Ile trzeba zarabiać, żeby być szczęśliwym? Oraz 12 innych pytań o ekonomię i naszą przyszłość - ebook
Ile trzeba zarabiać, żeby być szczęśliwym? Oraz 12 innych pytań o ekonomię i naszą przyszłość - ebook
Obawiasz się, że ZUS zbankrutuje i nie dostaniesz emerytury?
Że sztuczna inteligencja uczyni Twój zawód zbędnym?
Że z powodu katastrofy klimatycznej obudzisz się w świecie z Mad Maxa, gdzie z kałasznikowem w ręce będziesz bronił swojej studni z wodą?
W badaniach opinii Polacy konsekwentnie twierdzą, że sytuacja w naszym kraju zmierza w złym kierunku. Tymczasem rzeczywistość okazuje się często dużo lepsza, niż nam się wydaje. Analizy trendów dowodzą, że żyjemy w najlepszej Polsce w historii – najbardziej dostatniej, najbezpieczniejszej, zapewniającej najwyższy standard życia.
Myślisz, że ciężką pracą ludzie się bogacą, a biedni są leniwi?
Postrzegasz siebie jako klasę średnią?
Uważasz, że w Polsce są za wysokie podatki?
Wszystkie największe fortuny na świecie powstały przypadkiem. Najbardziej na naszą zamożność (lub biedę) wpływa miejsce urodzenia. Dochodowy próg wejścia do klasy wyższej w Polsce jest zawieszony niżej, niż sądzisz. Do tego z globalnej perspektywy prawdopodobnie należysz do ekonomicznej elity! A podatki w Polsce – na tle innych krajów europejskich – są co najwyżej średniej wysokości.
Dlaczego o tym nie słyszeliście? A nawet jeśli słyszeliście, to nie pamiętacie? Kamil Fejfer i Łukasz Komuda, dziennikarze i popularyzatorzy ekonomii, twórcy kanału „Ekonomia i cała reszta”, pokazują, że myślimy o rzeczywistości w bardzo uproszczony sposób.
Kategoria: | Ekonomia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6929-3 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego myślimy, że jest gorzej, kiedy jest coraz lepiej?
Jak sądzicie, czy – ogólnie rzecz biorąc – sytuacja w Polsce zmierza w dobrym czy w złym kierunku? Zanim przejdziemy dalej, przebijmy ten balon: najpewniej sytuacja w naszym kraju będzie się poprawiać. Odpowiedzi na pytanie, skąd to wiemy, udzielimy za (dłuższą) chwilę. Myśleliście, że zmierzamy wprost do piekła? Jeśli tak, to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że nie jesteście zwolennikami partii rządzącej. Bez względu na to, kiedy czytacie tę książkę i kto obecnie rządzi. To również wyjaśnimy.
Teraz przyjrzyjmy się społeczno-gospodarczej rzeczywistości. A raczej rozjazdowi między tym, co ludzie myśleli, że się stanie, a tym, co naprawdę w Polsce się wydarzyło. Pytanie o kierunek zmian od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku cyklicznie zadaje CBOS¹. Z wyjątkiem ledwie kilku lat w ciągu ostatnich z górką trzech dekad znaczna większość Polaków myślała, że w Polsce będzie coraz gorzej.
W raporcie CBOS z marca 2023 roku ponad połowa ankietowanych (54 procent) uważała, że sytuacja w naszym kraju zmierza w złym kierunku. Tylko jedna trzecia badanych (30 procent) sądziła, że będzie się ona poprawiać.
Czy ogólnie rzecz biorąc sytuacja w naszym kraju zmierza w dobrym czy też w złym kierunku?
Zródło: CBOS. Usunięto odpowiedź „trudno powiedzieć”.
A jak wyglądały fakty? Czy przez ostatnie 30 lat, ogólnie rzecz biorąc, sytuacja w naszym kraju zmierzała w dobrym czy też w złym kierunku? Jak mawiają Anglosasi – _long story short_: sytuacja w naszym kraju naprawdę zauważalnie się poprawiała. Tu oczywiście od razu pojawia się pytanie o kryteria. Jednakże chyba wszyscy, którzy mają więcej niż 30 lat, pamiętają, że Polska sprzed dekady, nie mówiąc o dwóch lub trzech dekadach, była krajem o wiele biedniejszym i po prostu gorszym do życia.
Jesteśmy bogatsi, zdrowsi i bezpieczniejsi
Zacznijmy więc od produktu krajowego brutto: wskaźnika, który doczekał się bogatej, zróżnicowanej i często zasłużonej krytyki. Głosy krytyczne na temat tej miary będą się zresztą przewijać na stronach tej książki. W tym miejscu ograniczymy się jedynie do krótkiej wzmianki o tym, że znamy krytykę PKB i sami w naszych dziennikarskich tekstach oraz w naszym podcaście i na youtube’owym kanale „Ekonomia i cała reszta” dołożyliśmy do niej swoje trzy grosze.
A więc z kronikarskiego obowiązku: produkt krajowy brutto na głowę w Polsce rośnie niemal nieprzerwanie od początku lat dziewięćdziesiątych². W 1995 roku PKB _per capita_ z poprawką na siłę nabywczą (czyli po uwzględnieniu tego, ile w danym kraju można kupić za daną sumę pieniędzy) wynosił nieco ponad 12 tysięcy dolarów. W roku 2022 było to już ponad 36 tysięcy dolarów, trzy razy więcej.
Od 1991 roku, kiedy to Polska zanotowała bardzo wyraźny spadek PKB, jedynym rokiem, kiedy wskaźnik ten się zmniejszył, był pandemiczny 2020 rok. Wielu z nas tego spadku zresztą nawet nie odczuło, co wynikało z kilku powodów. Po pierwsze (i najbardziej oczywiste), nasze głowy były zajęte pandemią, obawą o zdrowie i życie nasze oraz naszych bliskich. Po drugie, mieliśmy do czynienia z lockdownami, które zamknęły nas w domach i części z nas uniemożliwiły wydawanie pieniędzy na jedzenie w mieście, wypady urlopowe i wyskoki na koncerty czy do kina. Po trzecie, wprowadzono przecież tarcze antycovidowe, w trakcie których rząd (nie tylko polski przecież) _de facto_ wypłacał ludziom pensje. Po czwarte, co jest związane z poprzednim punktem, sytuacja covidowa była wyjątkowa. Zazwyczaj ze spadkiem PKB idzie wyraźny wzrost bezrobocia. W przypadku lockdownów udało się tego uniknąć, co nastąpiło między innymi dzięki antycovidowym tarczom.
Polski PKB _per capita_ z poprawką na siłę nabywczą (1990–2022)
Zródło: Tradingeconomics.com / Bank Swiatowy
PKB to oczywiście nie wszystko. To tylko (lub aż) miara przepływów finansowych w gospodarce. Jak podnoszą jego krytycy – PKB rośnie, kiedy dochodzi do wypadku samochodowego. Ktoś musi wypłacić odszkodowanie, samochód odstawia się do mechanika, poszkodowani trafiają do szpitala, a usługi medyczne wliczają się do PKB i tak dalej.
