę filozofa, wygłaszającego wzniosłe prawdy. Armia szczurza i mysia (w tym pierwszym boju) rozprószona, Gryzomir patrzy z przerażeniem na rozsypkę swych szyków,
„A czując, że go los okropny czeka, Gdy nadaremnie łaje, prosi, woła Przynajmniej żeby szli za jego śladem, Sam do ucieczki najpierwszym przykładem.
Dzielnaż to przecie rzecz monarchów czyny! Skoro król uciekł, wszyscy za nim w nogi. Każdy do swojej pospiesza krainy…"
„Dzielnaż to przecie rzecz monarchów czyny…” Wszakże widzimy, któżby wątpił? Jak nadzwyczajnie prze cie poskutkował przykład dany przez Jego Królewską Mość…
Żartobliwe poematy opisowe znane były oddawna: w starożytnej Grecyi (tam istniał poemat o wojnie szczurów z żabami), później we Włoszech, za czasów Krasickiego we Francyi. W jednych z tych poematów chodziło tylko o wywołanie śmiechu, w innych o schłostanie jakiejś wady, nawet o wpłynięcie na poprawę obyczajów jakiegoś stanu. Krasicki także połączył zabawne z poży -
1) uzbrojenia.
tecznem. Wprawdzie trudno zgodzie się na domysły, jakoby Popiel miał przedstawiać Stanisława Augusta, myszy – Polaków, koty – Moskali, Mruczysław – posła rosyjskiego Repnina i t… d., ale nie ulega wątpliwości, że, pisząc tę epopeję mysią, Krasicki od czasu do czasu dotykał współczesnych stosunków polskich. 1 tak, przedstawiając obrady senatu mysio-szczurzego (w pieśni drugiej), miał z pewnością na myśli podzielony na wrogie stronnictwa senat polski, a rada wojenna na dworze króla Popiela – toć to sejmy Rzeczypospolitej. Członkowie rady zabierają głos:
Różnią się w radzie, i nie bez przyczyny. Podskarbi gani kanclerzowe zdanie, Kanclerz w marszałku wynajduje winy, Hetmani radzą spieszne wojowanie, Trwa wrzawa więcej jak cztery godziny. Tamten, ażeby daremnie nie siedział, Chwali, lub gani, co drugi powiedział.
Przychodzi zbierać wota 1) rozstrzelane, Ażeby wiedzieć, co skonkludowali2). Na wzór umysłów zdania pomieszane: Pokazało się, iż darmo gadali.
„Nie bez przyczyny” różnią się w radzie, pewno, bo kanclerz jest osobistym nieprzyjacielem marszałka, a podskarbi kanclerza, i nic uradzili nic, bo nie szło im o rzecz, ale o siebie, wymową popisywać się chcieli, zwalczać swych przeciwników. Gorzka, ale niestety zasłużona satyra. Istotnie „ważne” były przyczyny ustawicznej niezgody i bezpłodności obrad…
A gdy trzeba było znaleźć winowajcę, znachodzono go bez trudu. Któż był winien wszystkim niepowodzeniom płynącym z anarchii? Magnaci? szlachta? małostkowość przewódzców lub głupota? Gdzież tam – król!
–-
1) głosy.
2) do jakiego doszli wniosku.
„Ciężka rzecz dostać poddanych życzliwych, Zraża podległość prawo rozkazania. Już się przebrało na sługach poczciwych, Sama nierówność wstrętem od kochania.
Pan wszystkim winien, wszystkim w odpowiedzi: Dlaczegóż winien? bo najwyżej siedzi".
Doprawdy w tym żartobliwym poemacie tyle jest rozsianych myśli mądrych, uwag trafnych, głębokich nawet, że nie dziwi nas znalezienie w nim zwrotki poświęconej najwznioślejszemu z uczuć ziemskich: miłości ojczyzny:
„Święta miłości kochanej ojczyzny, Czują cię tylko umysły poczciwe! Dla ciebie zjadłe smakują trucizny, Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe! Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny, Gnieździsz w umyśle rozkosze prawdziwe! Byle cię można wspomódz, byle wspierać, Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać!”
Dziś, po płomiennych uniesieniach Mickiewicza i innych wielkich poetów, którzy pragnęli Polskę „dźwignąć, uszczęśliwić”, „zadziwić” nią świat cały, zwrotka ta wydać się nam może nieco chłodną, ale każde pokolenie inaczej wyraża swe uczucia, a gorętszego wyrazu miłości Polski niema w całej poezyi ośmnastego wieku. To też nic dziwnego, że zwrotki tej uczono się współcześnie na pamięć, śpiewano ją, a w szkole korpusu kadetów polskich była ona umieszczona na karcie w miejscu dla wszystkich widocznem, jako hasło, jako wyznanie wiary młodzieży. Zapomniano o niej wówczas dopiero, gdy legiony zanuciły pieśń nową: marsz, marsz Dąbrowski…
W „Myszeidzie”, choć poematu tego wcale nie zaliczamy do najpiękniejszych utworów Krasickiego, autor wypowiedział się doskonale: uśmiechał się, ironizował, prawił dowcipy, zgrabne, czasem doskonałe („Mimo wszystkie naszej płci zalety, My rządzim światem, a nami kobiety"), a równocześnie wtrącał zdania o sprawach bardzo ważnych, dawał karm do rozważań o zagadnieniach politycznych, społecznych, moralnych. Czy lekka szata była pozorem tylko, zachętą dla czytelników? Z pewnością nie. Książę biskup był – widzieliśmy to – z natury skłonny do wesołości, lubił elegancki żart, chętnie pochwytywał śmiesznostki, nie przeszkadzało mu to jednak i samemu zajmować się tem, co obchodzić musiało prawego Polaka i obywatela, i drugich uczyć ich obowiązków.
Znaczenie Myszeidy polega jednak może mniej na treści a więcej na formie, na kształcie zewnętrznym. Po wierszydłach z czasów saskich, po pierwszych nie zawsze udatnych próbach z doby stanisławowskiej, język Myszeidy żywy, pełen jasności, prostoty, czasem prawie wytworny, był taką nowością, że wydawać się mógł niemal objawieniem nieznanego piękna. Wykształcił Krasicki mowę swą na wzorach francuskich – wszyscy pisarze ówcześni w Polsce wpatrywali sic we Francyę jako w nauczycielkę rozumu i piękna – ale zasługą jego pozostanie, że z nauki tak dobrze skorzystał. Zerwał z saską napuszystością, ozdobnością przesadną, z gmatwaniną myśli, z mieszaniem słów obcych, a dał cacko naturalności, przejrzystości. Prawda, w szesnastym wieku pisano polszczyzną przepiękną, mieliśmy przecie Kochanowskiego, a w siedmnastym Potocki rozlewał wprost nieprzebrane skarby barwności, tężyzny języka, ale o Kochanowskim v. latami prawie zapomniano, a Potockiego wspaniała „Wojna chocimska” nie była znana. A i o tem pamiętać należy, że nawet u największych poprzedników Krasickiego nie było tej lekkości, elegancyi, swobody, ktorą on dopiero wniósł do piśmiennictwa. Jak piękny zaś jest język, tak i wiersz gładki, hez zarzutu. Czytamy też Myszeidę dziś jeszcze nawet, hez zachwytu oczywiście, ale z przyjemnością.
Myszeida nie była jedynym żartobliwym poematem
Krasickiego, owszem rychło po niej (zdaje się w r. 1778) wydał autor nowy utwór żartobliwy p. 1. Mona choinach ia, t… j… wojna mnichów.
Po wojnie myszy z kotami wojna Karmelitów z Dominikanami!… Nie lękajmy się, walka wcale nie krwawa, nie padnie w „Monachomachii” nikt na placu boju, broń zresztą, którą się tam walczy, nie zabija, są to tylko słowa, a w braku słów księgi, mogące co najwyżej guza nabić, i nie krew się leje, lecz wino… Takie poematy, jak wspomnieliśmy już, były modne we Francyi, jeden z autorów francuskich przedstawiał walkę kanonika ze sługą kościelnym. Krasicki poszedł w tym wypadku za modą. Chciał wyśmiać złych, nie spełniających obowiązków zakonników, a przez wprowadzenie typów budzących wesołość ubawić czytelnika i – równocześnie – wpłynąć na poprawę tych, których „boje” opiewał. Tak przynajmniej sarn głosił:
„I śmiech niekiedy może być nauką, Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa, I żart, dowcipną przyprawiony sztuką, Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa…tt
Czy właściwą obrał drogę, jeśli mu chodziło o „naukę?” Dziś trudno sobie nawet wyobrazić, by dostojnik kościelny, biskup, „natrząsał się” z zakonników, choćby sposób ich życia wymagał poprawy. Ale inne to były czasy, i, co dziś wywołałoby zdumienie, to wówczas poczytano tylko za niewłaściwość. Krasicki sam, kiedy pisał poemat, nie widział tej niewłaściwości. Zwracając się jakoby do księdza przeora, kończy poemat:
„Czytaj i pozwól: niech czytają twoi,
Niech się z nich każdy niewinnie rozśmieje,