Incydent - ebook
Incydent - ebook
W pociągu relacji Przemyśl–Warszawa dochodzi do ataku terrorystycznego, w którym ginie czterdzieści pięć osób. Policja szybko trafia na trop pracownika obsługi, jedynego ocalałego z wagonu. Zastępczyni prokuratora Natalia Kruger dostrzega nieścisłości w postępowaniu prowadzonym przez przełożonego oraz przez policję i postanawia samodzielnie przyjrzeć się sprawie. Wydaje się, że zamach jest elementem złożonej gry, trudno ją jednak rozpracować, bo próba dotarcia do zleceniodawców okazuje się niewygodna dla wielu wpływowych osób. Czy można wycenić ludzkie życie? Odpowiedź przeraża. Piotr Borlik kolejny raz mierzy się z trudnym tematem.
Piotr Borlik, rocznik 1986, inżynier, mistrz Holandii, a także laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Otrzymał stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną i upowszechnianiem kultury. Autor kryminałów "Boska proporcja", "Materiał ludzki", "Białe kłamstwa", "Zapłacz dla mnie", "Skłam, że mnie kochasz", "Wymazani z pamięci", "Tajemnica Wzgórza Trzech Dębów", "Czterdzieści dusz" i "Labirynt".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-453-1 |
Rozmiar pliku: | 495 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na siedzącego przy oknie mężczyznę, by wiedział, z kim ma do czynienia. Nieobecny wzrok i spowolnione ruchy świadczyły o tym, że pomimo wczesnej pory pasażer zdążył już wypić kilka drinków. Tępy wyraz twarzy kontrastował z eleganckim i dobrze skrojonym garniturem. Romaniuk przez dwa miesiące pracy napatrzył się już na tego typu ludzi. Wolał mieć do czynienia ze śmierdzącym pijakiem ukrytym w toalecie, próbującym przejechać kilka przystanków na gapę, niż zwracać uwagę nowobogackim prostakom. Tacy byli najgorsi. Pomimo dobrej sytuacji materialnej mentalnie wciąż pozostawali zawistnymi Polaczkami traktującymi innych z góry. Już pierwszego dnia pracy trafił na grubasa, który nie potrafił zrozumieć, jak należy się zachowywać w strefie ciszy. Zignorował prośby Mychajła o zakończenie rozmowy telefonicznej, a na propozycję przenosin do innego wagonu zareagował śmiechem. Dopiero ingerencja kilku pasażerów, oburzonych tym zachowaniem, postawiła faceta do pionu, co nie przeszkodziło mu w nazwaniu Romaniuka na odchodnym „pieprzonym banderowcem”.
– Dla państwa kawa, herbata czy woda mineralna? – spytał, choć domyślał się, że napoje bezalkoholowe nikogo w przedziale nie interesują.
W oczekiwaniu na odpowiedź Mychajło spojrzał na siedzącą obok wstawionego mężczyzny blondynkę. Była młoda i całkiem ładna, można było się spodziewać, że alkoholik na delegacji nie będzie potrafił utrzymać spoconych łapsk przy sobie.
– Białe wino – powiedział biznesmen po dłuższej chwili.
– Napoje alkoholowe można zakupić jedynie w wagonie restauracyjnym – odparł uprzejmie Mychajło. – Z darmowego poczęstunku mogę zaproponować jeszcze colę lub sok.
– I to ma być pierwsza klasa? – warknął mężczyzna do siedzącej obok kobiety. – Mówiłem, żeby lecieć samolotem.
Blondynka nerwowo przełknęła ślinę. Zbyt dobrze znała szefa, by się łudzić, że poprzestanie na jednym komentarzu. Nawet na trzeźwo lubił się czepiać ludzi, a co dopiero, gdy trochę sobie wypił.
– Pójdę do Warsu i przyniosę szefowi wino – powiedziała szybko.
– Niestety, to też nie wchodzi w grę – zwrócił im uwagę Mychajło. – Zakupione tam napoje alkoholowe można spożywać tylko na miejscu. Przykro mi.
Mychajło powinien ruszyć dalej, ale tego dnia mógł sobie pozwolić na więcej. Perspektywa wydarzeń, jakie wkrótce miały się rozegrać, sprawiła, że powoli puszczały mu hamulce. Najchętniej zawlókłby gburowatego typa do pierwszego wagonu, gdzie spotkałaby go odpowiednia kara. Rzecz w tym, że w ten sposób zwróciłby na siebie uwagę i niepotrzebnie naraził na szwank cały plan. Nikt jednak nie zabroni mu odrobiny szczerości tuż przed śmiercią.
***
Aleksandra spojrzała na wyświetloną na ekranie informację o pięciominutowym opóźnieniu TLK z Przemyśla, którym miał przyjechać Cezary. Spodobała jej się nazwa pociągu – „Pomarańczarka”. Domyślała się obiekcji męża, dlatego nie uprzedziła go, że po niego wyjdzie. Najchętniej przykułby ją do łóżka – jakby nie wiedział, że kobieta, którą sześć lat temu wziął za żonę, nie potrafi długo usiedzieć w miejscu. Zaawansowana ciąża nie była żadnym przeciwwskazaniem do wyjścia na dworzec. Musiała jednak przyznać, że nawet po krótkim spacerze odczuwała znaczny dyskomfort, tak bardzo spuchły jej stopy. Z bólem serca już w drugim trymestrze odstawiła ukochane szpilki, po czym przeprosiła się z czółenkami i pantoflami, choć czuła, że za kilka tygodni z nich też będzie musiała zrezygnować. Głęboko w szafie na swoją kolej czekały dwie pary adidasów – jedne do biegania, drugie kupione wraz z karnetem na siłownię. Aleksandra na razie nie miała jednak zamiaru ich szukać. Nie chodziło nawet o zawstydzenie, choć z karnetu zrezygnowała po miesiącu, a przygoda z bieganiem skończyła się na zakupie ekwipunku. Sęk w tym, że zwyczajnie ich nie lubiła, podobnie jak noszenia spodni czy jednoczęściowych strojów kąpielowych.
Myśl o schowanych głęboko adidasach podsunęła jej pomysł na nowy artykuł z cyklu Wygodnie nie oznacza brzydko. Siadając do pierwszego tekstu, nie przypuszczała, że błahe rozważania na temat garderoby przyciągną aż tyle czytelniczek. W odróżnieniu od koleżanek z redakcji przykładała się do pracy, nie produkowała kolejnych kalek tekstów, jakie już powstały, ale i tak pozytywny oddźwięk bardzo ją zaskoczył. Już po dwóch miesiącach dostała stałą rubrykę, a po kolejnych trzech podwojono jej wierszówkę.
Ciąża wprawdzie mocno komplikowała dalszą wspinaczkę po szczeblach kariery, lecz z drugiej strony podczas zakupów w sklepach dla ciężarnych wymyśliła już kilka dobrych tematów. Teraz na pierwszy ogień planowała rzucić beznadziejne oferty w butikach dla przyszłych matek. To, co było dostępne w galeriach handlowych, wołało o pomstę do nieba. Sama, zamiast workowatych ciuchów, w których nie mogłaby spojrzeć na siebie w lustrze, kupowała sukienki i tuniki większe o kilka rozmiarów, a później własnoręcznie je przerabiała. To samo chciała zasugerować czytelniczkom. Teraz jednak największym problemem pozostawały opuchnięte stopy.
– No nie, nie dam rady – westchnęła ciężko.
Nie przejmując się pozostawiającym wiele do życzenia stanem podłogi dworca, zdjęła buty. Od razu poczuła ulgę. Ryzyko złapania grzybicy czy kurzajek nie miało dla niej w tej chwili znaczenia. Boso czuła się lżejsza co najmniej o kilka kilogramów.
Machając trzymanymi w ręce pantoflami i idąc w stronę peronu, wpadła na kolejny pomysł na artykuł. Miała już gotowy tytuł: Jak poprawić jakość życia, czekając na pociąg, czyli co można zrobić z pięcioma minutami wolnego czasu.
***
– Ma pan do wyboru dwie opcje – rzucił. – Albo ruszy pan swoje tłuste dupsko do wagonu restauracyjnego na drinka, albo zamknie się i nie będzie uprzykrzać życia pozostałym pasażerom.
Zdziwiona mina biznesmena rozbawiła Romaniuka. Tego typu ludzie zazwyczaj nie zapominali języka w gębie, a ten tutaj nabrał powietrza, lecz nie wydał z siebie żadnego dźwięku, do tego poczerwieniał. Gdyby miał krawat, zapewne musiałby go teraz mocno poluzować.
– Pani też niczego sobie nie życzy? – spytał Mychajło blondynkę.
Kobieta nerwowo wodziła wzrokiem między nim a swoim szefem.
– Lepiej niech pan już pójdzie – odparła ściszonym głosem.
– Wedle życzenia.
Uśmiechnięty, pchnął wózek i ruszył wzdłuż korytarza.
***
Pięć minut zamieniło się w piętnaście, a następnie w trzydzieści. Aleksandra zauważyła, że odkąd weszła na peron, na stację nie wjechał żaden pociąg. Co chwila przez megafon informowano pasażerów o kolejnych opóźnieniach i mocno ją to zaniepokoiło. Nie należała do osób łatwo wpadających w panikę, ale w środku czuła, że coś jest nie tak.
Z torebki wyjęła telefon komórkowy i wybrała numer męża. Pal sześć niespodzianka, musiała mieć pewność, że z Cezarym jest wszystko w porządku.
– Z tej strony Cezary Woźniak. – Usłyszała po pięciu sygnałach. Już miała odpowiedzieć, gdy uświadomiła sobie, że to nagranie z poczty głosowej. – W tej chwili nie mogę odebrać. Oddzwonię, gdy to będzie możliwe.
Rozłączyła się, po czym ponownie wybrała ten sam numer. Lęk rósł w niej z każdym kolejnym sygnałem. Po chwili w słuchawce usłyszała to samo nagranie.
– Spokojnie – powiedziała do siebie na głos. – Nic się nie dzieje. Ktoś ukradł trakcję albo gdzieś zrobił się zator. Do takich zdarzeń dochodzi codziennie.
Pogładziła brzuch. Obiecała sobie i Cezaremu, że będzie unikać stresu. Tak długo starali się o dziecko, że teraz dmuchali na zimne. Zwłaszcza Czarek. Kiedy mąż już wysiądzie z pociągu, ona nic mu nie powie o tych złych przeczuciach. Jak go znała, gotów był od razu zabrać ją do szpitala i kazać lekarzom, żeby się upewnili, czy z dzieckiem wszystko w porządku.
– To jakaś paranoja – rzucił stojący nieopodal mężczyzna z dużą torbą na ramieniu. – Na co komu te wszystkie pendolino, skoro i tak nie przyjeżdżają na czas.
Na peronie zebrała się już spora grupka oczekujących. Ola potrafiła wyobrazić sobie zamieszanie, jakie wywoła nadjeżdżający pociąg. Pomimo że dworzec przeszedł remont, słyszalność komunikatów dochodzących z megafonów wciąż pozostawiała wiele do życzenia, a gdy dodało się do tego gwar rozmów i napięcie, mało kto był w stanie zrozumieć nadawane komunikaty. Zaraz zaczną się nerwowe pytania, czy to aby na pewno właściwy pociąg, a nie któryś z pozostałych opóźnionych. Z pewnością znajdzie się też kilka osób, które siłą zaczną się przepychać do drzwi, jakby w obawie, że nie zdążą wsiąść przed odjazdem.
W innej sytuacji z zainteresowaniem obserwowałaby ludzi i ze swoich spostrzeżeń stworzyła kolejny tekst, na przykład o tym, jak niewiele trzeba, by tłum wpadł w panikę. Teraz jednak nie miała głowy do myślenia o pracy. Jak najszybciej chciała się spotkać z Cezarym i razem z nim wrócić do domu.
***
– Dla pana coś do picia?
Pytanie pracownika obsługi wyrwało Cezarego z drzemki. Leniwie się przeciągnął, ziewając z odsłoniętymi ustami. Nie pamiętał nawet, kiedy oparł głowę o szybę i przymknął powieki. Jak można było sądzić po zesztywniałym karku, trwał w tej pozycji od dłuższego czasu.
– Przepraszam – odparł – chyba zmęczenie mnie dopadło, tak tu ciepło i przyjemnie. Proszę mi powiedzieć, jaką ma pan kawę?
– Rozpuszczalna Nescafé.
– Tak myślałem – westchnął. – To w takim razie wodę poproszę. Bez gazu.
Mężczyzna stojący obok wózka z napojami zmarszczył lekko brwi.
– W wagonie restauracyjnym może pan zamówić kawę z ekspresu. Polecam, jest bardzo smaczna.
Woźniak przetarł zmęczone oczy. Propozycja była kusząca, ale miał ze sobą zbyt wiele cennych rzeczy, żeby zostawiać je bez opieki. Targanie walizki i torby z laptopem też wydawało się nie najlepszym pomysłem.
– Dzisiaj już dwie wypiłem – powiedział, odbierając od mężczyzny butelkę z wodą. – Lepiej będzie dla mojej wątroby, jeśli na tym poprzestanę.
Pracownik obsługi zawahał się lekko, po czym dodał przekonującym tonem:
– Naprawdę polecam. Proszę mi zaufać. Tak dobrej kawy nigdy pan nie pił. Gwarantuję. Jeśli panu nie zasmakuje, to osobiście zwrócę za nią pieniądze.
Cezary nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego umysł działał jeszcze na zwolnionych obrotach. Mężczyzna ubrany w białą koszulę i kamizelkę od garnituru nie wyglądał na kogoś, kto stroi sobie żarty – wręcz przeciwnie, patrzył na niego z dziwnym naciskiem. Woźniak nigdy wcześniej nie spotkał się z taką formą promocji, choć jeździł pociągami regularnie.
– Nie będę narażał pana na koszty – rzucił po chwili zastanowienia.
– Akurat tam idę, żeby uzupełnić zapasy. Mogę pana odprowadzić – spróbował ponownie mężczyzna.
– Naprawdę, dziękuję. Woda mi wystarczy.
– Mamy też dobre pączki…
Facet stawał się męczący. Dopiero teraz Woźniak zwrócił uwagę na jego wilgotne od potu czoło i mocno przekrwione oczy. Wyglądał, jakby był chory lub mocno zdenerwowany.
– Proszę mi zaufać – dodał stanowczym tonem pracownik kolei. – Lepiej będzie, jeśli pan ze mną pójdzie.
– To nie jest zabawne – odparł Cezary. Nie zamierzał kontynuować rozmowy. Odwrócił głowę i uciekł spojrzeniem w stronę okna. Przez chwilę czuł na sobie wzrok mężczyzny, ale pisk kółek wózka z przekąskami świadczył o tym, że nieznajomy wreszcie dał za wygraną. Cezary z ciekawością nasłuchiwał, czy za chwilę kolejny pasażer nie dostanie nietypowej propozycji, by wspólnie pójść na spacer do wagonu restauracyjnego, lecz nic takiego nie nastąpiło. Za nim w tym wagonie siedziało co najmniej dziesięć, jeśli nie dwadzieścia osób, mimo to mężczyzna nikomu nie zaoferował napojów.
Może się obraził?, pomyślał Woźniak.
Jednego był pewny: ta dziwna wymiana zdań na pewno spodoba się Oli. Ostatnimi czasy dopisywała jej wena twórcza, więc być może napisze zabawny artykuł o tej nachalnej promocji.
Już od jakiegoś czasu planował nakłonić żonę do napisania powieści. Teksty, które wyrzucała z siebie w hurtowych ilościach, wprawdzie zapewniały regularny dochód, ale oboje często wyśmiewali poruszaną w nich tematykę. Zamiast kolejnego artykułu o wyższości sukienek nad spodniami mogła napisać coś ambitniejszego. Kończąc studia dziennikarskie, marzyła o pracy reporterki. Chciała zmieniać świat na lepsze, pokazywać rażącą niesprawiedliwość i ludzkie cierpienie. Ciąża była dobrą okazją, by nabrać dystansu i zaplanować przyszłość.
Już miał sięgnąć po komórkę i zadzwonić do żony, kiedy obok niego przemknął znajomy pracownik obsługi. Tym razem szedł bez wózka. Woźniak wychylił się, by spojrzeć, dokąd zmierza mężczyzna. Przeszło mu przez myśl, że poszedł do wagonu restauracyjnego po kawę z ekspresu, tamten stanął jednak przy drzwiach i pochylił się nad panelem z przyciskami.
***
Na peronie zebrał się spory tłum. Zdenerwowanie udzieliło się już niemal wszystkim. Większość narzekała na tak typowe dla PKP opóźnienia, Ola słyszała też sporo głosów pełnych niepokoju. Sama co rusz odświeżała strony portali internetowych w nadziei, że nie zobaczy tam żadnej informacji o katastrofie kolejowej.
Od tłoku i hałasu zakręciło jej się w głowie. Siedziała wprawdzie na ławce, ale ciepłe czerwcowe powietrze nagle zrobiło się duszne, trudno było oddychać. Równocześnie wyostrzył jej się zmysł powonienia. Czuła wyraźnie woń czosnku od siedzącej obok starszej kobiety i dławiący odór potu od stojącego przed nią mężczyzny.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Może się pan odrobinę przesunąć?
Nie zareagował. Gruby facet ubrany w wygniecioną koszulę z krótkim rękawem śmierdział, jakby nie mył się co najmniej od tygodnia. Do palety aromatów dołączył nagle piżmowy zapach perfum, jak gdyby ktoś wylał na siebie cały flakonik.
Aleksandra nie była w stanie tego dłużej wytrzymać. Musiała wyjść. Równie dobrze mogła poczekać na Czarka w kawiarni albo nawet w domu. Może jej mąż rzeczywiście miał rację, kiedy nalegał, żeby bardziej na siebie uważała podczas ciąży.
– Przepraszam – powtórzyła, wstając z ławki.
Tym razem mężczyzna zwrócił na nią uwagę. Wcale nie dlatego, że chciał ją przepuścić, tylko zamierzał zająć zwolnione przez nią miejsce. Pozostali oczekujący prezentowali podobny poziom empatii. Pomimo widocznej ciąży nikt nie raczył się przesunąć, by ułatwić jej przejście. Przepychanie się przez tłum utrudniały bose stopy, lecz nie była w stanie zmusić się do nałożenia butów.
Już miała zwrócić uwagę mężczyźnie stojącemu z dłońmi opartymi na biodrach, który blokował jej drogę, gdy z megafonu dobiegł kobiecy głos:
– Uwaga. – Komunikat był ledwo słyszalny z powodu trzasków. – Wszystkie dzisiejsze pociągi zostały odwołane. Na wybranych trasach w najbliższym czasie zostaną podstawione autobusy zastępcze. Wszelkich informacji udzielą państwu pracownicy oczekujący przy głównym wejściu. Proszę opuścić teren dworca.
– No bez jaj! – krzyknął ktoś.
– To skandal tak traktować ludzi – rozległ się inny głos.
Aleksandra popchnęła zastępującego jej drogę mężczyznę, nie przejmując się już dobrymi manierami. Nie miała czasu. Do kłopotów z oddychaniem dołączyły coraz mocniejsze zawroty głowy. Jeszcze chwila w tym ścisku i straci przytomność lub zwymiotuje. Obawiała się też reakcji tłumu. Wystarczy jeden okrzyk o bombie czy ataku terrorystycznym, a ludzie bezmyślnie ruszą w stronę wyjścia, ignorując jej ciążowy brzuch i nie zważając na to, że przypadkowe uderzenie łokciem może skończyć się tragicznie dla nienarodzonego dziecka.
Dochodząc do schodów, zobaczyła stojący kilkadziesiąt metrów dalej pociąg. W kierunku maszyny zmierzało kilkunastu policjantów, a w oddali słychać było nadjeżdżające radiowozy. Musiało wydarzyć się coś bardzo złego. Dotyczyło to jej męża. Czuła jego obecność. Była tak blisko, a jednak nie potrafiła mu pomóc.
Nisko nad głowami ludzi przeleciał helikopter. Nawet jeśli do tej pory ktoś naiwnie sądził, że odwołaniu wszystkich pociągów winna była jakaś błahostka, to teraz powinien przejrzeć na oczy. Aleksandra już oprzytomniała. Jeszcze chwilę wcześniej myślała tylko o tym, by oddalić się od dworca, nim ludzi ogarnie zbiorowa histeria. Byłaby to jednak zwykła ucieczka, odwrócenie się plecami do Cezarego, który mógł potrzebować pomocy.
– Z drogi! – powiedziała głośno, przepychając się w stronę torów.
Czuła na sobie wrogie spojrzenia. Nie interesowało jej, co pomyślą sobie inni. Podeszła na skraj peronu, rozejrzała się w obie strony, po czym zeskoczyła na torowisko i ruszyła w stronę pociągu. Ostre kamienie kaleczyły stopy, dlatego mimo wszystko musiała włożyć buty.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI