- W empik go
Irydon - ebook
Irydon - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 273 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WARSZAWA.
Redakcya i Administracya:
47. Nowy Świat 47.
1898
IRYDYON
Z PRZEDMOWĄ
Piotra Chmielowskiego.
WARSZAWA.
DRUKARNIA
Granowskiego i Sikorskiego,
47. Nowy Świat 47
Zygmunt Krasiński
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ.
Âàðøàâà, 27 Ôåâðàëÿ 1898 ãîäà.
Myśl do „Irydyona” powziął Zygmunt Krasiński w r. 1832; „połowę” nawet poematu napisał, ale, podarł ją, bo „była zła,” jak sam się wyrażał. Ciągle jednak wracała mu do duszy postać raz pomyślana, nie dawała mu spokoju, chodziła za nim po forum rzymskiem, a poeta „przez wdzięczność” nie dał jej zaginąć, dobrze wystudyował czasy cesarstwa rzymskiego i w r. 1836 ogłosił swój dramat.
Jako osoba, Irydyon nie jest postacią historyczną, imię nawet takie nieznane było w starożytności, ale tło, na którem rozwija się akcya utworu, jest pod względem szczegółów i kolorytu zupełnie wierne dziejom. Były za czasów Heliogabala, cesarza rzymskiego, w początkach III wieku ery naszej, spiski i jeden z nich obrał poeta za motyw historyczny swego wielkiego pomysłu.
„Stan państwa rzymskiego w tych latach–jak mówi Krasiński – był stanem konania, rozwiązywania się, dezorganizacyi. Wszystko, co niegdyś było życiem jego, co sprawiało ruch jego postępowy i byt, teraz umierało, przetwarzało się. Trzy systemat]) stały obok siebie. Pogaństwo już bez życia, ale uzupełnione w Rzymie wszystkiemi religiami przybyłemi ze Wschodu, jakby… ciało we wszystkich częściach swoich, pysznie ubrane, leżące na marach. Chrześciaństwo dotąd bez ciała prawie, bez kształtu, prześladowane, rosnące między ludem, wyzywające wszystkie wiary symboliczne do walki, z filozoficznemi zaś to ucierające się, to godzące naprzemian, podobne do ducha potężnego w pracy wcielenia się swego. I barbarzyństwo rozmaite, dzikie, ruchome jak morze wśród burzy, mające także swoje mity, ale po większej części niepamiętne ich na łonie Rzymu, żyjące od dnia do dnia w legiach rzymskich, buntujące się przeciwko rzymianom w północnych prowincyach, gwałtem jednak zewsząd cisnące się ku Włochom, czy zbrojną ręką, czy jako zaciężne żołnierstwo, pełne jakiejś niespokojności na wzór atomów, kiedy się zrosnąć i skupić mają, ale bez poczucia się, bez wiedzy żadnej, ślepe, straszne, jak siły natury. Była to materyą już wrząca, już gotowa stać się kształtem, przylgnąć jak ciało do ducha, przechadzającego się w katakumbach, do chrześciaństwa! Milczenie, które poprzedziło tę wielką burzę, w której Rzym zniknął i przetworzył się na Europę chrześciańską, były to ostatnie biesiady cezarów, była to nędza nieopisana ludu i niewolników we wszystkich częściach państwa…”
Otoż te „trzy systematy”: pogaństwo rzymskie, chrześciaństwo i barbarzyństwo, Krasiński zobrazował z wielkim rozmysłem arystycznym w swoim utworze, spajając je z sobą za pośrednictwem postaci Irydy ona.
Był to syn Greka, Hermesa-Amfiiocha i Germanki, Grymhildy; łączył więc w sobie tradycye wiełkiej cywilizacyi z siłą fizyczną ludów młodych, które dopiero niedawno na widowni dziejów się pojawiły. Urodził się na wyspie Chiarze i w dzieciństwie, jak niegdyś Hannibal, zaprzysiągł na żądanie ojca wieczną zemstę Rzymowi. Długo nosił się z tą myślą, nie mogąc jej urzeczywistnić. Dopiero za panowania Heliogabala, Syryjczyka z pochodzenia, rozpustnego młodzieniaszka, nie myślącego wcale o wielkości i sile cesarstwa rzymskiego, lecz tylko o dogodzeniu własnym krwawo-lubieżnym zachciankom, postanawia pozyskać jego zaufanie, by mógł rozporządzać jego wojskami, a głównie gwardyą jego przyboczną (pretoryanami miejskimi), która ma się poddać rożka-zom jego, za ukazaniem cesarskiego pierścienia. W celu owładnięcia Heliogabalem, poświęca siostrę swą, Elsynoę, która, drażniąc tyrana wciąż rozbudzaną, lecz niezaspakajaną namiętnością, miała go przywieść do zupełnego zaufania Irydyonowi, a potem do szału i obłąkania. Osiągnąwszy to, otrzymawszy pierścień cesarski, Irydyon szuka sprzymierzeńców wśród tych, co byli niezadowoleni z ówczesnych rządów cesarskich, wśród zubożałej arystokracyi (Scypionów, Werresów), która za cesarstwa całkowicie utraciła swe znaczenie i pała nienawiścią względem wstrętnego sobie ustroju, dalej wśród niewolników czy to rzymskiego, czy obcego pochodzenia, traktowanych jak bydlęta juczne, wśród armii, złożonej przeważnie z barbarzyńców (Alboin), wśród prześladowanych chrześcian, spodziewających się lada chwila nadejścia Chrystusa zwycięzkiego (Symeon z Koryntu, Kornelia Metella).
Znalazłszy tyle żywiołów nieprzyjaznych dla cesarstwa, Irydyon obiecywał sobie zwycięztwo. Ale go nie osiągnął. Dlaczego? Pod względem moralnym dlatego, że dla osiągnięcia celu dobrego używał środków nieprawych i przewrotnych (udał się za Chrystusa przed rozkochaną Kornelią Metellą), a pod względem historycznym dlatego, że jakkolwiek cesarstwo rzymskie znajdowało się w dobie upadku, posiadało przecież dwie siły wielkie, które ostateczną ruinę na parę jeszcze wieków powstrzymały. Temi siłami były: dzielność, specyalną cnota (virtus) rzymska, której wyobrazicielem jest mężny spółrządca tronu Aleksander Sewerus, późniejszy cesarz; a powtóre prawo rzymskie, zapewniające podbitym ludom zabezpieczenie życia i własności; jego przedstawicielem jest w poemacie głośny prawnik rzymski, Ulpianus.
Irydyon i jego hufiec dzielnie się potykają, ale przewadze siły uledz muszą. Bohatera unosi z pola walki stary przyjaciel jego ojca, Masynisa. Jest to rodzaj złego ducha, jest to, według Krasińskiego, szatan dziejowy, umiejący nawet dobre na złe zamienić. On to właśnie namówił Irydyona, ażeby użył Kornelii Metelli za narzędzie do rozbudzenia wśród chrześcian żądzy walki orężnej z gnębiącem je cesarstwem, coby doszło zapewne do skutku, gdyby nie wdanie się biskupa Wiktora. Masynisa obiecuje Irydyono-wi ukazanie upadku Rzymu, więc go pogrąża w sen wiekowy; w śnie tym duch bohatera, wskutek modlitw Kornelii Metelli, wyszlachetnia się; już go nie raduje upadek Rzymu, już uczucie zemsty w nim gaśnie, a tylko dodatnia jego dążność: myśl o wolności Grecyi, zajmuje całą duszę. Odbywszy wiekową pokutę, ma się w innej, uszlachetnionej postaci, doczekać urzeczywistnienia swych pragnień najgorętszych. Myśli te wypowiedział Krasiński w „dokończeniu” swego utworu.
Ze wszystkich dzieł Krasińskiego, prozą pisanych, „Irydyon” został opracowany najstaranniej inaj-świetniej.
piotr Chmielowski.
WSTĘP
Już się ma pod koniec starożytnemu światu – wszystko, co w nim było, psuje się, rozprzęga i szaleje–bogi i ludzie szaleją.
A jako Jowisz, pan na niebie, tak Rzym, pan na ziemi, kona i szaleje. Fatum jedno spokojne, niewzruszone, rozum nieubłagany świata, patrzy z wysoka na wiry ziemi i nieba.
Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtownie z piersi się dobywa. – Niechaj duch zniszczenia ku pomocy mi będzie – niech moje natchnienie kręci się i toczy się i rozlega na wsze strony, jako piorun burzy, która grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie życie strąca do otchłani–a potem niech umiera, jako on po dokonaniu dzieła. Tam nowy świt na wschodzie! Ale mnie już nic do niego.
Gdzie postacie, które tak dumnie i wzniosłe kroczyły dawniej po twoich siedmiu wzgórzach, o Rzymie? – Gdzie patrycyusze twoi z nożem ofiarnym i włócznią w ręku, z sercem pełnem tajemnic, z chmurą zgrozy na czole, ojcowie rodzin, ciemiężcy plebe-janów, ukróciciele Włoch i Kartagi? Gdzie Westalka, wstępująca w milczeniu z ogniem świętym na schody Kapitolu?
Gdzie mówce twoi, panowie dusz tysiąców, stojący po nad falami ludu, gwarem poszeptu obwiani i burzą poklasków? – Gdzie żołnierze legionów bezsenni, ogromni, z twarzą spiekła od słońca, ochładzaną znojem, rozjaśnianą połyskami mieczów? – Wszyscy zniknęli jedni po drugich – przeszłość ich zagarnęła i jak matka, tuli do łona. – Nikt ich nie wydrze przeszłości! vi
Miasto nich podnoszą się nieznane dotąd kształty, ni piękne jak półbogi, ni silne jak olbrzymy ty-tańskich czasów, ale dziwaczne, migające złotem, z wiankami na czole, z puharami w dłoni, a wśród kwiecia sztylety, a wśród biesiad trucizny, a w ich tańcach konwulsyjne podrzuty–niby to życie bez granic wśród pieśni i jęków, ryku hyen i nawoływań gladiatorów.–Śmiech z takiej wiosny, umajonej krwią i woniami spiekfych kadzideł! – Śmiech z takiego życia!–Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zostawi po sobie, prócz krzyków kilku i sławy marnego skonania!
Motłoch i Cezar–oto jest Rzym cały! Izydo, matko wiadomości i milczenia, stopy twoje, zbiyzgane pianą morza, okryte pyłem długiej podróży, obca mowa brzmi naokoło ciebie–i stoisz na forum Ho… i dotąd się rozpatrzeć nie możesz, kędy sama jesteś, kędy brzegi Nilu.
Z pagórków Armenii, z nizin Chaldei, Mitra też, pan młodości i śmierci, ciągnie ku Rzymowi i już stanął w lochach Kapitolu i nożem ofiarnym potrząsa wśród głuchej nocy nad trupami ofiar.
W portykach greckich, w słodkim cieniu korynckich filarów, barbarzyńskim chodem stąpa syn północy–stanie czasami i na toporze wsparty, szuka błękitnemi oczyma, czy gdzie nie spotka Odyna, boga ludów swoich.
Odyn cymbrycki dotąd się nie zjawił – żal mu borów sośnianych i śnieżnej pościeli i szarego nieba i chórów Walhali. – Ale chwil kilka jeszcze – i on puści się na pielgrzymkę do Rzymu!
Naprzód, bogi i ludzie!–Drogi wasze się pokrzy-
IO
żują od wschodu na zachód, od północy na południe.– Miejsca dla was nie będzie. – Idźcie więc i kołujcie, błądźcie i wracajcie potem.
Tak zwykle przed śmiercią bywa.
Naprzód, bogi i ludzie!–szalejcie do woli–ostatnia to gonitwa wasza – a Fatum z was się urąga, krzyż godłem swojem wzięło, i wy wszyscy wcześniej, czy później padniecie pod krzyżem.
Z tego świata, co się zżyma i kona,.wycisnę myśl jedną jeszcze–w niej będzie miłość moja, choć ona jest córą szaleństwa i zwiastunką zguby!
Naprzód w szał, naprzód w tan, bogi i ludzie, wokoło myśli mojej – bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej marzeniom–burzą, pośród której ona się przedziera jak błyskawica–bo imię jej nadam, i choć poczęta w Rzymie, dzień, w którym Rzym zginie, nie będzie jej ostatnim. Ona trwa dopóki ziemia i ziemskie narody–ale za to w niebie dla niej miejsca nie masz?
Gdzież jesteś, synu zemsty–w jakiej ziemi leżą zwłoki twoje? – Duch twój pomiędzy jakiemi duchami?
Ze świata gruzów wywołam cienie umarłych – w nocy na forum stanął senat przedemną – schylone widma, obarczone pamięcią podłości i między niemi nie było ciebie!
Gladyator powstał z lochów cyrku i szedł na czele swoich przy świetle księżyca–przebici wrszyscyr, usta sine powtarzały w śnie śmierci: „Mońtiiri te salutant, Caesari” ale pomiędzy nimi nie odkryłem ciebie.)
Na Palatynie, na wzgórzu ruin i kwiatów, panów świata dla mnie wzruszyły się prochy – płynęli przedemną – dyadema krwią zlutowane trzymało się
) Mający umrzeć witają cię, cezarze.
ich czoła–każdy na czole niżej miał znak potępienia – purpura na ich barkach powiewała, a z za niej świeciły gwiazdy przez otwoty wydarte sztyletami zabójców–ale i tam nie ujrzałem ciebie.
Męczenników Chrystusa słyszałem śpiewy i modły.–Dźwięki te wzlatywały z katakumb i szły prosto ku niebu–był tam głos jeden niewieści, smutniejszy, piękniejszy nad inne – znany tobie kiedyś, ale teraz sam jeden nie związany z twoim.
Gdzież jesteś, synu zemsty, synu pieśni mojej! Już czas zmartwychwstać, by deptać po zwłokach olbrzyma… pamiętasz–przysiągłeś.–Wyrzekłeś się nadziei, wiary, miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem zanurzyć się tam, gdzie miliony…
Godzina dobija–bo kędy miasto wieczne panowało, dziś grób szeroki, rozwarty, napełniony kośćmi i gruzem, opleciony pełzającym bluszczem i ludem.– Powstań–chodź–wzywam cię.–Ja i straszniejsza potęga jeszcze, od której cię wybawić nie zdołam, ale imię twoje oderwę od ciała twego i ono na zgubę nie pójdzie wraz z tobą!
Zdala odemnie! –nie dla was te dzikie manowce – w Kampanii Rzymskiej zostańcie, u stóp Apeninów, towarzysze moi.–Ja pójdę, ja go raz jeszcze chcę ujrzeć przed zgonem, przed śmiercią na wieki!
W tej jaskini, leżącej wśród mroków przepaści, on na marmurowem łóżu rozciągnięty, bez oddechu, bez sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na przebudzenie–obiecane–straszne, i na dzień sądu bliższy dla niego niż dla reszty świata!
Starożytne próchna świecą naokoło, jak oczy sfinksów – waż z łuską promienistą śpi od wieków przy stopach jego–rysy zasępione, spalone gorączką, sen tak długi chłodu po nich rozlać nie potrafił.
Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego posągu i takich już dzisiaj nie ma na tej ziemi – nogi białe jak marmur paryjski w czarnych koturnach złożone na czarnej pościeli.–Ztąd i zowąd, pod niemi, nad niemi, mchy i bluszcze się wiją.
Tunika biała na piersiach spoczywa – odłamek lampy w dłoni i miecz rdzą stoczony u boku spoczywa–a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, jak gdyby zasnął w rozpaczy.
On cały zawieszony leży między snem a śmiercią – między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami, a tą, która niedługo w nim się obudzi, między potępieniem życia całego a potępieniem wieczności.
Nim powstaniesz, opowiem twe dzieje.
W Chersonesie Cymbrów, w ziemi srebrnej potoków, ojciec twój niegdyś stąpał brat za brat z królami morza, choć przybył z odległych stron, choć cudzą miał grecką mowę i twarz greckiego półboga.
Ale polubiły go niewiasty i męże, bo powieściami długie słodził noce, a we dnie pierwszy był do walki i biesiady.–Manowce szarego oceanu bitą drogą mu były – w połysku gwiazd niebieskich wyczytywał pogody i burze – najcięższą włócznią przerzucał najwyższe maszty i za wichrami goniąc, spokojne miał czoło.
Na lądzie róg jego dzwonił po dolinach i skałach.–Niedźwiedź nigdy mu się nie potrafił odjąć – a kiedy wrócił z łowów lub rozbicia, kładł się na mech, na paprocie, i spełniając gęste puhary, opowiadał gonitwy, zapasy, rozboje. – Na dalekich wodach dom jego, nabijany kością słoniową i złotem – sługi niewolniki, stojąc na progu pod lasem filarów, patrzą na morze, zasiane wyspami błyszczącemi jak gwiazdy i wyzierają jego powrotu–ale on się nie spieszy, bo polubił dźwięk trąb konchowych i śpiew kapłanek Odyna–bo młodość swoją puścił na błędy i zmienne losy, by później dokonać wielkiego zamiaru–i puhar podnosi do ust, i pije zdrowie króla mężów, starego Sygurda.
„Grymhildo, córo Sygurda, iud mój od wieków nosi kajdany i jęczy–wraz z ludem moim sto innych ludów po wszystkich brzegach mórz południowych usiadło na żwirze i płacze.
„Żeby ich wyzwolić, trzeba mi twojej piersi natchnionejl Ja sam rodem jestem niewolnik, ale duchem mściciel–wroi moje, silne jak tytany–żeby ich podkopać i obalić, trzeba mi twojej piersi natchnionej!– Dziewico poświęcona Odynowi, ty wejdziesz w progi moje, ty będziesz towarzyszką moich trudów, i dzieci nasze kończyć będą dzieło moje – a ono się przeciągnie w późne wieki wieków!”
Tu ojciec twój umilkł i stopniami ogarniał ją potęgą wzroku i milczenia swego–ona, stojąc na skale, spoziera na szarą nieskończoność morza, z rozpuszczonym włosem, z zamglonemi oczyma, bezsilna, szalona miłością. – Już Odyna pawęź jej nie zasłonir porzuci stopy ołtarza i pójdzie z obcym na dalekie brzegi.
„Hermesie! dawniej wojowniki nasze nie śmieli spojrzeć na czoło moje.–Tyś się zjawił jak bohater zstępujący z Walhali, tyś rzekł: „Grymhildo” i patrz, ja muszę być niewolnicą twoją.
„Nie znam ojczyzny twojej, wrogów twoich nie znam, kraj, do którego mnie ciągniesz, nigdy we śnie nawet nie ukazał się przedemną, a pójdę, pójdę nieszczęśliwa–zhańbiona pośród dziewic–przeklęta gniewem Odyna–tylko pozwól raz jeszcze mi zasiąść na świętym głazie i odśpiewać pieśń ostatnią!”
Amfiioch Hermes szedł za dziewicą na pokładach mchu, na warstwach granitu, przez święte bory szronem obwisłe, wśród ryku wodospadów–sosny tłumem cisnęły się wszędzie; z ich tłumu czasem szkielet dębu się wydostanie uwieńczon jemiołą. – Wyżej ni gorzkie, ołowiane–po bokach tysiąc manowców krąży i wola za sobą na puszczę – ale dziewica zna ścieżki wiodące do boga, z.-którym idzie żegnać się na wieki… iifiidlri -
Wodzowie hord, panowie gruntów, królowie morza, majtki i ich towarzysze stoją w półkolu przed posągiem Odyna i czekają na kapłankę.–Jeden tylko Sygurd z pokolenia bogów, król wszystkich, usiadł na pniu ściętej sosny i ogromną dłonią zakrył czoło – pierś jego nadyma się pod pancerzem z łusk rybich – ale milczy, i wszyscy za nim milczą – słychać tylko szum morza, bijącego o skały za borem.
Grymhilda przeszła pośród nich z oczyma wie-pionemi w posąg Odyna, ku któremu stąpała w groźnej powradze.–A cudzoziemiec pozostał z tyłu, wśród orszaku swoich, z założonemi rękoma na korynckiej zbroi, oparty o drzewo.
Pod występującem sklepieniem jaskini, na głazie tajemnicami zapisanym, usiadła i zdała się marzyć.– Bóg północnych plemion stoi nad nią, broda jego i włosy skrzepłe lodem, przyprószone śniegiem, oczy szklane, rażące, w olbrzymiej dłoni maczuga krwią ofiar zbroczona, a w piersi głęboka rana, którą zadał sobie, kiedy dopełniwszy ziemskiego wcielenia, zażądał wrócić do biesiad Walhali.
Sen jej trwał długo i teraz powoli z niego się budzi, zwolna podnosi ramiona, mówi jeszcze tłumionym głosem: „Znam cię, panie, wśród bohaterów twoich. – Duch twój czarnym strumieniem zbliża się do łona mego – huczy w około mnie, jak potok, co rozrywa głazy. – Ja tam, gdzie wiry twoje–ja tam, gdzie wszechmocność gniewu twego–siła twoja moją – słuchajcie mnie wszyscy”.
Odrzuciła nagle powieki z ponad pałających źrenic – ręce wywarła ku tłumowi i ręce jej drżały, jak w chwili konania–w głosie jej były dźwięki zarwane z mowy bohaterów, co wstąpili na chmury i teraz wśród burzy przelatując, wołają na dzieci swoje:
„Po co biegniecie dniem i nocą, bracia moi? – Syny ludu mego, kto was pędzi z tyłu? – Kto uram kazał porzucić ziemię srebrną potoków?
Biblioteka. – T 25
„Olbrzymy przykute podnieśli się z śniegów, na których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się na pół i bijąc łańcuchami o szczyty z lodu, w nozdrza ” chwytają zapach krwi z oddali.
„Czy słyszycie, jak miot Tora w pył druzgoce hełmy i puklerze, czaszki i piersi ludzkie?–Śmiech karłów rozlega się w przestrzeni–włócznia Horge-brudy zawieszona nad ziemią całą!
„Kto wam podoła, o potomki moje?–Coraz dalej pędzicie ku miastu wielkiemu.–Tam czeka na was biesiada–puhary pienią się pełne krwi nieprzyjaciół.–Każdemu z was przygotowane jest miejsce.–Zasiądźcie w chwale, syny moje!”
Głos jej upadł nagle i w szmer się zamienił–oczy szukają czegoś w świecie widzeń, który się przed nią roztacza–usta wysilają się na słowo jakieś.– To słowo powstaje, rośnie w głębinach jej duszy, jak wąż okrąża jej serce i jak wąż ucieka, kryje się znowu – ona darmo za nim goni, cala blada, nieszczęśliwa, mdlejąca.–Jeszcze chwila–może go wyrwie z łona, bo wzrok jej płonie, twarz nowrym zajaśniała szałem: „Miasto, miasto na siedmiu wzgórzach pali się pożarem–kruszce drogie, przejrzyste kamienie, topia się i płyną.–Ciała topią się na krew i płyną.–Zamek wielki i Bóg wielki na nim runął!… na pomoc, Odynie–umrę, jeśli nie wypowiem tajemnicy twojej–imię jego–kto mi powie imię jego?”
I odpadła głowa matki twojej i zawarły się jej usta–król dotąd trzyma dłoń na twrarzy, ani razu nie spojrzał na córkę i wszyscy stoją niewzruszeni, bo nikt nie śmie przystąpić do świętego głazu.
A więc bóg twój oniemiał i ty z nim umilkłaś na wieki–ponad twojemi ustami cisza grobowa–na czole twojem lodowatość śmierci.–Ale ten, który ci inną ojczyznę obiecał, nie opuści ciebie–ruszył się z pod cieniów dębu i sam natchniony stąpa ku tobie.– Krzyk oburzenia powstał w tłumie, królowie morza włóczniami uderzyli w puklerze. Siwe skaldy wy rzekli przekleństwo. Ale on już przeszedł straszną zagrodę, już nachyla się nad tobą, podaje ci rękę i rzecze:
„Przez imię Roma, imię wrogów moich i twoich, wołam cię do życia, powstań, GrymhildoL.” I odwrócił się i krzyknął trzy razy: „Roma”–a dziewica obudzona podniosła się, powtórzyła raz jeszcze słowo tajemnicze, powtórzyła głosem pożegnania cichym i niewieścim, i poszła za cudzoziemcem, jak zona za mężem.
Teraz ojciec twój, senny młodzieńcze, stoi na pokładzie i z uśmiechem niedowiarstwa w ocean pełne wylewa kielichy na cześć Posejdona, potem ku majtkom się odwraca i mówi: „Silniej żagle, dzielniej wiosła trzymajcie, a Bóg trójzęba wnet uśmierzy te fale”.
Pod ich stopami drży każda belka jak ciało niewiasty, u widnokręgu ciemności warstwami się pokładły–z ich łona płyną bałwany zbierające się w kłęby, to rozpuszczając się w nurty, jak niegdyś wąż Piton, nim legł pod strzałami słońca–naprzemian pękają tonie i spajają się białemi pianami–naprzemian w szumie wiatrów głuche oddechy i przeraźliwe jęki.
Pod dachem, wspartymstękającemi słupami, usiadł Hermes na futrach wywiezionych z Chersonesu Cymbrów i spokojnym głosem tłómaczył dziewicy świat, do którego się zbliżała–opisywał jej wyspę o winnicach i gajach w pobliżu wielkiego lądu–on tam ma swoich oraczy i kupców, dom i okręty swoje.–Tam skarbce jego pełne kosztowności i broni–i ta broń zda się kiedyś! bo w tamtych stronach ród ludzki nie hasa pod wodzą bohaterów–ale ujarzmiony, hańbę swoją ubiera w złoto, marmury, jedwabie i liże stopy miasta wznoszącego się na międzymorzu.
To miasto niegdyś w obliczu świata stało się bogiem kłamstwa i ucisku–pod jego tchnieniem śmiertelnem brat powstał n braci, syn na ojca, zdrajca na ćsJ._ __
ojczyznę, i jako czas niezużyte, ono pożarło wszystkich królów ziemi! Tu pogoda zeszła z czoła ojca twego i stał się podobnym do burzy, która statkiem miotała.
„Hellada moja była niegdyś duszą narodów–pieśni jej były pieśniami świata.–Barbarzyńców zuchwałych, co przyszli od wschodu, odpędziła szczękiem szabel i dźwiękiem strun swoich.
„Ogień niebieski, wydarty bogom, jej tylko jednej, jej tylko dostał się w udziele–nieszczęśliwa zaufała miastu przeklętemu.–Dzicz z międzymorza przypłynęła do jej wysp szczęśliwych, do jej mirtowych nad-brzeżów.–Nie zdobyli jej bronią; ale rozdzielili jadem pochlebstwa, upoili nektarem obietnic!”
W tej chwili rozejdą się chmury–wiatr je rozpruł na zachodzie i kilka gwiazd zamignęło–Hermes raz tylko rzucił okiem i kiedy znów tonęły w wyziewach, krzyknął do sternika: „na prawo, całą noc na prawo, a o tej samej porze jutro przepłyniem Ga-desu cieśninę!”–I dalej tuląc ją do łona, rozpowiada o przodku Filopomenie, przedostatnim z ludzi, którzy walczyli przeciw miastu podlącemu–po nim raz jeszcze król barbarzyniec wyszedł w pole i przegrywał lat trzydzieści, aż legł własną ręką przebity–od dnia tego nikt już trzeci się nie zdarzył na obronę ziemi!
Chwilą milczenia, chwilą rozpamiętywania uczcił pamięć wielkiego Mitrydata, potem wrócił do smutnej powieści–ona słuchała z niewzruszonemi, pałającemi oczyma.–„Grymhildo, bóg twój dał ci zgadnąć natchnieniem to, co sam wydobywałem nieraz pracą nienawiści, domysłem nadziei, z nocy przyszłych wieków–cieszmy się, królewska córo – bo miasto nieprawości, po zabiciu wszystkich żyjących i wolnych, rozpoczęło teraz samobójstwo swoje!
„Skarby wyssane z całej ziemi już im wkrótce nie wystarczą–niedługo oręż z ich rąk się wysunie–wśród rzezi i festynów dobijają im ostatnie chwile.– O żono moja, śmiej się z tych fal i wichrów, bo my tu nie zginiem, my będziem częścią wielkiego zniszczenia!
Po tych słowach głos bohatera przybrał jeszcze bardziej gorzkie i szyderskie dźwięki–wspomniał o bogach Hellady potężnych kiedyś, którym dzisiaj już rzadko kto wierzy; wyrocznie ich oniemiały oddawna, ale posągi stoją dotąd, bo świat stary odzwyczaić się nie może od nałogów młodości–wszystkie bogi ziemi objawiły się w mieście przekleństwa.–Jedne piękne, podobne nieśmiertelnym, bo greckiego dłuta–inne potworne, wyrosłe na piaskach pustyni, po szczytach gór dalekich–ale on wie, że jest tylko Bóg jeden, który przed wiekami położył dłonie na wirach chaosu i zwyciężył go na wieki!
– Imię jego?–zapyta kapłanka Odyna.
– Przeznaczenie–i poszedł ku sterowi łodzi, bo podwajała się burza.
Czy pamiętasz wyspę Chiarę, na której wzrośliście, ty i siostra twoja, boska Elsynoe?–Czy pamiętasz wyprawy ojca, kiedy na maszty zarzucał żagle, nie trójkątne greckie, ale barbarzyńskie podłużne, sam w dackim kołpaku, z toporem Cymbrów w dłoni, z zatoki wymykał się nocą i puszczał na manowce archipelagu?
Wszystkie myśli Jugurty i Mitrydata odżywały w jego duszy–ku dzikim plemionom latały nieustannie chęci jego i prace.–To gdzie błota meockie, gdzie pustynie i wiatronogie rumaki, to gdzie Syrty w głębiach Afryki i jadem zaprawione strzały, błąkał się naprzemian szukając nieprzyjaciół nieprzyjacielowi swemu–dłonie królów dzikich ściskając, ucząc się ich mowy, broń ich zatykając na piersi swojej, sypiąc im dary i rozżarzając ich chucie obietnicą rozkoszy i łupów.
Wtedy matce twojej bolesno schodziły dnie i noce. Ale niewolnik żaden, obcy żaden, nie wyczytał cierpienia z jej rysów; usta jej nie drżały, kiedy rozkazywała.
Czasem tylko, wziąwszy was oboje za ręce, wiodła przez długie portyki w głąb pałacu. Tam, we framudze nabijanej mchem i konchami, stał wojownik z głazu.
Dzikość nieśmiertelna marszczy mu skronie–w ręce trzyma czaszkę zabitego wroga, a u stóp jogo bryły lodu wykute z paryjskiego marmuru.
Przed nim schyla głowę matka twoja i duma nad ubiegłą ojczyzną: „Irydyonie mój, Sygurdzie mój! ty ziemi srebrnej nie obaczysz nigdy, ni dziada twego, króla mężów.–Patrz:–oto bóg mój święty–natchnienie moje straszne, to pan Walhali, niezwalczony Odyn”.–I córkę przyciskając do piersi: „Gdzie ojciec, Elsynoe, mów, gdzie Hermes w tej chwili? słyszę wiatrów szumy i fal żałobne jęki.–Okręt jego pośród wód nieskończonych, na.hylony, odarty z żaglów, lub może na bezbożne wyrzucony brzegi… ale nie–on zwycięży burze, on odejmie się dzikim i wróci do nas z chwałą półboga”.
A kiedy róg przybywającego odezwał się od morza, kiedy bliżej zagrzmiał wśród gajów cytrynowych, kiedy nocną rosa obwisły, spiekły słońcem i dżdżami szczerniony, rzucał się Hermes w objęcia żony i oko jego czarne, namiętne, blaskiem nadziei pałało–wtedy znów bywały dni pogodne i szczęśliwe na Chiarze; zapomniała kapłanka o gorzkich przeczuciach, a wy biegaliście swobodnie, rozkosznie po trawnikach, wśród kwiatów, po nadbrzeżach wśród muszli, po salach marmurowych wśród trójnogów i kadzideł, odpoczywając na łonie matki, na ojca kolanach; a on co wieczór błogosławiąc wasze głowy do snu pochylone: „Pamiętajcie, powtarzał, nienawidzieć Romy.–Dorósłszy, niech każdy z was ściga ją przekleństwem swojem.–Ty żelazem i ogniem–ty natchnieniem i niewiasty zdradą.4'
Czasem też do Chiary prokonsul lub pretor, lub wyzwoleniec jaki Cezara przybywali w goście–wtedy Hermes kazał zastawiać długie łóża i stoły, –
Lesbijskie wino płynęło strugami–brzmiały głosy niewolnic, niewolników lutnie, pieśniami starego Homera.–„Anakreonta, Anakreonta!”–wołali Rzymianie.–Wtedy z szyderskim uśmiechem ojciec twój, skinąwszy na śpiewaków, Rzymianom pełniejsze nalewał kielichy, świeże rozdawał wieńce, a kiedy wpadli w szum i żarty, znienacka mówił o dziejach przeszłości, o chwale państwa, wspominał z Kartagą przewalczone boje, wycięte Warusa legiony i hiszpańskie Sertoryusa bunty–i pił zdrowie imperatora aż puhar pękał w palcach jego!
Już zbliża się trzynasta rocznica dnia, w którym kapłanka opuściła bogów.–Głos jej dziczeje, kiedy woła na dzieci swoje–wzrok jej dziczeje, kiedy je tuli do łona–wspomina ojca, siostry, wodzów ludu i na pół przerywane słowo pożegnania z ust jej wypada.–Przed jednym Hermesem upokarza się jej obłąkanie: „Czego ci niedostaje, Grymhildo moja, królewska córo?”–„Czy słyszałeś o zemście duchów nieśmiertelnych?–na czas tylko ja byłam twoją–u krańców ziemi leży wyspa okuta lodami–góra na niej buchająca płomieniem. Tam przykuty olbrzym śmierci już ramię wyciągnął, już nachyla dłoń ku otchłani, by rzucić kłębek śnieżny życia mego.”
Hermes dłoń rozciąga nad jej skroniami. –Cień jego rąk3 gdyby strumień pokoju, spada na jej czoło, wlewa się do duszy: „Patrz na to niebo gorejące, na to morze iskier, gdzie chmury twej północy i nieużyte bogi twoje–gwiazda Amfilocha cię broni–ona cię nie wyda złym duchom.”–Ale i jemu ciężar jakiś serce przyciskać zaczyna.
Jakiż to krzyk uderzył o wnętrze sklepienia i rozbił się aż na filarach portyku?–Spieszą niewolnice w głębie pałacowe do komnaty pana.–Tam na porfirowem łóżu rozciągnięta kapłanka, a wódz grecki stoi u wezgłowia z pochyloną głową i depce czarę, na której brzegach ostatnie krople się sączą. –
Oni spuścili oczy, słuchają, czekają, a kiedy się odwrócił, zadrżeli vrszyscy–bo pierwszy raz w życiu boleść wyższa nad siły rysy mu kaziła;–odwrócił się–wskazał, by mu syna przyprowadzić i córkę.
„Grymhildo! teraz ja twego pana wyzywam.–Tam, gdzie wśród bohaterów krew pije na najwyższym tronie pałacu swego, tam niechaj dojdzie przekleństwo Amfilocha Greka.–O żono! nie opuszczaj mnie–daremno–daremno–kilka kropel tylko zostało–cały puhar trucizny wrze w piersiach twoich, o Grymhildo moja!”
Podniosła się i bladą była jak posąg na sarkofagu; „Widziałam go po trzykroć w nocy–szedł z Walhalli podobny do czarnego oceanu i wołał na jnnie: o kapłanko moja!
„Nad śpiącym Irydyonem, nad śpiącą Elsynoe zawiesił ramiona ciężkiem odziane żelazem i groził im w potędze swojej–przeklina! ich życie ziemskie, jeśli nie pójdą do niego.
„Na czas tylko byłam twoją.–Tam pod jego stopami leży nóż ofiarniczy i zasłona czarna, wieniec pogrzebny kapłanek.–Ty go złożysz przy mnie, ty mi ją rzucisz na skronie po śmierci.”
I schodzi ku niemu po stopniach z marmuru–kibić wyniosła podana naprzód, śnieżne ręce wyciągnięte, drżące jak gdyby cienie śmierci rozgarnąć chciała, a fałdy szaty białej wloką się za jej stopami.–Zeszła, na mężu się oparła–on ją opasał ramieniem i ku przybytkowi stąpać zaczynają.–On idzie krok za krokiem, walczy z nieznaną potęgą, zatrzymał się i wzrok cisnął ku niebu, jakim Prometeusz ze skały, Laokon z nadbrzeżów morza wyrzucał bogom nędze tej ziemi; ale do jęków się nie zniża, milczy i znów idzie dalej.–Przeznaczenie ich oboje porywa za sobą.
Wźrok jej zlał się wtedy ostatni raz na głowę twoją, Irydyonie–u stóp Odyna żegnała cię imieniem cjziadowskiem: „Sygurdzie, bądź mi kiedyś postrachem dumnych.–Elsynoe, duch mój będzie zawzdy z tobą–pamiętajcie o ziemi potoków i o bogu moim–o dzieci moje,. ja dla was umieram.”–Usta jej zbielały–sine cienie łamią się po twarzy i naprzemian to woła, to odpiera was od zatrutego Iona.
Nagle myśl jej porzuci przytomnych i wraca w inne strony i czasy.–Tam ojciec duma stary–tam ją królowie przeklinają–wyciągnęła rękę–umierając, prorokować będzie: „Bracia moi, do boju–na siedmiu wzgórzach namioty wasze–na szczycie Kapitolu biesiada wasza–a tam nizko w dole zgrzyta i płacze w łańcuchy spętana, zdeptana Roma, Roma, Roma!”
I upadła przed bogiem swoim.–Amfiloch podniósł ją w objęcia–chciała ramieniem obwiązać mu szyję–opadło ramię. Sama na wznak się chyli, włosy jej zlewają się na dół, coraz niżej i niżej, aż z jego rąk drętwiejących na marmur stoczyło się ciało. '" W.-I
Przyklęknął i czarną zasłonę, wieniec pogrzebny kapłanek złożył na jej czole–potem wstaje w dzikiem obłąkaniu i woła: „Gdzie topór z Chersonesu Cymbrów, niewolniki?”–Podali mu go drżące niewolniki–on go wziął, ścisnął i zbierając wszystkie siły śmiertelne przeciw nieśmiertelnym, stąpa ku posągowi.–Żelazo podniósł, trzy razy błyskawicę ważył po nad głową, a za czwartym razem obalił boga, wroga swego i zdeptał w milczeniu rozpaczy!
Taki tód twój, taka przeszłość twoja, potomku Filopemena, wnuku króla mężów, senny Irydyonie! A teraz ojciec twój porzucił dom przodków na Chia-rze i z urna Grymhildy płynie ku Rzymowi.–On stracił tę, którą kochał–osiądzie więc pośród wrogów i przynajmniej pełnem sercem nienawidzieć będzie, a dzień przepowiedziany, dzień zniszczenia, nadciągnie tymczasem.
Sala w pałacu Irydyona w Rzymie.–Z obu stron rzędy kolumn ginące w głębi.–Pośrodku fontanna i kadzidła palące się w trójnogach.–Irydyon pod posągiem ojca swego.–Niewolniki zapalają światła w lampach alabastrowych.
I. Niewolnik. Syn Amfilocha oparł głowę o nogi umarłego –
II. Niewolnik. O zimne stopy z marmuru i zasnął.
III. Niewolnik. A t3rmczasem w gineceum siostra jego, pani nasza, mdleje i płacze.
IV. Niewolnik. Przez Poluksa, słyszałem z ust pewnych, że porwą ją dziś wieczorem murzyny Heliogabala.
I. Niewolnik. Pokój jemu–wychodźmy, bracia, wychodźmy (przechodzą).
Irydyon. Przesunęli się jak cienie, szanując spokój ducha mojego.–O ojcze, dla nich i dla wszystkich dotąd we śnie leżę ty jeden wiesz, że ja czuwam.
(Wstaje i idzie do tarczy bronzowe], na której pwji – nal zawieszony).
Zmierzch zapada, godzina już blizka.–Oni przyjdą zaraz–w podobną godzinę stary Brutus musiał własnych synów zabijać (uderza o tarcze).
Elsynoe!–Elsynoe!
Ot! idzie ku mnie, jak widmo nieszczęścia–wieniec cyprysowy włożyła na skronie–matka jej niegdyś tak stąpała pod gniewem Odyna.
Elsynoe (wchodząc). Czy już przybyli służalcy, czy już zaszedł rydwan przeklętego?
Irydyon. Nie jeszcze–ale chciałem raz ostatni cię natchnąć duchem ojca mego
Elsynoe. O bracie…
Irydyon. Wiesz sama, że Cezar nalega w szale–że senat przezwał cię już boską i posągi twoje stawiać rozkazał po świątyniach miasta–wiesz sama, żeś nie siostra moja, żeś ty nie jasnowłosa Elsynoe, nadzieja domu rodzinnego–pieszczota serca mego–Tyś ofiarą, naznaczoną za cierpienia wielu i za hańbę ojców twoich!
Elsynoe. Tak–uczyliście mnie tego od dzieciństwa i gotowa jestem.–Ale jeszcze nie dzisiaj, nie jutro–trochę później, aż sil nabiorę, aż nasłucham się nauk Masynisy i rozkazów twoich–aż do dna puhar waszej trucizny wypiję.
Irydyon. Wybrana, gotuj się do losów twoich.–Spieszno nam po drodze, na której stąpamy.
Elsynoe. Przypomnij sobie, kiedyśmy igrali na trawnikach Chiary, jam cię tak kochała, o bracie, jam zawsze skronie twoje różami wieńczyła i mirtem.–Oh! zmiłuj się nademną!
Irydyon. Niewiasto, ty mnie kusisz do litości–daremno, daremno!
Elsynoe. Na co próśb i żalów tyle!–Zdarzało się za dawnych czasów, że można było śmiercią okupić się ludziom i bogom–patrz–tam błyszczy twój sztylet, Irydyonie–przyśpieszymy sobie nicość, Irydyonie!
Irydyon. Bluźnisz myślom ojca mego.–Trza żyć i cierpieć, by wielki duch Amfilocha rozradował się pośród cieniów.–O siostro! dawniej dla zbawienia narodów dosyć było życia jednego człowieka – dziś inne czdsy–dziś cześć poświęcić trzeba (olej nut je ją ramieniem).
Dziś w róże się uwieńczysz, w uśmiechy się wystroisz, o biedna, złóż tu głowę skazaną–ostatni raz w domu ojcowskim brat cię przyciska do łona.–Żegnaj mi w całej urodzie świeżości dziewiczej – już ja ciebie nie ujrzę młodą–nigdy, nigdy już.–On cię przepsuje tchnieniem zatrutem, on,„