Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Interesujący mężczyźni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Interesujący mężczyźni - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 229 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

W domu mo­ich przy­ja­ciół z nie­cier­pli­wo­ścią wy­cze­ki­wa­no lu­to­we­go nu­me­ru mo­skiew­skie­go cza­so­pi­sma „Myśl”. Znie­cier­pli­wie­nie było cał­kiem zro­zu­mia­łe, gdyż mia­ło się wła­śnie uka­zać nowe opo­wia­da­nie hra­bie­go Lwa Toł­sto­ja. Za­glą­da­łem do mo­ich przy­ja­ciół czę­ściej, żeby do­stać ocze­ki­wa­ny utwór na­sze­go wiel­kie­go pi­sa­rza i prze­czy­tać go w gro­nie mi­łych lu­dzi, przy ich okrą­głym sto­le, w ko­ją­cym świe­tle do­mo­wej lam­py. W tym sa­mym celu przy­cho­dzi­li też inni ser­decz­ni przy­ja­cie­le. I oto upra­gnio­ne cza­so­pi­smo na­de­szło, ale opo­wia­da­nia Toł­sto­ja nie było: mały ró­żo­wy kar­te­lu­szek wy­ja­śnił, że utwór nie może się uka­zać. Wszy­scy się zmar­twi­li, a u każ­de­go, za­leż­nie od uspo­so­bie­nia i tem­pe­ra­men­tu, wy­ra­zi­ło się to in­a­czej: ktoś na­dą­sał się i spo­chmur­niał, ktoś za­czął mó­wić roz­draż­nio­nym to­nem, a po­nie­któ­rzy za­czę­li po­rów­ny­wać wspo­mi­na­ną prze­szłość, prze­ży­wa­ną te­raź­niej­szość i ry­su­ją­cą się w wy­obraź­ni przy­szłość. Ja tym – cza­sem w mil­cze­niu kart­ko­wa­łem „Myśl”, prze­glą­da­jąc wy­dru­ko­wa­ny tu szkic Gle­ba Uspień­skie­go, jed­ne­go z tych nie­licz­nych na­szych ko­le­gów po pió­rze, któ­rzy nie zry­wa­ją z praw­dą ży­cio­wą i nie łżą ani też uda­ją gwo­li schle­bia­nia tak zwa­nym prą­dom. Dzię­ki temu za­pew­ne roz­mo­wa z nim za­wsze jest tak przy­jem­na, a czę­sto­kroć – na­wet po­ży­tecz­na.

Tym ra­zem Uspień­ski pi­sał o swym spo­tka­niu i po­ga­węd­ce ze star­szą pa­nią, któ­ra wspo­mi­na­jąc nie­daw­ną prze­szłość za­uwa­ży­ła, że daw­niej ja­koś męż­czyź­ni byli bar­dziej in­te­re­su­ją­cy. Na pierw­szy rzut oka zda­wa­li się może zbyt sza­blo­no­wi w swych ob­ci­słych mun­du­rach, tyle w nich jed­nak było udu­cho­wie­nia, ser­decz­ne­go cie­pła, szla­chet­no­ści i po­lo­tu, sło­wem, tego, co czy­ni męż­czy­znę in­te­re­su­ją­cym, dzię­ki cze­mu może się po­do­bać. Te­raz, zda­niem tej pani, rza­dziej się ta­kich spo­ty­ka, a wła­ści­wie ze świe­cą próż­no by ich szu­kać; obec­nie, cho­ciaż męż­czyź­ni i w pra­cy za­wo­do­wej są mniej krę­po­wa­ni, i ubie­ra­ją się we­dle gu­stu, i prze­róż­nym wiel­kim ide­om hoł­du­ją, a prze­cież są ja­cyś bar­dziej ste­reo­ty­po­wi, nud­ni, nie­cie­ka­wi.

Uwa­gi star­szej pani wy­da­ły mi się bar­dzo traf­ne, za­pro­po­no­wa­łem więc, żeby prze­rwać próż­ne żale nad tym, cze­go czy­tać nie mo­że­my, a za­brać się do tego, co pro­po­nu­je Uspień­ski. Pro­po­zy­cję moją przy­ję­to, a opo­wia­da­nie Uspień­skie­go uzna­li wszy­scy za rze­tel­nie praw­dzi­we. Za­czę­ły się po­rów­na­nia, wspo­min­ki. Było kil­ka osób, któ­re zna­ły nie­daw­no zmar­łe­go, cięż­ka­we­go ge­ne­ra­ła Ro­sti­sła­wa Fa­die­je­wa; ci za­czę­li przy­po­mi­nać, ile nie­zwy­kłe­go, naj­żyw­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia umia­ła wzbu­dzić ta po­stać – tak nie­kształt­na, wor­ko­wa­ta, ni­cze­go na po­zór nie obie­cu­ją­ca. Przy­po­mnia­no, że na­wet w po­de­szłym już wie­ku, by­wa­ło, tak ła­two umiał stać się przed­mio­tem za­in­te­re­so­wa­nia naj­ro­zum­niej­szych i naj­mil­szych ko­biet, że nie do­rów­nał mu w tym ża­den z mło­dych, try­ska­ją­cych zdro­wiem ele­gan­tów.

– A to mi do­pie­ro dzi­wo! – ode­zwał się na moje sło­wa je­den z naj­star­szych wie­kiem współ­ro­zmów­ców, czło­wiek nie­zwy­kle spo­strze­gaw­czy. – Cóż w tym nie­zwy­kłe­go, że czło­wiek tak ro­zum­ny, ja­kim był nie­bosz­czyk Fa­die­jew, umiał roz­pa­lić naj­żyw­sze za­in­te­re­so­wa­nie mą­drej ko­bie­ty?! Mą­dre ko­bie­ty, mój do­bro­dzie­ju, cięż­ki mają ży­wot! Przede wszyst­kim nie­wie­le jest ta­kich na świe­cie, a po wtó­re wię­cej cier­pią, jako że ro­zu­mie­ją wię­cej, prze­to, rzecz ja­sna, ra­du­je ich spo­tka­nie z mą­drym czło­wie­kiem. Toć si­mi­lia si­mi­li­bus cu­ran­tur, czy­li też gau­det – nie wiem, jak rzec le­piej.

Do­praw­dy – i pan, i ta dama, z któ­rą roz­ma­wiał nasz przy­ja­ciel Uspień­ski, trak­tu­je­cie o wyż­szych re­jo­nach. Przed­sta­wia­cie lu­dzi wiel­ce uta­len­to­wa­nych, a moim zda­niem bar­dziej nie­zwy­kłe jest to, że wła­śnie w sfe­rach na­szych, wśród lu­dzi cał­kiem po­spo­li­tych, od któ­rych, zda­wa­ła­by się, trud­no ocze­ki­wać cze­goś nie­zwy­kłe­go, tra­fia­ły się in­dy­wi­du­al­no­ści peł­ne uro­ku, po­ry­wa­ją­ce, czy­li tak zwa­ni „in­te­re­su­ją­cy męż­czyź­ni”. Ko­bie­ty zaś da­rzą­ce ich wzglę­da­mi rów­nież nie na­le­ża­ły do tych wy­bra­nek, co to zdol­ne są schy­lić czo­ło przed ro­zu­mem i ta­len­tem; wśród tych ko­biet jed­nak, rzec moż­na, cał­kiem prze­cięt­nych, tra­fia­ły się jed­nak nie­zwy­kle sub­tel­ne, o czu­łym ser­cu. Ni­czym głę­bo­kie wody kry­ły w so­bie ja­kieś uta­jo­ne cie­pło. I moim zda­niem, bar­dziej cu­dow­ni są wła­śnie ci lu­dzie prze­cięt­ni, cał­kiem nie przy­po­mi­na­ją­cy bo­ha­te­rów Ler­mon­to­wa, w któ­rych za­praw­dę trud­no się było nie za­ko­chać.

– Czy zna pan ja­kieś przy­kła­dy ta­kich lu­dzi prze­cięt­nych o uta­jo­nym cie­ple głę­bo­kich wód?

– Owszem.

– Więc pro­szę nam opo­wie­dzieć i niech to bę­dzie cho­ciaż czę­ścio­wym za­dość­uczy­nie­niem za to, że los po­zba­wił nas przy­jem­no­ści czy­ta­nia Toł­sto­ja.

– No, „za­dość­uczy­nie­niem” to moje opo­wia­da­nie nie bę­dzie, ale dla za­bi­cia cza­su opo­wiem pań­stwu pew­ną sta­rą hi­sto­rię z naj­bar­dziej po­spo­li­te­go, woj­sko­wo-szla­chec­kie­go ży­wo­ta.ROZ­DZIAŁ 2

Słu­ży­łem w ka­wa­le­rii. Sta­cjo­no­wa­li­śmy w gu­ber­ni T., roz­kwa­te­ro­wa­ni w róż­nych wsiach, ale do­wód­ca puł­ku i sztab, rzecz oczy­wi­sta, sta­li w gu­ber­nial­nym mie­ście. Mia­stecz­ko i wte­dy było we­so­łe, czy­ściut­kie, prze­stron­ne, z róż­ny­mi in­sty­tu­cja­mi; mia­ło i te­atr, i re­sur­sę oby­wa­tel­ską, i wiel­ki ho­tel, na­wia­sem mó­wiąc, do­syć nie­zda­rzo­ny, któ­ry­śmy cał­kiem za­wo­jo­wa­li ma­jąc w swym wła­da­niu chy­ba wię­cej niż po­ło­wę jego nu­me­rów. Nie­któ­re wy­naj­mo­wa­li ofi­ce­ro­wie sta­le kwa­te­ru­ją­cy w mie­ście, inne utrzy­my­wa­li na okres cza­so­we­go po­by­tu ci, co sta­le prze­by­wa­li na wsi; tych po­ko­jów tak­że nie wy­naj­mo­wa­no ni­ko­mu uwa­ża­jąc je za „ofi­cer­skie”. Jed­ni ofi­ce­ro­wie wy­jeż­dża­li, inni na ich miej­sce przy­jeż­dża­li, tak więc nu­me­ry ochrzczo­no „ofi­cer­ski­mi”.

Czas spę­dza­li­śmy, rzecz ja­sna, na kar­tach, skła­da­niu hoł­dów Ba­chu­so­wi oraz bo­gi­ni uciech ser­co­wych. Nie­kie­dy gra­li­śmy bar­dzo wy­so­ko – zwłasz­cza zimą i w okre­sie wy­bo­rów rżnę­li­śmy w kar­ty nie w re­sur­sie, lecz w po­ko­jach ho­te­lo­wych – gwo­li więk­szej swo­bo­dy po­roz­pi­na­ni, bez sur­du­tów – nie­jed­no­krot­nie dnie i noce spę­dza­jąc przy tej pra­cy. Trud­no chy­ba o bar­dziej pu­stac­kie i bez­czyn­ne spę­dza­nie cza­su, ale na pod­sta­wie tych za­jęć mogą pań­stwo sami wy­wnio­sko­wać, co z nas byli za lu­dzie i ja­kie nas wte­dy oży­wia­ły idee. Czy­ta­li­śmy mało, pi­sa­li­śmy jesz­cze mniej – i to ra­czej w wy­pad­ku po­rząd­ne­go spłu­ka­nia się, kie­dy trze­ba było oszu­kać ro­dzi­ców, wy­cy­ga­nić wię­cej pie­nię­dzy. Sło­wem – czło­wiek po­rząd­ny ni­cze­go się od nas nie mógł na­uczyć. Zgry­wa­li­śmy się mię­dzy sobą lub też w to­wa­rzy­stwie przy­jezd­nych zie­mian, lu­dzi ta­kie­goż jak my au­to­ra­men­tu, a w an­trak­tach pi­li­śmy na umór, awan­tu­ro­wa­li się i sza­le­li, uwo­żąc i przy­wo­żąc z po­wro­tem kup­co­we i ak­tor­ki.

To­wa­rzy­stwo nic war­tych pu­sta­ków, za­tra­co­nych hu­la­ków, w któ­rym mło­dzi ry­wa­li­zo­wa­li ze star­szy­mi, w któ­rym ze świe­cą nie doj­rzał­byś nic ro­zum­ne­go i god­ne­go sza­cun­ku.

O wyż­szych cno­tach, szla­chet­no­ści – nig­dy żad­nych roz­mów ani umo­ral­nia­ją­cych ka­zań. Wszy­scy no­si­li mun­du­ry i za­cho­wy­wa­li się we­dle za­ko­rze­nio­ne­go zwy­cza­ju – to­nę­li w or­giach, w ozię­bło­ści du­szy i ser­ca ku wszyst­kie­mu, co sub­tel­ne, nie po­zio­me, po­waż­ne. A po­mi­mo wszyst­ko uta­jo­ne cie­pło wła­ści­we głę­bo­kim wo­dom ist­nia­ło i ujaw­ni­ło się na na­szej pły­ciź­nie.ROZ­DZIAŁ 3

Nasz do­wód­ca puł­ku był to czło­wiek nie pierw­szej mło­do­ści, bar­dzo szla­chet­ny i dziel­ny wo­jow­nik, lecz nie­zwy­kle su­ro­wy i – jak się ma­wia­ło w one cza­sy – „bez skłon­no­ści do płci pięk­nej”. La­tek li­czył so­bie pięć­dzie­siąt z okła­dem. Miał już dru­gą żonę, ale w T. owdo­wiał zno­wu i za­mie­rzał po­ślu­bić mło­dziut­ką pan­nę, po­cho­dzą­cą z nie­za­moż­nej oko­licz­nej szlach­ty. Na­zy­wa­ła się Anna Ni­ko­ła­jew­na. Imię mia­ła ta­kie naj­prze­cięt­nie­sze i na mia­rę jego wszyst­ko w niej było jak naj­bar­dziej prze­cięt­ne: śred­nie­go wzro­stu, śred­niej tu­szy, ani ład­na, ani brzyd­ka, ja­sno­wło­sa, błę­kit­ne oczę­ta, ustecz­ka pur­pu­ro­we, ząb­ki bia­łe, okrą­gła bu­zia, cera bia­ła, na ru­mia­nych po­licz­kach do­łecz­ki – sło­wem, nie ko­bie­ta­natch­nie­nie, ale wła­śnie tak zwa­na „osło­da star­cze­go ser­ca”.

Do­wód­ca nasz po­znał ją w to­wa­rzy­stwie dzię­ki jej bra­tu, któ­ry słu­żył u nas w ran­dze ko­me­ta, i wła­śnie przez nie­go pro­sił ro­dzi­ców o jej rękę.

Zro­bił to bez ce­re­mo­nii – po ko­le­żeń­sku. Za­pro­sił ofi­ce­ra do ga­bi­ne­tu i po­wia­da:

– Pro­szę pana, pań­ska czci­god­na sio­stra wy­war­ła na mnie jak naj­mil­sze wra­że­nie; ro­zu­mie pan jed­nak, że w moim wie­ku i w mo­jej sy­tu­acji by­ło­by mi bar­dzo przy­kro spo­tkać się z od­mo­wą, ale obaj je­ste­śmy żoł­nie­rza­mi, swoi lu­dzie, nie ob­ra­żę się ani tro­chę za pań­ską szcze­rą od­po­wiedź, choć­by była naj­gor­sza… Do­brze – to do­brze, a je­śli ro­dzi­ce ra­czą od­mó­wić, ucho­waj Boże, że­bym przez to miał ży­wić do pana ja­kąś ura­zę. Nie­chże więc pan się do­wie.

Kor­net od­po­wie­dział z taką samą pro­sto­tą:

– Jak naj­chęt­niej do­wiem się.

– Wiel­cem zo­bo­wią­za­ny.

– Czy mogę – pyta – z tego po­wo­du opu­ścić swój od­dział na ja­kieś trzy, czte­ry dni?

– Pan bę­dzie ła­skaw – choć­by na ty­dzień.

– Czy ze­zwo­lił­by pan je­chać ze mną memu cio­tecz­ne­mu bra­tu?

Cio­tecz­ny brat ko­me­ta był to mło­dzie­niec pra­wie taki jak on mło­dziut­ki, ró­żo­wy, któ­re­go wszy­scy lu­bi­li za jego mło­dość, dziew­czę­cą świe­żość i na­wet na­zy­wa­li „Sa­sza-ró­życz­ka”. Poza tym ża­den z tych mło­dych lu­dzi nie za­słu­gi­wał na spe­cjal­ną uwa­gę, jako że w żad­nym z nich nie było nic nie­zwy­kłe­go ani wy­bit­ne­go.

– Po cóż panu brat przy tak fa­mi­lij­nej spra­wie?

A kor­net od­po­wia­da, że wła­śnie przy fa­mi­lij­nej spra­wie jest po­trzeb­ny.

– Ja – po­wia­da – będę roz­ma­wiać z ro­dzi­ca­mi, a on tym­cza­sem zaj­mie się sio­strą, od­wró­ci jej uwa­gę, za­nim wy­ja­śnię spra­wę.

– Hm, w ta­kim ra­zie jedź­cie ra­zem z cio­tecz­nym bra­tem – zwal­niam go – od­po­wia­da do­wód­ca.

Kor­ne­ci wy­je­cha­li i wy­peł­ni­li swą mi­sję jak naj­bar­dziej po­myśl­nie. Po kil­ku dniach ro­dzo­ny brat wra­ca i mel­du­je do­wód­cy:

– Je­śli pan so­bie ży­czy, może pro­sić o rękę li­stow­nie czy oso­bi­ście. Ro­dzi­ce nie od­mó­wią.

– No, a jak­że tam sama pań­ska sio­stra?

– Sio­stra zga­dza się.

– A jak ona… to jest… rada jest z tego czy nie?

– Niby tak…

– Jed­nak­że… osta­tecz­nie jed­nak – za­do­wo­lo­na czy ra­czej nie?

– Praw­dę po­wie­dziaw­szy, ni­cze­go po so­bie nie oka­za­ła. „Je­śli ta­tuś i ma­mu­sia so­bie ży­czą, będę po­słusz­na” – po­wie­dzia­ła.

– No tak, świet­nie, że tak mówi i oka­zu­je po­słu­szeń­stwo, ale prze­cież bez słów – z twa­rzy, z oczu dziew­czę­cia moż­na od­gad­nąć, co ma na ser­cu.

Ofi­cer prze­pra­sza, że nic okre­ślo­ne­go nie może na ten te­mat po­wie­dzieć, gdyż jako brat przy­zwy­cza­ił się do twa­rzy swej sio­stry i wy­ra­zu jej oczu nie ob­ser­wo­wał.

– Czy pań­ski cio­tecz­ny brat też nie ob­ser­wo­wał? Nie py­tał go pan o to w po­wrot­nej dro­dze?

– Nie, nie roz­ma­wia­li­śmy o tym, po­nie­waż ja spie­szy­łem speł­nić pań­skie po­ru­cze­nie i wró­ci­łem sam; jego zo­sta­wi­łem w domu – mam za­szczyt przed­sta­wić jego ra­port – jako że roz­cho­ro­wał się, a my mu­sie­li­śmy za­wia­do­mić jego ro­dzi­ców.

– A-a. Cóż mu się sta­ło?

– Na­głe omdle­nie, za­wro­ty gło­wy.

– Pa­trz­cie no, ja­kieś dzie­wi­cze nie­do­ma­ga­nia. No tak. Bar­dzom panu wdzięcz­ny, a że te­raz je­ste­śmy już pra­wie krew­nia­cy, pro­szę, żeby pan ze­chciał zo­stać u mnie na obie­dzie.

Przy obie­dzie zaś niby nic, a co rusz za­py­tu­je go ku­zy­na – jak to tam z nim, jak go trak­tu­ją w domu ko­me­ta albo zno­wu – w ja­kich oko­licz­no­ściach ze­mdlał.

Przy czym cią­gle mło­dzień­co­wi wina do­le­wa i set­nie go już spo­ił, tak że gdy­by miał ja­kiś se­kret, już by się daw­no wy­ga­dał. Na szczę­ście kor­net nie miał nic do ukry­wa­nia, do­wód­ca wkrót­ce po­ślu­bił Annę Ni­ko­ła­jew­ną, wszy­scy­śmy na ślu­bie byli, miód i wino pili, a obaj kor­ne­ci – ro­dzo­ny brat i cio­tecz­ny – byli na­wet druż­ba­mi i nikt ni­cze­go nie za­uwa­żył. Ani śla­du po­dej­rzeń. Mło­dzi lu­dzie hu­la­li po daw­ne­mu, na­szej mło­dej puł­kow­ni­ko­wej przy­by­wa­ło nie­wie­ściej kra­sy w bio­drach, za­czę­ła mie­wać dziw­ne za­chcian­ki. Do­wód­ca cie­szył się, my wszy­scy na wy­ści­gi sta­ra­li­śmy się ugo­dzić jej ka­pry­som, a mło­dzi lu­dzie – brat i ku­zyn – byli po pro­stu bez­kon­ku­ren­cyj­ni. To po jed­ną ba­ga­tel­kę, to znów po inną – by­wa­ło – gna trój­ka do Mo­skwy, żeby do­star­czyć jej cze­goś upra­gnio­ne­go.

Wszyst­kie jej za­chcian­ki, jak so­bie przy­po­mi­nam, były cał­kiem nie­wy­myśl­ne: za­chcie­wa­ło jej się rze­czy pro­stych, tyl­ko cza­sa­mi trud­no je było do­stać; to dak­ty­li suł­tań­skich chcia­ła, to grec­kiej chał­wy orze­cho­wej – sło­wem, rze­czy pro­stych i dzie­cin­nych, jako że sama też była ni­czym dziec­ko. Wresz­cie na­de­szła go­dzi­na woli bo­żej, a ich mał­żeń­skiej ra­do­ści, i z Mo­skwy przy­wie­zio­no do Anny Ni­ko­ła­jew­ny aku­szer­kę. Jak so­bie przy­po­mi­nam, przy­je­cha­ła ta dama, kie­dy dzwo­nio­no na wie­czor­ne na­bo­żeń­stwo, i po­żar­to­wa­li­śmy so­bie: „A to heca! Bab­kę po­ście­lo­wą wi­ta­ją dzwo­na­mi! Ja­kąż to ra­dość nam przy­nie­sie?” I ocze­ku­je­my tego, jak­by w rze­czy sa­mej była to ja­kaś wspól­na puł­ko­wa spra­wa. Tym­cza­sem zda­rzy­ło się coś cał­kiem nie­ocze­ki­wa­ne­go.ROZ­DZIAŁ 4

Je­śliś, czy­tel­ni­ku, czy­tał Bret Har­te'a i do­wie­dział się, że ja­kieś ame­ry­kań­skie obie­ży­świa­ty na od­lu­dziu z nu­dów za­in­te­re­so­wa­ły się na­ro­dzi­na­mi dziec­ka cał­kiem ob­cej ko­bie­ty, to nie bę­dziesz się dzi­wić, że my, ofi­ce­ro­wie, ta­koż hu­la­ki i nic­po­nie, go­rą­co za­in­te­re­so­wa­li­śmy się tym, że Bóg ob­da­rzy dzie­cię­ciem na­szą mło­dą puł­kow­ni­ko­wą. Na­gle, nie wia­do­mo dla­cze­go, wy­da­ło się nam, że to spra­wa tak wiel­kiej wagi, iż po­sta­no­wi­li­śmy uświet­nić przyj­ście na świat no­wo­rod­ka; w tym celu ka­za­li­śmy na­sze­mu wła­ści­cie­lo­wi trak­tier­ni przy­go­to­wać po­dwój­ny za­pas szam­pi­tra, a sami, żeby uciec od nu­dów, za­sie­dli­śmy o wie­czor­nym dzwo­nie rżnąć w kar­ty, czy­li, jak wte­dy ma­wia­no, pra­co­wać ku chwa­le ce­sar­skie­go za­kła­du wy­cho­waw­cze­go.

Po­wta­rzam, że dla nas było to i za­ję­cie, i przy­zwy­cza­je­nie, i pra­ca, i naj­lep­szy zna­ny nam śro­dek na zwal­cza­nie nu­dów.

I te­raz mia­ło to taki sam prze­bieg jak zwy­kle: noc­ną war­tę za­czy­na­ją star­si rot­mi­strze i sztab­srot­mi­strze o przy­pró­szo­nych si­wi­zną skro­niach i sre­brzą­cych się wą­sach. Za­sie­dli wła­śnie wów­czas, gdy w mie­ście roz­le­gły się dzwo­ny wzy­wa­ją­ce na wie­czor­ne na­bo­żeń­stwo, a miesz­kań­cy mia­sta, po­chy­la­jąc się w ni­skich ukło­nach, śpie­szy­li do cer­kwi na spo­wiedź wiel­ka­noc­ną, jako że to, o czym opo­wia­dam, zda­rzy­ło się w pią­tek, w szó­stym ty­go­dniu Wiel­kie­go Po­stu.

Rot­mi­strzo­wie po­pa­trzy­li na tych po­czci­wych chrze­ści­jan, po­pa­trzy­li na od­cho­dzą­cą aku­szer­kę, a po­tem z żoł­nier­ską pro­sto­tą ży­czy­li wszyst­kim po­wo­dze­nia i wszel­kich (po­myśl­no­ści i spu­ściw­szy zie­lo­ne per­ka­li­ko­we za­sło­ny w du­żym po­ko­ju, za­pa­li­li kan­de­la­bry i za­czę­li roz­da­wać kar­ty.

A mło­dzież szwen­da­ła się jesz­cze czas ja­kiś tam i z po­wro­tem, prze­cho­dząc koło ku­piec­kich do­mów, strze­la­ła oczy­ma do za­lot­nych ku­piec­kich cór, a kie­dy zmierz­chło się cał­kiem, tak­że za­wró­ci­ła do zie­lo­ne­go sto­li­ka.

Do­sko­na­le pa­mię­tam ten wie­czór, pa­mię­tam, co się dzia­ło po obu stro­nach spusz­czo­nych za­słon. Na dwo­rze było cu­dow­nie. Ja­sny mar­co­wy dzień do­ga­sał pło­nąc ru­mień­cem za­cho­du, wszyst­ko, co od­ta­ja­ło w sło­necz­nej ką­pie­li, pod­mar­z­ło zno­wu, po­wia­ło wil­go­cią, w po­wie­trzu jed­nak czu­ło się za­pach wio­sny, a w gó­rze świer­go­li­ły skow­ron­ki.

Z na pół oświe­tlo­nych cer­kwi wy­cho­dzi­li pe­ni­ten­cja­riu­sze uwol­nie­ni z grze­chów. Po­wo­lut­ku, w po­je­dyn­kę, z ni­kim nie roz­ma­wia­jąc roz­cho­dzi­li się do do­mów, zni­ka­li po­grą­że­ni w głę­bo­kim mil­cze­niu. Na wszyst­kich twa­rzach wid­nia­ła jed­nak tro­ska: byle ni­czym nie zmą­cić sku­pie­nia, nie utra­cić kró­lu­ją­ce­go w du­szach spo­ko­ju i uko­je­nia.

Na­raz w ca­łym i tak nie­zbyt ha­ła­śli­wym mie­ście za­pa­no­wa­ła ci­sza. Za­my­ka­no bra­my, za par­ka­na­mi po­brzę­ki­wa­ły łań­cu­chy szar­pią­cych się na uwię­zi psów; za­my­ka­no małe trak­tie­mie i tyl­ko pod na­szym ho­te­lem krę­ci­ły się dwie „sa­ła­ty” – do­roż­ka­rze wy­cze­ku­ją­cy, czy aby nam się nie przy­da­dzą. I wła­śnie wte­dy w od­da­li, po pod­mar­z­łej bru­ko­wa­nej uli­cy za­dud­ni­ły wiel­kie po­dróż­ne sa­nie za­przę­żo­ne w trój­kę i pod ho­tel za­je­chał ja­kiś nie­zna­jo­my wy­so­ki pan w niedź­wie­dziej szu­bie z dłu­gi­mi rę­ka­wa­mi i za­py­tał: „Czy jest po­kój?”

Sta­ło się to wła­śnie w chwi­li, kie­dy z dwo­ma mło­dy­mi ofi­ce­ra­mi zbli­ża­łem się do ho­te­lu po skru­pu­lat­nej lu­stra­cji okien, w któ­rych mia­ły zwy­czaj uka­zy­wać się nie­do­stęp­ne ku­piec­kie córy.

Sły­sze­li­śmy, jak przy­jezd­ny za­py­tał o po – kój, jak wy­szedł do nie­go star­szy nu­me­ro­wy Mar­ko na­zy­wa­jąc go­ścia Au­gu­stem Ma­twie­iczem, jak skła­dał mu ży­cze­nia z oka­zji szczę­śli­we­go po­wro­tu, jak po­tem na jego py­ta­nie od­po­wie­dział:

– Nie śmiał­bym wiel­moż­ne­mu panu ze­łgać, że po­ko­ju nie ma. Po­ko­iczek to jest, tyl­ko boję się, czy wiel­moż­ny pan bę­dzie z nie­go za­do­wo­lo­ny.

– A cóż tam ta­kie­go? Nie­czy­ste po­wie­trze czy może plu­skwy?

– Boże ucho­waj, nie­czy­sto­ści żad­nych, jak pan ra­czy wie­dzieć, nie trzy­ma­my, tyl­ko że strasz­na moc ofi­ce­rów tu kwa­te­ru­je…

– No więc cóż, na­zbyt ha­ła­su­ją, co?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: