Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Italia. Kraina kontrastów i różnorodności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 maja 2023
Ebook
51,90 zł
Audiobook
64,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
51,90

Italia. Kraina kontrastów i różnorodności - ebook

Inspirująca i pełna emocji opowieść o kraju, który ma niemal wszystko.
Autorka dzieli się doświadczeniami z licznych podróży do Włoch, które sama odwiedza już od ponad dwudziestu lat. Zabiera czytelnika w pasjonującą wyprawę po wyjątkowych i pełnych uroku miejscach, rozpoczynając od majestatycznych Alp przez królewski Turyn, zachwycające jeziora, posiadającą dwa oblicza Wenecję, pachnącą morzem Ligurię, smakowitą Bolonię, malownicze Toskanię, Umbrię i Marche, po wieczny Rzym.
Czy życie w Italii to nieustające dolce vita?
Książka jest mieszaniną przeżyć i spostrzeżeń autorki. Przedstawia też historie jej znajomych mieszkających w różnych częściach północnych Włoch – ich codzienność, realia życia. Wzbogacona została subiektywnie wybranymi historycznymi ciekawostkami i anegdotami o poznanych w podróży ludziach. Ma smak wielu lokalnych kuchni i została przyprawiona szczyptą wyjątkowych adresów kulinarnych. Pokazuje piękno, fascynującą rozmaitość i moc kontrastów tego kraju, dzięki którym odkrywanie Italii staje się niezwykłą przygodą.

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-11-6
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Riva del Garda, wi­dok z Torre Ap­po­nale

Tam, gdzie koń­czą się Alpy, na styku dwóch kul­tur i trzech re­gio­nów, znaj­duje się Garda, naj­więk­sze i jedno z naj­pięk­niej­szych je­zior Ita­lii. Wy­daje się, że w tej kra­inie nie­wiele rze­czy jest nie­moż­li­wych. Tu­taj na ja­ło­wym pod­łożu za­ło­żono bujne gaje cy­try­nowe, w oto­cze­niu wy­so­kich gór wy­ro­sły do­rodne drzewa oliwne, na ska­li­stej wy­spie po­wstał za­chwy­ca­jący ogród, a we­ne­cja­nie, zde­ter­mi­no­wani chę­cią obrony swo­jego te­ry­to­rium, prze­nie­śli okręty przez góry, by mieć na wo­dach Gardy swoją flotę. Dziś je­zioro i oko­liczne te­reny to raj dla mi­ło­śni­ków wszel­kiej formy wy­po­czynku, przede wszyst­kim ak­tyw­nego, a na­wet eks­tre­mal­nego.

------------------------------------------------------------------------

Dolinę tę, obec­nie wy­peł­nioną wo­dami je­ziora dłu­giego na 52 km i się­ga­ją­cego w naj­głęb­szym miej­scu 346 m po­ni­żej ta­fli wody, kształ­to­wały od se­tek ty­sięcy lat pro­cesy gó­ro­twór­cze i zlo­do­wa­ce­nia. Pier­wot­nie te­reny dzi­siej­szej Gardy sta­no­wiły dno cie­płego mo­rza, które z cza­sem wy­pię­trzało się wraz z po­wsta­wa­niem Alp. Wy­so­kie góry z ko­lei za­po­cząt­ko­wały roz­wój lo­dow­ców, które scho­dząc do pod­nóża al­pej­skiego łań­cu­cha gór­skiego, dłu­gimi la­tami żło­biły ową do­linę. Wy­soki na ty­siąc me­trów lo­do­wiec, prąc na po­łu­dnie, na­ci­skał, miaż­dżył i mie­lił skałę, wgry­za­jąc się w pod­łoże na setki me­trów i two­rząc w ten spo­sób naj­więk­sze wło­skie je­zioro. Lo­dowce przez setki ty­sięcy lat na­ra­stały i kur­czyły się pod wpły­wem zmian kli­matu, a woda z top­nie­ją­cych mas lodu za­peł­niała po­woli po­wsta­jącą nieckę. Sza­cuje się, że około 400 ty­sięcy lat temu je­zioro Garda koń­czyło się w oko­li­cach dzi­siej­szej miej­sco­wo­ści Salò, a obecny kształt przy­brało do­piero po ostat­nim zlo­do­wa­ce­niu, czyli około 12 ty­sięcy lat temu. Osady wraz z uwię­zio­nym, wy­szar­pa­nym ma­te­ria­łem skal­nym, pchane i trans­por­to­wane przez czoło lo­dowca, osta­tecz­nie w for­mie kon­cen­trycz­nych mo­ren za­koń­czyły drogę na roz­le­głych te­re­nach po­ło­żo­nych na po­łu­dnie od miej­sco­wo­ści De­sen­zano i Pe­schiera.

Już w II wieku p.n.e. te­reny te do­ce­nili Rzy­mia­nie, uznaw­szy je nie tylko za stra­te­gicz­nie po­ło­żone i po­zwa­la­jące kon­tro­lo­wać oko­licę, ale też za miej­sce wy­po­czynku i roz­ko­szy, wy­chwa­la­nej i opi­sa­nej przez Cy­ce­rona. To wtedy akwen za­częto na­zy­wać be­naco. Ży­cie nad je­zio­rem nie było jed­nak wieczną idyllą. Pew­nego dnia w 243 roku n.e. lo­kalną lud­ność do­tknęła ogromna tra­ge­dia: do­szło do pierw­szego udo­ku­men­to­wa­nego i ka­ta­stro­fal­nego trzę­sie­nia ziemi. Miesz­kańcy nie­ist­nie­ją­cego już mia­sta Be­naco, znaj­du­ją­cego się w za­chod­niej czę­ści je­ziora, po­wy­żej dzi­siej­szego To­sco­lano Ma­derno, do­świad­czyli nie tylko wstrzą­sów, lecz i osu­nię­cia się ziemi. Po­dej­rzewa się, że wy­wo­łały je spę­ka­nie i za­wa­le­nie się czę­ści ma­sywu gór­skiego, a także uwol­nie­nie wód po­ło­żo­nego wy­soko w gó­rach je­ziora. Woda, spły­wa­jąc z nie­by­wałą siłą, za­brała ze sobą mia­sto, two­rząc jed­no­cze­śnie przy brzegu Gardy spory, pła­ski pół­wy­sep, na któ­rym póź­niej wy­bu­do­wano To­sco­lano Ma­derno. Ten sam ka­ta­klizm od­ci­snął piętno na za­toce Ma­nerba, od­da­lo­nej od Be­naco o ja­kieś 10 km, po­wo­du­jąc od­dzie­le­nie się dzi­siej­szej wy­spy Isola del Garda od pół­wy­spu San Fermo. Część pół­wy­spu za­pa­dła się i zo­stała po­chło­nięta przez wodę. Je­zioro – jesz­cze jako Be­naco – po­ja­wia się na po­czątku XIV wieku na kar­tach Bo­skiej ko­me­dii Dan­tego:

„Tam w pięk­nej ziemi, gdzie Alpy pół­ko­lem
Ści­skają Niemcy wy­żej za Ty­ro­lem,
Tuż pod al­pej­ską ścianą gra­ni­tową,
Leży je­zioro, Be­nako je zową”.

DANTE ALI­GHIERI, Bo­ska Ko­me­dia

Tor­bole sul Garda

Zmiana na­zwy na Gardę roz­po­częła się w cza­sach śre­dnio­wie­cza, kiedy to wer­sja ła­ciń­ska zo­stała wy­parta przez ger­mań­ską, po­cho­dzącą od słowa warda ozna­cza­ją­cego miej­sce ob­ser­wa­cji. Być może wpływ na to miały oka­la­jące je­zioro szczyty, sta­no­wiące ide­alny punkt ob­ser­wa­cyjny? W śre­dnio­wie­czu je­zioro było świad­kiem wielu wo­jen po­mię­dzy księ­stwami pół­noc­nych te­re­nów dzi­siej­szej Ita­lii. W grud­niu 1438 roku woj­ska We­ne­cji, chcąc po­móc ob­lę­żo­nej przez me­dio­lań­ską ar­mię Bre­scii – mia­stu Re­pu­bliki We­nec­kiej le­żą­cemu u gra­nic Księ­stwa Me­dio­lanu, do­ko­nały rze­czy nie­sły­cha­nej. Po­nie­waż po­łu­dniowa część Gardy była kon­tro­lo­wana przez Me­dio­lan, nie spo­sób było prze­drzeć się tam­tędy bez wy­wo­ła­nia po­tęż­nej bi­twy. We­ne­cja­nie wpa­dli więc na śmiały po­mysł, przed re­ali­za­cją któ­rego nie po­wstrzy­mały ich na­wet wy­so­kie góry. Prze­pra­wili swą flotę zło­żoną z kil­ku­dzie­się­ciu stat­ków w górę rzeki Adyga, aż do Ro­ve­reto. Na­stęp­nie skie­ro­wali się na za­chód, ku Lop­pio i prze­łę­czy Passo San Gio­vanni. Prze­cią­gnęli po su­chym lą­dzie flotę skła­da­jącą się z dwu­dzie­stu pię­ciu ło­dzi, sze­ściu ga­ler i dwóch fre­gat. Statki zo­stały umiesz­czone na pła­skich plat­for­mach prze­su­wa­nych po drew­nia­nych ba­lach. W całą ope­ra­cję lo­gi­styczną włą­czono dwa ty­siące wo­łów i kil­ku­set lu­dzi. W cza­sie po­ko­ny­wa­nia prze­łę­czy trwa­ją­cego około czte­rech mie­sięcy wy­bu­do­wano prze­prawy mo­stowe, wy­kar­czo­wano las i zbu­rzono kilka za­bu­do­wań chłop­skich. Pod­czas zsu­wa­nia floty w dół, by nie na­brała ona nie­bez­piecz­nej szyb­ko­ści, statki zo­stały ob­cią­żone wle­czo­nymi z tyłu gła­zami. Co wię­cej, in­ży­nie­ro­wie wy­ko­rzy­stali wie­jący cy­klicz­nie z po­łu­dnia ku prze­łę­czy wiatr ora. Roz­wi­jali wów­czas ża­gle, a wiatr, dmąc w prze­ciw­nym kie­runku, spo­wal­niał sta­cza­jącą się flotę. Statki osta­tecz­nie zo­stały zwo­do­wane w Tor­bole po czte­rech mie­sią­cach. Całe przed­się­wzię­cie nosi dziś na­zwę Ga­leas per mon­tes. Tak duży lo­gi­stycz­nie wy­czyn nie mógł przejść nie­zau­wa­żony. Za­alar­mo­wani żoł­nie­rze me­dio­lań­scy zmo­bi­li­zo­wali siły, przez co ar­mia we­necka prze­grała dwie pierw­sze po­tyczki na je­zio­rze. Osta­tecz­nie w kwiet­niu 1440 roku, po nie­malże roku i wy­gra­nej bi­twie na wy­so­ko­ści Po­nale, We­ne­cja­nie prze­jęli cał­ko­wi­cie kon­trolę nad wo­dami je­ziora i do­star­czyli za­opa­trze­nie ob­lę­żo­nemu mia­stu Bre­scia. Do­kład­nie ta sama trasa przez Ro­ve­reto i góry, którą prze­szli wów­czas wo­jow­nicy We­ne­cji, jest dziś główną trasą pro­wa­dzącą nad pół­nocną Gardę. Bie­gnąca przez wio­ski i win­nice oto­czone gó­rami droga na­gle wpada na ser­pen­tynę pro­wa­dzącą do Tor­bole, uro­kli­wego mia­steczka na krańcu akwenu. Tu­taj wła­śnie we wrze­śniu 1786 roku przy­był Jo­hann Wol­fgang Go­ethe i opi­sał swoje wra­że­nia w dzien­niku po­dróży.

„Jakże chciał­bym mieć te­raz przy so­bie mo­ich przy­ja­ciół, by mo­gli na­cie­szyć się wi­do­kiem, który się przede mną roz­ta­cza. Dziś wie­czór mo­głem już być w We­ro­nie, ale nie chcia­łem stra­cić cudu na­tury, je­ziora Garda le­żą­cego nieco z drogi. Cu­downy wi­dok wy­na­gro­dził mi ten ob­jazd sto­krot­nie. Po pią­tej wy­je­cha­łem z Ro­ve­reto, pod górę, jedną z bocz­nych do­lin, któ­rej wody spły­wają jesz­cze do Adygi. Z góry wi­dać skalną grań, przez którą trzeba zejść do je­ziora. Wzno­szą się tam piękne wa­pienne skały, wy­śmie­nity te­mat do stu­diów ma­lar­skich. Na dole, na pół­noc­nym skraju je­ziora, leży ma­leńka wio­ska z ma­łym por­tem, a wła­ści­wie przy­sta­nią. Na­zywa się Tor­bole. Drzewa fi­gowe to­wa­rzy­szyły mi w dro­dze pod górę, a scho­dząc do skal­nego am­fi­te­atru zo­ba­czy­łem pierw­sze drzewa oliwne ob­wie­szone oliw­kami. Drzwi mego po­koju wy­cho­dzą na le­żące ni­żej po­dwó­rze. Przy­su­ną­łem stół do drzwi i kil­koma kre­skami na­szki­co­wa­łem wi­dok. Je­zioro wi­dać w ca­łej pra­wie oka­za­ło­ści, tylko po le­wej stro­nie jego skraj ucho­dzi na­szym oczom. Na brzegu, za­mknię­tym z obu stron przez góry i pa­górki, po­ły­skują nie­zli­czone małe wio­ski. Nocą, po dwu­na­stej, wiatr wieje z pół­nocy na po­łu­dnie, o tej po­rze trzeba wy­ru­szyć, je­śli się chce do­trzeć do je­ziora, bo już na kilka go­dzin przed wscho­dem słońca kie­ru­nek wia­tru zmie­nia się na pół­nocny. Te­raz, po po­łu­dniu, dmie w moją stronę, przy­no­sząc miłą w tym upale ochłodę”.

JO­HANN WOL­FGANG GO­ETHE, Po­dróż wło­ska

Tor­bole sul Garda

Opisy Go­ethego z jed­nej strony po­ka­zują pewne ele­menty dzi­siej­szej rze­czy­wi­sto­ści, które ist­niały już wtedy – choćby gaje oliwne bę­dące po­ło­żo­nymi naj­da­lej na pół­noc w skali Eu­ropy – a z dru­giej strony uświa­da­miają, jak długą drogę prze­szły te pry­mi­tywne wio­ski, by dziś ofe­ro­wać usługi tu­ry­styczne na naj­wyż­szym po­zio­mie.

„Lu­dzie żyją tu bez­tro­sko, jak w kra­inie mio­dem i mle­kiem pły­ną­cej. Po pierw­sze, w drzwiach nie ma zam­ków, ale go­spo­darz za­pew­nił mnie, że mogę być cał­kiem spo­kojny, na­wet gdy­bym miał ze sobą same bry­lanty. Po dru­gie, w oknach za­miast szyb jest per­ga­min. Po trze­cie, brak tu pew­nego wielce po­trzeb­nego urzą­dze­nia, co spro­wa­dza czło­wieka do stanu nie­mal na­tu­ral­nego by­to­wa­nia. Wszę­dzie wo­kół pa­nuje wielka bez­tro­ska, nie brak jed­nak ru­chu i krzą­ta­niny. Przez cały dzień są­siadki plot­kują za­wzię­cie, wrzesz­czą, ale rów­no­cze­śnie stale coś ro­bią, czymś się zaj­mują. Nie wi­dzia­łem jesz­cze próż­nu­ją­cej ko­biety. Obe­rży­sta z praw­dzi­wie wło­ską em­fazą oświad­czył, że jest szczę­śliwy, ma­jąc oka­zję po­dać mi wy­śmie­ni­tego pstrąga. Łowi się je w po­bliżu Tor­bole, w miej­scu, gdzie po­tok spływa z gór, a pstrągi szu­kają drogi w górę. Ce­sarz do­staje za prawo po­łowu dzie­sięć ty­sięcy gul­de­nów. Nie są to praw­dziwe pstrągi. Są duże, do­cho­dzą do pięć­dzie­się­ciu fun­tów wagi, całe, aż po głowę, na­kra­piane. De­li­katne i bar­dzo smaczne, przy­po­mi­nają coś po­śred­niego mię­dzy pstrą­giem i ło­so­siem. Mnie jed­nak naj­wię­cej przy­jem­no­ści spra­wiają owoce. Figi, gruszki są tu wy­śmie­nite, nic zresztą dziw­nego, bo prze­cie już tu ro­sną cy­tryny”.

JO­HANN WOL­FGANG GO­ETHE, Po­dróż wło­ska

Je­zioro La­mar w Do­li­nie Je­zior

Tuż za Tor­bole do Gardy wpada wspo­mniana przez Go­ethego Sarca, je­dyna duża rzeka za­si­la­jąca je­zioro. Jej wody spły­wają z gór i zbie­rają się w je­den ciek pę­dzący wart­kim nur­tem przez wy­jąt­kową do­linę, roz­cią­ga­jącą się od Tor­bole w kie­runku Try­dentu. Do­lina Je­zior (Valle dei La­ghi), li­cząca około 30 ki­lo­me­trów dłu­go­ści, kryje sie­dem je­zior, cztery zamki, naj­więk­sze w Al­pach osu­wi­sko skalne ze śla­dami di­no­zau­rów oraz roz­le­głe uprawy wi­no­ro­śli, z któ­rych po­wstaje spe­cjał Tren­tino, czyli de­se­rowe Vino Santo. Kla­syczne wino wy­twa­rzane jest mniej wię­cej w taki spo­sób, że świeżo ze­rwane wi­no­grona są roz­gnia­tane i wę­drują do ka­dzi, by tam fer­men­to­wać. Na­to­miast Vino Santo ma zu­peł­nie inny po­czą­tek. Ze­brane wi­no­grona szczepu No­siola roz­kłada się na spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nych ma­tach sło­mia­nych w prze­wiew­nych po­miesz­cze­niach, co umoż­li­wia im na­tu­ralne schnię­cie, które tu­taj, nad pół­nocną Gardą, za­pew­niają dwa wia­try: pèler wie­jący z pół­nocy na po­łu­dnie oraz ora wie­jący w prze­ciwną stronę. W ciągu dnia zmie­niają się one ide­al­nie jak w ze­garku. Cie­płe po­łu­dniowe wia­try po­zwa­lają rów­nież na uprawę w tym ob­sza­rze wspo­mnia­nych już drzew oliw­nych.

Riva del Garda

Silne po­dmu­chy na li­nii pół­noc–po­łu­dnie przy­cią­gają jak ma­gnes ama­to­rów spor­tów wod­nych, w tym wind­sur­fe­rów i że­gla­rzy, któ­rzy chęt­nie ko­rzy­stają z wód Gardy, szcze­gól­nie po po­łu­dniu, co naj­le­piej wi­dać, spa­ce­ru­jąc pa­no­ra­miczną ścieżką po­mię­dzy Tor­bole a Riva del Garda, głów­nym mia­stem nad tą czę­ścią je­ziora. Riva jest też w mo­jej opi­nii naj­bar­dziej ele­gancką ze wszyst­kich miej­sco­wo­ści oka­la­ją­cych je­zioro, z nie­zwy­kle za­dba­nymi uli­cami, do­piesz­czo­nymi skwe­rami, ide­al­nie utrzy­maną zie­le­nią oraz in­fra­struk­turą uła­twia­jącą ży­cie tu­ry­stom. Owo nie­gdyś ufor­ty­fi­ko­wane mia­sto miało strzec gra­nicy; kilka ki­lo­me­trów da­lej – do­kład­nie w miej­scu, gdzie dziś znaj­duje się gra­nica re­gio­nów Tren­tino i Lom­bar­dia – prze­bie­gała bo­wiem nie­spo­kojna gra­nica z Ce­sar­stwem Au­striac­kim, a póź­niej au­stro-wę­gier­skim. Do­piero w 1919 roku po prze­gra­niu przez Au­strię pierw­szej wojny świa­to­wej zie­mie te zna­la­zły się w gra­ni­cach Włoch.

Do­lina Je­zior wi­dziana z Monte Ca­sale. Na pierw­szym pla­nie je­zioro To­blino.

Plaża nad je­zio­rem Le­dro

W Riva del Garda mieszka i pra­cuje Al­dona Du­dek, którą po­zna­łam kilka lat temu, gdy za­trzy­ma­łam się na kilka dni w fan­ta­stycz­nym Ho­telu Lu­ise, po­ło­żo­nym w cen­trum mia­sta. Nie­dawno mia­ły­śmy oka­zję znów się spo­tkać i po­roz­ma­wiać o ży­ciu nad Gardą.

Gdy koń­czy­łam stu­dia, moja miesz­ka­jąca już od kilku lat nad pół­nocną Gardą mama mu­siała się pod­dać ope­ra­cji nad­garstka – opo­wiada Al­dona. – Przy­je­cha­łam więc po­móc jej w co­dzien­nych czyn­no­ściach i za­ko­cha­łam się w tym miej­scu. Spę­dzi­łam z mamą trzy mie­siące, po czym na ko­lejne trzy wró­ci­łam do Pol­ski i roz­po­czę­łam na­ukę ję­zyka wło­skiego. Gdy przy­je­cha­łam po­now­nie, zo­sta­łam już na stałe. To było pięt­na­ście lat temu. Mia­łam dużo szczę­ścia, bo zna­la­złam pracę już po ty­go­dniu, tu­taj w ho­telu. Naj­pierw przez trzy lata pra­co­wa­łam w re­stau­ra­cji, ale gdy zna­łam już wy­star­cza­jąco do­brze ję­zyk, awan­so­wa­łam na sta­no­wi­sko re­cep­cjo­nistki.

Te­mat scho­dzi na miesz­kań­ców Tren­tino – re­gionu, który w moim od­czu­ciu jest naj­czyst­szy, naj­bar­dziej za­dbany i naj­le­piej upo­rząd­ko­wany spo­śród wło­skich krain. Tu­taj wszystko ma swoje miej­sce, lu­dzie są bar­dzo po­ukła­dani, słowni, ter­mi­nowi, a wszelka współ­praca z nimi to czy­sta przy­jem­ność. Li­czy­łam po ci­chu na to, że Al­dona po­wie coś, co mnie za­sko­czy i zbu­rzy nieco ten ideał, który przez ostat­nie lata utrwa­lił się w mo­jej gło­wie, ale ni­czego ta­kiego nie usły­sza­łam.

Miesz­kańcy Riva del Garda są za­mknięci w so­bie i po­trzeba wię­cej czasu, by zdo­być ich za­ufa­nie. Wy­nika to z faktu, że co­rocz­nie przy­jeż­dża tu­taj bar­dzo dużo tu­ry­stów, ale tylko na chwilę. Dla­tego miej­scowi na­uczyli się trzy­mać na dy­stans wo­bec ob­cych. Gdy już uda się wejść z nimi w głęb­szą re­la­cję, to oka­zuje się, że są to lu­dzie bar­dzo życz­liwi i od­dani. Tu­taj wszystko działa jak w ze­garku. Miesz­kańcy ce­nią so­bie czy­stość i po­rzą­dek, bar­dzo o niego dbają. Ja­kiś czas temu moja zna­joma za­uwa­żyła, że na jed­nym z drzew w parku wisi stary ro­wer. Na­pi­sała e-mail do straży miej­skiej i za kilka dni nie było już po nim śladu.

Ro­berto – ko­lega Al­dony z ho­te­lo­wej re­cep­cji – opo­wie­dział mi, że Al­dona ma w zwy­czaju w ra­mach tre­ningu wbie­ga­nie trzy razy w ty­go­dniu do ko­ścioła Świę­tej Bar­bary (Chie­setta Santa Bar­bara). Jest to mała ka­plica wy­bu­do­wana na skale, na wy­so­ko­ści 550 m po­nad mia­stecz­kiem Riva del Garda. Al­dona śmieje się, że bie­gnie tylko przez część drogi, a resztę po­ko­nuje szyb­kim mar­szem, ca­łość w za­le­d­wie 45 mi­nut. Dla mnie to i tak nie­sa­mo­wity wy­nik.

Z mo­jego punktu wi­dze­nia Tren­tino to raj dla osób ak­tyw­nych. Żyję tu­taj i ko­rzy­stam z moż­li­wo­ści, ja­kie daje na­tura, aby wolny czas za­go­spo­da­ro­wać jak naj­le­piej i nadać mu ja­kość. Za­ko­cha­łam się w tu­tej­szej na­tu­rze i w spor­tach. Wielu tu­ry­stów przy­jeż­dża nad pół­nocną Gardę wła­śnie po to, aby ak­tyw­nie spę­dzić wa­ka­cje.

Mno­gość atrak­cji Tren­tino bę­dą­cych na wy­cią­gnię­cie ręki nie po­wstrzy­mała Al­dony przed roz­wo­jem w zu­peł­nie in­nym kie­runku. W cza­sie pan­de­mii wy­je­chała więc do In­dii, gdzie za­pi­sała się do szkoły jogi, by zgłę­bić po­sia­daną już wie­dzę. Dziś jest dy­plo­mo­waną in­struk­torką i or­ga­ni­zuje dla go­ści ho­telu za­ję­cia, w któ­rych sama mia­łam oka­zję wziąć udział.

Od kiedy kilka lat temu w Riva del Garda od­kry­łam re­stau­ra­cję Leon d’Oro (Ri­sto­rante Piz­ze­ria Leon d’Oro), wra­cam do niej przy każ­dej oka­zji i za­ma­wiam tę samą po­trawę na pierw­sze da­nie: ri­sotto z grzy­bami le­śnymi i tru­flami, po­da­wane w ko­ro­nie ze sma­żo­nego par­me­zanu. Py­cha! To wła­śnie tu­taj spró­bo­wa­łam po raz pierw­szy tru­fli i po­ko­cha­łam ich smak. Tru­fle ja­dane nad Gardą naj­czę­ściej zbie­rane są na zbo­czach ma­sywu Monte Baldo, a po­zo­stałe grzyby w licz­nych la­sach po­ra­sta­ją­cych tu­tej­sze góry. Pod­czas jed­nej z bie­siad w „Zło­tym Lwie” Luca Sa­lva­ne­schi – wła­ści­ciel re­stau­ra­cji – opo­wie­dział mi o ku­li­sach krę­ce­nia nad pół­nocną Gardą po­cząt­ko­wych scen do Qu­an­tum of So­lace z se­rii fil­mów o Ja­me­sie Bon­dzie. Choć fi­nal­nie pod­czas se­ansu mo­żemy obej­rzeć za­le­d­wie dwie mi­nuty ak­cji w tu­tej­szej sce­ne­rii, to ekipa fil­mowa li­czyła około stu czter­dzie­stu osób i spę­dziła nad Gardą mie­siąc. Przy­je­chali wio­sną na kilka dni, ale trwa­jące ty­go­dniami desz­cze unie­moż­li­wiały im pracę. Oprócz lu­dzi i ka­mer przy­je­chało kilka ta­kich sa­mych aston mar­ti­nów DBS. Pew­nego dnia rano je­den z me­cha­ni­ków wziął któ­reś auto na jazdę próbną przed zdję­ciami i wy­je­chał na drogę do Mal­ce­sine. W miej­sco­wo­ści Na­vene stra­cił pa­no­wa­nie nad kie­row­nicą i wpadł do je­ziora, po czym stra­cił na chwilę przy­tom­ność. Gdy wró­ciła mu świa­do­mość, znaj­do­wał się już kil­ka­na­ście me­trów pod ta­flą wody i opa­dał w ciem­no­ści na dno. Luca roz­ma­wiał z nim po tym zda­rze­niu. Kie­rowca opo­wia­dał, że po wy­do­sta­niu się z roz­bi­tego sa­mo­chodu był tak zdez­o­rien­to­wany, że nie wie­dział, w którą stronę pły­nąć na po­wierzch­nię. Po wszyst­kim spę­dził kilka go­dzin w szpi­talu. Wrak auta od­na­le­ziono na głę­bo­ko­ści około 50 m. Póź­niej przez kilka lat drzwi oraz koło od roz­bi­tego astona mar­tina wi­siały w jed­nym z pu­bów w Riva del Garda. Jego wła­ści­ciel za­trud­nił się jako sta­ty­sta na pla­nie Bonda i za­grał po­li­cjanta, a w ra­mach wy­na­gro­dze­nia otrzy­mał owe czę­ści od sa­mo­chodu. Lo­kal już nie ist­nieje, w jego miej­scu urzą­dzono re­stau­ra­cję. Dla tu­tej­szych miesz­kań­ców okres krę­ce­nia filmu wią­zał się z ogrom­nymi utrud­nie­niami, gdyż od­cinki dróg wie­lo­krot­nie za­my­kano na po­trzeby zdjęć. Sceny po­ścigu, które mo­żemy dziś oglą­dać, na­krę­cono na od­cinku Gar­de­sany z Tor­bole do Mal­ce­sine oraz na Strada della Forra. Za­py­ta­łam Lucę, czy spo­tkał Da­niela Cra­iga, ale od­po­wie­dział, że nie. Co wię­cej, po­dej­rzewa, że ak­tor ni­gdy tu­taj nie przy­je­chał w związku z Qu­an­tum of So­lace i nie uczest­ni­czył w zdję­ciach oso­bi­ście.

Z Riva del Garda można wy­ru­szyć w kilku za­chwy­ca­ją­cych kie­run­kach. Oprócz wspo­mnia­nej wcze­śniej Do­liny Je­zior jedna z dróg pro­wa­dzi w góry i bie­gnie koło nie­sa­mo­wi­tego ma­łego je­ziora Tenno. Jego fe­no­men po­lega na nie­zwy­kle tur­ku­so­wym ko­lo­rze wody, który naj­pięk­niej pre­zen­tuje się w peł­nym słońcu. Ka­wa­łek da­lej, w za­sięgu krót­kiego spa­ceru od je­ziora, znaj­duje się prze­piękna śre­dnio­wieczna wio­ska Ca­nale di Tenno, gdzie w okre­sie świą­tecz­nym od­bywa się jar­mark. Te dwa miej­sca są ide­al­nym po­my­słem na krótką, trwa­jącą pół dnia wy­cieczkę z Rivy. Można też po­je­chać kilka ki­lo­me­trów da­lej, na przy­kład do Parco Ar­cheo Na­tura di Fiavé. Jest to pod­mo­kła łąka, na któ­rej ja­kiś czas temu od­kryto po­zo­sta­ło­ści osady z okresu brązu, w tym frag­menty pali, na­czy­nia i na­rzę­dzia. Zde­cy­do­wano się więc zre­kon­stru­ować wio­skę i efekt jest fan­ta­styczny. Spa­ce­ru­jąc po drew­nia­nych kład­kach, mia­łam wra­że­nie, jak­bym cof­nęła się w cza­sie. Mi­ło­śnicy gór­skich przy­gód i pięk­nych wi­do­ków dys­po­nu­jący jed­no­cze­śnie wy­soko za­wie­szo­nym sa­mo­cho­dem o moc­nym sil­niku mogą się po­ku­sić o eks­cy­tu­jącą, nie­ty­pową wy­prawę na Monte Ca­sale, od­da­lony od pół­noc­nych brze­gów Gardy o ja­kieś 15 km w li­nii pro­stej. Otóż w ho­telu Pa­no­ra­mica w wio­sce Co­mano można ku­pić bi­let na prze­jazd trak­tem do par­kingu – Par­cheg­gio Ca­panna Don Zio – po­ło­żo­nego na wy­so­ko­ści aż 1450 m n.p.m. Jest to jed­nak pod­jazd wy­ma­ga­jący po­ko­na­nia po­nad 700 m pod górę drogą le­śną, naj­pierw po na­wierzchni as­fal­to­wej, a póź­niej grun­to­wej i szu­tro­wej. Ostatni od­ci­nek jest na­prawdę stromy. Przy­je­cha­łam tu­taj wraz z Ar­tu­rem i Gu­cią w po­ło­wie wrze­śnia i przy­znam szcze­rze, że po tym jak za­par­ko­wa­li­śmy i zo­ba­czy­łam kłęby pary wod­nej wy­do­by­wa­jące się z prze­grza­nej chłod­nicy, nie było mi do śmie­chu. Mało tego, na gó­rze po­psuła się po­goda i wszystko do­okoła spo­wiła mgła. Wy­ru­szy­li­śmy jed­nak na szczyt, po­ko­nu­jąc na pie­chotę ostat­nie 100 m w górę. Po­cząt­kowo wszystko wska­zy­wało na to, że nie zo­ba­czymy kom­plet­nie nic, ale cze­ka­li­śmy nie­mal dwie go­dziny. Coś mi pod­po­wia­dało, że warto, choć silny wiatr po­tę­go­wał uczu­cie prze­ni­ka­ją­cego chłodu. W pew­nym mo­men­cie chmury roz­stą­piły się i u stóp uj­rze­li­śmy Do­linę Je­zior: je­ziora To­blino, Santa Mas­senza i Ca­ve­dine, w od­dali do­dat­kowo z jed­nej strony je­zioro Mo­lveno i Do­lo­mity Brenta, a z dru­giej Gardę. Przy bar­dzo do­brej wi­docz­no­ści po­dobno do­strzec można także Mar­mo­ladę i Pale di San Mar­tino.

Naj­pięk­niej­szym jed­nak za­kąt­kiem, do któ­rego można się wy­brać znad pół­noc­nej Gardy, jest od­da­lone o kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów je­zioro Le­dro, po­ło­żone w do­li­nie o tej sa­mej na­zwie. Ów za­chwy­ca­jący akwen oto­czony zie­lo­nymi gó­rami jest ra­jem dla po­dró­żu­ją­cych z psami. Cały re­gion Try­dent-Górna Adyga jest bar­dzo przy­ja­zny czwo­ro­no­gom, ale ta­kiej po­zy­tyw­nej at­mos­fery, jaką po­czu­łam w Valle di Le­dro, nie spo­tka­łam w żad­nym in­nym miej­scu. Spę­dzi­li­śmy tu­taj kilka dni, ale z naj­więk­szym sen­ty­men­tem wspo­mi­nam ob­jazd je­ziora wy­na­ję­tymi ro­we­rami elek­trycz­nymi. Gu­cia je­chała w psiej przy­czepce zna­le­zio­nej w jed­nej z wy­po­ży­czalni; po­cząt­kowo była tro­chę ze­stre­so­wana, ale z cza­sem się wy­lu­zo­wała i ła­pała wiatr w czu­prynę ni­czym kró­lowa raj­dów.

Ścieżka wio­dąca do­okoła je­ziora Le­dro to po pro­stu coś pięk­nego. Na­szą po­dróż za­czę­li­śmy na pół­nocy w Pieve di Le­dro. Naj­pierw uda­li­śmy się w kie­runku Pur, gdzie znaj­dują się dwie ma­low­ni­cze plaże – jedna tylko dla lu­dzi, druga dla osób z psami, gdzie psy mogą się ką­pać w je­zio­rze. Ten od­ci­nek ścieżki prze­biega głów­nie w le­sie. Na­stęp­nie w mia­steczku Mo­lina di Le­dro usie­dli­śmy w re­stau­ra­cji spe­cja­li­zu­ją­cej się w bur­ge­rach, oczy­wi­ście przy­ja­znej psom. W środku oprócz Guci sie­działo je­de­na­ście in­nych czwo­ro­no­gów! Od tego punktu roz­po­czyna się naj­pięk­niej­szy frag­ment ścieżki, po­pro­wa­dzo­nej po­mię­dzy drze­wami tuż przy brzegu je­ziora. Zwie­dza­nie oko­licy Le­dro można po­łą­czyć w jed­no­dniową wy­cieczkę z po­bli­skim je­zio­rem Idro, za­czy­na­jąc w Ri­vie, a wra­ca­jąc nad Gardę w Salò. Kto lubi gór­skie wspi­naczki, ten znad je­ziora Le­dro ko­niecz­nie po­wi­nien po­je­chać do wio­ski Pre­ga­sina, skąd roz­po­czyna się ła­twy szlak na Punta La­rici – naj­pięk­niej­szy punkt wi­do­kowy nad Gardą, z któ­rego wi­dać całe je­zioro aż po ho­ry­zont.

Li­mone sul Garda

Pra­wie ty­siąc me­trów po­ni­żej owej skały i ka­wa­łek da­lej na po­łu­dnie znaj­duje się Li­mone sul Garda, mia­steczko słusz­nie uwa­żane za jedno z naj­pięk­niej­szych nad Gardą. Sły­nie ono przede wszyst­kim z nie­gdy­siej­szej uprawy cy­tryn, którą setki lat temu za­po­cząt­ko­wała miej­scowa lud­ność po przej­ściu wio­ski pod rządy zna­nej z za­rad­no­ści i smy­kałki do biz­nesu Re­pu­bliki We­nec­kiej. Ży­jąca wcze­śniej je­dy­nie z ry­bo­łów­stwa oraz uprawy oli­wek uboga spo­łecz­ność do­ko­nała tu­taj cze­goś wy­jąt­ko­wego. Ska­li­ste, nie­uro­dzajne pod­łoże nie było od­po­wied­nie, by sa­dzić na nim cy­trusy, dla­tego ło­dziami na­wie­ziono glebę znad po­łu­dnio­wej Gardy i wnie­siono na ufor­mo­wane wcze­śniej ta­rasy, a na­stęp­nie opra­co­wano sys­tem iry­ga­cyjny, który umoż­li­wił ich na­wad­nia­nie. Po­zo­stał jesz­cze je­den pro­blem – zbyt su­rowe zimy, ale sprytni miesz­kańcy wpa­dli na po­mysł, by osło­nić drzewka sys­te­mem mu­rów i po­kryć gaje siatką gę­sto usta­wio­nych słu­pów, na któ­rych na czas chło­dów ukła­dano drew­niane kro­kwie, two­rząc tym­cza­sowe szklar­nie.

„Mi­nę­li­śmy Li­mone, któ­rego cy­try­nowe gaje, ta­ra­sami scho­dzące po stoku góry, są ob­ra­zem za­moż­no­ści i po­rządku. Gaj taki składa się z rzę­dów bia­łych czwo­ro­bocz­nych słu­pów, sto­ją­cych w re­gu­lar­nych od­stę­pach i wspi­na­ją­cych się stop­niami w górę. Na tych słu­pach leżą mocne belki, by w zi­mie można było osło­nić ro­snące mię­dzy nimi drzewa. Łódź pły­nęła po­woli, co sprzy­jało kon­tem­plo­wa­niu i oglą­da­niu tych mi­łych oku szcze­gó­łów”.

JO­HANN WOL­FGANG GO­ETHE, Po­dróż wło­ska

Dziś cy­tryny są sym­bo­lem Li­mone sul Garda, choć na­zwa mia­steczka w rze­czy­wi­sto­ści po­cho­dzi z cza­sów przed za­sa­dze­niem ga­jów cy­tru­so­wych i praw­do­po­dob­nie jest zwią­zana z prze­bie­ga­jącą wów­czas nie­opo­dal gra­nicą państw. Zwie­dza­jąc Li­mone, ko­niecz­nie trzeba od­wie­dzić mu­zeum uprawy cy­tryn urzą­dzone w Li­mo­naia del Ca­stèl, daw­nym gaju opa­da­ją­cym ta­ra­sowo w kie­runku cen­trum i ofe­ru­ją­cym za­chwy­ca­jące wi­doki na je­zioro. Doj­rzałe owoce nie wi­szą tu jed­nak przez cały rok; cy­trusy doj­rze­wają we Wło­szech w li­sto­pa­dzie i zdo­bią drzewa mniej wię­cej do maja.

Mia­steczko Pieve di Tre­mo­sine

Do­kład­nie po dru­giej stro­nie je­ziora znaj­duje się za­byt­kowe mia­steczko Mal­ce­sine z uro­kliwą sta­rówką, nad którą gó­ruje Za­mek Sca­li­ge­rich (Ca­stello Sca­li­gero), jedna z czte­rech twierdz te­goż rodu wznie­sio­nych nad brze­giem Gardy. Ze szczytu zam­ko­wych mu­rów roz­ta­cza się nie­zwy­kły wi­dok na je­zioro i da­chy mia­steczka. Ko­lejka li­nowa ma­jąca dolną sta­cję kil­ka­set me­trów da­lej su­nie wy­soko na szczyt ma­sywu Monte Blado, się­ga­ją­cego po­nad 2000 m po­wy­żej ta­fli je­ziora. To miej­sce, dzięki nie­zwy­kłej al­pej­skiej sce­ne­rii, jest jedną z naj­chęt­niej wy­bie­ra­nych atrak­cji przy pół­noc­nej czę­ści je­ziora. Sama mam oso­bliwe wspo­mnie­nia z pierw­szej wi­zyty na Monte Baldo, bo­wiem – to nie żart – ugryzł mnie wtedy w udo osioł. Bu­ja­łam jesz­cze nieco w ob­ło­kach po wcze­śniej­szym wy­gła­ska­niu kilku al­pak i przy­go­dach ze sta­dem krów krad­ną­cych pik­ni­ku­ją­cym tu­ry­stom je­dze­nie, więc gdy spo­tka­łam do­ro­słą oślicę z mło­dym, na­tych­miast usta­wi­łam się do zdję­cia z ośląt­kiem. Ono jed­nak nie było tak en­tu­zja­stycz­nie na­sta­wione jak ja i dziab­nęło mnie swo­imi mło­dymi zę­bami. Bo­lało jak dia­bli, ale i tak po­win­nam się cie­szyć, że to nie ma­muśka po­sta­no­wiła mnie po­go­nić. Monte Baldo jest do­sko­nale wi­doczny z Ta­ra­sów Grozy, czyli kilku ta­ra­sów pa­no­ra­micz­nych za­wie­szo­nych około 400 m po­nad ta­flą je­ziora w mia­steczku Pieve di Tre­mo­sine. Pa­no­ramy, ja­kie się stam­tąd roz­ta­czają, są trudne do opi­sa­nia sło­wami, wręcz nie­rze­czy­wi­ste, nie­re­alne. To jed­nak nie wszystko: do mia­steczka pro­wa­dzi bo­wiem nie­sa­mo­wita Strada della Forra. Droga uwiel­biana przez mo­to­cy­kli­stów i ro­we­rzy­stów po­wstała względ­nie nie­dawno, bo na po­czątku XX wieku. Wcze­śniej ob­szary te były prak­tycz­nie od­cięte od świata, a miesz­kańcy cho­dzili pie­szo z Pieve do portu Tre­mo­sine, dźwi­ga­jąc to­wary na ple­cach. Do­piero pod ko­niec XIX wieku za­mon­to­wano za­wie­szoną na li­nie windę to­wa­rową ob­słu­gi­waną ręcz­nie. Dla­tego też po­wsta­nie Strada della Forra było dla miesz­kań­ców mo­men­tem prze­ło­mo­wym. Prace nad nią trwały od 1908 roku przez pięć ko­lej­nych lat i wy­ko­ny­wane były w więk­szo­ści ręcz­nie. Drogę tę Win­ston Chur­chill na­zwał „ósmym cu­dem świata”, bo rze­czy­wi­ście jak na tam­tej­sze moż­li­wo­ści i sprzęt, ja­kim dys­po­no­wano, to naj­lep­sze jej okre­śle­nie. Trasa wio­dąca w du­żej mie­rze wzdłuż rwą­cego po­toku Brasa zo­stała czę­ściowo wy­drą­żona w skale, a czę­ściowo po­pro­wa­dzona w szcze­li­nach wy­my­wa­nych od mi­lio­nów lat przez wodę. Zjazd tą trasą ofe­ruje dreszcz emo­cji na licz­nych ser­pen­ty­nach i w tu­ne­lach, a także prze­piękne wi­doki.

Ta­rasy Grozy w Pieve di Tre­mo­sine

Po prze­ciw­nej stro­nie je­ziora fan­ta­stycz­nych wra­żeń pod ko­niec dnia do­star­cza Punta San Vi­gi­lio – pół­wy­sep bę­dący w ca­ło­ści w rę­kach pry­wat­nych. Wła­ści­ciele ofe­rują pry­watną plażę, noc­legi, ele­gancką re­stau­ra­cję oraz bar­dziej do­stępną ce­nowo Ta­verna San Vi­gi­lio. Spę­dzi­łam tu­taj nie­za­po­mniane chwile w pe­wien piękny, bez­chmurny wie­czór, po­dzi­wia­jąc przy lampce wina naj­pięk­niej­szy za­chód słońca w hi­sto­rii mo­ich licz­nych po­dróży nad Gardę. Jed­nym z nie­za­po­mnia­nych mo­men­tów była rów­nież wy­cieczka z oka­zji rocz­nicy ślubu; wraz z Ar­tu­rem wy­bra­li­śmy się ło­dzią do po­sia­dło­ści pry­wat­nej zaj­mu­ją­cej w ca­ło­ści Isola del Garda, je­dyną za­miesz­kałą wy­spę na je­zio­rze Garda i jak na swoje nie­wiel­kie roz­miary po­sia­da­jącą bar­dzo cie­kawą hi­sto­rię. Za­nim wieki temu przy­byli tam mnisi – pierwsi stali miesz­kańcy – ten ka­wa­łek ziemi był świad­kiem licz­nych po­ty­czek po­mię­dzy lo­kal­nymi ksią­żę­tami i wa­taż­kami. Małe za­toczki i skryte ja­ski­nie sta­no­wiły z ko­lei ide­alną kry­jówkę dla prze­myt­ni­ków, któ­rzy ukry­wali tam swój nie­le­galny to­war. Wszystko zmie­niło się w 1180 roku. Fry­de­ryk I Szwab­ski po­da­ro­wał wów­czas te te­reny Bie­mi­nowi z Ma­nerby. Ten zaś – za­uro­czony fi­lo­zo­fią Fran­ciszka z Asyżu – w roku 1221 ofia­ro­wał wy­spę nie komu in­nemu, jak wła­śnie Fran­cisz­kowi. Za­kon­nik do­ce­nił po­ło­że­nie owego uro­kli­wego skrawka te­renu oraz wszech­obecną tam ci­szę, po czym urzą­dził w pół­noc­nych ja­ski­niach wy­spy pro­stą pu­stel­nię. Mi­nęło ko­lejne dwie­ście lat i nad­szedł czas zmian. Pu­stel­nia – po wi­zy­cie Świę­tego Ber­nar­dyna ze Sieny – prze­kształ­ciła się w peł­no­prawny klasz­tor, lecz ja­ski­nie Fran­ciszka po­zo­stały nie­tknięte. Wtedy wła­śnie za­częły po­wsta­wać na wy­spie ogrody. W pierw­szych la­tach XVI wieku otwarto tam dru­kar­nię, a w szkole pro­wa­dzo­nej przez brata Fran­ce­sco Lec­chi na­uki po­bie­rał młody adept i przy­szły pa­pież Ad­rian VI. W po­ło­wie XVI wieku klasz­tor pod­upadł, a z koń­cem XVIII wieku zo­stał sprze­dany.

Je­zioro Tenno, w od­dali frag­ment je­ziora Garda

Pa­łac na Isola del Garda

Złote czasy dla Isola del Garda roz­po­częły się wraz z po­ja­wie­niem się hra­biego Lu­igi Le­chi z mia­sta Bre­scia, tego sa­mego, któ­remu we­ne­cja­nie ru­szyli na po­moc i prze­nie­śli przez góry swoją flotę. To wła­śnie ów ary­sto­krata w la­tach 20. i 30. XIX wieku roz­po­czął za­kro­jone na sze­roką skalę prace bu­dow­lane na Isola del Garda, w tym bu­dowę wieży w por­cie. Wy­spa stała się wów­czas miej­scem spo­tkań ary­sto­kra­cji i ar­ty­stów. Era ro­dziny Le­chi za­koń­czyła się w 1860 roku wraz z wy­ku­pem po­sia­dło­ści przez nowo po­wsta­jące pań­stwo wło­skie, w tam­tych cza­sach bo­wiem wy­spa miała stra­te­giczne zna­cze­nie – le­żała na gra­nicy ów­cze­snych Włoch i Au­strii. W 1869 roku Isola del Garda znów prze­szła w pry­watne po­sia­da­nie, a do­kład­nie w ręce ge­nu­eń­skiej ro­dziny ksią­żąt Fer­rari. Ga­etano de Fer­rari roz­po­czął prace nad neo­go­tycką willą z ka­mie­nia w ko­lo­rze écru, a jego żonę Ma­rię An­nen­kową po­chło­nęły prace nad oka­la­ją­cym willę par­kiem. Skalna część wy­spy zo­stała wy­sa­dzona i zrów­nana z zie­mią, a ka­mie­ni­ste pod­łoże po skru­sze­niu skał zo­stało na­wie­zione uro­dzajną glebą. Skala przed­się­wzię­cia jak na tamte czasy i tech­no­lo­gię była ogromna. Prace nad pa­ła­cem za­koń­czono w 1903 roku. Po­nie­waż para nie do­cze­kała się mę­skiego po­tomka, naj­młod­sza wnuczka Anny i księ­cia Ga­etano – Li­via Bor­ghese – odzie­dzi­czyła po­sia­dłość, która nosi na­zwę Pa­lazzo Bor­ghese. W 1924 roku Li­via wy­szła za hra­biego Ales­san­dro Ca­vazza z Bo­lo­nii, za­po­cząt­ko­wu­jąc tym sa­mym trwa­jącą do dziś epokę rodu Ca­vazza na Isola del Garda. Ro­dzina udo­stęp­nia zwie­dza­ją­cym ogród le­śny, ogród w stylu an­giel­skim, ogród wło­ski oraz ta­ras za­chwy­ca­ją­cego pa­łacu. Tam – z lampką wina i pięk­nym wi­do­kiem – koń­czy się zwie­dza­nie re­zy­den­cji, ale cu­downe wspo­mnie­nia po­zo­stają. Przy­jem­ność ta do naj­tań­szych nie na­leży, ale zde­cy­do­wa­nie warto od­mó­wić so­bie cze­goś in­nego na rzecz zwie­dze­nia Isola del Garda, szcze­gól­nie je­śli w trak­cie po­bytu nad je­zio­rem wy­pada ja­kaś szcze­gólna oka­zja.

Za­mek w Sir­mione

Oka­zji do świę­to­wa­nia mia­łam nad Gardą wiele, ale był też po­wód do pła­czu, gdy okra­dziono nas z ca­łego ba­gażu, który zo­sta­wi­li­śmy w sa­mo­cho­dzie na par­kingu w Sir­mione. Wiem, że po czę­ści by­łam so­bie sama winna, jed­nak poza stra­tami ma­te­rial­nymi i – nie da się ukryć – oso­bi­stymi, które są trau­ma­tycz­nym do­świad­cze­niem od­ci­ska­ją­cym piętno na lata, spo­tkało mnie coś jesz­cze, czego ni­gdy nie za­po­mnę. Skan­da­liczne, wręcz ob­raź­liwe za­cho­wa­nie miej­sco­wego po­li­cjanta, który naj­pierw wy­rzu­cił mnie z ko­mi­sa­riatu, mó­wiąc, że mam wró­cić, jak już się wy­pła­czę, a póź­niej stwier­dził, że tu­taj wielu lu­dzi nie ma pracy i dla­tego okrada się tu­ry­stów. Mię­dzy wier­szami dało się wy­czuć, że w Sir­mione ist­nieje na to spo­łeczne przy­zwo­le­nie, bo skoro tu­ry­stę stać na po­dróż, to stać go rów­nież na to, aby po­dzie­lić się swoim ma­jąt­kiem. Do­wie­dzie­li­śmy się po­nadto, że na­sze rze­czy i tak zo­staną przez zło­dziei spa­lone, bo oni zo­sta­wiają so­bie tylko to, co naj­cen­niej­sze, oraz że w miej­scu, w któ­rym nas okra­dziono, aku­rat nie ma ka­mer, choć wszę­dzie in­dziej są. Po­li­cja wie, że tam kradną, ale ka­mer nie za­mon­to­wano. Cie­kawe dla­czego? Mimo do­peł­nie­nia for­mal­no­ści mi­nęły już dłu­gie lata, a po­li­cja z Sir­mione na­wet nie po­in­for­mo­wała mnie ma­ilowo o wy­ni­kach śledz­twa ani na­wet o jego umo­rze­niu. Za­sta­na­wiam się, czy w ogóle ja­kie­kol­wiek śledz­two się od­było... Wąt­pię. Po tym wszyst­kim, czego tam do­świad­czy­łam, na­dal jed­nak wra­cam do mia­steczka przy każ­dej oka­zji, choć za­zwy­czaj nie mam szczę­ścia do tego miej­sca i mało praw­do­po­dobne, abym pew­nego dnia wy­mie­niła Sir­mione wśród in­nych mo­ich ulu­bio­nych za­kąt­ków nad Gardą. Ostat­nio – a był to po­czą­tek li­sto­pada – wy­bra­li­śmy się tam w piękny, sło­neczny dzień. Le­d­wie wje­cha­li­śmy na pół­wy­sep, gdy oka­zało się, że dal­sza droga jest za­mknięta z po­wodu nad­mier­nego ru­chu. Mia­steczko za­chwyca prze­pięk­nym po­ło­że­niem na czubku dłu­giego i wą­skiego pół­wy­spu, wci­na­ją­cego się w głąb Gardy na nie­mal 4 km. Wstępu na sta­rówkę broni za­mek Sca­li­ge­rich, je­den z czte­rech wspo­mnia­nych wcze­śniej. Ten jed­nak jest wy­jąt­kowy, po­siada bo­wiem dok obronny na wo­dzie. Z mu­rów roz­ta­czają się wi­doki na całą po­łu­dniową Gardę, w tym na zie­lony ko­niec pół­wy­spu, gdzie można spa­ce­ro­wać po par­kach i po­śród licz­nych drzew oliw­nych oraz zwie­dzać, na przy­kład ru­iny rzym­skiej willi Grotte di Ca­tullo. W licz­nych ba­rach, z któ­rych nie­które ofe­rują sto­liki nie­mal nad brze­giem je­ziora, miło jest usiąść i za­mó­wić lampkę wy­bor­nego, bar­dzo po­pu­lar­nego na tym ob­sza­rze wina Bar­do­lino, które jest pro­du­ko­wane w oko­li­cach po­bli­skiego mia­steczka o tej sa­mej na­zwie..

W piękny je­sienny dzień sie­dzę na jed­nym z Ta­ra­sów Grozy w Pieve, są­cząc ape­rola spritza i u stóp ma­jąc nie­mal całe je­zioro Garda. Za­sta­na­wiam się, jak na­pi­sać ten roz­dział, aby był godny owego cudu na­tury, tylko w mi­ni­mal­nym stop­niu zmie­nio­nego przez czło­wieka. Czy na­pi­sać o wszyst­kich zna­nych mi miej­scach, czy tylko o tych wy­jąt­ko­wych? Wspo­mnieć o ne­ga­tyw­nych do­świad­cze­niach czy po­sta­wić je­dy­nie na miłe wspo­mnie­nia? Gdy­bym zde­cy­do­wała się pi­sać o wszyst­kim, mu­sia­ła­bym stwo­rzyć osobną książkę. A po­mi­ja­jąc to, co złe, nie by­ła­bym szczera. Ale prze­cież pi­sa­nie o ne­ga­tyw­nych do­świad­cze­niach to nic złego – w końcu ko­chamy nie tylko dzięki za­le­tom, ale też po­mimo wad, prawda?

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: