- W empik go
Instynkt - ebook
Instynkt - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 174 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Die Kraniche des Ibykus.
Schiller
Dwie mile od Przedborza na drodze pocztowej do Opoczna, Końskich i Radoszyc, ale w tym miejscu tak piaszczystej, że ją podróżni znający twardszą drogę wymijali, stała pod lasem karczma samotna, do której w lecie bardzo rzadko, a w zimie częściej wprawdzie, ale zawsze nie tyle, ile by gospodarz życzył, zajeżdżano. Karczma ta, choć z pozoru porządna i z obszerną stajnią, pokoi gościnnych nie miała. Były tylko dwie izby: pierwsza – wielka ze stołem, ławami, tapczanem, na którym był siennik i poduszka, z zagródką szynkowną i kominem, druga – mniejsza z komorą, gdzie sypiał gospodarz i gospodyni i skąd było osobne wyjście do sieni. W tej to karczmie w roku 1827 na początku grudnia zdarzył się dramacik, który opowiedzieć mamy. Opiera się on na wydarzeniu prawdziwym, niemniej przeto niepodobnym do prawdy. Podamy go więc czytelnikom, jak był, nic nie ujmując i nic nie dodając ze swego.
Jednego piątku, przed godziną czwartą po obiedzie, niedaleko od komina, na którym palił się ogień i gdzie stało parę garnków, siedziała gospodyni tej karczmy, Magdalena Łuczkowska, zajęta szyciem. Była to kobieta w średnim wieku, dość czysto ubrana, w kostiumie właściwym tej klasie mieszkańców, dość nawet jeszcze przystojna, ale dużego wzrostu, rysów twardych i wyrazu twarzy, który okazywał siłę woli i chęć przewodzenia. Na ławie pod piecem siedział sługa domowy, obdartus, już niemłody, oryginalnej i drwiącej fizjonomii, w lichym i dziurawym odzieniu. Położywszy przy sobie worek i czapkę, trzymał on w ręku fajeczkę, do której uśmiechając się, napychał ją tytuniem. Wtedy gospodyni spojrzawszy nań, ruszyła ramionami i zawołała:
– A ty jeszcze siedzisz? A tu piątek i szabas zajdzie. – Albo co? – odpowiedział Bartek podnosząc na nią oczy.
– A to to, leniwcze – rzekła gospodyni – że się guzdrzesz z tą przeklętą fajką, a nie idziesz. Wkrótce będzie noc, a do miasteczka kawał dobry, to dziś nie wrócisz i nic nie kupisz.
– Wielka rzecz – odpowiedział sługa – jak nie wrócę, to zanocuję i przyjdę jutro, a jak nie kupię, to nie będzie.
– O ja wiem – mówiła gospodyni żywo – że tobie to wszystko jedno, czy ja mam owies, czy nie mam.
– Jakbym ja był koń i jadł owies, toby mi nie było wszystko jedno – rzekł Bartek patrząc na nią z drwiącym wyrazem – a żem ja nie koń, tylko człowiek, co mi to szkodzi, że pani Michałowa nie ma owsa? Byle było chleba kawałek, trochę barszczu i kieliszek wódki.
– Tak, tak, wszyscy wy jednakowo służycie – mó – wiła gospodyni zaprzestając na chwilę roboty – wam tylko to w głowie, żeby było dla was.
– Jaka płaca, taka praca – odpowiedział Bartek obojętnie.
– Nie rezonuj no, trutniu jakiś, tylko ruszaj! – dodała z niecierpliwością. – Powiadam ci, że nie mam więcej jak ćwierć owsa w domu, co wystarczy ledwie dla naszego konia, jak pan wróci. Cóż zrobię, jeśli kto przyjedzie?
– Gdzie tu, u diabła, kto przyjedzie na takie zimno i zamieć? – rzekł Bartek powstawszy i idąc do komina. – Do Przedborza ludzie jadą wtedy, kiedy Pilica płynie. A teraz, kiedy ona sobie ubrała się w biały kożuch i śpi, to na co się komu zda takie głupie miasteczko?…
Gdy gospodyni odłożywszy swą robotę powstała i podpatrzyła na niego z gniewem, on kładąc węgiel na fajeczkę i przybijając go paznokciem dodał:
– No, no, niech pani Michałowa nie patrzy tak, jakby mnie chciała zjeść. Już idę, ale z taką szelmą zimą nie ma co żartować. Jak się zawierucha nie ujmie, to zanocuję i nie przyjdę z owsem i bułkami aż jutro rano.
– No, dobrze, dobrze i tak – odpowiedziała gospodyni – tylko…
– Czy to tam dla pani Michałowej dobrze, czy źle – przerwał jej Bartek cmokając swoją fajeczkę – to mnie wszystko jedno. Ja tak zrobię, jak mnie będzie dobrze. Bliższa koszula ciała niż kaftan i dla takiego, co nie ma koszuli na grzbiecie.
– Przestańże już, do licha, gadać i ruszaj! – mówiła gospodyni – a jeśli już zanocujesz, to przynajmniej rano wstań i przychodź wcześnie.
– Ba! – odpowiedział Bartek biorąc worek z… ławki. – Mówią, że kto rano wstaje, to mu Pan Bóg daje. Widno to nieprawda. Ja zawsze wstawałem rano, a mnie nic Pan
Bóg nie dał, tylko dziury na łokciach. Spróbuję teraz spać dłużej, to może będę miał więcej. Ale już idę, bo pani Michałowa jakaś strasznie zagniewana… – dodał śmiejąc się, nakładając czapkę na rozczochraną głowę i zarzucając worek na ramię.
– Tylkoż nie zgub pieniędzy, bo ty i to umiesz – mówiła gospodyni postępując za odchodzącym Bartkiem. On, trzymając już za klamkę, ode drzwi obrócił się, zaśmiał się szydersko i rzekł:
– Powiadają ludzie, że głupi gubi, a mądry znajduje. Ale i to coś mi się widzi nieprawda. Głupich jest bardzo wiele, a widno żaden nic nie zgubił, kiedym ani ja, ani inny mądry człowiek nigdy jeszcze nic nie znalazł. Ale co to o tym gadać. Jak zgubię pieniądze pani Michałowej, choć ja niegłupi, to nie moja będzie szkoda. Bądź pani zdrowa!
Tak nie kryjąc się wcale z tym, że go, jako prawdziwego polskiego sługę, nie obchodzi wcale dobro pańskie, nasunął czapkę na uszy i poszedł. Wtedy Magdalena, pokiwawszy głową, wróciła do swojej roboty i przerywając ją sobie tak medytowała:
– Łajdak! Jeszcze drwi sobie ze mnie! Co to jest bieda i niedostatek! Muszę znosić tego utrapionego leniwca, który i robi mało, i je za dwóch. Ale skąd tu wziąść na opłacenie porządniejszego sługi, kiedy lada dzień przyjdzie zostać bez chleba i dachu. Złość mię bierze i płakać mi się chce, jak pomyślę, do czego przyszłam. U ojca i matki miałam wszystko, czego dusza chciała. Choćbym ptasiego mleka zapragnęła, toby mi byli dali. Nie posłuchałam rodziców. poszłam za swoją wolą i ten mąż, za któregom się tak rwała, przyprowadził mię do tego, że na karczmie muszę siedzieć i wysługiwać się każdemu, co tu po kieliszek wódki przyjdzie i dobrego słowa mi nie da. – Potem, otarłszy łzy fartuchem, mówiła dalej: – Ale Bogiem a prawdą, co i on winien? Czy to on nie starał się, czy się nie rzucał do tego i owego? Czy nie zdałby się na coś lepszego, jak na karczmarza? Tylko że już pod taką gwiazdą się urodził, że mu się nic nie udaje, że we wszystkim nieszczęśliwy! Gdybym ja była mężczyzną, może by inaczej było; a tak to wielka, oj! wielka bieda wisi nad nami. Cóż zrobić?… trzeba znosić. Pan Bóg nas opuścił, a diabeł, choćby go i wzywać, nie przyjdzie i nie pomoże. Tu odrzuciwszy robotę, powstała i rzekła postępując naprzód:
– Ale na co tego wroga wspominam, kiedym tu sama jedna w tej pustce, a tak huczy i szumi na dworze, jakby gdzie wisielec był blisko. Strach mię jakiś ogarnia, że aż włosy wstają na głowie i skóra cierpnie.
I wstrząsnąwszy się, i oglądając się z trwogą, wróciła do swego miejsca, usiadła i zakryła oczy obiema rękami.
Po chwili w sieniach dał się słyszeć głos wołający:
– Bartek! Bartek!
Magdalena porwała się z miejsca jakby przerażona i potem opamiętawszy się rzekła:
– Tfy! jaka ja głupia! Zlękłam się, jakby nie wiedzieć co się stało, a to już i mąż przyjechał.
Wtedy otwarły się drzwi i wszedł mężczyzna średniego wzrostu i silnie zbudowany, w czapce, okryty wyszarzanym płaszczem, pod którym widać było stary kożuch.
– Gdzież u diabła ten próżniak, żeby mi konia wyprzągł? – zapytał żonę, ocierając wąsy i strzepując czapkę.
– Posłałam go po owies i bułki do miasteczka – odpowiedziała żona.
– Na co?! – krzyknął mąż – Mogłaś się przecie domyśleć, że wiem, czego w domu nie ma, i za ostatni grosz kupię. Żeby pioruny zatrzasły te babskie rządy! Zawsze chcesz mieć więcej rozumu ode mnie. Daj mi kieliszek wódki , bom przeziąbł!
– No, no, nie hałasuj no tak, bo nie mą czego – od – powiedziała żona tonem mocnym i pewnym, a idąc do szafki i podając mężowi wódkę dodała: – Nie spadnie ci korona z głowy, że pójdziesz sam i konia wyprzężesz. Przyszliśmy do tego, że ja sama pomyje wynoszę, choć nie do tego się urodziłam, to i ty usługuj sobie sam, kiedyś siebie i mnie do takiej biedy przyprowadził. Diabeł cię wiedział, że masz za co kupić owsa, którego nie było, i że będziesz o tym pamiętał. Nie o jednym zapomniałeś i nie zrobiłeś, o czym trzeba było pamiętać i co trzeba było zrobić. To i teraz myślałam, że w tym kłopocie, za którym pojechałeś, zapomnisz także.
– Przestań już do licha – rzekł mąż, nad którym widać głos i siła moralna żony miała przewagę. – Rozterkotałaś się jak kołowrotek, a mnie teraz nie do sprzeczek, kiedym głodny i w utrapieniu, z którego diabli wiedzą, jak wyjdę.
– Więc nic nie wskórałeś, jak zawsze? – zapytała Magdalena.