Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Intymne życie niegdysiejszej Warszawy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Intymne życie niegdysiejszej Warszawy - ebook

Stanisław Milewski jak mało kto potrafi oczarować czytelnika klimatem przedwojennej Warszawy. Na kartach jego najnowszej książki znajdziemy to wszystko, co umyka twórcom podręczników historii, choć wrośnięte jest w folklor stolicy równie mocno jak kultura i sztuka. Uliczne zabawy i rozrywki, jaskinie hazardu, targowiska, tętniące życiem podwórza – autor wspaniale oddaje mentalność ówczesnych warszawiaków, opisując ich perypetie miłosne, rozrywki, w których znajdowali szczególne upodobanie, oraz bulwersujące ich wydarzenia. Z pasją zagłębia się też w meandry stołecznego półświatka. Publikacja pełna jest anegdot i relacji prasowych, sensacja miesza się tu z romansem i skandalem. Wspaniała lektura nie tylko dla mieszkańców Warszawy.

Spis treści

Theatrum dla gawiedzi
Oglądanie zwierząt
Zabawy i rozrywki
Gry hazardowe
Brzuch miasta
Życie podwórza
Pożary, katastrofy, wypadki
Miłosne perypetie prababek
Pod woalką pruderii
Tutejszy półświatek
Złodziejskie nasienie
Zawód: żebrak
Policjanci, czyli gliny
Wybrana bibliografia

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0239-7
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Theatrum dla gawiedzi

Pie­nią­dze w tłum ♦ Bili, żeby krzy­cze­li: Vi­vat! ♦ W przy­tom­no­ści mno­gie­go ludu ♦ Zmar­ła, prze­ra­żo­na kaź­nią męża ♦ Chwat, któ­ry naj­mniej oka­zał skru­chy ♦ Pia­sek zmie­sza­ny z krwią ♦ Żeby wi­dzia­no na ca­łym mie­ście ♦ Strzeż­cie wa­sze dziat­ki ♦ Nie­rząd­ni­ca w klat­ce ♦ Pod prę­gie­rzem i w ku­nie ♦ Wy­świe­ce­nie z mia­sta

WSZYST­KIE PU­BLICZ­NE URO­CZY­STO­ŚCI od za­wsze gro­ma­dzi­ły ty­sią­ce miesz­kań­ców sto­li­cy bar­dzo złak­nio­nych wszel­kich roz­ry­wek, któ­rych w daw­nych wie­kach nie by­wa­ło zbyt wie­le. Dłu­go wspo­mi­na­no oka­za­ły wjazd do War­sza­wy Au­gu­sta III w 1734 roku: w or­sza­ku szli wów­czas nie tyl­ko – jak to za­pa­mię­tał Ję­drzej Ki­to­wicz – se­na­to­rzy i wszel­kiej ran­gi do­stoj­ni­cy, ale i licz­nie byli re­pre­zen­to­wa­ni ma­gna­ci. Za nimi cią­gnę­ły „ce­chy we wszyst­kim mo­de­run­ku”, je­cha­li „kup­czy­ko­wie kon­no i bar­wi­sto w ko­le­tach z gra­na­to­wy­mi wy­ło­ga­mi, z pa­ła­sza­mi do­by­ty­mi” itd., itd.

Ciż­ba się gnio­tła, ga­pie prze­wra­ca­li i tra­to­wa­li na­wza­jem, bo w or­sza­ku je­chał rów­nież „Imć pan pod­skar­bi ko­ron­ny Mo­szyń­ski – nu­mi­sma­ta co­ro­na­tio­nis mię­dzy lu­dzi rzu­ca­ją­cy, przy któ­rym po bo­kach dwóch pa­ziów kró­lew­skich je­cha­ło, wor­ki z pie­niędz­mi one­mu po­da­wa­jąc”. Po­tem, gdy król uda­wał się do sej­mu, „peł­no było po oknach wszyst­kich ka­mie­nic i na uli­cy spek­ta­to­ra”.

Tłum­nie przy­cho­dzo­no też po­pa­trzeć na bale dwor­skie, któ­re by­wa­ły urzą­dza­ne w mo­nar­szych ogro­dach; tu też było co oglą­dać. „Po roz­po­czę­ciu ko­la­cyi – czy­ta­my w re­la­cji z ta­kie­go balu – za­pa­lo­no prze­pysz­ną ilu­mi­na­cyą, a któ­rej cały plac go­nitw i obie uli­ce ogro­do­we oświe­co­ne były pięt­na­sto ty­sią­ca­mi (!) lamp”. „Nie­mniej i ogro­dze­nie szra­nek so­śni­ną wy­kła­da­ne w świe­tle kil­ku ty­się­cy lamp ja­śnia­ło”.

Cza­sem ga­pią­ce się po­spól­stwo sztur­cha­ne by­wa­ło przez służ­by po­rząd­ko­we.

Na ko­ro­na­cję Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta mia­sto rów­nież bo­ga­to ilu­mi­no­wa­no wie­czo­rem. „Jak nie wo­ła­li wi­wat, gdy król szedł, byli ko­men­de­ro­wa­ni żoł­nie­rze bez bro­ni, któ­rzy za­czy­na­li wi­wat i bili, żeby wo­ła­li” – za­pi­sa­no w jed­nym z li­stów z epo­ki. Jed­nak i ten król chciał się przy­po­do­bać tłu­mom. Jak od­no­to­wał kro­ni­karz, opi­su­jąc uro­czy­ste przej­ście Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta na na­bo­żeń­stwo dzięk­czyn­ne: „Przez całe Przed­mie­ście Kra­kow­skie aż do po­mie­nio­ne­go ko­ścio­ła Św. Krzy­ża i na po­wrót aż do Zam­ku J.P. We­ssel , ja­dą­cy kon­no przed kró­lem, jego pie­nią­dze, umyśl­nie na ten akt bite, roz­rzu­cał”.

Nie oby­ło się jed­nak bez przy­kre­go wy­pad­ku. Na jed­nej z bram try­um­fal­nych umiesz­czo­no orła, z któ­re­go dzio­ba pły­nął stru­mień wina. Ama­to­rzy trun­ku, któ­rzy pod­sta­wia­li usta i na­czy­nia, prze­wró­ci­li rusz­to­wa­nie i z pło­ną­cej gli­nia­nej ko­ro­ny orła po­cie­kła ob­fi­cie na nich roz­pa­lo­na smo­ła czy też oli­wa.

Cho­ciaż uro­czy­sto­ści zwią­za­ne z ko­ro­no­wa­niem się cara Alek­san­dra I na kró­la Pol­ski zgro­ma­dzi­ły ogrom­ne tłu­my jego en­tu­zja­stów (!) – Aloj­zy Fe­liń­ski na­pi­sał na­wet na tę oko­licz­ność Pieśń na­ro­do­wą za po­myśl­ność kró­la („Przed Twe oł­ta­rze za­no­sim bła­ga­nie, na­sze­go kró­la za­cho­waj nam, Pa­nie”) – to od­by­ły się one bez więk­szych eks­ce­sów.

Na­to­miast pod­czas ta­kich sa­mych uro­czy­sto­ści gdy car Mi­ko­łaj I ko­ro­no­wał się w War­sza­wie, kil­ka osób moc­no po­tur­bo­wa­no. Po­spól­stwo rzu­ci­ło się po ce­re­mo­nii – cze­go mu zresz­tą nie bro­nio­no – na po­most okry­ty czer­wo­nym płót­nem iw mgnie­niu oka roz­szar­pa­ło je na ka­wał­ki. Po­dob­nie po­stą­pio­no z am­fi­te­atrem: po go­dzi­nie nie było śla­du po owej bu­dow­li wznie­sio­nej spe­cjal­nie na tę oka­zję. Gdy za­wa­li­ła się ścia­na z de­sek, rany od­nie­śli ci, któ­rzy zna­leź­li się w jej za­się­gu. Po­czę­stu­nek dla ludu obył się na szczę­ście bez ofiar, cho­ciaż kar­to­fla­mi z mię­sem – do któ­re­go do­da­no ob­fi­cie ce­bu­li, bo za­śmiar­dło się z po­wo­du upa­łu – po­spiesz­nie wy­peł­nia­no kie­sze­nie, a na­pit­ki czer­pa­no czap­ka­mi i ka­pe­lu­sza­mi. A może ów­cze­śni lu­dzie mie­li stru­sie żo­łąd­ki?

JED­NAK BAR­DZIEJ NIŻ URO­CZY­STO­ŚCI dwor­skie przy­cią­gał tłu­my po­spól­stwa „te­atr śmier­ci na żywo”, ja­kim sta­wa­ły się pu­blicz­ne eg­ze­ku­cje. W taki spo­sób – wła­śnie wo­bec tłu­mów, by od­stra­szyć ewen­tu­al­nych na­śla­dow­ców – wy­ko­ny­wa­no je od wie­ków. cza­sem sąd ska­zy­wał na przy­mu­so­we uczest­nic­two oso­by, któ­re bra­ły – na­wet mi­mo­wol­ny – udział w po­peł­nio­nej zbrod­ni.

Tak się sta­ło, gdy w koń­cu maja 1779 roku zo­stał za­mor­do­wa­ny ge­ne­rał wojsk ko­ron­nych ba­ron Ber­nard Pu­szet; z chę­ci zy­sku czy też z ze­msty za złe trak­to­wa­nie – a bi­cie służ­by było czę­stą prak­ty­ką – za­du­sił go wła­sny ka­mer­dy­ner przy po­mo­cy strzel­ca. Wraz z nimi są­dzo­no chłop­ca, któ­ry pil­no­wał drzwi pod­czas owej zbrod­ni, a tak­że bra­ta ka­mer­dy­ne­ra ter­mi­nu­ją­ce­go u pew­ne­go kup­ca. Już po fak­cie zo­stał on, jak re­la­cjo­no­wa­ła „Ga­ze­ta War­szaw­ska”, „pod pre­tek­stem mat­ki cho­rej od pana przez swe­go bra­ta wy­pro­wa­dzo­ny, o ni­czym nie wie­dział i aż w bor­ku Bie­lań­skim o tym za­bój­stwie od nich usły­szał – część jed­nak pie­nię­dzy od nich przy­jął, z krza­ków owych po żyw­ność z chłop­cem do karcz­my dla ka­mer­dy­ne­ra i strzel­ca cho­dził, i gdy był wzię­ty już w areszt, mo­ne­tę tyl­ko wró­cił, a czer­wo­nych zło­tych trzy­dzie­ści sie­dem, w chu­st­ce na szyi bę­dą­cej, za­ta­ił”.

Sąd mar­szał­kow­ski ko­ron­ny wy­dał wy­rok w tej spra­wie bar­dzo szyb­ko; na­tych­miast też go wy­ko­na­no. Spra­woz­daw­ca „Ga­ze­ty War­szaw­skiej” do­no­sił:

„Na wy­so­kim the­atrum na Kra­kow­skim przed­mie­ściu wy­sta­wio­nym i licz­nym żoł­nie­rzem opa­sa­nym, w przy­tom­no­ści mno­gie­go ludu, ka­mer­dy­ne­ro­wi i strzel­co­wi na­przód pra­we ręce ucię­to, po­tem gło­wy ścię­to, a po ścię­ciu ćwiar­to­wa­no; te zaś ćwier­ci na pa­lach przy trak­tach pu­blicz­nych wi­sieć mają z tym przy każ­dej na­pi­sem: «Za za­bi­cie pana swe­go».

Chło­piec (w mło­dych jesz­cze le­ciech, oświe­ce­nia zu­peł­ne­go ro­zu­mu sta­no­wić nie­mo­gą­cych) dla pa­trze­nia na eg­ze­ku­cje swych ko­le­gów na plac był przy­pro­wa­dzo­ny i na­zad do wię­zie­nia za­pro­wa­dzo­ny, ma tam być trzy­ma­ny i do pra­cy za­ży­wa­ny przez lat dwa­dzie­ścia czte­ry, nad­to jesz­cze co kwar­tał pla­ga­mi po rózg pięć­dzie­siąt przed wię­zie­niem ka­ra­ny”.

Przy­mu­so­we uczest­ni­cze­nie w eg­ze­ku­cji sąd orzekł w cza­sach sta­ni­sła­wow­skich nie tyl­ko w tym przy­pad­ku. Sta­ło się tak rów­nież parę lat wcze­śniej w jed­nym z naj­gło­śniej­szych pro­ce­sów kar­nych owej epo­ki, gdy są­dzo­no gru­pę oskar­żo­nych o -nie­uda­ne zresz­tą – po­rwa­nie kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta. Orze­czo­no tę karę do­dat­ko­wą wo­bec ska­za­nych, któ­rym zo­sta­ła wy­mie­rzo­na tyl­ko kara wię­zie­nia. Sa­mych po­ry­wa­czy – z wy­jąt­kiem jed­ne­go – stra­co­no nie­zwy­kle okrut­nie. Szło bo­wiem o za­mach na oso­bę kró­la – cri­men la­ese ma­ie­sta­tis (zbrod­nię tę sąd za­kwa­li­fi­ko­wał jako „kró­lo­bój­stwo”!) – aw­ta­kich sy­tu­acjach pra­wo było bez­względ­ne i nie uzna­wa­ło żad­nych oko­licz­no­ści ła­go­dzą­cych.

Pra­wo skie­ro­wa­ło swe ostrze na­wet na oso­by od­gry­wa­ją­ce przy­pad­ko­wą tyl­ko rolę w ca­łej spra­wie, jak żona jed­ne­go z głów­nych oskar­żo­nych, Łu­kaw­ska. Ta dość mło­da jesz­cze nie­wia­sta zo­sta­ła ska­za­na za to, że mo­gła tyl­ko przy­pusz­czać, iż jej mąż za­mie­rza po­rwać kró­la – na 14 mie­się­cy za­mknię­cia w Cuch­thau­zie przy ul. Po­kor­nej. W wię­zie­niu tym prze­by­wa­ła tyl­ko kil­ka dni, bo zmar­ła wkrót­ce po stra­ce­niu męża, prze­ra­żo­na wi­do­kiem jego mę­czeń­skiej śmier­ci i pa­stwie­nia się nad cia­łem.

Mar­sza­łek wiel­ki ko­ron­ny prze­pi­sał bar­dzo do­kład­ny „sce­na­riusz” eg­ze­ku­cji dla spraw­ców po­rwa­nia. Spo­dzie­wa­no się tłu­mu ga­piów, dla­te­go za­dba­no, by od ska­zań­ców od­gra­dza­li ich gę­sto roz­sta­wie­ni żoł­nie­rze. In­struk­cja mar­szał­ka prze­wi­dy­wa­ła, że „100 żoł­nie­rzy, oprócz ofi­ce­rów i unte­ro­fi­ce­rów cho­rą­gwi wę­gier­skiej, sta­nie przed wię­zie­niem z bro­nią na­bi­tą, z na­sto­so­wa­ny­mi ba­gne­ta­mi, któ­rych IMC Pan Rot­mistrz ko­men­de­ro­wać ma. Ichmć ks.ks. Ka­pu­cy­ni do go­dzi­ny naj­da­lej 7 z rana po­koń­czą z de­kre­to­wa­ny­mi dys­po­zy­cją du­szy. O go­dzi­nie 7 pra­eci­se więź­nio­wie de­kre­to­wa­ni już po­win­ni być ubra­ni po­dług zwy­cza­ju w kor­dy­gar­dzie, na dole. O tej­że go­dzi­nie Cy­bul­ski i Łu­kaw­ski, od­da­ni Mi­strzo­wi, po­dług zwy­cza­ju po­win­ni być ze zwią­za­ny­mi rę­ko­ma wy­pro­wa­dze­ni pod war­tą, wsa­dze­ni każ­dy do wóz­ka, tj. Łu­kaw­ski na je­den z księ­dzem, Cy­bul­ski na dru­gi tak­że z księ­dzem (…).

