Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Improwizacje i poezje: poczet drugi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Improwizacje i poezje: poczet drugi - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 358 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­DROŻ MY­ŚLI W ŚWIAT DZIE­JO­WY.

Kie­dyś wie­czo­rem, w po­dró­ży

Schro­nio­na przed groź­bą bu­rzy,

W ob­ję­ciach strze­chy pro­sta­czej,

Przy je­sien­nych wi­chrów jęku,

Z Ta­cy­to­wą księ­gą w ręku,

Tak ba­da­łam myśl ba­da­czy:

"Dzie­jo­pis jest wie­ków okiem;

Sam na bez­stron­no­ści szczy­cie,

Wi­dzi w zbu­rze­niu głę­bo­kiem

Do­li­nę za­wi­chrzeń: ży­cie.

Tam­to naj­strasz­liw­sza bu­rza:–

Deszcz ze krwi zie­mię prze­sy­ca…

Grzech cią­gle nie­bo za­chmu­rza –

A szczę­ście – jak bły­ska­wi­ca!…

Więc ludz­kość choć­by iść chcia­ła,

Gdy wre w koło na­wał­ni­ca,

By nie paść, stoi jak ska­ła."

Gdy szy­der­stwo w my­śli mo­jej

Za­czer­nia dzie­jów osno­wę;

Gdy po­wta­rzam: "Ludz­kość stoi." –

Brzmi głos: "E pur si mu­ove!"

"Kto tu jest?…. kto od­po­wia­da?"…

Spy­ta­łam dresz­czem prze­ję­ta…

Trwo­ga w pier­siach głos mój pęta;

Bo ska­zów­ka prze­czuć bla­da

Daje mi znak: że głos taki

Nie mógł być gło­sem czło­wie­ka!

– Lecz nie dłu­go wzrok mój cze­ka:

Ja­kieś mgli­sto-ja­sne szla­ki,

Przez głąb cha­ty na­wpół ciem­ną,

Ci­cho się snu­ją przede mną….

A im bar­dziej moje oczy

Przez te­le­skop wy­obraź­ni

Ba­da­ją ten kształt prze­zro­czy,

Tem w nim roz­róż­niam wy­raź­niej

Rysy ja­kie­goś stwo­rze­nia.

Lecz któż okre­ślić je zdo­ła?

To jak młod­szy brat anio­ła,

A cią­gle, cią­gle się zmie­nia…

Choć wciąż w jed­nym kształ­tów wzo­rze,

To blask po­więk­szy, to zmniej­szy, –

To się prze­le­wa w ko­lo­rze… –

A za­wsze co­raz pięk­niej­szy!….

"Kto je­steś?" py­tam w za­chwy­cie;

–"Jam jest Po­stęp, – jam syn ru­chu."

–"Więc jest po­stęp?"… za­dzi­wio­na

Wo­łam, roz­pa­cza­jąc skry­cie….

"On żyje – a ludz­kość kona?"…

"Wie­rzysz, rzekł, żem jest;– to wie­le;

Lecz jesz­cze nie wie­rzysz w du­chu,

Bym był czyn­ny w wie­ków dzie­le."

Za dłoń mię ujął – i z uję­ciem ra­zem

Taką skrzy­dla­tość zbu­dził w sto­pie mo­jej,

Że choć­bym była drze­wem, na­wet gła­zem,

Biedz­bym mu­sia­ła; – z po­stę­pem któż stoi?

Ja­kie­śmy prze­szli roz­pa­czy ot­chła­nie,

Tę­sk­not wą­wo­zy, po­wąt­pień roz­dro­że,

Czyż wam wy­po­wiem? któż wy­mie­rzyć może

Krę­ty bieg my­śli pusz­czo­nej w ba­da­nie?

Więc i ma du­sza w dro­dze do­cie­ka­nia

Tak się na wiel­ki rzut oka wy­si­la,

Że już nad­cho­dzi w wy­si­le­niu chwi­la,

Któ­ra za­bi­ja,– albo świat od­sła­nia.

Czy nie­bo w wie­rze utwier­dzić mię chcia­ło?

Czy czas skró­ci­ło? – nie wiem, – lecz me siły

Ten wy­buch woli prze­ży­ły.

Na­gle w punkt je­den stresz­czam prze­strzeń całą,

Jak­by przedem­ną kto roz­su­nął chmu­ry,

U stóp się wi­dzę świe­żej ży­cia góry;

Na niej, w ru­inę po­cię­ły przez lata

Stoi ol­brzy­mi za­mek dzie­jów świa­ta .

– Dzi­wy Bal­be­ku, pi­ra­mid ko­ro­na,

Są przy tym cu­dzie wszech­świa­tów bu­do­wy,

Jak traw­ka, obok od­wiecz­nej dą­bro­wy.

– Mil­jon tych gma­chów on wziął­by w ra­mio­na!

Czyż wam więc sło­wo okre­ślo­ne po­wie

Z ilu tam wspo­mnień ska­mie­nia­łych, mury?

Z ilu tam na­tchnień, las ko­lumn, skrzy­dla­ty?

Z ilu tam uczuć, nie­prze­bra­ne kwia­ty

Co piesz­czą zie­leń pysz­nej ży­cia góry?

"Któż go­ści, wo­łam, – w tem za­cza­ro­wa­nym

Miesz­ka­niu wró­żek, lub bo­skich ry­ce­rzy?"

Duch-po­stęp rze­cze: "Jam jest jego pa­nem;

"Co zbu­do­wa­łem to do mnie na­le­ży."

Gdy w tej roz­mo­wie, dłoń mą wio­dąc za­wsze,

Zlek­ka mię wzno­si do wierz­choł­ka góry,

Już pły­nąc w echa to słod­sze, to łzaw­sze

W koło mnie zda­li dzwo­nią dziw­ne chó­ry:

Wszyst­kie prze­kleń­stwa i bło­go­sła­wień­stwa,

Jęki roz­pa­czy, wy­krzy­ki we­se­la,

Ha­sła hord dzi­kich i żale min­stre­la,

Wszyst­kie ło­sko­ty brzmią­ce z zie­mi ca­łej,

W tych chó­rach jed­ną mu­zy­ką hu­cza­ły!

"Sły­szysz, duch rze­cze, echo co tu leci?

Je­st­to przy­gryw­ka do plą­sów stwo­rzo­na,

W uro­czy­sto­ści brzmią­cej sta stu­le­ci

Któ­rą wy­pra­wia­ni dla mych có­rek gro­na.

Mam ja sześć có­rek, sześć er w dzie­jach świa­ta;

Każ­da z nich w ko­lej wy­ko­ny­wa ta­niec,

Co wam trwa wie­ki; dla mnie w chwi­lę wzla­ta,

Bo nie zna cza­su wszech­cza­sów miesz­ka­niec.

To wi­do­wi­sko w ta­necz­nym ob­rzę­dzie,

Trwa­ło, wciąż trwa i trwać bę­dzie

Od po­cząt­ku aż do koń­ca

Ist­nie­nia ludz­kie­go rodu,

Jed­ną noc, bo od za­cho­du

Jed­ne­go wiecz­no­ści słoń­ca,

Do dru­giej wiecz­no­ści wscho­du."

Koń­czył, gdy w chó­rów naj­grz­mot­niej­szej mocy,

Prze­szli­śmy zło­te przy­sion­ka po­dwo­je;

Z we­wnątrz, blask praw­dy , strze­lił w oczy moje,

Dłu­go za­mglo­ne od ba­da­nia nocy.

Blask ten z jed­ne­go tyl­ko mknie ogni­ska…

Zwie­szo­ny w per­ły ol­brzy­miej krysz­ta­le,

Z ar­ka­dy któ­ra roz­dzie­la dwie sale,

Ma­gicz­nem świa­tłem w obie­dwie prze­bły­ska…

Tych sal znisz­czo­nych bez­mier­ne prze­strze­nie

Owie­wa tyl­ko błę­ki­tu skle­pie­nie.

Ich nie­bo­tycz­ne ścia­ny są z mar­mu­ru

Od­mien­nej bar­wy: ta czar­na, – ta bia­ła;

A tak ogrom­ną jest gru­bość ich muru,

Że i ar­ka­da kom­na­tą się sta­ła.

Duch rze­ki: "Tu ru­chy ludz­ko­ści się mie­nią;

"A wy­zna­czo­ną do plą­sów prze­strze­nią

Jest te­raź­niej­szość , czy­li ta ar­ka­da,

Któ­ra dwie sale ist­no­ści roz­dzie­la,

Przy­szłość błysz­czą­cą jak ja­śmin we­se­la,

I prze­szłość w bar­wie ża­ło­by,

Zim­ną i ci­chą jak pod­ziem­ne gro­by…

– Zważ że blask tyl­ko od ar­ka­dy pada;

On je­den łunę w dwie sale prze­sy­ła;

Przy­szłość i prze­szłość w pącz­ku i w mo­gi­le,

Gdy się roz­wid­nią to tyl­ko o tyle,

Ile obec­ność świa­tła w nie rzu­ci­ła.

– Każ­da z mych có­rek, z er świa­ta, ko­le­ją

Z sali przy­szło­ści wy­cho­dzi na­dzie­ją ,

I gdy prze­plą­sa obec­ność z ar­ka­dą,

Ostat­niej tań­ca po­sta­wy nie zmie­nia,

Lecz w niej ku sali prze­szło­ści mknąc bla­da

Tam po­zo­sta­je pod kształ­tem wspo­mnie­nia. "

Gdy on prze­ma­wiał,tam kę­dy­śmy sta­li

W prze­szło­ści, w czar­no-mar­mu­ro­wej sali,

Spo­strze­głam, lśnią­cych na he­ba­nie gła­zów,

Sześć zło­tych odrzwi, czy sześć ram ob­ra­zów,

W czte­rech z tych opraw, niby cie­niów czte­ry

Sta­ły mil­czą­ce czte­ry świa­ta ery:

Pierw­sza się tuli pod skó­rę pan­te­ry;

W ręku nie­zręcz­nie wy­wi­ja ma­czu­gą,–

Włos jej się plą­cze… a obłęd­ne oczy

Z bła­gal­nym gnie­wem wko­ło sie­bie to­czy…

Ta drżą­ca ludz­kość, pier­wot­na i dzi­ka,"

Któ­ra w nic jesz­cze z po­ję­ciem nie wni­ka,

Jeń­cem ży­wio­łów a in­stynk­tu słu­gą.

Przy­kra to po­stać… wzrok prze­rzu­cam w dru­gą;

Aż krew za­wrza­ła… tak świet­na tam zmia­na;

Choć to nie­wia­sta, lecz w niej wzór ry­ce­rza;

Od stóp do czo­ła krusz­ca­mi ob­la­na…

Pod łuną heł­mu, za słoń­cem pu­kle­rza

Wzrok iro­nicz­ny ku chmu­rom wy­mie­rza,

Jak­by rzec chcia­ła:

"Sam pio­run wy­zwie ma strza­ła!"

Bo tu już w wal­ce dru­ga świa­ta era;

Gdzie się wy­biw­szy z ży­wio­łów prze­mo­cy,

Gdzie wy­stą­piw­szy z idjo­ty­zmu nocy

Ludz­kość przy­bie­ra po­stać bo­ha­te­ra.

Już się z to­po­rem przez lasy prze­dzie­ra,

Pusz­cza się w fale, ujarz­mia zwie­rzę­ta,

Dzi­wią­ca męz­twem, ale tak za­wzię­ta

Że w bra­ku wro­gów wal­czy sama z sobą.

Drżąc przed nią, w trze­ciej utkwi­łam spoj­rze­nia,

A bo­jaźń w za­pał się zmie­nia:

Bo tu pod osłon śnie­ży­stych ozdo­bą

Ludz­kość, jak po­sąg klas­sycz­ny

Z po­wa­gą męża łą­czy wdzięk ko­bie­ty;

Ma dłoń rzeź­bia­rza – ma pier­si sło­wi­ka –

Oko ma­la­rza – albo bu­dow­ni­ka –

Uśmiech so­fi­sty, a czo­ło po­ety!

To kształt pla­stycz­ny

Ery es­te­tycz­nej,

Co czci przy­ro­dę, wzór pięk­na z niej bie­rze,

Lecz nie drży przed nią tak jak w pierw­szej erze;

Wła­da ży­wio­łom, śpie­wa bo­ha­te­ra,

Lecz nie tak dzi­ko jako dru­ga era;

Więc ich uro­ki rów­no­wa­żąc swe­mi

Ona syn­te­zą dwóch pierw­szych er zie­mi.

Wi­dząc to cudo, za­wo­łam: "O du­chu!

"Czyż po tej erze inne pój­dą da­lej?

Tu kres być musi w po­stę­po­wym ru­chu –

Bo do­sko­na­łość czyż się do­sko­na­li?"

Lecz duch rzekł." Ludz­kość jest cia­łem i du­szą;

Do­sko­na­ło­ści obo­je dojść mu­szą.

Duch, czy­sty ro­zum, po­stęp nie­wi­dzial­ny,

Uśpio­ne do­tąd zbu­dzą się do­pie­ro;

Dru­gi dział dzie­jów ma, po­trój­ną erą

Zwal­czyć nie ży­wioł lecz pie­kiel­ne siły;

I tak po­wi­nien swój kształt ide­al­ny

Wy­do­sko­na­lić wśród du­cho­wej sfe­ry,

Jak trzy pierw­sze ery

Sfe­rę zmy­sło­wą wy­do­sko­na­li­ły."

Na tę prze­mo­wę, pa­trzę w czwar­te ramy:

Aż mi łza spa­dła.., bo któż­by mógł zo­stać

Zim­nym, spo­strze­gł­szy tę klę­czą­cą po­stać

W któ­rej się od­bił cień Ma­don­ny sa­mej?

To śre­dnio­wiecz­na, czwar­ta zie­mi era,

Co dru­gi po­chód po­stę­pu otwie­ra.

Ona odzia­na swych wła­snych łez chmu­rą…

A w jej po­ko­rze leży świę­ta trwo­ga –

Jak ludz­kość dzi­ka drża­ła przed na­tu­rą,

Tak ludz­kość w wie­rze drży przed są­dem Boga,

Bie­gnie za wia­rą, swą gwiaz­dą prze­wod­nią,

Lecz gdzie, nie pyta, – bo cie­ka­wość zbrod­nią.

Czy praw­da błysz­czy tą tyl­ko po­chod­nią

Ona nie bada, – bo zwąt­pie­nie zbrod­nią.

Nie pa­trząc czy­li z za­rów­ną po­trze­bą

Roz­róż­nych cier­niów wy­ma­ga krzyż wia­ry,

By nie omi­nąć tej któ­rej chce nie­bo,

Bez­względ­nie wszyst­kie przyj­mu­je ofia­ry…

Zbaw­czym po­stra­chem swe czo­ło ocie­nia…

Lecz ma trzy ser­ca z któ­rych blask ude­rza:

Ser­ce dzie­wi­cy, mni­cha i ry­ce­rza;

A z nich trzech bije po­żar po­świę­ce­nia!

Pierw­sza er trój­ca co mnie za­chwy­ca­ła,

Te­raz jak mar­twa przy tej erze wia­ry,

Bo tam kształt du­cha, tu duch kształ­tu pała.

Jed­nak tak smęt­nie tle­ją serc po­ża­ry,

Że zwra­cam oko: lecz pią­te i szó­ste

Ramy, jesz­cze pu­ste.

"Cóż to się zna­czy?" – za­py­tam w po­dzi­wie;

Duch rze­cze: "Dzie­je wszak nie są skoń­czo­ne;–

Spojrz: – bo kto od­wiał prze­szło­ści za­sło­nę,

Niech wzro­kiem śmia­łym w obec­ność po­zie­ra.

Oto jest pią­ta, te­raź­niej­sza era,

Ta w któ­rej ży­jesz; ona w tań­ca sza­le."

To mó­wiąc, dło­nią wska­zał na ar­ka­dę,

Ku któ­rej wiódł mię przez wspo­mnie­nia salę.

– Pod ogniem per­ły, pod mar­mu­ru bra­mą,

Wi­dzę nie taką jak jej sio­stry bla­de,

Lecz ludz­kość żywą – w niej i sie­bie samą.

Jak czło­wiek zrzu­cił zmy­sło­we cię­ża­ry

Wal­cząc z przy­ro­dą w erze bo­ha­te­ra,

Tak zrzu­ca­ją­ca jarz­mo śle­pej wia­ry,

W ry­cer­stwie my­śli sta­je mę­dr­ców era.

Zwąt­pie­nie, miecz jej;–czczość ser­ca, jej rana

A obo­jęt­ność jej strasz­nym pu­kle­rzem;–

Lecz wia­ra z wie­dzą, wia­ra nie­za­chwia­na,

Nie­kie­dy jest jej pan­ce­rzem.

Czę­sto­kroć w tań­cu ten pan­cerz od­pi­na,

Z śmie­chem szy­der­stwa ci­ska go ku zie­mi…

Lecz wte­dy za­drży pod wi­chry mroź­ne­mi,

Któ­re­mi wie­je Jó­za­fat – do­li­na.

Dłu­go łuk ba­dań na­cią­ga, lecz strza­ła

Nie­bem od­bi­ła, w ni­cość się zbłą­ka­ła…

Lecz gdy ry­cer­ka znów pan­cerz przy­pi­na,

Wten­czas się pląs jej cu­do­twór­czym sta­je.

Bo kie­dy tyl­ko sto­pą do­tknie zie­mi,

Wnet w niej otwie­ra prze­pa­ści­ste kra­je

Gdzie fi­lo­zo­fja lśni skar­by bo­że­mi!

Wciąż­bym pa­trzy­ła w erę Man­fre­do­wą

Gdy­by nie po­stęp, co wy­rzekł to sło­wo:

"I szó­sta era bły­śnie ci choć bla­da..

Bo wi­dzi przy­szłość kto obec­ność zba­da…"

Zlek­ka, wpro­wa­dził mię w sam głąb ar­ka­dy,

Ale­śmy znów się tak szyb­ko cof­nę­li,

Żem le­d­wie mo­gła wśród pro­ro­czej sali,

Spoj­rzeć na ścia­ny mar­mu­ro­wej bie­li,

Co lśniąc mi­ga­ły jak­by wo­do­spa­dy….

– Tam sześć konch pu­stych bu­ja­ło w od­da­li;

W każ­dej z nich zda się była er ko­ły­ska.

Lecz za­po­mnia­łam wszyst­kich cu­dów świa­ta,

Gdym zo­ba­czy­ła że w świa­tłach, skrzy­dla­ta

Mknie ku nam po­stać, ar­ka­dy już bli­ska..:.

– O szczę­ście prze­czuć! już więc nie­da­le­ka

Ta któ­ra z bo­żem kró­le­stwem nas cze­ka!….

A któż okre­śli jej raj­skie po­nę­ty?

W niej ludz­kość cała jest jak je­den świę­ty!….

Jak w erze trze­ciej, wśród ar­cy­dzieł tłu­mu,

Świat, pięk­ność sztu­ki har­mo­ni­zo­wa­ła,

Tak w szó­stej, pięk­ność du­cha do­sko­na­ła

Bę­dzie syn­te­zą wia­ry i ro­zu­mu!

Gdy upo­jo­na to­nę­łam w na­dzie­jach,

Duch mię za­py­tał: "Je­st­że po­stęp w dzie­jach?"

"Czy jest? – o nie­ba! któż za­prze­czyć zdo­ła?

Co­raz pięk­niej­szą każ­da z cór twych koła!"

Jak­by łódź zwi­nę­ła ża­gle,

Jak­by noc za­pa­dła na­gle,

Tak zni­kła wi­dzeń po­tę­ga….

– Jam w cha­cie przy wi­chrów jęku; –

I taż księ­ga

Wciąż w mem ręku;

Tyl­ko po bu­rzy zwąt­pie­nia

Tę­cza mój duch roz­pro­mie­nia.

5 Grud­nia 1853 r.PRAW­DA.

Praw­do! źró­dle – któż zu­chwa­le

Skroń po­chy­li nad twe fale?

Przy spo­koj­nym twym krysz­ta­le

Zda się męt­nym zdrój oazy,

Łza mniej przej­rzy­stą niż gła­zy,

Na­wet anioł nie bez ska­zy!

Ten przed któ­rym drżą anie­li,

Je­den, przej­rzeć się ośmie­li

W źwier­cia­dla­nej twej to­pie­li;

Bo on je­den się nie boi,

Choć wier­ność prze­zro­czy two­jej

Ta­kim go, ja­kim jest, zdwoi.

Pro­ste jak pro­mień twe dro­gi,

Bo krę­te tyl­ko dla trwo­gi;

Cie­bie ja­kież str­wo­żą wro­gi?

Fałsz pod­niósł czo­ło ol­brzy­ma; –

Lecz próż­no prze­cząc, się zży­ma, –

Wszak fałsz jest tem cze­go nie ma.

Choć stło­czo­na lat cię­ża­rem,

Wiecz­nej wio­sny pa­łasz ża­rem;

Nie­śmier­tel­ność twym ze­ga­rem!

Wszyst­kie wie­ki, wszyst­kie świa­ty

Owi­nę­łaś w serc szkar­ła­ty.

Licz­by jak ta­jem­ne kwia­ty

Róż­no­kształt­nie skroń ci stro­ją;

Czas orę­żem, świa­tłość zbro­ją,

A su­mie­nie lut­nią two­ją!

Opar­ty piel­grzy­mią trzci­ną

Czło­wiek idzie łez do­li­ną,

Pod zwąt­pie­nia chmu­rą siną.

Gdy cię nie wi­dzi, o zło­ta!

Sza­le­je, prze­kleń­stwa mio­ta,

Wy­ła­mu­je wszyst­kie wro­ta;

W groź­ną wa­row­nię na­tu­ry,

W de­dal ser­ca, w wie­dzę, któ­rej

Klu­czów, strze­że sfinx po­nu­ry;

W łuk try­um­fu gdzie lśni sztu­ka,

Na­wet w próg wiecz­no­ści puka,

0 praw­do! on cie­bie szu­ka!

Nie­raz już na po­dróż­ni­ka.

Nie­zwrot­ny grób się za­my­ka;

A nie znał twe­go pro­my­ka!

Lecz kto w prze­czuć wła­snych ża­rze,

Dłu­gim wie­kom brzask twój wska­że,

Ta­kie­mu wzno­szą oł­ta­rze!

1 Stycz­nia 1800 r.PIĘK­NO.

Gra­cjan miał z Ed­mun­dem w szko­le

Jed­no ser­ce, jed­ną wolę.

Czas roz­dzie­lił te mło­dzia­ny;

Z szkół, każ­dy wbiegł w inną bu­rzę:

Gra­cjan w wir uciech po­rwa­ny,

Ed­mund się pu­ścił w po­dró­że.

Gdy już po­wra­ca z za mo­rza,

Jesz­cze nim sta­nie w War­sza­wie,

Po dro­dze zbo­czył cie­ka­wie

W gród gdzie żyła Wan­da hoża.

A choć wi­dział cu­dów tyle,

Tam uczuł urok nie­zna­ny,

Uczuł go w tę rzew­ną chwi­lę

Gdy w ma­rze­niu zszedł Bie­la­ny.

Ta sa­mot­ność pu­stel­ni­cza

Jego zmien­ną du­szę dzi­wi….

A z Ka­me­du­łów ob­li­cza

Choć mil­czą, czy­ta: Szczę­śli­wi!

Zdu­mio­ny szczę­ściem nie z zie­mi,

By nie osą­dzić z po­zo­ru,

Ba­daw­czo roz­ma­wia z nie­mi,

I zwie­dza wnę­trze klasz­to­ru.

Lecz nie­po­kój go prze­ni­ka,

Bo mu, rzew­na a nie­śmia­ła,

Twarz jed­ne­go za­kon­ni­ka

Inną, zna­ną przy­po­mnia­ła….

Pa­trzy w wa­ha­niu głę­bo­kiem,

Lecz kie­dy się nie­spo­dzia­nie

Spo­tkał z za­kon­ni­ka wzro­kiem….

"Ach Ed­mun­dzie!"….– "Ach Gra­cja­nie!"….

Rzu­ci­li się w swe ra­mio­na,

O! po trzech la­tach roz­dzia­łu,

Łza ser­decz­ne­go za­pa­łu

Męz­kiej du­szy nie­wzbro­nio­na.

– Jed­nak Ed­mun­da wo­ła­nie

Brzmi z go­ry­czą: "O Gra­cja­nie!

Gdym cię że­gnał wśród bie­sia­dy,

Świat ró­żo­wo kwit­nął to­bie;

Te­raz po­waż­ny i bla­dy,

Kwiat zy­cia mro­zisz w tym gro­bie?"…..

"W tym gro­bie?" Gra­cjan po­wtó­rzy,

I wwiódł go do celi bia­łej,

Gdzie lśnią przez okna krysz­ta­ły,

Czy­ste nie­bo i krzak róży.

"Toż to grób?" rzekł Gra­cjan – "w celi

Bło­go jak w lil­ji kie­li­chu;

Ogród, księ­gi, suk­nia w bie­li:

Trze­baż mi wię­cej prze­py­chu?"

"Tak – rzekł Ed­mund – z nie­bios tchnie­nie,

Swo­bo­da tu nie­zrów­na­na,

Lecz zkąd w to­bie taka zmia­na?

Jesz­cze gdy­śmy się że­gna­li,

Jak ja, lu­bi­łeś sza­le­nie

Fi­lo­zo­ficz­ne roz­pra­wy,

Urok sztu­ki i brzęk sta­li."

– "Nie­po­ję­te bo­skie dro­gi,"

Rzekł Gra­cjan, – "pójdź­my do cie­nia,

W ogród do dar­nio­wej ławy;

A opo­wiem ci prze­stro­gi

Ja­kie­mi Bóg ser­ca zmie­nia:

Kie­dyś od­jeż­dżał, by­łem upo­jo­ny

Bez­den­nem pięk­nem dzieł Boga i lu­dzi;

Lecz ja­kiż so­bie wziąść kwiat z tej ko­ro­ny?

Ja­kiż stan obrać, gdy każ­den chęć bu­dzi?

Myśl wsród tych du­mań szła w sfe­rę ta­jem­ną,

I świat pięk­no­ści roz­warł się przedem­ną.

Wi­dzę się na­gle w cza­row­nej do­li­nie;

W środ­ku lśni po­mnik; – w koło prze­strzeń zie­mi

Pod oce­anem ziół i kwia­tów gi­nie…

A je­śli cza­sem bły­śnie mię­dzy nie­mi,

To skrą klej­no­tów, lub srebr­ne­mi żyły;

W koło się wzno­szą zło­tych pia­sków góry,

Gdzie w nie­bo­tycz­nych la­sach się ukry­ły

Huf­ce ko­li­brów i sło­wi­ków chó­ry:

Wsród skał roz­stę­pu, w sza­fi­rach się mie­ni

Łuną fos­fo­ru pa­ła­ją­ce mo­rze…

W nie­bie, o dzi­wy! łą­czą grę pło­mie­ni

Gwiaz­dy, wschód słoń­ca i pół­noc­ne zo­rze!

Jak­by do mat­ki, ra­mio­na dzie­cię­ce,

Wznio­słem, wo­ła­jąc: "O pięk­no­ści szczy­cie!

Mat­ko – na­tu­ro! już od dzi­siaj, ży­cie

Twym przy­ro­dzo­nym na­ukom po­świę­cę! "

Jesz­czem nie skoń­czył, gdy się z gór ze­rwa­ły

Bia­łe świą­ty­nie o zło­tych przy­sion­kach,

I ciem­ne wie­że w ka­mien­nych ko­ron­kach.

Prze­cud­ne far­by pie­ści­ły ich ścia­ny;

A na po­chy­łych ścież­kach każ­dej ska­ły,

Jak tłum po­dróż­nych na­gle za­trzy­ma­ny,

Ty­siąc po­są­gów z spi­żu i z mar­mu­ru,

W róż­nych po­sta­wach do mnie się zwra­ca­ło;

Z świą­tyń niósł wie­trzyk sym­fon­ję wspa­nia­łą,

I wiesz­cze rymy ogrom­ne­go chó­ru.

Ach sztu­ki!" wo­łam: "czem przy was przy­ro­da?

Na­zwa­nie pięk­nych nie próż­no no­si­cie,

W was szczyt pięk­no­ści! wam mój hołd i ży­cie!"…

Le­d­wiem wy­mó­wił, gdy ka­mień po­mni­ka

Co stał w do­li­nie, z ci­cha się od­my­ka,

I po­stać z głę­bi wy­stę­pu­je mło­da.

Gdym uj­rzał wzrok ten co anio­łów nęci,

Za­sło­nę z pe­reł, co wko­ło twarz pie­ści,

Uśmiech co wzru­sza ru­bi­no­we usta,

Jej wi­ze­ru­nek sta­nął mi w pa­mię­ci:

To ona – żona Zyg­mun­ta Au­gu­sta:

Bar­ba­ra! wzór ten uro­dy nie­wie­ściej!

A w nią się pa­trząc, jaw­nie prze­ko­na­łem,

Że kto przez pięk­ną ko­bie­tę na­tchnio­ny,

W na­tu­rę, w sztu­kę wgłę­bi się z za­pa­łem,

Wszyst­kie pięk­no­ści zdo­bę­dzie już tro­ny!"

"Jesz­cze da­le­ko jed­nak do ha­bi­tu"….

Z lek­kiem szy­der­stwem Ed­mund mu prze­ry­wa.

"Nie tu, rzekł Gra­cjan,– kres opo­wia­da­nia:

Ach! le­d­wiem jed­no spoj­rze­nie za­chwy­tu

Utkwił w Bar­ba­rze, ona się już sła­nia….

I do po­mni­ka znów chy­li…. nie­ży­wa!

Pa­trzę do głę­bi, – w gro­bie bla­da leży, –

Zgasł w oczach ogień… w li­cach roz­kwit świe­ży…

Wpraw­dzie jej rysy też same zo­sta­ły, –

Lecz obo­jęt­ne mi już, jak skroń ska­ły."

"Była więc rze­kłem – przez siłę wy­ra­zu

A nie przez kształ­ty tak w pięk­ność bo­ga­tą;

Bo ją stra­ci­ła z wy­ra­zu utra­tą.

Tak, naj­sta­ran­niej wy­ku­ty kształt gła­zu,

Je­śli uczu­cie sny­ce­rza, ta­jem­nie

W nim nie za­miesz­ka, bez pięk­na zo­sta­nie.

Świat cały dla mnie był­by mar­twym świa­tem,

Gdy­by na nie­go, czu­cie pięk­na we mnie

Nie od­dzia­ła­ło. Pięk­ne czu­cia za­tem

Od pięk­nych kształ­tów wyż­sze­mi być mu­szą,

Bo są ich du­szą."

Le­d­wiem to wy­rzekł, góry i świą­ty­nie

Z hu­kiem się wstrzą­sły i zni­kły w ru­inie….

Bom się już za­parł sa­mo­władz­twa bry­ły

Ziem­skiej, wi­dzial­nej, co zmy­sły ce­ni­ły,

Od chwil gdym uznał siłę wyż­szą od niej.

– Trud­ność przed­mio­tu te­raz mię na­kła­nia

Przez same z tobą mó­wić po­rów­na­nia,

Bo nie­wi­dzial­nie, już w dru­gą, wspa­nia­łą

Sfe­rę pięk­no­ści wzbi­łem się swo­bod­niej….

Nic nie wi­dzia­łem i nic nie sły­sza­łem; –

Lecz co tu dźwię­kiem, ko­lo­rem, bal­sa­mem,

Tam było sa­mem

Czu­ciem – prze­czu­ciem – za­pa­łem!

Z wie­dzy o so­bie to tyl­ko zo­sta­ło,

Żem wie­dział jesz­cze iż ser­ce mi biło,

Oku­te uczuć wszyst­kie­mi ogni­wy;

Ach biło…. a z ja­kąż silą!….

Czu­łem co czu­je wład­ca spra­wie­dli­wy;

A to uczu­cie lśni­ło jak po­chod­nia;

Gdy­by po­chod­nia zna­ła się z roz­ko­szą

Zle­wa­nia świa­teł na czo­ło prze­chod­nia,

Któ­re­go dło­nie ją wzno­szą.

Czu­łem co czu­je ser­ce za­chwy­co­ne,

Gdy sta­nie męż­nie na dro­gich obro­nę;

To czu­cie mógł­bym rów­nać do pu­kle­rza,

Gdy­by czuł pu­klerz że bro­ni ry­ce­rza.

Czu­łem co czu­ją ro­dzi­ce i dzie­ci;

To się uczu­cie tak wza­jem za­chwy­ca,

Jak z przy­cią­ga­niem księ­życ mo­rzom świe­ci,

A jak się mo­rza wzno­szą do księ­ży­ca.

Jam i przy­jaź­ni wy­trwa­łej

Czuł wier­ne odźwier­cia­dla­nie.

Ach czu­łem tak­że co w szczę­sne spo­tka­nie

Czu­ją dwa ser­ca któ­re się szu­ka­ły.

Wpo­śród tych uczuć, jak­by ich ogni­sko,

Oczy­ma ser­ca uj­rza­łem tę, któ­rej

Pieśń Ni­be­lun­gów uwiecz­nia na­zwi­sko:

Cud­ną Krym­hil­dę, – wzór wy­la­nej córy, –

Wzór mał­żon­ki po­świę­co­nej, –

Wzór mat­ki czuj­nej i wład­czy­ni tkli­wej.

Nad nią uczu­cia , skrzą­ce­mi ogni­wy

Jak bry­lant w ogniu splo­tły kształt ko­ro­ny;

Swia­tłość bry­lan­tu jest wrzą­ca a bia­ła, –

I ta nie­win­na, choć wszyst­ko ko­cha­ła!

"Jak­że za­wo­łam z za­chwy­tem,

Te­raz mi zim­ną przy­ro­da i sztu­ka!

Uczu­cie, pięk­no­ści szczy­tem,

Bo na­ka­zu­je nam czy­ny.

Niech więc ma wola wsród bliź­nich, ro­dzi­ny,

Ce­lów mi­ło­ści wszę­dzie od­tąd szu­ka."

–"Ha! oto­śmy jesz­cze da­lej

Od klasz­to­ru od­bie­ża­li…"

Za­wo­łał Ed­mund, – lecz brzmi głos ka­pła­na:

"Gdym przed Krym­hil­dą, w czu­ciach do­sko­na­łą

Tak się za­przy­siągł, – ja­każ strasz­na zmia­na!…

Ser­ce Krym­hil­dy z bry­lan­tu – zczer­nia­ło.

Te­raz, tak nie­gdyś słod­ka, ko­cha­ją­ca,

Gdy jej Zyg­fry­da zdra­dli­wie za­bi­to,

W ser­cu, jasz­czur­kę pie­lę­gnu­je skry­tą….

Wy­bu­chła gnie­wem: mo­nar­chje za­mą­ca….

Tłum żyw­cem pali…. sama ści­na gło­wy!

Nie­raz ją temi okre­śla­no sło­wy:

Wprzód Pe­ne­lo­pą, po­szła w ślad Me­dei.

Cóż spro­wa­dzi­ło tak okrop­ną zmia­nę?

Ze­msta: – wszak tak­że uczu­cie?

Uczu­cie, – lecz zfał­szo­wa­ne.

Nie dość na czy­nów chwa­leb­nych wy­snu­cie

Iść pę­dem uczuć; – na ja­snej idei

Wes­przeć je trze­ba. – Więc pięk­ne po­ję­cia

Od pięk­nych uczuć wyż­sze­mi być mu­szą,

Bo są ich du­szą.

Le­d­wiem wy­mó­wił, sfe­ra uczuć zni­kła

Jak sztan­dar w bły­sku zwi­nię­cia….

Bo sa­mo­wła­dza ser­ca ustą­pi­ła

Od chwil gdym uznał że jest nad nią siła.

– W trze­ciej mi stre­fie drga świa­tłość nie­zwy­kła,

Lo­gi­ki świa­tłość, – ser­ca nie pa­lą­ca,

Bom czuć już nie mógł chło­du ni go­rą­ca.

Wszyst­kie me wła­dze ro­zum spla­tał ści­śle;

Wte­dy, na do­wód swej ist­no­ści, du­sza

Te tyl­ko mia­ła sło­wa Kar­te­zju­sza:

"Je­stem – bo my­ślę."

Ale się na­wet blask uczuć, okre­śli

Ła­twiej niż peł­nia i głę­bo­kość my­śli….

Tam psy­cho­lo­gja, niby dama bia­ła

Kom­na­ty du­szy sto­pą prze­mie­rza­ła.

A ma­te­ma­ty­ki, śmia­ło

Jak hie­ro­fan­ty z po­wa­gą na czo­le,

Szły w nie­skoń­czo­ną ra­chub pa­ra­bo­lę.

Fi­lo­zo­ficz­nych ty­siąc sys­te­ma­tów

W dzie­jo­wej kar­cie le­ża­ło,

Jak szki­ce nie­do­szłych świa­tów.

W tym tłu­mie zja­wisk, umy­słu oczy­ma

Wi­dzę Dy­dy­mę…..

"Ja­każ to Dy­dy­ma?"

Za­py­tał Ed­mund.

Gra­cjan rzekł: "Mę­dr­czy­ni

Co w sie­dem­na­stem stu­le­ciu sły­nę­ła;

W swej my­śli, jak­by w egip­skiej świą­ty­ni,

Po­gan i chrze­ś­cjan naj­za­wil­sze dzie­ła

Wpi­sa­ła w księ­gę ol­brzy­miej pa­mię­ci;

Lecz prze­zna­czy­ła tych do­cie­kań żary

Na samo tyl­ko roz­nie­ca­nie wia­ry.

– Wi­dząc jak u niej ro­zum wdzię­kiem nęci,

Łą­cząc moc męz­ką z sło­dy­czą nie­wie­ścią,

Za­wo­łam prze­ję­ty czę­ścią:

"Wie­dza w ete­rze, jed­nym rzu­tem oka

Sła­bo­ści ludz­kie prze­ni­ka z wy­so­ka;

Już z wiecz­nym mie­rzy się by­tem.

Czem­że więc czu­cia do­cze­sne są dla niej'?

Po­kor­nym dwo­rem.–Tyś ich cud­na pani,

Tyś my­śli, pięk­no­ści szczy­tem!"…

Koń­czę, – już ona…. nie­ba! cóż to zna­czy?

Sil­na Dy­dy­ma, smut­na i zmię­sza­na….

Ro­zu­mo­wa­nie im głę­biej się­ga­ło,

Tem wię­cej czu­ła jak ro­zu­mie mało;

A chce znać wszyst­ko, – roz­ją­trza się rana….

Już się rzu­ci­ła w roz­pa­czy

W księ­gi Agryp­py i No­stra­da­mu­sa:

W świe­tle ka­gań­ców, w wie­ży, w noc po­nu­rą,

Strasz­nem za­klę­ciem wy­zwa­ła sza­ta­na.

Wstrzą­sło się pie­kło: "Za­przyj się Chry­stu­sa!'

Za­par­ła się, – chwy­ta pió­ro:

Za mą­drość ziem­ską wiecz­ność za­prze­da­ła!….

– Na taki wi­dok duch mój zgro­zą pała….

"Nie dość więc wo­łam – owład­nąć ba­da­nie!

Fałsz wko­ło nie­go otwo­rzy ot­chła­nie;

Je­śli cie­ka­wość wglą­da­jąc bez mia­ry,

Od­bie­gnie du­cha pro­sto­ty i wia­ry.

Pięk­no­ści du­cha wyż­sze więc być mu­szą

Od pięk­nych my­śli, kie­dy są ich du­szą."

Le­d­wiem to wy­rzekł, wie­dza się za­ćmi­ła….

Bom sa­mo­władz­two od­rzu­cił ro­zu­mu,

Od chwil gdym uznał że jest nad nim siła.

– Na­to­miast, w słoń­cach, wsród ta­kie­go szu­mu

Jak gdy Duch w ogniu spadł na Apo­sto­łów, wsród aro­ma­tu z ka­dziel­nic anio­łów,

U stóp wiecz­no­ści, w hym­nach się otwie­ra

Pysz­na, ostat­nia, czwar­ta to pięk­nie sfe­ra,

W któ­rej trzy pierw­sze zla­ły się, sto­piw­szy.

– Lecz po­cóż mó­wić? dźwięk, ko­lor naj­żyw­szy,

Od­da­dząż świat ten bez­den­ny, prze­zro­czy?

Cze­go słuch nie znał, nie wi­dzia­ły oczy?

Tam inne zmy­sły, – źre­ni­ce pro­ro­ka;

Tam inne czu­cia, – mi­łość se­ra­fi­na;

Tam inna wie­dza , – mą­drość che­ru­bi­na;

Tam inna siła, – po­ko­ra głę­bo­ka.

Wi­dzę, w po­wie­trzu zwie­szo­ną w za­chwy­cie

Po­stać w ha­bi­cie;

Z cier­niem sple­cio­ny nie­śmier­tel­nik wian­ka,

Ob­li­cze pała…. to cud­na Hisz­pan­ka!

Z ust jej się to­czy hu­ra­gan wy­mo­wy….

Te­re­so!…. świę­ta!…. o wzo­rze du­cho­wy!….

– Ist­ność ma od­tąd dźwię­czy temi sło­wy:

"Wpraw­dzie i świę­ty, nim sta­nie przy kre­sie,

Co chwi­la może spaść aż do ot­chła­ni….

Lecz tyl­ko świę­tość zno­wu go pod­nie­sie;

Czy­tam: Ome­gę, do­sko­na­łość na niej.

Du­chu cier­pie­nia!

Czy­sto­ści su­mie­nia!

Ty je­steś pięk­no­ści szczy­tem! "..

Za­milkł; – już Ed­mund Gra­cja­na nie pyta,

Cze­mu się odział ha­bi­tem?

Bo­jaźń prze­czu­cia duch mu wstrzą­sła skry­cie….

Jed­nak się jesz­cze pusz­cza w grzmią­ce ży­cie,

By wy­pro­bo­wać si­ła­mi wła­sne­mi

Gdzie pięk­ność w peł­ni roz­wi­ta?

– Gra­cjan się ci­cho prze­su­wa po zie­mi,

Bo jesz­cze w świe­ży kwiat siły mło­dzień­czej

Pu­stel­nię wień­czy.

– I Ed­mund wpraw­dzie, po dwu­dzie­stu la­tach

Przy­szedł za­miesz­kać Bie­la­ny;

Lecz jak­że inny! zra­nio­ny, znę­ka­ny….

Z ża­ło­ścią do lu­dzi sro­gą.

Przy­szedł od­po­cząć, lecz na zwię­dłych kwia­tach!

Oba go­ni­li cel tejż sa­mej tre­ści;

Ten wia­ry, tam­ten do­świad­cze­nia dro­gą;

Ten szedł w spo­ko­ju, – a tam­ten w bo­le­ści.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: