- W empik go
Imperium Lilith - ebook
Imperium Lilith - ebook
Akcja rozgrywa się w posiadłości nad jeziorem, gdzie zacierają się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Tutaj łączą się światy duchowy i materialny. Istnieje prawdopodobieństwo, że jeżeli nie w tej rzeczywistości, to przynajmniej możemy być szczęśliwi w światach równoległych. Mirka wybrała życie w świecie snów, by móc doświadczać miłości, ale w zamian wyrzekła się fizycznego ciała. Ewa wybiera rzeczywistość, ale żeby do niej powrócić, musi uśmiercić świadomą część swojej osobowości
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-513-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyklęta, odrzucona i ze złamanym sercem długo nie może się podnieść po ciosach, jakie otrzymała od bliskich osób. Jej dobra wola nie została doceniona w pracy zawodowej, a jej zachowanie wręcz subiektywnie oceniono jako szkodzące wizerunkowi firmy. Również chęć przyjaźni i pomocy, które zaoferowała członkom grupy ezoterycznej, odczytano jako czyniące szkodę. Po pewnym czasie Ewa jednak podnosi się po tych wydarzeniach, jest silniejsza niż kiedykolwiek i uświadamia sobie, że bolesne doświadczenia były po to, aby wykrzesać w niej odwagę do budowy swojego szczęścia na własnych warunkach. Po roku rekonwalescencji Ewa zaczyna nowe życie.
Patrząc w ujęciu metaforycznym, _Burze na Słońcu_ to powieść o przekraczaniu granic — zaufania, przyjaźni i wiary. Czytelnik znajdzie w niej wiele drogowskazów i tez, wątków dotyczących rozwoju duchowości, wędrówki dusz, NLP, reiki, bioenergoterapii, myśli jako głównej intencji, a także urojeń i iluzji. Poruszono je po to, by pokazać cały wachlarz możliwości, z jakimi styka się współczesny człowiek chcący zgłębić własną duchowość. W dobie dzisiejszego dostępu do informacji większość z nas prędzej czy później będzie chciała spróbować czegoś więcej niż jogi. Natomiast sama kwestia słuszności, zasadności czy sensu tych działań pozostaje otwarta. _Burze na Słońcu_ to jednak zaledwie wstęp do zgłębienia tematu. W powieści opisano punkt widzenia naiwnej osoby, która o świecie duchowym wie tyle co nic. I tak naprawdę wychodzi z tego doświadczenia w przekonaniu, że wie jeszcze mniej. Zyskuje natomiast świadomość własnej sprawczości, wartości, jasności celów i tego, czym jest dla niej szczęście. Ewa zwycięża jako człowiek. Znajduje miłość i postanawia całkowicie zamknąć rozdział ezoteryczny w swoim życiu. Ezo jednak nie kończy w stylu „i żyli długo i szczęśliwie”.
_Imperium Lilith_ to druga część trylogii, która — podobnie jak pierwsza — również zawiera wątki autobiograficzne. Ewa znów staje na rozstaju dróg, gotowa zamknąć za sobą przeszłość. Akcja rozgrywa się w posiadłości nad jeziorem. Przestrzenie i czas nachodzą na siebie. Okazuje się, że jest to miejsce, które zdeterminowało los wielu osób przed Ewą. To tutaj, gdzie łączą się światy duchowy i materialny, odbywają się rozmowy na temat losu i przeznaczenia człowieka. Niezależnie od tego, jaki pogląd wyrażasz, prawda zawsze będzie po twojej stronie. Fizyka kwantowa, bazując na postulatach, a więc prawdach, które wzięła za punkt wyjścia, przyjęła dualizm polegający na tym, że obiekt w pewnych warunkach zachowuje się jak cząstka, w innych zaś jak fala. Owe postulaty godzą różne przejawy rzeczywistości. Zawsze prawdą jest to, do czego jest się bardziej przekonanym. Doktryna karmy, kara za grzechy czy w końcu obowiązek bycia szczęśliwym z samej definicji to jedynie postulaty, które — podobnie jak w fizyce kwantowej — wskazują rodzaj obranej drogi. Życie staje się ciągiem doświadczeń na udowodnienie przyjętej przez siebie prawdy. Bez względu na to, jaką teorię wybierzesz dla siebie, będzie ona skuteczna i zmaterializuje się w twoim życiu. Jeżeli przyjmiesz, że losu nie da się zmienić, to tak właśnie będzie. Jeżeli jednak uważasz, że losem należy świadomie zarządzać — bierzesz odpowiedzialność za wszystko w swoim życiu.
Możesz być statkiem niesionym przez fale lub z falami walczyć. Prawda zawsze będzie po twojej stronie, gdyż właśnie taką prawdę wybrałeś. Sprzeciw innych jest oczywisty, ponieważ oni mają swoje prawdy i paradoksalnie również mają rację. Podstawową właściwością świata, w którym żyjemy, jest jego wielowymiarowość. Można cierpieć w poczuciu niesprawiedliwości i domagać się zadośćuczynienia. Co jednak w przypadku, gdy druga strona, przyjmując swoją prawdę, czuje się bardziej zraniona od pierwszej?
Powyższe założenia to teoria przestrzeni wariantów Vadima Zelanda. Autor twierdzi, że wielowariantowość rzeczywistości stanowi punkt wyjścia, jak zero w układzie współrzędnych. Pod warunkiem, że za punkt zero przyjmie się, iż rzeczywistość, która została zapisana w postaci ruchu materii w czasie i przestrzeni, manifestuje się w nieskończonej ilości form. Dla natury nieskoń- czoność nie stanowi problemu. Jeżeli wykres funkcji rozbijemy na nieskończenie małe punkty, to jedne z nich można potraktować jak przyczynę, a inne jak skutki. Powstała w ten sposób przestrzeń wariantów jest w pełni materialną strukturą zawierającą wszystkie możliwe zdarzenia. Jeśli zatem przestrzeń jest nieskończona, to teoretycznie nie istnieją żadne ograniczenia dotyczące scena- riuszy naszego życia. W praktyce jednak okazuje się, że prawo to nie uwzględnia wolnej woli drugiego człowieka. I właśnie dlatego nie może mieć zastosowania. Istnieje jeszcze jedno niebezpieczeństwo, które może sprawić, że przeżyjemy życie, w ogóle go nie zauważając. Przeoczymy je, ponieważ w pewnym momen- cie w naszym umyśle zasiejemy ziarno, które od tej pory będzie jedynym uosobieniem szczęścia. Jak pierwsza miłość, do której porównujemy wszystkie pozostałe relacje.
Dwie główne bohaterki — Mirka i Ewa — za punkt zero na osi współrzędnych swojego losu przyjęły, że szczęście da im jedynie zdobycie miłości tego samego mężczyzny. W zamian za spełnione życie z Igorem demon oczekuje od bohaterek sowitej zapłaty. W dzisiejszym świecie wszystko, czego nie da się wyjaśnić naukowo, jest spychane jako niezgodne z przyjętą normą. W pierw- szej części trylogii _Burze na Słońcu_ Weronika zadała Ewie kluczowe pytanie.
„A co, jeżeli wszystkie osoby, które są leczone psychiatrycznie, są zdrowe? Co, jeżeli faktycznie słyszą głosy niewidzialnych istot? Nie jesteśmy tutaj sami. Ludzie żyją w otoczce iluzji, odgrodzeni od prawdziwego świata, który pozostaje dla nich niewidzialny. A Mirka nie tylko wie o istnieniu tamtego świata, ale się w nim porusza. A kiedy już raz przekroczysz te drzwi, nie zapomnisz o tym, co za nimi widziałaś”.
Co wspólnego mają schizofrenia, rozdwojenie jaźni i teoria przestrzeni wariantów Zelanda? Żyjemy w wielu światach równoległych jednocześnie, realizując różne scenariusze naszego życia.Mirosława Horst, nagranie 1, sesja 1
Czuję się rozkojarzona. Nie przywykłam mówić do urządzenia. Chyba wolę kontakt z drugim człowiekiem. Ale tak, pamiętam pani słowa. Muszę wiedzieć, od czego zacząć. Nie chcę tracić czasu ani swojego, ani pani. Psychiatra już nie może na mnie patrzeć. Pierwsza wskazówka o psychoterapii wyszła od niego ponad rok temu. Ale to nie tak, że nie chcę się leczyć. Może pani wierzyć lub nie. Uważam, że mogłabym być silniejsza niż jestem. Nie wiem tylko, czy moje otwarcie się na ten rodzaj leczenia nie zadziała na mnie bardziej destrukcyjnie. To, że mam w sobie demony, wiem doskonale. Pytanie brzmi, czy chcę je dokładniej poznać. Na ten moment czają się w mroku. Jak zapalę światło, może nie być ciekawie. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Ufam, że ma pani odpowiednie kompetencje, ale… Czy wierzy pani w to, że wszystko jest energią? Czy czuje pani, jak energia przenika wszystko na wskroś? Bo jeżeli nie, to w zasadzie możemy dać sobie spokój. Nie dam się z powrotem zwabić do klatki, w której żyłam, zanim TO poczułam.
Muszę wiedzieć, że naprawdę jest mi pani w stanie pomóc. Wierzy pani w przeznaczenie? W los, którym człowiek jest naznaczony? A może jest pani zwolenniczką teorii, że nie istnieją żadne ograniczenia co do scenariusza naszego życia? Ponieważ przestrzeń wariantów jest nieograniczona. Każde zdarzenie, nawet mało znaczące, może okazać się tym, które przeważyło szalę. Życie człowieka to łańcuch przyczyn i skutków. Kiedyś wierzyłam, że mam wpływ na swoje życie. Jak ocean, którego fale są urzeczywistnieniem jego sprawczości. Tyle że fala przemieszcza się po powierzchni morza, a masy wody pozostają nieruchome. Fala to materialne urzeczywistnienie losu. Ale my nie mamy wpływu na czynniki zewnętrzne, które wywołały tsunami. Wierzyłam w miłość i szczęście, dopóki jej nie spotkałam. Widywałam ją już w dzieciństwie. Pomagała mi w drobnych sprawach, bagatelnych, ale ważnych dla mnie. Później spotkałam ją, wkraczając w dorosłość. Powiedziała, że jeżeli za wszelką cenę wybiorę miłość, to będę w życiu szczęśliwa. Pomogła mi zdobyć miłość mojego życia, ale przy okazji zabrała o wiele więcej. Zupełnie jakby w zamian zabrała moje ciało. Nie jestem jego właścicielką. Ciąży mi. Grzeszę nim. Dopóki będę je mieć, ona będzie się nim posługiwać. Zatraciłam sens istnienia. W moim życiu jest wiele niepoukładanych tematów, na przykład dotyczących seksualności czy władzy. Nigdy nie wiem, co już jest złe, a co jeszcze nie. Co tak naprawdę w moim przypadku oznacza czynienie zła. Nic nie jest przecież tylko czarne lub tylko białe. A poza tym według jakich norm mam działać? Kto konkretnie je stworzył i na jakiej podstawie?
Umysł jest skonstruowany w taki sposób, że dąży do tylko jednej, podstawowej prawdy. Obala jedną teorię, aby wierzyć w drugą. Tymczasem każda teoria to jedynie pojedynczy przejaw rzeczywistości z danego punktu widzenia. Nie ma winy i kary. Każde działanie można wybronić. Każda teoria ma rację bytu, bo jest dla kogoś prawdą. Jeżeli społeczeństwo na własny użytek przyjęło punkt widzenia, że dla utrzymania porządku niektóre rzeczy są dopuszczalne, a niektóre nie, to czy poddając się temu, nie jestem wodą zastygłą w biegnącej fali? Jeżeli coś, co jest obiektywnie społecznie potępione, przynosi mi szczęście, to znaczy, że jestem jednostką, która wymaga resocjalizacji? Najwyraźniej, skoro trafiłam do pani.
Ale dobrze. A zatem… zgoda. Przesłucha pani to nagranie i najwyżej wyśle mnie prosto do wariatkowa. Tylko proszę mnie o tej decyzji dyskretnie uprzedzić, a nie działać za moimi plecami. Tymczasem nie jestem jeszcze ubezwłasnowolniona. Czuję jednak, że jestem niewolnikiem jej działań. Posługuje się moim ciałem, aby odczuwać przyjemność. Ja już dawno przestałam ją chyba odczuwać. Czasami wydaje mi się, że jestem w dwóch osobach. Że tak mocno już we mnie wniknęła, że unicestwiła moją duszę. Jeszcze kilka lat temu tak nie było.
Obecnie bardzo ważne miejsce w moim życiu zajmuje męska energia. Głównie dlatego, że jest mi potrzebna do urośnięcia w siłę. Ale nie przyjmuję jej od każdego. W zasadzie z tego, co pamiętam, energię przyjmowałam przede wszystkim od Macieja. Była wirująca, mocna, a moja twarz natychmiast pokrywała się wypiekami. Potem był Jakub. To była prawdziwa nirwana, od której uginały mi się nogi. Robert przy tym to zaledwie lekki joint i ciepło ogniska.
Pamiętam, jak w celu wzmocnienia się po atakach energetycznych, kazano mi się przytulić do Sebastiana. Wszyscy z kręgu tak bardzo zachwycali się jego energią. Dla mnie ten facet był przeźroczysty. Okazało się, że jestem na niego zablokowana i że nie przyjmuję jego mocy. Siedzieliśmy tak do późna. Nie udało się. Zastanawiałam się nad tym zjawiskiem dosyć długo. O co tutaj chodzi. Przecież właśnie w tamtym momencie jak nigdy potrzebowałam męskiej energii. Czułam całą sobą, że chcę ją od niego przyjąć. Wcześniej w tym samym dniu rozmawiałam z grupą o tym, KTO mi może „siać”. Byliśmy na etapie podejrzewania tych najmniej podejrzanych i tak zdesperowani, że każdy naj- mniejszy szczegół braliśmy pod uwagę. Gdy o kimś mówiłam — oni oczyszczali. Tak profilaktycznie, oczywiście dla najwyższego dobra, na wszelki wypadek. Bo już było wiadomo, że to splot wielu okoliczności.
Zdesperowana postanawiam zagadać do Marcina, kolegi wojownika, którego energia jest silna i pierwotna jak stado dzikusów z dzidami. Kontakt z nim jest jak podmuch gorąca, które rozlewa mi się przez wszystkie czakry. Oczy mi się rozszerzają, wzrok wyostrza, adrenalina skacze. Na końcu reagują feromony szczęścia i otrzymuję wymarzony haj.
Ale moment. Bo teraz będzie najlepsze. Bo wspomniała pani, że na koniec trzeba podsumować. Może wyliczanką będzie łatwiej. Wciągam energię Marcina i jest cudownie. Maciej wyczuwa inną męską energię i uwala mi czakrę podstawy. Po dwóch tygodniach nagle odzywa się Robert. Nie czuję energii Marcina, który wyraźnie dostał po głowie, bo zwierza mi się, że mu łzy lecą i nie wie czemu. Na to wszystko, będąc niczego nieświadom, Jakub upija się w trzy dupy. Psy ogrodnika. Tylu facetów wokół, a ja słabnę, bo oni się nawzajem blokują. Niepojęte! I nagle to do mnie dotarło. To ona nie chce, abym przejęła energię od kogoś, kto może mnie uleczyć z pożądania innych. Prawdziwa miłość wszystko leczy. A ona nie chce, żebym ją odczuła. Wybrałam miłość, ale jej zdobycie wymagało podstępu. Igor nigdy sam z siebie by mnie nie pokochał. Zgodziłam się na to i paradoksalnie wychodzi na to, że moje pragnienie miłości miało z miłością niewiele wspólnego. Od tamtej pory pokutuję ciałem. Wiem, jak to brzmi. To były mocne dwa tygodnie. Siły zła działały wspólnie i z różnych kierunków. Kanałowe leczenie zęba w prezencie od Izuni to nic w porównaniu z tym, co dostałam od pomagiera Moniki. Oboje są na etapie niezrozumienia, co się dzieje, i zemsty. Niestety. Rytuały w naprawdę mocnych ziołach i kręgu kobiet w końcu zatamowały przypływ siarki. Chcę zapomnieć te dwa tygodnie, bo to straszne zasypiać i bać się zasnąć… Jak czujesz wlewającą się w ciebie czarną lawę i nie możesz jej zatrzymać… Albo jak czujesz wbijane w twoje serce szpilki.
A potem się okazuje, że ktoś się bawi. Bawi się twoim bólem i cierpieniem. Tak po prostu — kogoś twój strach BAWI.
Tak to właśnie wygląda. Ma pani dla mnie jakąś złotą radę?
Może jednak podwójna dawka nie wystarczy?
171
Oto ja
Niedoskonała
Idę przed siebie
Stopy raniąc
Od kolców ludzi
Iglastych mów
Zbyt często
Połamana
Nieustannie Podążam
Szlakiem Palących Słów
Oto ja
Nieperfekcyjna
W swej ułomności
Wytrwała
Przez
Maski iluzji Obserwowana
Strachem ich Umniejszana
Zbroję odkładam Dziś
Oto ja prawdziwa
W niedoskonałości
Tak doskonała
Jak natura Tylko chciała
Z czułością patrzę
Obłudzie w oczy
Niepewność odkładam
Warstwy zrzucam
Doświadczając
Ja to moje imię
Silniejsza
Idę w nieznane
Ciebie zostawiam
Z twoim zdaniem
Katarzyna Rycharska, _Oto ja_
Annowo, lipiec 2018
Wysokie sosny niepokojąco skrzypiały pod wpływem porywistego wiatru. W powietrzu wyczuwało się zapach nadchodzącego deszczu. Okolica wyglądała na opuszczoną, chociaż droga prowadziła do pobliskiego jeziora. W lipcu dzikie kąpielisko powinno być oblegane przez mieszkańców i turystów. Katarzyna wspomniała jednak, że Annowo zaprasza przede wszystkim tych, którzy spragnieni są ciszy. Najwyraźniej miała rację.
Ewa z ulgą odstawiła ciężką walizkę i wyjęła z kieszeni klucze, które otrzymała od koleżanki. Zardzewiała furtka po chwili ustąpiła z głośnym zgrzytnięciem. To będzie moje pierwsze wspomnienie z nowego rozdziału życia — pomyślała. W myślach ponownie zobaczyła to, co się wydarzyło przed sekundą. Zarejestrowała z uwagą moment, gdy furtka się otworzyła, a za nią ukazała się nieznana zielona przestrzeń posiadłości.
Należało jak najszybciej zapomnieć o przeszłości. Im więcej świadomych wspomnień z nowo obranej drogi życia, tym lepiej. Moment przekroczenia progu uznała za symboliczny. Od tej pory postanowiła mieć większą uważność na to, co się dzieje wokół i w niej samej. Nie miała wpływu na zastane okoliczności, ale miała wpływ na swoje reakcje. Ostatnio nadmiernie się przekonała, że życie wyszukuje najbardziej okrutne sposoby, aby nauczyć ją pokory. Miała wrażenie, że pod wpływem traumatycznych przeżyć umierała i rodziła się już wiele razy. Cios, który dosięgnął ją zaledwie kilka godzin wcześniej, był jednak zdecydowanie mocniejszy niż poprzednie. Chciała być choć w połowie tak winna, za jaką ją uważano. Wolałaby odpokutować za swe grzechy niż odczuwać wszechogarniające rozpacz i bezsilność. Smutek w jej sercu mieszał się z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości. Z rozdartą duszą stanęła na progu posiadłości z ogrodem, na których czas odcisnął swoje piętno. Letni powiew wiatru wzmógł poczucie rozpaczy.
Co mam ze sobą zrobić? Co mam zrobić? — myślała gorączkowo, dźwigając sfatygowaną walizkę po murowanych zarośniętych trawą schodkach prowadzących w głąb ogrodu. Nieobecnym wzrokiem zarejestrowała przestrzeń wokół siebie. Znajdowała się w miejscu nadgryzionym zębem czasu. Dawną świetność rzeźb ogrodowych pożerał mech. Staw znieruchomiał pod wpływem rzęsy wodnej, a trzciny rozrosły się na sąsiednią połać terenu. Ciemnozielony bluszcz pokrył dawno nieotwierane okiennice. Wszechogarniająca wilgoć zdawała się sączyć i oddychać każdym podmuchem wiatru.
Takie miejsce jak to rządzi się własnymi prawami. Ewa zadrżała z zimna i nieokreślonego poczucia niepokoju. Było jasne, że zarówno dom, jak i ogród przeżyły wielu poprzednich właścicieli.
Jej koleżanka niczym anioł stanęła na jej drodze w chwili rozpaczy i dała klucze do tej posiadłości. Sama wykręcała się brakiem czasu na przyjazd tutaj, a ponieważ Ewa obecnie nie miała gdzie się podziać, zaproponowała jej to miejsce. Dach nad głową na czas nieokreślony w zamian za doglądanie posesji i doprowadzenie jej do stanu względnej używalności to układ idealny.
Nagły przebłysk dzisiejszych zdarzeń sprawił, że Ewie zabrakło tchu. W uszach dźwięczały niesprawiedliwe słowa, jakie usłyszała na swój temat niespełna parę godzin wcześniej. Jej dobre intencje zostały obrócone przeciwko niej. Wiele razy słyszała powiedzenie, że piekło jest wybrukowane dobrymi chę- ciami. Nie mogła zrozumieć, dlaczego czasem nie można uniknąć sytuacji, w której robi się komuś krzywdę. Szczególnie dotyczy to jednostronnej miłości. Wydawało się jej, że wie, w jaki sposób ludzie spotykają się na swojej drodze. W końcu nie ma przypadków, a są tylko znaki. Czyż nie? Często jednak błędnie interpretujemy niezbadane wyroki losu. Istnieje bowiem zasadnicza różnica pomiędzy tym, co chcemy, a tym, co dostajemy. Na swej drodze nie spotykamy osób, które chcemy spotkać, ale te, które musimy. Bliscy przynoszą ból i rozczarowanie. Inni znikają po uścisku dłoni i wymianie paru uprzejmych zdań. Sama wielokrotnie przechodziła stan rozdartego niespełnioną miłością serca. W pewnym momencie nabrała przekonania, że musi być jakimś wybrakowanym człowiekiem, skoro na tym gruncie spotykają ją same rozczarowania. Nieodwzajemniona miłość stanowi punkt zwrotny, po którym nic już nie jest takie samo. Budzi serce i każe żyć tysiącem chwil, które nigdy się nie wydarzyły. Każe się przechadzać po ulicach i w każdej twarzy widzieć ukochaną osobę. Zapachy, kolory i dźwięki przypominają momenty, które nigdy nie zaistniały. I wcale nie chodzi tutaj o płeć przeciwną, ale o wszystkich. Wiedziała, że z ludźmi postawionymi na jej drodze wcale nie żyłaby długo i szczęśliwie. A jednak ból i żal po ich stracie nie pozwalały jej odczuwać radości życia. Inni ranią, a gdy odchodzą — rany pozostają. Ot, paradoks istnienia.
Z westchnieniem przekręciła w zamku mosiężny klucz. Drzwi skrzypnęły i jej oczom ukazało się ciemne wnętrze domu. Przeszła przez pokryty kurzem salon i podeszła do okna. Rozpościerał się z niego widok na zarośnięty staw oraz dalszą część ogrodu, której wcześniej nie zauważyła. Najwyraźniej posiadłość miała wiele zakamarków, których nie sposób odkryć szybkim spojrzeniem. Niespiesznym krokiem uchyliła drzwi do kolejnego pomieszczenia. Była to mała sypialnia z łóżkiem przykrytym folią chroniącą pościel przed kurzem i insektami. Od razu spostrzegła, że znajduje się tu widoczne z ogrodu okno, było bowiem całkowicie zarośnięte bluszczem.
Po krótkim zwiedzaniu wnętrza usiadła na drewnianym podniszczonym tarasie wychodzącym na drugą stronę ogrodu. W wysokich trawach grały świerszcze. Wpatrując się wnikliwie, można było dostrzec dawne rozplanowanie terenu opanowane teraz przez chwasty.
Przestrzeń wypełniał rechot żab. Nigdy nie słyszała tego dźwięku w takim natężeniu, musiały ich być setki. Mlecze przebijały beton, który skruszył się na całej długości ścieżki. Zagrożone zniszczeniem było wszystko, co niegdyś zbudowano tutaj ludzką ręką. Była w miejscu, gdzie człowiecze dramaty nie miały znaczenia. I właśnie dlatego postanowiła w swych myślach od nowa przeżyć to, co ją spotkało. Smakowała swój ból, żal i poczucie niesprawiedliwości. Jak to zwykle bywa — postawiła się najpierw w roli ofiary. Przeszło jej przez myśl, że jest samolubna i być może zasłużyła na to, w jaki sposób ją potraktowano. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Zbyt często doświadczała niesprawiedliwości. Wiedziała, że wynikało to z wielu rzeczy, przykładowo z odmiennych punktów widzenia, niedostatecznej świadomości czy w końcu po prostu ze zwykłej nienawiści.
Wstała ze spróchniałych tarasowych schodów i powoli odzyskiwała w sercu poczucie spokoju. Karmiła się tym uczuciem, wiedząc, że za parę chwil gorycz znów zbierze swoje żniwo. Od- niosła wrażenie, że coś potężnego wlewa jej z góry wprost do głowy spokój i światło. Po czterech latach obcowania z wiedzą ezoteryczną pozostała jej świadomość prób, jakim poddaje nas wszechświat. Zmiana kierunku, strata przyjaźni czy choroba to tylko niektóre z przykładów. Oczywiście istnieją też na świecie niczym niewyjaśnione podłość i nienawiść — tak wielkie, że nie sposób ich sobie przetłumaczyć na duchowe doświadczanie. Nawet jeżeli nie wiedziała, czym był dzisiejszy incydent, czuła, że nie może się poddać emocjom. To prosta droga do szaleństwa i rozchwiania na szlaku do swoich celów. Prosta droga do zaprzepaszczenia własnego ja i miłości do siebie. Nie chciała wchodzić w pozycję ofiary. Nie chciała dać dojść do głosu własnemu strachowi. Nie teraz. Wiedziała jednak, że po tym zdarzeniu narodzi się na nowo i nic już nie będzie takie jak wcześniej.
Opróżnienie walizki i poukładanie rzeczy na półkach w sypialni zajęło jej kilkanaście bezcennych minut. Bezcennych, bo spędziła je na konkretnym działaniu. Oswajała nieznaną przestrzeń w której postanowiła wyleczyć niezagojone rany. Kto wie, może pokocha swoją samotność i odnajdzie tu sens istnienia? Pogładziła palcami swój ulubiony sweter i podelektowała się sosnowym zapachem szafy. Czasami chwile, które później wspominamy latami jako kotwice naszego szczęścia, przemykają nam w teraźniejszości niezauważenie. Nie pozwoli więcej na to. Będzie je celebrować tu i teraz, zanim przeminą.
Nowy dzień zaskoczył Ewę słońcem. Spała wyjątkowo dobrze. Z początku myślała, że nie zmruży oka w ciemnym obcym domu, ale sypialnia okazała się istną oazą chroniącą od reszty świata. Widok z głównego tarasu był imponujący. Szum wiatru raz po raz wzmagał się w koronach starych drzew. Jednak soczyste kolory wczesnego lata, zamiast dodać nadziei, potęgowały uczucie tęsknoty w sercu. Nieraz łapała się na uporczywej myśli, że traci cenny czas na myślenie o rzeczach, które nigdy nie mają prawa się wydarzyć. Takie momenty starała się zagłuszać pracą. Z tego powodu nie myślała o sobie najlepiej. Sądziła, że etap pracoholizmu, który był ucieczką przed prawdziwym celem w życiu, dawno już przeminął. Niepostrzeżenie los postanowił sprawdzić, czy toczące się w obecnym kształcie życie spełnia jej oczekiwania. Musiała przełknąć gorzką pigułkę prawdy. Chciała być szczęśliwa. To zawsze było jej celem. Popełniła jednak karygodny błąd — nie zdefiniowała, co miało jej to szczęście przynieść. Inni ludzie? Niektórzy pojawiają się przy nas na chwilę tak krótką jak zaćmienie Księżyca. Ich obecność zwiastuje przewrót życiowy, po którym już nic nigdy nie wygląda tak samo. Ich zniknięcie natomiast zakorzenia w sercu ziarno wiecznej tęsknoty. Tęsknoty, którą przywołują określone zapachy, miejsca lub zdarzenia. Nigdy później już tych osób nie spotykamy. Znikają jakby pochłonięte przez własne koleje losu. A my już nigdy nie wracamy do życia sprzed spotkania. Od tej pory wszystko toczy się innym torem niż wcześniej. To zupełnie tak, jakby w pewnym momencie od naszej nakreślonej linii życia oderwała się równoległa nić. Żyjemy odtąd podwójnym życiem. Trzeba uważać, aby ta równoległa droga nie stała się dla nas ważniejsza. Można bowiem wtedy już na zawsze żyć bardziej iluzją własnego szczęścia, które nigdy nie ma prawa zmaterializować się w naszej rzeczywistości. Główna linia życia nasiąka żalem i bólem niespełnienia. Staje się naszym więzieniem, podczas gdy w umyśle wynosimy na piedestał wyobrażenia idealnego życia. Klatka, która nas więzi, zaciska się coraz bardziej, gdy marzymy o równoległej drodze.
Czy zwariowała, mając poczucie, że po tylu latach doświadczania życia wraz ze zniknięciem Igora odszedł również kawałek jej duszy? Czy to możliwe, że dusza jest jednością rozdartą na dwie istoty? Czy robi sobie krzywdę, jeżeli pielęgnuje tę tęsknotę i nie stara się jej pozbyć? Nie chce się jej pozbyć. Tęsknota to wszystko, co jej po nim zostało. Oznacza, że to, co się wydarzyło, miało znaczenie. Nie może przecież umniejszać najważniejszych doświadczeń w swoim życiu. A spotkanie z nim sprawiło, że w jednej chwili umarła i urodziła się na nowo. W tamtym momencie powstała jej równoległa linia wymarzonego życia. W niej ulokowała całą swoją miłość. W tej rzeczywistości już nie kochała Igora. Zastanawiała się nawet, czy kiedykolwiek tak było. Praw- da mieszała się z wyobrażeniami, a duchy przeszłości nie dawały za wygraną. W całej tej kuriozalnej sytuacji musiało jeszcze być coś do zrobienia. Coś, co nie dawało jej zapomnieć. Ich pierwsze spotkanie odbyło się w równie tajemniczym i pokrytym bluszczem domu jak ten, w którym teraz przebywała. Świadomość tego faktu zintensyfikowała jej doznania. Wspomnienia zaczęły powracać jak fala przypływu. Wydawało jej się, że wszystko zdarzyło się wieki temu, a minęły zaledwie cztery lata. Wtedy właśnie jasne spojrzenie jego oczu stopiło jej serce i zapoczątkowało lawinę zdarzeń, które szybko wymknęły się spod kontroli. Zamiast wyśnionej, spełnionej miłości doświadczyła bezdennej rozpaczy złamanego serca. Zamiast spokoju i szczęścia czuła strach i przekroczyła wrota obłędu. Pragnęła spotkania z jasnością i połączenia z duchem światłości, została jednak zepchnięta w czarną otchłań odrzucenia i lęku. Przynależność do ezoterycznej sekty Wincenta odbiła się na jej zdrowiu psychicznym i fizycznym. Po fatalnej w skutkach inicjacji reiki w jej ciele energetycznym pozostały dziury, które musiała chronić, ilekroć przebywała wśród większej liczby ludzi. Przyzwyczaiła się do życia bez ochronnej bariery, którą ma każdy człowiek, przed niewidzialnym światem. Gdziekolwiek postawiła swoją stopę, z kimkolwiek weszła w relację — była bez ochrony. Była też naga pod innym względem. Nie chciała przywdziewać już więcej społecznych masek. Nie chciała okłamywać siebie i ukrywać, jaka jest naprawdę. Demon, które- go przypadkowo zabrali ze sobą z kamiennych kręgów, wniknął w przywódcę grupy i zaraził jego otoczenie swoim złem.
Dzisiaj, cztery lata po wydarzeniach, większość traumatycznych przeżyć sama uleciała z jej wspomnień. Kilka zapamiętała, nie będąc pewną, czy wydarzyły się naprawdę. Umysł ludzki potrafi subiektywnie szufladkować doświadczenia. Zupełnie jakby przeskakiwał w inną historię lub pisał własny scenariusz zdarzeń. Największym wyzwaniem Ewy było zaakceptowanie, iż każdy ma swoją prawdę, chociaż uczestniczył w tych samych działaniach w tym samym czasie. Tak jak malarz, który swoim pędzlem tworzy od nowa widziany przez wszystkich krajobraz. Niewygodne dla oka szczegóły pomija, aby tylko poczuć spokój i nie doświadczać ich, ilekroć znów wejdą w pole widzenia. Wyrzuca je ze swoich wspomnień, tworząc własną subiektywną rzeczywistość.
W początkowej fazie nowego życia, kiedy wyzwoliła się spod panowania Wincenta, otworzyła się na świat jak nigdy wcześniej. Odrodziła się silna i uparta, z chęcią do działania. Zdobyła się na odwagę i fundament po fundamencie budowała swój świat od początku. Od tamtego momentu postanowiła być już tylko szczęśliwa. Było to jednak bardzo trudne i wyczerpujące. Odnosiła wrażenie, jakby postulat bycia szczęśliwym był kolejnym doświadczeniem jej niedoskonałości. Bo skoro nie umiała tak po prostu być szczęśliwą, to znów oznaczało, że jest wybrakowanym czło- wiekiem. Znów musiała pracować nad sobą, podczas gdy miała już dosyć walki z falami.
Tymczasem grupa Wincenta, ku zdziwieniu Ewy, urosła w siłę. Pomimo swojej wcześniejszej deklaracji zaczął on pobierać duże sumy pieniędzy od osób, które zgłaszały się na zabiegi energetyczne. Ewa natomiast na wiele miesięcy stała się jego wrogiem numer jeden. Wielokrotnie wyczuwała, że grupa energetycznie wysyła jej ostrzeżenia i negatywne intencje. A to wszystko za przyzwoleniem ich mistrza. Wiedziała, że jego zainteresowanie jej osobą kiedyś minie i prędzej czy później upatrzy sobie inny cel. Cel znany osobiście grupie. Bliższy i namacalny niż opowieści o pewnej byłej przeklętej członkini, która ośmieliła się działać wbrew zakazom. Wkrótce z pewnością ktoś z grupy znów okaże się przeklętym, przepalonym ogniwem i zostanie oskarżony o nieposłuszeństwo. Ale do tego czasu Ewa musiała cierpliwie czekać i codziennie zmagać się z jawną niesprawiedliwością. Żyć z przyklejoną łatką osoby, którą w tamtych kręgach uznano za trędowatą, złą i czyniącą szkodę.
W swym życiu sporo razy spotkała się z odmiennym stanowiskiem ludzi na wiele tematów. Relacje, choć z pozoru głębokie i rokujące na wieloletnią przyjaźń, potrafiły się urwać nagle, bez ostrzeżenia, a zarzewiem konfliktu okazywały się sprawy nieistotne. Błahostki, jak niedopowiedzenia, inne zdanie na nieważne tematy czy zbyt impulsywne wyrażenie uczuć i emocji. Nauczyło to Ewę zachowywania ostrożności i niewchodzenia głęboko w początkowe znajomości. Czasami jednak ten dystans był destrukcyjny dla utrzymania więzi. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że w obecnym świecie, pomimo poważnych deklaracji dotyczących związków międzyludzkich, człowiek dąży przede wszystkim do samotności. Przyjaciele, którzy obiecywali, iż będą zawsze bez względu na obrót spraw, stają się wrogami. Odchodzą ci, którzy z początku w oszołomieniu stwierdzali, że spotkanie z Ewą było dla nich wyjątkowe, i entuzjastycznie deklarowali swoją ciągłą obecność. Koniec końców każdy jest przede wszystkim samotny. Jedyną szansą na uniknięcie bólu w doświadczaniu odrzucenia jest akceptacja i pokochanie siebie. Ukochanie swojej drogi i nieuzależnianie własnego samopoczucia od działań innych osób. Nie umiała jednak tego zrobić.
Cztery lata temu, tuż po odejściu z korporacji, w której pracowała, odetchnęła z ulgą. Od tej pory czas miał płynąć wolniej. Wir obowiązków i niewolnicza służba pozbawiły ją indywidualizmu i powoli uśmiercały. Wydawało się, że odwaga, na którą się wtedy zdobyła, miała jej podarować więcej czasu i większe skupienie na tym, co naprawdę istotne. Było to jednak tylko początkowe wrażenie. W rzeczywistości w jej życiu ludzie zaczęli się pojawiać i znikać w przyspieszonym tempie. Czasami czuła się tak, jakby pracowała przy taśmie produkcyjnej i od samego pędu wydarzeń kręciło jej się w głowie. Pociąg się nie zatrzymał. Zmienił się jedynie krajobraz. Ludzie, których poznała po odejściu z grupy Wincenta, wydawali się bardziej świadomi nawiązywania relacji z drugim człowiekiem. Okazało się, że są wrażliwsi, a to zwiększa szanse na ucieczkę od relacji. Przerażały ją intensywność bodźców i eskalacja emocji u jednych oraz chłód i wykalkulowanie u drugich. Sinusoida była na tyle wyczerpująca, że Ewa raz na jakiś czas popadała w coś w rodzaju marazmu.
Odkryła też, że w zależności od doświadczenia ma dostęp zarówno do swojej jasnej, jak i ciemnej strony mocy. Z powodu wyczerpania, ale też rozczarowania tym odkryciem, pozwalała sobie na brak uważności. Denerwowała się częściej i mocniej. Zaczęła mówić źle o innych i przestawała nad tym panować. Do tego dochodziła też irytacja z powodu świadomości, że zabłądziła w ślepy zaułek. Prawda o świecie pełnym miłości wydawała się kolejną iluzją. Ewa miała bowiem poczucie, iż cofa się w rozwoju jako istota ludzka i nie ma już w niej żadnej miłości. Okresy prób na wyzwolenie w niej miłosierdzia stawały się coraz trudniejsze i bardziej skomplikowane. Mogła podać rękę Wincentowi. Zro- zumiała jego podejście do życia i jego wielki cień. Znów wróciła do punktu, w którym postrzegała drugiego człowieka jako kogoś niewartego jej uwagi. Ego triumfowało, zagłuszając rozpaczliwe łopoty serca niemającego już mocy dojść do głosu. Pomimo początkowego wyjścia na świat wciąż tkwiła w cieniu, bez szans na zbawienie. Modliła się do Anioła Stróża, którego już od dawna nie czuła u swojego boku. A potem miała już tylko nadzieję, że nie spadnie w głębszą otchłań.
Anioł jednak przychodził do niej w momencie nagłych ciosów. Tak było dziś, gdy poczuła ciepło ogrzewające jej zdruzgotane serce. Wprost do czubka głowy zaczęła spływać gorąca jasność, która znieczuliła cios i spowodowała, że Ewa była w stanie zachować przytomność umysłu. Ta ewidentna opieka niewidzialnej istoty była dla niej znakiem, iż doświadczenie, którego doznała, było nieprzypadkowe. Nadszedł czas, gdy weryfikacji uległa jedna z jej najbliższych relacji. Nie miała do czego wracać. Myślała, że doskonale zna swoją siostrę, ale okazało się to iluzją. Znów po długim rejsie dopłynęła do siebie samej. Dzisiaj, w tym zapomnianym przez ludzi miejscu, przeżywa pierwszy dzień swojego nowego życia. Na początek jednak musi się nauczyć oddychać bez bólu.
Zamknęła oczy i przypomniała sobie słowa Znachora. Starszy mężczyzna już na zawsze miał pozostać jej mentorem. W chwilach rozpaczy pomagał znaleźć nitkę, której mogła się ~~s~~chwycić, gdy łzy przesłaniały jej zdolność widzenia świata takim, jaki faktycznie był. Po jego słowach kalejdoskop rozpaczy i strachu zmieniał się w łagodniejszą do przyjęcia mozaikę. Mędrzec przez krótką chwilę był jej oczami, ale to ona sama musiała dokonać wyboru, czy to, co widzi, jest jej prawdą. Czasami dostawała od niego odpowiedzi, których wówczas nie potrafiła jeszcze zrozumieć. Czas leczył rany, po których pojawiały się nowe, również wymagające uleczenia. Jak niekończący się proces życia i śmierci.
— Nie myśl, że życie pozwoli ci podróżować po szlaku, którego nie nawiedzają burze. Zyskujesz większą moc, aby z większą siłą zanurzać się w cień i swoim doświadczeniem uzdrawiać jego najgłębsze i najciemniejsze warstwy. Na początku czujesz ból, niesprawiedliwość i zwątpienie. Po latach doświadczania krzepniesz. Nabierasz sił, aby rozwiązywać trudniejsze sprawy. Wynurzasz się po światło i moc, by znów przekuwać litą skałę. Nasza egzystencja wibruje jak spirala. Zaczerpujesz powietrza, aby zanurkować jeszcze głębiej.
Żabi rechot przybrał na sile. Po niebieskich przestrzeniach gnały chmury, bawiąc się iluzjami kształtów. Ewa głośno wciągnęła powietrze do płuc. Ból serca zastąpiła tymczasową ulgą od natrętnych myśli. Minie wiele oddechów, zanim będzie gotowa zanurkować głębiej. Ale kiedyś z pewnością to nastąpi.
30Mirosława Horst, nagranie 2, sesja 2
Przepraszam za opóźnienie. Wczoraj nie byłam gotowa na to nagranie. Ale dzisiaj obudziłam się z myślą, że to dobry czas na to, by podsumować doświadczenia tego tygodnia. Czy wspomniałam o tym, że każde zdarzenie może spowodować rewolucję w życiorysie? Ten łańcuch przyczyn i skutków zawsze mnie zdumiewa. Niby jest nieskończony i wszystko może się wydarzyć, a jednak wydarza się konkretnie to, a nie co innego. Nie ogarniam tego umysłem. Czasami mam wrażenie, że zbyt dużo myślę i robi mi się zwarcie na łączach. W zasadzie od kilku miesięcy czekałam na to, aż spełni się karta z tarota.
KOCHANKOWIE. Czekałam z nadzieją na ekstazę i wysokie doznania, ale i na ból, który wiązałby się z totalnym odrzuceniem. Jeszcze kilka dni wstecz nic nie było oczywiste. Ale teraz już wszystko wiem… Skąd tarot wiedział, o którą linię życia się pytam i o której chce mi powiedzieć? Wróżba była prawie rok wcześniej. Od tej pory łańcuch związków przyczynowo — skutkowych przejawiał się w wielu różnych aspektach. Skąd karty wiedziały, do jakiego wariantu zmierzam? Skąd wiedziały, jakiego dokonam wyboru? To właśnie uświadamia mi, że jednak nie ja tym wszystkim zarządzam. Te wszystkie potencjalne możliwości i scenariusze istnieją tylko w teorii. Ktoś mnie przechytrzył. Ona to zrobiła. Zabrała mi moje życie i wodzi mnie za nos. Jestem duszą uwięzioną w ciele, które jest marionetką na usługach kogoś innego. To, czego chcę — nic nie znaczy. Innymi słowy, mogę już umrzeć, bo zasadność istnienia mojego ciała dla duszy nie ma sensu. Przez ciało nie doświadczam tego, czego pragnie moja dusza. Czuję jej ból i to, jak się dusi, chcąc odzyskać resztki wolności.
Mogłabym to zrobić szybko, ale obawiam się, że być może ma to jakiś przerażający sens. Wiele razy nie widziałam przecież całości układanki. Może teraz też moje doświadczenia są przejawem czegoś, czego nie jestem w stanie pojąć?
Myślałam o tym, co pani zasugerowała. Gdy usłyszałam pani teorię, dostałam gęsiej skórki. Jeżeli faktycznie jest to zdiagnozowane schorzenie, to znaczy, że jest nas więcej. Więcej ludzi, którzy spotkali swoją wróżkę. Postanowiłam o tym poczytać. Osobowość mnoga okazuje się schorzeniem, które nie zostało jeszcze dobrze zbadane. Nie chcę być kimś, na kim się eksperymentuje. Opisuje się ją jako rozdwojenie jaźni na dwie lub więcej odrębnych osobowości, przy czym występują one naprzemiennie. Zafascynowała mnie dalsza część opisu, w której przeczytałam, że każda z osobowości ma swój charakter, własne wspomnienia, inną tożsamość, przekonania i preferencje. Najbardziej zaniepo- koiło mnie to, o czym już wiem. Zanika osobowość sprzed choro- by, a poszczególne osobowości nie wiedzą o swoim istnieniu i nie mają dostępu do wspomnień, które pozostały. Jeżeli dominująca osobowość to tak zwana osobowość gospodarza i to na niej opiera się najczęściej proces leczenia, to od razu możemy postawić na mnie krzyżyk. Ona dominuje, a jej nie wyleczycie, bo ona nie chce być wyleczona. Wygląda na to, że zginę marnie.
Ma pani czasem tak, że bliskie osoby przeżywają bardzo podobne rozterki w tym samym czasie? W jeden z pierwszych dni czasu karty odwiedziłam moją przyjaciółkę. Kawa smakowała wybornie, chociaż nasze tematy do przyjemnych nie należały. Dużo rozmawiałyśmy na temat śmierci i tego, czy jest ona czasami koniecznością. W pewnym momencie nie jesteś w stanie wskoczyć na wariant życia, który ci odpowiada. Przykładowo koleżanka opowiadała o Sebastianie i o tym, jak postanowiła powiedzieć Danielowi o rozwodzie. A więc to koniec jej małżeństwa. Odnoszę wrażenie, że zamiast cieszyć się z odzyskanej wolności, utraciła sens życia. Jest „pomiędzy”. Niby powtarza, że kocha życie, a non stop słyszę, że chce już odejść. Jej relacja z Sebastianem jest totalnie irracjonalna. Całują się, serwują sobie orgazmy, śpią razem, ale nie są razem. Wciąż szukają wymówki, żeby jeszcze nie tworzyć związku. Raz on ucieka, raz ona. Chyba nikt, a przede wszystkim oni tego nie rozumieją. Ale to są ich demony, które sami muszą pokonać w drodze do swojego szczęścia. Ja nawet się nie staram zrozumieć, chociaż może powinnam, bo często pytają mnie o jakąś złotą radę. Powiedziałam koleżance, że odnoszę wrażenie, jakby byli z innych światów i spotkali się gdzieś pomiędzy. Nie wiedzą, co jest rzeczywiste i czego chcą. Tkwią w swoich schematach i iluzjach. Przyznała mi rację, chociaż nie potrafiła ostatecznie wskazać, co jest iluzją, przebłyskiem, a co rzeczywistością i na czym chciałaby się oprzeć. Punkt odniesienia jest przecież ważny. Co jeżeli wybierze się go błędnie? Pomyli życia i światy? Wtedy jest się nigdzie. Znika się, zupełnie jak ja… Zaczęłam jej opowiadać o Igorze, chyba po raz pierwszy w ży- ciu. Że jak się poznaliśmy, to mieliśmy dziewięćdziesiąt procent zgodności. On był — i myślę, że wciąż jest — we mnie zakochany. Wiem, że gdyby nie ona, nigdy by nie był. I uzmysłowiłam sobie nagle, że mam w domu idealnego faceta. Takiego, który kocha mnie nie za coś, ale pomimo.