Krytyka PKB doprowadziła do stworzenia miar alternatywnych, które nie tyle są miarami przepływów w gospodarce, ile starają się pokazać poziom dobrostanu społeczeństw. Jedną z takich miar jest Human Development Index (HDI, Wskaźnik Rozwoju Społecznego) tworzony przez ONZ.
Jego historia sięga początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i prac pakistańskiego ekonomisty Mahbuba ul Haqa. Badacz ten stworzył miarę wychodzącą poza jeden wskaźnik ekonomiczny. HDI zawiera w sobie trzy podwskaźniki: oczekiwaną długość życia, liczbę lat edukacji otrzymanej przez mieszkańców danego państwa i dochód narodowy na głowę jego mieszkańca.
HDI przyjmuje wartości od 0 do 1. W rzeczywistości żaden kraj nie osiąga wartości krańcowych. Najgorzej rozwinięte kraje, państwa upadłe, takie jak Południowy Sudan czy Czad, uzyskują wartości poniżej 0,4. Najwyżej rozwinięte, takie jak Szwajcaria i Norwegia, osiągają wartości powyżej 0,96. Gdzie się mieści Polska? Osiągamy HDI na poziomie niemal 0,88. Czy to dużo? Tak! Według ONZ jesteśmy krajem o „bardzo wysokim poziomie rozwoju społecznego”³.
To teraz prześledźmy trend. Bo to właśnie trendy pomogą nam doprecyzować odpowiedź na pytanie, czy Polska zmierza „w dobrym czy w złym kierunku”. W 1990 roku Polska osiągała HDI na poziomie 0,71. To wynik zbliżony do dzisiejszej RPA, Jamajki czy Indonezji. Poza wzrostem PKB rośnie też syntetyczny wskaźnik społecznego dobrobytu.
Inną istotną sprawą jest fakt, że uśredniony globalny HDI w ciągu ostatnich 30 lat również rósł. Co bynajmniej nie oznacza, że bogaciły się tylko kraje zamożne i one ciągnęły wskaźnik w górę. W większości wspomnianego okresu HDI rok do roku rósł (lub utrzymywał się na takim samym poziomie) w przypadku 80–90 procent krajów. Wyjątkiem był covidowy rok 2020, kiedy mieliśmy do czynienia z globalnym jego spadkiem – pierwszym od momentu rozpoczęcia jego szacowania. W 2021 roku widoczny był już powrót na stare tory postępu. Także w 2022 roku, mimo wojny w Ukrainie, ponownie odnotowano globalny wzrost Wskaźnika Rozwoju Społecznego.
Polski wskaźnik rozwoju społecznego (lata 1991–2021)
Zródło: Ourworldindata.org
Przyjrzyjmy się innym miarom. Najpierw płacom, a później nieco szerszej kategorii, czyli dochodom. Od 1993 roku średnia pensja w naszym kraju rosła – mamy na myśli wypłaty z korektą o inflację. Ale tu znów na wykresach odbiły się covid oraz wojna, załamując rosnącą od trzech dekad linię.
Wiemy już, że rok 2022 był pierwszym rokiem od początku lat dziewięćdziesiątych, w którym mieliśmy do czynienia z realnym spadkiem przeciętnego wynagrodzenia. Wzrost płac nie nadążył za wzrostem cen, nasze wypłaty więc – uśredniając – straciły na wartości. Mówiąc wprost – zbiednieliśmy względem 2021 roku. Wskaźnik realnego średniego wynagrodzenia obniżył się w 2022 roku o ponad 2 procent⁴.
Płace nie oddają całego krajobrazu ekonomicznego. Przecież część z nas nie pracuje, część pracuje na umowach cywilnoprawnych, czyli na umowach o dzieło lub zleceniach (czego GUS nie widzi, zliczając średnie pensje), część wynajmuje komuś mieszkania, z czego również czerpie korzyści finansowe. Nieco szerszą i bardziej precyzyjną kategorią jest tak zwany dochód rozporządzalny. Wlicza się do niego zarówno zarobki z pracy, jak i na przykład transfery socjalne (między innymi zasiłki) czy zyski z prowadzenia działalności gospodarczej, a odejmuje podatki i składki. I tu z pomocą przychodzi nam Główny Urząd Statystyczny⁵.
Dochód rozporządzalny jest zazwyczaj liczony dla gospodarstw domowych. Dlaczego? Ponieważ to właśnie w gospodarstwach domowych żyjemy i to w nich dochody są dzielone między poszczególnych domowników. Jak wiemy, dzieci w Polsce nie zarabiają, a mimo to należy je zliczać w statystykach dochodowych i wydatkowych. Chociaż nie pracują, to powinny jeść i mieć w co się ubrać.
W 2021 roku dochód rozporządzalny na osobę w gospodarstwie domowym wzrósł realnie o 2,2 procent w porównaniu z dochodem z 2020 roku. Realnie, to znaczy z poprawką na inflację. Nominalnie wzrósł bowiem o 7,4 procent. Wynosił on – średnio – 2062 złote. Jak zauważa GUS, sytuacja gospodarstw domowych – uśredniając – poprawiła się pomimo trwającej pandemii COVID-19! Wysoka inflacja odbiła się na dochodzie rozporządzalnym dopiero w kolejnym roku: spadł on realnie o 2,6 procent, mimo nominalnego wzrostu o 11,4 procent⁶.
Patrząc jednak na generalny trend, dochód rozporządzalny w naszym kraju rośnie przynajmniej od końca ubiegłego tysiąclecia. A prawdopodobnie – znacznie dłużej, co najmniej do połowy lat dziewięćdziesiątych, jednak w upublicznianych online zasobach GUS dostęp do wielu danych z ubiegłego wieku jest ograniczony. W 1999 roku jego wartość na głowę wynosiła 560 złotych. Przez 23 lata nominalnie wzrósł on więc czterokrotnie – do 2250 złotych. Z poprawką na inflację – o 100 procent. Oznacza to, że przez nieco ponad dwie dekady nasze realne dochody się podwoiły!
W 1999 roku udział wydatków w dochodzie wynosił ponad 98 procent. W 2022 zmniejszył się do niespełna 66 procent. Co to znaczy? Że resztę, owe około 34 procent dochodu, gospodarstwa domowe mogły oszczędzić lub zainwestować.
Jeśli zastanawiacie się, czy to przypadkiem nie jest tak, że uśrednione dochody ciągną w górę najzamożniejsi, to tak się nie dzieje. Bogacimy się prawie wszyscy. To „prawie” niech zostanie wam w pamięci, jeszcze do tego wrócimy.
