- W empik go
Iskra - ebook
Iskra - ebook
Nadszedł mrok, ale gdzieś w nim tli się jeszcze iskierka nadziei!
Laureen z całych sił próbuje sprostać pokładanym w niej oczekiwaniom, ale strach i tęsknota za utraconą rodziną sprawiają, że trudno jej pogodzić się z obojętnością Sigarra i wymaganiami Ladysława. Intrygi pośród Zaprzysiężonych zataczają coraz szersze kręgi i nie wiadomo kto jest przyjacielem a kto wrogiem.
Ziemia spłynie krwią i łzami... Czyimi?!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-334-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kalista
Pasma mocy otaczały mnie coraz ciaśniej, a języki ognia lizały skórę, ni to głaszcząc, ni drażniąc. Próbowałam się od nich odgonić, machnęłam błoniastymi skrzydłami – płomienie przygasły na moment, by za chwilę przywrzeć do mnie na nowo, z jeszcze większą zawziętością. Oplatały bose stopy, wspinały się po talii, pięły po rękach, aż do szyi, ba! aż do czarnych rogów, które wyrastały z głowy i wykręcały się ku tyłowi. Żar spalał rzeczywistość wokół. Drzewa uginały się pod ostrzałem iskier, gałęzie trzaskały i spadały cicho na ziemię, by tylko jeszcze podsycić niezaspokojony głód niszczycielskiego ognia. Ptactwo wzleciało ponad moją głową; uciekało, póki mogło, a błękit i żółć aksamitnych skrzydeł ledwie mignęły na nieboskłonie.
Smagnęłam diabelskim ogonem, poirytowana. Usiłowałam się rozejrzeć, lecz świat wokół stanowił gamę półcieni kontrolowaną przez języki wszechobecnego ognia. Co się dzieje? Przecież już po próbach… Wszystko powinno się skończyć. W umyśle pojawiła się scena, która jeszcze niedawno wprawiła mnie w przerażenie.
W niej również królował ogień i pochłaniał wszystko na swej drodze. Budynki, zwierzęta, ludzi… Krzyk niemowlaka, którego zabiłam, ponownie wypełnił głowę, a w oczach zawitały łzy. I to wszystko moja wina… Czy tym razem również? Przeniosłam spojrzenie na otwarte dłonie. Ucisk w klatce piersiowej utrudniał oddychanie, choć przed momentem ledwie się tlił. Otworzyłam szerzej oczy, gdyż nie mogłam uwierzyć. Cofnęłam się przestraszona, lecz na nic się to nie zdało. I co więcej, nie zmieniło faktu – języki ognia, które mnie osaczały, wypływały właśnie ode mnie. A więc to znowu ja… Nie, nie, nie!
Panika zapanowała nade mną, nie godziłam się na taki stan rzeczy. Nie mogłam... Jeśli wszędzie będę niosła zniszczenie, co się stanie z Cassidy? Jak ją ocalę? Jak się do niej zbliżę? Zamknęłam dłonie, chciałam wrzeszczeć z bezsilności, ponieważ nie znałam odpowiedzi – żadnej; a moc, jaka mnie wypełniała, jakby reagowała na emocje i wchodziła z nimi w chorą reakcję, całkowicie wymykając się spod kontroli. Nigdy nie powinnam się obudzić… Wściekłość napędzana bezsilnością przepełniała, a niemożliwy do zniesienia przez innych skwar tylko rozpalał tę część mnie, której najchętniej bym się wyrzekła. Ten fragment mojej duszy, który łaknął zniszczenia, a śmierć była jego żywiołem.
Ten niezwykle nieistotny szczegół, o którym druga ja, jakoś zapomniała mi wspomnieć.
Chciałam wrzeszczeć, ale żaden dźwięk nie mógł się wydostać na zewnątrz przez zaciśnięte gardło. Machnęłam mocniej skrzydłami i wzniosłam się wyżej – niestrudzone płomienie pognały za mną. Przestałam zważać na otoczenie. Chciałam jedynie uciec.
Uciec od siebie, od nowej mocy, która stała się nieuniknioną rzeczywistością. Uciec od przeznaczenia, które z pewnością znaczyło moją drogę. Chciałam tylko odnaleźć Cassidy… Ból tęsknoty zacisnął się na sercu, a z oczu popłynęły pierwsze łzy.
Świst pocisku wypełnił uszy. Cząsteczki magii zadrgały, stawiając moje zmysły w gotowości. Uchyliłam się w ostatniej sekundzie, odsuwając wszystko na bok. Przepełniony nieskładną magią ładunek przeleciał tuż obok. Adrenalina zawrzała w żyłach, a złość wyparła resztę uczuć. Obróciłam się w powietrzu i zerknęłam za siebie. Napięłam mięśnie w niecierpliwym oczekiwaniu. Bransoleta pulsowała coraz szybciej, wybijając nieregularny rytm. Ostre kamienie wbiły się w skórę i czarne rysy na ręce zmieniły położenie, a przechodzący przez nie ognisty prąd przyśpieszył.
– Jeśli sądziłaś, że poddamy się bez walki, byłaś w błędzie!
Krzyk dochodził gdzieś z boku. Odwróciłam się, zdążyłam się uchylić. Z ledwością. Próbowałam zapanować nad coraz szybszym oddechem, ale nie mogłam. Po ostatnich wydarzeniach spodziewałam się wiele, ale dlaczego znowu…
– Jesteś Zaprzysiężonym – powiedziałam z niedowierzaniem i odsunęłam się dalej, a płomienie jakby nieco przygasły.
Mężczyzna zmarszczył czoło, a anielskie skrzydła drżały z powstrzymywanej złości. W dłoniach ściskał krótkie ostrze, a sam był ubrany w kolczugę, która podczas lotu nie ograniczała ruchów.
– A ty jesteś zdrajcą! – warknął. – Jak mogłaś? Zostałaś tylko ty, a i tak wybrałaś ludzi!
Zamachnął się, zrobiłam unik. Nie czekał, ponownie uniósł broń, jednak ja nie zamierzałam dać się tak łatwo zabić. Nie, dopóki nadal istniała szansa na ratunek dla mojej rodziny. Dzięki niespodziewanemu atakowi nieco się uspokoiłam. Mimo że nie panowałam nad mocą, wiedziałam, że muszę nauczyć się kontroli. Nie dla siebie, lecz dla Cassidy właśnie.