Gdy do pa­ła­cu przy­ja­dą, tam już za­sta­ną 480 żoł­nie­rzy od gwar­dji pie­szej ko­ron­nej, w kwa­drat the­atrum ota­cza­ją­cych, gdzie do miej­sca ko­by­li­ca­mi ozna­czo­ne­go, wóz­ki z więź­nia­mi i war­tą mar­szał­kow­ską wnij­dą. Ko­men­da zaś puł­ku IMC Pana By­szew­skie­go po bo­kach oto­czy te ko­by­li­ce.

Na the­atrum na­przód Łu­kaw­ski wpro­wa­dzo­ny i po­dług osno­wy de­kre­tu eg­ze­kwo­wa­ny bę­dzie, tj. ścię­ty, ręce oby­dwie po śmier­ci ucię­te i odło­żo­ne na bok, dla za­wie­sze­nia na pa­lach przy go­ściń­cach pu­blicz­nych, ka­dłub zaś sam po­ćwiar­to­wa­ny i na stos, przez mi­li­cję miej­ską oto­czo­ny, wraz z gło­wą wrzu­co­ny i pod­pa­lo­ny być ma (…)”.

Przy­po­mnij­my, że Łu­kaw­ska, przy­wie­zio­na na to wi­do­wi­sko na spe­cjal­nym wóz­ku, oglą­da­ła ową ma­ka­brę z bli­ska.

W WAR­SZAW­SKIEJ PRA­SIE Z KOŃ­CA XVIII i po­cząt­ku XIX wie­ku moż­na zna­leźć opi­sy wie­lu eg­ze­ku­cji pu­blicz­nych do­ko­ny­wa­nych na ska­za­nych za po­spo­li­te prze­stęp­stwa kry­mi­nal­ne, ta­kie jak roz­bo­je, wie­lo­krot­ne kra­dzie­że czy za­bój­stwa. Naj­czę­ściej ska­zy­wa­no na śmierć przez ścię­cie z wy­ło­że­niem cia­ła na kole, co by­wa­ło po­prze­dzo­ne wy­sta­wie­niem de­li­kwen­ta pod prę­gie­rzem.

Ostat­nie in­for­ma­cje o eg­ze­ku­cjach po­cho­dzą z koń­ca lat dwu­dzie­stych. „Ku­rier War­szaw­ski” sze­ro­ko in­for­mo­wał o ścię­ciu w nie­dzie­lę 19 sierp­nia 1821 roku czte­rech zbrod­nia­rzy: hersz­ta ban­dy ra­bun­ko­wej, jego dwóch wspól­ni­ków oraz za­bój­cy. In­for­ma­cja ta przy­po­mi­na sty­lem nie­mal re­cen­zję te­atral­ną („gło­wy wszyst­kich czte­rech ło­trów naj­zręcz­niej sprząt­nię­te zo­sta­ły”), za­wie­ra też opis za­cho­wa­nia się ska­zań­ców naj­pierw pod prę­gie­rzem, a po­tem już w cza­sie sa­mej eg­ze­ku­cji. Od­no­to­wa­no nad­to, że owo wi­do­wi­sko zgro­ma­dzi­ło bar­dzo licz­ną pu­blicz­ność; wśród żąd­nych moc­nych wra­żeń wi­dzów prze­wa­ża­ły ko­bie­ty.

Spra­woz­daw­ca naj­wię­cej uwa­gi po­świę­cił jed­ne­mu ze ska­zań­ców, nie­ja­kie­mu Jó­ze­fo­wi Szwar­co­wi. To on wła­śnie „naj­mniej oka­zał skru­chy, pa­trzył z fleg­mą na zgon swe­go ko­le­gi Le­wan­dow­skie­go, a gdy wi­dział zręcz­nie ścię­tą jego gło­wę, rzekł: Tęgi chwat pan mistrz, grac­ko się po­pi­sał”. Po­sta­wio­ny przed prę­gie­rzem „przez całą go­dzi­nę roz­ma­wiał o po­tocz­nych rze­czach, urą­gał ze swe­go to­wa­rzy­sza Żyda już pra­wie umar­łe­go, zjadł kil­ka­na­ście gru­szek, pił chci­wie piwo i gdy już go pro­wa­dzo­no na sza­fot, do­koń­czył bu­tel­ki z upra­gnie­niem”.

Wi­dać z tego, że po­sta­wy „nie­ugię­tych chwa­tów” – póź­niej okre­śla­no je w krę­gach prze­stęp­czych jako „cha­rak­ter­niac­kie” – im­po­no­wa­ły już wów­czas tak­że „no­wi­nia­rzom”, jak wów­czas mó­wi­ło się o żur­na­li­stach. Pu­blicz­ne tra­ce­nie zbrod­nia­rzy nie da­wa­ło jed­nak spo­dzie­wa­ne­go efek­tu wśród pu­blicz­no­ści; zda­rza­ło się na­wet, że za­ga­pie­ni na eg­ze­ku­cję wi­dzo­wie by­wa­li „ob­ra­bia­ni” przez kie­szon­kow­ców, mało so­bie ro­bią­cych z „od­stra­sza­ją­ce­go przy­kła­du”.

Owa re­la­cja „Ku­rier­ka” jest o tyle in­te­re­su­ją­ca, że moż­na w niej zna­leźć inne bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ne szcze­gó­ły. „Od daw­nych cza­sów – czy­ta­my – wko­rze­nio­ny jest za­bo­bon w War­sza­wie, że szyn­kar­ki chci­wie żą­da­ją mieć pia­sek zmie­sza­ny z krwią de­li­kwen­tów, w na­dziei że przez to mieć będą wiel­ki od­byt na piwo. Na próż­no już wie­lo­krot­nie usi­ło­wa­no prze­ko­nać o nik­czem­no­ści tego prze­są­du, oneg­daj­szy przy­pa­dek bę­dzie za­pew­ne prze­stro­gą i na­uką dla tych nie­roz­sąd­nych. Po zu­peł­nym ukoń­cze­niu, gdy już woj­sko i straż ustą­pi­ły z pla­cu, mnó­stwo ko­biet rzu­ci­ło się na sza­fot, a za nimi po­szli i męż­czyź­ni, sza­fot prze­peł­nio­ny cię­ża­rem za­ła­mał się, a sie­dem osób ska­le­czo­nych zo­sta­ło, a mię­dzy nimi dwie ko­bie­ty moc­no są uszko­dzo­ne”. Ty­tu­łem wy­ja­śnie­nia do­daj­my, że owym pia­skiem, o któ­rym jest mowa w ga­ze­to­wej no­tat­ce, przed eg­ze­ku­cją wy­sy­py­wa­no ob­fi­cie miej­sce kaź­ni.

Ów bar­ba­rzyń­ski prze­sąd, że krew ści­na­ne­go zbrod­nia­rza przy­no­si szczę­ście, po­ku­to­wał w ca­łej Eu­ro­pie. Wy­pa­dek, jaki się zda­rzył wów­czas, może stał się rze­czy­wi­ście prze­stro­gą, gdyż w opi­sie na­stęp­nej eg­ze­ku­cji już o czymś po­dob­nym nie wspo­mi­na­no.

NIE­MAL RÓW­NO W ROK PÓŹ­NIEJ, 22 sierp­nia 1822 roku, stra­co­no w War­sza­wie 23-let­nią słu­żą­cą, Ma­rian­nę Roz­mu­szew­ską; na po­cząt­ku roku za­mor­do­wa­ła ona swo­ją pa­nią. De­li­kwent­kę ubra­ną w czar­ną suk­nię wie­zio­no z wię­zie­nia w Pro­chow­ni na ścię­cie przez: Mo­sto­wą, Fre­ta, Nowe Mia­sto, Fran­cisz­kań­ską, Na­lew­ki, Bie­lań­ską, Se­na­tor­ską, Kra­kow­skie Przed­mie­ście, Kró­lew­ską, Gra­nicz­ną, Ża­bią, Elek­to­ral­ną i Chłod­ną, za ro­gat­ki wol­skie i Czy­ste – a więc okręż­ną tra­są -„aby wi­dzia­no wszę­dzie, że zbrod­nia od­no­si za­słu­żo­ną karę”.

„Cie­ka­wych na­tłok był nad­zwy­czaj­ny – od­no­to­wa­ła pra­sa – wszyst­kie uli­ce i pole koło sza­fo­tu za­peł­nio­ne zo­sta­ły wi­dza­mi wszel­kie­go sta­nu, płci i wie­ku; od daw­na bo­wiem nie było przy­kła­du wy­ko­na­nia po­dob­nej kary na ko­bie­cie”.

Pod­czas eg­ze­ku­cji ska­za­na za­cho­wy­wa­ła się spo­koj­nie. Gdy po­sa­dzo­no ją na krze­śle, prze­mó­wi­ła do ze­bra­nych, prze­strze­ga­jąc inne słu­żą­ce, „aby sta­ra­ły się ule­gać swym pa­niom i ra­czej pro­si­ły o uwol­nie­nie, gdy służ­ba zda­je się być im uciąż­li­wa, niż zbrod­ni­czej uży­wa­ły ze­msty, żeby przy­kład jej był na­uką”. Ta krót­ka wzmian­ka od­sła­nia nie­co ku­li­sy zbrod­ni, o któ­rej ga­ze­ty pi­sa­ły wów­czas dość dużo, ale prze­mil­cza­ły jej mo­ty­wy, eks­po­nu­jąc ra­czej fak­ty mo­gą­ce świad­czyć, że po­peł­nio­na zo­sta­ła nie z ze­msty, ale z chę­ci zy­sku.

Wy­gło­sze­nie przez ska­za­ną umo­ral­nia­ją­ce­go prze­mó­wie­nia nie było ewe­ne­men­tem. Część skła­do­wą każ­dej pu­blicz­nej eg­ze­ku­cji sta­no­wi­ło tak­że wy­stą­pie­nie kata, ubra­ne­go w czer­wo­ną sza­tę. Z rusz­to­wa­nia, oto­czo­ne­go przez czwo­ro­bok woj­ska, wy­cią­gał on ku tłu­mo­wi od­cię­tą gło­wę ska­zań­ca i pod­no­sił ją do góry. Prze­strze­ga­jąc wi­dzów przed prze­stęp­stwem, wy­gła­szał tra­dy­cyj­ną for­mu­łę za­czy­na­ją­cą się od słów: „Oj­co­wie i mat­ki, strzeż­cie wa­sze dziat­ki”. Po­tem, wraz z po­moc­ni­ka­mi, kładł cia­ło do trum­ny, umiesz­cza­jąc gło­wę nie­bosz­czy­ka mię­dzy jego ko­la­na­mi. Kat w no­men­kla­tu­rze urzę­do­wej zwał się mi­strzem spra­wie­dli­wo­ści i był za­wsze so­wi­cie opła­ca­ny.

W daw­nych la­tach, jak za­pi­sał XIX-wiecz­ny var­sa­via­ni­sta Ka­zi­mierz Wła­dy­sław Wój­cic­ki, kat ści­nał ska­za­nych mie­czem na Ryn­ku Sta­re­go Mia­sta, obok prę­gie­rza. Po­dob­no miesz­kań­cy z trwo­gą omi­ja­li wie­czo­rem to miej­sce, mó­wio­no bo­wiem po­wszech­nie i wie­rzo­no temu, że nie­win­nie ścię­ta ka­tow­skim mie­czem słu­żą­ca ja­kiejś wiel­kiej pani sta­wa­ła po za­cho­dzie słoń­ca na prę­gie­rzu i trzy­ma­jąc gło­wę pod pa­chą, ob­cho­dzi­ła wo­ko­ło ra­tusz i cały ry­nek.

Stra­ceń do­ko­ny­wa­no też w miej­scu zwa­nym Pie­kieł­kiem, pod mu­ra­mi miej­ski­mi, tam gdzie dziś stoi po­mnik Ki­liń­skie­go. Na­zwę Pie­kieł­ko, jak po­da­ją var­sa­via­ni­ści, no­sił też pla­cyk przy ul. No­wo­lip­ki. W po­ło­wie XVIII wie­ku, aż do 1762 roku, eg­ze­ku­cje od­by­wa­ły się na kę­pie wi­śla­nej zwa­nej Po­lkow­ską, Zam­ko­wą lub Sy­re­ną. Sta­ły tu sza­fot i szu­bie­ni­ca. Wy­sep­ka zo­sta­ła znie­sio­na przez wy­lew Wi­sły w 1813 roku; dziś to miej­sce po­ra­sta­ją drze­wa par­ku na Pra­dze. W koń­cu XVIII wie­ku plac stra­ceń znaj­do­wał się przy oko­pach, za Ar­se­na­łem, w oko­li­cach ulic Staw­ki i Inf­lanc­kiej.

Na po­cząt­ku XIX wie­ku eg­ze­ku­cji do­ko­ny­wa­no na Czy­stem za ro­gat­ka­mi wol­ski­mi.

SPO­RE TŁU­MY GA­WIE­DZI PRZY­CIĄ­GA­ŁA też że­la­zna klat­ka, wy­sta­wio­na na Ryn­ku Sta­re­go Mia­sta, gdy za­my­ka­no w niej de­li­kwen­tów za róż­ne prze­wi­nie­nia. Klat­kę tę opi­sał bar­dzo do­kład­nie naj­pierw w „Ku­rie­rze War­szaw­skim” (1851, nr 289), a po­tem w Sta­ro­żyt­no­ściach war­szaw­skich Alek­san­der Wej­nert, któ­ry jako miej­ski ar­chi­wi­sta miał do­stęp do wie­lu za­gi­nio­nych póź­niej do­ku­men­tów. Gdy­by we­dług jego opi­su zre­kon­stru­owa­no ową klat­kę, mie­li­by­śmy w sto­li­cy atrak­cję tu­ry­stycz­ną wy­so­kiej kla­sy.

Wej­nert usta­lił, że urzą­dze­nie to, na­zy­wa­ne ka­ba­tem, ku­czą (stąd póź­niej­szy „kić”) albo ko­szem po raz pierw­szy było wzmian­ko­wa­ne w uchwa­łach sta­re­go gro­du w 1669 roku. Za­my­ka­no tu – wy­sta­wia­jąc na wi­dok pu­blicz­ny – słu­żą­cych, któ­rzy po­rzu­ci­li swe obo­wiąz­ki przed wy­ga­śnię­ciem umo­wy, oso­by nie­prze­strze­ga­ją­ce dni świą­tecz­nych, prze­kup­ki ła­mią­ce prze­pi­sy do­ty­czą­ce za­ku­pu wik­tu­ałów (cho­dzi­ło głów­nie o po­śred­ni­ków).

W koń­cu XVII wie­ku klat­ka ule­gła znisz­cze­niu. Nie­ba­wem jed­nak wy­bu­do­wa­no ją na nowo i przez cały XVIII wiek wsa­dza­no do niej je­dy­nie „wy­stęp­nych”, to zna­czy lu­dzi nie­oby­czaj­nych i nie­rząd­ni­ce, czy­li pro­sty­tut­ki. Na zna­nym ry­sun­ku Nor­bli­na Chło­sta­nie nie­rząd­ni­cy wi­dać wła­śnie ową klat­kę; przed za­mknię­ciem w niej pod­da­wa­no de­li­kwent­kę chło­ście, ku ucie­sze licz­nych wi­dzów.

Pod ko­niec XVIII i na po­cząt­ku XIX wie­ku w klat­ce za­my­ka­no „pie­ka­rzy i rzeź­ni­ków, krzyw­dzą­cych pu­blicz­ność na wa­dze lub pro­duk­cie”. „Za­miast ato­li opła­ca­nia kar pie­nięż­nych – pi­sze Wej­nert – oprócz sie­dze­nia w klat­ce, chło­sta­no i sma­ga­no pu­blicz­nie wi­no­waj­ców po wyj­ściu z niej, a to na­wet bez wzglę­du na płeć, co nie­któ­rych moc­no gor­szy­ło, ale ra­do­wa­ło cze­lad­ni­ków rze­mieśl­ni­czych, któ­rzy szy­dzi­li i drwi­li z de­li­kwen­tów i całą sztu­kę swych psot i fi­glów w tym oka­zy­wa­li”.

Na ze­wnątrz znaj­do­wa­ła się drew­nia­na ta­bli­ca, na któ­rej „przy­le­pia­no na pa­pie­rze spi­sa­ne za­wia­do­mie­nie, kto osa­dzo­ny zo­stał i za ja­kie prze­stęp­stwo”. Klat­ka, któ­rej do koń­ca uży­wa­no, zo­sta­ła ro­ze­bra­na w 1810 roku, a więc przed wy­bu­rze­niem ra­tu­sza, obok któ­re­go sta­ła na ryn­ku. Cza­sem sto­so­wa­nie klat­ki by­wa­ło jed­no­cze­śnie karą wy­sta­wie­nia na wi­dok pu­blicz­ny i karą aresz­tu, bo wie­lu de­li­kwen­tów trzy­ma­no w niej przez dłuż­szy czas.

„Pa­mię­tam – pi­sał o sta­ro­miej­skiej klat­ce Fran­ci­szek Sa­le­zy Dmo­chow­ski we Wspo­mnie­niach od 1806 do 1830 – „że w niej wi­dzia­łem za­mknię­tą prze­kup­kę war­szaw­ską; ta­kiej ka­rze pod­le­ga­ły one po­dług sta­re­go zwy­cza­ju za kłó­tli­wość i mio­ta­nie obelg”. Ską­di­nąd wia­do­mo, że w do­bie in­su­rek­cji do klat­ki za­mknię­to za nad­uży­cia urzęd­ni­ka skar­bo­we­go.

Na ze­wnątrz wy­wie­szo­no wów­czas na­pis: „Zło­dziej skar­bu na­ro­do­we­go”.

Po­waż­niej­szych prze­stęp­ców wy­sta­wia­no na wi­dok pu­blicz­ny – iteż w krę­gu licz­nych ga­piów – już nie w klat­ce, ale pod prę­gie­rzem lub w „ku­nie”, czy­li że­la­znej ob­rę­czy na szy­ję przy­mo­co­wa­nej do ścia­ny ko­ścio­ła. W War­sza­wie tę karę sto­so­wa­no, jak moż­na przy­pusz­czać, od cza­sów za­pro­wa­dze­nia tu pra­wa cheł­miń­skie­go, a więc co naj­mniej od XIV wie­ku. Gdy wy­od­ręb­ni­ła się ju­rys­dyk­cja no­wo­miej­ska – w kunę i prę­gierz wy­po­sa­żo­no też Nowe Mia­sto.

W li­te­ra­tu­rze var­sa­via­ni­stycz­nej jest kil­ka wzmia­nek god­nych uwa­gi. Adam Ja­rzęb­ski, opi­su­jąc Ma­gi­stra­tus war­szaw­ski na Ryn­ku Sta­re­go Mia­sta w wier­szo­wa­nym prze­wod­ni­ku po mie­ście pt. Go­ści­niec abo Krót­kie opi­sa­nie War­sza­wy (1643) wspo­mi­na, że przy jego „wscho­dzie” znaj­do­wa­ła się „kuna że­la­zna w słu­pie”, dla rymu ogra­ni­cza­jąc jej prze­zna­cze­nie do „głu­pich dzie­wek”; cho­dzi­ło wi­docz­nie o nie­oby­czaj­ne nie­wia­sty. An­to­ni Ma­gier po­nad pół­to­ra wie­ku póź­niej prze­ka­zał w Es­te­ty­ce mia­sta sto­łecz­ne­go War­sza­wy wia­do­mość, że daw­niej każ­da eg­ze­ku­cja, czy­li wy­ko­na­nie wy­ro­ku sądu mar­szał­kow­skie­go w spra­wie kry­mi­nal­nej, od­by­wa­ła się na Ryn­ku Sta­re­go Mia­sta, gdzie w rogu od uli­cy No­wo­miej­skiej „był wy­sta­wio­ny prę­gierz, to jest słup ka­mien­ny, na nim po­sąg w po­sta­ci star­ca z bro­dą (od gmi­nu zwa­ne­go dziad­kiem) jed­ną ręką trzy­ma­ją­ce­go za wło­sy gło­wę ludz­ką ścię­tą, a w dru­giej miecz spra­wie­dli­wo­ści; tam wi­no­waj­ców pięt­no­wa­no, ści­na­no itp.”. Do­daj­my: lub czę­ściej tyl­ko wy­sta­wia­no ska­zań­ca w celu za­wsty­dze­nia go i hań­by.

Był też dru­gi taki prę­gierz. Szwaj­car Jo­hann Ber­no­ul­li, któ­ry zwie­dzał War­sza­wę w 1778 roku i na­stęp­nie w swo­ich no­tat­kach przed­sta­wił „god­niej­sze uwa­gi mo­nu­men­ty”, po­czy­nił wzmian­kę, że „przed ra­tu­szem na No­wym Mie­ście stoi nie­ład­na ka­mien­na fi­gu­ra przed­sta­wia­ją­ca czło­wie­ka trzy­ma­ją­ce­go w jed­nej ręce miecz, a od­cię­tą gło­wę w dru­giej”.

Ko­deks ka­rzą­cy z 1818 roku, obo­wią­zu­ją­cy do koń­ca 1847 roku, wy­łą­czał z nie­któ­rych kar (chło­sta i prę­gierz) oso­by po­sia­da­ją­ce pra­wa oby­wa­tel­stwa, ich dzie­ci i ro­dzi­nę, oraz tych, „któ­rzy zna­ka­mi ho­no­ro­wy­mi są ozdo­bie­ni”; wy­ją­tek sta­no­wi­li tyl­ko pod­pa­la­cze i zło­dzie­je. Karę wy­sta­wie­nia pod prę­gie­rzem – obok pięt­no­wa­nia i przy­ku­cia do ta­czek – prze­wi­dzia­no jako ob­ostrze­nie dla ska­za­nych na wię­zie­nie wa­row­ne, a więc naj­cięż­sze.

Ar­ty­kuł 36 tego ko­dek­su sta­no­wił: „Prę­gierz jest to wy­sta­wie­nie na wi­dok pu­blicz­ny ska­za­ne­go, cięż­ki­mi że­la­za­mi na rę­kach i no­gach sku­te­go, wśród stra­ży, na miej­scu pu­blicz­nym, do tego prze­zna­czo­nym, na wy­nie­sio­nym rusz­to­wa­niu, przez trzy dni po so­bie na­stę­pu­ją­ce, co dzień po go­dzi­nie. Zbrod­nia, jak rów­nież wy­mie­rzo­na kara, mają być na ta­bli­cy, na słu­pie po­wie­szo­nej, krót­ko, wy­raź­nie i czy­tel­nie opi­sa­ne”.

Wśród licz­nych do­nie­sień pra­so­wych o wy­sta­wie­niu ska­zań­ców na Ryn­ku Sta­re­go Mia­sta zwra­ca uwa­gę na­stę­pu­ją­ca no­tat­ka z „Ku­rie­ra War­szaw­skie­go” z 1822 roku: „Przez trzy dni sta­wia­no pod prę­gie­rzem na Sta­rym Mie­ście Mał­go­rza­tę Ko­ziel­ską, mło­dą dziew­czy­nę, któ­ra do­pu­ści­ła się zbrod­ni pod­pa­le­nia wsi Czer­won­ki w po­wie­cie so­cha­czew­skim. Ska­za­na zo­sta­ła na 15-let­nie wie­zie­nie wa­row­ne i już oneg­daj spod prę­gie­rza przy­ku­ta do ta­czek od­pro­wa­dzo­na była. Licz­nie ze­bra­na pu­blicz­ność przy­pa­try­wa­ła się tej mło­dej zbrod­niar­ce; płeć i wiek wzbu­dza­ły w nie­któ­rych wi­dzach li­tość, w do­wód któ­rej wrzu­ca­no: ser, buł­ki itp. w tacz­ki. Przy tym wy­da­rzył się za­baw­ny przy­pa­dek: ko­gut i kura to­wa­rzy­szy­ły Mał­go­rza­cie z pla­cu Sta­re­go Mia­sta pra­wie aż do Pro­chow­ni, nie wia­do­mo dla­cze­go, co za­ba­wi­ło wszyst­kich obec­nych”.

Być może ta nie­szczę­sna dziew­czy­na tra­fi­ła na szpal­ty go­nią­cej za sen­sa­cja­mi po­po­łu­dniów­ki tyl­ko dzię­ki owe­mu ko­gu­to­wi i ku­rze. Inne przy­pad­ki mu­sia­ły się wy­da­wać zbyt ba­nal­ne i nie ma po nich śla­du, cho­ciaż ze szcząt­ko­wych da­nych sta­ty­stycz­nych z tego okre­su wy­ni­ka, że ko­biet na wię­zie­nie wa­row­ne ska­za­no w tym cza­sie dość dużo, a prze­cież prę­gierz sta­no­wił in­te­gral­ną część tej kary.

Cho­ciaż Ko­deks ka­rzą­cy, jak już wspo­mnia­no, obo­wią­zy­wał tyl­ko trzy­dzie­ści lat,a na­stęp­ny tej kary do­dat­ko­wej już nie prze­wi­dy­wał, pod prę­gie­rzem sta­wia­no spraw­ców cięż­kich zbrod­ni tra­dy­cyj­nie, nie­ja­ko siłą roz­pę­du, Fak­tem jest bo­wiem, że ga­ze­ty aż do 1861 roku in­for­mo­wa­ły o od­by­wa­niu tej kary. W la­tach 1875-1858 prze­nie­sio­no wy­ko­ny­wa­nie kary prę­gie­rza na plac Mu­ra­now­ski; po­tem wy­sta­wia­no ska­zań­ców znów na Ryn­ku Sta­re­go Mia­sta.

Od­by­wa­ło się to za­zwy­czaj po­mię­dzy go­dzi­ną 11.00 i 12.00 przez trzy ko­lej­ne dni. Cza­sem pra­sa po­da­wa­ła ogło­sze­nie na kil­ka dni wcze­śniej, cza­sem in­for­mo­wa­ła już po fak­cie. By­wa­ły dni, kie­dy sta­wia­no po kil­ka osób na­raz, za­zwy­czaj jed­nak – po jed­nej; nie­kie­dy wy­ko­ny­wa­no tę karę z dużą czę­sto­tli­wo­ścią.

W kil­ku no­tat­kach pra­so­wych wspo­mi­na się o tłu­mach, któ­re gro­ma­dzi­ły się przy tej „ce­re­mo­nii”, nie­wie­le po­da­wa­no jed­nak in­nych szcze­gó­łów. W 1861 roku „Ku­rier War­szaw­ski” skry­ty­ko­wał fakt, że ów­cze­sne dzien­ni­ki – za­po­wia­da­jąc, kto i kie­dy bę­dzie pod­da­ny ka­rze – na ogół uży­wa­ły for­mu­ły: „Od­bę­dzie się ob­rzęd eg­ze­ku­cji wy­sta­wie­nia pod prę­gie­rzem”. Au­to­ra no­tat­ki ra­ził ów „ob­rzęd”, bę­dą­cy grze­chem – jak pi­sał – prze­ciw­ko du­cho­wi ję­zy­ka. Nie zna­lazł się jed­nak nikt, kto kwe­stio­no­wał­by samą karę prę­gie­rza – wi­docz­nie była ak­cep­to­wa­na spo­łecz­nie. Praw­ni­cy tak­tow­nie mil­cze­li.

Na ko­niec war­to przy­to­czyć jesz­cze je­den „ob­rzęd”, ja­kim by­wa­ło „wy­świe­ce­nie” z mia­sta; ono też za­wsze wią­za­ło się z wiel­kim zbie­go­wi­skiem miesz­kań­ców. Wy­świe­ca­no, czy­li wy­pę­dza­no za mia­sto „bia­ło­gło­wy nie­rząd­ne”, ubraw­szy je przed­tem w hań­bią­cy strój; sztur­cha­no je i bito, ob­rzu­ca­no nie­czy­sto­ścia­mi, przy­ka­zu­jąc uro­czy­ście, aby się nig­dy nie wa­ży­ły wró­cić do mia­sta. Kat, od­gry­wa­ją­cy w tej ce­re­mo­nii głów­ną rolę, przed­tem je „na uszach za­zna­czał”.

DZIE­WIĘT­NA­STO­WIECZ­NI var­sa­via­ni­ści po­da­ją, że „ksią­żę­ta ma­zo­wiec­cy, a po­tem sej­my pol­skie wy­świe­ca­ły prze­stęp­ców na karę do pusz­czy ostro­łęc­kiej, któ­ra słu­ży­ła za miej­sce wy­gna­nia”. Zwy­czaj ten od­żył w dru­giej po­ło­wie XIX wie­ku, gdy zło­dzie­jów war­szaw­skich ska­zy­wa­no „na po­byt” w od­le­gło­ści nie mniej­szej niż 50 wiorst (wior­sta – ok. 1,07 km) od „sy­re­nie­go gro­du”. „Po­by­tow­ców” nie wy­pę­dza­no jed­nak już tak „ce­re­mo­nial­nie”.Zabawy i rozrywki

Po­piół i ogień ♦ Pły­nie wia­nek, bę­dzie mąż ♦ Wodą pro­stą, chlu­sta­jąc garn­ka­mi ♦ Re­du­ty: od pa­nów do po­spól­stwa ♦ Bale przy­ja­ciel­skie i tanc­bu­dy ♦ Kto ba­wił się w re­sur­sach ♦ Kry­ty­ka ba­lów do­bro­czyn­nych ♦ Po­pi­sy he­ca­rzy i „li­no­cho­dów” ♦ Spe­ku­lan­ci ludz­kiej skó­ry ♦ Cyrk w te­atrze – Sa­lo­moń­ski i Ci­ni­sel­li ♦ Roz­ryw­ka dla wszyst­kich klas ♦ Te­atrzy­ki ogród­ko­we ♦ W Do­li­nie Szwaj­car­skiej i na pla­cu Ujaz­dow­skim ♦ Bie­la­ny i Sa­ska Kępa

NAJ­STAR­SZE ZA­BA­WY ULICZ­NE, któ­rym od­da­wa­li się głów­nie mło­dzież i po­spól­stwo, zna­no po­wszech­nie od wie­ków; Ki­to­wicz twier­dzi, że po­pu­lar­ne też były w War­sza­wie.

W Śro­dę Po­piel­co­wą – czy­ta­my w Opi­sie oby­cza­jów. – „nie fa­ty­gu­jąc księ­ży, swa­wol­na mło­dzież roz­da­wa­ła go so­bie sama, trze­piąc się po gło­wach wor­ka­mi po­pio­łem na­peł­nio­ny­mi albo też wy­sy­pu­jąc zdra­dą jed­ni dru­gim obo­jej płci na gło­wy peł­ne mi­ski po­pio­łów”. Rzu­ca­no też „o zie­mię gar­nek po­pio­łem su­chym na­peł­nio­ny, tra­fia­jąc tym po­ci­skiem tak bli­sko oso­by, że po­piół z garn­ka roz­bi­te­go, wznie­sio­ny na po­wie­trze, mu­siał ją ob­sy­pać albo ob­ku­rzyć”; bo­jaź­li­wych to moc­no prze­stra­sza­ło. Po­zy­wa­no się na­wet z tej ra­cji do są­dów mar­szał­kow­skich, „gdzie prze­stęp­cę nie­odwłocz­nie na wor­ku albo na skó­rze, po­dług ma­jąt­ku oso­by, uka­ra­no”. Grzyw­ny i chło­sta oka­za­ły się pew­nie wy­star­cza­ją­co do­tkli­we dla „żar­tow­ni­siów” za mar­szał­ka Fran­cisz­ka Bie­liń­skie­go owych prak­tyk po­nie­cha­no.

Mar­sza­łek wiel­ki ko­ron­ny su­ro­wy­mi za­ka­za­mi zli­kwi­do­wał też inną za­ba­wę po­spól­stwa: ska­ka­nie przez ogni­ska roz­pa­la­ne na uli­cach w noc świę­to­jań­ską. Oby­czaj ten zo­stał wy­tę­pio­ny „jako złe skut­ki spra­wu­ją­cy, już to w po­ża­rach bu­dyn­ków z so­bót­ki za­pa­lo­nych, już w oso­bach ska­czą­cych so­bót­kę, któ­re nie­raz, ile przy gę­stym dy­mie, ska­cząc na­prze­ciw sie­bie i upa­da­jąc w ogień, ra­zi­ły so­bie pło­mie­niem oczy, twa­rze, ręce i nogi, mia­no­wi­cie bose, albo u ko­biet od spodu nie opa­trzo­ne”.

Do wy­pad­ków do­cho­dzi­ło tym ła­twiej, „kie­dy chłop­cy, któ­rych ka­duk mie­sza do każ­dej swa­wol­nej kom­pa­nii, klu­cze pro­chem po­na­bi­ja­ne lub też ła­dun­ki z pro­chem nie­znacz­nie w ogień rzu­ca­li”. Prze­lęk­nie­ni uczest­ni­cy za­ba­wy wpa­da­li czę­sto w ogień, po­py­cha­jąc się na­wza­jem i „bę­dą­cy na spo­dzie do­brze so­bie przy­pie­kli pie­cze­niów” – pi­sze Ki­to­wicz.

Prze­trwa­ły na­to­miast „wian­ki”, uro­czy­ście i we­so­ło ob­cho­dzo­ne co roku, raz przy­cią­ga­ją­ce mniej, in­nym ra­zem wię­cej pu­blicz­no­ści. W XIX wie­ku zbie­ra­ła się ona na na­brze­żach Wi­sły przy ul. Bed­nar­skiej, tuż przy mo­ście, któ­ry był za­my­ka­ny z tej oka­zji dla ru­chu ko­ło­we­go. „Wian­ki” przy­cią­ga­ły szcze­gól­nie słu­żą­ce i po­ko­jów­ki i w ogó­le żeń­skie po­mo­ce do­mo­we, któ­re stro­iły się,w co mia­ły naj­lep­sze­go. Do pusz­cza­nych na wodę wian­ków do­łą­cza­ły kart­ki z ży­cze­nia­mi; naj­czę­ściej wy­pi­sy­wa­ny był wier­szyk: „Pły­nie wia­nek, pły­nie wciąż, tego roku bę­dzie mąż” lub też: „Wian­ku luby chroń się zgu­by, płyń śmie­le, daj we­se­le”. Or­kie­stry woj­sko­we przy­gry­wa­ły skocz­ne me­lo­die, na brze­gach rze­ki i na wi­śla­nych wy­sep­kach roz­pa­la­no ogni­ska, bły­ska­ły ognie ben­gal­skie.

No­wi­ną były – pi­sze je­den z var­sa­via­ni­stów – ogrom­ne wień­ce w kształ­cie świą­tyń czy pi­ra­mid, nie­sio­ne uro­czy­ście przez mło­dzież rze­mieśl­ni­czą.

Cią­gle żywy był też śmi­gus-dyn­gus w wiel­ka­noc­ny po­nie­dzia­łek, gdy „mło­dzież obo­jej płci cza­to­wa­ła z si­kaw­ka­mi i garn­ka­mi z wodą na prze­cho­dzą­cych”. „By­wa­ło nie­raz – czy­ta­my w Opi­sie oby­cza­jów. iż zla­na wodą jak mysz oso­ba, a jesz­cze w dzień zim­ny, do­sta­ła stąd fe­bry, na co by­najm­niej nie zwa­ża­no, byle się za­do­syć sta­ło po­wszech­ne­mu zwy­cza­jo­wi”. Aman­ci dys­tyn­go­wa­ni po­le­wa­li wodą pach­ną­cą tyl­ko ręce dam. Inni lali „wodą pro­stą, chlu­sta­jąc garn­ka­mi, szkle­ni­ca­mi, du­ży­mi si­kaw­ka­mi i pro­sto w twarz lub od nóg do góry”.

Tak dzia­ło się rów­nież w XIX wie­ku i póź­niej. „Wę­dro­wiec” pi­sał o la­nym po­nie­dział­ku w 1892 roku, że pod­czas gdy pro­ści lu­dzie ob­le­wa­li nie­wia­sty do su­chej nit­ki, wy­twor­ni pa­no­wie sto­so­wa­li w tym celu „mniej lub bar­dziej dow­cip­ne przy­rzą­dy”. „W pier­ścion­ku, szpil­ce od kra­wa­ta, brosz­ce, bu­kie­ci­ku, czę­sto w naj­nie­win­niej­szym z po­zo­ru przed­mio­cie – czy­ta­my – kry­je się mi­nia­tu­ro­wa si­kaw­ka, z któ­rej, za po­ci­śnie­niem gu­mo­wej ku­lecz­ki lub ja­kiejś sprę­żyn­ki wy­try­ska stru­mień per­fum”. Jak z tego wi­dać, nic się nie zmie­ni­ło od cza­sów Ki­to­wi­cza.

BALE PU­BLICZ­NE ZWA­NE RE­DU­TA­MI upo­wszech­ni­ły się w War­sza­wie pod ko­niec pa­no­wa­nia Au­gu­sta III; przed­tem bale wy­pra­wia­ły je­dy­nie sfe­ry wyż­sze i ba­wi­ły się na nich we wła­snym, eli­tar­nym krę­gu. „Re­du­ty, w po­cząt­kach sa­mym tyl­ko pa­nom zna­jo­me, po­czę­ły zwa­biać do sie­bie i po­spól­stwo” – pi­sze Ki­to­wicz. W związ­ku ze zwięk­szo­nym za­in­te­re­so­wa­niem za­czę­to urzą­dzać je dość czę­sto i już nie w jed­nym – u Wło­cha Sal­wa­do­ra przy uli­cy Pie­kar­skiej – ale w kil­ku punk­tach mia­sta. „Żeby się do sy­to­ści tą za­ba­wą lu­dzie na­cie­szy­li, przy­da­no re­du­tom wię­cej dni, więc by­wa­ły w nie­dzie­lę, po­nie­dzia­łek, we wto­rek, w śro­dę i czwar­tek; le­d­wo so­bie swa­wol­ni­cy dali cza­su do wy­tchnie­nia przez pią­tek i so­bo­tę”. Od­by­wa­ły się już nie tyl­ko w za­pu­sty, ale i sześć ty­go­dni przed ad­wen­tem.

Na re­du­tach tań­czo­no, ha­zar­do­wa­no się w kar­ty (dzia­ła­ło tu mnó­stwo szu­le­rów) i od­by­wa­no mi­ło­sne schadz­ki w wy­naj­mo­wa­nych ga­bi­ne­ci­kach. Były też bu­fe­ty, ale o bar­dzo wy­gó­ro­wa­nych ce­nach, bo miej­sco­wi re­stau­ra­to­rzy i cu­kier­ni­cy mu­sie­li się wy­so­ko opła­cać „an­tre­pre­ne­ro­wi”, któ­ry or­ga­ni­zo­wał re­du­ty w wy­na­ję­tym pa­ła­cu. Nie każ­de­go już było zresz­tą stać na bu­fet; wy­star­czy­ło mu, że wy­dał 9 zło­tych na bi­let wej­ścia.

JAK TO NA RE­DU­TACH BY­WA­ŁO

Sług ni­czy­ich na re­du­ty nie wpusz­cza­no, po­nie­waż też tam żad­nej usłu­gi in­nej nie po­trze­bo­wa­no, tyl­ko do ja­dła i na­po­ju, do cze­go byli słu­żeb­ni­cy an­tre­pre­ne­ra, czy­li go­spo­da­rza re­dut. Je­że­li zaś kto po­trze­bo­wał swe­go słu­gi w ja­kiej po­trze­bie, mógł wy­niść z sali i tam go przy­wo­łać, ale nie da­lej jak za próg przed war­tę, po­nie­waż gdy­by wy­szedł da­lej, tedy nie był­by wpusz­czo­ny na po­wrót na re­du­ty, chy­ba za no­wym bi­le­tem opła­co­nym. Je­dzą­cym, pi­ją­cym i tań­cu­ją­cym aże­by nie scho­dzi­ło na ni­czym do wy­go­dy, bli­sko sali re­dut­nej był je­den po­kój pe­łen na pa­wi­men­cie stol­ców, a na pół­kach ury­na­łów, gdzie go­ście skła­da­li cię­ża­ry na­tu­ry.

Każ­dym re­du­tom asy­sto­wa­ła war­ta od gwar­dii ko­ron­nej przy drzwiach wchod­nich: czte­rech żoł­nie­rzy za drzwia­mi, a dwóch przy tych­że drzwiach, z jed­nym ofi­cje­rem w środ­ku sali dla do­zo­ru spo­koj­no­ści i przy­stoj­no­ści. Kto ha­łas zro­bił, na­tych­miast przez ofi­cje­ra i żoł­nie­rzy był wy­ru­go­wa­ny za drzwi; tam się mu­siał od­ma­sko­wać, je­że­li był w ma­sce; ofi­cjer są­dził o oso­bie i po­dług swe­go roz­sąd­ku z nią po­stę­po­wał. Je­że­li oso­ba wy­pro­wa­dzo­na za drzwi uzna­na była za pod­łą, ka­zał wziąć dla wy­po­czyn­ku po fa­ty­dze re­dut­nej do kozy albo też w miej­scu ki­jem wy­trze­pać ple­cy. Je­że­li ha­ła­śnik był god­ny czło­wiek, ofi­cjer, nie wcho­dząc w roz­trzą­sa­nie uczyn­ku, tym go tyl­ko uka­rał, że go wię­cej na re­du­ty nie wpu­ścił, a kłó­cą­cy się z sobą na­za­jutrz krzywd swo­ich pra­wem lub po­je­dyn­kiem we­to­wa­li; tym dru­gim zaś spo­so­bem naj­czę­ściej wten­czas, gdy w kłót­nią wcho­dził dys­ho­nor albo jaki afront da­mie wy­rzą­dzo­ny. Przez ten spo­sób na re­du­tach nig­dy bi­twy być nie mo­gło krwa­wej, bo wszy­scy byli bez bro­ni, i wsz­czę­ta – wpręd­ce była żoł­nie­rzem uspo­ko­jo­na. Toż samo słu­ży­ło do za­cho­wa­nia wszel­kiej przy­stoj­no­ści jesz­cze z więk­szym ry­go­rem, bo nie tyl­ko żoł­nie­rze, ale wszy­scy re­dut­ni­cy przy­kła­da­li się do wy­rzu­ce­nia z kom­pa­nii i okry­cia gu­za­mi ta­kie­go, któ­ry się po­peł­nić pło­chość jaką, wsty­do­wi prze­ciw­ną, od­wa­żył.

Na zła­ma­nie wsty­du mło­dzi lu­dzie mie­li inny spo­sób: prócz sa­lów i po­ko­jów pu­blicz­nych, dla ca­łej kom­pa­nii otwar­tych, an­tre­pre­ne­ro­wie za­cho­wy­wa­li po­ko­je osob­ne pod swo­imi klu­cza­mi. Ka­wa­ler uma­sko­wa­ny pro­sił o klucz do osob­ne­go po­ko­ju, dał od nie­go pięć, sześć i wię­cej czer­wo­nych zło­tych, po­wia­da­jąc, że chce w osob­no­ści wy­pić bu­tel­kę z przy­ja­cie­lem lub w kar­ty po­grać. An­tre­pre­ner, nie wcho­dząc w roz­trzą­sa­nie tego in­te­re­su – bo go do­brze ro­zu­miał i był do nie­go mi­ni­strem – da­wał klucz, ka­wa­ler oso­bę na­mó­wio­ną, po­krę­ciw­szy się z nią tam i sam po sa­lach i po­ko­jach otwar­tych, nie­znacz­nie wpro­wa­dził do tego, od któ­re­go miał klucz, na któ­ry się za­mknę­li i od­pra­wiw­szy kon­fe­ren­cją, do kom­pa­nii po­wra­ca­li. To tyl­ko było w re­du­tach, co się złym i nie­go­dzi­wym na­zwać mo­gło, lubo nie wy­pa­da­ło z ukła­du re­dut, ale szcze­gól­nym było wy­my­słem an­tre­pre­ne­rów dla zy­sku swe­go i nie mia­ło pla­cu, tyl­ko w jed­nej War­sza­wie, gdzie ob­szer­ne pa­ła­ce dla re­dut naj­mo­wa­no. Inne wszyst­kie za­ba­wy były uczci­we, a i ta, co za klu­czem, tyl­ko z sa­mej su­spi­cji za złą osą­dzo­na.

Dru­gi spo­sób do za­ży­cia ucie­chy wsty­dli­wej był ta­ko­wy. Na dzie­dziń­cu przed pa­ła­cem re­du­to­wym sta­ły ka­re­ty na­jem­ne przez całą noc dla od­wo­że­nia i przy­wo­że­nia re­dut­ni­ków. Kto tedy chciał ukraść cu­dzą żonę albo cór­kę na go­dzi­nę, se­kret­nie wy­niósł się z nią z re­dut, cze­go w wiel­kiej kom­pa­nii do­strzec trud­no było. Wsie­dli do ka­re­ty i albo się za­wieź­li do ja­kie­go domu, z któ­re­go był ka­wa­ler lub dama, albo też ka­zaw­szy się wo­zić w ka­re­cie stan­gre­to­wi po od­le­głych uli­cach, w niej się zjeź­dzi­li i jak­by nig­dy nic po­wró­ci­li na re­du­ty, z osob­na i nie­znacz­nie jed­no za dru­gim wcho­dząc mię­dzy kom­pa­nią, mię­dzy któ­rą da­rem­nie przez ten czas szu­kał mąż żony albo mat­ka cór­ki. „A gdzieś ty była?” – pyta zna­la­zł­szy. „Nig­dzie – od­po­wie­dzia­ła śmia­ło – tań­co­wa­łam i cho­dzi­łam po po­ko­jach”. – Na tym prze­stać mu­sia­ła in­kwi­zy­cja, nig­dy w ta­kim za­wi­kła­niu nie­do­cie­czo­na. Ta­ko­wa swa­wo­la była do­pie­ro szcze­pem lu­bież­no­ści, któ­ry się pod pa­no­wa­niem na­stęp­cy, Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, roz­krze­wił i roz­rósł.

Tym, co tyl­ko gry kart pil­no­wa­li, od każ­de­go sto­li­ka do kart, na dłu­go czy na krót­ko po­trze­bo­wa­ne­go, trze­ba było an­tre­pre­ne­ro­wi za­pła­cić czer­wo­nych zło­tych dwa wprzód, nim za­sieść do gry, a już za tę za­pła­tę gracz naj­mu­ją­cy sto­li­ka miał dar­mo świe­ce do gra­nia i kart jed­nę ta­lią, któ­rą po grze skoń­czo­nej na­le­ża­ło zo­sta­wić na sto­li­ku z lich­ta­rza­mi do świec i szczyp­ca­mi. Taż sama za­pła­ta na­le­ża­ła, choć­by gracz albo ban­kier wca­le z ni­kim nie grał, do­syć, byle so­bie ka­zał dać sto­lik i kar­ty; jak się nie­jed­ne­mu tra­fi­ło, gdy wie­lu po­za­sia­da­ło sto­li­ki, a nie­je­den ni­ko­go do gra­nia z sobą nie do­stał, to po­sie­dziaw­szy go­dzi­nę jed­nę i dru­gą próż­no, po­szedł szu­kać szczę­ścia na inne re­du­ty albo się za­ba­wił tań­cem z dru­gi­mi.

JĘ­DRZEJ KI­TO­WICZ,
OPIS OBY­CZA­JÓW ZA PA­NO­WA­NIA AU­GU­STA III
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: