Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Iwanko: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Iwanko: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 250 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­wieść

Le­ona Ku­nic­kie­go

War­sza­wa.

w Dru­kar­ni Ga­ze­ty Co­dzien­nej.

1860.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy. War­sza­wa, dnia 21 Maja (2 Czerw­ca) 1860 roku.

Star­szy Cen­zor, F. M. So­biesz­czań­ski.

Ka­zi­mie­rzo­wi Wła­dy­sła­wo­wi

Woj­cic­kie­mu,

któ­re­mu wie­le świa­tłych rad za­wdzię­czam

w za­wo­dzie moim pi­śmien­ni­czym,

pra­cę tę moje po­świę­cam

Leon Ku­nic­ki

Część pierw­sza.I.

Każ­da oko­li­ca, każ­da po­je­dyn­czo wzię­ta cząst­ka oko­li­cy, ma w so­bie cha­rak­ter swój od­ręb­ny, swo­ją wła­ści­wość, ko­lo­ryt, a za­tem wdzięk pe­wien, cho­ciaż­by mia­ła po­zór pu­styn­ny i dzi­ki. Wy­kry­cie tego wdzię­ku za­le­ży od po­glą­du, od za­so­bu po­ezyi, ja­kim wy­mia­rem ją ktoś w du­szy po­sia­da. "Pa­trząc na przy­ro­dę, po­wia­da Kra­szew­ski, po­trze­ba ją opro­mie­nić pył­kiem ide­ału, któ­re­go za­pas każ­dy po­wi­nien mieć w so­bie, a cuda się z tego oka­żą." I słusz­nie, bo kto umie pa­trzeć na przy­ro­dę i czuć jej pięk­ność, dla tego, naj­prost­szy, naj­po­spo­lit­szy ob­ra­zek, sta­nie się jak­by kra­jo­bra­zem Po­us­se­na, Clau­de-Lor­ra­ina, na­sze­go Gło­wac­kie­go i in­nych, któ­rzy ma­lo­wa­li przy­ro­dę udu­chow­nia­jąc ją; dla tego, pień su­che­go drze­wa, Dąb wznio­sły, ro­so­cha­ty, po­je­dyn­czo na­wet wzię­te, będą mia­ły tyle wdzię­ku i po­ezyi, ile ich jest w cud­nych utwo­rach Ca­lam'a: sło­wem, ta­kie ob­raz­ki oko­lic i ich po­je­dyn­czych czy­stek, będą dlań jako stu­dya, jako cząst­ki tej wiel­kiej księ­gi przy­ro­dy, w któ­rej wszech­moc­ność i wiel­kość Boga, w każ­dej naj­drob­niej­szej zgło­sce, w naj­mniej­szym prze­bi­ja się two­rze.

Dla umie­ją­ce­go pa­trzeć na przy­ro­dę, stro­ny na­sze nad­buż­ne, tem wię­cej będą mieć po­wa­bu, że same z sie­bie po­sia­da­ją po­ło­że­nia wdzięcz­ne; peł­ne wła­ści­we­go im, może tę­sk­no – smut­ne­go, ale mi­łe­go uro­ku; wi­dok tych chat sta­rych, skle­co­nych nie­dba­le, tych licz­nych krzy­żów po sio­łach i roz­dro­żach, cer­kie­wek unic­kich ocie­nio­nych li­pa­mi, sta­no­wić będą dlań pej­za­ży­ki miłe swą pro­sto­tą. A im bli­żej Buga, tem wię­cej stro­ny te na­bie­ra­ją roz­ma­ito­ści, już­to że wzgór­ki są licz­niej­sze, a przy ko­ry­cie Buga łęgi ob­szer­ne, gdzie wzrok może da­le­ko i swo­bod­nie po­bu­jać, już­to z przy­czy­ny licz­nych je­zior i rze­czu­łek, któ­re do nie­go wpa­da­ją.

W głę­bo­kiem a urwi­stem zwy­kle ko­ry­cie pły­nie Bug ci­cho a szpar­ko, fan­ta­stycz­nie wy­gi­na­jąc swe ło­ży­sko; to się kry­je w la­sku wierzb i drżą­cej osi­ki, to swo­bod­nie wy­su­wa się na łęgi ob­szer­ne, za­sia­ne sto­ga­mi i bro­ga­mi won­ne­go sia­na; to znów szu­mi: na sta­rym, zczer­nia­łym, kle­ko­czą­cym mły­nie i w z wę­żo­nem przez gro­ble ko­ry­cie pie­ni się, nie­cier­pli­wi, a pły­nie da­lej i da­lej… I zda­je się, że mu tak pil­no, że po­wi­nien­by naj­prost­szą wy­brać dro­gę, to on ka­pry­śnie zwra­ca się w prze­ciw­ną zu­peł­nie stro­nę, okrą­ża kępę ło­zi­ny lub pia­sku i znów da­lej swe ko­ry­to pro­stu­je; a nad jego brze­ga­mi wid­nie­je gdzie­nieg­dzie krzyż pro­sty drew­nia­ny, na pa­miąt­kę świę­to­wa­nia fli­sów w tem miej­scu po­sta­wio­ny, gdzie­nieg­dzie dąb z pniem osma­lo­nym ster­cząc ko­rze­nia­mi na brze­gu, wierz­cho­łek swój nu­rza w czar­nej wo­dzie, któ­ra po nim kipi i wi­ru­je… Po wzgó­rzach przy­le­głych sza­rze­ją roz­sy­pa­ne wio­ski z drze­wa­mi i krzy­ża­mi, a po­dob­ne do sie­bie jak sio­stry ro­dzo­ne; gdzie­nieg­dzie dwór lub dwo­rek z ogro­dem, cer­kiew­ka w wień­cu lip, do­da­ją im roz­ma­ito­ści i róż­nią ich je­dy­nie od sie­bie; a po tam­tej stro­nie rze­ki to już Wo­łyń z po­dob­ne­mi po wzgó­rzach sio­ła­mi, z pia­sczy­ste­mi wy­dmy i czar­ne­mi a gę­ste­mi la­sa­mi. Klo­no­wicz w swym Fli­sie, pi­sząc o rze­kach na­szych:

"gdzie któ­ra wpa­da, gdzie któ­rą w się dzi­ka

Wi­sła po­ły­ka,"

tak się wy­ra­ża:

"Dwaj bra­cia z sio­strą w dro­gę się wy­bra­li:

Z Li­twy Nie­men, Bug z Wo­ły­nia zu­chwa­ły

I Na­rew by­stra…"

I istot­nie, że Bug nasz umie być zu­chwa­łym, bo i szpar­ko pły­nie i ka­pry­śnie wy­gi­na swe ko­ry­to, a co naj­waż­niej­sza, na wio­snę, gdy roz­le­wa (a cza­sem i dru­gi raz w je­sie­ni), nie­raz duże szko­dy spra­wia nad­bu­żań­com. Wpraw­dzie pięk­ny to wów­czas wi­dok ze dwo­ru lub dwor­ku do­mi­nu­ją­ce­go gdzieś na wzgó­rzu, gdy je­zio­ra i rzecz­ki po łę­gach snu­ją­ce się, w jed­ną się z nim zle­ją ca­łość two­rząc nie­raz le­d­wo doj­rza­ną okiem mas­sę wody; ależ naj­czę­ściej za­le­ją grun­ta a cza­sem i wio­skę, któ­ra się śmie­lej nad brzeg wy­su­nę­ła, a sia­no po­pły­nie lub zgni­je, po­siew się zmar­nu­je i z Bu­giem na­szym zu­chwa­łym żar­to­wać nie moż­na. Ale gdy woda wzbie­rze nie szko­dli­wie na wio­snę, gdy pły­ną dłu­gim sze­re­giem ga­la­ry i tra­twy, a raź­ne fli­sa­ki z faj­ka­mi ba­ku­nu w ustach, plu­ska­ją dry­gaw­ka­mi ocho­czo, a śpie­wa­ją pio­sen­ki aż się echo po nad­brzeż­nych roz­le­ga dą­bro­wach, wów­czas to we­so­ło nad Bu­giem! i wy­bie­ga­ją z chat nad­brzeż­nych dzie­ci i mo­ło­dy­ce, wy­bie­ga­ją po­dy­wy­ty sia 1), a nie jed­na z nich, do piosn­ki fli­sa za­wtó­ru­je swo­ją, któ­rą wiatr po­chwy­ci i z wodą unie­sie. A po od­no­gach i po­bliz­kich je­zior­kach po­ro­śnię­tych bań­czu­lą, si­to­wiem i zło­tą ło­to­cią, ra­cho­ta­ją chó­ry żab bez­u­stan­nie, der­ka­cze od­zy­wa­ją się mia­ro­we­mi gło­sy i kacz­ki dzi­kie z we­so­łem kwa­ka­niem za­pa­da­ją w sit­ni­ska, a po­nad tem wszyst­kiem la­ta­ją żwa­we ry­bi­twy i czaj­ki, mu­ska­jąc wód po­wierzch­nię i po­więk­sza­ją tę ra­do­sną a wła­ści­wą nad­wod­nym miej­scom wrza­wę.

* * *

Na jed­nem ze wzgórz w pół­ko­le oto­czo­nym ko­ry­tem Buga, le­ża­ła wieś Ho­rod­no zwa­na, o kil­ku­dzie­się­ciu cha­tach sza­rych, sku­pio­nych, sio­strzy­ca sioł pod­la­skich ro­dzo­na. Może tyl­ko wię­cej mia­ła na swych da­chach gniazd bo­cia­nich, może krzy­żów wię­cej na swój uli­cy, i od­róż­nia­ła się cer­kwią unic­ką ocie­nio­ną brzo­zą i li­pa­mi, -

1) Po­pa­trzeć się.

nie­co opo­dal od wio­ski od­su­nię­tą. A tak jak każ­de sio­ło nad­buż­ne, do zwy­czaj­ne­go w niem gwa­ru, ryku by­dła, be­cze­nia owiec, szcze­ka­nia psów, pia­nia ko­gu­tów, tę­sk­nych i ję­czą­cych pio­snek mo­ło­dyc, lub od­gło­su fu­ja­rek, łą­czy­ła się wie­czo­ra­mi szcze­gól­niej, har­mo­nia wła­ści­wa nad­wod­nym miej­scom, zło­żo­na z od­gło­sów der­ka­czy i ka­czek dzi­kich, kle­ko­tu bo­cia­nów, żab grze­cho­ta­nia, a już nie mó­wić o prze­piór­kach, o ko­ma­rach, i o świersz­czach, co ca­ło­let­nie noce po oko­licz­nych zbo­żach i bu­rza­nach cy­ka­ły.

Cha­ty wiej­skie choć bied­ne i schy­lo­ne a sta­re, wszak­że pra­wie każ­da z nich oto­czo­ną była zie­le­nią ogród­ków na po­chy­ło­ści wzgó­rza przy­cze­pio­nych. Ze wzgó­rza ład­ny i otwar­ty od­sła­niał się wi­dok na prze­ciw­le­głe a po­dob­ne wsie za Bu­giem, któ­ry ci­cho a szpar­ko pły­nąc po pod wsią, szu­miał gdzieś w od­da­le­niu na mły­nie. Sło­wem, ład­nem było i we­so­łem po­ło­że­nie Ho­rod­na, cho­ciaż, tak jak od każ­de­go pra­wie sio­ła pod­la­skie­go, wiał ja­kiś tę­sk­no – smut­ny urok, może od tych bied­nych sza­rych chat, może od tych licz­nych krzy­ży i od pio­snek za­wo­dzo­nych a tę­sk­no­tą prze­sią­kłych. Ale naj­po­etycz­niej­szem i naj­wię­cej uro­ku ma­ją­cem miej­scem, było to, gdzie sta­ła cer­kiew­ka ho­ro­deń­ska.

Na opar­ka­nio­nym cmen­ta­rzu, po­kry­tym krzy­ża­mi, ocie­nio­ny ol­brzy­mie­mi li­pa­mi i brzo­zą pła­czą­cą, stał dom Boży, skrom­ny jak ży­cie ludu, któ­ry go ota­czał, pro­sty jak mo­dły, któ­re lud ten do nie­ba za­sy­łał: z sza­re­go drze­wa zbu­do­wa­ny, z da­chem dra­ni­co­wym, z ko­puł­ką i krzy­żem pro­mie­ni­stym, na wschód zwró­co­ny, cały mchem zie­lo­nym po­ro­sły i bar­wą wła­ści­wą sta­ro­ści okry­ty, łą­czył w so­bie po­zór skrom­nej pro­sto­ty i sza­now­nej po­wa­gi. Obok, wzno­si­ła się po­dob­na mu dzwon­ni­ca z roz­bi­te­mi dzwo­ny, co zwo­ły­wa­ły w świę­ta na­boż­nych, co dzwo­ni­ły na Anioł Pań­ski wie­czo­rem, lub też ję­cza­ły przy od­pro­wa­dza­niu zmar­łe­go na mo­gił­ki. Tuż za jed­ną ścia­ną par­ka­nu, stro­me i prze­pa­ści­ste zni­ża­ło się wzgó­rze, i Bug pły­nął tuż bliz­ko tak, że ko­puł­ka nie­raz i krzyż od­bi­ja­ły się… w wo­dzie, a po­ły­sku­jąc od słoń­ca, zło­ci­ste­mi stru­gi po ci­chej wo­dzie mi­ga­ły. A mo­gił­ki ho­ro­deń­skie od­da­lo­ne nie­co od cer­kwi, wid­nia­ły na pia­sku po­śród ła­nów rzad­kie­go żyta, ster­cząc mnó­stwem krzy­żów, tych je­dy­nych po­mni­ków na mo­gi­le wie­śnia­ka, i czer­nie­jąc cho­iną szu­mią­cą śród ci­szy, jak­by dla uko­ły­sa­nia do snu tych, któ­rzy tam le­że­li, a któ­rych do­pie­ro trą­ba ar­cha­nio­ła roz­bu­dzi… Nie­da­le­ko cer­kwi ku sio­le, na po­chy­ło­ści wzgó­rza, sta­ła ple­ba­nia, dwo­rek o jed­nym ko­mi­nie dra­ni­ca­mi kry­ty, z ga­necz­kiem i krzy­ży­kiem na jego fron­cie wy­rznię­tym. Przed nim roz­cią­gał się dzie­dziń­czyk z go­łęb­ni­kiem i z za­bu­do­wa­nia­mi go­spo­dar­skie­mi, z dru­giej zaś stro­ny roz­cią­gał się ogród nie wiel­ki, w któ­rym ro­sły wy­so­kie gru­sze i lipy, sta­ły i le­ża­ły ule, i ogró­dek ten zni­żał się aż do ko­ry­ta Buga.

Bliz­ko par­ka­nu cer­kiew­ne­go, od stro­ny pola, wklę­sła i po­czer­nia­ła, sta­ła cha­tyn­ka dia­ko­wa, a choć ubo­ga, sta­ra i nie­dba­le skle­co­na, prze­cież ma­low­ni­czo przed­sta­wia­ła się oku: dach jej sza­ry, był już gru­bo gdzie­nieg­dzie omsza­ły, zrąb po­bie­lo­ny z drzwia­mi ru­skie­mi, spa­czo­ne­mi i ma­łe­mi okien­ka­mi, znacz­nie był po­chy­lo­ny; pod okien­ka­mi kło­da dę­bo­wa le­ża­ła, za ławę słu­żą­ca, a całe to skrom­ne do­mo­stwo tu­li­ło się pod ga­łę­zie kil­ku grusz dzi­kich, któ­re ro­sły na wa­rzyw­nym ogród­ku za­sia­nym ko­no­pia­mi, ma­kiem i sło­necz­ni­ka­mi: kil­ka stoż­ków sia­na, da­szek od bro­gu na słup­kach i kupa ty­czek, za­le­ga­ły ten niby dzie­dziń­czyk przed cha­tą, chró­ścia­nym oto­czo­ny pło­tem. Tuż, przy ścież­ce, co wio­dła od cer­kwi, przy pło­cie wprost cha­ty, wzno­sił się krzyż duży na bia­ło po­ma­lo­wa­ny z wy­pi­sem sło­wiań­skim, u spodu któ­re­go prze­czy­tać moż­na było: Chwed'ko Si­do­ruk fun­do­wał dnia 1 wrze­śnia 183* r.

Na ze­wnątrz struk­tu­ra tej cha­tyn­ki i po­zór za­nie­dba­ny a ubo­gi, w ni­czem się nie od­róż­nia­ły od in­nych chat wiej­skich; owszem, na­wet nie­któ­re do­mo­stwa go­spo­da­rzy ho­ro­deń­skich były i więk­sze, po­rząd­niej­sze i now­sze, we­wnątrz ta­koż w ni­czem się nie róż­ni­ła od zwy­czaj­nej wie­śnia­czej cha­ty, chy­ba więk­szą ilo­ścią ob­raz­ków od­pu­sto­wych. Było tu i po­ku­cie i ławy wo­ko­ło ścian i stół dę­bo­wy i ko­min do go­to­wa­nia w pierw­szej" izbie; w al­kie­rzu kil­ka tap­cza­nów, parę bo­de­nek, a w sion­kach żar­na i stat­ki do­mo­we; bo też miesz­kań­cy tej cha­ty byli ży­ciem i zwy­cza­ja­mi pro­ste­mi wie­śnia­ka­mi, cho­ciaż wła­ści­ciel jej, był dia­kiem przy tu­tej­szej cer­kwi.

Chwed'ko Si­do­ruk był to chłop pro­sty jak inni w Ho­rod­nie, obo­wiąz­ka­mi dia­ka tyl­ko, co­kol­wiek wyż­szem ukształ­ce­niem (bo czy­tać i pi­sać umiał) i sto­sun­ka­mi z ple­ba­nią, je­dy­nie się od nich od­róż­nia­ją­cy; a i w stro­ju na­wet był wiel­ce do nich po­dob­nym, i nie no­sił tych zwy­czaj­nych dia­kom ka­pot dłu­gich, sza­rych, wy­szy­wa­nych bia­łe­mi ta­śma­mi i pa­sów czer­wo­nych, ale po pro­stu kasz­ta­no­wa­tą gru­bą suk­ma­nę, rze­mien­nym pa­sem z dużą mo­sięż­ną klam­rą prze­pa­sa­ną, po­sto­ły lub buty z nie­po­czer­nio­ne­mi cho­le­wa­mi i czap­kę ro­ga­tą te­goż co suk­ma­na ko­lo­ru. Po­mi­mo to, dość cha­rak­te­ry­stycz­ną była po­stać dia­ka Chwed'ka: lat prze­szło pięć­dzie­się­ciu, śred­nie­go wzro­stu, a po­chy­ło się trzy­ma­jąc i ocię­ża­łych ru­chów, wy­da­wał się niż­szym ni­że­li był w isto­cie; wło­sy dłu­gie, czar­ne, spa­da­jąc mu na czo­ło i po bo­kach twa­rzy aż na ra­mio­na, roz­wie­wa­ły się gdy szedł; oczy czar­ne, duże, za­rost na bro­dzie i wąsy przy­strzy­żo­ne i już si­wie­ją­ce, twarz zmarszcz­ka­mi zo­ra­na, ale dużo po­czci­we­go w so­bie ma­ją­ca wy­ra­zu: wszyst­ko to sta­no­wi­ło ca­łość wra­ża­ją­cą się w pa­mięć gdy go się raz uj­rza­ło. Głos jego w mo­wie zwy­czaj­nej był tro­chę ochrzyp­ty i ci­chy, ale W cer­kwi, gdy śpie­wał przy mszy lub ob­rzę­dach świę­tych, wów­czas gó­ro­wał nad wszyst­kie­mi, a pe­łen dźwię­ku po świą­ty­ni się roz­cho­dził.

Chwed'ko miał za żonę wdo­wę po jed­nym z ho­ro­deń­skich go­spo­da­rzy; z ubo­gą się oże­nił, ma­jąc już lat prze­szło czter­dzie­ści, i wziął ko­bie­ci­nę wpraw­dzie już nie mło­dą, ale ci­chą, po­tul­ną i pra­co­wi­tą, z któ­rą szczę­śli­we i spo­koj­ne miał po­ży­cie. Był on sy­nem stró­ża cer­kiew­ne­go, w tej­że sa­mej uro­dził się cha­cie, i już od mło­do­ści słu­żył dia­kiem przy tu­tej­szej cer­kiew­ce.

Cer­kiew w sio­le, je­st­to świa­dek waż­niej­szych epok w pra­co­wi­tem a jed­no­staj­nem ży­ciu wie­śnia­ka. Tu o jej ścia­ny obi­ja się płacz nie­mow­lę­cia do chrztu przy­nie­sio­ne­go, tu mat­ka uczy do­ro­słe już pa­cho­lę że­gnać się i mo­dlić, tu pa­rob­czak, gdy upa­trzy w sio­le mo­ło­dy­ce, gdy ma się ku niej i w swa­ty do niej wy­szłe, przed oł­ta­rzem na ka­wał­ku roz­ście­lo­ne­go płót­na, ślub z nią bie­rze; tu wresz­cie sta­rzec zdaw­szy go­spo­dar­stwo na dzie­ci i wnu­ki, do­bro­wol­nie naj­czę­ściej wy­szedł­szy na dzia­dy, w przed­sion­ku cer­kwi szep­ce pa­cie­rze i dłoń wy­cią­ga o jał­muż­nę, do­pó­ki po­nu­ry głos dzwo­nu nie zę­ję­czy przy od­pro­wa­dza­niu go na mo­gił­ki.

Nie mało też Chwed'ko już od­dał po­sług w cer­kiew­ce, nie mało był przy chrzcie tych, któ­rzy dziś się już po­że­ni­li i se­mie 1) mie­li; nie mato był przy ślu­bach tych, co się po­bie­ra­li i po­tem szczę­śli­we lub nie­szczę­śli­we po­ży­cie mie­li, nie mało się też nadzwo­nił i od­pro­wa­dził na mo­gił­ki, a krzy­że nie­któ­rych już po­msza­ły i w próch­no się roz­sy­py­wa­ły. Od każ­dej z tych po­sług miał pew­ną da­ni­nę od gro­ma­dy, ogród wa­rzyw­ny i łąki ka­wa­łek od księ­dza miał wy­dzie­lo­ne; a choć da­ni­na była drob­na i nie­sta­ła, ogród był pia­sczy­sty i łąkę Bug czę­sto za­le­wał, ja­koś to jed­nak szło do­brze i do­sta­tek był w cha­cie; a trze­ba mu było od­dać słusz­ność, że zna­no Chwed'ka z jego bez­in­te­re­sow­no­ści: od uboż­szych to czę­sto i nic wziąć nie chciał i zna­jo­mych przez przy­jaźń

–-

1) Ro­dzeń­stwo.

nie­raz od da­ni­ny uwal­niał. Cza­sem na­wet kie­dy jaki bied­ny miesz­ka­niec do­rod­na skoń­czył swój cier­ni­sty ży­wot i wy­no­sił się na mo­gił­ki, a nie było za co skle­cić trum­ny z pro­stych czte­rech de­sek i po ludz­ku po­cho­wać, to ksiądz pro­boszcz god­ny ka­płan za­po­ma­gał, a diak tak­że ze swój stro­ny coś do­dał, po­dzwo­nił, od­śpie­wał za dar­mo i na krzy­żyk mały na mo­gi­łę co ofia­ro­wał, i jesz­cze nie rzad­ko było moż­na wi­dzieć w jego oku łzę współ­czu­cia i roz­czu­le­nia. Oprócz tych obo­wiąz­ków, Chwed'ko, je­śli było po­trze­ba, po­słu­gi­wał w ple­ba­na księ­dzu pro­bosz­czo­wi, do któ­re­go co­raz się wię­cej przy­wią­zy­wał, cza­sem z nim na praż­nik po­bliz­ki po­je­chał, to do mia­stecz­ka za in­te­re­sem pro­bosz­cza, to doj­rzał go­spo­dar­stwa ma­łe­go w pro­bo­stwie; zresz­tą jak był czas, w swej cha­tyn­ce sie­dział, ogród upra­wiał i sia­no ze swej łącz­ki zbie­rał i su­szył: a w cha­tyn­ce dia­ko­wej ich dwo­je i syn ich je­dy­ny Iwan­ko, chło­pię dzie­sie­cio-let­nie, skła­da­li całą ro­dzi­nę i je­dy­nych w niej miesz­kań­ców.

By­łaż­to ra­dość dla dia­ka, gdy mu się syn uro­dził, gdy o skrom­ne i ni­skie ścia­ny cha­ty obi­ło się pierw­sze kwi­le­nie na świat przy­by­łe­go Iwan­ka! Za­niósł go oj­ciec wkrót­ce do cer­kwi, gdzie go Wiel­moż­nyj Do­bro­dziej (jak na­zy­wał pro­bosz­cza) ochrzcił, a na chrzci­nach we­se­ląc się z ku­ma­mi, diak pod­pił so­bie, bo obok po­czci­wo­ści, miał tę wadę, że jak się cza­sem roz­ba­wił, to i za­pru­szał się aż do nie­przy­tom­no­ści, co jed­nak­że już co­raz rza­dziej się tra­fia­ło.

Po­tem, Iwan­ko ko­ły­sał się w ko­szu za­wie­szo­nym u bel­ki, i ma­tu­la śpie­wa­ła mu do snu tę­sk­ne, smut­ne, ję­czą­ce ru­skie pio­sen­ki, co tak jak po­świst je­sien­ne­go wia­tru do smut­nych na­stra­ja­ją my­śli; a gdy tro­chę pod­rósł i już chwie­ją­co się cho­dził, to go moż­na było wi­dzieć boso, w ko­szu­lin­ce gru­bej, z ka­wał­kiem czar­ne­go ra­zo­we­go chle­ba w ręku, sie­dzą­ce­go na zie­mi przed cha­tą na sło­iku, lub grze­bią­ce­go i ba­wią­ce­go się w pia­sku pod krzy­żem przez jego bat'ka fun­do­wa­nym. Nie­dłu­go po­tem to już i po wodę z dzban­kiem do źró­dła cho­dził i ło­ma­czów na ogni­sko na­dźwi­gał, bo cho­ciaż ma­tu­la chu­cha­ła nad nim i sta­ra­ła się nie ob­cią­żać go ro­bo­tą, z któ­rą tak pręd­ko dzie­ci wie­śnia­cze się za­po­zna­wa­ją, to jed­nak bat'ko sta­rał się ko­niecz­nie, aby gdy Iwan­ko nim do pew­nych sił dojd­sue, był już jaką taką po­mo­cą w cha­cie: szczob chli­ba dar­mo u cha­ti ne iw, jak mó­wił, utrzy­mu­jąc przy­tem, że przez wcze­sne uży­wa­nie swych sił, prę­dzej się roz­ro­śnie i zdrow­szym bę­dzie.. Nie prze­po­mnie­li ro­dzi­ce tak­że wo­dzić go do cer­kwi, gdzie go ma­tu­la że­gnać się i mo­dlić uczy­ła, a od nie­daw­ne­go cza­su, bat'ko w wol­nych od za­trud­nień chwi­lach. Za­czy­nał go już uczyć po­zna­wać li­te­ry i syl­la­bi­zo­wać na sta­rym a po­tłusz­czo­nym ele­men­ta­rzu. Po­mi­mo to jed­nak, w mia­rę wzro­stu, Iwan­ko nie bar­dzo się dźwi­gał w pra­cy; ma­tu­la go jako je­dy­na­ka pie­ści­ła, bat'ko czę­ściej w ple­ba­nii i w cer­kwi za po­słu­ga­mi ba­wił, to choć już lat dzie­sięć miał Iwan­ko, to dla­te­go ba­rasz­ko­wał so­bie, swa­wo­lił i chleb czar­ny i skrom­ną stra­wę za­ja­dał z ape­ty­tem.

By­ło­to chło­pię zdro­we, ru­mia­nej, pu­co­ło­wa­tej twa­rzy, oczu nie­bie­skich, du­żych, cie­ka­wie i roz­sąd­nie pa­trzą­cych, wło­sów ja­sno­blond dłu­gich i ob­fi­tych, ubra­ny naj­czę­ściej w ko­szu­lin­kę życz­ką u szyi zwią­za­ną i kraj­ką w pa­sie prze­pa­sa­ną, lub suk­man­ke na niej, je­dy­ną odzież chro­nią­cą go od zim­na. Cho­ciaż od ma­tu­li piesz­czo­ne, by­ło­to dzie­cię po­słusz­ne i ule­głe, fi­gle jego i za­ba­wy były nie­win­ne, a zdro­wy roz­są­dek i po­ję­cie wcze­śnie się w nim roz­wi­jać za­czę­ły.II.

Z przy­czy­ny od­le­gło­ści cha­ty dia­ko­wej od sio­ła, Iwan­ko mało się za­da­wał z ró­wie­śni­ka­mi swe­mi; cza­sem gdy z ma­tu­lą po­szli do ku­mów, a mie­li ich dużo, to się po­ba­wił, po­bo­ru­kał z chło­pię­ta­mi na głów­nej sio­ła uli­cy, ale naj­czę­ściej i pra­wie co­dzien­nie ba­wił się z Zoś­kę i Jur­kiem, rów­ne­go z nim wie­ku dzieć­mi go­spo­da­rzy, są­sia­dów, a ser­decz­nych przy­ja­ciół i ku­mów dia­ka, któ­rych cha­tyn­ka o kil­ka­set kro­ków sa­mot­na z tej stro­ny sta­ła. Cha­tyn­ka ta, była po­dob­na do dia­ko­wej, może wię­cej tyl­ko wro­sła w zie­mię, drzwi były niż­sze i wię­cej w zie­mię wpa­dłe i okien­ko mniej­sze, ale za to obok niej sta­ły sto­dół­ki i chlew­ki, któ­rych u dia­ko­wej cha­ty nie było. Sta­ła ona już pod sa­mym la­sem, któ­ry szu­miał lesz­czy­ną i dę­ba­mi, i w któ­rym gu­bił się Bug nie­da­le­ko

Ro­dzi­ce Zoś­ki i Jur­ka, Pa­weł Ole­szuk z żoną Prak­se­dą, byli to po­czci­wi choć nie­za­moż­ni go­spo­da­rze; ka­wa­łek pia­sczy­ste­go grun­tu obok mo­gi­łek, ogród wa­rzyw­ny i łącz­ka, były o wie­le gor­sze od in­nych w Ho­rod­nie, to też i w cha­cie było ubo­go, ale schlud­nie, a dola jako tako się wlo­kła.

Pa­weł, tego co diak wie­ku, od­daw­na był przy­ja­cie­lem Chwed'ka od ser­ca, przy­tem na­le­żał z po­boż­no­ści i do­brej woli do po­sług cer­kiew­nych, dzwo­nił z dia­kiem, no­sił krzyż na pro­ces­syi, świe­ce za­pa­lał i roz­da­wał W cza­sie na­bo­żeń­stwa, ka­dzi­dło roz­dmu­chi­wał i t… p., a ku­mem był Chwed'ko­wym przy chrzcie Iwan­ka, tak jak Chwed'ko jego znów na­wza­jem przy chrzcie Zoś­ki i Jur­ka. Żony ich tak­że po­lu­bi­ły się bar­dzo, toż i nic dziw­ne­go, że dzie­ci ich pra­wie cią­gle ra­zem z sobą prze­by­wa­ły, ra­zem się ba­wi­ły. Ale Zoś­ka i Jur­ko, choć rów­ne­go z Iwan­kiem wie­ku, już pra­co­wit­sze od nie­go wio­dły ży­cie, aże­by chle­ba dar­mo nie ja­dły, sto­sun­ko­wo do Iwan­ka, da­le­ko wię­cej po­sług ro­dzi­com czy­ni­ły. Krót­ki był czas ich bez­czyn­no­ści, bo gdy tyl­ko utrzy­mać się mo­gły na no­gach, już ich przy­uczo­no do pra­cy, już ojcu w pole jeść no­si­ły w dwo­ja­kach, gdy pra­co­wał na swo­im lub pań­skim la­nie, albo zda­la od pra­cu­ją­cych sie­dzia­ły pod kopą sia­na lub pod snop­kiem zbo­ża, i pil­no­wa­ły suk­ma­ny i ko­biał­ki; już Zoś­ka garn­ków do­glą­da­ła, gdy się skrom­na stra­wa pry­czy­ła na ko­mi­nie, a Jur­ko pa­sał dwo­je sztuk by­dła na łące i bat'kowi w polu po­ma­gał. Po­mi­mo to jed­nak, dzie­ci te wy­ra­sta­ły zdro­wo, wy­glą­da­ły rzeź­wo, cho­ciaż może wy­da­wa­ły się tro­chę star­sze nad wiek i doj­rzal­sze, bo pa­cho­lę­ta wiej­skie do­ra­sta­ją pręd­ko, doj­rze­wa­ją za­wcza­su. Pra­ca i po­trze­by, nie dają im dłu­go gnu­śnieć i pię­ścić się, i wten­czas gdy my się jesz­cze pa­pin­ku­jem, gdy nam się mama uczyć nie po­zwa­la dla nie­ob­cią­ża­nia gło­wy przed­wcze­śnie, gdy bąki zbi­ja­my, a chu­cha­ją na nas, aże­by naj­mniej­szy nas wie­trzyk nie za­wiał, i aże­by­śmy się naj­mniej­szym nie znu­ży­li tru­dem, to dzie­cię wie­śnia­cze już pra­cu­je; chło­pak już umie za­prządz woły do woza, umie cho­dzić oko­ło roli i bat'kowi swe­mu do­po­ma­ga: dziew­czy­na przę­dzie, jeść go­tu­je, pie­le w ogród­ku, a cho­dząc boso po śnie­gu, po zim­nie i desz­czu w ko­szu­lin­kach le­ciuch­nych i ku­sych suk­man­kach, nie­raz zdrow­szą od nas mają cerę, we­sel­szy hu­mor i ape­tyt lep­szy.

W wol­nych chwi­lach wie­czo­ra­mi w dnie po­wsze­dnie, a w świę­ta przez dzień cały, prze­by­wa­ły z sobą dzie­ci, ba­wiąc się przed cha­tą dia­ko­wą lub Paw­ło­wą, albo też na wy­dmie pia­sczy­stej od Buga sia­da­ły naj­czę­ściej w pia­sku, ro­bi­ły jam­ki niby pie­ce, lub ogród­ki sy­pa­ły z grzę­da­mi wsa­dza­jąc pa­tycz­ki niby pło­ty, tra­wy i chwa­sty niby wa­rzy­wa, i roz­ma­wia­ły z sobą swo­bod­nie i we­so­ło, a Zoś­ka na­wet nu­ci­ła cza­sem pio­sen­ki od ma­tu­li wy­uczo­ne.

W cza­sie tych za­baw, na­stę­pu­ją­ce mniej wię­cej roz­mo­wy mia­ły miej­sce, w ich ro­dzin­nym ru­skim ję­zy­ku, a któ­re tu dla zro­zu­mie­nia, w na­szej mo­wie po­da­jem.

– Zro­bię ja so­bie, – mó­wił Iwan­ko, po­rząc pia­sek w za­gon­ki, – ogród taki jak u pro­bosz­cza na­sze­go, za­sa­dzę grusz­ki smacz­ne, ta­kie smacz­ne, jak mnie dała ciot­ka Po­łasz­ka na praż­nik na Pre­czy­ste 1), i bę­dzie­my jeść i to­bie dam Zoś­ko, ho, ho! cały po­do­łek ci na­sy­pie… A ty co ro­bisz, Zoś­ko?

– Ja ro­bię so­bie piec, – za­ję­ta grze­ba­niem jam­ki, od­po­wie Zoś­ka.

– A na co to­bie taki duży piec?

– Bo będę pie­kła chleb tak jak ma­tu­la, a koło pie­ca zro­bię stud­nię, a jak ty mnie dasz grusz­ki, to ja ci dam chle­ba, co bę­dzie taki bia­ły jak u straż­ni­ka…

– A ty że Jur­ku? – za­py­tał Iwan­ko.

– Ja bu­du­ję szo­pę na sia­no, żeby było gdzie zwo­zić z nad Buga , ale z da­le­ka zro­bię od wa­sze­go pie­ca, żeby się kie­dy szo­pa nie za­ję­ła.

– To ty so­bie zwóź sia­no, – mó­wił Iwan­ko, – a my bę­dzie­my jeść chleb i grusz­ki i czę­sto­wać go­ści, a w, ogro­dzie za­sa­dzę jesz­cze mak i kar­to­fle, kar­to­fle za­raz bliz­ko be­dzie moż­na upiec…

– Ale trze­ba, Iwan­ku, ogro­dzić pło­tem, żeby by­dło nie we­szło w szko­dę, a Ha­ra­sy­mo­we by­dło to czę­sto W szko­dę wła­zi, – ro­bi­ła uwa­gę Zoś­ka.

– Praw­da… ho, ho, to też zro­bię par­kan, ob­la­ków we­zmę gru­bych, zo­ba­czysz…

–-

1) Na­ro­dze­nie N. Ma­ryi Pan­ny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: