Inwestorzy. Inspirujące rozmowy z mistrzami - ebook
Inwestorzy. Inspirujące rozmowy z mistrzami - ebook
Książka autora bestsellerowych Liderów.
Dla każdego, kto szuka sposobu, by zarabiać więcej.
Milioner i współzałożyciel jednej z największych firm inwestycyjnych na świecie pyta liderów inwestowania o ich drogę na szczyt.
David M. Rubenstein, który spędził ponad trzy dekady w konkurencyjnym świecie private equity, doskonale wie, jak zadawać pytania, by ujawnić sposoby myślenia i działania najlepszych. Jego rozmówcy zwykle pozostają w cieniu, ale tym razem szczerze opowiadają swoje historie i zdradzają sekrety sukcesu.
Dzięki tej książce dowiesz się:
– jak Larry Fink przekształcił przynoszącą straty firmę BlackRock w spółkę, która zarządza 10 bilionami dolarów;
– jak kupić dolara za 80 centów, czyli w jaki sposób inwestuje Seth Klarman, kiedy inni panikują;
– w jaki sposób Sam Zell stał się Midasem rynku nieruchomości;
– że w inwestowaniu ważniejsze od dużych pieniędzy są bystry umysł, myślenie poza schematami i odwaga.
Bez względu na to czy jesteś nowicjuszem, czy profesjonalistą, ta książka na zawsze zmieni twoje podejście do inwestowania.
BESTSELLER „NEW YORK TIMESA”
OPINIE O KSIĄŻCE
David Rubenstein nie tylko odnosi sukcesy w dziedzinie finansów i filantropii: jest on również wnikliwym rozmówcą, który jak nikt umie wyciągnąć interesujące wnioski od fascynujących ludzi. W tym przypadku, lekcje dotyczące sztuki inwestowania przeplatają się z osobistymi historiami, które kryją się za wielkimi liczbami. – Bill Gates
Wciągające, wewnętrzne spojrzenie na inwestowanie poprzez słowa najbardziej niezwykłych inwestorów. – Satya Nadella, prezes Microsoftu
Niezależnie od tego, czy jesteś początkującym inwestorem, czy doświadczonym profesjonalistą, ta książka pełna jest cennych lekcji od legend naszych czasów. – Mellody Hobson, prezeska i współzarządzająca Ariel Investments, przewodnicząca Starbucks Corporation
Kategoria: | Zarządzanie i marketing |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9628-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Życie w dużej mierze kręci się wokół przewidywania przyszłości i podejmowania działań, które odzwierciedlają te wizje. Jak wszyscy sporządziłem kilka trafnych i nietrafnych prognoz i na ich podstawie podjąłem kilka mądrych i niezbyt mądrych działań.
Uważałem, że Jimmy Carter pokona Geralda Forda w wyborach prezydenckich w 1976 roku i – uznając go za lepszego kandydata – zaangażowałem się w pracę przy kampanii wyborczej Cartera. Trafna prognoza.
Uważałem, że Ronald Reagan jest za stary (miał wówczas 69 lat), zbyt konserwatywny i pozbawiony wystarczających umiejętności politycznych, by pokonać Cartera w wyborach prezydenckich w 1980 roku, ponadto nie planowałem przymusowego powrotu do pracy w sektorze prywatnym po 20 stycznia 1981 roku. Zła prognoza. (Obecnie jestem starszy niż Reagan wtedy – z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się nastolatkiem).
Uważałem, że mimo moich gwiazdorskich umiejętności łapacza w Little League raczej nie zrobię kariery w Major League Baseball, i postanowiłem skupić swoje wysiłki na studiowaniu zamiast na sporcie. Trafna prognoza.
Uważałem, że Baltimore Colts, drużyna z mojego rodzinnego miasta, nie może przegrać z Joe Namathem i nowicjuszami New York Jets w Super Bowl III w 1969 roku i postawiłem bardzo dużo (jak dla mnie) na Coltsów. Nietrafna prognoza (i mój ostatni w życiu zakład sportowy).
Uważałem, że świat _private equity_ stanie się bardziej atrakcyjny i możliwe będzie – z pomocą utalentowanych specjalistów od inwestycji, których udało mi się zatrudnić – zbudowanie działającej w tym sektorze globalnej firmy z siedzibą w Waszyngtonie. Trafna prognoza (być może najtrafniejsza w moim życiu).
Uważałem, że założona w czasie studiów firma Marka Zuckerberga, którą przedstawił mi mój przyszły zięć, nie wyjdzie poza uniwersytecki kampus, więc nie będzie dla mnie atrakcyjną inwestycją. Nietrafna prognoza.
Uważałem, że sprzedający książki internetowy start-up Jeffa Bezosa nie jest żadnym konkurentem dla Barnes & Noble – powiedziałem mu to zresztą przy naszym pierwszym spotkaniu w jego zagraconym pierwszym biurze w Seattle – i w konsekwencji postanowiłem jak najszybciej sprzedać nasze akcje Amazona. Nietrafna prognoza.
To, czy ktoś przewidział wydarzenia życiowe dobrze czy źle, może być różnie oceniane przez różnych ludzi. W rzeczywistości nie ma jednego, powszechnie przyjętego miernika, który pozwalałby stwierdzić, jak trafnie ktoś przewidział przyszłość i czy podjęte zgodnie z tymi założeniami działania zakończyły się powodzeniem.
Świat inwestycji diametralnie się pod tym względem różni. Umiejętność przewidywania przyszłości i podejmowania działań przygotowawczych jest tu dość wymierna. Osiąganie zysku – w mniejszym lub większym stopniu zależnego od rodzaju inwestycji – to istota inwestowania.
Pracując nad osiągnięciem zysku, inwestor naprawdę stawia prognozę na przyszłość – ocenia celowość posiadania określonego zasobu (akcji, obligacji, domu, waluty itp.) na podstawie prawdopodobnej przyszłej wartości aktywów. Czy firma przyciągnie nowych klientów lub stworzy pożądany produkt? Czy gospodarka w momencie realizowania inwestycji jest silna czy słaba? Czy stopy procentowe będą wyższe? Czy zmiany klimatyczne wpłyną na wartość aktywów? Czy konkurencja będzie mniejsza, niż można oczekiwać?
Innymi słowy, czy istnieją potencjalne czynniki ryzyka, które mogą zachwiać przekonaniem inwestora, że inwestycja się powiedzie, a tym samym przyniesie pożądany rezultat? I jak wielkie jest prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu?
W życiu zawsze istnieje ryzyko, które należy oszacować, ale jego konsekwencje nie zawsze są wymierne. W inwestowaniu natomiast można je dość dokładnie zmierzyć.
Inwestowanie, liczące sobie wieki, w obecnych czasach stanowi znacznie bardziej złożony proces prób przewidywania przyszłości niż dawniej. Kiedyś – jak na dzisiejsze standardy – nie było ono aż tak wyrafinowanym zajęciem. Odkąd istnieją pieniądze lub ich ekwiwalent, ludzie próbowali podejmować kroki, by zyskać na czymś więcej, niż w to włożyli. Stany Zjednoczone powstały właściwie jako inwestycja. Założyciele Jamestown osiedli w Wirginii w 1607 roku, ponieważ ich sponsorzy z Anglii oczekiwali, że kolonia przyniesie im pomnożenie sum zainwestowanych w to, by ci ludzie tam dotarli. Inwestycja okazała się jednak niezbyt dobra dla tych, którzy wyłożyli pieniądze.
W minionym półwieczu standardy w inwestowaniu wyznaczał (a tym samym najlepiej przewidywał przyszłość) Warren Buffett. Kupił on udziały w Berkshire Hathaway po 7 dolarów 50 centów za akcję, a w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat ich cena rosła rocznie o 20 procent. Inni zarobili więcej pieniędzy poza światem inwestowania, mieli wyższe stopy zwrotu z inwestycji w krótszych okresach albo cieszyli się bardziej widocznymi i spektakularnymi zyskami z poszczególnych inwestycji. Jednak nikt inny nie osiągnął więcej w dłuższym okresie. Wartość rynkowa Berkshire Hathaway 1 czerwca 2022 roku wynosiła 690 miliardów dolarów. Można więc powiedzieć, że Warren Buffett najlepiej przewidywał przyszłość w długim terminie. Właśnie tym w gruncie rzeczy się zajmował przez te wszystkie lata.
Niejednokrotnie przeprowadzałem wywiady z Warrenem i zawsze uczyłem się od niego nowych rzeczy podczas rozmowy lub w trakcie czytania wywiadów, które przeprowadzili z nim inni. Doświadczenia te skłoniły mnie do zastanowienia się nad podejściem innych wielkich inwestorów – w jaki sposób przewidywali przyszłość we własnych obszarach inwestycji i jak potrafili działać mniej lub bardziej skutecznie na podstawie tych przewidywań?
Postanowiłem przeprowadzić wywiady z kilkunastoma spośród najlepszych amerykańskich inwestorów, by ustalić, jak przygotowywali się do sporządzania prognoz i postępowania zgodnie z nimi w obszarze własnej specjalności. W rezultacie powstała niniejsza książka. Jest to kwintesencja tych wywiadów okraszona moimi przemyśleniami na temat każdego z inwestorów i pól ich aktywności, a także moimi poglądami na inwestowanie. Podobnie jak w przypadku poprzednich książek wszelkich skrótów i poprawek redakcyjnych, służących większej przejrzystości wypowiedzi, dokonałem za zgodą rozmówców.
Wielkich inwestorów łączy wiele wspólnych umiejętności i przymiotów, o których będzie mowa. Wyróżniają ich jednak również umiejętności i przymioty charakterystyczne dla danego sektora inwestycyjnego. Ktoś, kto działa w obszarze kapitału wysokiego ryzyka, może nie mieć wszystkiego, co potrzebne, aby dobrze sobie radzić z inwestycjami w wierzytelności albo odnosić sukcesy na rynku nieruchomości lub kryptowalut.
Pomyślałem więc, że aby dać czytelnikowi jasne wyobrażenie na temat odmiennych umiejętności i przymiotów potrzebnych w różnych obszarach inwestycyjnych, przydałoby się porozmawiać z liderami z wielu podstawowych sektorów. Przeprowadziłem wywiady z takimi osobami jak Jon Gray, który w ramach Blackstone Group stworzył największą na świecie firmę inwestującą w nieruchomości; Seth Klarman, który od dawna, kierując Baupost Group, jest jednym z najbardziej szanowanych inwestorów w kraju; Michael Moritz, który pomógł stworzyć Sequoia Group, duży fundusz kapitału wysokiego ryzyka, osiągający prawdopodobnie największe sukcesy w tym obszarze w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat; Mary Erdoes, pod której kierownictwem zajmująca się zarządzaniem majątkiem (_wealth management_) firma J.P. Morgan zdobyła pozycję światowego lidera; John Paulson, który postawił na kryzys rynku kredytów hipotecznych subprime w latach 2007–2009 i zasłynął operacją znaną jako „największa transakcja” w historii Wall Street; John Rogers Jr., którego zaangażowanie we wnikliwą analizę giełdy doprowadziło do zbudowania jednej z największych firm inwestycyjnych należących do Afroamerykanów i przez nich kierowanych, a także Jim Simons, którego geniusz matematyczny umożliwił mu pionierskie wykorzystanie „ilościowych” strategii inwestycyjnych.
Wszystkie wymienione osoby, wraz z innymi wielkimi inwestorami przepytywanymi na potrzeby tej książki, mają ciekawe biografie i interesujące podejście do inwestycji, o których starałem się rozmawiać. Poprzez ten cykl wywiadów chciałem również pokazać, że branża inwestycyjna – od dawna domena białych mężczyzn – zmienia się, a reprezentujący mniejszości liderzy i liderki zajmują teraz należne im miejsca w świecie inwestycji. Podobnie jak w moich poprzednich książkach wywiady są jedynie swego rodzaju przystawką, która ma, w tym przypadku, rozbudzić zainteresowanie czytelnika konkretnym inwestorem i rodzajem inwestowania, a także skłonić go do dowiedzenia się o nich więcej.
Dla uproszczenia przydzieliłem każdego z rozmówców do jednej z trzech kategorii: inwestorzy głównego nurtu, inwestorzy alternatywni i inwestorzy nowatorscy.
Inwestorzy głównego nurtu specjalizują się w stosunkowo tradycyjnych obszarach, obecnych w świecie inwestycji od co najmniej pół wieku lub dłużej, takich jak obligacje, akcje, nieruchomości oraz tradycyjne rodzaje zarządzania majątkiem.
Inwestorzy alternatywni to osoby, które zajmują się inwestycjami w obszarach traktowanych kiedyś (co najmniej kilkadziesiąt lat temu) jako dość nowatorskie lub ryzykowne, choć panuje opinia, że dzisiaj są one uważane za takie w mniejszym stopniu. Obszary te, znane w świecie inwestycyjnym jako „alternatywne”, to fundusze hedgingowe, wykupy, kapitał wysokiego ryzyka i wierzytelności zagrożone (_distressed debts_).
Inwestorzy nowatorscy skupiają się na inwestycjach, które są uznawane za całkiem innowacyjne, nawet w stosunku do tego, co kiedyś uważano za „alternatywne”. Chodzi tu o obszary inwestycyjne, które mogą mieć tylko parę dekad (lub nawet mniej). Należą do nich inwestycje w obszarach takich jak kryptowaluty, SPAC (spółki akwizycyjne specjalnego przeznaczenia)1, infrastruktura oraz firmy skupione na ESG (środowisku, społecznej odpowiedzialności i ładzie korporacyjnym).
Mam nadzieję, że wywiady z tymi wielkimi inwestorami będą dla czytelnika źródłem spostrzeżeń, nowych perspektyw i inspiracji – ale prawdę powiedziawszy, sama lektura nikogo nie uczyni wielkim inwestorem, podobnie jak przeczytanie książki o tajemnicach Tigera Woodsa z nikogo nie zrobi świetnego golfisty (przekonałem się o tym osobiście).
Ta książka ma na celu umożliwienie wglądu w inwestycyjną myśl i praktykę wielu czołowych amerykańskich inwestorów. Pisałem ją z nadzieją, że pomogę trzem różnym typom czytelników: 1) pragnącym dowiedzieć się więcej o samodzielnym inwestowaniu; 2) zainteresowanym poszerzeniem wiedzy o inwestowaniu za pośrednictwem funduszy zarządzanych przez profesjonalistów; 3) studentom lub początkującym fachowcom, którzy chcą związać karierę z branżą inwestycyjną.
Oczywiście żadna książka nie jest w stanie w pełni zaspokoić zainteresowań – ani odpowiedzieć na wszystkie pytania – tak różnych czytelników, ale mam nadzieję, że przeprowadzone przeze mnie wywiady umożliwią im choćby w pewnym stopniu poszerzenie wiedzy i umiejętności inwestycyjnych, a może nawet zachęcą do stania się profesjonalnymi inwestorami.
Powinienem jeszcze dodać, że w minionych trzech dekadach, a może nawet w czasie zaledwie ostatnich trzech lat świat inwestowania prawdopodobnie zmienił się bardziej niż w poprzednich trzech stuleciach.
Inwestowanie tradycyjnie było działalnością zawodową – ludzie podejmowali ją, by w ten sposób zarobić na życie. Teraz inwestowaniem zajmują się osoby, które często pracują w obszarach niezwiązanych z tą branżą.
W przeszłości aktualne informacje o publicznych papierach wartościowych nie były powszechnie dostępne. Teraz każdy, korzystając z telefonu, może w dowolnej chwili zdobyć wiedzę o cenach akcji i obligacji, okazjach do prywatnych inwestycji i o tym, co się dzieje w branży na całym świecie.
Przez lata inwestowanie było też działalnością, z pewnymi oczywistymi wyjątkami, podejmowaną przez osoby w średnim wieku. Teraz tą aktywnością, znacznie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, wydają się zainteresowani młodzi ludzie – nastolatki i dwudziestolatki.
Prawdopodobnie nie ma nic zaskakującego w tym, że napisałem książkę o inwestowaniu, zważywszy na fakt, że przez ostatnich trzydzieści pięć lat zajmowałem się przede wszystkim inwestowaniem w branży _private equity_.
Po opuszczeniu Białego Domu wraz z zakończeniem kadencji Cartera w styczniu 1981 roku wróciłem do zawodu prawnika, czyli jedynego, jaki znałem, choć tym razem w Waszyngtonie, a nie w Nowym Jorku, gdzie praktykowałem zaraz po studiach.
Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że bardzo nie lubię tej pracy (w dużej mierze dlatego, że nie byłem w niej zbyt dobry). Postanowiłem spróbować czegoś, co wydawało się bardziej ekscytujące – i najprawdopodobniej bardziej lukratywne. (Pieniądze nigdy nie były moją główną motywacją, ale czułem, że praktyka prawnicza stała się raczej biznesem niż profesją, a skoro już miałem zajmować się biznesem, równie dobrze mógłbym spróbować czegoś, co przynosi większe dochody, a może nawet także osobistą satysfakcję).
Zainspirowany niezwykle zyskownym wykupem Gibson Greeting Cards przez byłego sekretarza skarbu Billa Simona (jego inwestycja o wartości 330 tysięcy dolarów przyniosła 66 milionów dolarów zysku po mniej więcej szesnastu miesiącach), zdecydowałem, że prawnicza profesja poradzi sobie beze mnie, i podjąłem próbę stworzenia pierwszej w Waszyngtonie firmy, która zajmowała się wykupem. Ponieważ w dziedzinie profesjonalnego inwestowania byłem żółtodziobem (w młodości kupiłem – po zawyżonych cenach – parę akcji), postanowiłem zatrudnić kilka osób z okolic Waszyngtonu, które miały solidne doświadczenie w branży inwestycyjnej, a przynajmniej w finansach.
Chociaż Waszyngton nie był Nowym Jorkiem, szczęśliwie udało mi się znaleźć ludzi obeznanych z finansami i inwestowaniem. Ich wiedza i kontakty pomogły mi pozyskać 5 milionów dolarów od czterech instytucjonalnych inwestorów i w 1987 roku zaczęliśmy działać pod nazwą Carlyle Group. Dzięki tym pieniądzom zbudowaliśmy firmę, która według danych z 1 czerwca 2022 roku zarządzała 375 miliardami dolarów.
Nie wydarzyło się to jednak z dnia na dzień. I przez wiele, wiele lat prawie nikt w Waszyngtonie (nie mówiąc o Nowym Jorku) nie traktował nas poważnie.
Carlyle zawdzięcza swój rozwój temu, że nasze wyniki były co najmniej tak dobre jak konkurentów z Nowego Jorku, a w niektórych obszarach nawet lepsze. Wypracowaliśmy także wyjątkową w tamtym czasie strategię: budowanie zdywersyfikowanej, wielofunduszowej spółki (to znaczy inwestującej za pośrednictwem oddzielnych funduszy w odrębnych obszarach – nieruchomościach, kapitale wzrostu, infrastrukturze, instrumentach dłużnych, funduszach funduszy itp.), która pozwoliła uzyskać wystarczające zdolności operacyjne i inwestycyjne do stworzenia firmy o instytucjonalnej jakości. I postanowiliśmy – co również było wtedy bardzo innowacyjne – zglobalizować firmę, tworząc zespoły inwestycyjne w Europie, Azji, Japonii, Ameryce Łacińskiej, na Bliskim Wschodzie i w Afryce, do czego wykorzystaliśmy naszą rozwijającą się markę i kontakty do rekrutowania specjalistów inwestycyjnych i pozyskiwania funduszy z całego świata.
Do 1 czerwca 2022 roku Carlyle zainwestował 133 miliardy dolarów kapitału własnego w korporacyjny obszar _private equity_ i wygenerował 256 miliardów zysków dla inwestorów. W ciągu ponad trzydziestu lat roczna wartość wewnętrzna brutto stopy zwrotu w korporacyjnym _private equity_ wynosiła w naszej spółce w przybliżeniu 26 procent.
To nie mnie Carlyle zawdzięcza kilkudziesięcioletnie pasmo sukcesów inwestycyjnych. Tak naprawdę jest to zasługa Billa Conwaya i Dana D’Aniella, moich głównych partnerów i współzałożycieli firmy, a także dziesiątków utalentowanych profesjonalistów, których zatrudniliśmy i przeszkoliliśmy w stylu inwestowania Carlyle (ostrożnym, konserwatywnym, bez szaleństw). Mój wkład w firmę był widoczny głównie w obszarze strategii, fundraisingu, rekrutacji, zarządzania i public relations. Przedstawiam więc własne przemyślenia na temat inwestowania z więcej niż odrobiną skromności.
Jednak przez trzydzieści pięć lat brałem udział w kilku tysiącach zebrań komitetów inwestycyjnych, przedstawiałem swoje opinie, uważnie słuchałem tego, co miały do powiedzenia zespoły inwestycyjne, i wiele się nauczyłem. W ciągu tych ponad trzech dziesięcioleci świat inwestycji bardzo się zmienił. Konkurencja – ze strony inwestorów krajowych i zagranicznych – stała się o wiele silniejsza, ilość pieniędzy na rynku inwestycyjnym wydawała się rosnąć wykładniczo, ceny skoczyły do poziomów, które kiedyś uważano za niewyobrażalne, zaangażowanie zewnętrznych ekspertów i konsultantów zapewniło znacznie więcej dogłębnych analiz, a zainteresowanie instytucjonalnych i indywidualnych inwestorów prywatnymi inwestycjami wydawało się nie mieć granic.
Przez cały ten okres rósł we mnie podziw nie tylko dla umiejętności i innych zalet inwestorów, którzy prowadzili inwestycje Carlyle, ale także dla poziomu naszych konkurentów. To właśnie sprawiło, że z czasem zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę odróżnia wielkich inwestorów od przeciętnych.
Skłoniło mnie to do sięgnięcia po narzędzie z powodzeniem wykorzystywane przeze mnie w ostatnich latach – wywiad – by usłyszeć, co mają do powiedzenia niektórzy z wielkich inwestorów.
Czego nauczyłem się z moich rozmów?
Wielkich inwestorów łączy wiele wspólnych cech. Co prawda ich posiadanie nie gwarantuje, że zostaniesz jednym z nich, ale z pewnością zwiększa szanse powodzenia, o ile biografie i umiejętności tych ludzi mogą być wskaźnikiem tego, czego faktycznie potrzeba, aby dołączyć do ich grona. Pozwolę sobie przedstawić taką ogólną charakterystykę wielkich inwestorów:
POCHODZENIE. Zazwyczaj wywodzą się z klasy robotniczej lub średniej; rzadko wychowywali się w bajecznie zamożnych rodzinach lub mieli rodziców, którzy profesjonalnie zajmowali się inwestowaniem. Żaden z inwestorów, z którymi rozmawiałem na potrzeby tej książki, nie pochodził ze szczególnie zamożnej rodziny, chociaż rodzice wielu z nich mieli wyższe wykształcenie.
WCZEŚNIEJSZA AKTYWNOŚĆ ZAWODOWA. Podczas gdy niektórzy inwestorzy wcześnie założyli małe firmy, a inni parali się trochę inwestowaniem w młodości, większość zaczęła robić to później, najpierw wypróbowawszy inne zajęcia, nie zawsze z równie wielkim powodzeniem, jak to osiągnięte w inwestowaniu. Warto jednak odnotować, że Jim Simons był światowej klasy matematykiem, Marc Andreessen znanym przedsiębiorcą, Michael Moritz dziennikarzem odnoszącym wielkie sukcesy, a Paula Volent – znakomitą konserwatorką dzieł sztuki.
PORAŻKA. Wielu znamienitych inwestorów miało problemy z karierą lub poważne straty inwestycyjne po drodze. To mogło dać im motywację do wytrwania i ostatecznie do udoskonalenia rzemiosła.
INTELIGENCJA. Wielcy inwestorzy są bardzo inteligentni i zazwyczaj dobrze sobie radzili na studiach. Chociaż nie wszyscy są świetnymi matematykami, takimi jak Jim Simons, bez wątpienia łączy ich biegłość w tej dziedzinie, nawet jeśli ukończyli kierunki mniej związane z matematyką czy wręcz bliższe naukom społecznym.
NAJWYŻSZA ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Wydaje się oczywiste, że najlepsi inwestorzy chcą mieć ostateczną decyzję co do każdej inwestycji, niezależnie od jej wartości. Na ogół wyróżnia ich wiara we własny zmysł inwestycyjny i chcą, by finalne rozstrzygnięcie w każdej ważnej sprawie należało do nich, zamiast pozostawiać to zaufanym asystentom. Chętnie podejmują też całkowitą odpowiedzialność za tę ostateczną decyzję.
SKUPIENIE. Umiejętność skupienia się na najważniejszych czynnikach przy podejmowaniu decyzji to kolejna wspólna cecha wielkich inwestorów. Nie dają się zbyt łatwo rozproszyć przez to, co nieistotne, i wyróżnia ich zdolność do silnego koncentrowania się. Wyszukiwanie kluczowych elementów inwestycji to coś, z czym wielcy inwestorzy radzą sobie wyjątkowo dobrze.
CZYTANIE. Wydaje się, że najlepsi inwestorzy mają przekonanie, że wiedzy nigdy za dużo i bywa ona przydatna przy rozwiązywaniu każdego problemu, jaki może się pojawić w związku z inwestycją. Nieustannie pochłaniają książki, czasopisma, gazety i wyselekcjonowane materiały, które odpowiadają ich zainteresowaniom. Część inwestorów mogła mieć (albo wciąż ma) awersję do czytania; takie osoby zdobywają dużą ilość informacji w inny sposób, na przykład poprzez częste rozmowy telefoniczne lub konferencje wideo z ekspertami branżowymi czy kolegami po fachu. Innymi słowy, wielcy inwestorzy mają ogromną ciekawość intelektualną i chcą dowiedzieć się jak najwięcej na każdy temat, który może w pewnym momencie choćby luźno wiązać się z ich działalnością biznesową. Wygląda na to, że w ich opinii każda informacja może kiedyś pomóc w podjęciu lepszej decyzji inwestycyjnej, pobudzić kreatywność lub wnikliwość.
INTELEKTUALNE WYZWANIE. Kiedy wielcy inwestorzy stają się niezwykle bogaci, nadal bawi ich ta aktywność – nie ze względu na to, że naprawdę potrzebują więcej pieniędzy, ale raczej dlatego, że postrzegają inwestowanie jako ekscytującą grę. Cieszy ich robienie czegoś, co większość uznała za niewykonalne, lub podejmowanie ryzyka uważanego za zbyt wielkie. Intelektualne wyzwanie, by przechytrzyć innych – a przynajmniej zademonstrować własną przenikliwość, przebiegłość i mądrość – to siła grawitacyjna, która utrzymuje inwestorów w polu działalności inwestycyjnej znacznie wykraczającej poza potrzebę zarabiania pieniędzy.
KONWENCJONALNA MĄDROŚĆ. Jedną z najłatwiejszych ścieżek w życiu i inwestowaniu jest przyjmowanie obiegowych przekonań i kierowanie się nimi. Po co się wychylać, sprzeciwiając się konwencjonalnej mądrości? Po co ją odrzucać, ryzykując pomyłkę? Bez wątpienia życie może być łatwiejsze, kiedy podążasz utartą ścieżką. Jeśli tkwisz w błędzie, jedziesz na tym samym wózku z wieloma innymi osobami i jest mniej prawdopodobne, że ściągniesz na siebie niechciane zainteresowanie lub zostaniesz skrytykowany.
Wielcy inwestorzy nie akceptują konwencjonalnej mądrości – widzą to, czego inni nie potrafią dostrzec, i są gotowi podjąć ryzyko przekonania się, że się mylili, postępując wbrew niej. Żadna inna ich cecha nie jest tak ważna w osiągnięciu sukcesu, jak gotowość do ignorowania powszechnych przekonań i spróbowania czegoś, czego inni się boją.
W świecie wykupów w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku konwencjonalna mądrość głosiła, że przejęcia nie sprawdzają się w dziedzinie technologii. Uważano, że technologia może zmienić się tak szybko, że zanim firma wykupująca zdąży spłacić dług, produkt technologiczny przejętej firmy stanie się przestarzały.
Jednak David Roux, mój obecny partner inwestycyjny, ekspert do spraw technologii, który pracował w Oracle i Lotusie, nie podzielał tego przekonania. W 1999 roku założył Silver Lake, właśnie z zamiarem przejmowania firm technologicznych. Chociaż byłem sceptycznie nastawiony, czy to się powiedzie w krótkim czasie, Silver Lake osiągnęło nadzwyczajne zwroty dzięki wykupowi takich firm. Teraz prawie każde przejęcie bez skoncentrowania się na ulepszeniu technologii jest uznawane za niemal pewną porażkę.
DBAŁOŚĆ O SZCZEGÓŁY. Bez wątpienia istnieją znakomici inwestorzy, którzy mają tendencję do skupiania się na szerszym kontekście. Dokąd zmierza gospodarka? Czy oprocentowanie zostanie podniesione? Czy inflacja wzrośnie? Jednak co do zasady wielcy inwestorzy zwracają ogromną uwagę przede wszystkim na konkretne szczegóły inwestycji. Chcą wiedzieć wszystko, co trzeba, i uważają, że ignorowanie detali to przepis na porażkę. Chłoną jak gąbka wszelkie informacje o możliwościach inwestycyjnych.
PRZYZNAWANIE SIĘ DO BŁĘDU. Wielcy inwestorzy mogą mieć wielkie ego, ale są w stanie przyznać się do błędu, ograniczyć straty i podążać za następną okazją bez niepotrzebnego oglądania się wstecz. Tej cechy charakteru z pewnością nie mam. Zawsze rozpamiętuję błędy, które popełniłem, nie podejmując inwestycji albo wchodząc w tę, która się nie powiodła. Idzie mi jednak coraz lepiej i patrzę zaledwie dziesięć lat wstecz, a nie dwadzieścia lub trzydzieści.
CIĘŻKA PRACA. Wydaje się, że wielcy inwestorzy mają obsesję na punkcie tego, co robią zawodowo, a co za tym idzie – i nie powinno to dziwić – ciężko pracują i są gotowi poświęcić wiele godzin na opanowanie umiejętności potrzebnych w ich obszarze inwestowania. Niewykluczone, że można być świetnym inwestorem, pracując kilka godzin dziennie i zdając się na ciężką pracę innych, niezbędną do znalezienia szansy na dobrą inwestycję. To jednak rzadko się zdarza. Wielcy inwestorzy często bywają pracoholikami, choć nie uznają tego, co robią, za pracę. To kluczowa rzecz – podobnie jak w przypadku laureatów Nagrody Nobla. Praca jest dla nich przyjemnością, przez co nie odczuwają zbyt wielkiej potrzeby zwolnienia tempa, kiedy trochę się zestarzeją. Inwestowanie jest dla nich przyjemnością (pieniędzy już i tak mają dużo) i nie widzą powodu, by jej sobie odmawiać.
FILANTROPIA. Jak wspomniano, wielcy inwestorzy na ogół bardzo dużo zarabiają i mogą w znacznie młodszym wieku, niż zwyczajowo miało to miejsce kilkadziesiąt lat temu, postanowić, że chcą zaimponować społeczeństwu nie tyle skalą bogactwa, ile skalą – i oddziaływaniem – ich działalności dobroczynnej. Pociąg do filantropii jest częściowo stymulowany przez społeczną aprobatę, która jej towarzyszy. Wielcy inwestorzy nie różnią się od innych ludzi spragnionych uznania bliźnich. I chociaż w ostatnich latach krytykowano sposób, w jaki pewne zamożne osoby – a tym samym pewni zamożni inwestorzy – dokonują wyborów, jeśli chodzi o filantropię, generalnie istnieje społeczna aprobata dla działalności dobroczynnej, a wielcy inwestorzy cieszą się z niej (jak każdy człowiek) i wydają się dość szczodrzy na tym polu. (Oczywiście wierzą również, że ich pieniądze pomogą zająć się pewnymi społecznymi potrzebami, a nawet je zaspokoić, co także jest dużym motywatorem).
To, że wielcy inwestorzy mają wiele wspólnych cech, raczej nie zaskakuje. Bez wątpienia dotyczy to również liderów w innych branżach.
Wydaje się jednak, że w wypadku niemal każdego zawodu innego niż inwestowanie istnieje wyraźny powód jego wyboru – poza zarabianiem pieniędzy. Architekci, prawnicy, lekarze i dyrektorzy korporacji są dobrze wynagradzani, ale same dochody rzadko stanowią główny (lub jedyny) cel ich pracy zawodowej.
Jeśli zaś chodzi o inwestowanie, jego racją bytu wydaje się niemal zawsze zwiększenie ilości zainwestowanych pieniędzy. Czy to wart zachodu cel społeczny? Dlaczego tak wielu zdolnych ludzi chce się tym zajmować? Czy świat byłby lepszy, gdyby inwestorzy otrzymywali takie wynagrodzenie jak nauczyciele (co prawdopodobnie doprowadziłoby do tego, że wiele uzdolnionych, wysoko zmotywowanych, często dobrze wykształconych osób, które stały się inwestorami, wybrałoby inny zawód)? Czy świat zyskałby coś, gdyby ludzie obdarzeni talentem do inwestowania zostali dyplomatami (i w rezultacie byłoby mniej wojen) lub działaczami ekologicznymi (co najpewniej skutkowałoby czystszym powietrzem i wodą)?
Nie ma oczywistej, powszechnie akceptowanej odpowiedzi na te pytania. Nie wiadomo, czy gdyby ktoś z talentem Warrena Buffetta został zawodowym dyplomatą, faktycznie byłoby mniej wojen lub zapanowałaby większa globalna harmonia. (Warren Buffett skromnie odpowiedziałby, że nie – jeśli o niego chodzi, uważa, że najlepsze wyniki osiąga w inwestowaniu. Inni mogą się z nim nie zgodzić).
W mojej opinii umiejętne inwestowanie, a tym samym umiejętni inwestorzy odgrywają ważną rolę w lokowaniu kapitału w spółkach lub projektach, które realizują istotne cele społeczne.
Chociaż nowoczesne technologie i związane z nimi firmy nie są pozbawione wad, trudno zaprzeczyć, że świat jest lepszy dzięki inwestorom, którzy zapewnili środki Microsoftowi, Apple’owi, Google’owi, Amazonowi i wielu innym zmieniającym życie (i zapewniającym duże zatrudnienie) firmom, ponieważ dzięki temu kapitałowi mogły one wystartować. Pomyślcie też o tych, którzy postanowili postawić swoje pieniądze na Modernę. Dzięki zainwestowaniu w tę firmę niewątpliwie przyczynili się do stworzenia przez nią nadzwyczajnej szczepionki na COVID-19 w rekordowym czasie.
Kapitalizm z pewnością ma swoje wady. Coraz częściej niestety wydaje się zostawiać ludzi za sobą, gdy maszeruje do przodu. Nie można jednak nie doceniać ogólnego wzrostu zamożności i miejsc pracy stworzonych przez kapitalizm, w tym także przez umiejętne decyzje inwestorów o tym, gdzie, kiedy i jak ulokować kapitał. W Stanach Zjednoczonych decyzje podejmowane przez wykwalifikowanych inwestorów przez wiele pokoleń – a nawet stuleci – odegrały olbrzymią rolę w uczynieniu amerykańskiej gospodarki tak dużą i dynamiczną.
Mimo to Alfred Nobel nie uznał inwestowania za osiągnięcie godne jednej z jego nagród. Być może uważał, że inwestorzy nie dbali o społeczne skutki podejmowanych decyzji.
Rzeczywiście, do niedawna nie zaprzątali sobie oni zbytnio głowy wpływem swojej działalności na społeczeństwo. Ich niezmiennym celem było uzyskanie najwyższej stopy zwrotu, czyli zysku. Nie powinno to jednak umniejszać faktu, że sama praktyka inwestowania niesie ze sobą cenną wartość społeczną: powstają miejsca pracy, firmy osiągają lepsze wyniki, zwiększa się wydajność gospodarki, a to wszystko – ogólnie rzecz biorąc – przynosi powszechne korzyści. Obecny nacisk, by współcześni inwestorzy zwracali uwagę także na wpływ swoich decyzji na obszary związane z ESG, może jedynie uczynić proces inwestycyjny – i inwestorów – bardziej pożytecznymi dla całego społeczeństwa.
Mam szczerą nadzieję, że podczas lektury zebranych w niniejszej książce wywiadów zobaczysz w wielkich inwestorach nie tyle utalentowanych kapitalistów wkładających wszystkie siły w dbanie o siebie i swoje firmy, ile raczej osoby, których umiejętne decyzje inwestycyjne miały istotne znaczenie dla rozwoju społeczno-gospodarczego kraju.
Co równie ważne, mam nadzieję, że zobaczysz w tych wywiadach portrety przedsiębiorczych i patriotycznych jednostek, które poza tym, że są wzorem do naśladowania dla innych, pomogły zbudować własny kraj ciężką pracą nad rozwijaniem unikatowej i złożonej umiejętności (w tym wypadku inwestowania) oraz nad doskonaleniem jej, aby następnie przekazać ją swoim kolegom po fachu, a w końcu oddać społeczeństwu poprzez działalność dobroczynną i edukacyjną.
David M. Rubenstein
czerwiec 2022INWESTYCJE GŁÓWNEGO NURTU
Prawdopodobnie najpowszechniejszą formą inwestowania w historii była gotówka – po prostu trzymanie posiadanych pieniędzy, w przekonaniu, że zawsze będą pod ręką, a inflacja nie zniweczy ich wartości.
Kiedy ludzie uznali, że przechowywanie gotówki pod materacem nie zawsze jest najbezpieczniejszym wyborem, powstały banki, którym można było przekazać pieniądze i które od czasu do czasu wypłacały skromne oprocentowanie w ramach zachęty do powierzania im tej gotówki (lub podobnym instytucjom, na przykład spółdzielniom oszczędnościowo-pożyczkowym albo kasom kredytowym).
Obecnie nadal jest to jedna z opcji inwestycyjnych, a banki i inne tego typu instytucje wciąż rywalizują o pozyskanie od osób fizycznych pieniędzy, którymi można zarządzać. Są oczywiście ludzie zdolni do uzyskania w ten sposób maksymalnego zwrotu z zainwestowanej gotówki i robią to w krajach, gdzie – jak w Stanach Zjednoczonych – depozyty bankowe do określonej kwoty objęte są gwarancjami rządowymi. Nie uwzględniłem ich w swojej książce, ponieważ postanowiłem skupić się na tych, którzy w porównaniu z przeciętnymi inwestorami są w stanie osiągnąć nadzwyczajne zwroty. Takie różnice w zyskach zwykle nie pojawiają się w wypadku zarządzania wyłącznie własną gotówką.
W tej części książki skoncentruję się na osobach, które zajmują się trzema innymi tradycyjnymi rodzajami inwestycji – instrumentami o stałym dochodzie, akcjami na giełdzie i nieruchomościami – a także na tych, które zwyczajowo inwestowały w podmiotach takich jak fundusze uniwersyteckie i _family offices_.
Kiedy Amerykanie w XVIII wieku po raz pierwszy zaczęli szukać zwrotów wyższych niż te oferowane przez gotówkę, zainwestowali w instrumenty stałego dochodu, czyli obligacje rządowe i korporacyjne. Te inwestycje zostały zaplanowane tak, aby zapewnić inwestorowi atrakcyjny i przewidywalny roczny dochód z wypłatą kapitału we właściwym czasie. Panowało przekonanie, że tego rodzaju inwestycja nie jest nadmiernie ryzykowna. Choć uważano, że obligacje rządowe niosą ze sobą niewielkie ryzyko lub wręcz są od niego wolne, rządy od czasu do czasu okazywały się niewypłacalne, a wysoka inflacja mogła zmniejszyć efektywną wartość podstawowej inwestycji, gdy nadszedł moment jej spłaty.
Za nieco bardziej ryzykowną inwestycję uchodziły wówczas akcje, czyli część udziału w spółce (prywatnej lub publicznej). Nie istniała tu gwarancja spłaty podstawowego kapitału, ale ostateczny zwrot uzyskany przez inwestora uznawano za wyższy (choć mniej pewny niż w wypadku obligacji). Obligacje i akcje (wraz z pewną ilością gotówki) były powszechnie uważane za podstawę portfela inwestycyjnego, od kiedy ludzie zaczęli powierzać profesjonalistom swoje pieniądze, by nimi zarządzali (przez wiele lat obowiązywał standard 60/40 – inwestowanie 60 procent w akcje i 40 procent w instrumenty o stałym dochodzie).
Nieruchomości często stanowiły trzecią część triady inwestycyjnej, którą z powodzeniem można nazwać tradycyjną. Dla większości osób na przestrzeni dziejów nieruchomości (zazwyczaj dom) były ich najbardziej wartościowym zasobem. Pod koniec XVIII wieku amerykańscy inwestorzy zaczęli inwestować w nieruchomości, czyli kupować takie, które nie były im potrzebne do życia czy prowadzenia biznesu. Nieruchomości, podobnie jak obligacje, powszechnie cieszyły się opinią rozsądnej i bezpiecznej inwestycji, jeśli z jej zakupem (lub zainwestowaniem w nią) nie wiązało się zaciąganie niebezpiecznie wysokiej pożyczki.
W ostatnich dziesięcioleciach, gdy na rynku nieruchomości pojawiły się bardziej skomplikowane i zróżnicowane opcje, a zwroty stały się znacznie atrakcyjniejsze niż do tej pory, niektórzy inwestorzy zaczęli uważać ten sektor raczej za „alternatywny” niż „tradycyjny”. Ponieważ jednak zdecydowana większość inwestowania w nieruchomości nie jest tym, co nazywa się „oportunistycznym” lub „z wartością dodaną”, na potrzeby tej książki włączyłem nieruchomości do kategorii inwestycji „tradycyjnych”.
Te trzy filary tradycyjnego inwestowania – obligacje, akcje i nieruchomości – były obszarami, którymi zwykle zajmowali się ludzie zarządzający majątkiem dla swoich klientów. To samo dotyczyło innych dużych pul kapitału, takich jak fundusze uniwersyteckie czy fundusze emerytalne.PRZYPISY
1 SPAC (skrót od ang. _special purpose acquisition companies_) alternatywny sposób wejścia na giełdę, instrument zastępujący pierwszą ofertę publiczną (IPO) (przyp.tłum.).
2 Stan na 31 marca 2022 roku.
3 Sekurytyzacja po raz pierwszy pojawiła się w Stanach Zjednoczonych w latach pięćdziesiątych XIX wieku, ale zakończyła się w czasie recesji w 1857 roku (załamał się wówczas system kredytów hipotecznych związanych z finansowaniem kolei). Sekurytyzacja powróciła na początku lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy podmioty stowarzyszone z rządem zaczęły przekształcać kredyty hipoteczne na nieruchomości w papiery wartościowe, które zapewniały przewidywalne oprocentowanie i terminową spłatę rat kapitałowych.
4 Punkt bazowy to miara chętnie stosowana na rynkach finansowych, najczęściej przy określaniu stóp procentowych; 100 punktów bazowych to 1 procent, a 25 punktów bazowych to 0,25 procent.
5 Dziesięcioletnia obligacja skarbowa jest tradycyjnym benchmarkiem (punktem odniesienia) dla najbezpieczniejszej inwestycji o stałym dochodzie. Tym samym Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych Ameryki może wygodnie sprzedać te obligacje z oprocentowaniem najniższym spośród dowolnych instrumentów o stałym dochodzie. W wyniku tego dziesięcioletnia obligacja jest złotym standardem sekurytyzacji o stałym dochodzie. Oprocentowanie zaledwie na poziomie 150 punktów bazowych, czyli o 1,5 procent większe od dziesięcioletniej stopy skarbowej, to bardzo niska stopa dla instrumentu niegwarantowanego przez rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki.