Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Instrumentalistka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Instrumentalistka - ebook

Oto historia Anny Marii della Pietà – utalentowanej weneckiej instrumentalistki bez nazwiska, bez rodziny i bez majątku. Milczano o niej przez setki lat…

W XVIII-wiecznej Wenecji niechciane dzieci prostytutek topiono w kanałach albo podrzucano do otworu w murze sierocińca Ospedale della Pietà. Takim noworodkiem była Anna Maria. Dziewczynka dorastała za murami Piety jako jedna z trzystu sierot, lecz zawsze czuła, że się od nich różni. Zanurzona w barwnym świecie dźwięków, utalentowana, uparta i bezkompromisowa postawiła sobie za cel zostanie najwybitniejszą skrzypaczką i kompozytorką Wenecji. Wierzyła, że pomoże jej w tym genialny nauczyciel, maestro Antonio Vivaldi. Z biegiem lat sława Anny Marii rosła, przyćmiewając nawet talent jej mentora. A to wzbudziło jego niepokój i zawiść…

Debiut Harriet Constable to zainspirowana prawdziwą historią olśniewająca opowieść o muzyce, zachwycie i zdradzie. Autorka oddaje hołd oszpeconym i okaleczonym weneckim sierotom z orkiestry figlie di coro, których wkład w najważniejsze dzieła muzyki klasycznej, w tym Cztery pory roku, był zbyt długo pomijany. Idealna książka dla miłośników Gambitu królowej i Miniaturzystki.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6735-4
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

WE­NE­CJA, 1695

Zmierz­cha. Na placu Świę­tego Marka bije dzwon La Ma­ran­gona. Dźwięki wy­do­by­wa­jące się z od­la­nej z brązu gar­dzieli wi­brują, szy­bują po­nad ko­pułą ba­zy­liki, liżą sko­rupy ser­có­wek osa­dzo­nych na dnie mu­li­stego ka­nału i są­czą się przez szcze­linę mię­dzy chod­ni­kiem a drew­nia­nymi drzwiami. Za nimi w wą­skim, słabo oświe­tlo­nym przej­ściu stoi dziew­czyna i spo­gląda w górę.

Nie­któ­rym dzwon wska­zuje porę dnia. In­nym przy­po­mina o świę­tach, po­sie­dze­niach rady, pu­blicz­nych eg­ze­ku­cjach. Dla niej jest sy­gna­łem, że wraz z ko­bie­tami trud­nią­cymi się tym sa­mym fa­chem może wyjść na ulice. To jest czas na pracę.

Owija szyję żół­tym sza­lem z cien­kiej wełny wska­zu­ją­cym na jej za­wód i wy­cho­dzi na ze­wnątrz. Jej do­mem jest lu­pa­nar w dziel­nicy San Polo, scho­wany na ty­łach Ruga dei Oresi, głów­nej trasy, którą każ­dego dnia po­ko­nują przy­jezdni i tu­bylcy zmie­rza­jący przez most do San Marco. Stra­te­giczne po­ło­że­nie: tu­taj kręci się in­te­res.

Kie­ruje się w lewą stronę, stu­kot ob­ca­sów nie­sie się po ka­mien­nym bruku. Na rogu, gdzie rzeź­nik sprze­daje po­droby, znów skręca w lewo i idzie da­lej pro­sto, póki nie do­trze do swo­jego sta­łego miej­sca na skraju mo­stu Rialto. Ski­nie­niem głowy po­zdra­wia ko­bietę, która przy­była tam chwilę wcze­śniej i wła­śnie się usta­wia. Na­stęp­nie składa pe­le­rynę oraz szal, kła­dzie je na bruku pod mo­stem. Pa­nuje mil­czące po­ro­zu­mie­nie – tu­taj prze­cho­wu­jemy na­sze schlud­nie uło­żone rze­czy, kiedy pra­cu­jemy.

Ma na so­bie suk­nię z zie­lo­nego lnu z wy­so­kim sta­nem. Głę­boki de­kolt karo ob­la­mo­wuje prze­ple­ciona przez tka­ninę wstążka. Dziew­czyna sięga pal­cami do koł­nie­rza i ściąga tka­ninę z ra­mion, ob­na­ża­jąc piersi w wie­czor­nym mroku, przy­siada na ce­gla­nym murku i czeka na klienta. Zwy­kle jest męż­czy­zną, po­ja­wia się sam, czę­sto czuć od niego wi­nem.

Ło­mo­cze jej serce, ale nie tak mocno jak kie­dyś. Ma sie­dem­na­ście lat, a czuje, że znie­sie nie­mal wszystko. Prze­cięt­nie trzech dzien­nie. Sześć mie­sięcy, pra­wie sze­ściu­set klien­tów. Przy­tu­puje do wtóru swo­ich my­śli. Ko­lejna noc pracy.

Nie na­leży do sta­łej klien­teli. Jest męż­czy­zną, tak. I jest sam. Ale ni­gdy do­tąd go nie wi­działa. Bar­dzo kon­kretny, co jej nie prze­szka­dza, ale musi być od niej star­szy o ja­kieś czter­dzie­ści lat, a oczy ma czarne jak dia­beł.

– Chodźmy – rzuca przez ra­mię, jakby się oba­wiał, że ktoś go przy­ła­pie. Roz­ta­cza woń dymu drzew­nego i ty­to­niu. Głos ma chro­pawy i ni­ski.

Pro­wa­dzi go do bur­delu, pną się po drew­nia­nych scho­dach, które trzesz­czą pod jego cię­ża­rem. Gdy wcho­dzą do po­koju, męż­czy­zna stęka i w progu garbi plecy, by nie ude­rzyć głową o fra­mugę. Czer­wone na­kry­cie głowy oraz płaszcz za­pi­nany na mo­siężne gu­ziki są wska­zówką, że pra­cuje w stoczni. Po­noć po­tra­fią tam zbu­do­wać okręt wo­jenny w je­den dzień.

W po­koju stoi duże łóżko z ko­lum­nami z ciem­nego drewna, do­pala się kilka świec. Pło­mie­nie mi­go­czą, cie­nie drżą na ścia­nach. Dziew­czyna ciężko wzdy­cha, za­trza­skują się drzwi.

*

Dzie­więć mie­sięcy póź­niej ma twardy i na­brzmiały brzuch. Bu­dzi się przed świ­tem, po­nie­waż ciało za­czyna pul­so­wać bó­lem, zdu­mie­wa­ją­cym, nie­zna­nym, roz­dzie­ra­ją­cym. Po­stę­pu­jąc zgod­nie z pla­nem, za­rzuca na ra­miona sfil­co­wany żółty szal i wci­ska do kie­szeni wła­sno­ręcz­nie wy­ha­fto­wany ka­wa­łek ma­te­riału.

Pierw­szym wy­zwa­niem są schody. Skur­cze przy­bie­rają barwę szkar­łatu. Gdzieś głę­boko i ni­sko czuje, jakby ją ktoś roz­ry­wał, ugi­nają się pod nią ko­lana, kur­czowo ła­pie się po­pę­ka­nej drew­nia­nej po­rę­czy. Wy­cho­dzi na ulicę, ale tam opada na ko­lana i, pod­pie­ra­jąc się łok­ciem, chwyta się za brzuch. Czy zdoła do­trzeć na czas? To nie­da­leko, ale w tym sta­nie... Nie mo­żesz się za­trzy­my­wać, po­wta­rza so­bie. Dasz radę.

Z tru­dem się pod­nosi i idzie da­lej, po­suwa się wzdłuż ce­gla­nych ścian, które dają ciału opar­cie. Ka­łuże roz­stę­pują się pod jej sto­pami, za­bu­rza­jąc od­bi­cie, dzie­ląc je na pół. Cel tej wę­drówki znaj­duje się za­le­d­wie kilka ulic da­lej, ale droga wy­daje się nie mieć końca. Ból utrud­nia od­dy­cha­nie, jest o wiele sil­niej­szy niż jesz­cze kwa­drans temu.

Trzy­krotne pu­ka­nie, szu­ra­nie stóp i aku­szerka, siwa, po­marsz­czona, uchyla drzwi. Jej wzrok pada na brzuch, na młodą rękę przy­wie­ra­jącą do na­pię­tej skóry. Iry­ta­cja na twa­rzy star­szej ko­biety zmie­nia się w tro­skę. Drzwi otwie­rają się na oścież.

– Mię­dzy zęby – ko­men­de­ruje aku­szerka, wy­ry­wa­jąc kość ma­łemu czarno-bia­łemu psu i po­da­jąc ją dziew­czy­nie.

Pies war­czy, dziew­czyna od­war­kuje. Za­ci­ska zęby na ko­ści, za­cho­wuje się nie­mal jak zwie­rzę. Ból staje się nie do znie­sie­nia, jakby przy­pa­lano ją ży­wym ogniem, roz­ry­wano w środku na strzępy. To jej ostat­nia myśl, nim straci przy­tom­ność. Że to nie do znie­sie­nia.

Upły­wają dwa dni w mroku cia­snego po­ko­iku u aku­szerki. Zmal­tre­to­wa­nemu ciału jesz­cze da­leko do wy­zdro­wie­nia, ale po­trzebne jest łóżko. Na­stępna dziew­czyna krzy­czy z bólu.

– Czas iść – mówi star­sza ko­bieta.

– Ale do­kąd? – pyta dziew­czyna. Nie spo­dzie­wała się prze­żyć po­rodu.

Aku­szerka od­daje jej żółty szal, ona zaś z za­sko­cze­niem od­krywa w jego fał­dach wier­cącą się istotkę. Pra­wie za­po­mniała. Ma­leń­stwo jest po­marsz­czone, na skó­rze ma wy­bro­czyny i nie­bie­skie żyłki. Aku­szerka bie­rze do ręki łyżkę, karmi je na od­chodne kro­plami wody z cu­krem. Dziew­czyna pró­buje za­pa­no­wać nad jego ru­chli­wymi koń­czy­nami, nie może się sku­pić, nie może my­śleć, aż w końcu wy­wraca oczy w spa­zma­tycz­nym bólu mię­dzy udami. Łzy ka­pią na ma­leńką twa­rzyczkę. Drobna istotka krzy­czy ze zło­ści.

Dziew­czyna wę­druje bez celu la­bi­ryn­tem uli­czek i mo­stów. Jest wy­czer­pana, ciało na­dal krwawi, jest otwartą raną. Przez całą noc to­czyła walkę z prze­ni­kli­wym krzy­kiem, ale w końcu za­pa­dła ci­sza.

Nad­cho­dzi świt, gę­sta mgła wije się nad ka­na­łem. Po pro­stu musi iść da­lej. Iść da­lej, a to coś bę­dzie ci­cho. Do­ciera na otwartą prze­strzeń, gdzie bu­dynki o bo­gato zdo­bio­nych fa­sa­dach i zwień­czo­nych łu­kiem oknach stoją zwró­cone ty­łem do zie­lon­ka­wego ka­nału. Cztery stop­nie pro­wa­dzą do wody, która ku­sząco przy nich plusz­cze. Chodź do mnie, woła. Chodź do mnie.

Woda jest chłodna, ale po­mimo tak wcze­snego wio­sen­nego po­ranka wy­daje się dzia­łać orzeź­wia­jąco. Dziew­czyna przy­ci­ska istotkę do piersi i brnie co­raz da­lej, co­raz głę­biej.

Tak. Oczy­wi­ście, że to jest roz­wią­za­nie. Jakże spo­kojne, jakże ła­godne. Dziew­czyna kła­dzie się ple­cami na wo­dzie i naj­zwy­czaj­niej w świe­cie za­nu­rza oba ciała pod po­wierzch­nią.

Ale mała istotka gwał­tow­nie się oży­wia, obu­rzona zim­nem, wil­go­cią i bra­kiem tlenu. Zło­ści się, wierzga, znów jest jak naj­bar­dziej praw­dziwa, pró­buje się oswo­bo­dzić, wy­rwać z uści­sku.

Prze­stań, ci­cho, błaga dziew­czyna. To już długo nie po­trwa. Już nie­długo.

Istotka przy­po­mina sza­le­jący ogień, nie da się jej okieł­znać. Głowy gwał­tow­nie wy­nu­rzają się na po­wierzch­nię, obie wal­czą o od­dech, o ży­cie.

Istotka moc­niej wcze­pia się w jej rękę. Nie krzy­czy, tylko pa­trzy bła­gal­nie, a wtedy gdzieś w od­dali po­wie­trze prze­nika po­je­dyn­czy dźwięk, ele­gancki i długi. Dziew­czyna wy­ciąga ma­leń­stwo z wody, za­wija je w prze­mo­czoną pe­le­rynę i bie­gnie.

Ol­brzy­mie rzeź­bione wrota Santa Ma­ria della Fava są otwarte, ocze­kują na przy­by­cie pierw­szych wier­nych na mszę. Dziew­czyna ocieka wodą i szczęka zę­bami, istotka ci­cho spo­czywa w jej ra­mio­nach, gdy na sła­nia­ją­cych się no­gach wcho­dzą do środka. Wi­tają je szyb­kie kroki księ­dza, stuk, stuk, stuk, nie­sie się nawą.

– La­dacz­nic nie wpusz­czamy – oznaj­mia ksiądz, po­py­cha­jąc ją z po­wro­tem ku wy­so­kim drew­nia­nym drzwiom. Je­dwabne ha­fto­wane szaty wy­dy­mają się na wie­trze.

– Pro­szę... bra­cie – błaga, od­kry­wa­jąc pe­le­rynę, by po­ka­zać trzy­maną w ra­mio­nach kru­szynkę.

Wy­raz dez­apro­baty na jego twa­rzy ustę­puje miej­sca obrzy­dze­niu. Znów ją od­py­cha. Za­trza­skuje jej przed no­sem drzwi, ruch po­wie­trza smaga ją w twarz. Dziew­czyna osuwa się i lą­duje na ziemi z roz­rzu­co­nymi no­gami.

Wdech, wy­dech, udami znów wstrząsa na­gły ból.

Z twa­rzą wy­krzy­wioną w gry­ma­sie uświa­da­mia so­bie obec­ność słod­kiego aro­matu w po­wie­trzu. Z po­bli­skiej cu­kierni na­pływa woń ma­sła, cu­kru i mąki.

Piersi mro­wią od na­poru mleka; istotka znów za­czyna pła­kać. Roz­wią­za­nie jest pro­ste. Zwie­rzęce. Dziew­czyna wie, co ro­bić. Po­woli od­ciąga de­kolt su­kienki, ob­na­ża­jąc pierś. Ma­leń­stwo się przy­sysa i za­czyna pić.

Ko­bieta, która ją znaj­duje, też była nie­gdyś cor­ti­gna lume, pro­sty­tutką, utra­ciła już urodę, za­cho­wała za to od­por­ność i wy­trzy­ma­łość. Dziew­czyna bu­dzi się w skrom­nym domu kur­ty­zany, na pod­ło­dze, oto­czona po­dusz­kami i okryta ko­cem. Pod ścianą stoi kon­sola, a na jej bla­cie pu­dełko kart do gry. Z kubka go­rą­cej kawy wije się para. Dziew­czyna pod­nosi go do ust, de­li­kat­nie dmu­cha i wy­pija łyk. Spły­wa­jące do środka cie­pło wy­ci­ska jej łzy z oczu.

Pro­sty­tutka po­chyla się, coś mówi. Jedną ręką pod­piera się w krzyżu, drugą pod­nosi z pod­łogi pu­sty ta­lerz i ku­bek. Nie pa­trzy jej w oczy.

– Mo­żesz tu zo­stać, póki nie wy­do­brze­jesz, a przed koń­cem mie­siąca mi się od­wdzię­czysz. Za­ła­twię ci pracę w moim daw­nym bur­delu. Spodo­basz się tam, jak już za­goi ci się ku­ciapka.

Pro­stuje plecy, po­brzę­ku­jąc na­czy­niami. Na­stęp­nie wska­zuje kub­kiem na nie­mowlę.

– Za­nie­siesz ją do Piety. Za dwa ty­go­dnie od te­raz, kiedy się wzmoc­nisz. Lecz ani chwili póź­niej. Je­śli za bar­dzo uro­śnie, nie zmie­ści się w dziu­rze.

– Co to jest Pietà? – pyta ci­cho dziew­czyna.

– Tam ją od­cho­wają, da­dzą do­bre ży­cie. Otrzyma wy­kształ­ce­nie, moż­li­wo­ści. Uczą tam na­wet gry na in­stru­men­tach.

To nie jest roz­mowa, pro­sty­tutka nie czeka na od­po­wiedź. Od­wraca się i wy­cho­dzi z po­koju.

Dziew­czyna od­pro­wa­dza ją wzro­kiem, mruga po­wie­kami. Sły­szy ci­chut­kie kwi­le­nie, czuje de­li­katne ru­chy. Ma wra­że­nie, że coś w środku niej na­brzmiewa i przy­go­to­wuje się na ból. Lecz ten nie nad­cho­dzi. Za­stę­puje go coś sil­niej­szego, trwa­łego, do­brego. Spusz­cza głowę, by zo­ba­czyć, co spo­wo­do­wało ta­kie uczu­cia. I po raz pierw­szy so­bie uświa­da­mia, że trzyma w ra­mio­nach ma­leńką dziew­czynkę.

*

Ko­lejny ty­dzień to naj­pięk­niej­szy okres w jej ży­ciu. Ob­ser­wuje, jak nie­mowlę za­czyna sku­piać wzrok, jak na nią pa­trzy, uczy się, że to twarz matki. Dziew­czyna karmi je, tuli, gła­ska po­liczki i ociera ślinę z ust. I choć nie są już jed­nym cia­łem, ist­nieje mię­dzy nimi fun­da­men­talne po­ro­zu­mie­nie. Są i za­wsze będą czę­ścią sie­bie na­wza­jem.

Wdy­cha cie­pły, mleczny za­pach ma­leń­stwa i za­sta­na­wia się, co bę­dzie chciała mu kie­dyś po­wie­dzieć. Co chcia­łaby sama usły­szeć w dzie­ciń­stwie.

Po­wie có­reczce, żeby bie­gała. Po­wie jej, by ma­rzyła. By po­zwo­liła wy­pły­nąć na ze­wnątrz temu, co ma w so­bie. A gdy pew­nego dnia za­pyta, kim mo­głaby zo­stać, od­po­wie jej: kim­kol­wiek za­pra­gniesz. Rób to, co roz­nieca w twoim świe­cie wiele barw.

Trzy dni przed ter­mi­nem dziew­czyna za­biera có­reczkę i garść mo­net i wę­druje przez mia­sto. Za tę skromną za­osz­czę­dzoną kwotę kupi pa­pier, piękny we­necki pa­pier, pa­pier go­dzien kró­lo­wej.

Skle­pi­karz pry­cha z dez­apro­batą, kiedy dziew­czyna wy­biera naj­lep­szy pa­pier, na jaki ją stać – mię­si­sty, kre­mowy, mar­mur­kowy, z dro­bin­kami zie­leni. Wrę­cza mu zań wię­cej mo­net, niżby wy­dała na trzy­dniową ra­cję żyw­no­ści, lecz jej to nie po­wstrzy­muje.

Szyld nad drzwiami obok głosi Scriba. Z serca czar­nego dzwonka zwisa sznu­rek. Trzy­krot­nie ude­rza nim o kra­wędź. Na ten dźwięk re­aguje przy­stojny męż­czy­zna o dło­niach po­pla­mio­nych in­kau­stem.

– Pro­szę na­pi­sać tak... – mówi po wej­ściu do środka, a skryba prze­kształca jej słowa w piękne za­wi­jasy na pa­pie­rze. Dziew­czyna sta­ran­nie składa ar­kusz i chowa go pod pe­le­rynę.

Po po­wro­cie do domu pro­sty­tutki wy­ciąga kartę z le­żą­cej na sto­liku ta­lii i ma­łym ku­chen­nym no­żem roz­cina ją uko­śnie na dwie czę­ści. Jedną z nich wsuwa so­bie za gor­set.

*

Ko­lejny świt, czas, który dla niej już za­wsze bę­dzie ozna­czał cier­pie­nie.

– Trzeba zro­bić to dzi­siaj – oznaj­mia pro­sty­tutka.

Dziew­czyna za­wija nie­mowlę w żółty szal i wy­cho­dzi na ulicę, wzbi­ja­jąc w górę gę­stą mgłę ście­lącą się pod sto­pami. Gdy szyb­kim kro­kiem prze­mie­rza ten przy­pra­wia­jący o za­wrót głowy la­bi­rynt, serce sza­mo­cze jej się w piersi, a spód­nica obija o kostki. Szy­dzą z niej złote ma­ski mi­jane w wi­try­nach skle­pów. Tkwiące w niej zwie­rzę jest czujne ni­czym ofiara lada chwila spo­dzie­wa­jąca się ataku. Słuch wy­ostrzony na każdy świst i ruch, dło­nie opie­kuń­czo otu­lają nie­mowlę pod pe­le­ryną.

Szybko do celu, nie guz­draj się, bądź uważna. W lewo, w prawo, w prawo, w lewo, w prawo. Przy pierw­szym od­gło­sie zwia­stu­ją­cym nie­bez­pie­czeń­stwo ucie­kaj, po­wta­rza so­bie. Bierz nogi za pas.

Droga prze­biega jed­nak spo­koj­nie, a im bli­żej Piety, tym bar­dziej ona zwal­nia kroku. Ni­gdy się nie do­wie, ile czasu po­trzeba na prze­by­cie tych ostat­nich me­trów.

Wpa­truje się w me­ta­lową kratę, w otwór w mu­rze, gdzie ma po­ło­żyć dziecko, tę cząstkę sie­bie, ten to­bo­łek ener­gii i ognia, który roz­pala w niej dumę. Tę istotę, która bła­gała ją o ży­cie.

Nie zrobi tego. Za­ta­cza się w tył, moc­niej przy­ci­ska có­reczkę do piersi, gdy na­gle jej uwagę przy­ciąga kwi­le­nie.

Na ziemi pod otwo­rem w ścia­nie stoją skrzynki. Wy­daje się, że wy­peł­niają je gał­gany, resztki je­dze­nia i śmieci, ale od­głos do­cho­dzący z jed­nej z nich każe jej się zbli­żyć. Pod­nosi wieczko i tłumi krzyk.

W środku sine z zimna dziecko ze śla­dami zwie­rzę­cych pa­zu­rów na ciele wy­daje ostat­nie tchnie­nie. Jest duże, zbyt duże, by mo­gło zmie­ścić się w dziu­rze w ścia­nie.

Na­biera w płuca po­wie­trza i przy­kłada palce do dzie­cię­cej szyi, ale nie wy­czuwa tętna. Za­myka mu po­wieki i naj­de­li­kat­niej jak umie przy­krywa twarz ka­wał­kiem tka­niny.

Wię­cej wi­dzieć nie musi.

Wstaje, ob­rzuca córkę ostat­nim spoj­rze­niem i wkłada ją ostroż­nie do otworu w mu­rze. W fałdy ko­cyka wsuwa zło­żony li­ścik i po­łówkę karty. Ca­łuje dziew­czynkę w czoło, pro­stuje się i dzwoni. Od­wraca się i nie mo­gąc znieść ko­lej­nego spoj­rze­nia, znika na za­wsze.

„Idź już, słod­kie dzie­cię – brzmi treść li­ściku – i pa­mię­taj, że Cię ko­chano”.

Po dru­giej stro­nie muru tempo jest inne.

– Pierw­sze na dziś! – woła sio­stra Klara, sły­sząc, jak me­ta­lowe serce dzwonka ude­rza o wie­niec. Wy­biega na dzie­dzi­niec i wyj­muje z muru wier­cącą się dziew­czynkę.

– Pięt­na­sty kwiet­nia ty­siąc sześć­set dzie­więć­dzie­sią­tego szó­stego roku – dyk­tuje sio­strze Mag­da­le­nie, która no­tuje szcze­góły w oka­za­łej, zszy­tej sznur­kiem księ­dze wy­peł­nio­nej imio­nami.

„Chiara della Pietà, przy­była 20 lu­tego 1687 roku z bitą mo­netą i li­ści­kiem od matki. Pau­lina della Pietà, przy­była 29 kwiet­nia 1695 roku z ha­fto­waną szmatką. Agata della Pietà, przy­była 4 maja 1695 roku z wier­szem i raną głowy od drew­nia­nej skrzynki”.

Dziecko zo­staje wy­jęte z po­wi­ja­ków, wło­żone do mied­nicy i umyte. Spraw­dzają, czy na skó­rze nie ma śla­dów za­ka­że­nia, a w meszku na gło­wie wszy. Wkła­dają pręt do pa­le­ni­ska. Skwier­cze­nie, że­la­zi­sty swąd ciała i wście­kły wrzask. W miej­scu przy­ło­żo­nego pręta wid­nieje li­tera P, żywa rana na gór­nej czę­ści le­wego ra­mie­nia. Rączkę ban­da­żują. Ksiądz chrzci dziew­czynkę. Za­kon­nice po­wra­cają do księgi.

Od­dech dziecka jest krótki, ury­wany, ma­leń­stwo cierpi fi­zyczny ból. Ale ma coś w oczach. Ja­kąś sza­loną de­ter­mi­na­cję.

– Jak ją na­zwiemy? – pyta sio­stra Mag­da­lena.

Sio­stra Klara spo­gląda na dzie­ciątko, które ła­pie ją ma­leńką piąstką za pa­lec. Za­kon­nica w sku­pie­niu mruży oczy.

– Anna Ma­ria della Pietà – oznaj­mia, gdy nie­mowlę moc­niej za­ci­ska pa­luszki. – Mam wo­bec tej ma­łej pewne prze­czu­cie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: