- W empik go
Interesujący mężczyźni - ebook
Interesujący mężczyźni - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 229 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W domu moich przyjaciół z niecierpliwością wyczekiwano lutowego numeru moskiewskiego czasopisma „Myśl”. Zniecierpliwienie było całkiem zrozumiałe, gdyż miało się właśnie ukazać nowe opowiadanie hrabiego Lwa Tołstoja. Zaglądałem do moich przyjaciół częściej, żeby dostać oczekiwany utwór naszego wielkiego pisarza i przeczytać go w gronie miłych ludzi, przy ich okrągłym stole, w kojącym świetle domowej lampy. W tym samym celu przychodzili też inni serdeczni przyjaciele. I oto upragnione czasopismo nadeszło, ale opowiadania Tołstoja nie było: mały różowy karteluszek wyjaśnił, że utwór nie może się ukazać. Wszyscy się zmartwili, a u każdego, zależnie od usposobienia i temperamentu, wyraziło się to inaczej: ktoś nadąsał się i spochmurniał, ktoś zaczął mówić rozdrażnionym tonem, a poniektórzy zaczęli porównywać wspominaną przeszłość, przeżywaną teraźniejszość i rysującą się w wyobraźni przyszłość. Ja tym – czasem w milczeniu kartkowałem „Myśl”, przeglądając wydrukowany tu szkic Gleba Uspieńskiego, jednego z tych nielicznych naszych kolegów po piórze, którzy nie zrywają z prawdą życiową i nie łżą ani też udają gwoli schlebiania tak zwanym prądom. Dzięki temu zapewne rozmowa z nim zawsze jest tak przyjemna, a częstokroć – nawet pożyteczna.
Tym razem Uspieński pisał o swym spotkaniu i pogawędce ze starszą panią, która wspominając niedawną przeszłość zauważyła, że dawniej jakoś mężczyźni byli bardziej interesujący. Na pierwszy rzut oka zdawali się może zbyt szablonowi w swych obcisłych mundurach, tyle w nich jednak było uduchowienia, serdecznego ciepła, szlachetności i polotu, słowem, tego, co czyni mężczyznę interesującym, dzięki czemu może się podobać. Teraz, zdaniem tej pani, rzadziej się takich spotyka, a właściwie ze świecą próżno by ich szukać; obecnie, chociaż mężczyźni i w pracy zawodowej są mniej krępowani, i ubierają się wedle gustu, i przeróżnym wielkim ideom hołdują, a przecież są jacyś bardziej stereotypowi, nudni, nieciekawi.
Uwagi starszej pani wydały mi się bardzo trafne, zaproponowałem więc, żeby przerwać próżne żale nad tym, czego czytać nie możemy, a zabrać się do tego, co proponuje Uspieński. Propozycję moją przyjęto, a opowiadanie Uspieńskiego uznali wszyscy za rzetelnie prawdziwe. Zaczęły się porównania, wspominki. Było kilka osób, które znały niedawno zmarłego, ciężkawego generała Rostisława Fadiejewa; ci zaczęli przypominać, ile niezwykłego, najżywszego zainteresowania umiała wzbudzić ta postać – tak niekształtna, workowata, niczego na pozór nie obiecująca. Przypomniano, że nawet w podeszłym już wieku, bywało, tak łatwo umiał stać się przedmiotem zainteresowania najrozumniejszych i najmilszych kobiet, że nie dorównał mu w tym żaden z młodych, tryskających zdrowiem elegantów.
– A to mi dopiero dziwo! – odezwał się na moje słowa jeden z najstarszych wiekiem współrozmówców, człowiek niezwykle spostrzegawczy. – Cóż w tym niezwykłego, że człowiek tak rozumny, jakim był nieboszczyk Fadiejew, umiał rozpalić najżywsze zainteresowanie mądrej kobiety?! Mądre kobiety, mój dobrodzieju, ciężki mają żywot! Przede wszystkim niewiele jest takich na świecie, a po wtóre więcej cierpią, jako że rozumieją więcej, przeto, rzecz jasna, raduje ich spotkanie z mądrym człowiekiem. Toć similia similibus curantur, czyli też gaudet – nie wiem, jak rzec lepiej.
Doprawdy – i pan, i ta dama, z którą rozmawiał nasz przyjaciel Uspieński, traktujecie o wyższych rejonach. Przedstawiacie ludzi wielce utalentowanych, a moim zdaniem bardziej niezwykłe jest to, że właśnie w sferach naszych, wśród ludzi całkiem pospolitych, od których, zdawałaby się, trudno oczekiwać czegoś niezwykłego, trafiały się indywidualności pełne uroku, porywające, czyli tak zwani „interesujący mężczyźni”. Kobiety zaś darzące ich względami również nie należały do tych wybranek, co to zdolne są schylić czoło przed rozumem i talentem; wśród tych kobiet jednak, rzec można, całkiem przeciętnych, trafiały się jednak niezwykle subtelne, o czułym sercu. Niczym głębokie wody kryły w sobie jakieś utajone ciepło. I moim zdaniem, bardziej cudowni są właśnie ci ludzie przeciętni, całkiem nie przypominający bohaterów Lermontowa, w których zaprawdę trudno się było nie zakochać.
– Czy zna pan jakieś przykłady takich ludzi przeciętnych o utajonym cieple głębokich wód?
– Owszem.
– Więc proszę nam opowiedzieć i niech to będzie chociaż częściowym zadośćuczynieniem za to, że los pozbawił nas przyjemności czytania Tołstoja.
– No, „zadośćuczynieniem” to moje opowiadanie nie będzie, ale dla zabicia czasu opowiem państwu pewną starą historię z najbardziej pospolitego, wojskowo-szlacheckiego żywota.ROZDZIAŁ 2
Służyłem w kawalerii. Stacjonowaliśmy w guberni T., rozkwaterowani w różnych wsiach, ale dowódca pułku i sztab, rzecz oczywista, stali w gubernialnym mieście. Miasteczko i wtedy było wesołe, czyściutkie, przestronne, z różnymi instytucjami; miało i teatr, i resursę obywatelską, i wielki hotel, nawiasem mówiąc, dosyć niezdarzony, któryśmy całkiem zawojowali mając w swym władaniu chyba więcej niż połowę jego numerów. Niektóre wynajmowali oficerowie stale kwaterujący w mieście, inne utrzymywali na okres czasowego pobytu ci, co stale przebywali na wsi; tych pokojów także nie wynajmowano nikomu uważając je za „oficerskie”. Jedni oficerowie wyjeżdżali, inni na ich miejsce przyjeżdżali, tak więc numery ochrzczono „oficerskimi”.
Czas spędzaliśmy, rzecz jasna, na kartach, składaniu hołdów Bachusowi oraz bogini uciech sercowych. Niekiedy graliśmy bardzo wysoko – zwłaszcza zimą i w okresie wyborów rżnęliśmy w karty nie w resursie, lecz w pokojach hotelowych – gwoli większej swobody porozpinani, bez surdutów – niejednokrotnie dnie i noce spędzając przy tej pracy. Trudno chyba o bardziej pustackie i bezczynne spędzanie czasu, ale na podstawie tych zajęć mogą państwo sami wywnioskować, co z nas byli za ludzie i jakie nas wtedy ożywiały idee. Czytaliśmy mało, pisaliśmy jeszcze mniej – i to raczej w wypadku porządnego spłukania się, kiedy trzeba było oszukać rodziców, wycyganić więcej pieniędzy. Słowem – człowiek porządny niczego się od nas nie mógł nauczyć. Zgrywaliśmy się między sobą lub też w towarzystwie przyjezdnych ziemian, ludzi takiegoż jak my autoramentu, a w antraktach piliśmy na umór, awanturowali się i szaleli, uwożąc i przywożąc z powrotem kupcowe i aktorki.
Towarzystwo nic wartych pustaków, zatraconych hulaków, w którym młodzi rywalizowali ze starszymi, w którym ze świecą nie dojrzałbyś nic rozumnego i godnego szacunku.
O wyższych cnotach, szlachetności – nigdy żadnych rozmów ani umoralniających kazań. Wszyscy nosili mundury i zachowywali się wedle zakorzenionego zwyczaju – tonęli w orgiach, w oziębłości duszy i serca ku wszystkiemu, co subtelne, nie poziome, poważne. A pomimo wszystko utajone ciepło właściwe głębokim wodom istniało i ujawniło się na naszej płyciźnie.ROZDZIAŁ 3
Nasz dowódca pułku był to człowiek nie pierwszej młodości, bardzo szlachetny i dzielny wojownik, lecz niezwykle surowy i – jak się mawiało w one czasy – „bez skłonności do płci pięknej”. Latek liczył sobie pięćdziesiąt z okładem. Miał już drugą żonę, ale w T. owdowiał znowu i zamierzał poślubić młodziutką pannę, pochodzącą z niezamożnej okolicznej szlachty. Nazywała się Anna Nikołajewna. Imię miała takie najprzeciętniesze i na miarę jego wszystko w niej było jak najbardziej przeciętne: średniego wzrostu, średniej tuszy, ani ładna, ani brzydka, jasnowłosa, błękitne oczęta, usteczka purpurowe, ząbki białe, okrągła buzia, cera biała, na rumianych policzkach dołeczki – słowem, nie kobietanatchnienie, ale właśnie tak zwana „osłoda starczego serca”.
Dowódca nasz poznał ją w towarzystwie dzięki jej bratu, który służył u nas w randze kometa, i właśnie przez niego prosił rodziców o jej rękę.
Zrobił to bez ceremonii – po koleżeńsku. Zaprosił oficera do gabinetu i powiada:
– Proszę pana, pańska czcigodna siostra wywarła na mnie jak najmilsze wrażenie; rozumie pan jednak, że w moim wieku i w mojej sytuacji byłoby mi bardzo przykro spotkać się z odmową, ale obaj jesteśmy żołnierzami, swoi ludzie, nie obrażę się ani trochę za pańską szczerą odpowiedź, choćby była najgorsza… Dobrze – to dobrze, a jeśli rodzice raczą odmówić, uchowaj Boże, żebym przez to miał żywić do pana jakąś urazę. Niechże więc pan się dowie.
Kornet odpowiedział z taką samą prostotą:
– Jak najchętniej dowiem się.
– Wielcem zobowiązany.
– Czy mogę – pyta – z tego powodu opuścić swój oddział na jakieś trzy, cztery dni?
– Pan będzie łaskaw – choćby na tydzień.
– Czy zezwoliłby pan jechać ze mną memu ciotecznemu bratu?
Cioteczny brat kometa był to młodzieniec prawie taki jak on młodziutki, różowy, którego wszyscy lubili za jego młodość, dziewczęcą świeżość i nawet nazywali „Sasza-różyczka”. Poza tym żaden z tych młodych ludzi nie zasługiwał na specjalną uwagę, jako że w żadnym z nich nie było nic niezwykłego ani wybitnego.
– Po cóż panu brat przy tak familijnej sprawie?
A kornet odpowiada, że właśnie przy familijnej sprawie jest potrzebny.
– Ja – powiada – będę rozmawiać z rodzicami, a on tymczasem zajmie się siostrą, odwróci jej uwagę, zanim wyjaśnię sprawę.
– Hm, w takim razie jedźcie razem z ciotecznym bratem – zwalniam go – odpowiada dowódca.
Korneci wyjechali i wypełnili swą misję jak najbardziej pomyślnie. Po kilku dniach rodzony brat wraca i melduje dowódcy:
– Jeśli pan sobie życzy, może prosić o rękę listownie czy osobiście. Rodzice nie odmówią.
– No, a jakże tam sama pańska siostra?
– Siostra zgadza się.
– A jak ona… to jest… rada jest z tego czy nie?
– Niby tak…
– Jednakże… ostatecznie jednak – zadowolona czy raczej nie?
– Prawdę powiedziawszy, niczego po sobie nie okazała. „Jeśli tatuś i mamusia sobie życzą, będę posłuszna” – powiedziała.
– No tak, świetnie, że tak mówi i okazuje posłuszeństwo, ale przecież bez słów – z twarzy, z oczu dziewczęcia można odgadnąć, co ma na sercu.
Oficer przeprasza, że nic określonego nie może na ten temat powiedzieć, gdyż jako brat przyzwyczaił się do twarzy swej siostry i wyrazu jej oczu nie obserwował.
– Czy pański cioteczny brat też nie obserwował? Nie pytał go pan o to w powrotnej drodze?
– Nie, nie rozmawialiśmy o tym, ponieważ ja spieszyłem spełnić pańskie poruczenie i wróciłem sam; jego zostawiłem w domu – mam zaszczyt przedstawić jego raport – jako że rozchorował się, a my musieliśmy zawiadomić jego rodziców.
– A-a. Cóż mu się stało?
– Nagłe omdlenie, zawroty głowy.
– Patrzcie no, jakieś dziewicze niedomagania. No tak. Bardzom panu wdzięczny, a że teraz jesteśmy już prawie krewniacy, proszę, żeby pan zechciał zostać u mnie na obiedzie.
Przy obiedzie zaś niby nic, a co rusz zapytuje go kuzyna – jak to tam z nim, jak go traktują w domu kometa albo znowu – w jakich okolicznościach zemdlał.
Przy czym ciągle młodzieńcowi wina dolewa i setnie go już spoił, tak że gdyby miał jakiś sekret, już by się dawno wygadał. Na szczęście kornet nie miał nic do ukrywania, dowódca wkrótce poślubił Annę Nikołajewną, wszyscyśmy na ślubie byli, miód i wino pili, a obaj korneci – rodzony brat i cioteczny – byli nawet drużbami i nikt niczego nie zauważył. Ani śladu podejrzeń. Młodzi ludzie hulali po dawnemu, naszej młodej pułkownikowej przybywało niewieściej krasy w biodrach, zaczęła miewać dziwne zachcianki. Dowódca cieszył się, my wszyscy na wyścigi staraliśmy się ugodzić jej kaprysom, a młodzi ludzie – brat i kuzyn – byli po prostu bezkonkurencyjni. To po jedną bagatelkę, to znów po inną – bywało – gna trójka do Moskwy, żeby dostarczyć jej czegoś upragnionego.
Wszystkie jej zachcianki, jak sobie przypominam, były całkiem niewymyślne: zachciewało jej się rzeczy prostych, tylko czasami trudno je było dostać; to daktyli sułtańskich chciała, to greckiej chałwy orzechowej – słowem, rzeczy prostych i dziecinnych, jako że sama też była niczym dziecko. Wreszcie nadeszła godzina woli bożej, a ich małżeńskiej radości, i z Moskwy przywieziono do Anny Nikołajewny akuszerkę. Jak sobie przypominam, przyjechała ta dama, kiedy dzwoniono na wieczorne nabożeństwo, i pożartowaliśmy sobie: „A to heca! Babkę pościelową witają dzwonami! Jakąż to radość nam przyniesie?” I oczekujemy tego, jakby w rzeczy samej była to jakaś wspólna pułkowa sprawa. Tymczasem zdarzyło się coś całkiem nieoczekiwanego.ROZDZIAŁ 4
Jeśliś, czytelniku, czytał Bret Harte'a i dowiedział się, że jakieś amerykańskie obieżyświaty na odludziu z nudów zainteresowały się narodzinami dziecka całkiem obcej kobiety, to nie będziesz się dziwić, że my, oficerowie, takoż hulaki i nicponie, gorąco zainteresowaliśmy się tym, że Bóg obdarzy dziecięciem naszą młodą pułkownikową. Nagle, nie wiadomo dlaczego, wydało się nam, że to sprawa tak wielkiej wagi, iż postanowiliśmy uświetnić przyjście na świat noworodka; w tym celu kazaliśmy naszemu właścicielowi traktierni przygotować podwójny zapas szampitra, a sami, żeby uciec od nudów, zasiedliśmy o wieczornym dzwonie rżnąć w karty, czyli, jak wtedy mawiano, pracować ku chwale cesarskiego zakładu wychowawczego.
Powtarzam, że dla nas było to i zajęcie, i przyzwyczajenie, i praca, i najlepszy znany nam środek na zwalczanie nudów.
I teraz miało to taki sam przebieg jak zwykle: nocną wartę zaczynają starsi rotmistrze i sztabsrotmistrze o przyprószonych siwizną skroniach i srebrzących się wąsach. Zasiedli właśnie wówczas, gdy w mieście rozległy się dzwony wzywające na wieczorne nabożeństwo, a mieszkańcy miasta, pochylając się w niskich ukłonach, śpieszyli do cerkwi na spowiedź wielkanocną, jako że to, o czym opowiadam, zdarzyło się w piątek, w szóstym tygodniu Wielkiego Postu.
Rotmistrzowie popatrzyli na tych poczciwych chrześcijan, popatrzyli na odchodzącą akuszerkę, a potem z żołnierską prostotą życzyli wszystkim powodzenia i wszelkich (pomyślności i spuściwszy zielone perkalikowe zasłony w dużym pokoju, zapalili kandelabry i zaczęli rozdawać karty.
A młodzież szwendała się jeszcze czas jakiś tam i z powrotem, przechodząc koło kupieckich domów, strzelała oczyma do zalotnych kupieckich cór, a kiedy zmierzchło się całkiem, także zawróciła do zielonego stolika.
Doskonale pamiętam ten wieczór, pamiętam, co się działo po obu stronach spuszczonych zasłon. Na dworze było cudownie. Jasny marcowy dzień dogasał płonąc rumieńcem zachodu, wszystko, co odtajało w słonecznej kąpieli, podmarzło znowu, powiało wilgocią, w powietrzu jednak czuło się zapach wiosny, a w górze świergoliły skowronki.
Z na pół oświetlonych cerkwi wychodzili penitencjariusze uwolnieni z grzechów. Powolutku, w pojedynkę, z nikim nie rozmawiając rozchodzili się do domów, znikali pogrążeni w głębokim milczeniu. Na wszystkich twarzach widniała jednak troska: byle niczym nie zmącić skupienia, nie utracić królującego w duszach spokoju i ukojenia.
Naraz w całym i tak niezbyt hałaśliwym mieście zapanowała cisza. Zamykano bramy, za parkanami pobrzękiwały łańcuchy szarpiących się na uwięzi psów; zamykano małe traktiemie i tylko pod naszym hotelem kręciły się dwie „sałaty” – dorożkarze wyczekujący, czy aby nam się nie przydadzą. I właśnie wtedy w oddali, po podmarzłej brukowanej ulicy zadudniły wielkie podróżne sanie zaprzężone w trójkę i pod hotel zajechał jakiś nieznajomy wysoki pan w niedźwiedziej szubie z długimi rękawami i zapytał: „Czy jest pokój?”
Stało się to właśnie w chwili, kiedy z dwoma młodymi oficerami zbliżałem się do hotelu po skrupulatnej lustracji okien, w których miały zwyczaj ukazywać się niedostępne kupieckie córy.
Słyszeliśmy, jak przyjezdny zapytał o po – kój, jak wyszedł do niego starszy numerowy Marko nazywając gościa Augustem Matwieiczem, jak składał mu życzenia z okazji szczęśliwego powrotu, jak potem na jego pytanie odpowiedział:
– Nie śmiałbym wielmożnemu panu zełgać, że pokoju nie ma. Pokoiczek to jest, tylko boję się, czy wielmożny pan będzie z niego zadowolony.
– A cóż tam takiego? Nieczyste powietrze czy może pluskwy?
– Boże uchowaj, nieczystości żadnych, jak pan raczy wiedzieć, nie trzymamy, tylko że straszna moc oficerów tu kwateruje…
– No więc cóż, nazbyt hałasują, co?