Infekcja. Exodus - ebook
Infekcja. Exodus - ebook
Autor w poprzedniej części pod tytułem Infekcja: Genesis obnażył stereotypowe myślenie współczesnego społeczeństwa. Tak, zombie może być każdy z nas. Czy jednak ktoś ze znanych nam bohaterów ocalał? Jaką szansę na przetrwanie ma rodzaj ludzki? I kto stoi za rozpowszechnieniem śmiercionośnego wirusa? Na walczących o przeżycie czeka kolejna pułapka - prócz żądnych krwi stworów, poluje na nich ich wojsko, które otrzymało polecenie zlikwidować każdego. Bez wyjątku.
O autorze:
Andrzej Wardziak - urodzony w 1985 roku, z wykształcenia tłumacz języka angielskiego, obecnie pracownik wielkiej korporacji, w wolnych chwilach uprawia wspinaczkę sportową. Autor Infekcji oraz Siódmej duszy, w przygotowaniu jest jego następna powieść Infekcja: Exodus, a w planach - niezliczona ilość kolejnych.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-911-3 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gówno prawda – skwitował krótko Marek, wbijając tępy wzrok w telewizor. Od południa na wszystkich kanałach leciały te same informacje oraz konsekwentnie powtarzane, surrealistyczne obrazy krwawiącej, konającej Warszawy. Bezlitośnie obnażały chaos, dezorganizację i panikę na każdym poziomie struktury społecznej. Nikt nie był w stanie wytłumaczyć, co aktualnie dzieje się w stolicy oraz innych dużych miastach Polski. Wyglądało na to, że cały kraj padł ofiarą nieznanej wcześniej zarazy. Wypowiadali się eksperci cywilni i wojskowi, naturalnie głos zabrało również paru wieszczów apokalipsy z ramienia kleru, lecz tak naprawdę nikt nie rzucił chociażby odrobiny światła na nierozwiązaną dotychczas sprawę.
Zniesmaczony Marek otworzył kolejną tego wieczoru puszkę piwa i od razu wypił połowę.
– Jak myślisz, co teraz będzie? – zapytała nieśmiało żona siedząca na kanapie obok męża. Z przejęciem śledziła „Wiadomości”.
– Nic. Serio, wierzysz w to? – zapytał tonem pełnym wyrzutu. – Przecież to bzdury, farmazony same. Co, niby ludzie zaczęli się nagle atakować i tak po prostu zjadać? Takie tam pieprzenie. To pewnie jakaś nowa akcja marketingowa albo reklama, może. A jeśli nawet nie, to tak jak to coś szybko przyszło, tak samo szybko pójdzie. – Zrobił przerwę i opróżnił puszkę do końca. Poczekał, aż mu się odbije, po czym zadowolony ciągnął tyradę: – Poza tym wojsko się wszystkim zajmie. Widziałaś, ile czołgów jechało dziś do miasta? – Ponownie beknął. – Jesteśmy bezpieczni. O nic się nie bój.
Dwie godziny później Marek był zbyt pijany, by słyszeć krzyki walczącej o życie żony i by zrozumieć, że wściekle atakujący go sąsiedzi nie byli tylko złym snem.ŁOMIANKI, GODZINA 00:22.
Kamil podszedł na miękkich nogach do okna. Wytarł swoje szczupłe, mokre od potu dłonie w luźne spodenki dżinsowe i kilka razy głęboko nabrał powietrza, starając się odnaleźć w sobie głęboko schowane pokłady odwagi. Następnie, najdelikatniej jak potrafił, odsunął zasłonę i zerknął na ulicę.
Pomimo późnej pory nie musiał się specjalnie wysilać, żeby widzieć w ciemności – łuna pożaru oświetlała wszystko ciepłym, pomarańczowym blaskiem. Płomienie trawiły samochód leżący na dachu w poprzek jezdni oraz piętrowy dom naprzeciwko szeregowca, w którym aktualnie wynajmował pokój. Dodatkowe oświetlenie zapewniały ciągle działające latarnie. Ogień strzelał wysoko w niebo, ale straż pożarna mimo to nie przyjechała. I coś mu mówiło, że prędko nie przyjedzie.
Chłopak przeniósł wzrok na dwa ciała leżące na zimnym asfalcie. Jedno z nich, należące do młodej kobiety, miało głowę skierowaną w jego stronę. Ta spoglądała na niego pełnym pretensji spojrzeniem niewidzących już oczu, w których odbijała się łuna pożaru.
Cofnął się pamięcią do chwili, gdy ofiary wypadku wyczołgiwały się z wraku samochodu. Przypomniał sobie strach, jaki mu towarzyszył, gdy toczył wewnętrzną walkę, czy iść i im pomóc, czy też pozostać w bezpiecznej kryjówce. Wiedział, że powinien był pomóc. Wiedział, że powinien był zachować się odważnie, jak bohater – jeden z tych, których widział w filmach, o których tyle czytał, w których się wcielał, grając w gry komputerowe. Ale nie potrafił. Mógł wybiec z domu, złapać jedną z leżących na ziemi kobiet i uratować ją przed… nimi. Nie chciał ich nazywać. Nie chciał ponownie przypominać sobie tego, czego i tak nigdy nie będzie mu dane zapomnieć. Nie pojmował, dlaczego ludzie stali się wobec siebie tak okrutni, co za diabeł ich opętał i zmuszał do rzucania się sobie do gardeł. Nie chciał tego zrozumieć, ale i nie potrafił przestać o tym myśleć. I właśnie to ciągłe rozmyślanie pozbawiło go wtedy możliwości działania. Stał tylko w oknie i zza minimalnie uchylonej żaluzji obserwował, jak bezbronne kobiety wołają o pomoc, podczas gdy wydzierane są im wnętrzności. Nie mógł się z tym pogodzić, więc wymazał to wspomnienie, które teraz powróciło ze zdwojoną siłą. Tak samo jak wymazał wspomnienie tego, że zlał się w gacie, gdy miał dziewięć lat i pies ugryzł jego siostrę, a on nie ruszył jej na ratunek, tylko stał i patrzył, pozwalając, by ciepły mocz spłynął po jego kostce i wsiąknął w brudny piasek podwórka.
A skoro wymazał to wspomnienie, patrzył teraz na ulicę i udawał, że martwe kobiety zauważył po raz pierwszy.
– Widzisz coś? – zapytała Kasia. Chłopak odwrócił się i zobaczył, jak jego dziewczyna siedzi na kanapie z kolanami podciągniętymi pod samą brodę. Była blada, oddychała z trudem i tylko co chwilę pytała, czy Kamil dostrzegł coś nowego. Przez ostatnie kilka godzin zmieniła się nie do poznania – z pewnej siebie, kochającej życie młodej studentki w wystraszone pisklę.
– Nie, nic. Cały czas to samo – powiedział zgodnie z prawdą. W tonie jego głosu dominowały smutek i niepewność, których chłopak nawet nie starał się ukrywać.
Nie wiedział, co robić. Czy czekać na ratunek, czy wybiec i szukać u kogoś pomocy? Telefony przestały działać, w sieci niczego konkretnego nie znalazł. Nikt nigdy mu nie powiedział, jak ma się zachować w przypadku apokalipsy, gdy ta zapuka do jego drzwi zupełnie bez ostrzeżenia. Mógł tylko biernie czekać na rozwój wypadków i przyjmować to, co zgotował mu los. Odwrócił się ponownie w stronę ulicy, wypatrując czegoś, jakiejkolwiek wskazówki, która podpowiedziałaby mu, co robić.
***
Wszystko zaczęło się parę godzin wcześniej. Wrócili z Kasią do domu po normalnym dniu pracy, rozmawiali, przygotowali obiad, zasiedli przed telewizorem. I właśnie wtedy trafili na specjalny program relacjonujący wydarzenia zachodzące mniej niż dwadzieścia kilometrów od miejsca, w którym aktualnie przebywali. Nierealne obrazy pokazywały płonącą Warszawę, w której ludzie strzelali do siebie i wzajemnie się atakowali, i po ulicach której spływała krew. Nawet dziennikarze padali ofiarą agresji, ich relacje były nieskładne i chaotyczne. W tle „Wiadomości” słychać było wystrzały z karabinów maszynowych i wybuchy. Nietrudno było zauważyć, że wojsko nie panowało nad sytuacją. Nikt nie wiedział, co, dlaczego, skąd, gdzie i dokąd to sięga oraz – a może przede wszystkim – jak to powstrzymać. Niemniej z perspektywy kanapy sytuacja wydawała się Kamilowi i Kasi całkiem niegroźna. To znaczy owszem, tragedie i w ogóle smutek… ale wszystko dzieje się daleko, nas bezpośrednio nie dotyczy, więc w sumie nie było się czym przejmować, prawda?
Myśleli tak aż do momentu, w którym usłyszeli pierwszy krzyk dobiegający zza okna.
Wrzask był tak przejmujący, że dostali gęsiej skórki na całym ciele. Spojrzeli po sobie, w pierwszej chwili zupełnie nie wiedząc, co myśleć ani co robić.
– Co to było? – zapytała drżącym głosem Kasia.
Kamil patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, następnie przeniósł wzrok na ekran telewizora. Pokazywano obrazy niczym z amerykańskiego horroru. Jednak krzyk, który usłyszeli, był bardzo prawdziwy i z całą pewnością nie dobiegał z głośników odbiornika.
– Nie wiem – odpowiedział w końcu chłopak. Zebrał się w sobie i podszedł ostrożnie do okna. Wcale nie chciał tego robić, ale coś mu mówiło, że powinien. Błyskawicznie do jego pleców przykleiła się Kasia, szukająca oparcia w jego szczupłym ciele.
Podeszli do okna i wyjrzeli na ulicę, a to, co zobaczyli, wystarczyło, by doświadczyli jednego z tych rzadkich momentów, które sprawiają, że nasze życie już nigdy nie będzie takie, jakie było wcześniej.
Sceny, które widzieli w „Wiadomościach”, rozgrywały się teraz przed ich domem. Ujrzeli, jak dwie brudne, zakrwawione osoby podbiegają do samotnie spacerującego staruszka, powalają go na ziemię i zaczynają rozszarpywać. Mężczyzna krzyknął kilka razy, desperacko zamachał rękami, starając się odpędzić prześladowców, jednak nie miał szans w starciu z tak agresywnym i bezwzględnym przeciwnikiem. Po chwili szamotaniny starzec znieruchomiał. Kamil patrzył, jak napastnicy wydzierają fragmenty ciała zamordowanego człowieka i wkładają je sobie do ust. Całe zajście było oświetlone ciepłym światłem zachodzącego słońca, przebijającym się przez wysokie dęby rosnące po obu stronach drogi. To tylko potęgowało surrealizm sytuacji.
„To jest po prostu niemożliwe” – pomyślał.
Nie zauważył żadnych rurek ze sztuczną krwią, więc zaczął się rozglądać w poszukiwaniu ukrytej kamery, statystów czy jakichkolwiek oznak, że to, co widzi, jest po prostu częścią planu filmowego. Stwierdził, że charakteryzacja napastników była idealna: obaj mieli poszarpane i zakrwawione ubrania, młodszemu mężczyźnie z twarzy zwisał płat naderwanej skóry, który – trzeba to przyznać – wyglądał cholernie prawdziwie. Drugi, starszy mężczyzna nie miał lewej dłoni, a ręka kończyła się krwawiącym kikutem, z którego wystawała śnieżnobiała kość. Jednak największe wrażenie zrobiły na Kamilu szkła kontaktowe – ciemne, niemalże czarne oczy przywodziły na myśl piekielne demony, które znalazły się na ziemi, aby zebrać swe śmiertelne żniwo. Ekipa naprawdę nieźle się postarała.
Widząc to samo, co on, Kasia krzyknęła. Oprawcy odwrócili głowy i spojrzeli prosto na dwoje ludzi stojących w oknie. Starszy mężczyzna, ten z kikutem ręki, wstał z ziemi i ruszył biegiem w stronę Kamila i Kasi, którzy stali jak sparaliżowani, tylko się temu przyglądając. Nie wrzeszczał, nie warczał, nie odgrażał się. Po prostu biegł z furią w oczach, ale jego intencje były całkowicie jasne. A jeżeli to wcale nie żart? Jeżeli to prawda, jeżeli ten mężczyzna jest… Nagle Kamil ze zgrozą uświadomił sobie, że brama wjazdowa jest otwarta na całą szerokość – zawsze ją tak zostawiał, czekając, aż pozostali domownicy wrócą z pracy. To oznaczało, że obcy wedrą się na posesję bez najmniejszego problemu. Kamil i Kasia nie rozumieli, że cienkie szkło, które odgradza ich od intruza, pójdzie w drobny mak w wyniku zderzenia z szarżującym szaleńcem, a oni tym samym znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Jednak na ich szczęście mężczyźnie nie było dane dobiec do okna. Został potrącony przez oliwkowe audi, które nadjechało od strony lasu. Wypadki w tym miejscu zdarzały się często – kilka łagodnych zakrętów w lesie sprzyjało brawurowej jeździe i niewielu kierowców przejmowało się tym, że wjeżdżają właśnie na teren zabudowany. Uderzenie odrzuciło mężczyznę na chodnik. Równocześnie w wypadku ucierpiał sam samochód. Kierująca nim kobieta w ostatniej chwili próbowała skręcić w lewo, ale było na to stanowczo za późno – najpierw uderzyła w faceta, potem odbiła gwałtownie kierownicą, w efekcie czego auto dachowało.
Ciszę, która zapanowała po wypadku, przerywał tylko piskliwy klakson, najwyraźniej uszkodzony w wyniku uderzenia. Dwoje młodych ludzi stojących w domu zastanawiało się, czy powinni iść i pomóc – w głębi swoich małych, wystraszonych dusz liczyli na to, że jednak znajdzie się ktoś odważniejszy, ktoś, kto też widział wypadek. On pójdzie pomóc, a wtedy oni już nie będą musieli. Niestety, bohatera nie było, a ranna kobieta już zaczęła wyczołgiwać się z wraku.
Nagle młodszy z napastników, który do tej pory pochłonięty był konsumpcją starca, podniósł się z ziemi i ruszył w stronę przewróconego samochodu. Wcześniej zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi ani na jadący samochód, ani na prawdopodobną śmierć swojego towarzysza. Szyba od strony kierowcy była roztrzaskana w drobny mak, więc tylko schylił się, złapał kobietę za rękę i wywlókł na ulicę. Gdyby miała zapięte pasy, nie zrobiłby tego z taką łatwością, jednak teraz nie miało to znaczenia. Patrzący na tę scenę Kamil zastanawiał się, skąd taka nagła zmiana w zachowaniu – najpierw napadają bezbronnego starca, następnie ewidentnie zamierzają zaatakować jego i Kasię, a teraz ratują ranną w wypadku kobietę.
– O Jezu… – wyszeptała Kasia, nagle blednąc.
Napastnik pochylił się nad ofiarą i po prostu wgryzł się jej w szyję. Trysnęła krew. Morderca odchylił głowę, trzymając w zębach ścięgna ofiary. Przełknął i wydał z siebie zwierzęcy ryk triumfu.
Naraz drugi facet wstał z betonu i ruszył w stronę samochodu. Kasia poczuła, jak po raz kolejny tego wieczoru przez jej plecy przebiega dreszcz przerażenia. Czuła się, jakby ktoś podłączył ją pod prąd stały, przepływający przez ciało i powodujący raz po raz delikatne drżenia. Przecież ten facet nie miał do tego prawa! Po takim uderzeniu nie mógł tak po prostu wstać. Powinien mieć połamane wszystkie kości, wstrząs mózgu, a przede wszystkim awersję do przechodzenia przez ulicę nie po pasach.
W tym momencie Kamil był już przy drzwiach i sprawdzał, czy są dobrze zamknięte. Następnie, blady ze strachu, pobiegł do kuchni i złapał największy nóż. Potem wrócił do okna i odciągnął od niego spanikowaną Kasię, wcześniej zasłoniwszy szczelnie zasłony. Cały czas drżał z przerażenia i nadmiaru adrenaliny, buzującej w organizmie.
Usiedli w milczeniu na kanapie. Chłopak sięgnął trzęsącymi się dłońmi po telefon z zamiarem wykręcenia numeru 997, ale zamarł i po prostu siedział, nasłuchując odgłosów dobiegających z ulicy. Był zbyt sparaliżowany strachem, aby wykonać jakikolwiek ruch.OBRZEŻA WARSZAWY, GODZINA 12:40.
Wpierwszej chwili Paweł nie bardzo rozumiał, co się stało. Pamiętał wybuch i oślepiający błysk, po którym wszystko zalała gęsta, nieprzenikniona nicość. Teraz jednak, zupełnie wbrew temu, czego się spodziewał, powoli otworzył oczy. Wiedział, że powinien był umrzeć, a mimo to ciągle żył.
Przenikliwe piszczenie niemalże rozsadzało mu czaszkę. Mężczyzna z wyraźnym trudem rozejrzał się po miejscu, w którym aktualnie się znajdował. Wyglądało jak furgonetka, tyle że niekoniecznie stojąca na kołach. To tylko potęgowało poczucie dezorientacji. Zatrzymał wzrok na swojej córce Kai, leżącej z rozbitą głową na jakimś chłopaku, którego imienia nie znał albo w tej chwili nie pamiętał. Miała otwarte oczy, jej pierś unosiła się i opadała miarowo. Spod grzywki wypływała leniwie cienka strużka krwi.
„Żyje” – stwierdził z ulgą Paweł i zaczął się dalej rozglądać, próbując jednocześnie się podnieść i dotrzeć do dziecka. Zauważył, że w aucie były jeszcze inne osoby – za kierownicą leżał krótko ostrzyżony młody mężczyzna, na nim natomiast spoczywała delikatna blondynka, która wcześniej prawdopodobnie zajmowała miejsce pasażera. Pomimo bólu głowy Paweł usiłował się skoncentrować, żeby tylko przypomnieć sobie, co się stało.
Mozolnie sunąc w stronę córki, próbował przywołać się do porządku. „Skup się” – nakazywał sobie w duchu. „Skup się. Oddychaj. Działaj”.
Jednak nie rejestrował absolutnie niczego, poza ścianą bólu rozsadzającego czaszkę. Starał się przypomnieć sobie szkolenia, techniki uspokajania ciała i umysłu, lecz sucha teoria a praktyka to dwie zupełnie różne rzeczy. Niemniej po kilku głębokich wdechach, po czasie, który zdawał się stać całkowicie nieruchomo niczym uśpione wahadło, wszystkie elementy układanki zaczęły powoli wskakiwać na swoje miejsca – strzelano do nich, przedtem uciekali z Warszawy, mieli wypadek samochodowy, była wymiana ognia z wojskiem, porwanie żołnierza, kłótnia, dalsza ucieczka i… czołg. Ostatnim wspomnieniem był czołg, wyjeżdżający z lasu, z uniesioną wysoko lufą skierowaną prosto w ich stronę. Przypomniał sobie – mieli przebić się przez wojskową barykadę, która na pierwszy rzut oka była zniszczona lub opuszczona. Nieszczęśliwie dla nich okazało się, że jednak ktoś jeszcze na niej pozostał.
