- promocja
- W empik go
Inna niż wszystkie - ebook
Inna niż wszystkie - ebook
Przypadkowe spotkanie na moście. Niewłaściwa ocena sytuacji i zaskakujący zwrot akcji. Nieoczekiwane uczucie, które tak naprawdę zmienia wszystko...
Liv to dziewczyna o nietuzinkowym wyglądzie i niezwykłej silne charakteru. Życie jej nie rozpieszczało, więc jest odważna i twardo stąpa po ziemi. Wychowała ją nowojorska ulica i brutalne zasady gangsterskiego półświatka. Pozornie zbuntowana, wyróżniająca się w tłumie dziwaczka, a tak naprawdę krucha młoda kobieta, czująca się jak zagubiona dziewczynka...
Matt to młody, zaradny i pewny siebie człowiek sukcesu. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że może mieć wszystko, czego zapragnie: szczęśliwą rodzinę, wspaniałą pracę i ekskluzywny dom. Jednak pewnego dnia jego poukładane życie legło w gruzach i stracił to, co dla niego najcenniejsze. Teraz w głębi serca marzy o stabilizacji i walcząc z demonami przeszłości, próbuje znów komuś zaufać...
Dwa zupełnie różne światy i miłość, która z wielu powodów nie powinna się narodzić. Różnice, które aż kłują w oczy, ale mimo wszystko nie pozwalają tym dwojgu o sobie zapomnieć. Sekrety, które budzą skrajne emocje i sieją grozę. Dramaty, które chwytają za serce, a myślenie o nich wywołuje niemal fizyczny ból. Decyzje, które nieodwracalnie wpłyną na czyjeś życie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-797-1 |
Rozmiar pliku: | 557 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydawało mi się, że nie mogło być gorzej, a jednak… Mawiają, że nieszczęścia chodzą parami… No to ja albo miałam nadzwyczajnego pecha, albo całe to powiedzenie było wyjątkowo naciągane, bo moja zła passa urosła do całego stada gigantycznych rozmiarów. Już powoli zaczynało brakować mi sił do tej codziennej walki, jaką od lat toczyłam z własnym życiem, a mój wrodzony optymizm i wewnętrzna siła nagle straciły moc.
A może wcale nie byłam taka twarda i nieprzejednana, tylko na siłę przed całym światem starałam się za taką uchodzić?
Westchnęłam i zapatrzyłam się w dal. Byłam zmęczona i chyba miałam już wszystkiego dość. Dotąd los mnie nie oszczędzał, a mimo wszystko nauczyłam się kochać życie. Dziś jednak odebrano mi resztki nadziei na nowe, lepsze jutro, o które znów próbowałam zawalczyć…
Rozejrzałam się w obie strony, a następnie szybko przebiegłam na drugą stronę ulicy. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów dzieliło mnie od George Washington Bridge. Odkąd pamiętam, zawsze przychodziłam tu, gdy chciałam się wyciszyć lub nabrać dystansu do świata, a czasem nawet do samej siebie. Nie zniechęcały mnie hałasy przejeżdżających nieopodal samochodów czy tłumy turystów. Spacerowałam wzdłuż balustrady i rozmyślałam, wpatrując się jedynie w kojącą zmysły granatową toń rzeki Hudson. Mogło się to komuś wydawać dziwne, że do „medytacji” wybrałam właśnie tak ekstremalne i hałaśliwe miejsce, ale nie obchodziło mnie to zbytnio. Odkąd skończyłam piętnaście lat, starałam się nie przywiązywać wagi do tego, co mówią i myślą o mnie inni. To ich zdanie, a ja po prostu byłam sobą.
Dziś wiało straszliwie. Początkowo wiatr zdawał się przyjemny dla rozpalonej skóry. Teraz jednak smagał okrutnie, wdzierając się pod poły przykrótkiej kurtki. Postawiłam kołnierz dżinsowej katany, łudząc się, że zdołam nieco skryć drżące ciało przed przeszywającym chłodem. Wciąż jednak dygotałam, ale nie mogło być inaczej, skoro prawdziwym powodem nieprzyjemnych dreszczy wcale nie była kiepska pogoda. Przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej…
***
– Ale jak to nie przywieziesz go?! – Nagle zwykła rozmowa przerodziła się w kłótnię. Nie planowałem tego, ale też nie byłem już w stanie zapanować na kłębiącymi się we mnie od wielu dni emocjami.
– Nie podnoś na mnie głosu – doszedł mnie cienki, jakże w tej chwili nieprzyjemny dla uszu głos Megan. – Jeśli będziesz się tak zachowywał, to w przyszły weekend także go nie zobaczysz.
– Bo co?! – spytałem, siląc się na spokój, choć gotowałem się od środka.
Prowokowała mnie. Być może nawet znów nagrywała, by potem wykorzystać to w sądzie. Ale miałem to gdzieś. Chciałem się tylko zobaczyć ze swoim małym chłopczykiem.
– Bo ja tak mówię.
Wstrzymałem oddech, a w myślach zacząłem odliczanie do dziesięciu. Czasem to działało i pomagało mi ochłonąć. Ale nie tym razem. Tym razem mógłbym nawet dobić do setki, a skala mojej złości zamiast słabnąć, tylko się potęgowała.
To musiało wreszcie się skończyć…1.
Liv
Bezskutecznie próbowałam osłonić się kurtką, ale nie dało się jednocześnie zakryć kolan i wyłaniających się pleców. Wstałam więc z ziemi, poprawiłam katanę, strzepałam z dżinsów piasek i ruszyłam w drogę powrotną. Uznałam, że dłuższe siedzenie na tym niewielkim skwerze pożółkłej już o tej porze roku zieleni i użalanie się nad sobą niczego nie zmieni. To nie miało żadnego sensu. Na powrót skierowałam swe kroki w stronę George Washington Bridge. Uznałam, że zanim wsiądę do swojego grata, przespaceruję się raz jeszcze mostem.
Nie wiem, na co liczyłam. Że ta przechadzka rozjaśni mi w głowie? Że pomoże mi lepiej zrozumieć pewne sprawy, na które i tak nie miałam już wpływu? Westchnęłam. Obawiałam się, że nieszczęścia chodzą stadami, więc do tego powinien mi jeszcze zepsuć się samochód. Czasem wydawało mi się, że ten rzęch miał duszę i na ogół, gdy zdarzało mi się choćby spojrzeć na niego krytycznym okiem czy pod wpływem złości obrzucić go jakimś epitetem, ten buntował się, serwując mi kolejną, na ogół dość kosztowną awarię. A przecież w tym momencie nie było mnie stać na wiele innych, bardziej przyziemnych rzeczy, a już na pewno nie na naprawę samochodu.
Uśmiechnęłam się krzywo i przyspieszyłam kroku. Powoli zaczynałam odzyskiwać pozytywne nastawienie do życia. Pomyślałam, że skoro nie stać mnie było na lepszy samochód, to wypadało co najmniej szanować ten, w którego byłam posiadaniu. Znów przyspieszyłam, choć moje tętno wyraźnie wskazywało, abym zwolniła. Od dziecka miałam kłopoty z sercem – wada wrodzona – które co jakiś czas dawało o sobie znać. Nauczyłam się z tym żyć i właściwie odczytywać sygnały, które mi czasem wysyłało. Tym razem jednak zbagatelizowałam wyraźną potrzebę odpoczynku. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na moście, a do pokonania został mi jeszcze spory kawałek drogi. Może to szalone, ale ilekroć stawałam na samym środku mostu i jakby z lotu ptaka obserwowałam wodę, czułam wolność i spokój…
Na moście, jak zwykle o tej porze dnia, panował spory ruch, w końcu to jedna z licznych atrakcji turystycznych Nowego Jorku. Musiałam więc być bardzo czujna, aby przypadkiem nie potrącił mnie któryś ze spieszących się Bóg wie dokąd rowerzystów. Zasapana wreszcie dotarłam w ulubione miejsce, gdy nagle kątem oka zauważyłam coś niepokojącego – to była migawka, nagłe drgnięcie ludzkiego ciała. Może coś sobie uroiłam, ale gdy odwróciłam się w tamtą stronę i przyjrzałam się uważniej, byłam pewna – po przeciwległej stronie mostu stał mężczyzna, który wyglądał, jakby chciał skoczyć…
Boże, tylko nie to!
Nie myśląc o konsekwencjach i nie wahając się ani sekundy, ruszyłam biegiem w tamtą stronę. Oczywiście musiałam być ostrożna, by nie skończyć pod kołami któregoś z nadjeżdżających samochodów, no i ignorować natarczywe klaksony. Nie wspomnę już o mniej lub bardziej wyszukanych epitetach czy zwykłych wyzwiskach, posyłanych pod moim adresem przez kierowców, którzy na mój widok na ruchliwej jezdni poopuszczali szyby i darli się na mnie. Słusznie byli poirytowani tym moim nagłym wtargnięciem, jednak cóż znaczył ich gniew, kiedy na szali było życie człowieka, którego za wszelką cenę musiałam odwieść od popełnienia największego życiowego błędu!
Nie zdawałam sobie sprawy, że przebrnięcie w jednym kawałku przez tak ruchliwą drogę, będzie wyczynem na miarę zdobycia najwyższego szczytu. Nie dość, że było to niezwykle ryzykowne, a nawet śmiertelnie niebezpieczne, to jeszcze dyszałam ciężko, co jakiś czas wznosząc ręce, by tym gestem przeprosić zdenerwowanych kierowców. Od wczesnego dzieciństwa byłam na bakier ze sportem, za co po części obwiniałam moje chore serce. Niemniej teraz pędziłam na złamanie karku, a widząc wyłaniającą się z drugiego końca mostu ciężarówkę, zamiast zwolnić czy się zatrzymać i ją przepuścić, jeszcze przyspieszyłam. W głowie szalało milion pytań, w płucach czułam pieczenie, ale nie zwalniałam i wciąż pędziłam przed siebie. Byłam już bardzo blisko, ale… Dopiero kiedy na moment pociemniało mi w oczach, a rozpędzona ciężarówka, trąbiąc na mnie niemiłosiernie i lekko odbijając w prawo, zupełnie przysłoniła mi obraz mężczyzny w garniturze, zatrzymałam się. Zamknęłam oczy, bo dotarło do mnie, że było już za późno, że prawdopodobnie nie dałam rady…
Matt
Stałem na moście, oparty plecami o zimną barierkę, i gapiłem się w wodę. W głowie krążyło mi milion myśli, a mózg w kółko odtwarzał ulubioną piosenkę – Numb. Zamknąłem oczy i wraz z artystą niemo wyśpiewywałem kolejne frazy.
Zagubiłem się w milionie oczu…
Zrobiłem głęboki wdech. Powietrze było rześkie i pachniało wilgocią rzeki, której szum dochodził moich uszu.
Oni mnie nie widzą, nie wiedzą, jak to jest.
Wymieniam kolory na czerń i biel.
Nikt nie czyta wszystkich słów…
Uniosłem powieki i zerknąłem w dół. Wody Hudsonu z impetem rozbijały się o masywny filar.
Teraz walczę z podniesionymi rękami…
Znów zamknąłem oczy. Nie byłem samobójcą, za bardzo kochałem rodzinę i… życie, ale nagle, dosłownie na sekundę, pojawiła się myśl, że gdybym skoczył, poczułbym ulgę. I wolność…
Nie wiedzieć czemu nagle otworzyłem oczy. Nie potrafiłem tego sensownie wytłumaczyć, ale poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. I wówczas ją zobaczyłem…
– Ja pierdolę! – wyrwało mi się na głos.
Przerażony patrzyłem na biegnącą pomiędzy rozpędzonymi autami dziewczynę. Nie było żadnej logiki w tym, co robiła, ale widok jej twarzy mroził krew w żyłach. Co chciała zrobić?!
Choć jeszcze przed momentem stałem oparty plecami o balustradę, bez namysłu przeskoczyłem na drugą stronę. Przed chwilą zachowywałem się co najmniej dziwnie, a teraz? Teraz działałem instynktownie, może trochę nierozważnie, co ktoś inny mógł odebrać jako czyste szaleństwo, bo zaledwie chwilę temu patrzyłem z bezgranicznym smutkiem w wyjątkowo dziś ponurą toń rzeki, a teraz gnałem w stronę rozpędzonej ciężarówki. To był impuls, jakaś siła kazała mi bez wytchnienia biec i się nie zatrzymywać… Kiedy jednak ten olbrzymi samochód oddalił się, zwolniłem. A może się poddałem? Trudno ocenić. „A może tylko obawiam się ujrzeć na jezdni zwłoki tej dziewczyny?” – pomyślałem z narastającym niepokojem. Dopiero teraz zrozumiałem, że zwyczajnie zabrakło mi tchu w piersiach. Zamknąłem więc oczy, pochyliłem się, pozwalając dłoniom spocząć na moich spiętych z wysiłku udach, i zachłannie łapałem powietrze. Kiedyś miałem doskonałą kondycję. Przesadnie wręcz dbałem o własne ciało, byłem wysportowany. Dziś jednak wszystko było inaczej…
– Oszalał pan?! – usłyszałem nagle kobiecy, dość piskliwy, ale jednocześnie bardzo stanowczy głos. Wzniosłem więc pochyloną głowę i z niedowierzaniem zerknąłem w stronę, z której mnie dochodził. – Chciał się pan zabić?!
Dopiero teraz zauważyłem, że dziewczyna, którą wziąłem za samobójczynię, stoi przede mną, a właściwie zbliża się do mnie pewnym, mógłbym pokusić się o stwierdzenie, drapieżnym krokiem, zupełnie jakby za chwilę miała przystąpić do ataku.
– Chciał się pan zabić?! – wrzeszczała na całe gardło.
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem tylko w jej wielkie ciemnoniebieskie, mocno podkreślone czarnym makijażem oczy, z których sypały się złowrogie iskry.
– Nie, wcale nie chciałem – zaprzeczyłem.
Właściwie była to tylko częściowo prawda, bo sam nie wiedziałem, co tak naprawdę planowałem, przychodząc tu.
– To raczej ty chciałaś skończyć pod kołami ciężarówki! – Teraz to ja naskoczyłem na nią. Przecież byłem pewien, że właśnie próbowała to zrobić! Inaczej nie narażałbym się i nie gnał na złamanie karku.
– Co takiego?! – W jej wciąż nienaturalnie wielkich oczach natychmiast odmalowało się niedowierzanie. Naraz też zniknęła z nich złość czy może raczej strach.
– Chciałaś się zabić, prawda? – zapytałem łagodniej i teraz to ja postąpiłem naprzód, bo ją nagle jakby wmurowało.
– Nic podobnego! – odpyskowała i cofnęła się o kilka kroków.
Odruchowo chwyciła za poły tej dżinsowej podfruwajki, w której z całą pewnością nie było jej do twarzy, i która nie chroniła jej przed chłodem.
– To pan postradał zmysły! – fuknęła na mnie, na co, pomimo że nie było mi do śmiechu, wyszczerzyłem się bezczelnie.
Zmysły może i postradałem – przecież tak wiele ostatnio działo się w moim życiu – ale byłem pewien, że z naszej dwójki to nie ja byłem szaleńcem. Wystarczyło tylko na nią spojrzeć. I już nawet nie chodziło mi o ten jej ostry makijaż. Ponownie omiotłem spojrzeniem jej wykrzywioną w grymasie twarz, którą zdobiło czy raczej szpeciło kilka kolczyków. Ubranie, podobnie zresztą jak cały wygląd, również pozostawiało wiele do życzenia – wytarte dżinsy, obcisła, mocno spłowiała podkoszulka, upstrzona ćwiekami kurtka i znoszone trampki. Poza tym te włosy… Ohyda. Czarne, nienaturalnie błyszczące, na końcach ufarbowane na wściekle różowy kolor, przez co wyglądała jak szmaciana lalka czy raczej przerażająca kukła. Przez moment jeszcze zastanawiałem się, dlaczego ktoś świadomie tak się oszpecał, decydując się na tak odważną stylówkę.
– Wariatka – skwitowałem, mając dość tej dziwnej sytuacji i samej dziewczyny.
Obrzuciłem ją jeszcze pogardliwym spojrzeniem, po czym, jak na faceta z klasą przystało, poprawiłem krawat, dopiąłem guzik w skrojonej na miarę marynarce i odszedłem.