- W empik go
Interesa familijne. Tom 4: powieść - ebook
Interesa familijne. Tom 4: powieść - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 260 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W sypialni Kasztelanica paliły się dwie świece woskowe na stoliku; starzec siedział w krześle zamyślony, nie w zwykłym stroju wieczornym i czepku, ale w przepysznym szlafroku z litej wschodniej materyi, znać już nie nowym, ale jeszcze bardzo pokaźnym; włos jego starannie zaczesany bielał od lekko narzuconego pudru; w całej postawie i przybraniu wydawała się jakaś zalotność, która dziwnie sprzeciwiała się wybladłemu licu, wpadłym policzkom, oczom zagasłym i zgrzybiałości, jaka teraz ogarniała nagle starego dworaka Stanisławowskiego.
Kilka miesięcy wywarły na nim skutek lat kilku. Zdarza się często, że wstrzymana jakby starość, nagle potem opanowuje tych co się jej oprzeć potrafili; lekka choroba, zmartwienie, wzruszenie, czasem drobna na pozór okoliczność sprowadza ją z sobą. Naówczas, ledwie dotknęła człowieka, z każdym dniem robi olbrzymie postępy, wszystko pęka, rozsypuje się, niszczy, co godzina opada z sił nieszczęśliwy, gaśnie, zamiera i w ostatku z życiem się rozstaje, nieopamiętawszy jak mu przyszedł ten zgon piorunowy. Tak właśnie działo się z Kasztelanicem, któremu przybycie pani Tryze zadawało ten cios śmiertelny; rozdrażniony, schnął w oczach, pasował się z życiem, podbudzał je wszelkiemi sposoby i środki, któremi je myślał utrzymać, a te przygubiały go jeszcze.
Czuł on tę zmianę w sobie, ale nie przypuszczał, żeby mu groziła; przywykły sam się leczyć zawsze; oczekiwał od jutra polepszenia i nie tracił nadziei.
Otaczający go już widzieli na licu jego wyryty palec śmierci, gdy on jeszcze dalekie osnuwał zamiary.
Tego dnia gorzej był niż kiedy; krew często rzucała mu się do głowy, w piersiach czuł brak oddechu, i ciężkość kamienną, oczy zasłaniały się chwilami tą błyskotliwą chorobną ciemnością, po której jakby grobowe jaśnieją świec płomyki; zimno i gorąco przebiegało po zdrętwiałem jego ciele, usta paliła gorączka, a myśl nawet, zawsze przytomna dotąd, zdawała się znużona ustawać, co chwilę snem ołowianym przerywana.
We dnie nawet przy obiedzie, który dawniej całą jego przytomność wyzywał, zasypiał kilka razy, niespokojnie pogladając czy tego nie widzą i usiłując ukryć się przed oczyma przytomnych ze wzrastającą słabością.
W tej chwili Kasztelanic oczekiwał pani Tryze, która zwykła była o tej godzinie przynosić mu lemoniadę, strój jego dowodził, jak mu jeszcze chodziło o to, by się w jej oczach co najlepiej pokazać.
Niespokojnie zwrócił kilkakroć oczy ku drzwiom do jej pokojów wiodącym, i chciał już chwycić za dzwonek stojący na brzegu stolika, gdy z lekka roztwarła się szafka i piękna Ochmistrzyni ukazała się na progu, ze szklanką na maleńkiej tacce srebrnej.
Ani Hebe piękniejszą być nie mogła, i nie dziw, że widok tego wdzięcznego zjawiska zdrętwiałego starca zelektryzował. Podniosła się głowa, uśmiechnęły usta, zadrżała dłoń.
Pani Tryze, w białej muślinowej sukni, z włosami od niechcenia w wielki warkocz splątanemi, wsunęła się na palcach, wejrzeniem ognistem drażniąc nieszczęśliwego starca. Postawiła tackę przed nim, i właśnie gdy ją za śliczną, maluchną, białą rączkę chciał chwycić, usunęła się na bok żywo.
– A! moja królowo! – zawołał słabym i z trudnością dobywającym się głosem Szambelan, – jakie jesteś okrutna?
– Ja! okrutna! – śmiejąc się sparta opodal na stoliczku odparła kobieta, – powiedz Pan raczej zbyt posłuszna…. Wszak nie powinnabym przychodzić tu o tej porze, kiedy jak widzę, widok mój zawsze Pana zbyt niepokoi…. zapewne wspomnieniem. I uśmiechnęła się znacząco.
– Dajże mi pokój Asindźka z tem wspomnieniem, – z nieukontentowaniem odpowiedział Kasztelanic, – co za wspomnienie!
– Juściż nie mogę przypuścić, byś Pan tak rychło starych przyjacioł zabywał!
– Przyjacioł! – szydersko rzekł Szambelan.
– A choćby i przyjaciółek! – dodała pani Tryze.
– No! no! dajmy temu pokój królowo – wdzięcząc się i modląc rzekł starzec, – chodź lepiej, zbliż się i daj mi choć tę śliczną rączkę ucałować.
Kobieta spojrzała na swoje ręce.
– Doprawdy, – rzekła – nie są bo tak piękne I to mówiąc pokazywała je na wszystkie strony, obracając to różowemi dłoniami, to bieluchną i pulchną powierzchnią.
Oczy starca wlepiały się w nie z wyrazem satyra chciał się podnieść ażeby się zbliżyć ku niej, lecz nogi mu odmówiły posługi; upadł bezsilny. Tylko zimny pot wysilenia okrył zbielałą martwą skroń jego.
Smutno skrzywiły się uśmiechem jakiejś litości usta kobiety, westchnęła, zakryła twarz na chwilę, otrzęsła się z jakiegoś wspomnienia czy myśli, i znów przybrała minkę wesołą.
Szambelan był przelękły…. pochylił się na fotel; i zdawał liczyć bicia serca, które żywo gnało ostatkiem życia.
Ochłonął przecie, podniósł się, uśmiechnął, zasępił, walczył z sobą widocznie.
– Czy zawsze myślisz tak Pani być skąpą dla mnie? – zapytał.
– O! o! na pańskie łata i tego co masz za nadto, powinienbyś oczy zakrywać! Gdzież to kto widział, żeby w tym wieku jeszcze myśleć o kochaniu….
– Serce nie starzeje! – rzekł Kasztelanic galancko.
– A miałżeś Pan je kiedy? – spytała pani Tryze.
– O! już żarty!
– Dowiedziona rzecz, że na noc żarty niewinne robią skutek chłodzący i lekko narkotyczny! – żywo śmiejąc się odpowiedziała kobieta.
– Nie na mnie przynajmniej! – chmurno rzekł stary.
– Pan je lubisz, gdy sam szafujesz niemi, nieprawdaż? nie cierpisz gdy drudzy?
– To być może; nie taję się z tem, że jestem egoistą, gdy drudzy lubią grać komedyę poświęceń…
– Nie biorę tego do siebie, – przerwała pani Tryze, – wszak nigdy nie mówię o poświęceniach? nieprawdaż?
– I poświęcić się też nie chcesz?
– Nie mam wielkiej ochoty, przynajmniej w tej chwili.
– No! tylko rączkę, tylko raz rączkę pocałować! – prosił Kasztelanic.
– Nie warto tego, nie warto! to ręka sługi?
– Warta berła!
– Chcesz ranie Pan wziąść pochlebstwem? przestrzegam, że się to nie uda. Tylem ich w życiu słyszała, ie na mnie najmniejszego skutku nie robią.
– A cóż na Pani robi skutek?
– Naturalnie młodość i miłość! wdzięk i uczucie!
Kasztelanic się zachmurzył.
– A więcej? – dodał.
– Doprawdy, chyba nie.
– Nic, nic.
– Nawet to co wszystkich ludzi pociąga? złoto, mienie…. dary….
Pani Tryze spojrzała figlarnie, zalotnie w same oczy starcowi, aż zadrżał, pomyślała niby uważnie, jak gdyby sama siebie jeszcze nie znając badała, i powoli odezwała się:
– Złoto! dary! masz że Pan tyle złota żeby kupić serce?
– Serce! – uśmiechnął się stary szydząc.
– No! – choćby wolę! – odparła kobieta.
– A jak myślicie? – wieleżby go na to potrzeba?
Niewytłomaczone jakieś uczucie poruszyło tajemniczą kobietą; rzekłbyś że raj przesunął się przed jej oczyma, tak rozjaśniły się jej oczy, tak cała rozpromieniała jakąś nadzieją.
– Potrzebaby go wiele! – o i wiele! – tyle ile dwojgu ludziom na całe życie szczęścia! zapomnienia! zapłaty za cierpienie, za upokorzenia, za kał w którym żyli i błoto którego dotknęli….
Starzec z tych słów wyrzeczonych nadzwyczaj gwałtownie dosłyszał tylko i zrozumiał – wiele: i powtórzył pytanie – Wiele?
– O! rachować nie umiem! – spadając z jakichś marzeń zawołała smutnie kobieta.
– Ja będę rachmistrzem, – rzekł starzec, – liczmy na złoto….
Ona milczała posępnie, prawie rozpaczliwie.
– Tysiąc? – ciągnął dalej Kasztelanic.
– O! próżna byłaby rachuba! – przerwała mu pani Tryze, – nie wszystko i nie wszystkich kupić można!
– To zależy od ceny! – cynicznie rzekł znowu stary. – Tysiąc za pocałowanie twej rączki.
– Jak Panu łatwo liczyć tysiące! a ludzie mówią że trudno, bardzo trudno rozstać się z niemi….
Kasztelanic spojrzał na nią gniewnie.
– Powiedz ie mi pani, – zawołał zmieniając głos, aż kobieta wzdrygnęła się z przestrachu, – do czego ta cała komedya, po co te ze mną ceremonie? Roli kochanka grać nie umiem….
– Ja też jej nie wymagam, – dumnie odpowiedziała pani Tryze okryta rumieńcem cała. – Służę Panu bom sługa, i życzę dobrej nocy, bo godzina snu wybiła, a godziny zapomnieć się nie godzi dla kapryśnej kobiety.
To mówiąc zakręciła się zwinnie, lekko, jakby chciała jeszcze starca podrażnić otworzyła drzwi, spojrzała z za nich na niego z wyrazem litości i szyderstwa razem i znikła.
Kasztelanie pobladł z gniewu, zatrząsł się, zaciął usta, chciał powstać, nie mógł, zdrętwienie dziwne od nóg szło mu do serca powolnie, ręce okryły się potem zimnym, oczy zazłoniły siecią czarną, język skołowaciał w ustach…. Chciał krzyknąć, nie miał głosu, chciał odetchnąć, zabrakło powietrza, poruszyć się, żelazne ściskały go pęta…. Nagle jakby uderzenie młota uczuł na głowie, konwulsyjnie zadrżał i spadł z krzesła.
Dusza grzeszna już była przed sądem Bożym, niosąc żywot swój cały, łupiny tylko suche, z tego dnia pracy straconego….
Straszny był widok tego pokoju, w którym wszystko jeszcze przypominało życie, gdy w nim smierć już mieszkała…. Cisza była w domu całym…. Służba drzemiąca czekała rozkazów pana, co się już nie miał przebudzić; Puślikowski przysłuchiwał się dzwonkowi, i dopilnować go nie mógł, świece płonęły na stoliku powolnie, zegar wybijał kwadranse i godziny nie liczone, a szelest kobiecej sukni, co znikła przed chwilą za drzwiczkami, jeszcze zdaje się przebiegał powietrze.
Z tego życia czczego została garść ziemi, którą już toczył robak powolnego zniszczenia, trochę uczuć obudzonych nią po świecie, co wkrótce miał ich zapomneć – trochę wspomnień zapracowanych mozolnie a ciężkich jak przekleństwa, i – nic więcej. Dusza musiała, upokorzona swą niewolą, wyrwać się z tej powłoki, co ją w tak ciężkie i sromotne okuła kajdany, wzleciała oczyścić się może, może umrzeć na wieki ze wstydu i zgryzoty….
Pierwszym co wszedł do pokoju Kasztelanica był Puślikowski, który ostrożnie drzwi uchylił późną usłyszawszy godzinę i obaczywszy leżącego starca krzyku narobił. W jednej chwili, co żyło w domu porwało się na nogi, zamieszanie, wrzask, wołanie o ratunek, wrzawa straszna powstała do koła…. doszły aż do oficyny, gdzie Jaś spokojnie swoje nadzieje rozrachowywał.
– Kasztelanic nie żyje! pan umarł! – krzyczeli ludzie, rozbiegając się po dziedzińcu i po wsi.
W początku, niezrozumiawszy wrzasku który ją dochodził, pani Tryze, trefiąca na noc włosy przed zwierciadłem, wpadła na myśl że się pali, i nieprzytomna wbiegła do pokoju Kasztelanica.
Widok jaki tu spotkała, przeraził ją piorunowo – stanęła, osłupiałym potoczyła wzrokiem, okropny krzyk wyrwał się z jej piersi, rzuciła się nazad do drzwi i poczęła uciekać…. Jak obłąkana przebiegła dziedziniec, puściła się drogą, i wśród nocy biegnąc bez kierunku, świeciła długo biało swą suknią, póki nie znikła w ciemnościach.
Jaś tymczasem zdyszany leciał już ku dworowi, niewiedząc sam co począć, bo testamentu w ręku jeszcze nie miał; śmierć ta nie tyle go przerażała, ile nieprzygotowanie i to co pociągnąć miała za sobą. On już rachował, układał, spieszył żeby z niej korzystać.
Wszakże widok tego nagłego przejścia z życia do śmierci i to nieczułe dziecię poruszył, jakiś przestrach go ogarnął, wzdrygnął się na progu, zastanowił i wahał z wnijściem do pokoju, w którym już zdaje się słychać było kadzidła pogrzebowe. Po za nim skupiony dwór cały stał, nieśmiejąc przestąpić progu z ciekawością i bojaźnią. Jasiowi najwięcej chodziło o wczesne opanowanie klucza od tajemniczego pokoju stryja, który Kasztelanic zwykle przy sobie nosił; przyszedł mu na myśl w tej chwili, wzdrygnął się jednak na to, żeby go martwemu wydzierać. W miarę jak się z widokiem tym oswajał wszakże, konieczność posiadania klucza coraz mu się okazywała widoczniejszą, skinął na Puślikowskiego żeby drzwi zamknął i zostawszy z nim sam na sam w obec trupa, zbliżył się po ów klucz od skarbcu.
Sługa poglądał na to z jakimś rozmysłem poważnym, nierozumiejąc znaczenia.
Nie bez drżenia ręka synowca dotknęła zwłok nieboszczyka, które musiała poruszyć, by ów klucz wyszukać…. Znalazł się w zastygłej dłoni Kasztelanica, instynktowo pochwycony zapewne w chwili zgonu, ale palce trzymały silnie… Jaś rozdjął je oburącz chwyciwszy i nie bez wstrętu wyrwał zimne żelazo, które zaraz schował skrzętnie.
Obejrzał się potem po pokoju, jak gdyby szukał co chwycić jeszcze, gdy Puślikowski odezwał się z zimną krwią doświadczonego:
– Nieboszczyka potrzeba wynieść gdzieindziej, a pokoje opieczętować….
– Opieczętować? – spytał Jaś z rodzajem obłąkania.
– Tak jest, przy świadkach; inaczej wszyscy odpowiedzialni być mogą., jeśli co zginie.
Jaś zamyślił się, chciał zaraz iść do pokoju zamkniętego i chwycić z niego co było można. Posunął się krokiem ku drzwiom.
– Dokąd to? proszę Pana? – spytał Puślikowski.
– A tobie co do tego? – odparł dumnie młody chłopiec.
– Mnie? – prostując się rzekł sługa – mnie najbardziej do tego, żeby wszystko było w całości i nietknięte, bo sługę najprędzej posądzą, a mnie moja poczciwa sława droga!