- W empik go
Inny czas - ebook
Inny czas - ebook
Na imprezie w imponującej willi scenografa bawi się śmietanka środowiska filmowego. Gdy zabawa przenosi się na zewnątrz, na piętrze budynku ktoś morduje Bożenę - młodą, ciężarną kobietę, luźno związaną z towarzystwem. Większość gości ma alibi - siedzieli wówczas przy ognisku, w czasie zbrodni na miejscu był tylko nieprzytomny od upicia operator kamery. Kapitan Zadra wszczyna śledztwo, które obnaży skomplikowane relacje panujące w środowisku filmowym i ujawni sprawcę morderstwa.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-281-7694-8 |
Rozmiar pliku: | 205 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— _Mieliśmy zacząć o siódmej, ale kolaudacja się przedłużyła i musieliśmy czekać na Kownasa. Przyjechał przed ósmą. Wszyscy już byli Kownas powiedział parę słów, był bardzo zadowolony, ten odcinek dostał pierwszą kategorię artystyczną... No i później normalnie, jak to na bankiecie. Jedni rozmawiali, inni tańczyli, a wszyscy pili... Przepraszam, nie wszyscy, OStankiewicz nie pił, nie może_, _ma wszyty esperal... Nie, żadnych scysji nie było_, _trochę się tam przemówili szwenkier z Kozakiem, drugimreżyserem, nie przepadają za sobą, ale do rękoczynów nie doszło... Nawet nie wiem, o co im poszło, pewnie o Grałek, który ma z nią iść... Nie, żadenw końcu nie poszedł, spiła się szybko i zasnęła w tym małym pokoju obok pracowni... Tak,na piętrze. Stawski nawet tam poszedł za nią, ale sam też już był dobry... nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje... Mało mi sprzętu nie zdemolował... Kupiłem niedawno aparaturę nagłaśniającą, znakomita, nasza, ale w zasadzie tylko na eksport, nieważne, specjalnie umieścilem ją w pakamerze i tylko głośniki wstawiłem do pracowni... Wie pan, jak to bywa na przyjęciach... Aha, ze Stawskim, no więc wlazł mi do pakamery i zaczął cośtam majstrować przy wzmacniaczu, przegoniłem go... później też zasnął, na kanapie, w pracowni... Parę minut po dziesiątej Kownas odjechał... Tak, taksówką,nawet na ognisku nie został... Szkoda. ...Tak_, _ma pan rację, ale kto mógł przewidzieć?...No tak, morderca, tylko morderca... No i co dalej? Zeszliśmy na dół, do ogrodu. Na ognisko. Udało mi się załatwić kiełbasę... Tak, wszyscy z wyjątkiem Graklek i Stawskiego. Piekliśmy kielbaski, gadaliśmy, bardzo przyjemnie było... No nie, nie wszyscy cały czas siedzieli przy ognisku, odchodzili, spacerowali po ogrodzie, znowu wracali... Jak padły te strzały, to na pewno byli Grucha_ — _kierownik produkcji, Andrzej Mróz — operator i Staromlyński_ — _asystent Kownasa, fotosista. No i ja oczywiście. Zresztą można to sprawdzić. Staromłyński robił cały czas zdjęcia. Ostatnie tuż przed... No i nagle te strzały… ...Tak, dwa, jeden za drugim_. _.Pobiegliśmy na górę. Nie mogliśmy się do niej dostać, drzwibyły zamknięte od wewnątrz. Na szczęście w kuchni mam zapasowe klucze, przyniosłem, otworzyliśmy... No i dalej już pan wie_...
_...Tak, to już chyba wszystko. Chociaż nie, jeszcze taki drobiazg: jak byliśmy na dole, przy tym ognisku, to nagle potwornie głośno zaczął grać magnetofon. Aż się sąsiedzi pobudzili, to jednak dwa razy po czterdzieści watów... Pobiegłem na górę i zgasiłem. Pewnie Stawski się ocknął i puścił na całą moc... Ryk był niemożliwy... Ale to tylko przez chwilę... Nie pamiętam dokładnie, jakieś piętnaście może minut przed tymistrzałami_... ... _Teraz to już chyba naprawdę wszystko_.
Zadra zastopował taśmę. Przez chwilę bawił się jeszcze bezwiednie klawiszami, aż Barnych ostentacyjnie odsunął służbowy magnetofon.
— Są już te zdjęcia — podsunął mu kopertę zodbitkami ilustrującymi zeznania Kucharskiego.
Kownas z kieliszkiem w uniesionej dłoni, perorujący coś do otaczających go półkolem gości. (Zadra znał tę twarz, pojawiała się czasami w telewizorze, lecz nie pamiętał żadnego z jego filmów). Bożena Grałek (nawet ładna, choć chyba już pijana) z Ostankiewiczem — wysokim, chudym, pomarszczonym, siwym. Kłócą się? To raczej ona krzyczy na niego.On milczy, patrzy gdzieś w bok, na potężną kolumnę głośnikową.
Stawski i Kozak naprzeciw siebie: napięci, czujni... (aż dziw, że się jednak nie pobili).
Ostankiewicz niesie dwie butelki wódki. W tle tańczący: Bożena z Kozakiem i Thorstein zMrozem. Ci ostatni przytuleni mocno, oczy półprzymknięte. Romantycznie.
Stawski pijany, rozwalony na kanapie, zasłania ręką oczy, przed błyskiem flesza pewnie...
A teraz już w ogrodzie przed willą Kucharskiego, przy ognisku: gospodarz, Grucha i Mróz. Trzymają nad ogniem nadziane na patyki kiełbaski. Uśmiechnięci, zadowoleni...
I ostatnie: Grałek naga, na łóżku... Ciemna plama wokół głowy. Oczu nie widać, leży na brzuchu, ręce rozrzucone szeroko... Na podłodze przy łóżku pistolet, nieco bliżej drzwi — klucz.
— Tak, to rzeczywiście ilustracje do tych zeznań. Pełna zgodność. Aż miło. Kucharski nie mógł widzieć tych zdjęć?
— Nie, no skąd. Wzięliśmy film od razu na miejscu. Wołany był już u nas.
— W porządku. Przeczytaj spis gości.
Barnych nie musiał czytać, znał już tę listę na pamięć. Otworzył wprawdzie przed sobą notes, ale nawet do niego nie zajrzał:
Piotr Kownas — reżyser.
Zbigniew Stawski — operator kamery, czyli szwenkier.
Wiesław Staromłyński — asystent reżysera i fotosista.
Andrzej Mróz — operator obrazu.
Waldemar Kozak — dragi reżyser.
Jerzy Grucha — kierownik produkcji.
Monika Thorstein — drugi kierownik produkcji.
Bronisław Ostankiewicz — drugi scenograf.
Bożena Grałek — asystentka kierownika produkcji.
— Zapomniałeś o Kucharskim — nie omieszkał wytknąć porucznikowi Zadra.
— Prosiłeś o gości, a Kucharski był gospodarzem. Pudło, kolego — Barnych nawet nie starał się ukryć złośliwej satysfakcji.
— Rzeczywiście. Chyba się starzeję. Żona twierdzi, że zaczynam siwieć... — i kapitan instynktownie pogładził się po ciemnych jeszcze zupełnie włosach na skroni.
— Wspaniale. Może przejdziesz na wcześniejszą emeryturę...
— Jak Warecki na przykład? Dziękuję. Dobrze mi, widzę, życzysz...
— Oczywiście. Od wczesnego dzieciństwa chciałem być emerytem. Ewentualnie rencistą. A ty?
— Oficerem, rzecz jasna. Najchętniej milicji. Wiesz, mundur, pistolet, te sprawy... To bardzo męskie, szczególnie dla sześciolatka...
— I co, nie przeszło ci?
— Jak by ci tu powiedzieć...? No dobra, poflirtowaliśmy, a teraz do roboty. Przesłuchałeś wstępnie ich wszystkich? — Zadra ponownie zaczął przeglądać zdjęcia z bankietu. Przerzucał je cały czas słuchając wyjaśnień porucznika.
— Tych, którzy byli na miejscu — tak, z wyjątkiem Stawskiego, nie dało się z nim jeszcze rozmawiać...
— I...?
— I nic, a w każdym razie niewiele. Ta Thorstein migdaliła się cały czas z Mrozem; na chwilę tylko, przed tymi strzałami, weszła do willi, ponoć chciała się czegoś napić, ale chyba poprztykała się trochę z tym całym operatorem, minę miała raczej niewyraźną. On zresztą też... Może zostawiłbyś w końcu te zdjęcia... Czy ty w ogóle słyszysz, co mówię? — Barnych nie lubił mówić w przestrzeń, a kapitan zdawał się zupełnie nie reagować na jego słowa.
— I co dalej z tą Thorstein? — Zadra zignorował skargę kolegi i wciąż błądził nieuważnym spojrzeniem po odbitkach.
— Nic. Tak w każdym razie twierdzi. Była w połowie schodów, kiedy usłyszała. Przestraszyła się, zbiegła na dół, w drzwiach spotkała się z pozostałymi...
— Ile czasu mogło upłynąć od strzałów do tego spotkania?
— Nie da się ustalić. Może pięć, może dwadzieścia pięć sekund. Zanim tamci się zorientowali, podnieśli, podbiegli do wejścia...
— Rozumiem. Kozak i Ostankiewicz?
— Twierdzą, że szwendali się po ogrodzie. Osobno. Dobiegli do reszty już po otwarciu pokoju.
— W porządku. I tak będę jeszcze z nimi rozmawiał. Coś więcej?
— Możemy spokojnie przyjąć, że to któryś z gości. Żadnych śladów kogoś z zewnątrz. Oczywiście mógł działać bezśladowo, ale...
— Jasne. Co z laboratorium?
— Strzelano przez koc Wygląda na to, że morderca chciał przynajmniej trochę stłumić odgłos...
— Średnio mu się udało Zeznali zgodnie, że strzały słychać było całkiem wyraźnie. Jakieś odciski na broni?
— Żadnych. Pistolet oczywiście nie rejestrowany.
Zadra wstał, oparł ręce o poręcz krzesła i stał tak nieruchomo pochylony nad biurkiem. Minutę, drugą... Barnych zaczął się niecierpliwić. Nie znosił takiego bezruchu.
— Wiesz, Marcin, z dwojga złego to już chyba wolę, jak chodzisz.
— Wódki bym się napił... — dopiero po chwili, nie zmieniając pozycji, do siebie bardziej wymruczał Zadra.
— Widzę, że niespecjalnie się cieszysz z tej sprawy...
— Myślisz?... No dobra, masz tam coś jeszcze?
— Na razie to wszystko. Wyniki sekcji będą jutro. Ale nie łudź się, samobójstwo to to nie jest.
— Rodzinę już powiadomiłeś?
— Nie miała rodziny.
— Może i lepiej. Gdzie mieszkała?
— Miała kawalerkę na Dolnej.
— Byłeś?
— A kiedy, nie wiesz przypadkiem?
— Nie wiem, i powiem szczerze: średnio mnie to interesuje. Jedź tam zaraz.
— Marcin, coś ty, żartujesz chyba... Jedenasta dochodzi. Czy wiesz, o której wczoraj skończyłem?
Zadra wciąż pochylony nad biurkiem, oparty o krzesło, nawet nie podniósł głowy. Tym samym co przed chwilą tonem, wciąż jakby do siebie, powiedział wolno, spokojnie:
— Podporuczniku Barnych, udacie się natychmiast do mieszkania denatki Bożeny Grałek w celu przeprowadzenia przeszukania. Jutro o ósmej trzydzieści przedstawicie mi raport. Zrozumiano?
Barnych spąsowiał. Instynktownie przyjął postawę zasadniczą. Bez słowa skierował się ku wyjściu. Już w drzwiach dobiegł go cichy głos Zadry:
— No, powiedzmy o dziewiątej.
Grucha zjawił się w komendzie dopiero wpół do dziewiątej. Zadra bez słowa wskazał mu miejsce naprzeciw siebie. Nie spieszył się specjalnie z rozpoczęciem przesłuchania. Nie czuł sympatii do swego rozmówcy, nie lubił ludzi z wypisaną na twarzy wiarą we własną nieomylnoŚĆ, tych grubokarkich, którzy zawsze mają rację; może to nawet za słabo powiedziane: „nie lubił”.
Kierownik produkcji nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego czy podekscytowanego choćby. „Tak, ten człowiek zawsze i wszędzie jest u siebie” — pomyślał Zadra przyjmując carmena z rozpieczętowanej właśnie przez Gruchę paczki.
— Więc czym mogę służyć, panie kapitanie? ... Przepraszam, nie wiem, czy odgadłem stopień?
— Nieważne. Proszę mi opowiedzieć wszystko, co pan wie o Bożenie Grałek.
— A przebieg przyjęcia nie interesuje pana?
— Nie. Ona była pana asystentką, prawda?
— Tak, jestem kierownikiem produkcji filmu. Pracowała ze mną od jakichś dwóch lat. Tak, niemal dokładnie, zaczęła w lipcu siedemdziesiątego ósmego. Robiliśmy razem. _Dzienniki Historyczne._ To był bardzo cieżki film. Nawet pan sobie nie wyobraża. Sześćdziesiąt dziewięć obiektów zdjęciowych, czterysta jedenaście...
— To fascynujące — przerwał mu brutalnie Zadra — ale pomówmy jednak p pani Bożenie.
— Tak, właśnie... Bożena... — Grucha speszył się jednak odrobinę, w każdym razie zgubił, na chwilę wątek. — No więc przyszła do mnie prosto po łódzkiej szkole. Była solidna, uczciwa... Nie miałem do niej żadnych zastrzeżeń. Po tym filmie miała debiutować jako drugi kierownik. Bardzo ją ceniłem... — zawiesił głos przypominając sobie w końcu, że mówi o zmarłej.
— Czym konkretnie się zajmowała?
— Prowadziła obiekty.
— To znaczy?
— Zajmowała się od strony produkcyjnej całą inscenizacją. Uczestniczyła w dokumentacjach, przygotowywała obiekty zdjęciowe, utrzymywała kontakt z ich właścicielami... No, mnóstwo spraw. Współpracowała z pionem scenograficznym.
— To znaczy z panem Kucharskim głównie?
— Nie, z nim właśnie najmniej. On robi dokumentację, wybiera obiekty, a na planie zjawia się bardzo rzadko. Zresztą nie musi. Bożena działała głównie zOstankiewiczem, naszym drugim scenografem, i z Krystyną Szaser, dekoratorem wnętrz.
— Drugi kierownik produkcji, drugi reżyser, drugi scenograf to — rozumiem — ktoś w rodzaju zastępcy, tak?
— Mniej więcej.
— Proszę dalej. Miała jakieś poważne problemy w pracy?
— Proszę pana, w tym zawodzie codziennie rodzą się dziesiątki poważnych problemów. Czy pan wie, ile kosztuje jeden dzień zdjęciowy?
— No więc co z tymi problemami? — Zadry nie interesowały tajniki produkcji filmowej. W każdym razie nie te, o których mógłby, czy raczej chciałby mu opowiedzieć Grucha.
— Specjalnych kłopotów to chyba nie miała, zresztą nie wiem. Jej bezpośrednim przełożonym była Monika Thorstein. Ja, widzi pan, zajmuję się głównie strategią; sprawy, że tak powiem: bieżące, prowadzą drudzy i asystenci.
— Rozumiem. Czy Grałek miała możliwość dokonania jakichś nadużyć finansowych?
— Proszę pana! — Grucha był najwyraźniej oburzony tym pytaniem. — My nie jesteśmy złodziejami!
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.