- W empik go
Indie. Podróże egzotyczne dla kobiet (i mężczyzn) - ebook
Indie. Podróże egzotyczne dla kobiet (i mężczyzn) - ebook
Autor książki „Tajlandia. Dwa spełnione marzenia” wybrał się w kolejną podróż – tym razem z narzeczoną i jej koleżanką. Bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Bardzo ciekawe napięcie. Akt prawdziwie męskiej odwagi lub… brawury.
Myśleli, że po wizytach w innych azjatyckich krajach wiedzą, w co idą, tymczasem wdepnęli w całą serię niespodzianek. Trafili tam, gdzie brud miesza się z elegancją, bieda z bogactwem, piękno z kiczem, a smród zgnilizny z zapachem kadzideł – inny świat. Nocne pociągi bez miejscówek, chaos na drogach, wszechobecni naciągacze…
Anna, Kasia i Paweł odwiedzili miejsca znane z literatury, ale poszli też dalej – wypady z przewodnikiem do dżungli (w nocy i w dzień), podglądanie słonia, udział w hinduskim weselu; poznawanie zwyczajnego, codziennego życia, któremu przewodniki nie poświęcają wiele uwagi lub wcale. Po tej podróży Autor doszedł do wniosku, że on patrzył na egzotyczny świat oczami, natomiast jego towarzyszki – sercem.
Wojciech Cejrowski
Paweł Skiba (1988) – bioinformatyk, przedsiębiorca. Amator gry na saksofonie, były hodowca egzotycznych zwierząt, entuzjasta sztuk walki i triathlonów. Nie boi się robactwa, a kulturę nowego kraju najchętniej poznaje przez żołądek. W azjatyckiej knajpie potrafi zjeść wszystko (nawet jeśli to się rusza), a potem może zagrać na saksofonie oraz zorganizować i przetrwać bijatykę.
Poznaj Świat
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8127-536-1 |
Rozmiar pliku: | 27 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niepokój to pierwsze uczucie, jakie pamiętam, gdy wspominam podróż do Indii. Niepokój związany z tłumem Hindusów szukających czegoś w środku nocy na lotnisku w Nowym Delhi. Niepokój towarzyszący nam podczas przejazdu z lotniska do coraz ciemniejszych i coraz węższych ulic, na których nigdy z własnej woli nie postawiłbym stopy. Niepokój związany z samym wejściem do obskurnego hotelu i jeszcze większy, gdy następnego dnia nadszedł czas, by z niego wyjść. Niepokój narastał, gdy zorientowałem się, że na ulicach prawie nie ma kobiet, a mężczyźni bez najmniejszego skrępowania świdrują wzrokiem dwie białe dziewczyny, które miałem za towarzyszki. Na to wszystko nakładał się również depresyjny brak słońca, którego promienie przez okrutnie gęsty smog nie były w stanie dotrzeć do Ziemi.
Potrzeba czasu, by niepokój zmienić w czujność, wyzbyć się strachu i zacząć odczuwać radość z pobytu w Indiach. Zanim tam przylecieliśmy, byłem przekonany, że już wiele widziałem, a trzy miesiące spędzone w Tajlandii, Laosie, Wietnamie i Kambodży wystarczyły, żeby oswoić się z azjatycką rzeczywistością i czuć w Indiach spokój. Nic bardziej mylnego. Indie to zupełnie inny poziom azjatyckości. Miejsce, w którym brud miesza się z elegancją, bieda z bogactwem, piękno z kiczem, smród zgnilizny z zapachem kadzideł, a higiena z… nie, higieny po prostu nie ma.
Radość? Do niej trzeba dorosnąć. Kiedy już minie trochę czasu, a organizm przyzwyczai się do nowych bodźców i gdy nieodzowny zapach ekskrementów przestanie nam przeszkadzać, zaczniemy dostrzegać to, co w pierwszej chwili jest niezauważalne. Pod tą twardą, praktycznie nieprzepuszczalną pokrywą znajduje się, czekający na odkrycie, piękny kraj i piękni ludzie.
Kiedyś pewna mądra osoba powiedziała mi, że każdy, kto był w Indiach, patrzył na to samo, lecz widział coś zupełnie innego. Właśnie dlatego oddaję w ręce Czytelnika tę książkę, przedstawiającą moje własne, zupełnie inne spojrzenie na Indie.ŻYCIE POMIĘDZY PODRÓŻAMI
W książce pt. „Tajlandia. Dwa spełnione marzenia” wspominałem o tym, jak wyglądało życie przed pierwszą poważną wyprawą do Azji. Wiele osób później pytało, jak to możliwe, żeby po tak długim czasie wrócić do „normalnego” życia. W związku z tym myślę, że warto, abym odpowiedział na to pytanie i w kilku zdaniach opisał to, co wydarzyło się pomiędzy kwietniem 2014, gdy wraz z Anną wróciliśmy z Tajlandii, a styczniem 2016, gdy w końcu udało nam się wyruszyć w kolejną podróż. Otóż powrót do Polski nie był aż tak trudny. Korzystając z życzliwości naszych znajomych, wprowadziliśmy się do ich przytulnego domu w Gowarzewie pod Poznaniem. Następnie wróciliśmy do pracy w tych samych firmach, w których pracowaliśmy wcześniej. Byliśmy pełni energii, odwiedzaliśmy rodzinę i przyjaciół, pokazując im film z naszych podwodnych zaręczyn oraz zakupiony w zatoce Ha Long pierścionek z czarną perłą. Z czasem znaleźliśmy własne mieszkanie, a następnie skupiliśmy się na przeprowadzce i remoncie. Innymi słowy, jakby nigdy nic, podążaliśmy klasyczną drogą, którą powinien przejść młody człowiek w naszym kraju. Dostałem się na projekt w Hamburgu i po raz kolejny rozpocząłem etap samotnych wyjazdów służbowych. Ani Anna, ani ja nie byliśmy zadowoleni z powrotu za biurko, więc w naszych niespokojnych głowach zaczęły rodzić się różne myśli, prowadzące w kierunku zmiany. Zmiana, jaką zdecydowaliśmy się zrealizować, z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się tak absurdalna, że sam się zastanawiam, jak mogło do niej w ogóle dojść. To jednak wydarzyło się naprawdę: Anna zrezygnowała z pracy na etacie, kupiliśmy przez Internet wózek gastronomiczny, zrobiony wiele lat wcześniej w Chinach,
a następnie namówiliśmy mojego brata, żeby pomógł nam przerobić go na wyglądający iście azjatycko pojazd, służący do mobilnej sprzedaży wietnamskiej kawy. Przygotowanie wózka, zdobycie wszystkich wymaganych pozwoleń od różnego rodzaju urzędów i sanepidów, zakup kasy fiskalnej i co najważniejsze: uzyskanie aprobaty od plastyka miejskiego, trwało prawie pół roku. Ostatecznie, gdy już traciliśmy wszelką nadzieję na powodzenie naszej akcji, późną wiosną Anna zaczęła parzyć wietnamską kawę na ulicach Poznania. Mieliśmy swój własny kawałek Azji w Polsce. Gdy kończyłem pracę, wsiadałem na rower lub motocykl i jechałem do Anny. A jeśli nie jechałem, to widzieliśmy się najwcześniej o dwudziestej drugiej, gdy wracała do domu, podliczała straty, przygotowywała zestaw produktów na kolejny dzień pracy i kładła się spać, półprzytomna, około północy. W weekendy jeździliśmy razem na targi śniadaniowe. Szybko zyskaliśmy klientów, którzy odważyli się spróbować naszej kawy i od tamtej pory nie chcieli już pić żadnej innej. Powracający klienci sprawiali nam naprawdę dużą radość i mimo że w ostatecznym rozrachunku nasza mała działalność nie przyniosła ani złotówki zysku, dążyliśmy do celu i zrealizowaliśmy nasze marzenie. Wspominamy je dziś jako fantastyczną przygodę, która niestety miała nieciekawe zakończenie i wcale nie mam tu na myśli kwestii finansowych. Otóż jesienią skończyła się ładna pogoda, zaczął padać deszcz, a co za tym idzie, skończyli się również klienci. Przez Internet znaleźliśmy firmę budowlaną, która za opłatą chętnie przyjęła wózek na przechowanie przez okres zimowy. Gdy chcieliśmy go odzyskać na wiosnę, właściciel firmy unikał spotkań, nie przyjeżdżał w umówione miejsce, aż w końcu przestał odbierać nasze telefony. Legalnie zarejestrowana firma, która do dziś nie została zamknięta, a właściciela nie spotkały żadne konsekwencje. Sprawę zgłosiłem na policję, a ta nie zrobiła w tej kwestii nic aż do jesieni (czyli idealnie do zakończenia sezonu), ponieważ… sprawcy nie dało się zlokalizować. Po miesiącach mojego nękania pani prowadząca sprawę postanowiła w końcu odwiedzić sprawcę osobiście. Tydzień później wózek, pozbawiony ręcznie robionego zadaszenia, powgniatany i odrapany z farby, trafił na policję. Nie pozostało nam nic innego jak sprzedać go za bezcen. Co działo się z wózkiem przez cały ten czas, tego nie wie nikt. A co dzieje się teraz z człowiekiem, który go sobie przywłaszczył? Pewnie szuka kolejnych zleceń w Internecie…
Tak skończyła się nasza polsko-wietnamska przygoda. Anna znalazła nową pracę za biurkiem, a ja pozostałem przy swoich dotychczasowych zajęciach. Minął kolejny miesiąc, może dwa i… kupiliśmy bilety do Indii. Tym, co będzie później, postanowiliśmy martwić się… później.