Przywołałam miecz. Klingi starły się z metalicznym trzaskiem. Nasze twarze znalazły się centymetry od siebie.
– Nie wiem, o czym mówisz! – warknęłam wściekle, po czym odepchnęłam mężczyznę.
Bijąca od niego złość aż kąsała. Rzucił mi oceniające spojrzenie, a potem splunął.
– I jeszcze ta forma… Chociaż, czemu się dziwię – uniósł miecz do kolejnego cięcia – nie byłaś godna, by zachować swe właściwe oblicze.
– Co ty…?
Nie zdążyłam dokończyć. Zasłoniłam się własnym mieczem, lecz gdy już sądziłam, że zaraz nadejdzie atak, Zaprzysiężony rozpłynął się w powietrzu i zamienił w szarą mgłę. Ostrożnie opuściłam broń, rozglądając się dookoła. Jednak nigdzie nie zobaczyłam napastnika.
– Kolejne wspomnienie – szepnęłam. – Ile jeszcze prawdy się przede mną skrywa?
Rozsadzający czaszkę ból obezwładnił mnie w ułamku sekundy. Miecz wypadł mi z dłoni. Spadałam. Nie byłam w stanie nic zrobić. Mogłam tylko czekać na zetknięcie z ziemią.
A część mnie, jeszcze odrobinę świadoma, pragnęła, by tym razem upadek okazał się ostatecznym.
– Nie powinna już wstać?
– Może coś się stało?
– Podejść?
– Czekaj!
Rozlegające się dookoła szepty przywołały mnie do rzeczywistości. Poruszyłam głową i zaraz tego pożałowałam: pulsowała tępym bólem, który wwiercał się w czaszkę i uniemożliwiał rozpoznanie właścicieli poszczególnych głosów. Zagarnęłam dłońmi ziemię, a brud dostał się pod paznokcie. Usiłowałam wyłapać odrębne sygnały z otoczenia, lecz wszystko zlewało się w rwącą rzekę szalejącą na granicy świadomości. Podłoże drgało, wysyłając mieszankę bodźców. Nie potrafiłam się na nich skupić, próbowałam uchwycić chociażby jeden, mknęły jednak zbyt szybko dla wycieńczonego umysłu. Zacisnęłam palce na suchej glebie, pragnęłam się jej uczepić z całych sił.
– Laureen.
Co? Kto? Jaka Laureen? W umyśle ukazała się seria obrazów z przeszłości, które scalały się w jedno. Wysiliłam się bardziej i dopiero wtedy zaczęłam rozpoznawać poszczególne sceny i osoby. Sigarr, Josh, Cassi, Tessa, potępieni. Zobaczyłam rodzinę zamkniętą w klatkach wykonanych z prętów pokrytych ciernistymi kolcami. Nie mogli nawet podnieść oczu, by na mnie spojrzeć. Krew spływała po wychudzonych ciałach, przyklejała łachmany do posiniaczonej skóry. Łapczywie nabrałam powietrza i raptownie podniosłam się z ziemi.
Napięte mięśnie, drgające skrzydła, rozdygotana ja. Zewsząd otaczali mnie Zaprzysiężeni, lecz nie zważałam na nich, ani na emocje, które biły od każdego z osobna. Puściłam się biegiem, wiedziałam, że jeśli zostanę tu zbyt długo, będę musiała słuchać Sigarra; słuchać ich wszystkich i być posłuszną. A posłuszni ludzie rzadko kiedy zdążali na czas, by ocalić bliskich. Zamachnęłam skrzydłami i odbiłam się od ziemi. Nadzieja, że jakimś cudem się stąd wydostanę, że dam radę zakiełkowała w sercu. Krzyki dochodziły do mnie przytłumione. Nawoływali, lecz pozostawałam głucha na prośby. Głucha na rozsądek, którego ledwie popiskiwanie, nie było w stanie przekonać mnie do swoich racji. Nic mnie nie obchodziło. Czekali na mnie. Cassi czekała, a ja nie zamierzałam jej już zawieść. Nigdy więcej.
Coś złapało mnie za nogę i gwałtownie szarpnęło w dół, nim zdążyłam oddalić się na większą odległość. Upadłam na ziemię, wokół uniósł się pył, a siła uderzenia wycisnęła powietrze z moich płuc. Przyciśnięte skrzydła zabolały. Przez moment przed oczami pojawiły mi się mroczki, zaraz jednak poczułam narastającą panikę. Nie, nie mogę im pozwolić mnie zatrzymać! Podniosłam się na łokciach, chciałam usiąść, lecz w tej samej chwili przypadł do mnie Sigarr. Rzucił mój płaszcz na ziemię, a następnie przygwoździł moje nadgarstki do podłoża, z całych sił zaciskając na nich palce.
Czerwień w moich wielobarwnych oczach wysunęła się na pierwszy plan, odsuwając złoto oraz czerń w głąb. Szarpałam się, usiłowałam wyswobodzić, jednak na marne. W końcu bez sił opadłam na spękaną ziemię. Klatka piersiowa schowana za zaledwie wąskim kawałkiem czarnego materiału unosiła mi się z wysiłkiem. Wzrokiem odnalazłam burzowe spojrzenie.
– Niech cię szlag, Sigarr! – warknęłam, a głos mi się załamał.
W odpowiedzi tylko jeszcze wzmocnił chwyt, a emocje, które go przepełniały, naelektryzowały powietrze wokół. Złość zlewała się w jedno z irytacją, ale najgorsze było pożądanie, którego nie potrafił ukryć. I ta bliskość, która dobijała.
– Też się cieszę, że mimo wszystko widzę cię w jednym kawałku – szepnął, a następnie wziął kilka głębszych oddechów i pochylił się bardziej. Oparł swoje czoło o moje, a kropla jego potu spłynęła z wolna na moją skórę. Zadrżałam.
Wtem poczułam, jak drobiny magii z wolna wydostają się spod palców Sigarra i przepływają do mojego nadgarstka. Smuga jasnofioletowej, niemal przeźroczystej mocy otoczyła bransoletę i, zaledwie po ułamku sekundy, ukryła ją przed wzrokiem niepożądanych obserwatorów.
– Co ty…? – szepnęłam.
– Ciii – przerwał mi równie cicho. – Chyba nie zapomniałaś?
Gardło ścisnął strach, gdy tylko przypomniałam sobie, o czym mówił. Sigarr miał rację, przecież sam mnie na to uczulał. Przed podejściem do prób powtarzał, że bransoleta ulegnie całkowitemu wchłonięciu… A przynajmniej – że powinna ulec. Dlaczego, więc moja się nie podporządkowała?
– Uspokoiłeś ją wreszcie? Chyba nie sądzisz, że będziemy stać tu cały dzień, aż łaskawie zbierzecie swoje dupska z ziemi?
Sigarr puścił mnie i się podniósł. Otrzepał kolana z kurzu, a następnie wyciągnął rękę. Chwyciłam ją, a kiedy stanęłam już prosto, zerknęłam w stronę, z której docierał męski głos; musiałam powstrzymać się przed wykrzywieniem twarzy w grymasie.
Ladysław znajdował się kilka kroków dalej, a miejsce przy jego boku zajmowała jak zwykle Nancy. Pomachała mi ukradkiem i uniosła kciuk. Kącik ust zadrgał mi od powstrzymywanego uśmiechu. Jednak nic nie mogło umknąć uwadze dowódcy.
– Widzisz tu coś zabawnego? – warknął Ladysław.
Nie odpowiedziałam, odsunęłam się jedynie od Sigarra i skinęłam lekko głową; czułam, że tak trzeba. I rzeczywiście, chyba tyle wystarczyło, gdyż dowódca nie drążył tematu.
Dopiero teraz zauważyłam, że za jego plecami stało co najmniej kilkunastu Zaprzysiężonych. Patrzyli w moją stronę z zaciekawieniem. Ladysław dostrzegł, że sięgnęłam wzrokiem za niego i zaraz obrócił głowę.
– Koniec przedstawienia! Rozejść się! – rozkazał. – Zostają wyłącznie opiekunowie.
Rozżalenie otaczało mnie zewsząd, a wraz z nim cała masa innych uczuć, które unieruchomiły mnie w miejscu. Osaczały, zdawały się docierać falami, jedna silniejsza od poprzedniej, a ja odnosiłam wrażenie, że zaraz się przewrócę od ich natężenia. Czy to przez moją przemianę? Wcześniej nigdy nie odczuwałam tak wiele… Na szczęście Zaprzysiężeni zaczęli się rozchodzić. Wszyscy wkraczali w nieprzeniknioną mgłę, która rozciągała się na prawo od nas. Starałam się przejrzeć, co mogło mieścić się po przeciwnej stronie, zmrużyłam oczy, lecz nic to nie dało – opary były zbyt gęste, a na dodatek ich duszący odór drażnił nozdrza. Obróciłam głowę ku dowódcy – obok niego stała teraz tylko Nancy oraz dwójka Zaprzysiężonych, których poznałam w dniu prób: Bolvark, wojownik posiadający dodatkową parę ramion, który przywdział skórę z wilka; a także Silimir, Zaprzysiężony władający potężną mocą. Jego białe długie włosy nawet z daleka wyróżniały go spośród innych; i jeszcze te błękitne podłużne oczy, których spojrzenie przeszywało mnie na wskroś.
– Mam coś na twarzy, że tak mi się przyglądasz? – sapnęłam, kierując swoje słowa do maga, którym był bez dwóch zdań.
Uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami.
– Kto wie? – odparł.
Nagle Ladysław stanął przede mną i przesłonił widok. Wskazał na mnie palcem.
– Podaj imię – powiedział.
– Imię? – Zamrugałam kilkakrotnie.
– Dobrze słyszałaś – sapnął. – Imię nadane ci przez bransoletę. Nie chcesz chyba powiedzieć, że żadnego ci nie przyznała?
Dokoła panował półmrok, a powiewy rześkiego wiatru poruszały szatami zgromadzonych. Usłyszałam chrzęst kamieni. Sigarr podszedł do mnie i wręczył mi mój płaszcz. Uczepiłam się go mocno, a gdy tylko poczułam w dłoniach dotyk znajomego materiału, ogarnął mnie spokój.
Skrzyżowałam spojrzenie z Ladysławem.
– Kalista – powiedziałam pewnie, po czym dodałam ciszej, gładząc płaszcz: – Ale równie dobrze możecie się do mnie zwracać po prostu Liz.
Dowódca przyglądał mi się jeszcze chwilę, zaraz jednak zerknął w bok.
– A wy?
Obróciłam głowę i wciągnęłam głośno powietrze. Jak mogłam zapomnieć…
W końcu nie przechodziłam prób w pojedynkę.
Njal
Widziałem, jak Laureen wznosi się w powietrze. Próbowała odlecieć na tych diabelskich skrzydłach, lecz Sigarr okazał się szybszy. Dlaczego mnie nie przypadła w udziale para skrzydeł? Pomyślałem i westchnąłem, przyglądając się pokrytej drobnymi, twardymi łuskami skórze, które przybrały szaro–brązowy odcień. Rozprostowałem palce, które wydłużyły się nienaturalnie – na ich końcach znajdowały się zakrzywione pazury, ostre niczym stal. Przestąpiłem nieporadnie z nogi na nogę, jaszczurzy ogon zadrgał. Myślałem, że w nowej formie wreszcie poczuję się właściwie, więc dlaczego… Zacisnąłem pięści i dopiero wtedy dostrzegłem, że w miejscu, gdzie wcześniej spoczywała bransoleta, wzdłuż kości rozciągały się czarne linie przypominające pęknięcia na glinianym naczyniu. Zapragnąłem uciec, zupełnie jak jeszcze przed chwilą Laureen. Już obracałem się na pięcie, gdy wtem ktoś położył mi dłoń na ramieniu, przytrzymując w miejscu.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem Edwarda – ciemnozielone szorstkie futro pokrywało całą powierzchnię jego ciała. Nabrał masy, lecz nie to dziwiło najbardziej – na wysokości żeber wyrosła mu dodatkowa para ramion. Magiczne linie przecinały skórę rąk, gdzieniegdzie kryjąc się pod gęstym futrem.
– Ty, ty… Twoje ręce, jak?
Edward wzruszył ramionami.
– Zapewne tak jak twój ogon.
Przełknąłem ślinę. Zamierzałem coś jeszcze dodać, lecz właśnie podszedł do nas Ladysław, by zapytać o nadane imiona. Pierwsza była Laureen, jej nowe imię, Kalista, pasowało idealnie do tej nieugiętej kobiety.
Dowódca zwrócił się w naszą stronę.
– A wy? – zapytał.
Edward zabrał dłoń.
– Biriger – odparł.
Wzrok Ladysława spoczął na mnie. Odchrząknąłem.
– Njal.
Ladysław westchnął cicho, a następnie znów zabrał głos:
– Nie myślcie, że wasza niesubordynacja pozostała niezauważona.
– Niesubordynacja? – odezwał się Sigarr, który właśnie wyprzedził Kalistę i stanął pomiędzy nią oraz dowódcą. Gdy tylko spojrzenia moje i kobiety się spotkały, poczułem przyciąganie tak silne, że nie umiałem mu się oprzeć. Muszę ją chronić – ta myśl mnie przepełniła i, trochę wbrew sobie, podszedłem bliżej. Biriger również stanął nieopodal. Czy poczuł to samo?
– Tak, Sigarze, niesubordynacja. – Ladysław położył nacisk na ostatnim słowie. – Każde z nich miało samemu stawić czoła zagrożeniu i udowodnić, że jest godne, by wstąpić w nasze szeregi.
Sigarr postąpił krok naprzód. A mnie ogarnęło naprawdę złe przeczucie.
Sigarr
– Udowodnić? – parsknąłem. – Jak niby którekolwiek z nich miałoby to zrobić, jeśli wysłałeś na nich całą zgraję potępionych?
– Sigarze!
Nancy weszła między nas i położyła mi rękę na torsie.
– Co? – warknąłem, z trudem panując nad złością. – Może mi powiesz, że zrobił to z troski o rozwój ich umiejętności?!
Wtem spod dłoni Nancy wypłynęły strugi błękitno–fioletowej magii, które nie wiadomo, kiedy przeistoczyły się w kilkanaście niewielkich pocisków. Ugodziły we mnie, pozostawiając nieprzyjemne uczucie na skórze, i odepchnęły kilka kroków w tył.
– Nie – powiedziała Nancy twardo. – Zrobił to, bo nie mógł postąpić inaczej!
Ponownie chciałem podejść, lecz Laureen mnie przytrzymała. Chociaż wolałbym, żeby tego nie robiła – jej dotyk parzył.
– Uspokój się, Sigarze – w mojej głowie rozległ się szept Nancy.
– Uspokój się? Ladysław podczas prób wypuścił z więzienia tak wielu potępionych, że z łatwością uśmierciliby trójkę kandydatów! Nigdy nie wysyłał aż tylu przeciwników. Zawsze zawieszał poprzeczkę wysoko, ale nie na nieosiągalnym poziomie. Gdyby nie połączyli sił…
– Nie mógł postąpić inaczej – powtórzyła Nancy. Jej esencja zamigotała. – Musiał sprawdzić, jak wielka moc w nich drzemie… Jak wielka moc drzemie w Laureen – tłumaczyła Zaprzysiężona.
Dłonie zaczęły mi drżeć.
– Dlatego był gotów ich poświęcić? Dla wiedzy?– spytałem.
– Dobry dowódca zrobi wszystko dla podwładnych – odparła oschle, a potem dodała: – Ale co ty możesz o tym wiedzieć?
Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać rosnącą wściekłość. Podeszwy butów zachrzęściły o grudki ziemi, sprowadzając mnie do rzeczywistości. Silimir stanął przy boku dowódcy, a nas owiał zapach niezwykłej mieszanki ziół, których nazw większości nawet nie znałem, i powiedział uspokajająco:
– Nie wszczynajmy kłótni o tak błahy powód. – Uśmiechnął się, a później przeniósł spojrzenie na Kalistę. – Przecież zaraz i tak się wszystkiego dowiesz, Ladysławie.
– Racja. – Dowódca po chwili przyznał mu rację. – Idziemy. Czeka was przesłuchanie.
Zrobiłem krok, lecz zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć mgła się rozstąpiła i wybiegł z niej jeden z Zaprzysiężonych o rozwianych blond włosach. Podbiegł do Ladysława i nachylił się ku niemu.
– Przybył posłaniec – szepnął.
Najwyraźniej chciał jeszcze coś dodać, lecz dowódca uciszył go gestem dłoni. Zacisnął szczękę widocznie niezadowolony z obrotu spraw.
– Cholera – warknął, a zaraz potem zwrócił się do Silimira: – Przesłuchasz ich w moim imieniu. Niezwłocznie, a później zdasz raport. Nancy idziemy!
Ladysław rozpłynął się we mgle wraz z właśnie przybyłym mężczyzną; opary otoczyły Nancy zaraz za nimi.
A ja mogłem tylko żywić nadzieję, że Silimir okaże się bardziej naszym przyjacielem, aniżeli wrogiem. Chociaż widząc, jak blady uśmiech błąkał mu się na twarzy, miałem ku temu poważne obawy.
– Zapraszam więc – rzekł mag i wskazał na mgłę. – Nie musicie się jednak zanadto spieszyć, pokażę jeszcze Njalowi jego pokoje – przy ostatnim słowie ledwo powstrzymał się, by nie prychnąć. – Czekam w swojej grocie. Sigarr i Bolvark wskażą wam drogę.
Ruszył przodem, za nim podążał Bolvark, Njal i Biriger. A my z Kalistą zamykaliśmy pochód. Przez chwilę Liz trzymała się mojej ręki, jednak zaraz przystanęła. Zerknąłem przez ramię i również się zatrzymałem.
Nasze spojrzenia się spotkały.
– Mów – rzekłem. – Co cię martwi?
Przeniosła wzrok na mgłę.
– Czyli, jeśli przejdziemy na drugą stronę tej… zasłony, nie będzie już odwrotu.
Zaśmiałem się.
– Liz – zacząłem wolno, mój głos wypełniała rezygnacja. – A czy odwrót kiedykolwiek tak naprawdę istniał?
Kalista
Ruszyłam za Sigarrem, a gęste opary otoczyły i mnie. Próbowały wedrzeć się do mojego wnętrza. Wszędzie panowała wilgoć i zapach zgnilizny. Zupełnie jak zapach wydzielany przez rozkładające się rośliny czy przejrzałe grzyby. Stąpałam po czymś mokrym i grząskim. Na moment straciłam Zaprzysiężonego z oczu, zaraz jednak jego sylwetka odznaczała się ciemniejszym zarysem od szaro–białej mgły. Zrobiło mi się duszno, chociaż wokół wcale nie dominował upał, wręcz przeciwnie – wewnątrz kotary panował przyjemny chłód. Szkoda tylko, że teraz jako najwyraźniej podatny na emocje demon, zimno docierało do mnie zaledwie pod postacią lekkiego zefirka.
A wszystko przez tego mężczyznę, który właśnie stał jak gdyby nigdy nic i przyglądał mi się ze spokojem. Szkoda tylko, że nic to nie dawało – nie w przypadku, gdy za sprawką własnej mocy, widziałam wszystkie jego uczucia jak na dłoni. Stanowił dla mnie otwartą księgę, a fakt, że próbował to ukryć za maską pozornego opanowania, tylko jeszcze mocniej rozniecał mój wewnętrzny płomień. Magia wrzała, mieszała się z adrenaliną i w tym momencie pragnęłam wyłącznie jednego – znaleźć się jeszcze bliżej Sigarra.
Zrobiłam krok. Najwidoczniej musiał dostrzec, że moja esencja zadrgała i uległa nagłej zmianie. Naraz się spiął, a jego spojrzenie przybrało czujny wyraz. Nagle opanowały mnie znajome wątpliwości. Przecież wciąż byłam tą samą Laureen, która pokochała Josha, która zdecydowała się opuścić rodzinną przystań, i która oddałaby życie za swoje jedyne dziecko. Przebłysk dawnej, choć zarazem tak bardzo obecnej świadomości sprawił, że zatrzymałam się, niepewna, co powinnam uczynić. Gwałtowny podmuch wiatru poruszył moimi włosami.
– Sigarr – zaczęłam, lecz reszta zdania ugrzęzła w gardle.
Nie odwróciłam wzroku i tylko patrzyłam w to jego burzowe spojrzenie, które teraz sprawiało wrażenie jeszcze bardziej pochmurnego niż zazwyczaj. I tylko to jedno słowo, jego imię, zawisło między nami, przypominając mur nie do przejścia. Wiedziałam, dlaczego musiał powstać, ba! sama musiałam go wznieść, choć jednocześnie nie godziłam się na taki obrót spraw. Zbyt bardzo bolał.
Sigarr odchrząknął, a później odwrócił się i stanął do mnie plecami. Aż za dobrze zdawałam sobie sprawę, że wybór należał do mnie; od zawsze. Nie mogłabym jednak wybrać nikogo innego niż Cassidy. Nawet jeśli miałoby to oznaczać rozpad tej relacji. Rozpad mnie samej na strzępy.
– Złóż skrzydła, a następnie ubierz płaszcz. – Głos Sigarra dobiegł do mnie jakby zdławiony. – Jeśli przybierzesz ludzką postać, powinno ci być prościej… zapanować nad sobą.
Posłuchałam go, a gdy założyłam okrycie, zawiązałam ciasno pasek. Wzięłam kilka głębszych oddechów i po chwili poczułam, że rogi cofają się w głąb czaszki, a ogon również się chowa. Dziwne uczucie, nie pozostawało mi jednak nic innego jak się przyzwyczaić. I rzeczywiście Sigarr miał rację – kiedy tylko wszystko wróciło do „normy”, udało mi się wyciszyć odbiór emocji; czy też przynajmniej zmniejszyć ich natężenie do akceptowalnego poziomu.
– Lepiej? – zapytał.
Uśmiechnęłam się, choć on nie mógł tego zobaczyć.
– O wiele – odparłam.
Ruszyłam ku niemu. Poczekał, aż znalazłam się obok i rzucił mi krótkie spojrzenie.
– Dziękuję – powiedziałam.
W odpowiedzi jedynie skinął głową. Skręcił w prawo, przystanął jednak i rozejrzał się, jakby nie rozpoznawał drogi, a potem znów zaczął iść. Szliśmy ramię w ramię, ignorując narastające napięcie. Z jednej strony oddzielało nas od siebie niczym kotara, z drugiej – elektryzowało, powodując ból przy oddychaniu. Oddychaniu tym samym powietrzem i niemożności dzielenia się niczym innym. Sigarr co chwilę to zaciskał, to rozluźniał pięści. Pokręcił gwałtownie głową.
– Mam nadzieję, że przygotowujesz teraz jakieś sensowne wyjaśnienie, czemu połączyliście siły – odezwał się nagle. – A jeśli nie, to lepiej zacznij.
Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Z pewnością się nie mylił, lecz co takiego powinnam powiedzieć Silimirowi na przesłuchaniu? I tak właściwie, dlaczego to właśnie jego Ladysław wyznaczył na zastępstwo? Czyżby pełnił rolę jego prawej ręki? Jeżeli rzeczywiście tak wyglądały sprawy, tym większą powinnam zachować ostrożność. Strach i raptowna świadomość rzeczywistości sprawiły, że zimny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. A co, jeżeli rzeczywiście udzielę złych odpowiedzi? Jakie czekają mnie konsekwencje? Zerknęłam w bok. I czy tylko mnie?
Nie zauważyłam, kiedy wyszliśmy z mgły, a w oddali zarysował się dom Zaprzysiężonych. Żałosne zawodzenie przetoczyło się po dolinie niczym lawina kakofonicznych dźwięków. W swych płaczliwych lekko charczących nutach przypominała ujadanie dzikiego psa. Hałas ustał jednak równie nagle, co nastał. Uniosłam dłoń, by ochronić oczy przed ostrym światłem.
Wstrzymałam oddech, gdy dotarła do mnie prawda. Stałam nie tylko przed ich domem, lecz od dzisiaj także moim.
Patrzyliśmy na rozległą równinę, która zagarniała ogromny step w całości na własność. Przystanęłam i chłonęłam rozpościerającą się wokoło przestrzeń. Inaczej zapamiętałam to miejsce. Inaczej niż w poprzednim życiu. Te myśli uderzyły we mnie z siłą, a jednocześnie z tlącym się zaskoczeniem. Choć nie sądziłam, by jeszcze cokolwiek mogło wprawić mnie w zdumienie. Skoncentrowałam uwagę na otoczeniu.
Niegdyś żyzną ziemię odarto ze składników odżywczych i wyschła na martwą skorupę, a wszelkie stworzenia wymarły. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze drzewa, dawno uschnięte, których czarna kora odpadała przy najlżejszym podmuchu wiatru. Wysokie pasma górskie otaczały step, a tym samym izolowały ją od reszty świata. Pasma łączyły się i tworzyły mur nie do przejścia. Pogrążona w ciszy przestrzeń straszyła pustką, która zdawała wdzierać się do wnętrza. Ogarnęło mnie przygnębienie.
Kilka kilometrów dalej dostrzegłam skupisko parterowych domostw. Kiedyś rozmieszczono je w niewielkiej odległości od siebie, przez co z lotu ptaka zapewne przypominały okrąg z pustym placem stanowiącym centrum osady.
Nawet z miejsca, w którym stałam, wyczułam magię: uśpioną, przygasłą, z lekka drżącą, lecz wciąż silną. Przesycała zarówno budynki, jak i martwe drzewa. Wrażliwy umysł zwietrzył srebrną poświatę znaczącą każdy kamień czy ocalały kawałek drewna niestrawiony przez zachłanną moc, która kiedyś niemal zrównała to miejsce z ziemią. Zaskoczona zmarszczyłam nos. Czy to… magia Zaprzysiężonych? Jednak ich samych nigdzie nie wyczułam. Tylko dlaczego? Wtem sporych rozmiarów cień przesłonił padające na nas światło. Uniosłam głowę, lecz nie wypatrzyłam źródła. Zniknął równie szybko, jak się pojawił. Lecz w jego miejscu pojawiło się coś innego – ciche wołanie równiny; przypominało ni to szum bezlistnych drzew, ni to odgłos płynącego strumienia, który wpadał w bezdenną przepaść. Odgłos dochodził do mnie niestrudzenie: zupełnie jakby oszukana pustka błagała o pomoc. Słońce znowu ostro zaświeciło, a przez sąsiedztwo szarego nieba ponura atmosfera przylegała do nas jeszcze ciaśniej.
Chciałam ruszyć w kierunku zabudowań, czułam, że wtedy dowiedziałabym się czegoś więcej; a może kolejny kawałek przeszłości odkryłby się przede mną? Lecz wtem Sigarr wyprzedził mnie i zagrodził drogę.
– Gdzie idziesz? – spytał cicho.
– Co tu się stało? – odbiłam pytanie własnym i wskazałam na wioskę. – Wyraźnie wyczuwam tam obecność Zaprzysiężonych, choć słabą. Coś się tam wydarzyło.
– Kiedyś zamieszkiwaliśmy to miejsce, lecz dzisiaj – zawiesił głos i przeczesał włosy, po czym pokręcił głową i dodał: – Nieważne. Teraz nie mamy na to czasu. Silimir zapewne już czeka, a na domiar złego wyszliśmy w złym miejscu.
Ściągnęłam usta. Z jednej strony chciałam obstawać przy swoim, jednak z drugiej wolałam nie dawać innym powodów do jeszcze większej podejrzliwości. A gdybyśmy przyszli później od reszty, zrodziłoby to nowe wątpliwości. Westchnęłam. Miał rację. Cholera, jak zwykle miał rację.
– Dobrze, chodźmy – przystałam niechętnie. – Ale, co masz na myśli, mówiąc, że wyszliśmy w złym miejscu? To gdzie zamierzałeś mnie przyprowadzić?
Przymrużył oczy, a spojrzeniem powędrował na lewo. Obróciłam się w tamtą stronę i zaschło mi w gardle.
Łańcuch górski ciągnął się również w tamtym kierunku i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie widok szczytów wyrastających w linii prostej od nas, tak odmiennych od całej reszty. Wznosiły się bezwstydnie, kipiąc nienawiścią i cierpieniem. Magia wyciekała z nich, szukała ujścia, ale bezskutecznie. Odnosiłam wrażenie, że głęboka czerń skały pochłania światło. Jedynie niewielkie kamienie, wtopione w jej strukturę, skrzyły się w świetle wschodzącego księżyca; a ten dzielił się niebem z jeszcze jasnym słońcem. Cała powierzchnia czarnego monstrum uginała się nad doliną. Lita skała u szczytu rozdzielała się na ostro zakończone słupy, które jeszcze bardziej wysuwały się do przodu, niemal przyjmując poziomą pozycję. Każdy powykręcany nienaturalnie – niczym u maszkary o schorzałych dłoniach – z daleka przypominały parę potężnych łap, sięgających w naszą stronę. Silny powiew wiatru popędził do nas, a ja dopiero teraz poczułam zimne krople potu spływające po plecach. Cofnęłam się o krok. Ponowie usłyszałam zawodzenie, jednak tym razem wiedziałam, skąd dobiegało.
A jego źródło znajdowało się w linii prostej od nas.
Sigarr wyminął mnie i ruszył w kierunku ściany. Nie, nie powinien się zbliżać! Dogoniłam go, chwyciłam za ramię i obróciłam twarzą do siebie. Uniósł brwi.
– Gdzie idziesz?!
– O co ci chodzi?
Nie wyczuwał tej złej magii i przytłaczającej energii? Puściłam go i odsunęłam się o krok.
– Ty naprawdę tego nie czujesz – stwierdziłam.
– Nie czuję czego?
Cofnęłam się o kolejny krok. Czy to możliwe, że znowu ze mną jest coś nie tak? Panika narastała, strach gryzł w gardło. Zerknęłam za niego i wlepiłam wzrok w ścianę. Zawodzenie jeszcze się nasiliło. Nie wierzyłam jednak, że miałam omamy.
– Ta czarna ściana – powiedziałam przyciszonym głosem. – Wiesz, co to jest?
– Oczywiście – odparł nieco zbity z tropu. – To Veggr, a przynajmniej tak nazywali ją niegdyś. Co ci się w niej nie podoba?
Gdy milczałam, zawahał się, lecz zaraz położył dłonie na moich ramionach. Uniosłam na niego spojrzenie.
– Liz, przecież wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim, prawda? – Sigarr uniósł kącik ust w półuśmiechu.
Nim zdążyłam się powstrzymać, wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go opuszkami palców po policzku. Warga mu drgnęła, a ja zamarłam.
– Gdyby tylko wszystko dało się tak łatwo wyjaśnić – szepnęłam, a następnie ruszyłam w kierunku ściany.
Jeśli Sigarr nie wiedział, nie wyczuwał, musiałam poznać odpowiedzi w inny sposób. Zaprzysiężony szedł za mną. Piasek wchodził między palce stóp. Z każdym krokiem zawodzenie przybierało na sile i gwałtem wdzierało się do umysłu. Zakryłam uszy, jednak to nic nie dało. Opuściłam dłonie i puściłam się biegiem. Wiatr się wzmógł. Spocona stanęłam około metr od ściany. Spojrzałam w górę, gdzie wyciągnięte szpony tworzyły postrzępione spojenie. Z pozoru gładką powierzchnię pokrywały ostre skały, wyrzeźbione na kształt powykręcanych włóczni. Ściana rozpościerała się na kilkaset metrów i na obu końcach wtapiała w strukturę łańcuchów górskich. Wyczułam irytację Sigarra i przełknęłam ślinę. Wyciągnęłam dłoń, ale się zawahałam. Sigarr podszedł bliżej.
– Co zamierzasz? – spytał.
Wśród rosnącego zawodzenia i krzyków ledwie go usłyszałam. Wyciągnęłam dłoń jeszcze dalej, by dotknąć zimnej ściany. Mgliste postacie otoczyły mnie i opanowały umysł. Latały nieskładnie, wpadały na siebie z wrzaskiem zdumienia. Ich ręce chwytały pasma moich myśli, szarpały i ciągnęły. Pragnęły zagarnąć jak najwięcej dla siebie. Głowę rozdzierał ból niczym od rozżarzonego pręta. Próbowałam się odsunąć, lecz jakaś siła przygwoździła mnie do miejsca. Zaciskałam powieki, by nie krzyczeć, choć nie wiedziałam, czy dałabym radę uwolnić jakikolwiek dźwięk ze ściśniętego gardła. Chciałam oderwać rękę od ściany, ale nie mogłam.
Coraz więcej ich, coraz mniej mnie. Powietrze wypełnił smród palonego ciała, a także odór zgnilizny. Oddech mi przyśpieszył, a dreszcz przebiegł po skórze. Nie mogłam dłużej. Nie mogłam więcej. Poczułam, jak czarny wzór na mojej ręce przesuwa się, a bransoleta wypuszcza z siebie pasma magii. Jednak to było za mało i właśnie wtedy na granicy świadomości wyczułam jaśniejącą złoto–czarną jaźń, która usiłowała się do mnie przedrzeć. Sigarr… Supeł na gardle rozwiązał się w jednej chwili.
– Dość! – krzyknęłam.
Istoty zawisły w eterze. Niektóre zastrzygły uszami, inne tylko przekrzywiły głowy na bok, jakby przyglądały mi się przepełnionymi pustką oczodołami. Jedna z mar wysunęła się naprzód i zatrzymała przede mną. Czas zwolnił. I wtedy wszystko zrozumiałam.
Otworzyłam oczy i oderwałam rękę od Veggra, zdzierając skórę. Cienka stróżka krwi spłynęła mi po nadgarstku. Na ścianie została czerwona smuga.
– Liz, wszystko dobrze? Liz!
Głos Sigarra docierał do mnie jakby z oddali. Obróciłam głowę i zaraz tego pożałowałam. Czaszkę wypełniło tętniące pulsowanie, poczułam mdłości, a rzeczywistość… Rzeczywistość wydawała się ustawiona na niemożliwą do wychwycenia falę. Zamrugałam kilkakrotnie i wzięłam głębszy oddech. Próbowałam się skoncentrować, chociaż myśli wymykały się spod kontroli.
– Liz!
Sigarr dotknął mojego ramienia, a w miejscu, w którym położył dłoń, poczułam mrowienie. Wzięłam jeszcze kilka głębszych oddechów. Krzyki i wycie ucichły, choć jeszcze chwilę trwało, nim świat z wolna wrócił do normalności. Nareszcie. Jednak ciało nadal wypełniał gorąc, który zdawał się przenikać od Sigarra prosto do mnie. Otrząsnęłam się, nie mogłam się rozpraszać. Poza tym… Spojrzeniem wróciłam do Veggra.
– Co wyście zrobili? – wyszeptałam przerażona.
– O czym ty mówisz?
Uczepiłam się jego ramienia.
– Nic nie słyszałeś? Nie widziałeś?
Sigarr się odsunął.
– Może gdybyś mówiła składniej, cokolwiek bym zrozumiał z tego absurdu!
Zrobiłam krok w tył, odsuwając się od mężczyzny.
– Absurdem były próby! – warknęłam, nie potrafiąc dłużej zapanować nad ogarniającymi mnie emocjami. – Od razu mogłeś powiedzieć, że chcą się nas pozbyć. Ułatwiłabym im zadanie.
– Cholera, Liz! – Jego głos drżał. Czułam, że jeszcze moment i straci nad sobą panowanie. A ja nie wiedziałam, czy nie tego właśnie teraz pragnęłam. – Myślisz, że ktoś chciał was zabić?
Doskoczyłam do niego. Nasze twarze dzieliły centymetry, a ja nagle zapomniałam o czarnej ścianie. I nie tylko.
– Nawet wiem, kto taki – syknęłam ze wściekłością. – Jeszcze niedawno sam go oskarżałeś.
Sigarr uniósł rozedrgane ręce na wysokość mojej twarzy. A potem złapał za policzki i pocałował moje usta z całą siłą. Pożądanie rozpaliło się we mnie z nową mocą. Chciałam położyć dłoń na jego plecach i przyciągnąć jeszcze bliżej. Nasze języki napierały na siebie; jednak mnie wciąż było mało.
Wyciągnęłam rękę, a wtedy on odsunął się niczym poparzony. Odskoczył pod ścianę i przyglądał mi się zachłannie. A ja stałam niepewna i wściekła. Chociaż nie wiedziałam, czy bardziej na to, że przestał – czy, że w ogóle zaczął.
– Nie możemy.
Wyprostowałam się. Zakuło mnie w klatce i pozwoliłam, by przemówiła przeze mnie urażona duma.
– Ja nie mogę – powiedziałam cicho i sprawdziłam wiązanie płaszcza. A potem skrzyżowałam z nim spojrzenia i dodałam: – Ale to ty nie chcesz.
Gwałtownie odwrócił się do mnie plecami. Uniósł dłonie i wykonał szybki gest w górę, jakby samym ruchem zamierzał wznieść piasek w powietrze. Jednak to nie on ożył, a skała. Zadrżała, a ja się odsunęłam i skupiłam na niej całą uwagę. Struktura Veggra pulsowała niczym krew, równomiernie. Zupełnie jakby całą melodię Daenionu zgromadzono w jej mrocznym wnętrzu. Nagle skała zaczęła się cofać. Niewielkie kamienie wtapiały się w czarną masę z trzaskiem i sykiem. Na ziemię upadały pomniejsze odłamki oraz kamienny pył. W końcu ukazało się wąskie przejście o łukowatym sklepieniu. Powstały tunel biegł przez całą szerokość Veggra i umożliwiał przejście na drugą stronę. Na jego końcu, może jakieś dwadzieścia metrów od nas, dostrzegłam światło.
– Rozumiem, że poprzedniej rozmowy nie zamierzasz kontynuować – rzekłam. Cisza, westchnęłam, a po chwili zapytałam: – Od kiedy zamieszkujecie to miejsce?
– Od zawsze.
Pokręciłam głową.
– Wątpię.
Zamknął dłonie w pięści, a potem rzucił przez ramię:
– Możesz wątpić – jego głos wydawał się zdarty – ale nie zmienia to faktu, że ja znam tylko jedną prawdę.
– Co nie oznacza, że właściwą – przesłałam do jego umysłu.
Zanim zdążyłam coś dodać, wszedł do tunelu. A ja chciałam zdradzić mu jeszcze, że Veggr to coś znacznie więcej, niż jedynie mur obronny. Czarne monstrum stanowiło więzienie dla dusz. Jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że cokolwiek bym teraz powiedziała, Sigarr i tak uznałby to wyłącznie za brednie.
Włożyłam ręce do kieszeni. Bransoleta ponownie przekręciła się na nadgarstku, tnąc skórę, a ja syknęłam. Niechętnie ruszyłam za Sigarrem. Zawodzenie powróciło, gdy tylko zeszłam z równiny, lecz tym razem przypominało raczej błagalne szepty, aniżeli mentalne sztylety pragnące mnie zranić. Nagle to do mnie dotarło... Zamarłam, jednak Sigarr nie zauważył, że się zatrzymałam. To nie były ludzkie dusze, nie należały nawet do Zaprzysiężonych. Spojrzałam na ścianę, która tym razem lekko zadrgała, jakby w odpowiedzi na moje myśli. Potępieni. Zerwałam się z miejsca.
Po chwili znaleźliśmy się po drugiej stronie. Zdyszana, wzięłam głęboki oddech. Kiedy tylko opuściłam wnętrze góry, tunel zamknął się, a za nami została jedynie błyszcząca skała. Skała, przez którą najchętniej nigdy więcej bym nie przechodziła.
Chociaż wiedziałam, że nie miałam na to żadnego wpływu.
* * * * *
Staliśmy na skraju owalnego placu, który z trzech stron otaczały pasma górskie, a z czwartej czarna skała. Mimo że przez bliskość szczytów miejsce tonęło w grze cieni, dokładnie widziałam wszystkie zabudowania. Spora część placu pozostawała pusta, jedynie cztery kamienne budynki przełamywały rutynę i razem tworzyły wklęsły półokrąg, choć z zaburzoną równowagą: dwa po prawej znacząco prześcigały wielkością braci po lewej. Nie można jednak powiedzieć, że nie próbowały doścignąć rywali – zbudowane na podstawie koła, pięły się wzwyż i górowały nad doliną. Jednak żaden nie imponował tak bardzo, jak najmniejsza struktura, mieszcząca się pośrodku. Wraz z pozostałymi tworzyła półkole, a wyróżniały ją dwuskrzydłowe drewniane drzwi wzmocnione mosiężnymi wycinkami blachy. Ale nie to dziwiło najbardziej. Budowla była w rzeczywistości kulistym tworem połączonym ze skalną gardzielą stojącej za nim góry. Wciągnęłam głośno powietrze do płuc. A więc wszystko znajduje się dalej.
Spojrzałam na Sigarra, który wyglądał na poirytowanego. Nagle rzucił mi szybkie spojrzenie, a z jego gardła wydostał się głęboki pomruk.
– Idziemy – warknął, a następnie ruszył do wejścia do góry.
Wcisnęłam dłonie do kieszeni, wbijając paznokcie w spód dłoni. I poszłam za nim, nie mając innego wyjścia. Gdy przechodziliśmy obok budynków, zdałam sobie sprawę, że w długiej na kilkanaście metrów budowli jaśniały myśli pojedynczych osób. Większość nastawiona wrogo, jakby szykowała się do walki. Drzwi się otworzyły i w przejściu stanęła kobieta o przystrzyżonych na krótko włosach. Rozejrzała się, a gdy jej spojrzenie spoczęło na mnie, ściągnęła brwi i zacisnęła mocniej dłoń na krawędzi drzwi.
A do umysłu dotarł niezwykle czysty przekaz. Przekaz przepełniony nienawiścią.
– A więc to ty jesteś ta nowa. Ta, która owinęła sobie Sigarra wokół palca. – Myśli kobiety ociekały jadem, uśmiechnęła się z ironią. – Lepiej, żebyś się nie wyróżniała, o ile nie chcesz przysporzyć sobie jeszcze więcej wrogów.
Zdumiona, zwolniłam. Krew przyśpieszyła bieg, a cząsteczki wokół zaskwierczały. Jak ona śmie? Gotowałam się od środka – chciałam podejść do Zaprzysiężonej, lecz w tym samym momencie z przodu usłyszałam stanowczy głos:
– Czekasz na zaproszenie?
Sigarr stał przy wejściu do góry, dłoń opierał na klamce. Zagryzłam zęby, a potem ruszyłam.
W jego kierunku. Chociaż w myślach właśnie okładałam nieznajomą pięściami.
Sigarr
Muszę się opanować. Spokój, spokój, spokój. Wiedziałem jednak, że niechęć spotkanej przypadkowo Zaprzysiężonej nie stanowiła jednorazowego incydentu. Już wcześniej czułem ich nienawiść, która emanowała nawet przez mury jadalni, w której obecnie zebrało się wielu braci i sióstr. Usłyszeli o Lori stanowczo zbyt wiele. Wiedziałem, że większość z nich poczuje się zagrożona, gdy Laureen wstąpi w nasze szeregi. Nikt nie lubił, jeśli żółtodziób dysponował większą mocą niż wielu Zaprzysiężonych. W dodatku ten jej upór oraz przybrana postać nie pomagały w załagodzeniu sytuacji. Kiedy zerknąłem na Laureen, przypominałem sobie jej dziwne zachowanie przy czarnej ścianie. Czy miała rację? Czy kiedyś było inaczej? O chwilę za długo przyglądałem się wyraźnie zarysowanemu podbródkowi oraz linii ust. W umyśle znów złączyłem nasze wargi… Przez plecy przeszedł dreszcz. Zacisnąłem mocniej palce na mosiężnej klamce, zamek zgrzytnął, a drzwi stanęły otworem.
Czułem, że prawdziwa zabawa dopiero się zacznie.