Insulinooporność. I co dalej? - ebook
Insulinooporność. I co dalej? - ebook
Być może chorujesz i o tym wiesz. Być może chorujesz i o tym... nie wiesz
Insulinooporność należy do najsłabiej diagnozowanych chorób w Polsce, bo wiele jej objawów kładzie się na karb przemęczenia i stresu.
Anna Powierza, aktorka i autorka bestsellera Jak schudnąć, gdy dieta nie działa, przez przypadek dowiedziała się, że jest chora. Przez kilka lat, mimo dyscypliny i zdrowego stylu życia, nie mogła zgubić nadmiaru kilogramów. Po postawieniu diagnozy udało jej się to błyskawicznie. Odzyskała też energię i harmonię wewnętrzną. Dziś dzieli się swoim doświadczeniem i podpowiada, jak znaleźć odpowiedzi na pytania:
• Po czym poznać, że insulinooporność dotyczy także ciebie?
• Czym różni się od cukrzycy?
• Co jeść, a czego unikać? I czy te potrawy mogą być smaczne?
• Jak utrzymać wysoki poziom energii?
• Jakie codzienne nawyki zmienić? Czy już na zawsze?
Diagnoza insulinooporności to nie wyrok, a początek zmiany życia na lepsze!
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-545-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niski indeks glikemiczny, ograniczone węglowodany, całkowicie zrezygnuj z cukru – kołaczą Ci się w głowie uwagi lekarza. Ale co dalej? Masz całkowicie zmienić nawyki żywieniowe… Ale jak? Jak to zrobić, gdy wszystko brzmi jak czarna magia! Śniadanie bez chleba? Obiad bez ziemniaków? Wszyscy wychwalają kaszę jaglaną, ale jej też masz unikać?!
W pierwszym momencie diagnoza brzmiąca „insulinooporność” przewraca życie do góry nogami. Przeczy wszystkiemu, co wszyscy wokół mówią o jedzeniu, przeczy wskazaniom dietetyka, rodzina puka się w czoło… A Ty wstajesz rano, idziesz do lodówki… i nie wiesz, co masz zjeść. Śniadanie, obiad, kolacja, a najlepiej pięć posiłków dziennie! Ale jak, z czym i żeby jeszcze smakowało…?!Mam insulinooporność
Sylwia: Pani Aniu, przeczytałam książkę, zrobiłam badania i wyszła insulinooporność. I co dalej… Od czego zacząć… Mętlik w głowie…
Owszem. Moje życie również wywróciło się wtedy do góry nogami. Na początku byłam zdezorientowana, zdziwiona, przerażona. Zasady zdrowego żywienia, które stosowałam i uprawiałam od lat, nie są zdrowe? Nie są dla mnie? Mam je zmienić? Proszę uprzejmie, ale jak…
Dziś, po ponad czterech latach od zdiagnozowania tego schorzenia, mam się całkiem dobrze. Zmiany, które musiałam wprowadzić, okazały się zmianami zdecydowanie na lepsze!
Tak. Mam pewnego rodzaju dysfunkcję organizmu. Będę ją miała do końca życia. Ode mnie zależy, czy będzie ona w stanie remisji (uśpienia), czy też będzie dręczyć mnie i mój organizm, żeby wreszcie ewoluować i przerodzić się w regularną cukrzycę typu 2. Ode mnie zależy, czy będę szczęśliwa, pełna energii i zawsze uśmiechnięta, czy wręcz odwrotnie. Zawsze zmęczona, z nagłymi napadami frustracji, zdołowana, otyła, niezadowolona i smutna.
Osobiście wolę pierwszą wersję siebie. Z drugą musiałam żyć wiele miesięcy, ponad rok.
Chociaż…
Bardzo trudno jest mi zweryfikować, kiedy tak naprawdę insulinooporność wkradła się w moje życie. Patrząc wstecz, wydaje mi się, że pewne jej objawy zaczęłam zauważać u siebie, gdy miałam 25 lat. Wtedy oczywiście nie miałam pojęcia, że to insulinooporność. Myślałam, że zwykła starość. Mówi się przecież, że człowiek rośnie i rozwija się do 25. roku życia, potem już tylko zostaje starzenie się! U mnie by się to zgadzało. Wtedy zaczęłam obserwować u siebie pierwsze oznaki, że coś jest nie tak. Jak tyłam, tyłam głównie w talii. I w biuście, ale to akurat wtedy mi się podobało. Miałam problem, żeby zrzucać wagę. Chudłam bardzo powoli, chyba że przestawałam jeść węglowodany. Wtedy troszkę szybciej, ale i tak najwolniej, gdy porównam swoje osiągnięcia w tej dziedzinie do wyników wszystkich moich koleżanek! Działo się tak, pomimo tego, że zawsze uprawiałam jakieś sporty, one – nigdy.
– Masz genetyczne tendencje do tycia! – mówiła mi moja mama, która też zawsze miała brzuszek. Wierzyłam jej. Wtedy ani ona, ani ja, ani pewnie niewielu lekarzy zdawało sobie sprawę, że istnieje takie schorzenie jak insulinooporność i że nieleczone może się z czasem przerodzić w cukrzycę.
Chcąc uniknąć otyłości, na to, co jem, uważałam całe życie. Dietetyk co do grama wyliczał mi posiłki. Wyznaczał pory jedzenia i produkty, które mogę jeść. Ja się go słuchałam. Było mniej więcej dobrze, chociaż zawsze wyglądałam na pełną. Nie przeszkadzało mi to, bo w tym wielu upatruje naturalnego seksapilu.
Wszystko zepsuło się w ciąży. Utyłam 35 kilo. Urodziłam, myśląc, że lada moment dojdę do siebie i wrócę do mojej dawnej wagi. Nic z tego! Dietetyk podkręcał śrubę bardziej i bardziej, ja przestrzegałam każdej jego korekty w jadłospisie tak, jakby od tego miało zależeć moje życie. W pewnym sensie zależało przecież. Płakałam z bólu, ale ćwiczyłam. Waga ledwo drgała. Minął grubo ponad rok, zanim coś się zmieniło.
Dopiero po tym czasie moja choroba została zdiagnozowana i wdrożone zostało odpowiednie leczenie. Zdecydowanie zbyt długo to trwało. Dlatego powiedziałam sobie – nigdy więcej.
Nie chcę znów ważyć niemalże sto kilo i nie znosić siebie.
Kiedy potwierdziły się przypuszczenia, że to insulinooporność, podjęłam decyzję, że zmieniam wszystkie nawyki żywieniowe, styl życia. I od tamtego dnia uparcie i konsekwentnie się ich trzymam. Nie było łatwo. Ale…
W ten sposób żyję już od kilku lat i… ugryzłam się w język. Chciałam napisać „insulinooporność to najlepsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała”, ale to byłaby lekka przesada. Choroba nigdy nie jest najlepszą rzeczą. Ale zmiany, które wywołała, to już owszem. Zmieniłam moje życie, czuję się świetnie. Przede wszystkim mam nadzieję, że udało mi się uniknąć gorszego losu, jakim jest cukrzyca typu 2.
Tak. Pod tym względem moje życie zmieniło się na lepsze. Dochodzę do wniosku, że gdybym w zgodzie ze zdrowymi nawykami żyła wcześniej, miałabym się doskonale. O tyle lepiej, że nie miałabym insulinooporności i wiecznego topora nad głową, czy choroba się znów nie aktywizuje. Czy nie zmieni w cukrzycę? Czy następnym razem będę miała tyle sił do walki?
Jedyne, co mnie pociesza, to to, że moja córcia odpowiednio żyje, je, spędza czas od urodzenia. Być może te nawyki, o które ja musiałam walczyć i uczyć się ich z takim trudem, dla niej są codziennością i uratują jej zdrowie w przyszłości. Być może genetyczne uwarunkowanie do cukrzycy typu 2 (tak, ma ją niemalże cała moja rodzina!) zostanie powstrzymane. Może u mnie zakończy się na insulinooporności, a w przypadku mojej córki… Jest szansa, że pozostanie zdrowa i to zdrowie przeniesie na swoje dzieci, wnuki i kolejne pokolenia.
Nie poddaję się chorobie i mam do tego naprawdę sporą motywację.
„Dzieci i nastolatki, których matki przestrzegają pięciu zdrowych nawyków – m.in. stosują zbilansowaną dietę i regularnie ćwiczą – w znacznie mniejszym stopniu są zagrożone otyłością – wynika z amerykańskich badań opisanych w magazynie «BMJ»”1..
------------------------------------------------------------------------
1 Zdrowe nawyki matek – mniejsze ryzyko otyłości u dzieci, 06.07.2018, PAP, https://www.mp.pl/pediatria/aktualnosci/190345,zdrowe-nawyki-matek-mniejsze-ryzyko-otylosci-u-dzieci, .
Zdaniem bostońskich naukowców z Harvard T.H. Chan School of Public Health matki, które chcą mieć szczupłe dzieci, powinny ponadto utrzymywać właściwą wagę, unikać alkoholu i nie palić papierosów. Hm. Wydaje się proste. Gra jest warta świeczki, zwłaszcza dla insulinoopornych. Otyłość to pierwszy stopień do insulinooporności i cukrzycy.
Niezależnie od bostończyków, naukowcy z Harvardu obwieścili, że istnieje pięć nawyków, które mają wpływ na otyłość dzieci.
Są to:
przestrzeganie zdrowych nawyków żywieniowych,
aktywność fizyczna,
utrzymywanie właściwej wagi ciała,
umiarkowane picie alkoholu,
powstrzymywanie się od palenia papierosów.
Chyba nie ma co powątpiewać w wyniki badań płynące z dwóch różnych uczelni.
„Wnioski z badania mogą stanowić wzmocnienie dla rodzinnych strategii zapobiegania otyłości i pokazują, że wybory matek mogą mieć kluczowy wpływ na zdrowie dzieci”2.
------------------------------------------------------------------------
2 Tamże, .
Ja wybrałam. Według zasad zdrowego stylu życia będę postępować do moich ostatnich dni. Teraz wybór należy do Ciebie.
Na pocieszenie powiem, że im szybciej się pogodzisz z tym, że masz insulinooporność, im szybciej zaakceptujesz zmiany, tym szybciej poczujesz się lepiej!
Ten wybór wydaje się niby oczywisty. Jednoznaczny. Jednak sama doskonale wiem, ile trudu, wyrzeczeń, poświęceń wymaga wybranie właśnie tej drogi, drogi zdrowia.
Insulinooporność staje się coraz bardziej popularną chorobą.
Coraz więcej ludzi dowiaduje się, że ją ma. To postęp, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka lat temu była diagnozowana przez pojedynczych lekarzy. Nadal badania insulinooporności nie są standardem postępowania diagnostycznego, ale mam nadzieję, że powoli i to się zmieni.
Coraz więcej ludzi mówi o tej chorobie, szuka informacji, pyta. Na szczęście! To wymusza na specjalistach, by szukali odpowiedzi na nasze pytania, korygowali błędy w żywieniu i stylu życia. Wiedza o insulinooporności jest coraz bardziej powszechna, coraz więcej o niej wiadomo. Ci, którzy stają w obliczu insulinooporności, dowiadują się, że to nie koniec świata. Chociaż… w pewien sposób może jest. Kończy się stary sposób życia i wiele nawyków trzeba pożegnać na zawsze.
Na początku nie jest wcale łatwo. Trzeba w nowy sposób nauczyć się postrzegać jedzenie i to, jak się komponuje posiłki. Jeśli przeczytałaś moją pierwszą książkę pt. Jak schudnąć, gdy dieta nie działa, to wiesz dobrze, że nie tylko. Trzeba zacząć o siebie dbać, poświęcać sobie dużo czasu. Odstawić całkowicie cukier, żywność przetworzoną, za to jeść dużo warzyw i owoców, nauczyć się dobrze spać. Trzeba nauczyć się radzić sobie ze stresem. Banalnie proste zasady, o których każdy doskonale wie… i tylko z jakichś niewiadomych przyczyn wprowadzenie ich do codziennego życia nie jest wcale łatwe!
Ale… na pocieszenie powiem – że one naprawdę działają!
Mam na to najlepszy dowód. Moje własne życie.
To, jakie nieporównywalnie gorsze było przed… i nie mówię tu o tym, kiedy już zapadłam na moją chorobę. Znacznie wcześniej, kiedy byłam młoda i piękna, więc zdawałoby się – silna i zdrowa, tak naprawdę czułam się znacznie, znacznie gorzej. Miałam mniej energii, moje hormony buzowały i zdarzały mi się ataki wściekłości albo wielkiego smutku. Wydawało mi się, że to jest normalne. Dziś wiem, że zły styl życia powodował, że tak naprawdę kompletnie nie miałam nad niczym kontroli. Ani nad swoimi emocjami, ani nad sobą, ani tak naprawdę nad własnym życiem.
Teraz…?
Mam spokój zen. Lubię siebie, lubi mnie wszechświat, ja lubię wszechświat.
Nie może być piękniej.
To naprawdę w taki sposób działa.
Wiem to jeszcze z innego źródła. Od Was.
Minął niemalże rok od wydania książki Jak schudnąć, gdy dieta nie działa, a reakcje na nią przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Dostałam od Was całe mnóstwo wiadomości, dziesiątki, setki! Po dziś dzień przychodzą informacje, że komuś poprawiło się życie! Że wyszedł z dołka! Wprowadził zmiany w swoim życiu i jest mu lepiej. Że chudnie, zaczyna się sobie podobać, nie czuje się kompletnie bezradnie, wierzy w siebie, lubi, rodzina zauważa zmiany! Same pozytywne reakcje! Żadna negatywna do mnie nie dotarła. Miałam jedną neutralną, od osoby, która spodziewała się, że podam informację o lekach, które zostały mi przepisane, a które powinno się zażywać podczas choroby. Tych informacji udzielić nie mogę. Nie jestem lekarzem i nie mam uprawnień ani tym bardziej wiedzy, co należy łykać i w jakiej ilości.
Natomiast większość pisała tak:
Katarzyna: Witam. Pozwoliłam sobie napisać pod wpływem emocji po przeczytaniu Pani książki. Czytając ją, miałam wrażenie, że czytam o sobie. Książka jest rewelacyjna. W 8 tygodni, stosując się do wszystkich zasad, schudłam 6 kg, poziom insuliny we krwi znacznie spadł i najprawdopodobniej moje leczenie insulinooporności zakończy się wyłącznie dietą bez leczenia farmakologicznego. Pozdrawiam serdecznie oraz dziękuję, że podzieliła się Pani czymś, co może pomóc wielu takim osobom jak ja.
Magdalena: Jestem zachwycona książką „Jak schudnąć, gdy dieta nie działa”. Książka naprawdę zmienia myślenie nie tylko o odchudzaniu, ale przede wszystkim o zdrowiu.
Monika: Pani Aniu! Przeczytałam Pani książkę, bo pomogła mojej koleżance. Mnie też w badaniach wyszła insulinooporność. Gdyby nie Pani, pewnie nadal bym tyła i się głodziła na zmianę, nie wiedząc, co się dzieje! Stosuję się do zaleceń i chudnę!
Agnieszka: Dziękuję za dobrą lekturę. Ja już byłam u 4 dietetyków. Próbuję wszystkiego. (…) Pani książka chodzi za mną po mieszkaniu i wychodzimy razem na miasto. Pozdrawiam, Agnieszka.
Justyna: Witam serdecznie, jestem pod ogromnym wrażeniem napisanej przez Panią książki. Od 6 lat po ciąży zmagam się z niedoczynnością tarczycy oraz insulinoopornością i tak jak Pani ćwiczę 4 razy w tygodniu, dietę mam 1400–1500 kalorii i mój dietetyk ciągle powtarza, że się nie przykładam i tyle mi wystarcza. Od lekarza do lekarza i nic. A ja czuję się jak balon.
Pani Katarzyno, Magdaleno, Moniko, Agnieszko, Justyno… Tych imion mogę tu wymieniać wiele, wiele więcej. Każdej z Pań bardzo dziękuję! Nie będę się rozpisywać, jak miło mi się zrobiło, gdy dostawałam takie wiadomości! Powiem krótko: wszystkie, co do jednej, nieprzespane noce, które poświęciłam na pisanie tej książki, cały ogromny wysiłek, właśnie w takich momentach został wynagrodzony. Dziękuję!CO SIĘ U MNIE ZMIENIŁO, ODKĄD WIEM, ŻE MAM INSULINOOPORNOŚĆ?
Życie pędzi. Moja córka ma już ponad cztery lata. Pływa w basenie, na występach recytuje wierszyki i śpiewa piosenki. Ma swoje zdanie i nie obawia się go wyrażać. Jestem z niej bardzo dumna, ze wszystkich postępów, jakie robi. Bardzo ją kocham. Jest moim słońcem, radością, szczęściem!
Największą dumą, czymś, co napełnia mnie dużym spokojem, jest jednak to, że… je warzywa. Jako jedno z niewielu dzieci, jakie znam, moja córka prosi o dokładkę surówki. Mówi, że uwielbia kalafior i brokuł. Zje sałatę i powie, że pyszne. Prędzej sięgnie po pomidora niż po bułkę. Nie wiem, czy właśnie tak wyglądałoby jej życie, gdyby nie moja insulinooporność i niesamowita determinacja, by zrzucić wagę i wrócić do pełnego zdrowia. Ale to właśnie dzięki temu moja córeczka od urodzenia patrzy i obserwuje, co robię i jak się odżywiam. I robi dokładnie to samo!
Poza tym… zawsze jest uśmiechnięta.
Mam nadzieję, że tak będzie do końca jej długiego, zdrowego życia.
Gdy siadałam do napisania tej książki, długo zastanawiałam się, co jeszcze zmieniło się w moim życiu. Jak teraz ono wygląda – życie z insulinoopornością.
Jeśli czytałaś moją pierwszą książkę, wiesz doskonale, w jakich okolicznościach podjęłam walkę z chorobą. Dlatego możesz odpuścić sobie kilka następnych akapitów.
Jeśli nie znasz tej historii, to gdy sięgniesz do pierwszej części, dowiesz się, że mimo tego, że jestem popularna, wcale nie było mi łatwo!
Ważyłam niemalże sto kilo, miałam maleńkie dziecko, rozpadł się mój wieloletni związek, a relacja z moim byłym partnerem… Nie ukrywajmy, nie byliśmy w stanie być obok siebie przez pięć sekund, by nie wybuchła awantura. Nie miałam pracy, nie miałam pieniędzy, w nocy nie mogłam spać, bo tak bolał mnie nadmiernie obciążony kręgosłup, a na dodatek stres powodował, że cierpiałam na bezsenność. Nie znosiłam siebie, swojego widoku i najchętniej zakopałabym się pod ziemię albo – w najlepszym wypadku! – nie wychodziłabym z piwnicy. Tak, to był stan depresyjny. Jedyne, co wtedy miałam na sto procent i w nadmiarze, to ciągle i na każdym kroku fatalne samopoczucie.
I wtedy, w tamtym stanie, wiedziałam jedno. Muszę zrobić porządek ze swoim organizmem, ze sobą. Inaczej się nie pozbieram i nie poukładam swojego życia na nowo. Po ponad roku od urodzenia dziecka i stwierdzenia, że coś jest nie tak, udało mi się doprowadzić do postawienia właściwej diagnozy. Zaczęłam przyjmować leki, zmieniłam nawyki, nie tylko żywieniowe.
Z upartą, maniacką konsekwencją trzymałam się kilku prostych zasad. Jedzenie. Ruch. Sen i stres. Cokolwiek by się nie działo, jak bardzo by się nie chciało i cokolwiek by mi (albo innym! Inni i ich poglądy na odchudzanie, to dopiero był spory problem!) się nie wydawało. Jadłam regularnie i tylko to, co jest wskazane dla insulinoopornych. Jeździłam konno, gimnastykowałam się codziennie… ale w moim przypadku ważne było to, bym nie robiła tego zbyt dużo. Każdego dnia 35–45 minut wystarczy. Ja starałam się nie ćwiczyć dłużej niż półtorej godziny dziennie. Przeznaczyłam na sen osiem godzin na dobę, i pomimo tego, że nie mogłam, konsekwentnie w nocy starałam się spać. Nawet, jeśli na początku to oznaczało, że leżę uparcie z zamkniętymi oczami. Stosowałam techniki oddechowe – relaksacyjne, uparłam się na pozytywne myślenie i przestałam się zastanawiać „a co będzie, gdy…?”.
Jak moje życie wygląda dzisiaj?
Wszystkie wprowadzone zmiany działają jak automat.
Jem i już nawet nie zastanawiam się, co i jak. Śpię jak suseł, spróbujcie mnie obudzić przed upływem ośmiu godzin! Cieszę się nawet najprostszymi rzeczami. Przestałam się zamartwiać tym, co może się kiedyś tam zdarzyć… ale wcale nie musi. Jak jest jakiś problem w moim życiu… to też się nie zamartwiam. Po prostu go rozwiązuję.
Wyniki badań (badam się jeszcze na wszelki wypadek, regularnie) mam perfekcyjne.
Wróciłam do serialu, moja rola jest w tej chwili bardzo rozbudowana. Gram w teatrze – spełniło się moje wielkie marzenie! Jestem ambasadorką samochodu marki Ssang-Yong. Współpracuję z wieloma firmami, które chcą, bym je reprezentowała. Nie narzekam na brak pracy, wręcz odwrotnie. Są momenty, że nie mogę się od niej opędzić… i nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo jestem za to wdzięczna! Gdy zdarza mi się teraz bezsenna noc, to tylko dlatego, że muszę napisać jakiś nadprogramowy artykuł, wywiad albo… teraz tę książkę. Pomimo tego, że oczy mi się kleją i usypiam nad komputerem – jestem wdzięczna! Głodne lata dały mi mocno w kość i mam nadzieję, że się już nie powtórzą.
Z moim byłym… Mamy naprawdę dobrą relację. Co ważniejsze – nie kłócimy się wcale, a nierzadko mamy odmienne zdanie co do wychowania naszego dziecka. Dzieje się tak dlatego, że ja bardzo się uspokoiłam. Trudno mnie zdenerwować i nawet jemu się nie udaje mnie naprawdę rozwścieczyć!
Jak waga? Z ręką na sercu, po kilku latach testów potwierdzam: to wszystko działa. Nie mam jo-jo, a gospodarka hormonalna jest w jak najlepszej formie. To nie wszystko. Schudłam jakąś nieprawdopodobną ilość kilogramów, a skóra nigdzie mi nie wisi, nie ma jej za dużo, nie żyje swoim życiem. Nie muszę myśleć o operacjach plastycznych, a to wielka ulga… Przede wszystkim dla portfela. Poza tym… nie mam cellulitu. Zero. Nic. Serio i naprawdę; a nie używam żadnych kremów ani nie robiłam żadnych zabiegów. Na studiach miałam ciało w gorszym stanie niż teraz… no ale wtedy naprawdę fatalnie się odżywiałam ; -)
Ale to nie wszystko. W moim życiu zmieniło się wiele więcej!
Już podczas mojej walki, całych tych zmagań to sobie uświadomiłam – walka o kilogramy i wygląd to rzecz mniej istotna, sprawa wtórna.
Tak naprawdę walczyłam o zdrowie. O to, by mieć siłę i chęć do życia. By wrócić do pracy, by być dobrą mamą, by ułożyć sobie życie prywatne. By mieć energię, być znów spełnioną. I… udało mi się. Wygrałam. Wygrałam to wszystko. Wygrałam SZCZĘŚCIE.
Od kiedy zaczęłam wygrywać z moją chorobą i od kiedy zaczęły być widoczne pierwsze efekty, ludzie zaczęli zadawać mi ciągle te same pytania.
– Skąd Ty masz tyle energii? – pytają mnie znajomi.
To prawda. Cały czas działam na wysokich obrotach! I nic nie umiem (nawet nie chcę!) na to poradzić! Jest mnie wszędzie pełno, chce mi się działać, ruszać się, żyć! Dosłownie – jakbym miała skrzydła u ramion.
Na przykład w ostatnią sobotę. Wstałam rano, pobawiłam się chwilę z moją córcią, potem popędziłam wziąć udział w zawodach konnych (był to dla mnie olbrzymi stres, bo to pierwsza taka wyprawa z moim koniem! Ale opłacało się stresować i ryzykować! Poszło nam świetnie, a zabawa była pierwsza klasa!). Wracałam dzikim pędem, żeby zrobić pyszniutki i zdrowiutki obiad i zdążyć jeszcze pójść z Helenką na basen (ale tłumy!). Gdy Helenka oglądała bajkę i już prawie usypiała, mój dzień się wcale nie skończył. Wzięłam prysznic, utuliłam córcię do snu, pomachałam niani i popędziłam na… babski wieczór! Zabawa była do środka nocy, nie za późno, byleby zaliczyć chociaż siedem… wystarczy sześć… no dobrze. Tym razem i pięć wystarczy (no, po taaaakim wieczorze z przyjaciółkami nie mogło być inaczej!) godzin snu, rano Helenkę zabrał tata, a ja do samochodu (nie, nie piłam alkoholu, więc bez obaw!) i pod Ostródę, na zajęcia z dzieciakami. Wróciłam prosto na plac zabaw, Helenka huśtać by się chciała do zmroku. Tym razem, gdy usnęła, zmogło i mnie. W poniedziałek już o szóstej rano musiałam się zerwać do pracy, potem uśpić Helenkę i jeszcze co nieco napisać, bo terminy gonią. Jutro od rana zdjęcia do serialu, ale po nagraniach jeszcze może uda mi się podjechać i wsiąść na konia? Potem będzie już późno, więc z placu zabaw z Helen nici. Gdy już zaśnie, zwyczajowo będę pisać, a na koniec i ja pójdę spać.
I tak jest codziennie. Wstaję rano z łóżka i zwalniam tempo dopiero wtedy, gdy wieczorem kładę się obok mojej córeczki, by zanim zaśnie, jeszcze choć chwilkę pogadać o tym, jak minął dzień.
Wstaję rano i nie mogę doczekać się tego, co nadejdzie w ciągu dnia!
Pracy, zabawy z moim dzieckiem, wizyty w stajni, spotkania z przyjaciółką… Tyle się dzieje, że czasem nie nadążam… ale uwielbiam to!
Ale – co ważniejsze – mam ochotę i siłę na wszystko, na nowe wyzwania, na stare sprawy.
NA ŻYCIE MAM OCHOTĘ, by się nim cieszyć i czerpać pełnymi garściami. Serio i nie ściemniam!
– Ty ciągle się uśmiechasz! – mówią do mnie i znajomi, i obcy. To prawda! No gęba mi się sama wciąż cieszy. Pomimo trudności, które są ciągle. Zawsze i na każdym kroku każdemu zdarzają się przecież jakieś przykre rzeczy. Ale, pomimo, albo może i dzięki temu… świat jest naprawdę piękny!
Myślę czasami o tym, że może powinnam się uspokoić i uśmiechać mniej.
W poradnikach urody kosmetyczki sugerują, że od tego robią się zmarszczki.
Poza tym moi nieliczni hejterzy zarzucają mi, że ciągle na każdym zdjęciu wrzucanym do mediów społecznościowych niezmiennie się śmieję. Twierdzą, że to niemożliwe. To nienaturalne wręcz, żeby się tyle śmiać! Specjalnie dla nich wrzuciłam więc na Facebooka kilka pozowanych, takich bez uśmiechu fotek. Nie dość, że trudno je było zrobić, to jeszcze cała reszta była szczerze zaniepokojona, że u mnie dzieje się coś nie tak! Nic dziwnego. Patrząc na te zdjęcia, sama czułam się dziwnie!
Dowiedziałam się też ostatnio, że już jakiś czas temu niektórzy fotografowie założyli się między sobą, komu wreszcie na jakimś evencie uda się zrobić mi zdjęcie bez uśmiechu. Na razie 1:0 dla mnie. Nic na to nie poradzę! Radośnie mi w duszy, więc spontanicznie uśmiecham się cały czas! A odkąd wiem o tym zakładzie… idę na event i sama do siebie chichoczę!
– W ogóle się nie denerwujesz! – mówią do mnie ze zdziwieniem ci, którzy ze mną pracują. W moim zawodzie, gdy kilkanaście do kilkudziesięciu osób pracuje ze sobą, często gęsto w trudnych warunkach, przy niesprzyjającej pogodzie, nawet najlepszym sprzęcie, który może okazać się zawodny i w wiecznej presji czasowej, konflikty i spięcia na planie to nierzadkość. Natomiast dla mnie… Teraz praktycznie żadna sytuacja nie podnosi mi ciśnienia!
Czy w pracy, czy w domu. W domu też są przecież sytuacje wysoce strategiczne.
Zima.
Godzina 7:36.
Za 24 minuty muszę być już w garderobie na planie, a wszędzie korki…, no i wiadomo, po drodze muszę jeszcze zostawić Helen w przedszkolu. Każda matka doskonale wie, że to nie przelewki! Liczy się każda sekunda!
Ale nie jest źle, bo dziecko ubrane, rajstopki mocno naciągnięte, kombinezonik zapięty pod szyję, szaliczek zamotany, kończę wiązać drugiego butka, wstaję, otwieram drzwi wejściowe i w tym momencie słyszę…
– Mamo, kupa!
Tak. To test, który przechodzi każdy rodzic. To moment, kiedy mimo zimy czujesz uderzenie gorąca, słabość, miękną ci nogi… Jednak takiej sytuacji nijak nie da się zignorować.
W okamgnieniu zatrzaskuję drzwi, ściągam szaliczek, kombinezon, butki, rajstopki z Helenki zdzieram w locie, biegnąc już z nią na rękach do łazienki. Ryzykiem jest to, że coś się może podrzeć, ale na Boga! Jest już 7:38!
Wreszcie Helenka siedzi na kibelku. Czekamy.
– Już? – pytam wreszcie, ponaglona cykaniem zegarka.
– Nie – stęka moje dziecko. – Chyba jednak mi się nie chce.
Tak. To moment, kiedy krew odpływa z twarzy i ma się ochotę zjeść żywcem własne dziecko!
– Zakładaj majty – zamiast tego odpowiadam spokojnie. Na twarzy mam, zdaje się, coś na kształt uśmiechu. Pomimo tego, że krople potu ściekają mi z czoła, a żyłka niebezpiecznie pulsuje.
Ale zen. Zen mam w głowie i w sercu!
POWAŻNIE! Mam oceany cierpliwości, morza spokoju, spóźnię się do pracy – bywa i tak! Z nieznikającym uśmiechem naciągamy znów rajstopki, kombinezonik i inne części garderoby, służące do tego, by zimą zadręczyć rodzica tak, aby przy minus dwudziestu stróżki potu ciekły mu po czole.
A wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze?
Całe życie myślałam, że jestem choleryczką.
Tymczasem okazuje się, że zupełnie nie! Nie pamiętam, jak było we wczesnym dzieciństwie, ale odkąd zrobiłam porządek z hormonami, odkąd wiodę zdrowy styl życia… wiem już, że nią nie jestem!
Co z tego wynika?
Mam cierpliwość do mojego dziecka. Ma już ponad cztery lata, a może w sumie ze trzy razy na nią nakrzyczałam. Więcej naprawdę nie było potrzeby! Dzięki temu moje dziecko jest ciągle uśmiechnięte, radosne i pogodne – czy można chcieć czegoś więcej?
Mam cierpliwość w pracy. Ludzie lubią ze mną pracować, bo nie stwarzam problemów, jest miło, łatwo, przyjemnie. Efekt? Propozycji pracy mam coraz więcej!
Odkąd jestem uśmiechnięta i pełna energii, ludzie lubią moje towarzystwo. Lgną do mnie, szukają kontaktu, okazji do spotkania czy rozmowy. Co więcej – faceci na mnie lecą! Podobam się im. A spójrzmy prawdzie w oczy: która kobieta nie lubi robić wrażenia na płci przeciwnej?! Dzięki temu skrzydła rosną i uśmiech gości na twarzy jeszcze częściej!
Insulinooporność, to wszystko, o co musiałam walczyć, wszystko, co musiałam zmienić, zdrowe nawyki, które musiałam nabyć, sprawiły, że dziś, po wielu latach od zdiagnozowania choroby, jaką jest insulinooporność, nadal nie dość, że mam całkiem fajną figurę, to jeszcze ważniejsze jest to, że JESTEM SPEŁNIONA.
Nawet nie wiedziałam, że walcząc z kilogramami, walczę tak naprawdę o szczęście. Udało mi się to. Opowiadając o mojej chorobie, o tym, jak zrzuciłam ponad 35 kilogramów, jednocześnie opowiadałam, jak być szczęśliwym! Znalazłam na to receptę.
Najgorsze, że odpowiedź na to można zmieścić w dwóch słowach: być zdrowym.
Bo zdrowie, mimo tego, że brzmi to tak banalnie, to to wszystko tak daje. Jak to się mówi – człowiek jest w stanie uwierzyć w najbardziej wymyślne kłamstwo, a nijak nie jest w stanie pogodzić się z prawdą.
Jeżeli w nią uwierzysz, jeżeli się z nią pogodzisz, jakkolwiek by nie była banalna… cóż.
Będziesz zdrowa, pełna energii, szczęśliwa.
To wszystko zależy od Ciebie.DLACZEGO TO PISZĘ?
Impulsem do napisania pierwszej książki były niezliczone wiadomości od dziewczyn, które były w identycznej sytuacji jak ja.
Utyłam w ciąży ponad 35 kilogramów. Ważyłam niemalże sto kilo. Nie żartuję – byłam szersza niż wyższa i nie chodziłam, tylko się turlałam. Póki byłam w ciąży, nie ruszało mnie to. Oszołomiona gigantyczną ilością oksytocyny myślałam „łatwo przyszło, łatwo pójdzie” i zajmowałam się głównie tym, żeby mojej córeczce niczego nie brakowało. Potem urodziłam, zabrałam się za dietę oraz ruch i byłam przekonana, że za kilka miesięcy będę miała figurę lepszą niż przed ciążą.
Nigdy w życiu się chyba tak boleśnie nie pomyliłam!
Przy drakońskiej diecie, gdzie alarm w telefonie wyznaczał mi pory posiłków, a ja ze skrupulatnością farmaceuty odliczałam gramy, które mogę zjeść, po roku wyrzeczeń, bólu, zaciskania zębów schudłam najwyżej kilka kilo!
Po roku walki. Kilka.
W jednym miesiącu chudłam nawet i półtora kilo, aby w następnym nie wiedzieć od czego – od powietrza niemalże! – przytyć dwa. Obcinałam więc kolejne gramy z dozwolonego posiłku, cieszyłam się z najmniejszego sukcesu i każde pół kilograma utraty wagi było powodem do wielkiej dumy. Jednak coraz większą miałam pewność, że ze mną – z moim organizmem! – dzieje się coś nie tak. Przeczytałam niemalże wszystko na temat diety, funkcjonowania organizmu, chudnięcia, odżywiania się. Wszystko, co można było dostać na polskim rynku, w internecie i na portalach dla lekarzy.
Powoli zdobywałam pewność – insulinooporność.
Na szczęście wreszcie trafił się doktor, który to u mnie zdiagnozował. Przebadał mnie gruntownie. Dostałam leki. Zaczęłam jeść w sposób dedykowany tej chorobie.
I nagle się okazało, że chudnę. Bez łaski. Bez wysiłku, niemalże. Nie licząc gramów, nie licząc minut od i do posiłku. Jedząc regularnie trzy, ale teraz – posypuję głowę popiołem! – teraz jem i pięć razy dziennie.
Gdy opanowałam sytuację, waga powoli, ale nieuchronnie zaczęła spadać. Wtedy zaczęłam dzielić się tym doświadczeniem w mediach.
Nie miałam wyjścia! Wszyscy chcieli wiedzieć, dlaczego dziewczyna z rozmiarem 36 nagle zmieniła się w hipopotama!
Pamiętam ten moment, kiedy pierwszy raz, pokonując wstyd, opowiadałam o tym w Pytaniu na Śniadanie. Rany. Dobrze, że miałam wtedy naprawdę mocny makijaż. Siedziałam czerwona jak piwonia, nawet stopy miałam czerwone. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Opowiadałam o mojej walce. O tym, że mam chorą tarczycę i insulinooporność, że przez rok waga niemalże nie drgnęła, ale chcę, muszę schudnąć i stanę na głowie, by się to udało.
Wierzyłam wtedy z całą mocą, że tak się stanie. Ale z drugiej strony wiedziałam, jak to wygląda. Gruba baba, która opowiada, że chce schudnąć – też mi nowość! Która nie chce? Ilu się udaje? Dotknęła mnie już wtedy presja, z jaką spotykają się grube osoby: sama jest sobie winna. Żre, to ma. Niech przestanie jeść, to od razu schudnie. Dieta MŻ, znacie to?
No właśnie.
Dlatego ja, siedząc wtedy w telewizji, opowiadając o swoim problemie, spodziewałam się co najwyżej hejtu.
I wtedy drugi raz się pomyliłam.
Dostałam wtedy bardzo dużo wsparcia. I wtedy, i później zaczęły do mnie przychodzić niesamowite wiadomości. Obcy ludzie pisali, że trzymają za mnie kciuki, że na pewno mi się uda. To było niesamowite! Czytałam je, łzy szczęścia płynęły mi po policzkach i czułam coraz większą siłę.
Dziękowałam za to wsparcie, dziękuję po dziś dzień.
Chudłam. W miarę tego, jak znikały kilogramy, dostawałam również inne wiadomości.
Najpierw jedna wiadomość na kilka dni. Potem jedna dziennie. Potem po kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt!
Pisały dziewczyny, które były w takiej samej sytuacji jak ja.
Na diecie, ćwiczące. Załamane. Bo mimo wysiłku nie chudły. Wręcz tyły. Każda miała dokładnie takie samo wrażenie, jak ja: od powietrza.
Odpisywałam każdej, bo pamiętałam, jak to było, gdy sama odbijałam się od lekarza do lekarza i nikt nie umiał mi pomóc.
Niestety, wkrótce się okazało, że nie jestem w stanie odpisać na każdą wiadomość, bo jest ich za dużo.
Wtedy pomyślałam, że może lepiej byłoby nie odpisywać po kilka lakonicznych zdań, tylko zebrać całą wiedzę, którą w międzyczasie zdobyłam, i wydać to w jednej, wspólnej książce.
Pisałam po nocach, bo za dnia borykałam się z problemami macierzyństwa, dnia codziennego i pracy. Nie dosypiałam, słaniałam się na nogach, ale zawsze, gdy kleiły mi się oczy ze zmęczenia i miałam już naprawdę dość, myślałam sobie o tym ogromnym wsparciu, które dostawałam nieustannie od obcych ludzi. Myślałam, że skoro go tyle dostaję, to moim obowiązkiem jest napisać książkę i całą zdobytą wiedzę, doświadczenie, przekazać dalej. Słaniając się ze zmęczenia, myślałam sobie, że jeżeli moja praca pomoże choć jednej dziewczynie w podobnej sytuacji, to jest warta wszelkich poświęceń.
I wiecie, co się okazało?
Była!
Odzew przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
Dziesiątki, setki – już śmiało mogę mówić – tysiące kobiet zmieniło swoje życie dzięki tamtej książce. Co najważniejsze – uwierzyło, że da się to zrobić.
Poszły do lekarza, jeśli trzeba było, to po kilka razy, aż wreszcie znalazły takiego, który je przebadał.
Zaczęły zmieniać nawyki żywieniowe, wyrzuciły z jadłospisu cukier i żywność przetworzoną, za to zaczęły jeść warzywa i owoce. Zaczęły dbać o to, jak śpią, i próbować radzić sobie ze stresem.
Skąd to wiem?
Z dziesiątek, setek wiadomości, które dostaję.
Serce mi rośnie za każdym razem, gdy któraś z czytelniczek pisze do mnie, że dzięki mojej książce jej się udało. Dziękuję za te wiadomości, dziękuję, że chciałyście się ze mną podzielić swoimi zmaganiami, sukcesami, a czasem również porażkami. Doskonale wiem, jaka to trudna droga, dlatego gratuluję i szczerze cieszę się z sukcesu każdej jednej dziewczyny.
Nieustannie, dzień po dniu – trzymam za Was kciuki!
Walka nie jest łatwa, pokusy czyhają na każdym kroku… wiem to dobrze sama po sobie.
Ale…
No bo wiadomo, że w każdej historii jest jakieś ale…
Jeśli sądziłam, że napiszę książkę i dzięki temu nie będę musiała odpisywać już na ogromną ilość spływających do mnie wiadomości, po raz kolejny się pomyliłam.
Poza wiadomościami o Waszych sukcesach i zmianach w życiu, otrzymuję ogromną ilość pytań typu: mam insulinooporność i co dalej?
Sama dobrze pamiętam tę sytuację.
Doktor lakonicznie zlecił – dużo warzyw i owoców o niskim indeksie glikemicznym, ograniczyć węglowodany.
Świetnie. Tylko, co to znaczy?
No i… jak to zrobić?
Dlatego doskonale rozumiem Wasze pytania. Byłam w identycznej sytuacji i dojście do tego, co i jak mam jeść, zajęło mi trochę czasu. I dlatego znów mnie podkorciło… Czy nie lepiej, zamiast kilku lakonicznych zdań, napisać większą całość, gdzie zamieszczę odpowiedzi na wszystkie nurtujące Was w tej sprawie pytania…
Odpowiem, co to są węglowodany, niski indeks glikemiczny oraz co pogłębia insulinooporność, a co pomaga jej uniknąć.
Napiszę, co jeść.Insulinooporność. Co to w ogóle jest i jak ją rozpoznać?
Justyna: Dziękuję! Nie mogłam schudnąć, przeszłam tyle diet, jak coś chudłam potem i tak tyłam. Za Pani radą poszłam do lekarza, mam insulinooporność. Wierzę, że dzięki Pani książce też mi się uda i schudnę.
Na początek trochę statystyki. Smutnej statystyki.
Szacuje się, że na świecie rocznie z powodu cukrzycy umiera 5 milionów osób. Czyli państwo o takiej populacji jak Norwegia znika z powierzchni ziemi.
Według statystyk w 2015 roku 415 milionów osób dorosłych miało zdiagnozowaną cukrzycę. Biorąc pod uwagę prawdziwą epidemię tej choroby, oblicza się, że w roku 2040 liczba ta wzrośnie do 642 milionów.
Oznacza to, że w tej chwili co 11 dorosły jest chory na cukrzycę. Za kilka lat będzie to co dziesiąta osoba.
Jak myślisz sobie, że nie jest tak źle, to się mylisz.
Około jedna trzecia chorych dorosłych nawet nie wie, że ma cukrzycę!
A jak to wygląda w Polsce?
Według raportu z 2018 Cukrzyca. Gdzie jesteśmy? Dokąd zmierzamy? sporządzonego przez Instytut Ochrony Zdrowia, około 21 500 dorosłych umiera na cukrzycę. Mniej więcej, bo wiele śmierci wynika z powikłań cukrzycy i chorób jej towarzyszących, a to nie jest uwzględnione w tych wyliczeniach. Ta liczba jest dużo większa niż, dajmy na to, liczba umierających kobiet na raka piersi.
W 2015 roku zdiagnozowanych chorych było ponad 3 miliony. To tak, jakby chorowała cała Warszawa, Kraków, a do tego jeszcze Wrocław. Aż 8% dorosłej populacji. Szacuje się, że w 2040 roku ta liczba zwiększy się do 4 milionów – dojdzie Poznań i może jeszcze Gdynia. Liczba zdiagnozowanych osób wzrośnie do 11% populacji. Z czego – przypomnę – do 30% chorych nawet nie wie, że choruje!
Dlaczego o tym piszę?
Z tego powodu, że insulinooporność jest chorobą, która bardzo często poprzedza cukrzycę typu 2. Nieleczona może właśnie doprowadzić do tej choroby, ale również wieszczy wiele innych kłopotów. Postępowanie w leczeniu, profilaktyce insulinooporności jest identyczne jak w cukrzycy typu 2. Jedziemy na jednym wózku, kochani cukrzycy!
Z jedną różnicą – cukrzyca jest chorobą diagnozowaną w dość prosty sposób i w większej mierze leczoną.
Insulinooporność cały czas w dużym stopniu wymyka się uwadze lekarzy.
„Liczba osób w naszym kraju ze stanem przedcukrzycowym, który jest bardzo silnym czynnikiem ryzyka rozwoju cukrzycy typu 2, jest podobna lub nawet wyższa od liczby osób z cukrzycą”3.
------------------------------------------------------------------------
3 A. Cichocka, Ile węglowodanów w diecie osób z cukrzycą typu 2?, 13.11.2017, https://ncez.pl/choroba-a-dieta/cukrzyca-i-insulinoopornosc/ile-weglowodanow-w-diecie-osob-z-cukrzyca-typu-2-, .
Wymyka się uwadze również samych pacjentów. Większość – tak jak ja! – nie ma pojęcia, że w ogóle ma insulinooporność. Fakt, że nie może schudnąć, kojarzy prędzej z tym, że ma genetyczne uwarunkowania do otyłości (a bo mama jest otyła, babcia, siostra), a bo czasem podjada coś słodkiego, a bo się nie rusza.
Wszystko prawda. Z tą różnicą, że człowiek zdrowy bardzo często robi dokładnie to samo, a nie jest otyły. Człowiek otyły bardzo często uważa na to, co je, a tyje i tak.
Jak często zwracają uwagę sami chorzy, w tym również i ja: miałam odczucie, że tyję niemalże od powietrza!
Dużo jest też historii podobnych do mojej. Wiele dziewczyn latami, za pomocą wielu wyrzeczeń, restrykcyjnych diet i głodówek oraz bardzo intensywnego uprawiania sportu utrzymuje, co prawda, dobrą sylwetkę, ale kosztem zaburzeń metabolizmu. Wystarczy katalizator w postaci ciąży i mleko się wylewa. W nieopanowany sposób się tyje, potem bez wsparcia lekarza i leków nie można schudnąć.
Zaburzenia metaboliczne to również plaga wśród sportsmenek. Ogromny wysiłek fizyczny, bardzo często wsparty fatalną dietą… i do zaburzeń metabolicznych jeden krok. Insulinooporność przy tym to dopiero początek schodów, zaledwie pierwszy stopień. Dużo gorszą przypadłością jest na przykład zespół policystycznych jajników, którego konsekwencją może być dla kobiety bezpłodność.
Bardzo dużo dziewczyn pisało do mnie, że im też wreszcie ktoś zdiagnozował insulinooporność. Po 2, 6, rekordzistka napisała, że po 12 latach od momentu, gdy bardzo dużo utyły w ciąży i nijak nie mogły schudnąć! Z jednej strony to bardzo przykre, że aż tyle lat musiały czekać na pomoc. Z drugiej… chwała Bogu, że ją w ogóle w życiu otrzymały!
Insulinooporność to nie tylko problem związany z otyłością i faktem, że za nic nie można zrzucić niechcianych kilogramów. To również stany depresyjne, niestabilność emocjonalna, złe samopoczucie, bezsenność, zmęczenie i brak energii. Przeżyłam, szczerze wam powiem – nic przyjemnego!
Jednak dość straszenia, czarnowidztwa i siania złej energii!
Jeśli masz tę książkę w rękach, to z bardzo dużym prawdopodobieństwem masz już zdiagnozowaną insulinooporność.
Ale może się też tak zdarzyć, że dopiero ją u siebie podejrzewasz. Masz kłopot ze zrzuceniem wagi i szukasz pomysłu, co z tym zrobić?KIEDY ZGŁOSIĆ SIĘ DO LEKARZA?
Jeżeli w krótkim czasie bardzo utyłaś.
Masz problem ze zrzuceniem wagi, pomimo diety i ruchu minimum 30 minut dziennie nie chudniesz.
Masz wrażenie, że tyjesz niemalże od powietrza.
Jesteś ciągle zmęczona i bez energii.
Po posiłku chce ci się spać, jesteś senna.
Tracisz koncentrację, masz osłabioną pamięć, ciężko ci się skupić.
Po posiłku masz ochotę na coś słodkiego.
Masz co jakiś czas nieopanowany głód na coś słodkiego.
Wypadają ci włosy, masz suchą skórę, popękane pięty, łamliwe paznokcie.
Masz nieregularny okres, nie masz okresu, masz kłopot z zajściem w ciążę.
Tyjesz głównie w okolicy brzucha.
Masz otyłość brzuszną – u kobiet powyżej 88 cm, u mężczyzn powyżej 102 cm.
Czujesz ciągle głód.
Masz duże pragnienie.
Te objawy nie świadczą o tym, że masz insulinooporność, pamiętaj o tym!
Jednak są świadectwem tego, że z Twoim organizmem może być coś nie tak. Jeżeli masz choć kilka z tych objawów, powinnaś zgłosić się do lekarza i zrobić specjalistyczne badania. Niewykluczone, że okaże się, że masz insulinooporność. Mogą to być również innego rodzaju zaburzenia metaboliczne. Pamiętaj, nieleczone mogą doprowadzić do cukrzycy typu 2, a to naprawdę mało sympatyczna choroba.
Jeśli już jesteś u lekarza, pamiętaj, by zadbać o to, by sprawdzić również insulinooporność!Spis treści
WSTĘP
Dowiedziałaś się. Masz insulinooporność. I co dalej?
MAM INSULINOOPORNOŚĆ
Co się u mnie zmieniło, odkąd wiem, że mam insulinooporność?
Dlaczego to piszę?
INSULINOOPORNOŚĆ. CO TO W OGÓLE JEST I JAK JĄ ROZPOZNAĆ?
Kiedy zgłosić się do lekarza?
Jak się bada insulinooporność?
Co to w ogóle jest insulinooporność?
Od czego zależy wrażliwość insulinowa?
PIRAMIDA ZDROWEGO ŻYWIENIA
Ruch
Warzywa i owoce
Produkty zbożowe
Nabiał
Mięso
Tłuszcze
Normy żywienia – tłuszcz i białko
Węglowodany. Co to jest i dlaczego masz ich unikać?
ZAŁOŻENIA DIETETYCZNE PRZY INSULINOOPORNOŚCI
Indeks glikemiczny i ładunek glikemiczny – co to u licha jest?
Jak dorobić się insulinooporności w tydzień – praktyczne rady dla zdrowych osób
I tak już do końca życia?
PRZEPISY
ŚNIADANIE
Jogurt, orzechy nerkowca, niedojrzały banan
Ogórek, mięta, pół cytryny, jabłko, melon
Awokado, jarmuż, pomelo, kiwi
Grejpfrut, gruszka, szpinak
Seler naciowy, pomarańcza, szpinak, banan
Pomarańcza, imbir, sok z marchewki/marchewka, morelki albo nektarynki
Cykoria, mandarynka, banan, siemię lniane
Pomidor, bazylia, malina
Ogórek, melon, szpinak
Ogórek, jogurt, melon
DRUGIE ŚNIADANIE
Tortilla hiszpańska, czyli omlet
Cebula, cukinia, jajko
Marchewka, pietruszka, natka, jajko
Szpinak, jarmuż, cebula, jajko
Brokuł, cebula, jajko
Papryka, pieczarki, jajko
Pomidorki koktajlowe, mozzarella, bazylia, jajko
Pomidor, cebula, szynka, jajko
Zielone oliwki, cebulka, jajko
Sałatka warzywna
OBIAD
Purée z kalafiora
Purée z pora
Purée z groszku
Purée z pietruszki
Purée z brokułu
Placki z cukinii
Ziemniaki w mundurkach
PODWIECZOREK
Wywar do zupy
Zupa krem z soczewicy
Zupa z sałaty
Zupa krem z białych warzyw
Zupa pomidorowa
Zupa z pietruszki
Zupa z cebuli
Zupa z cukinii
Zupa z soczewicy z kiełbasą
Zupa z kapusty
Chłodnik z cukinii i sera
Chłodnik z awokado, melona i ogórka
KOLACJA
Sos winegret czerwony
Sos winegret zielony
Sos winegret żółty
Sos winegret tajski
Grillowany kurczak, orzeszki ziemne, kolendra, mięta, ogórek w oliwie z czosnkiem
Łosoś wędzony, pomarańcza, awokado, grejpfrut, jabłko, kukurydza, czerwona cebula, rukola, sałata, sałata włoska
Kozi ser, jabłko, orzechy włoskie, morele suszone, pomidor, czerwona cebula, mieszanka sałat
Szpinak baby, rzodkiewka, truskawki, żurawina, koper włoski, awokado, feta, orzechy włoskie
Pomidorki cherry, awokado, czerwona cebula, mieszanka sałat
Awokado, czerwona kapusta, marchewka, ogórek, rzodkiewki, czerwona cebula, mango, jabłko, sezam
Mieszanka sałat, suszone pomidory, czerwona cebula, mozzarella, jajko, tuńczyk
Mozzarella, pomidor, szpinak baby, ser pleśniowy blue, oliwa, czosnek
BIBLIOGRAFIA