- W empik go
Ingrit - ebook
Ingrit - ebook
Ta minipowieść poetycka to fikcyjna historia pisarki o imieniu Ingrit, która porusza się na granicy psychicznego obłędu i która nie jest do końca świadoma tego procesu. To historia kobiety zdolnej, potrafiącej pisać świetne książki, mieszkającej w Norwegii. To collage opisów czynności, zachowań i myśli Ingrit. To przedstawienie stosunku Ingrit do sztuki i społeczeństwa. To próba ukazania, w jaki sposób jednostka wyróżniająca się ze społeczeństwa, odmienna i wrażliwa, funkcjonuje w jego ramach.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-456-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochyla się nad kartką. Próbuje uzmysłowić sobie, dlaczego w ogóle chce pisać, dlaczego chce trudzić się, męczyć, sprawiać sobie nieprzyjemność tym zadaniem. Bo w gruncie rzeczy pisanie jest dla niej nieprzyjemne, jest pewnego rodzaju przymusem, po to, aby pozbyć się pewnej części siebie, ale też po to, aby czegoś dokonać, a może nawet po to, aby zapisać się w historii literatury. Historia, którą Ingrit porusza tym razem, jest jej bliska. Tak, jak kiedyś ona zakochała się, ze wzajemnością, w pewnym muzyku, tak teraz, na kartach swojej książki, przedstawia postać pisarza wraz z żoną, w której on się kocha i która kocha się w nim. Ingrit zastanawia się, w jaki sposób powinna nakreślić tę postać, czy powinien być to silny, duży, ekstrawertyczny mężczyzna, czy jednak typowo kojarząca się sylwetka pisarza, czyli chudy, wysoki, w okularach, z wiecznym wyrazem równoczesnego natchnienia i napięcia na twarzy. Zawsze, kiedy ma zacząć pisać, wpada w jakiegoś rodzaju letarg. Wówczas nagle otwiera się na inne obszary egzystencji, na egzystencję pozazmysłową. Wówczas nagle zaczynają pojawiać się u niej różnego rodzaju wizje, wręcz zaczyna widzieć postacie w całej ich okazałości, w naturalnych warunkach, w których żyją. Tak więc i tym razem widzi mężczyznę w brązowym garniturze, siedzącego przy stoliku z kartką papieru i pochyloną nad tym mężczyzną kobietę. Są zajęci rozmową, prawdopodobnie dyskutują nad stworzoną przez niego przed chwilą partią tekstu powieści. Najgorsze jest to, że chwilami Ingrit traci kontrolę nad tymi wizjami, że pojawiają się one u niej o różnych porach dnia, w różnych momentach jej życia, niespodziewanie, a to w banku, a to w sklepie, a to podczas kąpieli. Wpada wówczas w głębsze zamyślenie, odrealnia się i z trudem, przestraszona, po chwili wraca do rzeczywistości. Od jakiegoś czasu śledzi ją, napastuje, dokucza jej kilka wizji, związanych z owym mężczyzną: przede wszystkim on, siedzący w fotelu, palący fajkę i zastanawiający się nad swoją nową powieścią, dalej on rozbierający się i całujący swoją ukochaną, a także on w niemalże szale pisania, zaabsorbowany tym procesem, odległy. Ingrit wie, że czym prędzej musi przełożyć te wizje na papier, gdyż nie dadzą jej one żyć. Sama ma coś z cech tego pisarza, bo przecież również pisze i również bywała zakochana. Nigdy jednak nie doznała dostatecznej namiętności i nigdy też nie stworzyła dzieła, które w pełni by ją zadowalało. Nie zastanawia się nad tym, czy owe wizje mogłyby jej zaszkodzić, czy mogłyby sprawić, że popadłaby w nie całkowicie, że nie wyszłaby już z zamyślenia, czy że nawet trafiłaby do zakładu dla obłąkanych. Wie, że musi z tym żyć, jakoś to opanować, oswoić, zneutralizować. Uzmysławia sobie, że dlatego w ogóle chce pisać, trudzić się, sprawiać sobie nieprzyjemność, gdyż w ten sposób pozbywa się zbędnego balastu samej siebie, definiuje i nazywa życie. Uświadamia sobie, że bez pisania czułaby się pusta, odległa, niepotrzebna, ale nie czytelnikom, tylko czemuś większemu poza nią samą, jakiemuś nadrealnemu bytowi, czemuś nieokreślonemu i nienazwanemu. Pisanie jest dla niej swoistym katharsis, autoterapią, ale i kreacją nowych światów. Daje jej siłę i pozwala jej oderwać się od życia. Tego dnia tworzy dwa proste obrazki: scenę, w której pisarz domyśla swoją historię, dotyczącą jego pobytu na wsi i związanych z tym wrażeń oraz scenę, w której jego ukochana kobieta komentuje jego dzieło. Wszystko jest wyważone, delikatne, interesujące. Zamknąwszy ten wątek, Ingrit postanawia oderwać się od pisania i wybiera spacer jako metodę relaksu. Spacer po ścieżkach pobliskiego, niewielkiego parku z fontanną, w Oslo, bo tu mieszka Ingrit, ma ją odciągnąć od pracy i gwarantować uspokojenie napierających na nią wizji, co nie zawsze jednak jest możliwe. Może zatem i jest „wariatką”, żyjąc w ten sposób, mijając na spacerze inne osoby, które zajęte są przewijaniem niemowlaków, rozmową o rzeczach codziennych, chwaleniem się lub narzekaniem. Może i jest „wariatką”, ale jako taka nie została jeszcze rozpoznana.
Schodzi do sklepu. Potrzebuje w końcu kupić jakieś produkty spożywcze — lodówka jest całkiem pusta. Od kilku dni wyjada jedynie resztki, nie mogąc się zebrać do tej jednej czynności, która jest przecież dość powszechną i prostą. Ją coś hamuje. Wie, co to jest, to ten lęk, ten strach przed tłumem ludzi, to poczucie, że kiedy znowu tam zejdzie, kiedy się tam pojawi, będzie doznawać ataków paniki, przyśpieszonego bicia serca, potliwości rąk, zdenerwowania. Będzie jej się wydawało, że zemdleje, choć w istocie nigdy tak się nie stanie. Ile trudu jest w zrobieniu zakupów! Dlatego nie robi ich codziennie, ucieka od tego. To także konfrontacja z tak zwaną „masą społeczną”, jak roboczo nazywa tych wszystkich, którzy — osadzeni w mieszczańskim życiu — nie są w stanie docenić wartości literatury, tudzież innych sztuk, które są im dalekie. Zawsze, kiedy schodzi do sklepu, uderza ją żywość tych ludzi, ale jednoczesna ich bezładność, bezmyślność, bezczynność intelektualna. Może i są czynni, ale jedynie w takim życiowym sensie, mają rodziny, dzieci i to stanowi główny cel ich życia. Sami nie dociekają genezy tego stanu, nie wiedzą, po co robią, to, co robią. Robią też to, co robią inni, gdyż Ci inni twierdzą, że — robiąc to — są szczęśliwi. Żyją mechanicznie tym samym życiem co wszyscy, standardowym, i ochoczo potakują, że są zadowoleni, choć ich rzeczywistość, w wielu przypadkach, wygląda dość kiepsko. Nigdy nie mogła powstrzymać się od — dość okrutnego — określania tych ludzi jako zwierząt, które, wypuszczone na pole życia, jedyne, co potrafią, to kopulować, płodzić się i konsumować. Ona już od dzieciństwa szukała wyższych wartości, szczytniejszych celów, lepszych sposobów na życie i w życiu dorosłym dobierała sobie podobnie myślących przyjaciół. Choć właściwie ma ich niewielu, nie wiadomo, czy to przez zebrane przez siebie nagrody literackie, których niejeden mógłby jej pozazdrościć, czy może przez swój trudny charakter, czy może jeszcze z innego powodu. W każdym razie coś nie sprzyja utrzymywaniu przez nią bliskich relacji nawet z ludźmi kultury i sztuki, których to relacji nawiązanie wbrew pozorom nie jest dla niej łatwe. Każdy jest zbyt dumny, zbyt osobny, zbyt inny, aby się zaprzyjaźnić. Tak więc większość czasu spędza sama, czasami spotykając się jedynie ze swoimi dwoma znajomymi, którzy są — tak jak ona — swoistego rodzaju dziwakami, a może nie tyle dziwakami, co indywidualnościami. Tak czy owak każde wyjście do sklepu po podstawowe środki spożywcze, ewokuje u niej feerię rozmaitych, raczej nieprzyjemnych wrażeń, związanych ze wspomnianym już tłumem ludzi — „masą społeczną”. Każde bowiem zetknięcie z tą „masą” przypomina jej o jej samotności w społeczeństwie, o jej odmienności, o jej wyższych aspiracjach, które pozwalają jej osiągnąć coś więcej, coś niezwykłego, coś unikalnego, ale jednocześnie ze swoim przekazem dociera ona jedynie do wąskiej grupy ludzi. Reszty, czyli masy społecznej, nie interesuje w ogóle to, że ona pisze, to, o czym ona pisze, to, kim ona jest. Resztę interesuje jedynie to, żeby się najeść, napić, pogadać o głupotach, oglądnąć jakiś bzdurny film w telewizji, zabawić się, zarobić pieniądze. Reszty nie interesują ani wysokie wartości, ani szczytne cele, ani unikalne sprawy czy wyjątkowe osobowości. Liczy się prostota i bylejakość, byle żyć życiem takim, jakie mają inni, nie wychylać się, nie wyrastać ponad przeciętność. Z tą „masą” styka się więc Ingrit za każdym razem, kiedy idzie po zakupy i za każdym razem sprawia jej to trudność, wywołuje w niej określone, negatywne skojarzenia, a nawet zniechęca ją do życia. Tym razem też schodzi ospale po schodach klatki schodowej i trafia do niewielkiego sklepu, znajdującego się na ulicy, przy której mieszka. Ludzi jest tam kilkunastu, ten sklep woli od supermarketu w wielkiej galerii handlowej, bo tam w ogóle nie może wytrzymać. Zarówno światło, hałas, jak i tłum powodują nieprzyjemne wrażenia. W małym sklepie jest mniejszy wybór produktów, ale to nie szkodzi. Skupia się na rybach, bowiem uwielbia ryby i wybiera dorsza. Do tego sałatka, ryż, warzywa, owoce, sery, kiełbasa, chleb, herbata i to by było chyba wszystko. Kupowanie, wybieranie, decydowanie jest swoistego rodzaju męką, którą znosi z trudem, męczy ją to, że musi dokonywać racjonalnych decyzji — wyrwana ze świata swoich myśli i emocji, nagle musi odnaleźć się w zupełnie innym świecie. Dlatego zazwyczaj przychodzi do sklepu z listą zakupów i kupuje prawie zawsze to samo — tak jest najłatwiej i wówczas starcza jedzenia na kilka dni. Ekspedientka zna ją już dobrze i wie, co zaraz będzie musiała podać. Sam kontakt z ekspedientką też sprawia jej trudność, jest wymuszony, sztuczny, krępujący. Wolałaby jedynie podać jej kartkę i nie mówić nic, ale przecież nie jest niemową. Kiedy Ingrit stoi w sklepie, często zaczyna dochodzić do głosu jej podświadomość — nagle denerwuje się, rozstraja, traci kontrolę nad sobą, czuje lęk, osaczenie, panikę. Przed oczami na chwilę robi się jej ciemno. Lepiej, że ciemno, niżby produkty miały powiększać swój rozmiar, wyjaskrawiać swoje barwy, albo nawet ożywać. Lepiej jest tak, jak jest. Męka trwa zazwyczaj dziesięć do piętnastu minut, po czym Ingrit wychodzi ze sklepu, aby odetchnąć z ulgą.
W pisarstwie ceni sobie nie tylko ciekawe historie, ale również jakość używanego słowa. Dlatego chce, aby i spod jej pióra wychodziły jak najznamienitsze, najdelikatniejsze, najdokładniejsze układy wyrazów, które składałyby się na całościowo domknięte, koherentne, niezwykłe opisy rzeczywistości. Ma swój rytuał pisania. Przystępuje do niego zawsze rano po śniadaniu i po porannej kawie, a w zasadzie nie rano, tylko koło godziny dwunastej, bo wstaje dość późno. Nie pisze tradycyjnie na kartkach papieru, bo kto dzisiaj pisze na papierze? Na kartkach jedynie rozpisuje sobie plany powieści i opowiadań, a same teksty pisze przy użyciu komputera — tak jest po prostu łatwiej, wygodniej, szybciej. Ostatnio napisała książkę o mężczyźnie, który przez pół swojego życia działa sprawnie, energicznie, wielokierunkowo, a drugą połowę spędza w życiu smętnym, ledwo dając sobie radę, walcząc o każdy dzień życia, ponieważ staje się ofiarą napaści, podczas której, w znacznym stopniu, uszkodzone zostają jego organy wewnętrzne. Jego życie ulega diametralnej przemianie — z człowieka sukcesu, opływającego w bogactwo i mającego przy sobie żonę, staje się człowiekiem złamanym psychicznie, niezbyt zamożnym i samotnym, gdyż żona nie wytrzymuje tego, co go spotyka, jego kalectwa i unieruchomienia, szpetności jego twarzy od zadanych mu ran. Takie tematy interesują Ingrit równie mocno jak ckliwe obrazy miast, upstrzonych kawiarniami, pubami, cukierniami, sklepami i restauracjami, pełnymi wesołych, szczęśliwych, zadowolonych z życia ludzi, którzy z radością czekają na kolejny dzień życia. Ona zna ze słyszenia i z doświadczenia jednak także tych, którym w jakiś sposób się nie powiodło. Tylko właśnie, czy rzeczywiście nie powiodło się? W czyjej ocenie? W ocenie społeczeństwa-„masy” tacy ludzie rzeczywiście stanowią jakąś drugą, inną, obcą kategorię. Lecz nie oceniając ich położenia w kategoriach sukcesu czy porażki, jest to jedynie taka, a nie inna, ich sytuacja. To tylko społeczeństwo każe im naznaczyć się gorszymi, czuć się podle z racji stanu, w jakim się znaleźli, czuć się nic niewartymi. W istocie ten stan nie jest ani dobry, ani zły. Właśnie ten temat podjęła Ingrit w swojej ostatniej powieści, która osiągnęła, mimo swojej unikalności, a może właśnie dzięki niej, dość duży sukces wydawniczy. Teraz pracuje nad czymś innym — chce napisać książkę o pisarzu, który tworzy wielkie dzieło, a wspiera go w tym jego żona — jego muza i najdroższa mu osoba. Oczywiście, że historia literatury obfituje w wiele pozycji literackich podobnych do tej powieści, ale czyż każda kolejna, napisana lepiej, inaczej, piękniej, nie jest istotnym wkładem w tę właśnie historię? Ingrit pisze zatem, używając komputera — może wówczas na bieżąco wprowadzać poprawki. Pisanie poprzedza zawsze pewnego rodzaju trans, a jeśli nie trans, to chociaż duża ilość napływających do głowy Ingrit wizji, które ukazują się jej na wpół w wyobraźni, a na wpół jakby realnie. Powiedziałby ktoś, że to jest już objaw schizofrenii i być może miałby rację. Ona jednak miała tak, odkąd pamięta i traktuje to jako najzwyklejszą sytuację, która zawsze się jej przytrafiała. Potrafiłaby, a nawet chciałaby żyć bez tego, ale nie potrafiłaby bez tego pisać. Najbardziej niefortunne jest chyba to, że te wizje łapią ją w różnych okolicznościach, a to podczas śniadania, a to podczas kąpieli czy wyjścia do znajomego. Ingrit nie ma nad nimi żadnej kontroli czy władzy. Nie potrafi nimi sterować, może tylko obserwować, jak natarczywie napływają do jej głowy i jak ukonkretniają się w określonym przekazie. Nie przeczy, że jest to męczące, niepokojące, dziwne, ale nic nie może na to poradzić. Nie myśli o tym, że powinna się udać z tym do psychiatry, gdyż obawia się, że zamknięto by ją wówczas w jakimś zakładzie dla obłąkanych, a ona nie ma na to najzupełniej ochoty. Obawia się też niezrozumienia ze strony lekarza, bo przecież potrzebuje tych wytworów wyobraźni po to, aby pisać. Jest zatem wizja, jest pomysł, rozpisany na kartce, i jest właściwy dobór słów, o które tak zabiega — poetyckich, precyzyjnych, niespotykanych. Tworzenie jest jej pasją i daje jej wewnętrzną siłę. Pisanie jest jej sposobem na życie, ale również przynosi jej pewne dochody finansowe. Mimo tego, że jest dość znana, nie zarabia bardzo dużo, ale wystarczająco dużo, aby pokryć koszty utrzymania i jedzenia, a także aby móc pozwolić sobie na kilka wycieczek w ciągu roku oraz na ładne ubrania. A wyjeżdża do różnych miast, zazwyczaj w związku z odczytami naukowymi na temat literatury, ale również po to, aby spotkać się z innymi pisarzami. Była już w Londynie, w Strasbourgu, w Wiedniu, we Lwowie, w Dreźnie i wielu innych miastach. Podróże są dla niej inspiracją, ale i kłopotem, gdyż nie może sobie poradzić z wewnętrznym, napierającym na nią materiałem, i właściwie odnaleźć się w zewnętrznych kontekstach.