- W empik go
Integracja - ebook
Integracja - ebook
Elitarni i najbardziej zabójczy przedstawiciele zwaśnionych społeczności wilkołaków i wampirów wyruszają na wspólną, niebezpieczną misję do Afryki.
Cel misji: rekreacyjne safari i zażegnanie sporów!
Po latach wzajemnej nienawiści na przyjaźń raczej trudno będzie liczyć, ale może chociaż na... uprzejmość?
Dzikie zwierzęta, grobowe klątwy, wzajemna niechęć i konspiracja, a na koniec kłopotliwy sekret ukryty głęboko pod prastarymi egipskimi ruinami...
Oto z czym muszą się zmierzyć DZIECI NOCY, podejmując prawdopodobnie najtrudniejsze z dotychczasowych wyzwań: próbę INTEGRACJI.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-934648-6-9 |
Rozmiar pliku: | 716 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ogromny, 5-piętrowy parking w supermarkecie w Monachium był niemal całkowicie wypełniony samochodami. W znacznej większości przyjechali nimi kinomaniacy na nocny maraton filmowy. Jak zawsze Multikino zapraszało na najnowsze projekcje w ośmiu salach. Ceny biletów były dziś wyjątkowo niskie, toteż wytrwałych i zawziętych pasjonatów srebrnego ekranu, którzy mieliby przesiedzieć w fotelach całą noc, było naprawdę dużo. Maraton rozpoczynał się o godzinie 22.00 filmem katastroficznym „Koniec świata”. Następna w kolejce była komedia kryminalna „Gdzie jest trup?!”, a po niej wyświetlano horror „Pazur wilkołaka”. Ciemny hol z rzędem kas oświetlony był tajemniczym światłem dającym niebiesko-żółty półmrok. Krzykliwych neonowych reklam i zmieniających się plakatów filmowych na ściennych elektronicznych panelach nie dało się nie zauważyć. Pojedynczy klienci gapili się w nie i zastanawiali, czy warto zobaczyć reklamowany film. Spora masa rozgadanych ludzi pozbijana w małe grupki stała, rozmawiając wesoło, i czekała na otwarcie sal. Część ustawiła się w kolejce do kas, część po popcorn, który sypał się do wielkich kolorowych toreb, a coca cola lała do półlitrowych kubków ze słomkami. Torebki czipsów szeleściły w rękach, a same czipsy chrupały w zębach.
Zbliżała się 22.00. Bileterzy ubrani w służbowe białe koszule z logo firmy na kieszonkach i granatowe spodnie poprawili czarne krawaty, przybierając zadowolone miny. Ukrywając znudzenie i zmęczenie, czekali tylko na sygnał od obsługi, że sale po poprzednich widzach zostały posprzątane i wywietrzone, i można już wpuszczać następnych klientów. Kiedy ów sygnał wreszcie padł, ludzie zafalowali podekscytowani i ochoczo ruszyli do bramek, pokazując bilety obsłudze.
Tylko do jednej sali o numerze 5, spora grupa kinomaniaków weszła, nie pokazując nikomu biletów. Byli to kolorowo ubrani ludzie, cicho rozmawiający między sobą i spokojnie idący do wejścia. Żaden z nich nie miał w rękach ani czipsów, ani coca coli, ani nawet popcornu, co w takim miejscu jak kino było nieco dziwne. Wszyscy za to posiadali jedną wspólną niepokojącą cechę. Byli delikatnie bladzi, jakby niedożywieni. Z całą pewnością żaden z nich nie wyróżniłby się w tłumie, gdyby znalazł się w nim sam lub nawet w parze. Tutaj jednak, ich grupa mogła zwracać na siebie uwagę tych, którzy byli jako tako spostrzegawczy i potrafili wyciągać odpowiednie wnioski. Na szczęście takich ludzi było dzisiaj niewielu a swoje spostrzeżenia woleli zachować wyłącznie dla siebie.
Do nielicznych bystrych obserwatorów, nie wiadomo, czy z powodu złośliwego zrządzenia losu, dziedziczną przypadłość czy też zwykłą zawodową gorliwość, należał młody bileter przy bramce do sali numer 5. W swoim życiu przyglądnął się już tysiącu twarzom, toteż dobrze wiedział, co powinien zauważyć, a co pominąć milczeniem. Właśnie dlatego nie zamierzał dociekać, czy wchodzący na salę klienci to wycieczka anemików, Skandynawów, maniaków komputerowych, czy też... (bileter zadrżał nagle)... I tak nikt w to nie uwierzy. I dobrze. Może ten bezpieczny sposób myślenia uratował mu właśnie życie. Nieco zaniepokojony uśmiechał się do wszystkich jednakowo nerwowym grymasem.
Właściwie był tu niepotrzebny. Stał sztywno, udając uprzejmość, odruchowo zaciskając zęby. Cały czas czuł bowiem dziwny chłód, który w niezrozumiały sposób osiadł mu na karku czy raczej szyi i niczym lodowaty okład trzymał się uporczywie skóry. Bileter nie śmiał nawet pomyśleć, by obejrzeć się za siebie a co dopiero, by rozmasować gęsią skórkę. Marzył jedynie o ucieczce do ciepłego i bezpiecznego domu. Spłoszonym wzrokiem strzelał na boki, czując się denerwująco obserwowanym.
Nie mylił się w swoich podejrzeniach. Tuż za jego plecami stał spokojnie niezbyt wysoki, szczupły mężczyzna i uważnie przyglądał się każdemu wchodzącemu. Miał w tym swój interes. Otóż to on, w swej hojności, wykupił na dzisiejszy seans wszystkie miejscówki w sali numer 5 i nie chciał, by ktoś niezaproszony dostał się tam przez przypadek. Właśnie z zadowoleniem zaobserwował, jak bileter uprzejmie odesłał jakąś grupkę roztrzepanych nastolatków, którzy pomylili sale kinowe i ze śmiechem przeszli do bramki obok.
Kiedy nareszcie wszyscy widzowie we wszystkich salach zajęli swoje miejsca, punktualnie o 22.00 pogasły światła i rozpoczął się denerwujący blok reklamowy.
Jednakże, jeśli chodzi o salę kinową numer 5, to sprawa wyglądała nieco inaczej. Operator filmowy, po krótkiej rozmowie z tajemniczym szczupłym mężczyzną, którego nigdy już sobie nie przypomni, został kulturalnie wyproszony z boksu. Z ulgą położył klucze na szczupłych dłoniach nieznajomego i ku swojej uciesze poszedł do domu. Poczuł się bowiem nagle dziwnie osłabiony i marzył już tylko o ciepłym łóżku. Dopiero w domu, stojąc przed lustrem w łazience, odkryje na szyi świeży plaster opatrunkowy a pod nim dwie czerwone dziurki. Na szczęście ów niepozorny drobiazg nie wzbudzi w operatorze żadnego zainteresowania. Przylatujące skądś niepokojące myśli pokłębią się krótko w umyśle i niezatrzymywane bezpiecznie odlecą w niebyt. Mistrzowska robota hipnotyzera.
Tymczasem przy głównym wejściu na salę kinową numer 5 stanął w pozornie nonszalanckiej pozycji człowiek o nieprzeniknionym wyrazie twarzy i niewzruszonej postawie wielkoluda. Oparł się bokiem o futrynę i niby obojętnie zaczął obserwować otoczenie spod lekko opuszczonych powiek.
Widzowie w piątej sali zajęli zaledwie kilka najniższych rzędów, ponieważ na razie nie zamierzano oglądać żadnych filmów. Przed wielkim białym ekranem ustawiono rzędem sześć zwykłych składanych krzeseł, które teraz czekały na swych właścicieli.
W pewnym momencie przed ekran lekko jak piórko wbiegła dziewczyna w błękitnej koszulce, dżinsach i trampkach. Trzymała profesjonalną kamerę, którą od razu skierowała na publikę, dokumentując spotkanie. Kobiety odruchowo poprawiły włosy i garderobę, a mężczyźni wyprostowali się godnie, serwując swe najlepsze profile i uśmiechy. Niektórzy, kiedy tylko spoczął na nich obiektyw kamery, machali wesoło na powitanie albo nawet posyłali całusy.
Nagle przed wielkim ekranem pojawiły się nie wiadomo skąd, jakby z niebytu trzy elegancko ubrane kobiety w średnim wieku o zimnym spojrzeniu i dwaj mężczyźni uważnie lustrujący salę.
Wszyscy widzowie umilkli nagle i zerwali się na nogi, z szacunkiem pochylając głowy. Nowoprzybyli z lekka tylko jakby od niechcenia odwzajemnili gest powitania, po czym zajęli miejsca na przygotowanych wcześniej krzesłach. Szóstą osobą, która wyszła zza kurtyny i podeszła do ostatniego wolnego krzesła, okazał się być nasz szczodry darczyńca, który wykupił wszystkie miejscówki w sali.
Dziennikarka natychmiast skierowała kamerę na najważniejszą obecnie postać.
Wyglądał na około trzydzieści pięć lat. Idealnie przystrzyżone ciemne włosy świetnie pasowały do przyjemnej, aczkolwiek poważnej twarzy o charakterystycznym greckim profilu mędrca-filozofa. Wesołe brązowe oczy z radością i przenikliwą uwagą patrzyły na świat, co u większości już na wstępie wzbudziło lekki niepokój. Trudno bowiem było się zorientować, czy ten człowiek właśnie cieszy się z licznej frekwencji, czy też wyraża ubolewanie z jakiegoś tajemniczego powodu, który na razie pozostaje tylko w domysłach, budząc podskórny dreszczyk emocji.
Ubrany był w jasne brązowe spodnie i jasną beżową marynarkę, bynajmniej nie jakąś specjalnie elegancką. Spod niej wystawała biała koszula rozpięta pod szyją. Krawat był tą częścią garderoby, której nasz darczyńca unikał jak diabeł święconej wody.
Mężczyzna trzymał w dłoni mały mikrofon. Postukał go szczupłymi palcami, które prawdopodobnie nigdy nie trzymały czegoś takiego jak miotła czy ścierka, a już broń boże, młotek czy lewarek. Po sali rozbiegło się głośne „puk, puk” i mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust. Zbliżył mikrofon do ust.
– Usiądźcie, proszę.