Inny punkt widzenia - ebook
Inny punkt widzenia - ebook
Zbiór 21 najciekawszych wywiadów nadawanych w TVN 24 w telewizyjnym cyklu pod tytułem „Inny punkt widzenia”.
Grzegorz Miecugow rozmawia z uczonymi i artystami. Niektórzy z nich są powszechnie znani i rozpoznawani, a niektórzy wręcz przeciwnie. Łączy ich jedno – wszyscy mają coś do powiedzenia.
W „Innym Punkcie Widzenia” – mówi autor – staramy się rozmawiać o kosmosie i nieskończoności, o meandrach naszego umysłu i o historii, o cudownych genach i o odpowiedzialności. Krótko mówiąc o całym naszym skomplikowanym świecie, który próbujemy poznać, choć mamy na to tak mało czasu, czyli mamy nasze jedno życie.
W tomie znajdują się rozmowy z:
Łukaszem Turskim
Janem Hartmanem
Cezarym Szczylikiem
Wojciechem Młynarskim
Wojciechem Jagielskim
Katarzyną Nosowską
Magdaleną Środą
Zbigniewem Mikołejko
Zygmuntem Koniecznym
Adamem Bonieckim
Agnieszką Graff
Ewą Bartnik
Andrzejem Rzeplińskim
Andą Rottenberg
Krzysztofem Obłójem
Zygmuntem Baumanem
Marią Jarymowicz
Andrzejem Manią
Marianem Marzyńskim
Adamem Makowiczem
Michałem Hellerem
Kategoria: | Rozmowy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-937993-4-3 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W 2012 roku Nosowska została mianowana nową dyrektor artystyczną projektu „Męskie Granie”.
------------------------------------------------------------------------
Grzegorz Miecugow: Rozmawiam z Kasią czy z Katarzyną Nosowską?
Katarzyna Nosowska: Myślę, że z Katarzyną, w moim wieku to przyzwoiciej brzmi.
Z Katarzyną Nosowską poetką?
Niekoniecznie. Wzbraniam się przed mieszaniem formy, którą uprawiam na co dzień w pracy, czyli pisania tekstów, z pojęciem dla mnie szczególnie poważnym, jakim jest poezja.
Z przyjemnością słucham pani piosenek, ale kiedy wczoraj przeczytałem kilkanaście pani tekstów, to pojawiła się inna wartość i inna jakość. Pomyślałem sobie: kurczę, to jest poezja.
Być może takie wrażenie pojawia się dlatego, że przykładam dużą wagę do tego, by tekst piosenki dał się również przeczytać. Zakładam, że są osoby, które nie mogą zdzierżyć mojej barwy głosu, miejscami może dosyć wymagającej, a na przykład są ciekawe moich przemyśleń. Być może jest taka grupa i wtedy te słowa powinny jakoś wyglądać, powinny się między sobą wiązać w sposób atrakcyjny także dla oka.
Trudno się pisze?
Trudno, naprawdę. Zwłaszcza jeśli ma się świadomość, ile rzeczy do tej pory powstało w tej dziedzinie. W dodatku cały czas pragnę podnosić sobie poprzeczkę, dążyć do jakiegoś, jeszcze nie do końca dla mnie określonego, ideału.
Jest pani wymagająca wobec siebie?
Myślę, że w jednych sprawach bardzo, ale w innych zupełnie nie.
A w jakich nie?
W takich, które nie mają związku z moją pracą. Wtedy jestem zupełnie niewymagająca i traktuję siebie pobłażliwie.
Poezja czy też teksty piosenek to jest sfera pewnej intymności, prawda?
Myślę, że tak.
Czy nie boi się pani odsłaniania siebie, pokazywania swojej prywatności, swojej wrażliwości?
To jest kwestia mojego specyficznego podejścia, wychodzę z założenia, że moja obecność na scenie musi być usprawiedliwiona i uzasadniona.
To znaczy?
Nie wychodzę na scenę tylko po to, żeby zaśpiewać i się zaprezentować, uważam, że jestem więcej winna publiczności. Moje życie od dłuższego czasu wygląda dosyć, powiedziałabym, zaskakująco. Kiedy byłam bardzo młoda, nie przewidywałam dla siebie takiego scenariusza. Dlatego mam wrażenie, że jestem zobowiązana spłacać pewien dług wdzięczności.
--- ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
” Nie wychodzę na scenę tylko po to, żeby zaśpiewać i się zaprezentować, uważam, że jestem więcej winna publiczności.
--- ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ale komu?
Publiczności, bo gdyby nie słuchacz, do którego się zwracam, gdyby nie jego potrzeba, chęć spotkania się ze mną, to byłabym kompletnie bez sensu. Po co miałabym to robić? W takim sensie odkrywanie pewnej intymności jest uczciwsze niż opowiadanie jakichś banialuków w asyście muzyki.
Ale pani nie szuka tego odbiorcy. Pani mówi: to ja, Nosowska, to ja tak myślę, tak czuję, bierzcie mnie taką.
Rzeczywiście, a sposób, w jaki piszę, wynika pewnie z tego, że... nie prowadzę przesadnie rozbudowanego życia towarzyskiego, więc odczuwam coś na kształt potężnego głodu wypowiedzi. Krótko mówiąc, wykorzystuję tę przestrzeń przeznaczoną na pisanie głównie do tego, żeby się skomunikować, powiedzieć, co na jakiś temat myślę. Zakładam oczywiście, że ktoś zechce tego posłuchać.
No chcą, to widać, ale czy wchodząc na scenę, czuje pani jakiś dreszczyk, jakieś porozumienie z drugą stroną?
Są takie momenty, choć ulotne. Mam wtedy wrażenie, jakby między mną i widownią przepływała niecodzienna energia, jakbym porozumiewała się z nią na wyższym poziomie. My w ogóle mamy szczęście, publiczność jest dla nas wyjątkowo łaskawa, nawet czuła, nie spotykamy się z odrzuceniem podczas koncertów. Natomiast czasami na scenie czuję coś szczególnego, mam nawet wrażenie, że może lekko zwariowałam, próbuję pytać chłopców z zespołu, czy oni też czuli tę energię, bo naprawdę jest ona niesamowita.
Magiczna?
Zdecydowanie, to są te kręgi.
I dzieje się to w kraju, w którym trudno znaleźć stację radiową z dobrą muzyką, mówi się, że kultura robi się coraz bardziej plastikowa, że nie ma odbiorców na trudne teksty, czyli takie, w których komuś o coś chodzi.
Bałabym się uogólnień. Jest na pewno duża grupa osób, które nie oczekują od muzyki głębszych doznań, i nie wydaje mi się, żeby byli ludźmi godnymi potępienia. Po prostu muzyka jest dla nich czymś użytkowym, potrzebują względnie przyjemnego szumu, który nie przeszkadza i niekoniecznie musi w czymś pomagać. W dzisiejszych czasach nieczęsto jesteśmy zachęcani do umysłowego wysiłku, więc ludzie nie oczekują zbyt wiele także od muzyki.
A pani czego oczekuje od życia?
Oczekuję wzruszenia, takiego non stop. I w momentach, kiedy je znajduję – słuchając piosenek innych artystów czy też oglądając jakiś film poruszający we mnie tę głęboko skrywaną niteczkę, która jest strasznie podatna na wzruszenie – czuję się bardzo szczęśliwa. Ale wzruszeń szukam nie tylko w sztuce, szukam ich wszędzie.
A co panią wzrusza?
W jakimś sensie udało mi się zachować mentalność dziecka. Ciągle potrafię się czymś zdziwić, zachwycić. Wzruszają mnie bardzo zwyczajne rzeczy, ludzie, nawet tacy, których nie znam i z którymi nie mam szansy porozmawiać, a jednak robi na mnie wrażenie ich szczególna postawa czy mądrość, wcale niekoniecznie podparta superwykształceniem, tylko taka zwykła, ludzka.
A co bardziej wzrusza – krzywda czy szczęście? Na przykład idzie pani ze swoim synem i widzi pani zbliżającą się z naprzeciwka matkę z małym berbeciem...
To mnie wzrusza, ale bardzo wzruszają mnie też starsi ludzie. Myślę, że coś by trzeba było zrobić, żeby oni sami mieli świadomość tego, że zasługują na wielki ukłon i szacunek. Niezwykle przejmujące bywają dla mnie pary, które – często to tylko przeczuwam – są ze sobą bardzo długo. Podziwiam, że razem przetrwali, razem gromadzili doświadczenia, które są teraz wymalowane na ich twarzach. Oczywiście, żeby zachwycić się czymś, co jest łagodne w wymowie, trzeba być bardziej uważnym, coś, co jest mocne w wyrazie, szybciej do nas dociera i wtedy łatwiej o reakcję.
Jest pani otwarta na ludzi? Ufna?
Myślę, że tak, bardzo lubię ludzi i jestem ich ciekawa, choć to właściwie nie do końca pasuje do tego, co mówię o sobie – że nie jestem straszliwie towarzyska, nie mam ogromnego grona znajomych, mój telefon nie pęka w szwach od kontaktów. Są takie momenty, kiedy sobie myślę: och, mam wolny wieczór, co by tu zrobić i jakoś tak...
Zostaje pani w domu.
Jakoś tak...
Ma pani kilkunastoletniego syna, macie dobry kontakt?
Myślę, że tak.
Czym się różni jego młodość od pani młodości?
Czasami mu współczuję, bo mam wrażenie, że on i inne dzieci są atakowane zewsząd informacją, bardzo silnymi bodźcami. Mój syn dostaje to, czego potrzebuje, ale staram się go uczyć, że istnieje niedostatek. Że życie jest zmienne i dobra passa nie musi trwać wiecznie, i że musi być przygotowany na to, że może przyjść zmiana na gorsze. Mówię mu to, choć wolałabym, żeby mógł pewne rzeczy przyswajać przez doświadczenie. I oczywiście nie życzę mu trudnych życiowych sytuacji. Mam też wrażenie, że dzieci nie są teraz takie rozbisurmanione, jak mówi moja mama.
Są bezbronne?
Myślę, że też. Pewnie nie mają jeszcze świadomości, że muszą się bronić przed rzeczywistością. Często rozmawiamy z Mikołajem o tym, że nasza młodość była zupełnie inna, pragnęliśmy innych rzeczy i chyba byliśmy bardziej wdzięczni, kiedy coś, o czym marzyliśmy, w końcu się przytrafiało. Teraz jest inaczej.
Ale pani też nie miała tak ciężko, tata był marynarzem.
W jakimś sensie to było ciężkie doświadczenie, bo kiedy człowiek nie jest w stanie schronić się w grupie, która daje poczucie bezpieczeństwa, dlatego że jest w jakimś sensie inny, to nie jest to przyjemne, szczególnie dla dziecka. A ja byłam inna przez to, że tata jakiś czas pracował za granicą i przywoził różne dobra.
Tak zwane peweksowskie dobra.
Tak, dokładnie, takie pachnące zagranicznie, ale to nie było do końca fajne. Człowiek zawsze woli mieć coś innego, niż ma. Krótko mówiąc, czułam się raczej zagubiona, mając te pomarańcze.
Co jest dzisiaj kompletnie niezrozumiałe.
No właśnie.
Była pani wtedy dosyć samotna?
Myślę, że tak.
I chyba tak trochę pozostało do dzisiaj.
Widocznie wtedy musiałam się tym zakazić.
Czego pani uczy Mikołaja? Rozmawiacie o tym, co jest w życiu ważne?
Bardzo dużo rozmawiamy, dlatego śmiem twierdzić, że mamy dobre porozumienie. I tak było zawsze, od kiedy tylko Mikołaj był w stanie się ze mną skomunikować. Teraz ma 14 lat i jest w tej szczególnej fazie, kiedy buntuje się przeciwko temu, co staram się mu przekazać. Oczywiście wszystko wie najlepiej i autorytetów szuka zdecydowanie poza domem. Czuję jednak, że jeśli będę mu sączyć pewne treści, to w odpowiednim momencie, kiedy hormony przestaną w nim szaleć, wysłyszy je w sobie. Wpajam mu, że powinien być dobry, po prostu dobry.
A o czym Mikołaj marzy?
Mówi na przykład: „Mamo, jeszcze trzy lata i kupię ci dom”, bo mój syn twierdzi, że zbawi polską muzykę, będzie tak grał i komponował, że wszyscy oszaleją. Wątpię, żeby za 3 lata kupił mi dom, ale lubię tę jego odwagę, by wprost mi o tym powiedzieć, lubię także to, że czuje się takim mistrzem.
Zatem jest inny niż pani, bo jako 14-latka nie przypuszczała pani, że dla pewnego pokolenia, a może dla całej Polski, stanie się pani ważną artystką?
Nie przypuszczałam. Ale też myślę, że on jest inny, naprawdę siebie lubi. Nie jest oszołomiony na swoim punkcie, ale chyba mocno stoi na nogach. Zawsze bardzo dbałam o to, żeby był z każdej strony otulony pewnością, że jest fajny, bo to jest dobra świadomość. Mnie tego brakowało i to mi czasami ciąży.
Ale może to też jest pani atut?
Może? Ja zresztą nie narzekam, czasami tylko jest mi przykro, że bez przerwy jestem wszystkim przerażona. Z drugiej strony wydaje mi się, że to chyba jest ten fundament, na którym wzrosłam, odnalazłam się w życiu. Moja niepewność, paradoksalnie, stała się dosyć stabilnym gruntem pod budowanie czegoś.
Nie lubi pani polityki?
W ogóle.
I nie czyta pani gazet?
Nie.
I nie obchodzą pani decyzje, które zapadają kilkaset metrów stąd, na Wiejskiej?
Chciałabym, żeby decyzje na najwyższych szczeblach były podejmowane ze świadomością, że warto być w życiu dobrym. Jestem idealistką i wierzę, że ludzie, którzy są odpowiedzialni za innych, powinni działać dla nich dobrze, bo inaczej zemści się to nie tylko na tych, którym szkodzą, ale głównie na nich samych. W życiu każdego z nas przyjdzie moment, że trzeba będzie się spotkać z samym sobą, i wtedy może być ciężko odchodzić, mając świadomość, że się nie zrobiło wszystkiego, żeby było lepiej.
Często pani myśli o przemijaniu?
Bardzo często. Zawsze myślałam, ale teraz to już jest chyba mój ulubiony temat. I dobrze. Wiem, że czasami brzmię dosyć szokująco, bo ludzie są niegotowi na spotkanie z tym tematem. To ich przeraża, starają się go odsuwać, spychać gdzieś daleko, nie przyjmować do wiadomości faktu, że przemijamy. A to się dzieje cały czas, w tym nie ma przerwy. Uważam, że dobrze jest to przeanalizować, bo wtedy człowiek przestaje się aż tak bardzo bać tego, co nadejdzie.
To przemijanie, a mówiąc wprost – śmierć, jest nieuchronne. Odpychanie tej myśli jest formą ludzkiej obrony.
Obrony przed czym? W życiu niczego nie możemy być pewni, możemy sobie konstruować jakieś plany, ale one nie powinny być zbyt długodystansowe, bo naprawdę nie wiadomo, co nas zaskoczy. Jedyne, co jest pewne, to właśnie nieoczekiwane sytuacje, no i śmierć. Lęk przed śmiercią jest do tego stopnia paraliżujący, że staje się podszewką naszego działania. Pomimo ucieczek w stronę religii albo w stronę intensywnego życia, ten strach ciągle jest. I jest z nim ciężko. Przez wiele lat byłam pewna, że kiedyś będę taką staruszką jak moja babcia. Ale w pewnej chwili uświadomiłam sobie, że tak wcale nie musi być, więc odkładanie spotkania z pewnymi tematami na starość jest moim zdaniem nieodpowiedzialne. Przecież nie wszyscy będą mieli to szczęście – czy nieszczęście – żeby dotrwać sędziwego wieku. Lepiej być przygotowanym.
Religia daje nadzieję na nieśmiertelność, troszeczkę też dyscyplinuje człowieka, żeby się zachowywał przyzwoicie, ponieważ jego grzechy zostaną mu potem gdzieś tam policzone. Pani jest religijna?
To jest dla mnie trudny temat, trochę się boję mówić o nim publicznie, bo jestem cały czas na etapie prowadzenia dialogu z samą sobą. I nie umiem do końca się określić. Ale nie odczuwam potrzeby przynależenia do jakiejś wspólnoty ani potrzeby wchodzenia w relacje z Bogiem. Czuję, że jesteśmy wyposażeni we wszystkie możliwe narzędzia do tego, żeby nie jęczeć Bogu bez przerwy, nie prosić go ciągle ani nie błagać i nie oddawać mu się całkowicie pod opiekę, bo może to mu trochę uwłacza. On nas stworzył naprawdę doskonałych, więc właściwie możemy...
Wziąć sprawy we własne ręce.
I wprawić go w zachwyt, tak myślę. Jestem skoncentrowana na sferze duchowej. Ale czuję się raczej bezpańskim dzieckiem Boga, w którego wierzę.
A jak pani sądzi, co on dzisiaj myśli o pani? Że jakoś sobie pani daje radę ze wszystkim?
Myślę, że widzi, jak się motam, ale mam nadzieję, że miewa takie momenty, że...
--- ---------------------------------------------------------------
” Czuję się raczej bezpańskim dzieckiem Boga, w którego wierzę.
--- ---------------------------------------------------------------
Zagląda do kajetu i myśli: „A, Nosowska, nie jest źle”.
Nie, na przykład myśli: Nosowska to bardzo samodzielna dziewczyna, nie zawraca mi głowy.
Nie ma pani ochoty być w żadnej wspólnocie, a wcześniej też tak było? Była pani w harcerstwie?
Nie, poszłam może na cztery zbiórki zuchów, to był tylko epizod. Nie umiem znaleźć w sobie motywacji, żeby przynależeć. Poza tym wydaje mi się, że jeżeli ludzie się gromadzą, to na początku czują się dobrze w swojej wspólnocie, a potem zaczynają się kłopoty. W dużej grupie możemy w pewnym momencie stać się dla siebie niebezpieczni.
Ale siłą rzeczy jest pani w tej wspólnocie, bo jest pani Polką.
No w tym sensie tak, oczywiście.
Chodzi pani na wybory?
Byłam, kiedy mój dziadek był bardzo chory i nie mógł pójść – zrobiłam to dla niego, bardzo ściśle wypełniłam jego instrukcje. Nie miałam w głowie żadnego własnego wyboru. Przepraszam bardzo, ja wiem, że to strasznie niepoważne, biorąc pod uwagę mój wiek, ale jakoś tak...
A lubi pani nasz kraj?
Pewnie, że lubię. Bardzo lubię nasz język, jest niesamowity, lubię ludzi, usytuowanie. Myślę, że mamy bardzo dobre warunki, żeby się rozwijać w jakąś fajną stronę.
Gdy pani spotyka drugiego człowieka, to od razu mu pani ufa, czy najpierw musi się pani do niego przekonać?
To jest dosyć dziwne. Raczej nie ufam od razu, ale z drugiej strony jestem pewna, że każdy człowiek musi być dobry. Taki kredyt daję z góry każdemu. Poświęciłam wiele lat, żeby szukać przyjaciela czy przyjaciółki, zawsze marzyłam o tym, żeby rozpoznać w sobie takie uczucie do drugiego człowieka, które byłoby zamknięte właśnie w słowie „przyjaźń”, i to mi się nie udawało. Może nie do końca rozumiem, co to znaczy przyjaciel.
A łatwo panią skrzywdzić?
Nie wiem, bardzo długo żyłam w przeświadczeniu, że jestem słabeuszem, ale dotknęło mnie kilka trudnych sytuacji i dałam radę, więc na dobrą sprawę jestem szczęśliwym człowiekiem. Przetrwałam, nie złamałam się, więc zamknęłam przykre sytuacje w bańce z przeszłością, a to znaczy, że jest super.
Bo ludzie w ogóle są elastyczni, potrafią się dostosować do bardzo różnych sytuacji.
Myślę, że tak. To jest niesamowity dar, że potrafimy wiele znieść.
O czym marzy Katarzyna Nosowska?
Bardzo chcę pracować, choć wiem, że ostatnio z zespołem wydałam płytę i wcześniej jeszcze jedną płytę, i jeszcze jedną... Mam wrażenie, że ciągle pracuję i że może ludzie mają mnie już dosyć, ale to trochę tak, jakbym rozpaczliwie chciała się napracować, zanim przyjdzie to ostateczne. Wysiłek sprawia mi radość. No i zawsze gdzieś na liście marzeń jest moje marzenie o podróży, o której ciągle mówię i myślę, a która ciągle nie dochodzi do skutku.
--- ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
” Mam wrażenie, że ciągle pracuję i że może ludzie mają mnie już dosyć, ale to trochę tak, jakbym rozpaczliwie chciała się napracować, zanim przyjdzie to ostateczne. Wysiłek sprawia mi radość.
--- ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Co przeszkadza? Brak pieniędzy, brak czasu?
Obowiązki, a poza tym ja bym chciała, żeby ta podróż była nieograniczona żadnymi widełkami czasowymi. Nie chciałabym wyjechać na...
...na miesiąc.
Na miesiąc z koleżanką do SPA czy na wycieczkę objazdową. Chciałabym siebie przetestować w prawdziwej podróży, takiej, gdzie nie wiadomo, co się wydarzy, gdzie być może będę musiała podjąć trudne decyzje albo będę się bała i będę musiała zawalczyć z tym strachem, przetrwać go.
Taka podróż bez konkretnego celu i bez konkretnej daty?
Tak, myślę, że to ma największy sens, musi być najbardziej rozwijające. Jeżeli ciągle jestem nie do końca rozgarnięta na poziomie duchowym, to myślę, że taka podróż mogłaby to przyspieszyć.
W którym kierunku ta podróż?
Nie wiem, ja bym chciała cały świat zobaczyć, po prostu cały, i nie ma znaczenia, z którego miejsca bym zaczęła udeptywać tę kulę ziemską, interesuje mnie wszystko, po prostu świat. Na przykład niewiele czułam do Ameryki, gdy znałam ją tylko z pobytów zawodowych, takich jak koncert w Chicago czy Nowym Jorku. A potem pojechałam do USA na dłużej. Byłam już cztery razy na Zachodnim Wybrzeżu i to jest niesamowite, co tam się dzieje w przyrodzie. Pokochałam te miejsca i tęsknię do nich, do tego nieba, które jest zawieszone zdecydowanie wyżej niż nasze. Mam wrażenie, że my mamy podwieszane niebo, tak jak podwieszany sufit, a tam jest na tej wysokości, na której powinno być.
Zaskoczył panią sukces płyty z piosenkami Agnieszki Osieckiej?
Bardzo.
Dlaczego?
Bo tej płyty nigdy nie miało być, nie miałam jej na liście marzeń. Byłam i jestem zapatrzona w Agnieszkę Osiecką, ale pomysł nagrania jej piosenek nie przyszedł mi do głowy. Seria przedziwnych zbiegów okoliczności doprowadziła do tego, że płyta powstała. Miała być zapisem chwili, a nagle się okazało, że stała się ważna dla tak wielu osób. Byłam zszokowana tym, jak bardzo ludzie cały czas potrzebują Osieckiej. Potrzebują spotkania z nią, bo nie mam złudzeń, że w tym pomyśle nie o mnie chodziło.
No nie, o panią trochę też chodziło.
Ale bardziej podejrzewam, że na zasadzie, że Nosowska to raczej nie powinna się do tego zabierać.
Zespół Raz Dwa Trzy też nagrał Osiecką, na ich płycie jest Osiecka i Nowak, a na pani płycie jest Osiecka i Nosowska.
Starałam się tam być bardzo świadoma i bardzo obecna.
Czyli czasem dobre rzeczy się zdarzają z przypadku. A poznała pani Agnieszkę Osiecką?
Poznałam, ale to trwało ledwie chwilę, może dwie godziny. To była kolacja po pierwszej edycji Paszportów „Polityki”.
Pani była laureatką.
Tak. Dostałam miejsce naprzeciwko Agnieszki Osieckiej, zamieniłam z nią niewiele słów, bo byłam sparaliżowana tą bliskością i trochę odjęło mi mowę.
Dzisiaj trochę żal?
Pewnie, że żal.
Czego jej pani zazdrości? Łatwości pisania? Pani też ma łatwość pisania.
Nie taką, to jest zupełnie nieprawdopodobne, żeby aż tak być zakochanym w słowie, i to z wzajemnością, a ona to miała. Jeżeli słowo jest materią, w której można się prawdziwie zakochać, uwielbiać je, to Osiecka słowa kochała, ale to słowo jest kapryśne i nie każdemu się pcha do umysłu albo na usta, a ją wielbiło.
Pani powiedziała przed chwilą, że ona ciągle między nami jest, ciągle żyje. To optymistyczne, że człowiek, który nie żyje już od kilku lat, jest obecny przez swoją twórczość.
To jest niesamowite, ale z drugiej strony dosyć smutne, że nic równie spektakularnego nie wydarzyło się po jej śmierci. Według mnie ona po prostu nigdy nie opuści tronu.
Ale tych tronów może być kilka.
Wszyscy rozpaczliwie próbujemy doskoczyć do poprzeczki, którą Osiecka umieściła na wstrząsająco wysokim poziomie, i chyba nam się to nigdy nie uda.
Bycie artystą jest sposobem na nieśmiertelność?
Nie wiem, nie czuję, żebym sobie zapewniała nieśmiertelność, robiąc to, co robię. Mam takie podejście do siebie, które zabrania mi robić aferę z własnego istnienia. Kiedy uświadomię sobie, ile osób żyło i robiło rzeczy wielkie, mniej spektakularne, ale istotne, ile osób po prostu starało się godnie żyć, i już ich nie ma, to wydaje mi się nierozsądne szaleć na punkcie swojego jednego życia.
Co pani mówi 14-letniej dziewczynce, która po koncercie podchodzi po autograf i zdoła zapytać, co zrobić, żeby być taka jak pani?
Ja się bardzo wtedy wstydzę, strasznie.
Peszy się pani?
Bardzo, w ogóle nie wiem, co powiedzieć. Wiję się przed taką dziewczynką, robię się niedorosła i mówię, że sama też przez cały czas szukam kogoś, kto mi sprzeda receptę na życie. Nie jestem uprawniona do tego, żeby radzić, bo sama tego nie wiem.
Rozmowa przeprowadzona w lutym 2010 roku