Wzrost dotyczy zresztą nie tylko dochodów. Oddajmy głos analitykom Głównego Urzędu Statystycznego: „Z roku na rok systematycznie rośnie średnia powierzchnia mieszkań w Polsce. Przeciętne gospodarstwo domowe w 2022 roku zajmowało mieszkanie o powierzchni 86,2 m², składające się z 3 pokoi, i w porównaniu z 2010 r. powierzchnia ta wzrosła o 12,9 m². Na jedną osobę w gospodarstwie przypadało średnio 29,4 m² powierzchni użytkowej oraz 1 pokój (w 2010 r. – 26,1 m² powierzchni użytkowej oraz 1 pokój)”⁷.
Poziom przeciętnych miesięcznych dochodów i wydatków na 1 osobę w gospodarstwach domowych oraz udział wydatków w dochodzie rozporządzalnym (2004–2022)
Zródło: GUS
A jak wyglądała sprawa posiadania niektórych przedmiotów w gospodarstwach domowych w 2006 i 2022 roku? W 2006 roku niecałe 50 procent gospodarstw domowych miało urządzenie do odbioru telewizji satelitarnej. W roku 2022 było to 60 procent. W 2006 roku komputer posiadało 44 procent gospodarstw, w roku 2022 już 77 procent. Zmywarkę do naczyń miało odpowiednio 6 procent i 53 procent, a samochód: 50 procent i 73 procent. Jak wspomnieliśmy wcześniej, bogacimy się prawie wszyscy. Żyje nam się lepiej.
Zróbmy wycieczkę poza ekonomię. Zapewne słyszeliście o tym, że polskie drogi są niezwykle niebezpieczne. Cóż, z pewnością nie są najbezpieczniejsze na świecie. Ale znów – są znacznie bezpieczniejsze, niż były dekadę lub dwie temu. W 2022 roku w Polsce doszło do ponad 21 tysięcy wypadków drogowych. W roku 2002 było ich 53 tysięcy⁸! W dwie dekady ich liczba spadła więc o połowę.
Liczba ofiar wypadków drogowych spadała jeszcze gwałtowniej. W 2002 roku życie straciło w nich prawie 6 tysięcy osób. W 2022 roku były to niecałe 2 tysiące, a to spadek o blisko 70 procent.
Jeśli cofniemy się do początku lat dziewięćdziesiątych, spadki będą jeszcze większe. Liczba zabitych zbliżała się wtedy do 8 tysięcy osób. W tym samym czasie po naszych drogach poruszało się około 6 milionów aut osobowych. W roku 2022 było ich już 26 milionów, jeśli wierzyć danym GUS i z Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców, lub blisko 20 milionów, jeśli zaufać Instytutowi Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar!⁹ Nasze drogi są więc niemal nieporównywalnie bezpieczniejsze niż trzy dekady temu przy gigantycznym wręcz wzroście liczby samochodów osobowych.
Żeby było jasne: nie rozstrzygamy, czy taka liczba aut jest optymalna lub pożądana. Znamy argumenty przeciw „samochodyzacji” kraju i ze sporą częścią z nich się zgadzamy. Chcemy jednak pokazać pewną niezwykle wyraźną i pozytywną tendencję: mimo wzrostu liczby aut znacznie spadła liczba zgonów na drogach. Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?
W złożonych systemach nigdy nie ma jednej przyczyny danego zjawiska. Będziemy o tym was zresztą przekonywać na kolejnych kartkach tej książki. Z pewnością rolę odegrały tu gigantyczne inwestycje w jakość infrastruktury drogowej. Część z was zapewne pamięta, że jeszcze na przełomie wieków temat „kiepskich dróg” był jednym z ważniejszych w debacie publicznej. Dzisiaj właściwie z niej zniknął, ponieważ, no cóż, problem ten został w znacznym stopniu rozwiązany – przynajmniej jeśli chodzi o główne trasy na obszarze województw, a nawet powiatów. Obecnie rozmawiamy coraz częściej nie o jakości nawierzchni czy liczbie kilometrów ekspresówek i autostrad, ale o dobrostanie mieszkańców miast w związku z ruchem samochodowym. Temat ten w zasadzie nie istniał dwie dekady temu. Dlaczego? Ponieważ wówczas na dziurawych i wąskich drogach, mimo mniejszego natężenia ruchu, ginęło trzykrotnie więcej ludzi. I to było problemem znacznie bardziej palącym niż jakość życia w mieście – nawet jeśli składnikiem tej jakości jest także bezpieczeństwo jego mieszkańców.
Kolejne rzeczy, które przyczyniły się do większego bezpieczeństwa, to z pewnością wzrastające standardy produkcji samych samochodów – często wymuszane państwowymi regulacjami. I to, że Polaków coraz częściej stać na dobre, bezpieczne auta. Co wynika z opisanego wcześniej trendu wzrostu dochodów naszych rodaków. Do tego dochodzi prawdopodobnie fakt, że nieco lepiej zachowujemy się za kółkiem. Rośnie społeczna dezaprobata dla jazdy po alkoholu i pod wpływem substancji psychoaktywnych. Niestety, gorzej idzie nam rezygnacja z wykorzystywania pełnej prędkości prowadzonych pojazdów, a ze względu na wysoką jakość tych aut – ta prędkość może być wyższa niż dwie lub trzy dekady temu.
To oczywiście nie znaczy, że w Polsce jest wspaniale, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo na drogach. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę zabitych w wypadkach komunikacyjnych na milion mieszkańców, to z liczbą około 60 znajdujemy się w ogonie Europy. Średnia dla Unii Europejskiej to 45 zabitych na milion mieszkańców. Za nami są jedynie Rumunia, Bułgaria, Łotwa i Chorwacja. A nieco lepiej od nas mają się Węgry, Litwa, Czechy i Słowacja. Tu warto zaznaczyć, że bardzo często zresztą różne wskaźniki społeczno-gospodarcze mamy podobne do wymienionych wyżej krajów naszego regionu, które są na zbliżonym do nas poziomie rozwoju.
Ale znów: powyższy wskaźnik jest lepszy od wskaźnika jakiegokolwiek kraju Unii Europejskiej (poza Maltą) z 2002 roku. Jesteśmy w tym miejscu, w którym średnia unijna była około 10 lat temu. Raz jeszcze – to nie znaczy, że jest super, lecz że zauważalnie się poprawia. I jeszcze jedna rzecz: to, że się poprawia, nie oznacza rezygnacji z wprowadzenia kolejnych polityk i usprawnień, których celem byłaby minimalizacja liczby zabitych. Ponieważ poprawia się między innymi dzięki wprowadzaniu takich polityk.
Pójdźmy dalej i zerknijmy na zabójstwa. W 2022 roku w Polsce popełniono lub usiłowano popełnić 499 morderstw. Na początku XXI wieku takich spraw było dwuipółkrotnie więcej, ponad 1300. Od tamtego czasu do mniej więcej roku 2016 następował widoczny postęp. Później mechanizm ten się zaciął i statystyki delikatnie zaczęły rosnąć, osiągając peak w roku 2020 (covid!). Wtedy odnotowano 641 zabójstw lub usiłowań zabójstw. Jednak rok 2022, jeśli o to chodzi, był trzecim najlepszym rokiem w ostatnich co najmniej 23 latach.
To może jeszcze jedna kwestia, która od kilku lat jest gorącym tematem w debacie publicznej: smog. Czy też szerzej mówiąc: zanieczyszczenie powietrza. Eurostat rozbija tę problematykę na sześć podkategorii. I – z wyjątkiem jednej – od 2011 roku do 2019 roku wszystkie one się poprawiły (nie ma danych za lata 2021 i 2022, rok 2020 pomijamy z uwagi na to, że covidowe lockdowny mogły bardzo wyraźnie zaburzyć obraz)¹⁰. Tą jedyną szkodliwą substancją, której ilość w powietrzu w Polsce we wskazanych ośmiu latach się zwiększyła, był amoniak. Wzrost jednak nie był gwałtowny i wynosił niecały 1 procent. A jak było z innymi zanieczyszczeniami? Ilość niemetanowych lotnych związków organicznych spadła o 13 procent. Zawartość tlenków azotu – o 17 procent. Ilość szkodliwego pyłu zawieszonego PM10 (zawiera on takie elementy jak benzopireny, furany czy dioksyny będące substancjami rakotwórczymi) skurczyła się o 23 procent. Jeszcze bardziej szkodliwego pyłu zawieszonego PM2.5: o 26 procent. Rekordowy spadek odnotowaliśmy w odniesieniu do tlenków siarki – o 45 procent. A to wszystko – przypomnijmy – w ciągu zaledwie 8 lat. Jeżeli chodzi o te dane, Eurostat nie dysponuje wcześniejszymi rejestrami dla Polski.
Ale absolutnie nie ma powodu, aby sądzić, że na początku nowego wieku albo tym bardziej w latach dziewięćdziesiątych było z tym lepiej niż obecnie. Jeden z nas (Kamil) świetnie pamięta coś, co przez wiele lat wydawało mu się zapachem zimy. Dopiero po latach zrozumiał, że był to gryzący smog wydobywający się z lokalnych kominów niewielkiej podlaskiej miejscowości, gdzie mieszkał. Zapach, który dzisiaj czuje się coraz rzadziej – choć, niestety, wciąż się zdarza.
Stawiamy dolary przeciwko orzechom, że trend widoczny w Polsce od dawna jest bardzo zbliżony do trendu, który zarysowaliśmy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach. Gonimy zamożną Europę. Jesteśmy trochę z tyłu, bo – podkreślmy raz jeszcze – odstajemy od niej ciągle pod względem poziomu rozwoju gospodarczego. A jak sytuacja z zanieczyszczeniem powietrza w Europie wyglądała na przestrzeni lat? Ano tak:
Zanieczyszczenia powietrza w Unii Europejskiej (1990–2020)
Źródło: Eurostat. Indeks 100 = 1990 rok, z wyjątkiem pyłu PM 2,5 – indeks 100 = 2000 rok
Możemy tu postawić następującą tezę: o pewnych problemach zaczyna się robić w debacie publicznej głośno wtedy, kiedy od lat zauważa się na tych polach poprawę. A że nie jesteśmy przyzwyczajeni do patrzenia na świat przez pryzmat wieloletnich trendów (nie robią też tego media), to porównujemy się z innymi krajami, najczęściej znacznie zamożniejszymi i lepiej rozwiniętymi. I bazując na tym niesprawiedliwym porównaniu, budujemy w naszych głowach obraz Polski jako małego piekła.
Cóż, z pewnością jest jeszcze u nas bardzo wiele do poprawy. Nie należy spoczywać na laurach i wiele z rzeczy, o których do tej pory pisaliśmy, poprawiło się w dużej mierze dzięki państwowym interwencjom. Jednak nie zmienia to faktu, że żyjemy w najlepszej Polsce, jaka do tej pory była. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestie gospodarcze. I możemy nią pokierować tak, by w przyszłości była jeszcze lepsza.
Sprawy kraju idą w złym kierunku, ale ja i moja rodzina czujemy się świetnie
A jeśli nie jesteś przekonany i jeśli myślisz, że to wszystko to jakieś statystyczne czary-mary, zerknijmy na to, co Polacy sami mówią o swojej sytuacji. Dobrym źródłem będzie tu ponownie CBOS. Od połowy lat dziewięćdziesiątych zauważalnie wzrasta nasze zadowolenie w takich kategoriach, jak: aktualne miejsce zamieszkania, przebieg kariery zawodowej, materialne warunki życia, wykształcenie i kwalifikacje czy stan zdrowia. Jeden z najbardziej klarownych trendów dotyczy dochodów. W 1994 roku 70 procent badanych było niezadowolonych ze swoich dochodów i sytuacji materialnej. W 2022 roku (po covidowym tąpnięciu!) było to już „tylko” 25 procent badanych. Z kolei zadowolonych z sytuacji materialnej w 1994 roku było 5 procent Polaków. W 2022: sześć razy więcej – prawie 30 procent.
To wszystko przekłada się na inne subiektywne wskaźniki. Pomijając lata pandemiczne, od początku lat dziewięćdziesiątych coraz więcej respondentów odpowiadało, że „odczuwa zadowolenie z faktu, że coś im się w życiu udało”, ma „pewność, że wszystko układa się dobrze”, czuje „dumę z własnych osiągnięć” oraz jest „zaciekawiona lub podekscytowana”. Niektórzy mogą powiedzieć, że to, że ktoś czuje się dumny z własnych osiągnięć lub że coś mu się udało, może wskazywać na to, że ludzie po prostu sami coś osiągnęli. No cóż, nie tak szybko.
Zazwyczaj nie doceniamy wpływu czynników zewnętrznych i systemowych na nasz los. Uważamy, że sami jesteśmy jego kowalami. To w oczywisty sposób złudzenie. Fakt, że „nam się udało”, wynika nie tylko z naszych umiejętności i determinacji (choć w pewnym stopniu z pewnością też), lecz także z tego, że szeroko rozumiany system społeczno-gospodarczy umożliwił nam osiągnięcie dobrobytu.
Wciąż nie jesteście przekonani? Zastanówcie się więc, gdzie mielibyście większe szanse na nieźle płatną pracę, wygodny dom i niezły samochód: w Sudanie Południowym, wspomnianym państwie upadłym z jednym z najniższych HDI na świecie? A może właśnie w Polsce? To teraz do tego obrazka dołóżmy Norwegię albo Szwajcarię. Część z nas uzyskuje ogromną premię tylko z powodu tego, że rodzi się w określonym miejscu na świecie. Będziemy o tym wspominać w jednym z rozdziałów książki.
Coraz większej części z nas dobrze się wiedzie, coraz większa część z nas osiąga sukcesy, prowadzi w miarę bezpieczne (choć ostatnio ten filar się mocno zachwiał – chodzi o kryzys covidowy i wojnę w Ukrainie), dostatnie i spokojne życie dlatego, że żyjemy w rozwiniętym, bezpiecznym, dostatnim i spokojnym kraju. Oczywiście nie jesteśmy najzamożniejszym państwem świata, ale z pewnością zaliczamy się do grona najbogatszych. W którym to gronie należymy do tych biedniejszych.
To oczywiście nie znaczy, że w państwach naprawdę biednych nie ma ludzi żyjących wygodnie. Jest ich jednak mały odsetek. Szanse na dostatnie życie w biednym kraju są znacznie mniejsze niż w kraju zamożnym. To, rzecz jasna, banał. Ale niebanalne może być, kiedy zdamy sobie sprawę, co za tym idzie: w państwach rozwijających się jest mniej miejsca dla „dobrego życia”, a więc osiąga je garstka tych, którzy mieli szczęście urodzić się w odpowiednim miejscu drabiny społecznej, tych, którzy są naprawdę inteligentni, przebiegli i – prawdopodobnie – najbardziej bezwzględni. Bo walka o ograniczone zasoby premiuje ludzi bezwzględnych. Zasady konkurencji cywilizują się zazwyczaj wtedy, kiedy zasobów do podziału jest więcej.
Jest jeszcze jeden argument za tym, że subiektywne odczucie zadowolenia z tego, że coś nam w życiu wyszło, w praktyce zależy od całego otoczenia gospodarczego. Jeżeli przyjrzymy się trendom z CBOS¹¹, to okazuje się, że odsetek osób, które twierdzą, że są zadowolone z tego, że coś im się w życiu udało, są dumne z własnych osiągnięć i są pewne, że wszystko dobrze się układa, spada podczas kryzysów. Miało to miejsce w 2010 roku, co było echem rozlewającego się kryzysu finansowego z 2008 roku. Również w latach 2020 i 2021 widać tąpnięcie¹².
To prawda, że pewne dane sondażowe są obciążone tak zwanym efektem społecznych oczekiwań. Możliwe, że wiele osób, które czują się nieszczęśliwe, twierdzi coś przeciwnego, ponieważ do poczucia porażki i bycia nieszczęśliwym trudno jest się przyznać przed samym sobą, a co dopiero przed ankieterem. Ale istotne są trendy. Nawet jeśli część osób mówi, że jest ze swojego życia zadowolona, choć tak naprawdę jest odwrotnie, to odsetek osób deklarujących zadowolenie rośnie. Jeśli chcielibyśmy to tłumaczyć tylko efektem społecznych oczekiwań, to musielibyśmy uznać, że coraz więcej osób mimo niezadowolenia deklaruje zadowolenie. Ale w połączeniu z innymi danymi na temat rosnącego dobrobytu taka teza wydaje się mało wiarygodna. Bardziej rozsądne jest założenie, że skoro według naszych obserwacji w wielu miejscach jest coraz lepiej, to automatycznie coraz więcej ludzi czuje się dobrze.
Czy rząd wpędzi nas do piekła?
W ostatnich trzech dekadach wiele bardzo rozmaitych wskaźników zamożności i jakości życia wykazywało tendencję do poprawy. Czy to znaczy, że wszystko się udało? Oczywiście, że nie. I o tym też będziemy pisać na kolejnych stronach. Wszystko mogło być zarządzane znacznie lepiej i mądrzej, mogliśmy osiągnąć więcej, a z owoców wzrostu gospodarczego mogła skorzystać większa grupa mieszkańców naszego kraju. Nie da się jednak zaprzeczyć, że dla większości z nas bilans był wyraźnie korzystny.
Mało tego, jest wysoce prawdopodobne, że znaczna część powyżej omówionych trendów po – miejmy nadzieję – kończącym się już okresie spowolnienia koniunktury wróci na swoje dawne tory. Chyba najwyższy czas powiedzieć, dlaczego uważamy, że właśnie tak będzie. Bogacenie się, dobrostan, poczucie, że coś nam się w życiu udało, zadowolenie z życia – wszystkie te wskaźniki z niewielkimi wahnięciami (i sporym covidowo-wojennym dołkiem) od ponad trzech dekad rosły. To, co je zatrzymywało i nieco cofało, to kryzysy gospodarcze. Ale owe „cofnięcia” były wyjątkami, a nie regułą ostatnich dekad. Regułą okazała się ścieżka, którą można nazwać postępem społeczno-ekonomicznym.
Wśród osób czytających tę książkę z pewnością nie brakuje takich, jakie uważają, że to zwykła naiwność, brak głębszego wglądu w rzeczywistość kapitalizmu, który ujawnia coraz głębsze strukturalne pęknięcia i kryzysy, symptomy wyczerpywania się obecnego modelu. Wszystko to tylko czeka, żeby wypłynąć na powierzchnię. Część czytelników dostrzega słonia w pokoju, o którym nie wspomnieliśmy, czyli kryzys klimatyczny. Być może część z was nawet już zapisała nas do grona klimatycznych denialistów, skoro było już o PKB, a wciąż nie było niemal nic dotyczącego zmian klimatu. Spokojnie – i tym tematem się zajmiemy. Choć wciąż robi się zbyt mało, żebyśmy mogli zmieścić się w ramach wyznaczonych przez porozumienie paryskie, globalnie sporo zmienia się na lepsze. Ale damy już teraz mały spoiler przed rozdziałem, w którym rozwiniemy tę tezę szerzej: nie, najprawdopodobniej nie czeka was przyszłość, w której na emeryturze będziecie pilnować własnej studni z maczetą lub z kałasznikowem, walcząc o przetrwanie w świecie podobnym do tego z _Mad Maxa_.
Owe obawy o strukturalne problemy, które tylko czekają, aby się ujawnić, nie są zresztą niczym nowym. W ostatnich dekadach – ba, stuleciu, a być może i dłuższym okresie – było ich naprawdę wiele. I choć pojawiały i nadal pojawiają się problemy oraz katastrofy, to „wektor historii” działa na naszą korzyść. Dla większości z nas w Polsce (ale i na świecie) życie z dekady na dekadę pod względem materialnym staje się coraz bezpieczniejsze, wygodniejsze i lepsze. I trudno znaleźć powód, dla którego wszystkie pozytywne zmiany miałyby się nagle odwrócić.
Ustaliliśmy zatem stan faktyczny. Pomimo że przez znaczną część ostatniego trzydziestolecia większość Polaków uważała, że „ogólna sytuacja w kraju zmierza w złym kierunku”, zmierzała ona w kierunku przeciwnym: w dobrym! I prawdopodobnie droga ta będzie kontynuowana.
Czy więc uchwyciliśmy ducha historii? Przemawia przez nas jakaś historiozofia, przekonanie o tym, że nie ma innej ścieżki niż gładki rozwój? Cóż, absolutnie nie mamy takich ambicji. Wyciągamy tylko wnioski z tego, co zostało opisane i owskaźnikowane przez wiarygodne instytucje badawcze. I zachowujemy sceptycyzm wobec apokaliptycznych prognoz mających w przeszłości swoje bliźniacze pierwowzory, które po prostu w ogromnej większości zawiodły. Prognostów kryzysów i katastrof było zawsze znacznie więcej niż kryzysów i katastrof.
A może rozbieżność między pozytywnym charakterem wielu prognoz i negatywnym postrzeganiem nadchodzącej przyszłości to po prostu kwestia polskiego narzekactwa? Czy chodzi o to, że Polak będzie narzekał nawet wtedy, kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że jest więcej powodów do optymizmu niż pesymizmu? Nie dogodzisz, panie, nie dogodzisz!
Problem w tym, że ta kondycja to nie tylko nasz narodowy problem. Holenderski historyk i dziennikarz Rutger Bregman w książce _Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz_ pisze tak: „Kilka lat temu mieszkańcom trzydziestu różnych krajów zadano proste pytanie: »Czy uważasz, że, ogólnie rzecz biorąc, świat staje się lepszy, pozostaje taki sam czy jest gorszy?«. W każdym kraju, od Rosji po Kanadę, od Meksyku po Węgry, zdecydowana większość ludzi odpowiedziała, że sytuacja się pogarsza”¹³.
Co prawda, w przytoczonej przez Bregmana historii sprawa odnosi się do całego świata, jednak i w nim ostatnie osiem dekad to historia postępu. Oczywiście to nie oznacza, że rozwiązaliśmy już wszystkie problemy. Mogliśmy zrobić wiele więcej, gdybyśmy jako państwa i jako międzynarodowe wspólnoty tworzyli lepsze rozwiązania polityczne i więcej mądrych regulacji, gdybyśmy lepiej dystrybuowali owoce wzrostu, bardziej dbali o pomyślność biedniejszych i słabszych. Gdybyśmy robili znacznie, znacznie więcej, żeby wyłuskiwać talenty nawet z najmniejszych osad, i dali lepsze życia tym, którzy po prostu chcą wygodniej żyć. Ale mimo tak wielu zaniechań i straconych szans świat z dekady na dekadę staje się lepszy. Na dalszych stronach będziemy zresztą pokazywać instrumenty sprzyjające temu, by tempo tej poprawy przyspieszyć, nie czekając biernie na to, aż zrobi to wolny rynek, który jako wehikuł polepszania bytu ludzi działa, choć bywa powolny, a w dodatku lokalnie oraz dla pewnych grup społecznych potrafi ten byt pogarszać.
Pesymistyczna wizja przyszłości mimo nastrajających optymistycznie faktów nie jest tylko polską specjalnością. Ciekawe jest natomiast to, kto przede wszystkim twierdzi, że sytuacja będzie zmierzała w złym kierunku. I tu znów wróćmy do badania CBOS i do postawionego na początku przypuszczenia, że jeśli jesteście przeciwnikami partii rządzącej, to uważacie, że nasz kraj czekają mroczne czasy.
W marcu 2023 roku, kiedy – przypomnijmy – 54 procent respondentów uważało, że Polska „zmierza wprost do piekła”, była grupa, która sądziła, że jest wręcz przeciwnie. I byli to… wyborcy PiS. Ponad 70 procent zwolenników partii rządzącej uważało, że w naszym kraju się poprawia. Przeciwnego zdania było 60 procent wyborców niezdecydowanych, prawie 83 procent wyborców Konfederacji, 70 procent wyborców Polski 2050, 87 procent wyborców Lewicy i niemal 91 procent wyborców Koalicji Obywatelskiej¹⁴. Czy to znaczy, że zwolennicy partii rządzącej śledzą megatrendy i trzymają rękę na pulsie najnowszych danych z GUS-u i Eurostatu? Nie tak prędko.
Zerknijmy na listopad 2013 roku, kiedy u władzy była Platforma Obywatelska. Wtedy ogólnie około dwóch trzecich badanych uważało, że Polska zmierza w złym kierunku, a mniej niż jedna piąta była przeciwnego zdania¹⁵. Wśród zwolenników PO natomiast ponad połowa (54 procent) uważała, że w naszym kraju się poprawia. 70 procent niezdecydowanych wyborców uważało, że będzie coraz gorzej, 70 procent wyborców ówczesnego SLD sądziło tak samo, podobnie jak ponad 80 procent zwolenników PiS.
To teraz cofnijmy się jeszcze do września 2006 roku, kiedy władzę dzierżyło… Prawo i Sprawiedliwość. Tak, dobrze się domyślacie: większość, bo 60 procent, badanych uważała, że ogólnie kraj zmierzał w złym kierunku, zaś jedna czwarta respondentów sądziła, że w dobrym. I znów większość zwolenników partii rządzącej (60 procent) twierdziła, że Polska jest w budowie, a zwolennicy opozycji utrzymywali, że kraj jest w ruinie (odpowiednio: PO – 70 procent, SLD – 82 procent). Czasami dane piszą najzabawniejsze gagi.
Tymczasem niewygodna prawda jest następująca: wzrost dobrobytu dokonywał się niemal niezależnie od tego, która ekipa była u władzy. W zasadzie dokonywał się on trochę „mimo” politycznych programów i partyjnych rozgrywek, a nie dzięki znakomitej polityce na przykład gospodarczej lub społecznej. Oczywiście od tej obserwacji musimy zrobić pewne wyjątki. Należy do nich decyzja o przystąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej. W okolicach 2005 roku widać wyraźne przyspieszenie wzrostu subiektywnego dobrostanu Polaków. Widać go też po wprowadzeniu programu 500+ (obecnie 800+).
I tu dochodzimy do niezmiernie ważnej części naszego wywodu. Chodzi w niej o to, że jako ludzie funkcjonujemy w ramach opowieści. Rzeczywistości nie widzimy w bezpośrednim oglądzie. Postrzegamy ją przez pryzmat tego, w jaki sposób jest ona opowiadana przez nasze „grupy odniesienia”. Właśnie dlatego kiedy rządzi PO, zwolennicy PiS-u myślą, że kraj zmierza wprost do katastrofy, a kiedy rządzi PiS – myślą tak zwolennicy PO. Ponieważ rządzą nie ci, którzy mieliby sprawić, że będzie lepiej.
To oczywiście nie oznacza, że żadna z partii rządzących nie popełnia błędów ani nie psuje państwa. Założyliśmy, że nie będziemy w tej książce politykować, ale zamachy ze strony PiS na pewne instytucjonalne standardy (dewastacja Trybunału Konstytucyjnego, wymiaru sprawiedliwości, porażka polityki konfliktu na forum Unii Europejskiej, podporządkowanie mediów publicznych swojej agendzie w sposób, który dawno przekroczył granice śmieszności, i tak dalej) oraz na prawa kobiet były tak ewidentne, że nie możemy po prostu zbyć tego unikiem typowym dla symetrystów.
A dlaczego opowiadamy sobie gorsze historie, niż rzeczywistość na nie zasługuje? Ponieważ widzimy ją zapośredniczoną przez media. Poza tym, że dzisiaj wydają się one jeszcze bardziej niż wcześniej zrośnięte ze swoimi politycznymi ulubieńcami, co podkręca widzenie Polski jako kraju zmierzającego w fatalnym kierunku (oczywiście dla zwolenników opozycji), to ich naturalnym narracyjnym ekosystemem jest katastrofizm. Sami w naszej dziennikarskiej karierze niejednokrotnie byliśmy proszeni przez wydawców, żeby w jakimś temacie umieścić nielubianego przez dany portal lub medium polityka. Rozmowa zazwyczaj wyglądała następująco: „To bardzo ciekawy temat, ale on się nie kliknie, jeśli nie pojawi się jakiś polityk z partii X. A kiedy o nim wspomnisz, to wrzucimy jego zdjęcie na czołówkę i materiał dobrze zażre”. W ten sposób media utrwalają obraz świata, który pozostaje w luźnym związku z rzeczywistością. Nie chodzi nawet o same fakty. Te mogą się zgadzać. Chodzi o ich selekcję oraz o umieszczanie ich poza szerszymi kontekstami, nieprzedstawianie ich na tle trendów.
„Nigdy nie przeczytasz następującego nagłówka: »Od wczoraj liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie spadła o 137 tysięcy«, mimo że codziennie przez ostatnich dwadzieścia pięć lat pisze się o zjawisku biedy”¹⁶ – stwierdza przywoływany już Rutger Bregman. Media sycą się katastrofami, kryzysami, dramatami, wojnami. Uwielbiają przerysowane wizje przyszłych apokalips. Żerują na naszej skłonności do strachu i obawach przed przyszłością.
Jest to również związane z czymś, co w literaturze psychologicznej nazywane jest _negativity bias_ – pesymistycznym skrzywieniem, wyczuleniem na negatywne zjawiska. Chodzi o to, że ludzie generalnie mają tendencję do wychwytywania raczej negatywnych niż pozytywnych lub neutralnych bodźców z otoczenia. Z ewolucyjnego punktu widzenia łatwo to zrozumieć: z perspektywy przeżycia lepiej jest wystraszyć się kijka, myśląc, że to jadowity wąż, niż zlekceważyć jadowitego węża, myśląc, że to kijek. Tym też żywią się media. I być może właśnie o tym powinniśmy napisać, szukając przyczyn czarnowidztwa.
Czas na optymizm oparty na faktach?
Zróbmy teraz krok do tyłu. Przecież my też stworzyliśmy tu pewną opowieść. Jest to opowieść kusząca, bo wciąż w Polsce dość świeża. Opowieść tchnąca nadzieją. Jest tym bardziej pociągająca, że opiera się na danych. Jest to opowieść tak zwanych nowych optymistów. Do najsłynniejszych z nich zaliczamy nieżyjącego już epidemiologa i popularyzatora statystyki Hansa Roslinga, autora książki _Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą_, Stevena Pinkera, psychologa ewolucyjnego, autora między innymi książki _Nowe oświecenie. Argumenty za rozumem, nauką, humanizmem i postępem_, czy Maxa Rosera, twórcę platformy zbierającej dane OurWorldinData.org.
Narracja ta w uproszczeniu brzmi mniej więcej w ten sposób: na świecie się poprawia, media przedstawiają zafałszowany obraz rzeczywistości, a ludzie ulegają zniekształceniom poznawczym, które powodują, że nie są w stanie dostrzec świata takiego, jaki jest on naprawdę.
Czy nowi optymiści mają rację? Przecież Bregman, który pisze, że 137 tysięcy osób codziennie wygrzebuje się ze skrajnego ubóstwa, nie stwierdza, że nagle ich życie zmienia się w sielankę. To znaczy, że nieznacznie wznoszą się ponad wyznaczony przez międzynarodowe organizacje próg uznany za granicę skrajnej biedy. W ich życiach z dnia na dzień i z miesiąca na miesiąc tak naprawdę bardzo niewiele się zmienia. Te zmiany widać dopiero w ciągu długich lat, dekad, a czasem pokoleń. Narracja Bregmana również jest pewnym uproszczeniem uszytym pod opowieść, którą snuje.
To nie znaczy, że za chwilkę przejdziemy do ataku na nowych optymistów. Podobnie jak oni, uważamy, że dane są najważniejsze w rozumieniu świata. A precyzyjniej rzecz ujmując: ich rozsądna interpretacja. A taka musi być zniuansowana.
I tutaj dochodzimy do wielkiego ALE w kontekście postępu, który się w Polsce dokonuje. Tak, to prawda, że dla większości z nas jest on odczuwalny, zwłaszcza w dłuższych horyzontach czasowych. Wróćmy do kategorii dochodu rozporządzalnego. Do tego, że bogacimy się prawie wszyscy. Główny Urząd Statystyczny, szacując budżety gospodarstw domowych, dzieli je na tak zwane kwintyle, czyli na pięć równolicznych grup, zaczynając od 20 procent najbiedniejszych gospodarstw domowych i na 20 procentach najbogatszych kończąc.
Dla czterech grup kwintylowych, czyli dla 80 procent społeczeństwa, od 2004 roku każdy rok łączył się z nominalnym przyrostem dochodu rozporządzalnego i spadkiem udziału wydatków. Mówiąc prościej: 80 procent gospodarstw domowych – uśredniając – powiększało górkę, którą mogło przeznaczyć na oszczędności lub inwestycje. Ale pozostaje jeszcze najbiedniejsze 20 procent społeczeństwa.
Tu mieliśmy kilka lat, kiedy dochód rok do roku spadał nawet nominalnie, a takie tąpnięcia miały miejsce zarówno w 2020, jak i 2021 roku¹⁷. To nie zdarzyło się w żadnej innej grupie. Mało tego: od 2006 roku do dzisiaj wydatki tej części społeczeństwa przekraczają ich dochody. Oznacza to, że ci ludzie żyją od chwilówki do chwilówki lub pożyczając po rodzinie, stale pod kreską. A rok 2022 był dla tej grupy najtrudniejszy od 2006 roku, ponieważ – uśredniając – wydatki przekraczały dochody jej członków o ponad połowę! Oczywiście na wyniki te musimy patrzeć z pewną czujnością i podejrzliwością.
Być może część tych zmian wynika z tego, w jaki sposób gromadzone są dane o dochodach i wydatkach polskich rodzin. Czy ankietowani faktycznie ujawniają absolutnie wszystkie strumyczki, jakie napływają do budżetu gospodarstwa domowego? Czy wystarczająco skrupulatnie odnotowują wszystkie wydatki? Warto przy tym pamiętać, że sporo gospodarstw domowych trafia do najniższego kwintyla na krótko, na przykład są to młodzi ludzie na początku zawodowej drogi albo rodziny, które wpadły w kłopoty finansowe na skutek utraty pracy przez jednego lub oboje żywicieli. Jednak nawet jeśli zakwestionujemy określone wartości w wybranych latach, to większą ufność powinniśmy mieć do powracających jak echo trendów. Nawet jeżeli (uśredniając) najbiedniejszym rodzinom żyje się – w dłuższej perspektywie, dekady lub dwóch – coraz lepiej, jest to trend bardzo nierówny, z momentami głębokich kryzysów. Nie są one w stanie generować oszczędności, nie mówiąc o inwestowaniu, co czyni je wrażliwymi na każdy kryzys, ale też każde nieszczęście w rodzaju na przykład awarii pralki czy konieczności wizyty u dentysty. Mówimy o milionach ludzi, którzy żyją od pierwszego do pierwszego, a nawet z dnia na dzień. Dlatego na przykład program 500+ ma tak duże społeczne znaczenie. Wzrost dochodu o 500 złotych miesięcznie dla najbiedniejszych 20 procent społeczeństwa to naprawdę spora różnica w poziomie życia. Taki sam wzrost dla górnego kwintyla jest mało znaczący, zaś dla kilku procent najlepiej sytuowanych: niezauważalny.
Czy dostajecie już zawrotu głowy od tych niuansów? Bardzo dobrze! Taka właśnie będzie ta książka: oparta na danych, wchodząca w szczegóły, dzieląca włos na czworo, nurkująca w poszukiwaniu drugiego dna, szukająca fałszywych nut w znanych publicystycznych refrenach. Przygotujcie się na to, że czasem – niezależnie od talentu i zaangażowania – nie da się stworzyć jednej prostej, spójnej, pasjonującej, a zarazem uczciwej opowieści o świecie. A doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że ludzie potrzebują opowieści; trafnie pisał o tym Marcin Napiórkowski w swojej książce _Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat_.
Świat jest bardzo złożony, jednocześnie zachodzą w nim różne procesy o różnym nasileniu. Czasem wektory tych procesów są zwrócone w przeciwne strony. Czasem więc trendy się znoszą, czasem się wzmacniają, współdziałają ze sobą w nieprzewidzianych polach. Lubimy tę niewygodę z tyłu głowy, kiedy sądziliśmy, że mamy coś dobrze zanalizowane, poukładane, „zrozumiane”, aż tu nagle jakiś element albo przestaje pasować, albo nie współgra. I trzeba to przemyśleć jeszcze raz.
Tak zresztą było w trakcie pisania tego wstępu. Chociaż mniej więcej znaliśmy dane i trendy, to przyjrzenie się im z mniejszej odległości pozwoliło nam odkryć, że chociaż w Polsce rzeczywiście większości osób się poprawia, to jest niemała zaniedbana przez władzę (i dziennikarzy) grupa, która z owoców postępu korzysta najmniej. Choć najbardziej ich potrzebuje.
Właśnie dlatego poza analizą trendów poświęciliśmy sporo miejsca osobom najbiedniejszym. Uważamy, że niezwykle istotną miarą tego, w jaki sposób zorganizowane są społeczeństwa, jest to, jaką pozycję zajmują w nich ci, którzy mieli najmniej szczęścia. Że jakość życia w danym państwie lepiej oddaje nie to, jak wiedzie się kilku procentom najbardziej przedsiębiorczych, wykonujących najlepiej płatne zawody, najzamożniejszych i najlepiej eksponowanych w mediach, ale tym po przeciwnej stronie skali. Tym, których start w wyścigu o sukces ekonomiczny, osobisty i społeczny znajdował się często bardzo daleko w tyle za większością współobywateli. Albo którzy po prostu się potknęli.
Zapraszamy do wspólnej podróży. Obiecujemy, że postaramy się wkurzyć każdego z was. Ale będzie warto. Mamy przynajmniej taką nadzieję.
1 CBOS, _Nastroje społeczne w marcu_, kwiecień 2023, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2023/K_038_23.PDF (dostęp: 23 marca 2024 r.).
2 TradingEconomics.com, _Poland_ _GDP_ _per capita_ _PPP_, https://tradingeconomics.com/poland/gdp-per-capita-ppphttps://tradingeconomics.com/poland/gdp-per-capita-ppp (dostęp: 29 marca 2024 r.).
3 United Nations Development Programme 2024, _Human Development Report 2023/2024_, https://hdr.undp.org/content/human-development-report-2023-24 (dostęp: 29 marca 2024 r.).
4 Komunikat Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego z dnia 9 lutego 2023 r. w sprawie realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w 2022 r. w stosunku do 2021 r., https://stat.gov.pl/sygnalne/komunikaty-i-obwieszczenia/lista-komunikatow-i-obwieszczen/komunikat-w-sprawie-realnego-wzrostu-przecietnego-wynagrodzenia-w-2022-roku-w-stosunku-do-2021-roku,274,10.html (dostęp: 29 marca 2024 r.).
5 GUS, _Budżety gospodarstw domowych w 2021 roku_, wrzesień 2022, https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/warunki-zycia/dochody-wydatki-i-warunki-zycia-ludnosci/budzety-gospodarstw-domowych-w-2021-roku,9,17.html (dostęp: 29 marca 2024 r.).
6 GUS, _Budżety gospodarstw domowych w 2022 roku_, wrzesień 2023, https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/warunki-zycia/dochody-wydatki-i-warunki-zycia-ludnosci/budzety-gospodarstw-domowych-w-2022-roku,9,21.html (dostęp: 29 marca 2024 r.).
7 Tamże.
8 Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, _Stan bezpieczeństwa ruchu drogowego oraz działania realizowane w tym zakresie w 2022 r._, https://www.krbrd.gov.pl/baza-wiedzy/raporty-o-stanie-brd/ (dostęp: 29 marca 2024 r.).
9 Paweł Rygas, _Instytut_ _SAMAR_ _zmiażdżył największe kłamstwo o samochodach w Polsce_, Interia.pl, https://motoryzacja.interia.pl/samochody-uzywane/news-instytut-samar-zmiazdzyl-najwieksze-klamstwo-o-samochodach-w,nId,6670862#google_vignette (dostęp: 29 marca 2024 r.).
10 Eurostat, _Air pollutants by source sector (source:_ _EEA__)_, https://ec.europa.eu/eurostat/databrowser/view/env_air_emis/default/table?lang=en (dostęp: 29 marca 2024 r.).
11 CBOS, _Samopoczucie Polaków w roku 2021_, styczeń 2022, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2022/K_007_22.PDF (dostęp: 29 marca 2024 r.).
12 CBOS, _Zadowolenie z życia w roku 2022_, styczeń 2023, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2023/K_005_23.PDF (dostęp: 29 marca 2024 r.).
13 Rutger Bregman, _Homo sapiens. Ludzie są lepsi niż myślisz_, tłum. Emilia Skowrońska, Poznań 2022, s. 30–31.
14 CBOS, _Nastroje społeczne w marcu_, kwiecień 2023, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2023/K_038_23.PDF (dostęp: 29 marca 2024 r.).
15 CBOS, _Nastroje społeczne w listopadzie_, listopad 2013, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2013/K_162_13.PDF (dostęp: 29 marca 2024 r.).
16 Rutger Bregman, _Homo sapiens_, dz. cyt., s. 31.
17 GUS, _Budżety gospodarstw domowych w 2021 roku_, dz. cyt.