- W empik go
Inwazja - ebook
Inwazja - ebook
Wczoraj wszystko było jak zawsze. A dzisiaj jest wojna.
Porucznik Roman Gurski się zakochał. Nieszczęśliwie. Czuje, że nie ma już po co żyć. Zupełnie inaczej niż historyk Michał Barański. Mąż i ojciec dwójki dzieci ma dla kogo żyć. Tylko za co? By utrzymać rodzinę, pracuje w call center. Danuta Wojnarowicz, trzydziestoletnia singielka, panicznie boi się ojca, bezwzględnego biznesmena, i robi tylko to, czego on od niej oczekuje. Zwykłe ludzkie sprawy. Przynajmniej tak było. Teraz ulice ich miasta opanowały wojska wroga. W obliczu śmiertelnego zagrożenia nic już nie jest takie samo. Ludzie też. Kto okaże się szują, a kto bohaterem?
Wojtek Miłoszewski wiedział pierwszy, że Putinowi nie wolno ufać. Inwazja to powieść o wielkiej podłości, niewyobrażalnym okrucieństwie, ale i o niezwyciężonej sile miłości.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67502-72-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
_Katowice z tej wysokości i o tej porze wyglądają naprawdę nieźle_, pomyślał, patrząc na rozświetlone w dole rondo i charakterystyczną sylwetkę Spodka. Z baru na dwudziestym siódmym piętrze rozciągała się nocna panorama śląskiego miasta, którą oboje się delektowali, siedząc przy stoliku przy samej szybie. Wrócił myślami do rzeczywistości.
– Więc jeśli chodzi o miłość, można ją mieć w dwóch odsłonach – mówiła spokojnie, ale jej twarz otoczona burzą loków podskakiwała energicznie. – Albo na początku jest wielki wybuch, który gaśnie równie gwałtownie, jak się pojawił, albo mały, delikatnie żarzący się węgielek. Gdy jednak w miarę trwania kolejnych lat zadbać o ten drugi, to można rozniecić silny płomień, który będzie się palił całymi latami.
Nie miał żadnych wątpliwości, co chciała mu w ten sposób przekazać. Ten wybuch, który gwałtownie zniknął, to miał być on, a silny płomień z małego węgla to nikt inny jak jej mąż, z którym ma dwójkę dzieci. Najchętniej spytałby ją, co w takim razie tutaj robi, ale wtedy wszystko by zepsuł.
– Napijemy się jeszcze wina?
– Chętnie – uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.
Godnie porzucili temat i rozpoczęli zwyczajną rozmowę, jaką miliony par prowadzą podczas wspólnych kolacji. On opowiadał anegdoty, próbował ją rozśmieszyć, a ona przy tych słabszych wyginała usta w uśmiechu, aby nie sprawić mu przykrości. Wszystko składało się niemal idealnie. On nazajutrz wylatywał, ale na tę noc miał pokój w hotelu, który znajdował się w tym samym budynku. Ona z kolei miała wolne, bo jej mąż pojechał na weekend do wujka, który mieszkał pod Warszawą i jako stary kawaler wprost przepadał za ich dziećmi. Wyjątkowo udany zbieg okoliczności! A może nie?
Kilka godzin później siedział nago na brzegu łóżka i zdyszany wpatrywał się w panoramę za oknem, którą rozświetlało wschodzące słońce. Mimo że spędzili w pokoju hotelowym ponad pięć godzin, nie zmrużyli oka. Odwrócił się i spojrzał na nią. Leżała na plecach, a na jej skórze lśniły krople potu. Przeciągnęła się i nakryła prześcieradłem. Dobiegała czterdziestki, ale miała bardzo seksowne ciało i uważał, że niejedna młoda miss mogłaby jej pozazdrościć. Wprost tryskała seksapilem, zwłaszcza teraz, po długich i wyczerpujących zapasach w łóżku.
– Wyglądasz fantastycznie.
– Jasne – parsknęła. – Z czterdziestką na karku i po dwóch porodach. Ale dziękuję, to miłe. Zawsze byłeś dżentelmenem.
– No, nie zawsze – mrugnął do niej szelmowsko.
– To było po alkoholu, dawno ci wybaczyłam – uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
– Tak się tłumaczą pijacy. Dzisiaj takie seksowne kobiety jak ty określa się mianem MILF.
– Co? – spytała i roześmiała się perliście, kiedy wytłumaczył jej angielski skrót.
Wpatrywali się w milczeniu w miejską panoramę, nad którą wychynął pomarańczowy okrąg. W końcu odezwała się smutno:
– Boję się. Czuję, że to wszystko może się źle skończyć.
– Przestań.
– Dwa dni temu obudziłam się, bo ktoś stał przy moim łóżku – zaczęła. – Zapaliłam światło i zobaczyłam młodszego. Pytam się go: „Synek, co się dzieje?”. A on zaczął płakać i mówi, że się boi, bo będzie wojna.
– Nie będzie żadnej wojny – machnął ręką, trochę bez przekonania.
– A to, co zrobili w Ukrainie?
– Ukraina nie jest w NATO, to mogli robić, co chcieli.
Wyszedł do łazienki, a gdy wrócił i stanął przed nią, pijąc wodę z butelki, powiedziała:
– Przysięgnij, że to jest nasze ostatnie spotkanie. To dla mnie bardzo trudne i ważne.
_Dlaczego to tak musi wyglądać?_, pomyślał z żalem. _Dlaczego to wszystko musi być zawsze takie popieprzone? Czy ja nie mogę mieć normalnego życia?_
Doskonale znał odpowiedź i poczuł, jak zalewa go fala zazdrości o gościa, który zabrał dwójkę swoich dzieci do jakiegoś wujka. Zamiast tego wyrecytował teatralnie:
Precz z moich oczu!… posłucham od razu,
Precz z mego serca!… i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!… nie… tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.¹
Popatrzyła na niego zaskoczona i roześmiała się, zakrywając dłonią usta.
– Może i wojny nie będzie – odparła, ciągle chichocząc. – Ale koniec świata nadchodzi wielkimi krokami, skoro były komandos cytuje poezję. Wiesz chociaż, czyje to?
– Niejaki Adam Mickiewicz, _madame_ – powiedział z uśmiechem i usiadł obok niej na łóżku, podając jej butelkę z wodą.
Gdy tylko upiła łyk, zobaczyła, że na etykiecie znanego producenta wody wydrukowano dużymi literami: „WSPIERAMY POWIATOWE BIBLIOTEKI PUBLICZNE”, a pod spodem widniała pierwsza zwrotka wiersza narodowego wieszcza.
– Możesz być spokojna, koniec świata odwołany.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Przysięgnij, że to ostatni raz.
– Przysięgam – jego głos brzmiał matowo.
– Masz jeszcze to zdjęcie? Pamiętasz, w tej ramce?
– Mam – kiwnął głową.
– Wyrzuć je. Zniszcz. Proszę cię.
– Nie – powiedział i delikatnie ściągnął z niej prześcieradło.
Nie protestowała.2.
Rosyjski transporter opancerzony zakołysał się gwałtownie na większej nierówności. Siedzący na dachu masywnego pojazdu major Bykow złapał się mocniej uchwytu, aby nie spaść na ziemię. Zadowolony, że wreszcie wszystko się skończyło, analizował kampanię, która okazała się niezbyt trudna. Ponad dwadzieścia lat rycia rosyjskiej agentury osłabiło Ukrainę na tyle, że nie była w stanie wystawić przeciw wrogowi skutecznej armii. Kilku jego kolegów poległo, byli rzecz jasna i ranni, ale mimo wszystko Bykow stwierdził, że nie mogło się to równać z piekłem pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej.
– Dawajcie następny! – krzyknął, gdy zatrzymali się przy kolejnym słupku.
Major zeskoczył na ziemię, a z górnych włazów transportera wypełzli kolejni żołnierze. Ten odcinek granicy między Polską a dawną Ukrainą przebiegał w bieszczadzkich lasach. Linię graniczną oznaczały wbite w ziemię kamienie, tak zwane monolity. W odległości dwóch i pół metra od nich zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej stały słupki. Po zachodniej biało-czerwone, a te po wschodniej w barwach niebiesko-żółtych. Monolity zostały ustawione nieregularnie, według zasady, że stojąc przy jednym granicznym słupku, trzeba było widzieć z nim sąsiadujące, co ułatwiało pracę pograniczników.
Akurat te znajdowały się na szczycie niewielkiego pagórka. Rozpościerał się z niego malowniczy widok na pasmo Bieszczad, którego lasy połyskiwały w późnym sierpniowym słońcu.
Szeregowy Gawriłow wyciągnął z transportera stalową linkę i wsunął pętlę na szczyt ukraińskiego słupka granicznego. Drugi koniec przyczepił do haka holowniczego samochodu. Walnął pięścią w tył pojazdu, wydech plunął spalinami i rosyjski BTR ruszył powoli, wyciągając z łatwością pal wraz z betonowym fundamentem, który obrastała niewysoka trawa.
Gdy szeregowy zaczął sprawnie ściągać linkę, po drugiej stronie zobaczyli dwóch polskich pograniczników. Stali ledwie metr od swojego słupka, znajdowali się więc na terytorium Polski, ale od rosyjskich żołnierzy dzieliło ich niecałe dziesięć metrów.
– Czołem, chłopaki! – wydarł się szeregowy Gawriłow. – Na wasze słupki też przyjdzie czas! Najlepiej będzie, jak sami je usuniecie! Mniej roboty dla nas!
Major od razu wyczuł ostrą woń alkoholu i skrzywił się. Miał nadzieję, że może Polacy nie znają rosyjskiego, ale… W odpowiedzi jeden z pograniczników, blondyn o miłej aparycji, uśmiechnął się szeroko i krzyknął nienaganną ruszczyzną:
– Zapraszamy! Tylko onuce sobie wypierz, bo smród taki, że nawet z tej odległości w oczy szczypie!
Szeregowy Gawriłow zawył i nim major zdążył cokolwiek powiedzieć, ściągnął swojego kałasznikowa, odbezpieczył i celując w górę, zaczął strzelać ciągłą serią. Zarówno Polacy, jak i Rosjanie, zdezorientowani sytuacją, padli na ziemię. Jedynymi stojącymi byli strzelający szeregowy i major Bykow, który odczekał cierpliwie, aż żołnierzowi skończy się amunicja. Wtedy podszedł do niego i zwalczył przemożną chęć strzelenia tamtemu w mordę, w końcu nie wypadało mu jako majorowi. Dlatego skinął na sierżanta, który zerwał się na równe nogi i podbiegł.
– Gawriłow! – wydarł się podoficer i zdzielił szeregowego pięścią w twarz.
Żołnierz zatoczył się, stracił równowagę i klapnął boleśnie tyłkiem na obalony ukraiński słupek.
– Jak jeszcze raz zobaczę, że marnujesz amunicję – wycedził major – to dostaniesz tydzień katałażki. Zrozumiano?!
– Tak jest!
Szeregowy dźwignął się, wycierając usta z krwi. Polscy strażnicy graniczni ruszyli w dół zboczem, a uprzejmy blondyn nie odmówił sobie użycia na odchodnym środkowego palca, wystawionego w międzynarodowym geście.
– Pan major wybaczy – powiedział szeregowy, obserwując Polaków. – Ale ja bym się nie zatrzymywał. Od razu z rozpędu i tę pieprzoną Polskę bym zrównał z ziemią.
Major w milczeniu obserwował, jak z transportera opancerzonego dwóch żołnierzy wyciąga wysoki, zielono-czerwony słupek zakończony dwugłowym orłem, godłem Rosji. Podeszli do wyrwy w ziemi, która została po ukraińskim słupku, i w tym miejscu położyli rosyjski obelisk. Miał tu przeleżeć kilka godzin, dopóki idące za nimi wojska inżynieryjne nie osadzą go w betonie.
– Uważajcie, o czym marzycie, szeregowy – mruknął major Bykow ponuro. – Bo jeszcze się spełni.ROZDZIAŁ I
1.
Z okien gabinetu w północno-zachodnim skrzydle kremlowskiego Pałacu Senackiego można było podziwiać plac Czerwony i widniejący w oddali charakterystyczny budynek Państwowego Muzeum Historycznego. Przywódca Rosji westchnął i odwrócił twarz od okna.
_Założę się, że jego skarpetki są więcej warte niż mój kostium z amerykańskiej sieciówki,_ pomyślała siedząca naprzeciwko prezydenta Rosji kanclerz, taksując wzrokiem strój mężczyzny.
– Uważam, że to było zbyt radykalne – przerwał panującą ciszę prezydent Francji.
Choć mało kto o tym wiedział, cała trójka mogła darować sobie obecność tłumacza, ponieważ przywódca Rosji doskonale znał angielski, co jednak skrzętnie ukrywał pod płaszczykiem niechęci do amerykańskich „imperialistów”.
– Ale co takiego? – zapytał.
– Przesadziłeś – odpowiedział Francuz. – Ukraina nie należy do ciebie. To jest – szukał przez chwilę odpowiedniego słowa – niepodległe państwo.
Prezydent Rosji uśmiechnął się zimno, gasząc zapędy łysiejącego mężczyzny. Popatrzył uważnie na prezydenta Francji, który pierwszy nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Po chwili sam mu zawtórował, a potem również kanclerz Niemiec, znana ze swej powściągliwości, zaczęła się śmiać, po dziewczęcemu zakrywając usta dłonią.
– Masz ze mną źle? – odezwał się w końcu. – To moi chłopcy polegli, aby zakończyć to gówno w Syrii i zatrzymać pochód tego brudu, który zasyfił waszą wspaniałą Europę Zachodnią. Żaden żołnierz francuski nie stracił życia!
Mężczyzna milczał, najwyraźniej nie mając dobrej odpowiedzi na wywód Rosjanina, który zwrócił się do kanclerz Niemiec:
– A co było, kiedy chcieliście odesłać przeszło pół miliona nielegalnych imigrantów z Niemiec? Kto pomógł i wziął całą winę na siebie?
Kobieta spuściła głowę, zagłębiając się w myślach. Kiedy Niemcy chcieli wywieźć nielegalnych imigrantów pociągami z Europy, w świecie rozległ się wrzask, że Szwaby już raz wozili ludzi pociągami. Wtedy prezydent Rosji namówił Węgry, aby wzięły na siebie odpowiedzialność za imigrantów, jako że ci najpierw trafili na terytorium Unii właśnie do kraju Ferenca Molnára. Stamtąd rosyjskie wojska ewakuowały ich do Afryki. Rzecz jasna cała międzynarodowa światła opinia publiczna jeszcze raz podniosła larum, że ludzi uciekających przed wojną i prześladowaniami odsyła się tam, gdzie znów będą cierpieć biedę. Jednak te protesty spotkały się z niewielkim poparciem ludzi Zachodu, zmęczonych tematem uchodźców. Oczywiście wszyscy obarczali winą prezydenta Rosji. Niemcy wyszły z całej sytuacji obronną ręką. On też czasem myślał o uchodźcach, którzy tłumnie przybywali do Europy, wywołując duże zamieszanie. To właśnie na rozkaz prezydenta dowódcy rosyjskich służb specjalnych uknuli perfekcyjny plan, którego pierwszym punktem miało być rozpętanie „arabskiej wiosny”. Za każdym razem, gdy zachodnie media mówiły o „spontanicznym buncie, wywołanym przez egipskich generałów”, prezydent Rosji wprost pękał ze śmiechu. Druga część planu zakładała wywołanie w Syrii długiego i wyniszczającego konfliktu, który spowodował, że miliony osób szukały schronienia w Europie. Następnie agenci Kremla ofiarowali szefom pograniczników z Grecji i Włoch gigantyczne łapówki po to, aby rzeka przerażonych ludzi z Bliskiego Wschodu mogła bez przeszkód rozlać się na całą Europę Zachodnią. _Ostatni punkt to także pieniądze, błaha rzecz_, pomyślał mężczyzna. Szeroki ich strumień skierował ku francuskiej prawicy, a następnie do tego karierowicza z Anglii, który doprowadził do brexitu, i już, chaos w Unii gotowy!
Niegdyś prezydent Rosji podziwiał Niccola Machiavellego. Teraz już nie. Teraz uważał, że jest od florenckiego dyplomaty znacznie lepszy. Westchnął, sięgnął do niewielkiej szafki stojącej koło biurka. Wyciągnął karafkę i trzy kieliszki. Rozlał w milczeniu wódkę i wzniósł swój kieliszek. Przywódcy Niemiec i Francji zrobili to samo i wszyscy wypili.
– Nie możemy mówić tego co zawsze? – zapytał, zamykając drzwi eleganckiego mebla. – W Ukrainie nie ma żadnych wojsk rosyjskich. To oddziały Ukraińców, którzy nie chcą ze swojego kraju zrobić amerykańskiego laboratorium. Chcą niepodległej Ukrainy. A ja, jako prezydent sąsiedniego, bratniego narodu, szanuję ich dążenia.
– No błagam. Wiesz, który mamy rok? – prezydent Francji zdjął na chwilę okulary, aby je przetrzeć. – Każdy ma w telefonie aparat. W internecie jest pełno zdjęć waszego wojska.
– Panie prezydencie – odezwała się kanclerz Niemiec. – Musimy coś powiedzieć ludziom, żeby zadbać o poparcie dla nas. Ja nie decyduję o wynikach wyborów do Reichstagu.
– Wielka szkoda. Może mi pani wierzyć, że to wiele ułatwia – Władimir roześmiał się cicho. – Rosja to kraj, który najbardziej na świecie miłuje pokój. Ale jeśli zostaniemy sprowokowani…
Przywódcy Francji i Niemiec patrzyli wyczekująco na prezydenta Rosji, ale zorientowali się, że ten nie ma już nic więcej do powiedzenia. Francuz westchnął ciężko i spojrzał na panią kanclerz, która zrozumiała, że spotkanie właśnie dobiegło końca, a oni nic nie zyskali. _Verdammt!_, zaklęła w duchu przywódczyni Niemiec. _Zmarnowaliśmy tyle czasu i niczego nie zyskaliśmy._
Airbus A330 sunął po zalanym deszczem pasie startowym moskiewskiego lotniska Wnukowo. Po osiągnięciu prędkości startowej lotki statecznika poziomego zmieniły położenie i samolot oderwał się od ziemi.
Gdy tylko kanclerz poczuła, że odrzutowiec znalazł się w powietrzu, i usłyszała wibrujący dźwięk chowanego podwozia, odetchnęła z ulgą. Nie cierpiała startów i lądowań na rosyjskich lotniskach. Lęk ten towarzyszył jej od czasu, kiedy kilka lat temu, ze względu na opóźnienia, jako VIP-a poprowadzono ją przez zaplecze moskiewskiego lotniska. Do końca życia nie zapomni widoku pijanego pracownika obsługi naziemnej, który ledwie trzymał się słupa i wymiotował na walizki przesuwające się po taśmie.
Dodatkowo miała jeszcze świeżo w pamięci tragiczny wypadek prezesa francuskiego koncernu naftowego Total. Christophe de Margerie, znany w świecie rusofil, gorący orędownik oraz zwolennik prezydenta Rosji, zginął w jednej sekundzie, kiedy jego odrzutowiec zderzył się na pasie startowym z pługiem śnieżnym. Zdarzyło się to 20 października, w Dzień Kontrolera Lotów, kiedy to trzy czwarte lotniskowej obsługi było kompletnie nawalone.
Samolot w barwach Republiki Francji wzniósł się na wysokość przelotową i stewardesa przyniosła do stolika sztućce oraz świeże pieczywo. Kanclerz skorzystała z uprzejmości przywódcy Francji i polecieli jego samolotem, który miał mieć międzylądowanie w Berlinie. Mężczyzna wziął jedną z bułeczek, rozkroił pieczywo, uwalniając ze środka kłęby pary, posmarował masłem czosnkowym i odezwał się z pełnymi ustami:
– Co myślisz?
– Myślę, że facet naprawdę zrobił się niebezpieczny – odpowiedziała.
– Nie przesadzasz? – prezydent pochłonął szybko drugą połówkę bułki.
– Pytasz mnie o to, wiedząc, że facet właśnie dokonał aneksji czterdziestopięciomilionowego kraju w środku Europy?
– To nie środek Europy, raczej przedmieścia – skrzywił się lider Francji. – Coś jak nasze Saint-Denis.
Stewardesa podeszła i postawiła przed nimi talerze z wykwintnym mięsem polanym sosem, z dodatkiem sałatki i podsmażonych ziemniaków pokrojonych w kostkę.
– Wspaniale! – nachylił się nad talerzem, wdychając aromat potrawy. – Policzki cielęce w sosie śmietanowym z szałwią. Musisz spróbować! – Kanclerz pokręciła niechętnie głową, po wizycie w Pałacu Senackim nie miała apetytu. Po chwili stewardesa przyniosła butelkę wina i rozlała do kieliszków.
– Obawiam się, że ta nasza dzisiejsza wizyta to za mało – powiedziała pani kanclerz.
– Przecież wymusiliśmy na nim deklarację – odparł prezydent Francji, sięgając po kieliszek.
– Co takiego?
– Powiedział, że nic nie zrobi, dopóki nikt ich nie będzie prowokował.
Pani kanclerz przez chwilę obserwowała, jak prezydent Francji łapczywie zajada się cielęciną. Przypomniała sobie swojego sąsiada z Templina, brandenburskiego miasteczka, gdzie spędziła całe dzieciństwo. Sąsiad nazywał się Klaus Bodner i często opowiadał o wojnie, zwłaszcza o operacji _Fall Gelb_, w której brał udział, służąc w armii pod dowództwem generała von Rundstedta. Wspominał, jak bardzo byli wycieńczeni podczas inwazji na Francję, kiedy to próbowali dogonić wycofujące się francuskie wojska.
Wyjrzała przez okno. Chmury mocno się przerzedziły, zostawili za sobą posępną moskiewską pogodę. Zamigotały wody Morza Bałtyckiego, jak na dłoni były widoczne terytoria Polski, nad którą właśnie przelatywali.
– A Polska? – spytała kanclerz Niemiec.
– Polska jak Polska – odpowiedział Francuz. – To nasza strefa buforowa. Jeśli Rosja tam wejdzie, to mamy przesrane i dopiero wtedy będziemy się martwić.2.
Jacht motorowy ciął jasnobłękitne wody Morza Czerwonego. Stojący na pomoście nawigacyjnym Roman Gurski wykonał łagodny skręt w lewo i zerknął na umieszczony w desce rozdzielczej wskaźnik temperatury, którego wskazówka minęła czterdziestkę. Poprawił przyciemniane okulary, lustrując fale. Przed nim rozpościerała się Zatoka Sueska, a w odległości około dziesięciu kilometrów po prawej stronie majaczyło zachodnie wybrzeże Półwyspu Synajskiego.
Roman miał trzydzieści dwa lata, był ubrany tylko w jaskrawoczerwone szorty do pływania. Krótko ostrzyżone włosy oraz wyrzeźbiona i gibka sylwetka z wyraźnie zarysowanymi mięśniami ramion i brzucha budowały surowy obraz twardziela. Mógł pić wódkę zmieszaną z whisky do trzeciej nad ranem, o czwartej wdać się w bójkę z bandą hałaśliwych Angoli przed dyskoteką Pacha w Szarm el-Szejk, a i tak punktualnie o piątej trzydzieści zjawiał się na plaży i przebiegał piętnaście kilometrów, by w ciągu dnia poprawić to półtoragodzinnym treningiem na siłowni. Jednym słowem był w formie.
Gdy pojawił się gigantycznych rozmiarów cień, Roman zmniejszył obroty silnika. Jacht zbliżał się do wraku SS Thistlegorm. Długi na ponad sto dwadzieścia metrów transportowiec, przewożący zaopatrzenie dla armii brytyjskiej, zakończył tutaj swój rejs pewnej październikowej nocy 1941 roku, kiedy został zaatakowany przez dwa niemieckie bombowce. Atak był na tyle skuteczny, że statek poszedł na dno, ale jednak nie dość, aby zniszczyć cały przewożony ładunek, i dlatego teraz SS Thistlegorm był mekką dla nurków wrakowych. Na pokładzie statku i w jego najbliższym otoczeniu można było podziwiać wojskowe motocykle, ciężarówki, a nawet dwie lokomotywy.
Roman zwolnił do dryfu, z zadowoleniem stwierdzając, że dzisiaj na wraku panuje mały ruch, co i tak oznaczało przeszło dziesięć łodzi cumujących nad zatopionym kolosem. W okolicy rufy wraku jacht wytracił prędkość do zera i Roman wcisnął przełącznik zwalniający mechanizm kotwicy dziobowej. Zerknął do tyłu, na dolny pokład i patrzył, jak jego pracownik, Ahmed, zrzuca kotwicę rufową, a na odległość trzech metrów od burty boję z liną, po której mieli się spuszczać nurkowie. Roman wyłączył silnik i zszedł na dół po wąskich stopniach.
Na rufie, na szerokich kanapach obleczonych beżową skórą siedzieli ludzie, którzy wynajęli go na dziś, aby ponurkować na SS Thistlegorm. Obaj mężczyźni dyskretnie spoglądali w prawą stronę, w głąb kabiny, na dziewczynę Romana, Nadię. Jeśli o samym Romanie można było powiedzieć, że jest w formie, to Nadia prezentowała hiperformę. Co prawda dziewczyna miała dopiero dwadzieścia lat, ale i tak nie można było jej odmówić podręcznikowego wprost piękna. Idealna opalenizna, zgrabna, smukła figura, pełne piersi oraz brązowe włosy i takie same oczy.
– Dobra, zaczynajmy – powiedział Roman.
Dwóch gości z żonami było typowymi przedstawicielami polskiej klasy średniej, czyli osiągali zarobki na poziomie dworcowych sprzątaczy któregoś z państw Europy Zachodniej. Ostatni, grubas, nalegający, aby mówić do niego „po prostu Wiesiek”, grał zdecydowanie w innej lidze. Na czarnych slipkach, znikających pod pokaźnym brzuchem, miał wyszyte insygnia Giorgia Armaniego, przewieszona przez ramię saszetka pochodziła z kolekcji Louisa Vuittona, a na klapkach widniało dumne logo Burberry. _Wszystko to pasuje do jego wyglądu jak pięść do nosa_, pomyślał Roman, pomagając mężczyźnie wcisnąć się w piankę.
– Wie pan, takie geny – powiedział Wiesiek przepraszająco. – U nas w rodzinie wszyscy byli potężni. Pan, widzę, bardziej szczupły, może się do woli objadać i nic nie robić, co?
Roman uśmiechnął się, kiwając głową, zadowolony, że udało się już naciągnąć kombinezon na gigantyczne nogi Wieśka. Mocując się z ręką mężczyzny, zauważył tatuaż na jego torsie i w pierwszej chwili uznał, że facet wytatuował sobie logo jakiejś firmy. Dopiero po chwili dostrzegł, że to kotwica Polski Walczącej, a poniżej, zaraz nad sutkiem, widnieje napis: „Pamiętamy”.
Grubas zauważył, że Roman patrzy na rysunek, i dumnie wypiął obwisłą klatkę.
– Szacunek, co? Co roku spotykam się ze znajomymi i robimy rekonstrukcje historyczne powstania warszawskiego.
Roman znowu się uśmiechnął i dopiął kombinezon Wieśka, wściekły na siebie, że tylko szczerzy zęby, zamiast powiedzieć mu, co o tym myśli. Wychował się w Warszawie i miał wyrobione zdanie o tej całej maskaradzie związanej z powstaniem. Ciotka, która przeżyła walki w 1944 roku jako cywilna mieszkanka stolicy, nie mówiła o powstańcach inaczej jak „te skurwysyny”, natomiast największym orędownikiem warszawskiej rebelii był wujek, który przyjechał do stolicy z Białegostoku i powstanie oglądał jedynie na zdjęciach. Roman zawsze miał serdecznie dosyć corocznej kłótni o to, czy powstanie warszawskie było słuszne, czy nie. Stało się i już.
Po dłuższej chwili i dzięki pomocy Ahmeda oraz Nadii, która, ku głębokiemu rozczarowaniu mężczyzn, asystowała przy wkładaniu kombinezonów tylko paniom, wszyscy byli gotowi do zejścia pod wodę. Teraz obie pary i Wiesiek siedzieli na brzegu tylnej platformy z butlami na plecach i nogami zanurzonymi w morzu, podczas gdy Ahmed przedstawiał im plan nurkowania.
Roman wszedł do wnętrza jachtu, gdzie w niewielkim kambuzie wciśniętym pomiędzy kanapę i urządzenia sterowe uwijała się Nadia, krojąc warzywa na sałatkę. Po wyglądzie modelki Victoria’s Secret to był jej kolejny atut – umiała świetnie gotować. Roman podszedł do niej, odgarnął jej długie włosy i pocałował delikatnie za uchem.
– Roman, daj spokój – powiedziała z uśmiechem. – Moje włosy wylądują w sałatce.
– Spokojnie, sałatka schodzi zawsze na końcu. Wszyscy się nawalą i nic nie zauważą.
Obowiązkowym punktem programu wypadów nurkowych był „rejs o zachodzie słońca z poczęstunkiem”, co oznaczało popijawę na całego i rzyganie za burtę. Roman za każdym razem za sukces uważał odstawienie do portu dokładnie tylu adeptów nurkowania, ilu rano zabrał na pokład.
– Długo wam to zajmie? – zapytała dziewczyna.
– Jakieś czterdzieści pięć minut posiedzimy pod wodą, potem niech się jeszcze nacieszą i obejrzą wrak z góry. Trochę snorkelingu każdemu dobrze zrobi.
Roman szybko wciągnął na siebie piankę, upewnił się, że zajęta szykowaniem posiłku Nadia go nie widzi, i wyciągnął z szafki małą fotografię w srebrnej owalnej ramce, którą schował do wewnętrznej kieszeni kombinezonu. Ciągle pamiętał dzień, kiedy oprawili to zdjęcie. Byli w Barcelonie i zapuścili się w wąskie uliczki dzielnicy Gótico. Tam przypadkowo natknęli się na malutką manufakturę. I osiemdziesięcioletni właściciel, i jego siedziba wyglądali jak niemal żywcem wyjęci z jednej z tolkienowskich powieści. Absolutnie wszystko, łącznie z powietrzem, było w tamtym momencie przesycone romantyzmem.
_Ależ to było dawno_, pomyślał rozgoryczony Roman. Potem zapiął piankę, wziął do ręki pas balastowy i rzucił do Nadii:
– Na razie.
Dziewczyna odwróciła się, podeszła do niego i pocałowała namiętnie.
– Kocham cię.
Roman uśmiechnął się, skinął głową i ruszył w stronę otwartego pokładu.
– A ty? Kochasz mnie? – Nadia zatrzymała go pytaniem.
– Oczywiście, że cię kocham. Nad życie – odpowiedział i poszedł na rufę.
Stanął na tylnej platformie i zaczął zakładać kamizelkę nurkową z przymocowaną butlą, dziwiąc się sobie, jak dużo kiedyś znaczyło dla niego takie wyznanie, a teraz powiedział to tak, jakby mówił o pogodzie.
_Kurwa_, zaklął w myślach, _jeszcze to „nad życie”. Jak mogłem coś takiego palnąć? I przede wszystkim po co?_
Po krótkiej chwili wszyscy weszli do wody, napełniwszy kamizelki powietrzem na tyle, aby unosić się na powierzchni, i podpłynęli do boi z liną opustową. Ahmed udzielił ostatnich instrukcji, spojrzał na Romana, który skinął przyzwalająco, po czym wszyscy naciągnęli na twarz maski, wzięli do ust automaty oddechowe i powoli zaczęli schodzić na dół.
Kiedy tylko Roman znalazł się pod powierzchnią, poczuł jak zawsze błogi spokój. To Morze Czerwone powinno być jednym z siedmiu cudów świata, a nie jakieś posągi i latarnie morskie. Nawet tutaj, w okolicy wraku, gdzie rafa koralowa nie była szczególnie bogata, i tak robiła bajeczne wrażenie. Feeria barw egzotycznych ryb oraz fantastyczne formacje koralowca były widokiem, który nigdy się nie nudził.
Po zejściu na dół, jakieś cztery metry od dna, Ahmed dał znak i wszyscy wyrównali poziom powietrza w kamizelkach na tyle, aby utrzymywać się na pożądanej głębokości. Ahmed poprowadził grupę w kierunku wraku, a Roman został przy linie opustowej zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Co prawda w tym miejscu ataki rekinów zdarzały się niezwykle rzadko, ale na wszelki wypadek obserwował grupę, dopóki nie dotarli do wraku i nie stracił ich z oczu.
Rzucenie kotwicy przy rufie SS Thistlegorm miało jeszcze jedną zaletę. Rzadko tu cumowano i w okolicy nie było innych ekip nurkowych. Na wszelki wypadek Roman rozejrzał się, ale nikogo nie dostrzegł. Potem zerknął na komputer nurkowy umocowany do przegubu dłoni i stwierdził, że do powrotu ekipy ma jakieś pół godziny. _Powinno wystarczyć_, pomyślał.
Wypuścił całe powietrze z kamizelki, ciężar butli i pasa balastowego pociągnął go gwałtownie w dół i po czterech metrach Roman uderzył w dno, wzbijając tumany mułu i strasząc ryby, które czmychnęły na boki. Wymacał zgrubienie pod pianką, jeszcze raz dotykając krawędzi fotografii, którą włożył wcześniej do kieszonki. Potem wyciągnął zza pasa nóż i jednym ruchem przeciął rurkę automatu oddechowego. Z rozciętego przewodu momentalnie wystrzelił gwałtowny strumień pęcherzyków powietrza. Powietrze z butli zaczęło uchodzić w zastraszającym tempie. Roman wypluł ustnik i cały automat oddechowy, pozbawiony połączenia z butlą, opadł na muliste dno.
Płuca Romana po latach treningów wytrzymałościowych miały dużą pojemność, jednak już po trzech minutach przed oczami pokazały mu się różnokolorowe plamy, a klatka piersiowa zaczęła palić żywym ogniem. Roman nie poruszył się, nie wykonał żadnego gestu, który mógłby go unieść ku powierzchni. Umierał.3.
Danuta Wojnarowicz siedziała w samochodzie z włączonym silnikiem, pozwalając ogrzewaniu chronić ją przed październikową słotą. Patrzyła przez przednią szybę na budynek Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Roślin i Nasiennictwa w podwarszawskiej Zielonce. Był to typowy, brzydki urzędniczy kloc z dziwną konstrukcją okien, pokryty żółtą farbą z zielonymi zaciekami. _Że też naprawdę trzeba jeździć na to zadupie i załatwiać wszystko osobiście, normalnie Trzeci Świat_, pomyślała.
Kątem oka zauważyła, jak ktoś parkuje kilka miejsc dalej. Odwróciła się w tamtym kierunku i obserwowała, jak z zielonej dziesięcioletniej skody wysiada starszy pan w tandetnym garniturze. Mężczyzna od razu ruszył w kierunku budynku, trzymając w dłoni wytartą teczkę. _To musi być on_, pomyślała Danuta. Wygląda jak urzędnik, zero klasy, zero stylu. Rozejrzała się po wnętrzu swojego wozu. Wprost uwielbiała porsche cayenne, lubiła luksus i uważała, że status materialny świadczy o wartości danego człowieka. Ten urzędas na pewno gówno znaczył i dlatego jeździł gównianym autem. _No cóż, a teraz trzeba będzie go ładnie prosić, co za kurewski system_, pomyślała Danuta.
– Czas coś zrobić, żeby trochę zarobić – mruknęła do siebie, zagryzła wargi, wyłączyła silnik i wysiadła z samochodu.
Weszła do budynku, a ponieważ była tu godzinę temu, bez przeszkód znalazła drogę do sekretariatu. Kiedy tylko otworzyła drzwi, sekretarka omiotła ją tym samym pogardliwym spojrzeniem co wcześniej. Właściwie to nie było to samo spojrzenie, teraz cechowało je więcej nienawiści, bo sekretarka już przedtem zdążyła się przyjrzeć petentce. Jak zauważyła Danuta, która niedawno obchodziła trzydzieste piąte urodziny, obie były w mniej więcej tym samym wieku. Obie miały pospolite, typowo polskie twarze, pozbawione jakichkolwiek charakterystycznych rysów.
„Pług nie tylko na ziemi odciska swoje piętno”, jak mawiała świętej pamięci ciotka Danuty, komentując chłopskie pochodzenie Polaków. Ale poza tym ją i sekretarkę różniło wszystko. Dieta, ćwiczenia, elegancja za grube tysiące, gustownie ułożona fryzura, makijaż i kremy za pięćset złotych. Oczywiście samym kremom również trzeba pomóc i Danuta przeszła drobną korektę nosa, tym samym trochę oszukując ciotkowy pług. To dlatego sekretarka od razu zapałała do niej niechęcią i jak tylko Danuta zapytała o kierownika, oznajmiła, że „wyszedł, a jak wróci, to będzie, trzeba se poczekać”.
– Czy pan kierownik może już wrócił? – zapytała Danuta z lekkim uśmiechem.
– Wrócił, ale tak z marszu pani nie przyjmie. To nie fabryka gwoździ – burknęła sekretarka.
_Oczywiście, że to nie fabryka gwoździ, ty mała suko_, pomyślała Danuta. Gdyby to był interes prywatny, to robota aż by furczała, a tak kasę wypłaca wam budżetówka, więc możecie się do woli opierdalać, mieszając kawę od rana do wieczora.
– To ja już pozwolę sobie tutaj poczekać – zaszczebiotała, siadając na krześle pod ścianą.
Po długiej chwili, którą Danuta wykorzystała na sprawdzenie poczty w telefonie, sekretarka w końcu z sapnięciem sięgnęła po słuchawkę.
– Panie kierowniku, jest ta pani.
„Ta” nie zostało wymówione, ale wręcz wyplute na blat biurka. Sekretarka wysłuchała odpowiedzi i odłożyła słuchawkę, po czym bez słowa wskazała drzwi niedbałym skinieniem głowy. Danuta wstała i weszła do gabinetu.
Siedzący za biurkiem kierownik od razu podniósł się na jej widok. Pomieszczenie miało równie podły charakter co sekretarka. Dwa przepełnione segregatorami oszklone regały, biurko udające antyk, a w kącie uschnięty filodendron. W oknie firanka pożółkła od papierosowego dymu. Starszy pan pracował kiedyś z jej ojcem w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Mysiadle. Kierownik potem poszedł na swoje i chciał rozkręcić własny biznes z kwiatami, ale gówno z tego wyszło. _Dlatego teraz jeździ gównianym samochodem_, pomyślała Danuta. Z uśmiechem wyciągnęła rękę i przybrała swój najbardziej uwodzicielski wyraz twarzy.
– Danuta Wojnarowicz, miło mi.
– Przemysław Fornalski, bardzo mi przyjemnie – mężczyzna ucałował szarmancko rękę Danuty. – Proszę bardzo. Proszę siadać.
Zajęli miejsca naprzeciw siebie, a Fornalski przywołał na twarz jowialny, radosny uśmiech. Danuta mogła mu się teraz przyjrzeć z bliska. Mógł mieć około sześćdziesięciu pięciu lat, więc niedługo czekała go emerytura. Miał znaczną nadwagę, obwisłe policzki były poszatkowane drobną siecią fioletowych żyłek, co zdradzało skłonności do picia.
– Jak mogę pani pomóc? – zapytał, splatając palce dłoni na brzuchu.
– Panie kierowniku, przede wszystkim dziękuję za poświęcony mi czas. Naprawdę na gwałt potrzebujemy tego świadectwa fitosanitarnego.
Fornalski zmarszczył krzaczaste brwi, co przydało jego twarzy wyjątkowo komicznego wyrazu, i wstał zza biurka zaaferowany.
– Ależ oczywiście, już. Jak nazwa firmy?
Podszedł do regałów i odwrócił się pytająco do Danuty, która od razu odpowiedziała:
– Wojnarowicz Flowers.
Fornalski zaczął gmerać wśród segregatorów, a Danuta zamknęła oczy i zacisnęła zęby w niemej wściekłości. _Ten pieprzony stary dziad dobrze wie, jaka jest nazwa firmy_, pomyślała. Wiedziała też, że musi to wszystko wytrzymać, bo los transportu, który właśnie zmierzał do zachodniej granicy, był w rękach tego zasranego urzędniczyny w znoszonych łachach. Fornalski przedłużał, jak mógł, wrócił do biurka po okulary, zdjął dwa segregatory, które okazały się niewłaściwe, by w końcu po kilku minutach położyć na biurku właściwy i odszukać odpowiedni wpis.
– Mam – powiedział tryumfalnie. – Ale świadectwo zostało wydane, wszystko tu jest. Transport kwiatów do Rosji. Więc o jaki dokument pani chodzi?
– Dobrze pan wie, że ostatnio Rosjanie zabronili wwozu naszych kwiatów i teraz ten transport jedzie do Holandii, ale jeśli nie będę miała tego kwitka, to mogą go zawrócić na granicy. Przecież wymieniłam na ten temat z pańskim urzędem tonę maili!
Fornalski usiadł ciężko, zatrzasnął segregator i spojrzał Danucie prosto w oczy.
– Zawsze może pani złożyć skargę. Rozpatrzymy ją w przeciągu miesiąca. A nowe świadectwo jak najbardziej wydamy, ale wedle przepisów mamy na to siedem dni roboczych od czasu złożenia podania.
Danuta ciągle uśmiechała się promiennie, mając nadzieję, że wyraz jej twarzy jest odbierany jako szczery. Kierownik dobrze wiedział, że nie ma czasu, kwiaty bez dokumentów nie zostaną przepuszczone na granicy i zgniją.
– Panie kierowniku, ja tak bardzo pana proszę. – Jej uśmiech teatralnie zbladł. – Może jednak dałoby się coś zrobić? To wszystko wynikło tak nagle. Ja kompletnie nie wiem, co mam zrobić.
Danuta grała koncertowo, naprawdę czasem żałowała, że nie poszła na aktorstwo, mogłaby zrobić wspaniałą karierę. Po jej policzku stoczyła się łza, którą natychmiast otarła. Odwróciła głowę w bok.
– Niechże pani nie płacze – westchnął Fornalski. – Ja naprawdę nie mogę patrzeć na łzy pięknej kobiety.
Ponownie otworzył segregator i założył okulary.
– Zobaczmy… Piętnaście ciężarówek, w każdej pięćdziesiąt tysięcy róż. Łącznie zadeklarowaliście, że towar wart jest przeszło dwieście tysięcy euro.
– Tak, zgadza się. Sam pan rozumie, jak trudna jest sytuacja.
Fornalski zdjął okulary, wstał, założył ręce do tyłu i zaczął chodzić niespokojnie po gabinecie, nad czymś myśląc. W pewnym momencie stanął, spojrzał na Danutę i powiedział z fałszywą trwogą:
– Mój Boże, znam się trochę na kwiatach. Pewnie wcześniej były w chłodniach i jechały do Rosji?
– Tak – potwierdziła Danuta.
– Więc jeśli ciężarówki zostaną zawrócone z granicy, to kwiaty zgniją. A jeśli nawet dojadą do Holandii, to oni ich nie wezmą, bo nie będzie świadectwa. Boże kochany, tyle pieniędzy może iść na zmarnowanie – zajęczał kierownik teatralnie.
– Dlatego potrzebuję tego świadectwa. Teraz. Zaraz.
– Tylko co ja mogę tak na szybko? – Fornalski zasępił się, patrząc w sufit. – Ale może jednak coś by się dało zrobić.
Nachylił się nad segregatorem i odczytał coś, mrużąc oczy.
– Wojnarowicz… Czy pani jest może spokrewniona z Henrykiem Wojnarowiczem?
– Tak, to mój ojciec.
– Doprawdy? Wspaniale!
Fornalski rozpromienił się, obszedł biurko i stanął przy Danucie, opierając się o blat. Danuta miała teraz przed sobą jego wylewające się ze spodni brzuszysko. Kiedy zadarła głowę i spojrzała mu w twarz, zobaczyła, że oprócz krzaczastych brwi kierownik ma równie krzaczaste włosy w nosie oraz zęby w kolorze gabinetowej firanki.
– Ojciec opowiadał może o mnie?
– Nie. Nie miałam pojęcia, że panowie się znają.
Owszem, opowiadał, co prawda tylko tyle, że się kiedyś znali i żeby broń Boże nie powoływać się na tę znajomość, ale teraz Danuta rozpaczliwie chwytała się wszystkiego, byle tylko załatwić ten cholerny kwitek.
– Ciężka sprawa.
Fornalski westchnął i Danuta poprzysięgła sobie, że jeśli facet jeszcze raz to zrobi, to naprawdę go zabije. Kierownik jakby czytał jej w myślach, bo spojrzał Danucie prosto w oczy i rzucił:
– Dodatkowo ja wiem, że te ciężarówki są w drodze. Będę musiał zawiadomić izbę celną. Sama pani rozumie, w końcu jestem urzędnikiem, uczciwym człowiekiem.
– Proszę pana, naprawdę bardzo mi zależy. Zrobię wszystko, żeby jeszcze dziś mieć ten dokument. Rozumie pan?
– Wszystko? – Kierownik zamyślił się na chwilę, po czym sięgnął pod swój obwisły brzuch i zaczął rozpinać rozporek. Danuta zaskowyczała w myślach i z obrzydzeniem odwróciła głowę, patrząc w bok. W odbiciu szyby regału zobaczyła, jak Fornalski jedną ręką wyjmuje ze spodni obwisły członek. W tym momencie się wyłączyła. Dobrze wiedziała, że nie ma wyjścia, było po prostu za mało czasu, żeby załatwić to inaczej. Chwyciła penis kierownika w dłoń i wykonała kilka posuwistych ruchów. Potem zamknęła oczy, odwróciła głowę i objęła członek ustami.