- promocja
Italia. Kraina kontrastów i różnorodności - ebook
Italia. Kraina kontrastów i różnorodności - ebook
Inspirująca i pełna emocji opowieść o kraju, który ma niemal wszystko.
Autorka dzieli się doświadczeniami z licznych podróży do Włoch, które sama odwiedza już od ponad dwudziestu lat. Zabiera czytelnika w pasjonującą wyprawę po wyjątkowych i pełnych uroku miejscach, rozpoczynając od majestatycznych Alp przez królewski Turyn, zachwycające jeziora, posiadającą dwa oblicza Wenecję, pachnącą morzem Ligurię, smakowitą Bolonię, malownicze Toskanię, Umbrię i Marche, po wieczny Rzym.
Czy życie w Italii to nieustające dolce vita?
Książka jest mieszaniną przeżyć i spostrzeżeń autorki. Przedstawia też historie jej znajomych mieszkających w różnych częściach północnych Włoch – ich codzienność, realia życia. Wzbogacona została subiektywnie wybranymi historycznymi ciekawostkami i anegdotami o poznanych w podróży ludziach. Ma smak wielu lokalnych kuchni i została przyprawiona szczyptą wyjątkowych adresów kulinarnych. Pokazuje piękno, fascynującą rozmaitość i moc kontrastów tego kraju, dzięki którym odkrywanie Italii staje się niezwykłą przygodą.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67790-11-6 |
Rozmiar pliku: | 19 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tam, gdzie kończą się Alpy, na styku dwóch kultur i trzech regionów, znajduje się Garda, największe i jedno z najpiękniejszych jezior Italii. Wydaje się, że w tej krainie niewiele rzeczy jest niemożliwych. Tutaj na jałowym podłożu założono bujne gaje cytrynowe, w otoczeniu wysokich gór wyrosły dorodne drzewa oliwne, na skalistej wyspie powstał zachwycający ogród, a wenecjanie, zdeterminowani chęcią obrony swojego terytorium, przenieśli okręty przez góry, by mieć na wodach Gardy swoją flotę. Dziś jezioro i okoliczne tereny to raj dla miłośników wszelkiej formy wypoczynku, przede wszystkim aktywnego, a nawet ekstremalnego.
------------------------------------------------------------------------
Dolinę tę, obecnie wypełnioną wodami jeziora długiego na 52 km i sięgającego w najgłębszym miejscu 346 m poniżej tafli wody, kształtowały od setek tysięcy lat procesy górotwórcze i zlodowacenia. Pierwotnie tereny dzisiejszej Gardy stanowiły dno ciepłego morza, które z czasem wypiętrzało się wraz z powstawaniem Alp. Wysokie góry z kolei zapoczątkowały rozwój lodowców, które schodząc do podnóża alpejskiego łańcucha górskiego, długimi latami żłobiły ową dolinę. Wysoki na tysiąc metrów lodowiec, prąc na południe, naciskał, miażdżył i mielił skałę, wgryzając się w podłoże na setki metrów i tworząc w ten sposób największe włoskie jezioro. Lodowce przez setki tysięcy lat narastały i kurczyły się pod wpływem zmian klimatu, a woda z topniejących mas lodu zapełniała powoli powstającą nieckę. Szacuje się, że około 400 tysięcy lat temu jezioro Garda kończyło się w okolicach dzisiejszej miejscowości Salò, a obecny kształt przybrało dopiero po ostatnim zlodowaceniu, czyli około 12 tysięcy lat temu. Osady wraz z uwięzionym, wyszarpanym materiałem skalnym, pchane i transportowane przez czoło lodowca, ostatecznie w formie koncentrycznych moren zakończyły drogę na rozległych terenach położonych na południe od miejscowości Desenzano i Peschiera.
Już w II wieku p.n.e. tereny te docenili Rzymianie, uznawszy je nie tylko za strategicznie położone i pozwalające kontrolować okolicę, ale też za miejsce wypoczynku i rozkoszy, wychwalanej i opisanej przez Cycerona. To wtedy akwen zaczęto nazywać benaco. Życie nad jeziorem nie było jednak wieczną idyllą. Pewnego dnia w 243 roku n.e. lokalną ludność dotknęła ogromna tragedia: doszło do pierwszego udokumentowanego i katastrofalnego trzęsienia ziemi. Mieszkańcy nieistniejącego już miasta Benaco, znajdującego się w zachodniej części jeziora, powyżej dzisiejszego Toscolano Maderno, doświadczyli nie tylko wstrząsów, lecz i osunięcia się ziemi. Podejrzewa się, że wywołały je spękanie i zawalenie się części masywu górskiego, a także uwolnienie wód położonego wysoko w górach jeziora. Woda, spływając z niebywałą siłą, zabrała ze sobą miasto, tworząc jednocześnie przy brzegu Gardy spory, płaski półwysep, na którym później wybudowano Toscolano Maderno. Ten sam kataklizm odcisnął piętno na zatoce Manerba, oddalonej od Benaco o jakieś 10 km, powodując oddzielenie się dzisiejszej wyspy Isola del Garda od półwyspu San Fermo. Część półwyspu zapadła się i została pochłonięta przez wodę. Jezioro – jeszcze jako Benaco – pojawia się na początku XIV wieku na kartach Boskiej komedii Dantego:
„Tam w pięknej ziemi, gdzie Alpy półkolem
Ściskają Niemcy wyżej za Tyrolem,
Tuż pod alpejską ścianą granitową,
Leży jezioro, Benako je zową”.
DANTE ALIGHIERI, Boska Komedia
Torbole sul Garda
Zmiana nazwy na Gardę rozpoczęła się w czasach średniowiecza, kiedy to wersja łacińska została wyparta przez germańską, pochodzącą od słowa warda oznaczającego miejsce obserwacji. Być może wpływ na to miały okalające jezioro szczyty, stanowiące idealny punkt obserwacyjny? W średniowieczu jezioro było świadkiem wielu wojen pomiędzy księstwami północnych terenów dzisiejszej Italii. W grudniu 1438 roku wojska Wenecji, chcąc pomóc oblężonej przez mediolańską armię Brescii – miastu Republiki Weneckiej leżącemu u granic Księstwa Mediolanu, dokonały rzeczy niesłychanej. Ponieważ południowa część Gardy była kontrolowana przez Mediolan, nie sposób było przedrzeć się tamtędy bez wywołania potężnej bitwy. Wenecjanie wpadli więc na śmiały pomysł, przed realizacją którego nie powstrzymały ich nawet wysokie góry. Przeprawili swą flotę złożoną z kilkudziesięciu statków w górę rzeki Adyga, aż do Rovereto. Następnie skierowali się na zachód, ku Loppio i przełęczy Passo San Giovanni. Przeciągnęli po suchym lądzie flotę składającą się z dwudziestu pięciu łodzi, sześciu galer i dwóch fregat. Statki zostały umieszczone na płaskich platformach przesuwanych po drewnianych balach. W całą operację logistyczną włączono dwa tysiące wołów i kilkuset ludzi. W czasie pokonywania przełęczy trwającego około czterech miesięcy wybudowano przeprawy mostowe, wykarczowano las i zburzono kilka zabudowań chłopskich. Podczas zsuwania floty w dół, by nie nabrała ona niebezpiecznej szybkości, statki zostały obciążone wleczonymi z tyłu głazami. Co więcej, inżynierowie wykorzystali wiejący cyklicznie z południa ku przełęczy wiatr ora. Rozwijali wówczas żagle, a wiatr, dmąc w przeciwnym kierunku, spowalniał staczającą się flotę. Statki ostatecznie zostały zwodowane w Torbole po czterech miesiącach. Całe przedsięwzięcie nosi dziś nazwę Galeas per montes. Tak duży logistycznie wyczyn nie mógł przejść niezauważony. Zaalarmowani żołnierze mediolańscy zmobilizowali siły, przez co armia wenecka przegrała dwie pierwsze potyczki na jeziorze. Ostatecznie w kwietniu 1440 roku, po niemalże roku i wygranej bitwie na wysokości Ponale, Wenecjanie przejęli całkowicie kontrolę nad wodami jeziora i dostarczyli zaopatrzenie oblężonemu miastu Brescia. Dokładnie ta sama trasa przez Rovereto i góry, którą przeszli wówczas wojownicy Wenecji, jest dziś główną trasą prowadzącą nad północną Gardę. Biegnąca przez wioski i winnice otoczone górami droga nagle wpada na serpentynę prowadzącą do Torbole, urokliwego miasteczka na krańcu akwenu. Tutaj właśnie we wrześniu 1786 roku przybył Johann Wolfgang Goethe i opisał swoje wrażenia w dzienniku podróży.
„Jakże chciałbym mieć teraz przy sobie moich przyjaciół, by mogli nacieszyć się widokiem, który się przede mną roztacza. Dziś wieczór mogłem już być w Weronie, ale nie chciałem stracić cudu natury, jeziora Garda leżącego nieco z drogi. Cudowny widok wynagrodził mi ten objazd stokrotnie. Po piątej wyjechałem z Rovereto, pod górę, jedną z bocznych dolin, której wody spływają jeszcze do Adygi. Z góry widać skalną grań, przez którą trzeba zejść do jeziora. Wznoszą się tam piękne wapienne skały, wyśmienity temat do studiów malarskich. Na dole, na północnym skraju jeziora, leży maleńka wioska z małym portem, a właściwie przystanią. Nazywa się Torbole. Drzewa figowe towarzyszyły mi w drodze pod górę, a schodząc do skalnego amfiteatru zobaczyłem pierwsze drzewa oliwne obwieszone oliwkami. Drzwi mego pokoju wychodzą na leżące niżej podwórze. Przysunąłem stół do drzwi i kilkoma kreskami naszkicowałem widok. Jezioro widać w całej prawie okazałości, tylko po lewej stronie jego skraj uchodzi naszym oczom. Na brzegu, zamkniętym z obu stron przez góry i pagórki, połyskują niezliczone małe wioski. Nocą, po dwunastej, wiatr wieje z północy na południe, o tej porze trzeba wyruszyć, jeśli się chce dotrzeć do jeziora, bo już na kilka godzin przed wschodem słońca kierunek wiatru zmienia się na północny. Teraz, po południu, dmie w moją stronę, przynosząc miłą w tym upale ochłodę”.
JOHANN WOLFGANG GOETHE, Podróż włoska
Torbole sul Garda
Opisy Goethego z jednej strony pokazują pewne elementy dzisiejszej rzeczywistości, które istniały już wtedy – choćby gaje oliwne będące położonymi najdalej na północ w skali Europy – a z drugiej strony uświadamiają, jak długą drogę przeszły te prymitywne wioski, by dziś oferować usługi turystyczne na najwyższym poziomie.
„Ludzie żyją tu beztrosko, jak w krainie miodem i mlekiem płynącej. Po pierwsze, w drzwiach nie ma zamków, ale gospodarz zapewnił mnie, że mogę być całkiem spokojny, nawet gdybym miał ze sobą same brylanty. Po drugie, w oknach zamiast szyb jest pergamin. Po trzecie, brak tu pewnego wielce potrzebnego urządzenia, co sprowadza człowieka do stanu niemal naturalnego bytowania. Wszędzie wokół panuje wielka beztroska, nie brak jednak ruchu i krzątaniny. Przez cały dzień sąsiadki plotkują zawzięcie, wrzeszczą, ale równocześnie stale coś robią, czymś się zajmują. Nie widziałem jeszcze próżnującej kobiety. Oberżysta z prawdziwie włoską emfazą oświadczył, że jest szczęśliwy, mając okazję podać mi wyśmienitego pstrąga. Łowi się je w pobliżu Torbole, w miejscu, gdzie potok spływa z gór, a pstrągi szukają drogi w górę. Cesarz dostaje za prawo połowu dziesięć tysięcy guldenów. Nie są to prawdziwe pstrągi. Są duże, dochodzą do pięćdziesięciu funtów wagi, całe, aż po głowę, nakrapiane. Delikatne i bardzo smaczne, przypominają coś pośredniego między pstrągiem i łososiem. Mnie jednak najwięcej przyjemności sprawiają owoce. Figi, gruszki są tu wyśmienite, nic zresztą dziwnego, bo przecie już tu rosną cytryny”.
JOHANN WOLFGANG GOETHE, Podróż włoska
Jezioro Lamar w Dolinie Jezior
Tuż za Torbole do Gardy wpada wspomniana przez Goethego Sarca, jedyna duża rzeka zasilająca jezioro. Jej wody spływają z gór i zbierają się w jeden ciek pędzący wartkim nurtem przez wyjątkową dolinę, rozciągającą się od Torbole w kierunku Trydentu. Dolina Jezior (Valle dei Laghi), licząca około 30 kilometrów długości, kryje siedem jezior, cztery zamki, największe w Alpach osuwisko skalne ze śladami dinozaurów oraz rozległe uprawy winorośli, z których powstaje specjał Trentino, czyli deserowe Vino Santo. Klasyczne wino wytwarzane jest mniej więcej w taki sposób, że świeżo zerwane winogrona są rozgniatane i wędrują do kadzi, by tam fermentować. Natomiast Vino Santo ma zupełnie inny początek. Zebrane winogrona szczepu Nosiola rozkłada się na specjalnie przygotowanych matach słomianych w przewiewnych pomieszczeniach, co umożliwia im naturalne schnięcie, które tutaj, nad północną Gardą, zapewniają dwa wiatry: pèler wiejący z północy na południe oraz ora wiejący w przeciwną stronę. W ciągu dnia zmieniają się one idealnie jak w zegarku. Ciepłe południowe wiatry pozwalają również na uprawę w tym obszarze wspomnianych już drzew oliwnych.
Riva del Garda
Silne podmuchy na linii północ–południe przyciągają jak magnes amatorów sportów wodnych, w tym windsurferów i żeglarzy, którzy chętnie korzystają z wód Gardy, szczególnie po południu, co najlepiej widać, spacerując panoramiczną ścieżką pomiędzy Torbole a Riva del Garda, głównym miastem nad tą częścią jeziora. Riva jest też w mojej opinii najbardziej elegancką ze wszystkich miejscowości okalających jezioro, z niezwykle zadbanymi ulicami, dopieszczonymi skwerami, idealnie utrzymaną zielenią oraz infrastrukturą ułatwiającą życie turystom. Owo niegdyś ufortyfikowane miasto miało strzec granicy; kilka kilometrów dalej – dokładnie w miejscu, gdzie dziś znajduje się granica regionów Trentino i Lombardia – przebiegała bowiem niespokojna granica z Cesarstwem Austriackim, a później austro-węgierskim. Dopiero w 1919 roku po przegraniu przez Austrię pierwszej wojny światowej ziemie te znalazły się w granicach Włoch.
Dolina Jezior widziana z Monte Casale. Na pierwszym planie jezioro Toblino.
Plaża nad jeziorem Ledro
W Riva del Garda mieszka i pracuje Aldona Dudek, którą poznałam kilka lat temu, gdy zatrzymałam się na kilka dni w fantastycznym Hotelu Luise, położonym w centrum miasta. Niedawno miałyśmy okazję znów się spotkać i porozmawiać o życiu nad Gardą.
Gdy kończyłam studia, moja mieszkająca już od kilku lat nad północną Gardą mama musiała się poddać operacji nadgarstka – opowiada Aldona. – Przyjechałam więc pomóc jej w codziennych czynnościach i zakochałam się w tym miejscu. Spędziłam z mamą trzy miesiące, po czym na kolejne trzy wróciłam do Polski i rozpoczęłam naukę języka włoskiego. Gdy przyjechałam ponownie, zostałam już na stałe. To było piętnaście lat temu. Miałam dużo szczęścia, bo znalazłam pracę już po tygodniu, tutaj w hotelu. Najpierw przez trzy lata pracowałam w restauracji, ale gdy znałam już wystarczająco dobrze język, awansowałam na stanowisko recepcjonistki.
Temat schodzi na mieszkańców Trentino – regionu, który w moim odczuciu jest najczystszy, najbardziej zadbany i najlepiej uporządkowany spośród włoskich krain. Tutaj wszystko ma swoje miejsce, ludzie są bardzo poukładani, słowni, terminowi, a wszelka współpraca z nimi to czysta przyjemność. Liczyłam po cichu na to, że Aldona powie coś, co mnie zaskoczy i zburzy nieco ten ideał, który przez ostatnie lata utrwalił się w mojej głowie, ale niczego takiego nie usłyszałam.
Mieszkańcy Riva del Garda są zamknięci w sobie i potrzeba więcej czasu, by zdobyć ich zaufanie. Wynika to z faktu, że corocznie przyjeżdża tutaj bardzo dużo turystów, ale tylko na chwilę. Dlatego miejscowi nauczyli się trzymać na dystans wobec obcych. Gdy już uda się wejść z nimi w głębszą relację, to okazuje się, że są to ludzie bardzo życzliwi i oddani. Tutaj wszystko działa jak w zegarku. Mieszkańcy cenią sobie czystość i porządek, bardzo o niego dbają. Jakiś czas temu moja znajoma zauważyła, że na jednym z drzew w parku wisi stary rower. Napisała e-mail do straży miejskiej i za kilka dni nie było już po nim śladu.
Roberto – kolega Aldony z hotelowej recepcji – opowiedział mi, że Aldona ma w zwyczaju w ramach treningu wbieganie trzy razy w tygodniu do kościoła Świętej Barbary (Chiesetta Santa Barbara). Jest to mała kaplica wybudowana na skale, na wysokości 550 m ponad miasteczkiem Riva del Garda. Aldona śmieje się, że biegnie tylko przez część drogi, a resztę pokonuje szybkim marszem, całość w zaledwie 45 minut. Dla mnie to i tak niesamowity wynik.
Z mojego punktu widzenia Trentino to raj dla osób aktywnych. Żyję tutaj i korzystam z możliwości, jakie daje natura, aby wolny czas zagospodarować jak najlepiej i nadać mu jakość. Zakochałam się w tutejszej naturze i w sportach. Wielu turystów przyjeżdża nad północną Gardę właśnie po to, aby aktywnie spędzić wakacje.
Mnogość atrakcji Trentino będących na wyciągnięcie ręki nie powstrzymała Aldony przed rozwojem w zupełnie innym kierunku. W czasie pandemii wyjechała więc do Indii, gdzie zapisała się do szkoły jogi, by zgłębić posiadaną już wiedzę. Dziś jest dyplomowaną instruktorką i organizuje dla gości hotelu zajęcia, w których sama miałam okazję wziąć udział.
Od kiedy kilka lat temu w Riva del Garda odkryłam restaurację Leon d’Oro (Ristorante Pizzeria Leon d’Oro), wracam do niej przy każdej okazji i zamawiam tę samą potrawę na pierwsze danie: risotto z grzybami leśnymi i truflami, podawane w koronie ze smażonego parmezanu. Pycha! To właśnie tutaj spróbowałam po raz pierwszy trufli i pokochałam ich smak. Trufle jadane nad Gardą najczęściej zbierane są na zboczach masywu Monte Baldo, a pozostałe grzyby w licznych lasach porastających tutejsze góry. Podczas jednej z biesiad w „Złotym Lwie” Luca Salvaneschi – właściciel restauracji – opowiedział mi o kulisach kręcenia nad północną Gardą początkowych scen do Quantum of Solace z serii filmów o Jamesie Bondzie. Choć finalnie podczas seansu możemy obejrzeć zaledwie dwie minuty akcji w tutejszej scenerii, to ekipa filmowa liczyła około stu czterdziestu osób i spędziła nad Gardą miesiąc. Przyjechali wiosną na kilka dni, ale trwające tygodniami deszcze uniemożliwiały im pracę. Oprócz ludzi i kamer przyjechało kilka takich samych aston martinów DBS. Pewnego dnia rano jeden z mechaników wziął któreś auto na jazdę próbną przed zdjęciami i wyjechał na drogę do Malcesine. W miejscowości Navene stracił panowanie nad kierownicą i wpadł do jeziora, po czym stracił na chwilę przytomność. Gdy wróciła mu świadomość, znajdował się już kilkanaście metrów pod taflą wody i opadał w ciemności na dno. Luca rozmawiał z nim po tym zdarzeniu. Kierowca opowiadał, że po wydostaniu się z rozbitego samochodu był tak zdezorientowany, że nie wiedział, w którą stronę płynąć na powierzchnię. Po wszystkim spędził kilka godzin w szpitalu. Wrak auta odnaleziono na głębokości około 50 m. Później przez kilka lat drzwi oraz koło od rozbitego astona martina wisiały w jednym z pubów w Riva del Garda. Jego właściciel zatrudnił się jako statysta na planie Bonda i zagrał policjanta, a w ramach wynagrodzenia otrzymał owe części od samochodu. Lokal już nie istnieje, w jego miejscu urządzono restaurację. Dla tutejszych mieszkańców okres kręcenia filmu wiązał się z ogromnymi utrudnieniami, gdyż odcinki dróg wielokrotnie zamykano na potrzeby zdjęć. Sceny pościgu, które możemy dziś oglądać, nakręcono na odcinku Gardesany z Torbole do Malcesine oraz na Strada della Forra. Zapytałam Lucę, czy spotkał Daniela Craiga, ale odpowiedział, że nie. Co więcej, podejrzewa, że aktor nigdy tutaj nie przyjechał w związku z Quantum of Solace i nie uczestniczył w zdjęciach osobiście.
Z Riva del Garda można wyruszyć w kilku zachwycających kierunkach. Oprócz wspomnianej wcześniej Doliny Jezior jedna z dróg prowadzi w góry i biegnie koło niesamowitego małego jeziora Tenno. Jego fenomen polega na niezwykle turkusowym kolorze wody, który najpiękniej prezentuje się w pełnym słońcu. Kawałek dalej, w zasięgu krótkiego spaceru od jeziora, znajduje się przepiękna średniowieczna wioska Canale di Tenno, gdzie w okresie świątecznym odbywa się jarmark. Te dwa miejsca są idealnym pomysłem na krótką, trwającą pół dnia wycieczkę z Rivy. Można też pojechać kilka kilometrów dalej, na przykład do Parco Archeo Natura di Fiavé. Jest to podmokła łąka, na której jakiś czas temu odkryto pozostałości osady z okresu brązu, w tym fragmenty pali, naczynia i narzędzia. Zdecydowano się więc zrekonstruować wioskę i efekt jest fantastyczny. Spacerując po drewnianych kładkach, miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie. Miłośnicy górskich przygód i pięknych widoków dysponujący jednocześnie wysoko zawieszonym samochodem o mocnym silniku mogą się pokusić o ekscytującą, nietypową wyprawę na Monte Casale, oddalony od północnych brzegów Gardy o jakieś 15 km w linii prostej. Otóż w hotelu Panoramica w wiosce Comano można kupić bilet na przejazd traktem do parkingu – Parcheggio Capanna Don Zio – położonego na wysokości aż 1450 m n.p.m. Jest to jednak podjazd wymagający pokonania ponad 700 m pod górę drogą leśną, najpierw po nawierzchni asfaltowej, a później gruntowej i szutrowej. Ostatni odcinek jest naprawdę stromy. Przyjechałam tutaj wraz z Arturem i Gucią w połowie września i przyznam szczerze, że po tym jak zaparkowaliśmy i zobaczyłam kłęby pary wodnej wydobywające się z przegrzanej chłodnicy, nie było mi do śmiechu. Mało tego, na górze popsuła się pogoda i wszystko dookoła spowiła mgła. Wyruszyliśmy jednak na szczyt, pokonując na piechotę ostatnie 100 m w górę. Początkowo wszystko wskazywało na to, że nie zobaczymy kompletnie nic, ale czekaliśmy niemal dwie godziny. Coś mi podpowiadało, że warto, choć silny wiatr potęgował uczucie przenikającego chłodu. W pewnym momencie chmury rozstąpiły się i u stóp ujrzeliśmy Dolinę Jezior: jeziora Toblino, Santa Massenza i Cavedine, w oddali dodatkowo z jednej strony jezioro Molveno i Dolomity Brenta, a z drugiej Gardę. Przy bardzo dobrej widoczności podobno dostrzec można także Marmoladę i Pale di San Martino.
Najpiękniejszym jednak zakątkiem, do którego można się wybrać znad północnej Gardy, jest oddalone o kilkanaście kilometrów jezioro Ledro, położone w dolinie o tej samej nazwie. Ów zachwycający akwen otoczony zielonymi górami jest rajem dla podróżujących z psami. Cały region Trydent-Górna Adyga jest bardzo przyjazny czworonogom, ale takiej pozytywnej atmosfery, jaką poczułam w Valle di Ledro, nie spotkałam w żadnym innym miejscu. Spędziliśmy tutaj kilka dni, ale z największym sentymentem wspominam objazd jeziora wynajętymi rowerami elektrycznymi. Gucia jechała w psiej przyczepce znalezionej w jednej z wypożyczalni; początkowo była trochę zestresowana, ale z czasem się wyluzowała i łapała wiatr w czuprynę niczym królowa rajdów.
Ścieżka wiodąca dookoła jeziora Ledro to po prostu coś pięknego. Naszą podróż zaczęliśmy na północy w Pieve di Ledro. Najpierw udaliśmy się w kierunku Pur, gdzie znajdują się dwie malownicze plaże – jedna tylko dla ludzi, druga dla osób z psami, gdzie psy mogą się kąpać w jeziorze. Ten odcinek ścieżki przebiega głównie w lesie. Następnie w miasteczku Molina di Ledro usiedliśmy w restauracji specjalizującej się w burgerach, oczywiście przyjaznej psom. W środku oprócz Guci siedziało jedenaście innych czworonogów! Od tego punktu rozpoczyna się najpiękniejszy fragment ścieżki, poprowadzonej pomiędzy drzewami tuż przy brzegu jeziora. Zwiedzanie okolicy Ledro można połączyć w jednodniową wycieczkę z pobliskim jeziorem Idro, zaczynając w Rivie, a wracając nad Gardę w Salò. Kto lubi górskie wspinaczki, ten znad jeziora Ledro koniecznie powinien pojechać do wioski Pregasina, skąd rozpoczyna się łatwy szlak na Punta Larici – najpiękniejszy punkt widokowy nad Gardą, z którego widać całe jezioro aż po horyzont.
Limone sul Garda
Prawie tysiąc metrów poniżej owej skały i kawałek dalej na południe znajduje się Limone sul Garda, miasteczko słusznie uważane za jedno z najpiękniejszych nad Gardą. Słynie ono przede wszystkim z niegdysiejszej uprawy cytryn, którą setki lat temu zapoczątkowała miejscowa ludność po przejściu wioski pod rządy znanej z zaradności i smykałki do biznesu Republiki Weneckiej. Żyjąca wcześniej jedynie z rybołówstwa oraz uprawy oliwek uboga społeczność dokonała tutaj czegoś wyjątkowego. Skaliste, nieurodzajne podłoże nie było odpowiednie, by sadzić na nim cytrusy, dlatego łodziami nawieziono glebę znad południowej Gardy i wniesiono na uformowane wcześniej tarasy, a następnie opracowano system irygacyjny, który umożliwił ich nawadnianie. Pozostał jeszcze jeden problem – zbyt surowe zimy, ale sprytni mieszkańcy wpadli na pomysł, by osłonić drzewka systemem murów i pokryć gaje siatką gęsto ustawionych słupów, na których na czas chłodów układano drewniane krokwie, tworząc tymczasowe szklarnie.
„Minęliśmy Limone, którego cytrynowe gaje, tarasami schodzące po stoku góry, są obrazem zamożności i porządku. Gaj taki składa się z rzędów białych czworobocznych słupów, stojących w regularnych odstępach i wspinających się stopniami w górę. Na tych słupach leżą mocne belki, by w zimie można było osłonić rosnące między nimi drzewa. Łódź płynęła powoli, co sprzyjało kontemplowaniu i oglądaniu tych miłych oku szczegółów”.
JOHANN WOLFGANG GOETHE, Podróż włoska
Dziś cytryny są symbolem Limone sul Garda, choć nazwa miasteczka w rzeczywistości pochodzi z czasów przed zasadzeniem gajów cytrusowych i prawdopodobnie jest związana z przebiegającą wówczas nieopodal granicą państw. Zwiedzając Limone, koniecznie trzeba odwiedzić muzeum uprawy cytryn urządzone w Limonaia del Castèl, dawnym gaju opadającym tarasowo w kierunku centrum i oferującym zachwycające widoki na jezioro. Dojrzałe owoce nie wiszą tu jednak przez cały rok; cytrusy dojrzewają we Włoszech w listopadzie i zdobią drzewa mniej więcej do maja.
Miasteczko Pieve di Tremosine
Dokładnie po drugiej stronie jeziora znajduje się zabytkowe miasteczko Malcesine z urokliwą starówką, nad którą góruje Zamek Scaligerich (Castello Scaligero), jedna z czterech twierdz tegoż rodu wzniesionych nad brzegiem Gardy. Ze szczytu zamkowych murów roztacza się niezwykły widok na jezioro i dachy miasteczka. Kolejka linowa mająca dolną stację kilkaset metrów dalej sunie wysoko na szczyt masywu Monte Blado, sięgającego ponad 2000 m powyżej tafli jeziora. To miejsce, dzięki niezwykłej alpejskiej scenerii, jest jedną z najchętniej wybieranych atrakcji przy północnej części jeziora. Sama mam osobliwe wspomnienia z pierwszej wizyty na Monte Baldo, bowiem – to nie żart – ugryzł mnie wtedy w udo osioł. Bujałam jeszcze nieco w obłokach po wcześniejszym wygłaskaniu kilku alpak i przygodach ze stadem krów kradnących piknikującym turystom jedzenie, więc gdy spotkałam dorosłą oślicę z młodym, natychmiast ustawiłam się do zdjęcia z oślątkiem. Ono jednak nie było tak entuzjastycznie nastawione jak ja i dziabnęło mnie swoimi młodymi zębami. Bolało jak diabli, ale i tak powinnam się cieszyć, że to nie mamuśka postanowiła mnie pogonić. Monte Baldo jest doskonale widoczny z Tarasów Grozy, czyli kilku tarasów panoramicznych zawieszonych około 400 m ponad taflą jeziora w miasteczku Pieve di Tremosine. Panoramy, jakie się stamtąd roztaczają, są trudne do opisania słowami, wręcz nierzeczywiste, nierealne. To jednak nie wszystko: do miasteczka prowadzi bowiem niesamowita Strada della Forra. Droga uwielbiana przez motocyklistów i rowerzystów powstała względnie niedawno, bo na początku XX wieku. Wcześniej obszary te były praktycznie odcięte od świata, a mieszkańcy chodzili pieszo z Pieve do portu Tremosine, dźwigając towary na plecach. Dopiero pod koniec XIX wieku zamontowano zawieszoną na linie windę towarową obsługiwaną ręcznie. Dlatego też powstanie Strada della Forra było dla mieszkańców momentem przełomowym. Prace nad nią trwały od 1908 roku przez pięć kolejnych lat i wykonywane były w większości ręcznie. Drogę tę Winston Churchill nazwał „ósmym cudem świata”, bo rzeczywiście jak na tamtejsze możliwości i sprzęt, jakim dysponowano, to najlepsze jej określenie. Trasa wiodąca w dużej mierze wzdłuż rwącego potoku Brasa została częściowo wydrążona w skale, a częściowo poprowadzona w szczelinach wymywanych od milionów lat przez wodę. Zjazd tą trasą oferuje dreszcz emocji na licznych serpentynach i w tunelach, a także przepiękne widoki.
Tarasy Grozy w Pieve di Tremosine
Po przeciwnej stronie jeziora fantastycznych wrażeń pod koniec dnia dostarcza Punta San Vigilio – półwysep będący w całości w rękach prywatnych. Właściciele oferują prywatną plażę, noclegi, elegancką restaurację oraz bardziej dostępną cenowo Taverna San Vigilio. Spędziłam tutaj niezapomniane chwile w pewien piękny, bezchmurny wieczór, podziwiając przy lampce wina najpiękniejszy zachód słońca w historii moich licznych podróży nad Gardę. Jednym z niezapomnianych momentów była również wycieczka z okazji rocznicy ślubu; wraz z Arturem wybraliśmy się łodzią do posiadłości prywatnej zajmującej w całości Isola del Garda, jedyną zamieszkałą wyspę na jeziorze Garda i jak na swoje niewielkie rozmiary posiadającą bardzo ciekawą historię. Zanim wieki temu przybyli tam mnisi – pierwsi stali mieszkańcy – ten kawałek ziemi był świadkiem licznych potyczek pomiędzy lokalnymi książętami i watażkami. Małe zatoczki i skryte jaskinie stanowiły z kolei idealną kryjówkę dla przemytników, którzy ukrywali tam swój nielegalny towar. Wszystko zmieniło się w 1180 roku. Fryderyk I Szwabski podarował wówczas te tereny Bieminowi z Manerby. Ten zaś – zauroczony filozofią Franciszka z Asyżu – w roku 1221 ofiarował wyspę nie komu innemu, jak właśnie Franciszkowi. Zakonnik docenił położenie owego urokliwego skrawka terenu oraz wszechobecną tam ciszę, po czym urządził w północnych jaskiniach wyspy prostą pustelnię. Minęło kolejne dwieście lat i nadszedł czas zmian. Pustelnia – po wizycie Świętego Bernardyna ze Sieny – przekształciła się w pełnoprawny klasztor, lecz jaskinie Franciszka pozostały nietknięte. Wtedy właśnie zaczęły powstawać na wyspie ogrody. W pierwszych latach XVI wieku otwarto tam drukarnię, a w szkole prowadzonej przez brata Francesco Lecchi nauki pobierał młody adept i przyszły papież Adrian VI. W połowie XVI wieku klasztor podupadł, a z końcem XVIII wieku został sprzedany.
Jezioro Tenno, w oddali fragment jeziora Garda
Pałac na Isola del Garda
Złote czasy dla Isola del Garda rozpoczęły się wraz z pojawieniem się hrabiego Luigi Lechi z miasta Brescia, tego samego, któremu wenecjanie ruszyli na pomoc i przenieśli przez góry swoją flotę. To właśnie ów arystokrata w latach 20. i 30. XIX wieku rozpoczął zakrojone na szeroką skalę prace budowlane na Isola del Garda, w tym budowę wieży w porcie. Wyspa stała się wówczas miejscem spotkań arystokracji i artystów. Era rodziny Lechi zakończyła się w 1860 roku wraz z wykupem posiadłości przez nowo powstające państwo włoskie, w tamtych czasach bowiem wyspa miała strategiczne znaczenie – leżała na granicy ówczesnych Włoch i Austrii. W 1869 roku Isola del Garda znów przeszła w prywatne posiadanie, a dokładnie w ręce genueńskiej rodziny książąt Ferrari. Gaetano de Ferrari rozpoczął prace nad neogotycką willą z kamienia w kolorze écru, a jego żonę Marię Annenkową pochłonęły prace nad okalającym willę parkiem. Skalna część wyspy została wysadzona i zrównana z ziemią, a kamieniste podłoże po skruszeniu skał zostało nawiezione urodzajną glebą. Skala przedsięwzięcia jak na tamte czasy i technologię była ogromna. Prace nad pałacem zakończono w 1903 roku. Ponieważ para nie doczekała się męskiego potomka, najmłodsza wnuczka Anny i księcia Gaetano – Livia Borghese – odziedziczyła posiadłość, która nosi nazwę Palazzo Borghese. W 1924 roku Livia wyszła za hrabiego Alessandro Cavazza z Bolonii, zapoczątkowując tym samym trwającą do dziś epokę rodu Cavazza na Isola del Garda. Rodzina udostępnia zwiedzającym ogród leśny, ogród w stylu angielskim, ogród włoski oraz taras zachwycającego pałacu. Tam – z lampką wina i pięknym widokiem – kończy się zwiedzanie rezydencji, ale cudowne wspomnienia pozostają. Przyjemność ta do najtańszych nie należy, ale zdecydowanie warto odmówić sobie czegoś innego na rzecz zwiedzenia Isola del Garda, szczególnie jeśli w trakcie pobytu nad jeziorem wypada jakaś szczególna okazja.
Zamek w Sirmione
Okazji do świętowania miałam nad Gardą wiele, ale był też powód do płaczu, gdy okradziono nas z całego bagażu, który zostawiliśmy w samochodzie na parkingu w Sirmione. Wiem, że po części byłam sobie sama winna, jednak poza stratami materialnymi i – nie da się ukryć – osobistymi, które są traumatycznym doświadczeniem odciskającym piętno na lata, spotkało mnie coś jeszcze, czego nigdy nie zapomnę. Skandaliczne, wręcz obraźliwe zachowanie miejscowego policjanta, który najpierw wyrzucił mnie z komisariatu, mówiąc, że mam wrócić, jak już się wypłaczę, a później stwierdził, że tutaj wielu ludzi nie ma pracy i dlatego okrada się turystów. Między wierszami dało się wyczuć, że w Sirmione istnieje na to społeczne przyzwolenie, bo skoro turystę stać na podróż, to stać go również na to, aby podzielić się swoim majątkiem. Dowiedzieliśmy się ponadto, że nasze rzeczy i tak zostaną przez złodziei spalone, bo oni zostawiają sobie tylko to, co najcenniejsze, oraz że w miejscu, w którym nas okradziono, akurat nie ma kamer, choć wszędzie indziej są. Policja wie, że tam kradną, ale kamer nie zamontowano. Ciekawe dlaczego? Mimo dopełnienia formalności minęły już długie lata, a policja z Sirmione nawet nie poinformowała mnie mailowo o wynikach śledztwa ani nawet o jego umorzeniu. Zastanawiam się, czy w ogóle jakiekolwiek śledztwo się odbyło... Wątpię. Po tym wszystkim, czego tam doświadczyłam, nadal jednak wracam do miasteczka przy każdej okazji, choć zazwyczaj nie mam szczęścia do tego miejsca i mało prawdopodobne, abym pewnego dnia wymieniła Sirmione wśród innych moich ulubionych zakątków nad Gardą. Ostatnio – a był to początek listopada – wybraliśmy się tam w piękny, słoneczny dzień. Ledwie wjechaliśmy na półwysep, gdy okazało się, że dalsza droga jest zamknięta z powodu nadmiernego ruchu. Miasteczko zachwyca przepięknym położeniem na czubku długiego i wąskiego półwyspu, wcinającego się w głąb Gardy na niemal 4 km. Wstępu na starówkę broni zamek Scaligerich, jeden z czterech wspomnianych wcześniej. Ten jednak jest wyjątkowy, posiada bowiem dok obronny na wodzie. Z murów roztaczają się widoki na całą południową Gardę, w tym na zielony koniec półwyspu, gdzie można spacerować po parkach i pośród licznych drzew oliwnych oraz zwiedzać, na przykład ruiny rzymskiej willi Grotte di Catullo. W licznych barach, z których niektóre oferują stoliki niemal nad brzegiem jeziora, miło jest usiąść i zamówić lampkę wybornego, bardzo popularnego na tym obszarze wina Bardolino, które jest produkowane w okolicach pobliskiego miasteczka o tej samej nazwie..
W piękny jesienny dzień siedzę na jednym z Tarasów Grozy w Pieve, sącząc aperola spritza i u stóp mając niemal całe jezioro Garda. Zastanawiam się, jak napisać ten rozdział, aby był godny owego cudu natury, tylko w minimalnym stopniu zmienionego przez człowieka. Czy napisać o wszystkich znanych mi miejscach, czy tylko o tych wyjątkowych? Wspomnieć o negatywnych doświadczeniach czy postawić jedynie na miłe wspomnienia? Gdybym zdecydowała się pisać o wszystkim, musiałabym stworzyć osobną książkę. A pomijając to, co złe, nie byłabym szczera. Ale przecież pisanie o negatywnych doświadczeniach to nic złego – w końcu kochamy nie tylko dzięki zaletom, ale też pomimo wad, prawda?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------