Naraz wszystkie wspomnienia ożyły ze zdwojoną siłą, zalewając świadomość Pawła niczym zimny prysznic skacowanego rezydenta izby wytrzeźwień. Przypomniał mu się powód, dla którego w takim popłochu opuszczali Warszawę. Powód, dla którego uciekali, zabijali i walczyli. Tym powodem była wszechobecna śmierć spowodowana jakąś nieznaną wcześniej zarazą. Wariaci, mordercy i kanibale w jednym, szalejący po ulicach plądrowanego miasta. Pamiętał wypadek pociągu metra, ucieczkę przez ciemne i głuche tunele pełne tych ni to ludzi, ni zwierząt. Przypomniał sobie również kudłatego chłopaka, który mu towarzyszył, Maxa.
„Tak, nazywał się Max” – uznał Paweł, sprawnie identyfikując imię młodzieńca, na którym leżała jego córka. Potem był sklep spożywczy, próba przetrwania nocy i cudowne odnalezienie dziewczyny na Polach Mokotowskich. Na wspomnienie tego momentu Paweł ponownie wzdrygnął się z odrazą. Przypomnieli mu się mężczyźni, których musiał zastrzelić. Jeżeli zjawiłby dziesięć minut później, niewiele by z jego Kai zostało.
Nagle pociski zastukały w podwozie leżącej na boku furgonetki, zmuszając tym samym mężczyznę do przerwania strumienia wspomnień. Instynktownie skulił się i zaczął oglądać wnętrze samochodu, szukając dziur po kulach. Wybuch pocisku wystrzelonego przez czołg ogłuszył go, tłumiąc instynkt. Zamiast działać, siedział i rozmyślał.
„Nie tego mnie uczyli” – skarcił się w myślach. „Dziw bierze, że udało mi się dotrzeć aż tutaj”.
– Paweł! – dotarł do niego krzyk Maxa. – Ej, słyszysz mnie?
Paweł niepewnie skinął głową, jednak po chwili kiwnięcia te przybrały na pewności i determinacji.
„Potem będzie czas na wspominanie” – stwierdził, odzyskując panowanie nad sobą. Trzeba przejąć kontrolę nad sytuacją i spróbować wyjść cało z tego ambarasu. Spojrzał na chłopaka, który go wołał. To właśnie na nim leżała Kaja, mętnym wzrokiem wpatrując się w rozbite szkło. Była ogłuszona i najwyraźniej nie do końca rozumiała, co się wydarzyło, zupełnie jak jej ojciec. Ale żyła i to było teraz najważniejsze.
– Tak, słyszę – odpowiedział Paweł, kierując wzrok w stronę chłopaka.
– To dobrze. Obiłeś sobie łeb, ale potrzebujemy cię – powiedział Max. W międzyczasie zdążył się już uwolnić spod dziewczyny, delikatnie i uważnie opierając ją plecami o podłogę leżącej na boku furgonetki. Następnie chłopak ukucnął przed Pawłem i uniósł dłoń przed jego oczami.
– Ile widzisz palców? – zapytał, chowając przed jego wzrokiem mały palec i kciuk.
– Spierdalaj. Podaj mi lepiej jakąś broń – odpowiedział mężczyzna, z trudem dźwigając się na nogi.
Max uśmiechnął się szeroko i wręczył mu czarny, połyskujący karabin maszynowy. Dobrze mu było ze świadomością, że facet, który uratował mu życie w metrze, doszedł teraz do siebie i będzie go bronił dalej.
– Chyba dostałem – odezwał się nagle chłopak leżący wcześniej obok Pawła.
Mężczyzna obejrzał się za siebie i zobaczył młodziaka trzymającego się za brzuch. Niebieski T-shirt był poplamiony krwią. Paweł zbliżył się do niego błyskawicznie, ledwo utrzymując równowagę. „Kurwa, jednak błędnik nie do końca się ogarnął” – stwierdził w myślach, chwiejąc się niczym pijany.
– Gdzie dostałeś? Na pewno cię trafili? – zapytał, przyglądając się Tomkowi. Ten przymknął oczy i potrząsnął głową.
– Nie wiem, ale chyba tak – odpowiedział i jęknął z bólu. – Nie. – dodał po sekundzie. – Tak. – Oddech. – Nie. Nie wiem, skąd mogę, kurwa, wiedzieć?! – zaczął wyrzucać z siebie chaotycznie wyrazy, jednocześnie próbując dokładnie obejrzeć swoje ciało. Jednak przy pierwszym ruchu zasyczał i złapał się za żebra.
Paweł popatrzył na Tomka, ale stwierdził, że chłopak poradzi sobie bez jego pomocy. Mężczyzna miał aktualnie ważniejsze rzeczy na głowie.
– Nie trafili cię. Gdybyś dostał pociskiem, wyglądałbyś znacznie gorzej, uwierz mi – powiedział. W jego opinii miało to podnieść chłopaka na duchu. Wyglądało na to, że został co najwyżej draśnięty albo obił się o jakiś sprzęt podczas dachowania. Draśnięcie to nie rana postrzałowa. W każdym razie nie powoduje wykrwawienia. Zostawił go więc z jego jęczeniem i pochylony skierował się w stronę córki. Żadne kolejne strzały nie trafiły w ich samochód, Paweł łudził się więc, że były to tylko rykoszety.
– Kaja, żyjesz? Nic ci nie jest? – zapytał z wyraźną troską w głosie.
Mężczyzna doskonale widział, że po twarzy jego córki spływa krew, ale musiał zadać to pytanie. Ludzie zawsze to robią. Choćby przyszło im rozmawiać z korpusem kolegi, i tak zapytają, czy nic mu nie jest. Może łudzimy się, że to cofnie bieg wydarzeń i osoba faktycznie znajdzie się z powrotem w stanie, w jakim ją zapamiętaliśmy?
Kaja potrząsnęła delikatnie głową. Wyglądała, jakby obudziła się gwałtownie po całonocnej imprezie.
– Chyba nie – odpowiedziała, kierując rękę w stronę bolącego miejsca. – Co się stało?
– Masz rozciętą głowę, ale to raczej nic poważnego – powiedział Paweł, oglądając córkę.
– Dachowaliśmy – wtrącił się Max. – Na pewno dobrze się czujesz? – teraz z kolei on zapytał dziewczynę.
– Tak, poza głową nic mi chyba nie jest – stwierdziła, przyglądając się własnej dłoni umazanej we krwi. Poczuła, jak jej żołądek ściska się w małą, twardą kulkę. – Dachowaliśmy? – dopytała, odwracając wzrok od krwi.
– Tak, jak ten czołg wyjechał… – zaczął Paweł i natychmiast przerwał. Czołg. W każdej sekundzie kolejny wystrzelony z niego pocisk mógł ich trafić, a wtedy już na bank zostaną rozerwani na strzępy.
– Musimy wyjść z furgonetki! Szybko! – zarządził komandos, rozglądając się po wnętrzu auta. – Max, sprawdź, co z Kubą i Natalią – powiedziawszy to, wskazał ręką parę leżącą za kierownicą. Wszystkie imiona już mu się przypomniały, wszystkie puzzle wskoczyły na miejsce. – Kaja, możesz chodzić? – zwrócił się ponownie do córki.
Dziewczyna kiwnęła potakująco głową, starając się zignorować ból rozciętej głowy.
– Okej, to bierz karabin – stwierdził zdecydowanie.
Deklarując zdolność chodzenia, Kaja nie spodziewała się, że będzie musiała walczyć. Jednak ojciec nie czekał na jej reakcję – wydając polecenie, już sprawdzał stan swojego beryla. Następnie sięgnął do plecaka, wyjął zapasowe magazynki i poupychał je po kieszeniach.
– Będą żyć – doleciało do uszu Kai od strony przednich siedzeń. To głos Maxa pomagającego właśnie Natalii w zejściu z męża.
W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć jakim cudem Kuba i Natalia przeżyli. Na dodatek wyglądali całkiem nieźle. Byli poobijani i w szoku jak wszyscy pozostali, ale na pierwszy rzut oka nie było po nich widać poważniejszych obrażeń. W sumie, jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że pocisk wystrzelony z leoparda wcale ich nie trafił, tylko przeleciał obok i eksplodował, uderzając w drzewo, a furgonetka policyjna przewróciła się na bok w wyniku ostrego skręcenia kół i zaliczenia dziury w ziemi, ich stan nie był aż tak podejrzany.
– Możecie chodzić? – zapytał Kubę Paweł, jednocześnie lustrując go wzrokiem.
– Tak – odpowiedział policjant, zerkając na Natalię. Przerażenie i zaskoczenie bijące z oczu jego pięknej żony były dla niego nie do zniesienia. Czuł się odpowiedzialny za to wszystko, chociaż rozumiał, że zrobił, co mógł, aby tego uniknąć. Nie był jednak z siebie zadowolony. Miał do siebie pretensje o to, że nie potrafił wybrnąć z tej sytuacji inaczej, że zbyt późno dotarli na komisariat, że za dużo czasu spędzili na bezsensownych dywagacjach w kościele, że dojechali na most akurat w momencie, w którym eksplodowała stacja. Może gdyby wstał wcześniej i ogarnął się tak, jak planowali, przejechaliby most i nie byłoby problemu? Teraz mógł się tylko zastanawiać, „co by było gdyby”, a to nie prowadziło absolutnie do niczego. Tracił tylko jeszcze więcej czasu.
Wrodzona zdolność mentalnego cięcia się pozwoliłaby Kubie na prowadzenie takich rozważań niemalże w nieskończoność, gdyby nie ręka Pawła, która niespodziewanie pojawiła się na ramieniu policjanta.
– Musimy się stąd zbierać – powiedział stanowczo, zaglądając głęboko w oczy użalającego się nad sobą policjanta. – Zaraz podziurawią furgonetkę.
Jakby na potwierdzenie jego słów kolejna fala pocisków wbiła się w podwozie samochodu. Wszyscy jak jeden mąż padli na ziemię i zasłonili głowy rękami, modląc się, żeby nie dosięgła ani ich, ani ich bliskich.
– Dobra, zrobimy tak – zaczął komandos. – Ja i Max wyjdziemy między drzewa i zaczniemy do nich strzelać. To powinno na chwilę ich zająć. Kuba, ty w tym czasie poprowadzisz ogień zza furgonetki, a dziewczyny pomogą Tomkowi wyjść. A potem wszyscy spieprzamy w las.
Słysząc to, Tomek skrzywił się ze wstydu i poczucia winy. Wiedział, że musi zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko. Chociaż przy każdym oddechu żebra paliłby go żywym ogniem, nie chciał być ciężarem dla grupy. Z drugiej strony miał dzięki temu wrażenie, że może uda mu się przeżyć. Jako ranny będzie z pewnością ochraniany przez resztę grupy, co raczej zwiększa jego szanse. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce równie dobrze mogą go zastrzelić niczym konia ze złamaną nogą. Ta silnie motywująca refleksja sprawiła, że przełknął ślinę i stwierdził:
– Sam sobie poradzę, nie musicie się martwić.
– Nie wątpię, ale musimy działać szybko, więc będzie tak, jak mówiłem – odpowiedział Paweł. – Kuba, weź też jedną torbę z bronią, ja wezmę drugą.
Kuba, tak jak pozostali, kiwnął głową. Max przeładował i odbezpieczył swojego beryla. Kaja, zakładając na ramiona plecak, spojrzała na niego. Stwierdziła, że chyba go polubiła – mimo tych bojówek, długich kręconych włosów i ciężkich glanów na nogach. Jego styl zupełnie nie pokrywał się z jej własnym, jednak determinacja i zawziętość bijąca z brązowych oczu była jej bardzo dobrze znana. Poza tym nie zamierzała zapomnieć, że na Polach Mokotowskich uratował życie jej ojcu. Nie potrafiła tylko powiedzieć, dlaczego się nad tym zastanawiała akurat w takim momencie. Przez głowę przemknęła jej myśl, że może już nie będzie ku temu więcej okazji. Dziewczyna szybko ją odrzuciła.
– Gotowi? To ruszamy! – zarządził Paweł i wytoczył się z furgonetki, otwierając tylne drzwi.
Uderzyło go oślepiające słońce. Ukucnął na ziemi i zarzucił torbę na plecy w taki sposób, żeby ta tylko minimalnie krępowała jego ruchy. Rozejrzał się szybko wokół, wypatrując bezpośredniego zagrożenia. Otaczał ich gęsty las, pełen świeżości i życia. A oni, nie zważając na sielankowy krajobraz, musieli chwycić za broń i walczyć. Paweł po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że życie nie jest sprawiedliwe. Przypomniało mu się zdanie, które kiedyś przeczytał – że Bóg, zamiast poczciwego starca z długą, białą brodą, bardziej przypomina rozpieszczonego bachora kucającego z lupą nad mrowiskiem.
Gdy tylko Max wyczołgał się z wraku, Paweł ostrożnie wyjrzał zza samochodu. Kilkadziesiąt metrów przed nimi stał monumentalny czołg, cały czas kierując lufę w ich stronę. „Dlaczego nie strzela?” – zastanowił się mężczyzna. Wojsko musiało skądś wiedzieć, że przeżyli wypadek. W innym wypadku nie puszczaliby serii z karabinu maszynowego w furgonetkę, nie marnowaliby w tak głupi sposób amunicji.
„Później”– upomniał się Paweł. „Teraz trzeba działać, pytać będziemy później”.
Wybiegł z Maxem i nisko pochyleni popędzili między najbliższe drzewa. W ten sposób planowali odciągnąć żołnierzy od części grupy, która została w wozie. Wokół nich zaświszczały kule, szczęśliwie ich nie dosięgając. Zasapani skryli się za grubymi pniami, poczekali na dogodny moment i odpowiedzieli ogniem. Paweł był doświadczonym komandosem, toteż od razu trafił żołnierza, który zbyt odważnie próbował podbiec do furgonetki. Max bardzo się starał, ale nikogo nie trafił. Chłopak zdziwił się, że aż tak zawiódł – przecież cele były zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej! Niestety, strzelanie w prawdziwym życiu to nie gra komputerowa. Ich opór tylko rozsierdził żołnierzy, którzy natychmiast przykryli obu silnym ogniem zaporowym. Max i Paweł znaleźli się w potrzasku.
Wcześniej, odbiwszy od furgonetki na zachód, Paweł zamierzał okrążyć żołnierzy, by ściągnąć na siebie większą część ognia. Komandos wiedział, że jego odważna szarża ma małe szanse powodzenia, jednak miał nadzieję, że swoim działaniem da wystarczająco dużo czasu pozostałym i zdołają się oni wycofać na bezpieczną odległość. Potem jakoś się ułoży. Zawsze się układało.
Nagle jednak zapanowała niemalże zupełna cisza, przerywana tylko niewyraźnymi krzykami dowódcy wydającego rozkazy. Strzały ustały, las wstrzymał oddech, pozwalając jedynie, by echo poniosło w dal świadectwo skończonej już wymiany ognia.
– Dlaczego przestali strzelać? – zapytał zdezorientowany Max, cały czas ciężko dysząc.
Paweł szybkim ruchem wystawił głowę zza drzewa, zerkając w stronę czołgu i pozycji, jakie zajmowali żołnierze. Faktycznie wstrzymali ogień, jednak nie opuścili stanowisk. Prawdopodobnie zamierzali ich oflankować. Żołnierze przegrupowali się, zbili w ciasną grupę i skierowali broń w stronę ulicy prowadzącej do Warszawy, tym samym zdejmując Maxa i Pawła z celowników. Komandos ponownie oparł się plecami o ostrą korę brzozy i spojrzał tam, gdzie wojacy. Domyślał się, co zobaczy. Modlił się tylko, żeby wojsko nie celowało do jego córki i pozostałych. Modlił się, żeby to było cokolwiek innego.
Został wysłuchany.
Od strony Cmentarza Północnego nacierała fala nieumarłych. Większość szła powoli, jednak niektórzy pędzili na złamanie karku, wrzeszcząc i młócąc rękami powietrze, jakby przedzierali się przez gęste chaszcze. Nawet z tak sporej odległości słychać było ich powarkiwania i potępieńcze zawodzenie. Kolumna trupów wyglądała jak okrutna parodia pielgrzymki; brakowało tylko krzyża na jej czele.
Po chwili potrzebnej na zajęcie nowych stanowisk ogniowych czołg oddał pierwszy strzał. Paweł i Max mimowolnie skulili się, chociaż wiedzieli, że pocisku nie skierowano w ich stronę – huk był jednak tak potężny, że zareagowali automatycznie. Wybuch wyrzucił ciała zombie wysoko w powietrze, a fala uderzeniowa powaliła najbliższe kreatury na ziemię. Niestety, na ich miejsce natychmiast pojawiły się następne, jak ohydne robactwo wyłażące nieprzerwaną falą ze swoich schronień. Horda była już mniej niż dwieście metrów od żołnierzy, chociaż biegnący zombie znajdowali się znacznie bliżej.
– Cholera – wycedził Max z rozszerzonymi z przerażenia oczami, w panice sprawdzając stan swojego magazynka. – Dlaczego nie strzelają?!
– Czekają, aż ci wejdą w zasięg skutecznego strzału. Inaczej szkoda marnować amunicji – odpowiedział chłodno Paweł, chociaż nerwy udawało mu się trzymać na wodzy resztką silnej woli. Komandos powoli zaczynał godzić się z myślą, że jednak wszyscy zginą.
Jakby na potwierdzenie jego słów, ułamek sekundy później rozpoczęła się kanonada. Ciężki karabin maszynowy umiejscowiony na szczycie czołgu zaczął pluć wściekle pociskami, rozrywając trafione ciała na strzępy. Fragmenty rąk, nóg i głów fruwały dookoła, w otoczeniu delikatnej, czerwonej mgiełki krwi. Potężna broń do walki z piechotą sprawdzała się idealnie, kładąc falę za falą, jak wycieraczka samochodowa zgarniająca z szyby kolejne krople wody. Skutek też był mniej więcej podobny – zniknęła jedna, a na jej miejsce pojawiały się trzy kolejne. Różnica polegała na tym, że wycieraczka mogła pracować bez końca, a karabin nie dość, że się przegrzewał, to jeszcze kończyła się w nim amunicja. W zgiełku kanonady wprawne ucho GROM-owca wychwyciło ciężkie, głuche strzały oddawane z karabinów snajperskich – to strzelcy wyborowi eliminowali pojedynczych wrogów. I gdyby siedzieli na niedostępnym podwyższeniu, z odpowiednim zapasem naboi, daliby radę przetrwać ten atak. Jednak w obecnej sytuacji mogli tylko opóźnić szturm i się wycofać.
– Musimy jakoś powiadomić resztę – powiedział Max, podnosząc się z ziemi.
Paweł spojrzał na niego, marszcząc czoło, jednak błyskawicznie zrozumiał intencje chłopaka. To idealny moment na ucieczkę – wojsko będzie zajęte walką, więc grupa ma szansę bezpiecznie się stąd ewakuować, chociaż pojęcie bezpieczeństwa w ogniu bitwy jest czymś cholernie względnym i kruchym. Niemniej Max miał rację, musieli dotrzeć do pozostałych, o ile uda im się uniknąć ataku ze strony zombie. Warto było zaryzykować.
Tymczasem wojsko zaczęło strzelać z granatników. Charakterystyczne wystrzały, podobne nieco do uderzenia ręką w pustą puszkę po farbie, zwiastowały potężne wybuchy. Sekundy później kolejne eksplozje zaczęły przetaczać się przez okolicę. Efekt był piorunujący. Rozerwane i poszarpane fragmenty ciał wzlatywały w powietrze niczym płatki kwiatów rozrzucane przez dziewczynki podczas procesji Bożego Ciała. Zdawało się, że dzięki temu nawałnica przeciwników nieco osłabła. Niestety, walczący żołnierze nie mogli się bardziej mylić. Zombie nacierali nie tylko główną ulicą. Paweł dostrzegł ruch między drzewami i szybko uświadomił sobie skalę ataku – fala wdzierała się zarówno główną drogą, jak i okolicznym lasem. Niczym paląca wszystko na swojej drodze, nieubłagana i bezwzględna lawa. Poczuł się tak mały, jak jeszcze nigdy w życiu.ŁOMIANKI, GODZINA 13:28.
Na pewno dobrze zamknąłeś? – zapytała cicho Kasia.
Kamil zerknął na nią poirytowanym i jednocześnie zmęczonym wzrokiem.
– Tak, przecież mówiłem to już tyle razy – odwarknął. – Zamknąłem na wszystkie zamki, przysunąłem też szafę pod drzwi.
– A z tyłu też?
– Też.
– A okna?
– Zasłonięte.
– Ale zawsze mogą w nie wbiec.
– Mogą, ale nie wbiegną, bo i po co? – odparował. – Jak nie widzą ruchu, to nie atakują, nie? Widziałaś, co stało się z panią Troszczyńską z domu naprzeciw.
– Widziałam. Ale jesteś pewien, prawda? – dziewczyna nie dawała za wygraną.
Chłopak tylko spojrzał na nią spode łba i odwrócił się do niej plecami.
„Chyba za bardzo go cisnę” – pomyślała Kasia, po czym zamilkła, przypominając sobie potępieńcze krzyki ich sąsiadki, gdy ci dziwni ludzie ją dopadli. Starsza kobieta chciała tylko wyjść i pomóc ofiarom wypadku samochodowego, przez co sama została zamordowana w najbardziej brutalny sposób, jaki dziewczyna była w stanie sobie wyobrazić. Przypomniała sobie również, jak kilka godzin później zwłoki pani Troszczyńskiej podniosły się z chodnika i zaczęły zachowywać w taki sam sposób jak jej oprawcy, którzy przestali już wtedy zwracać na nią uwagę. Przestali, bo stała się jednym z nich.
Na to wspomnienie oczy Kasi zaszły łzami. Po chwili poczuła, jak szczupłe ramię Kamila powoli otacza jej barki. Rozległ się jego delikatny głos, w którym nie było nawet śladu po frustracji, jaka jeszcze chwilę temu ogarnęła chłopaka:
– Spokojnie. Kochanie, nic nie mogliśmy zrobić, wiesz przecież – próbował ją pocieszyć, trochę zły na siebie, że nie pomyślał o tym wszystkim, nim wspomniał nazwisko sąsiadki.
Kasia zacisnęła zęby, ale wargi nadal miała wygięte w podkowę, niczym wystraszone dziecko. Jej lęk był prawdziwy, obecny i namacalny, tym większy, że Kasia nie potrafiła zrozumieć, co wydarzyło się tuż przed oknami jej domu. Widziała, ale nie rozumiała. Do tej pory ludzi skaczących sobie do gardeł mogła zobaczyć tylko w telewizji, w tandetnych horrorach klasy „Z”, których fanatyczni scenarzyści lubowali się w nadużywaniu sztucznej krwi. Potrząsnęła głową, starając się powrócić do rzeczywistości.
– Kamil, nie myślisz, że ktoś powinien się w końcu pojawić? – zapytała, odzyskawszy panowanie nad sobą.
Chłopak skierował w jej stronę swoją szczupłą, bladą twarz. Pod piwnymi oczami rysowały się łuki ciemnych, głębokich cieni wywołanych nocnym czuwaniem, podczas którego Kasia zapadła w niespokojny, płytki sen. Zrywała się z niego co kilkanaście minut, żeby tylko sprawdzić, czy Kamil aby nie usnął lub czy „oni” nie dostali się do środka domu. Albo czy nie wydarzyło się jedno i drugie.
– Chyba ktoś powinien się pojawić, nie? – stwierdziła dość nieśmiało, zupełnie bez przekonania, resztkami sił zmuszając się do wypowiadania swoich myśli na głos.
Odkąd niewiele przed godziną dwudziestą razem z chłopakiem zaryglowali drzwi, siedzieli w mieszkaniu i czekali, sami nie wiedząc na co. Dla większego bezpieczeństwa Kamil zabrał z kuchni nóż. Postali chwilę w salonie, starając się zebrać myśli, aż w końcu zabarykadowali się na piętrze wynajmowanego przez nich domu, doszli bowiem do wniosku, że im wyżej, tym bezpieczniej. Wniosku mylnego, ponieważ do mieszkań umiejscowionych na wysokich piętrach wejść jest równie trudno, jak z nich wyjść. O dodzwonieniu się na jakiekolwiek numery alarmowe nie było nawet mowy – sygnału albo nie było w ogóle, albo był permanentnie zajęty.
Kamil i Kasia wynajmowali tylko jeden pokój, jednak właściciele całego segmentu nie wrócili od wczorajszego wieczoru z pracy, więc dom pozostawał pod ich opieką. Po paru długich godzinach siedzenia i nasłuchiwania, zastała ich noc. Pod osłoną ciemności zdecydowali się uchylić drzwi i sprawdzić, czy intruzi wdarli się już do domu, czy może jeszcze nie. Następnie, odrobinę zmotywowani małym sukcesem, jakim okazało się przebywanie w zupełnie pustym domu, postanowili wrócić na parter i przenieść zapasy jedzenia do sypialni. Do pomieszczenia, które wydawało się im najbezpieczniejszym miejscem w całym budynku. Nie pomyśleli o piwnicy ani o strychu, zdecydowali się zabunkrować właśnie w sypialni. Zapytani dlaczego, pewnie nie potrafiliby logicznie uargumentować swojej decyzji; ludzie w stresie czasami robią rzeczy, których sami nie potrafią wyjaśnić. Nie przyszło im też do głowy, że w ciemnych zakamarkach może się czaić niebezpieczeństwo, a mrok służy za schronienie nie tylko ofiarom, ale i oprawcom.
Nocne zejście do kuchni wymagało od nich wykorzystania wszystkich pokładów czujności i pewności siebie. Skradali się przez kilka minut, wyczuleni na wszelkie zwiastuny niebezpieczeństwa, jakie tylko mogły się pojawić. Płomienie pożaru rzucały ciepłe, pomarańczowe światło do wnętrza domu, jednocześnie wywołując niespokojną grę cieni, która kilkukrotnie niemalże przyprawiła Kasię i Kamila o zawał serca. Jednak, tak jak myszy świadome obecności kocura, pchali się z każdym stopniem coraz niżej, z każdą chwilą bardziej oddalając się od swojej bezpiecznej przystani. Gdy udało im się dotrzeć do kuchni, najciszej jak potrafili, zebrali jedzenie i czmychnęli z nim z powrotem do sypialni, gdzie mieli nadzieję spokojnie doczekać zbawiennego brzasku.
Niestety, wbrew ich oczekiwaniom koszmar nie skończył się wraz z nadejściem świtu. Za dnia wszystko było tak naprawdę jeszcze gorsze, bo lepiej widoczne. Stojąca w oknie Kasia w pełni dostrzegała teraz ogrom zniszczenia. Drobne fragmenty ludzkiego ciała leżały na ulicy w bordowych kałużach skrzepłej krwi. Zauważyła jednego białego adidasa. Damską torebkę. Rozrzucone śmieci. Wszechobecny nieład i chaos odkrywał przed nią coraz więcej pojedynczych obiektów. Symboli, które zmuszały do refleksji nad istotą i sposobem powstania tego bajzlu. Przecież but musiał kiedyś okrywać czyjąś stopę. Torebka musiała wisieć na ramieniu jakiejś kobiety. Śmieci, niby zwykłe, głupie śmieci, ale też ktoś przecież musiał je wytworzyć. Co się stało z tymi wszystkimi ludźmi? Zastanawiając się nad tym, poczuła się jak ostatnia osoba na Ziemi. To uczucie potęgował brak jakiejkolwiek informacji, jakiegokolwiek potwierdzenia ze świata zewnętrznego, dającego nadzieję, że znajduje się w błędzie.
Z dogasającego budynku naprzeciw ich domu powoli unosił się ciężki, ciemny słup dymu. Chyba tylko cud sprawił, że ogień nie przeniósł się jeszcze na sąsiednie zabudowania.
Równie wolno i ociężale po asfalcie wałęsało się kilka ożywionych trupów. Gdzieś w oddali śpiewały ptaki, zupełnie nieświadome tragedii, która dotknęła ulicę Akacjową.
Poza tym panowała wszechobecna pustka i cisza.
– Naprawdę mieliśmy fart, że ogień się nie rozprzestrzenił – powiedziała cicho Kasia, nie doczekawszy się odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. Odwróciła się od okna sypialni, bardzo powoli zasłaniając firankę.
Zatrzymała wzrok na swoim chłopaku. Kochała go, byli razem od kilku ładnych lat, wiele razem przeszli. Niestety, po raz pierwszy w życiu, co było jej bardzo trudno przyznać przed samą sobą, poczuła pewne obawy co do jego osoby. Obawy nie co do jego intencji, lecz raczej co do predyspozycji. Chyba nigdy nie był na siłowni, nie uprawiał żadnego sportu. Wcześniej jej się to podobało, lubiła delikatnych chłopców w wąskich rurkach i z nieco zbyt długą grzywką opadającą na zatroskane czoło. Według jej opinii odczuwali i rozumieli więcej niż faceci pakujący na siłowni i ścigający się swoimi sportowymi furami sprowadzanymi z Niemiec. Jednak widząc to, co działo się za oknem, przez głowę przeleciała jej myśl, że fajnie byłoby mieć obok siebie osiłka, który cierpi na nadmiar masy mięśniowej i który byłby w stanie ją obronić przed brutalną napaścią, jaką miała okazję zobaczyć. Żywych trupów raczej nie da się przekonać merytoryczną dyskusją.
Jednak po chwili Kasia spojrzała krytycznie w głąb siebie i zaczerwieniła się lekko, zupełnie jakby ktoś słyszał jej myśli. Przypomniała sobie, że nie była najszczuplejszą dziewczyną, jaką znała, mieściła się raczej w czołówce tych pulchniejszych niewiast. Odpowiednia dieta i brak jakiegokolwiek ruchu od momentu ukończenia liceum (poza maniakalnymi kliknięciami myszką i stukaniem w klawiaturę komputera) doprowadziły ją szybko do stanu, w jakim obecnie się znajdowała. A nie był to stan zadowalający, musiała to przyznać. Wymaga od swojego chłopaka sprawności i siły, sama nie będąc pod tym względem ideałem.
– No. Pewnie zaraz ktoś się pojawi – odpowiedział po nieskończenie długiej chwili Kamil. Spojrzał swoimi piwnymi oczami prosto w jej oczy, przez co wszelkie wątpliwości i obiekcje szybko uleciały.
„Będzie dobrze” – stwierdziła w duchu Kasia. „Zawsze dawaliśmy sobie radę, damy i teraz”.
Jeszcze wtedy nie wiedziała, jak niewiele czasu im zostało.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej