IX zmiana - ebook
IX zmiana - ebook
To nie jest kronika prawdziwej IX zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. To powieść osadzona w realiach surowej krainy u podnóża Hindukuszu. Ale choć fabuła jest fikcyjna, w wielu miejscach nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że autor opisuje rzeczywiste wydarzenia. Czyniąc to na tyle sugestywnie, że co rusz nawiedzały mnie afgańskie widoki, zapachy, odgłosy. I tamtejszy niepokój, związany z oczekiwaniem na wybuch IED. Gorąco polecam – kawał solidnej, pisarskiej roboty!
Marcin Ogdowski, dziennikarz, autor blogu i książki „zAfganistanu.pl”
"IX zmiana" Marcina Gawędy to powieść, w której atmosfera nieustannie się zagęszcza, a Czytelnik, znając również punkt widzenia talibów, w napięciu obserwuje, jak wokół Polaków zaciska się pętla zasadzek i nienawiści. To fabuła wielowątkowa, bogata w fakty i przybliżająca realia, jakie towarzyszą polskim żołnierzom w Afganistanie.
Major Grzegorz Kaliciak, dowódca posterunku Qarabagh
"IX Zmiana" zabiera nas do świata niewyobrażalnego dla przeciętnego Europejczyka, który wojnę afgańską zna tylko z uspokajających raportów telewizyjnych. Obce obyczaje Afgańczyków i zawziętość islamskich bojowników zderzają się z procedurami wojskowymi i doskonale oddaną przez autora mentalnością polskich żołnierzy. Zdecydowanie polecam wszystkim miłośnikom WP!
Maciej Szopa, Polska Zbrojna
Służba. Honor. Koleżeństwo. Walka. Strach. Ale również śmierć. Najnowsza powieść Marcina Gawędy prowadzi Czytelnika w najbardziej nieoczekiwane miejsca. Poznajemy Afganistan od podziemi po szczyty gór, a ludzkie emocje od najbardziej szlachetnych po krańcowo destrukcyjne.
W Afganistanie stacjonują doświadczeni żołnierze i tacy, dla których walka w tym spalonym słońcem kraju jest pierwszym doświadczeniem bojowym. A przecież przyjechali tu zapewniać cywilom spokój i bezpieczeństwo. IX zmiana w powieści Gawędy sama okazuje się celem ataku, a nowy komendant talibów za punkt honoru stawia sobie zabicie jak największej liczby Polaków. Do walki z nim w polskich szeregach staną m.in. znani już z "Rebelii" major Paweł Kalicki i porucznik Tomasz Gazda, wspierani przez takie siły jak GROM, "Nil" czy Samodzielną Grupę Powietrzno-Szturmową.
Przyjdzie im walczyć nie tylko z rebeliantami, ale i z nieufnością Afgańczyków. Pomocna może okazać się w tym "strategia plam oleju", choć pod gradem kul nieprzyjaciela niełatwo będzie ją wprowadzać. Nowa strategia to nowi ludzie, tacy jak antropolog, który w patrolu może okazać się bardzo pomocny. Gorzej, gdy jest nim... kobieta. Jak przełamać stereotypy, jeśli inny sposób patrzenia na ten kraj to jedyna szansa na ocalenie?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62730-29-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Generał Maciej Skrzypowski – oficer liniowy z doświadczeniem z Iraku
PKW-Afganistan Baza Qarabagh
Podporucznik Piotr Belka – dowódca 3 plutonu 1 kompanii Zgrupowania Bojowego Bravo (ZBB)
Kapitan Tomasz Gazda – dowódca 1 kompanii ZBB
Starszy szeregowy Paweł „Góral” Góralski – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Katarzyna Greń – antropolog kultury
Ali Hazrat – tłumacz
Starszy szeregowy Sylwester „Jodła” Jodłowski – radiooperator, 3 pluton 1 kompanii ZBB
Kapral Michał „Kajko” Kajkowski – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Major Paweł Kalicki – komendant posterunku Qarabagh
Chorąży Paweł Kołacz – zastępca dowódcy 3 plutonu 1 kompanii ZBB
Starszy szeregowy Piotr „Spadak” Spadkowski – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Sierżant Jerzy Strypuła – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Starszy kapral Marcin „Śruba” Śrubiński – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Starszy szeregowy Marcin Wilczek – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Starszy szeregowy Tomasz „Żaku” Żaczek – 3 pluton 1 kompanii ZBB
Zespół Rozpoznania Środków Walki (WIT)
Podporucznik Mikołaj „Szary” Szarawa – sekcja WIT ZBB
Jednostka specjalna „Nil”
Porucznik Mateusz „Lisu” Lisowski – Grupa Wsparcia Informacyjnego, sekcja IMINT
Starszy chorąży sztabowy Marek „Tango” Targosz – Grupa Wsparcia Informacyjnego, sekcja IMINT
Baza Ghazni
Pułkownik Michał Bończak – dowódca IX zmiany PKW-A
Podpułkownik Mateusz Petrycki – dowódca Zgrupowania Bojowego Alfa (ZBA)
Baza Warrior
Podpułkownik Michał Darkowski – dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo (ZBB)
Major Paweł Grosicki – oficer SKW
Kapral Artur Michniak – 2 pluton 1 kompanii ZBB
Starszy szeregowy Michał Zawilski – 2 pluton 1 kompanii ZBB
Major Mateusz „Żmija” Żmijowski – sekcja rozpoznawcza S-2
Jednostka specjalna GROM
Starszy sierżant Bogdan „Anioł” Anielak – sekcja snajperska, strzelec wyborowy
Marek Bronowski – były sierżant, poza służbą liniową po wypadku na poligonie
Starszy sierżant Wojciech Buczek – paramedyk oddziału
Podporucznik Marcin „Koniu” Koniewski – sekcja snajperska, spotter
Kapitan Paweł „Majka” Majak – dowódca zespołu bojowego
Samodzielna Grupa Powietrzno-Szturmowa (SGPSz), eskadra śmigłowców
Podpułkownik pilot Piotr łuczak – dowódca eskadry, pilot śmigłowca Mi-24
Starszy szeregowy Marcin Piekarz – strzelec PK, Sekcja Strzelców Pokładowych
Oddział talibów mułły Khalida Khana
Mułła Abdurrachman – odpowiedzialny za sprawy duchowe
Achtar Osmani – odpowiedzialny za kwestie logistyczne
Saber Muhammad Saber – dżihadysta
Shelizar – dżihadysta
Ahmad Zahir – specjalista od ładunków wybuchowych
Zelimhan – strzelec PKOdpowiedzialność dowódcy oddziału wojskowego jest paradoksalna. Aby wykonać swoje zadanie naprawdę dobrze, musi kochać swoich ludzi i odczuwać łączące go z nimi więzi wzajemnej odpowiedzialności i przywiązania. A jednak musi być zdolny wydać rozkaz, w którego konsekwencji wszyscy mogą zginąć . Nawet najlepsi dowódcy popełniają błędy, które potem latami dręczą ich sumienie każdy dobry dowódca jest do pewnego stopnia przekonany, że gdyby postąpił inaczej, ludzie, których kochał jak synów i braci, nie musieliby zginąć.
Dave Grossman (O zabijaniu)
Czad, 27 września 2009
Komunikator internetowy dawał mu namiastkę kontaktu z krajem. Co prawda przekaz był kiepski i obraz skakał, ale fonia była znośna. Widniejący na ekranie jego dobry przyjaciel, tak jak on, siedział przed komputerem, więc idealny obraz nie był im do niczego potrzebny. Sprawy rodzinne i bieżące wydarzenia polityczne już obgadali, teraz zeszli na kwestie osobiste.
– Pytałeś mnie, ostatnio, co będę robił po Czadzie, pamiętasz?
– Tak. Tylko nie pamiętam, co mi wtedy powiedziałeś – mężczyzna skrzywił się w żartobliwym uśmiechu.
Gazda także się uśmiechnął.
– Powiedziałem ci, że jeszcze nie wiem.
– No tak, teraz sobie przypominam. Miałeś się zastanowić przed końcem misji.
– No właśnie, i już zdecydowałem. Wyjadę do Afganistanu.
Na twarzy rozmówcy zagościło prawdziwe zaskoczenie.
– Żartujesz, tak?
– Mówię poważnie. Jak najbardziej. Już gadałem z Renatą.
– Czekaj, czekaj. – Mężczyzna przejechał dłonią po gładko ogolonym podbródku. – No tak. IX zmianę wystawi twoja 17 Wielkopolska?
– No właśnie. Tutaj jestem tylko na wypożyczeniu. No wiesz, gościnne występy – mruknął Gazda. – Tam pojadę z moimi ludźmi. Tymi z Iraku, że tak powiem. Jedzie stara sprawdzona ekipa i nie wyobrażam sobie, że mnie z nimi nie będzie. Przecież to moja jednostka.
– Jak dla mnie, to oszalałeś, stary. Tam jest wojna, nie to co tutaj. Mało ci było Iraku?
Gazda chwilę się zamyślił na wspomnienie Iraku i obrony City Hall w Karbali. Tam naprawdę było gorąco. Przy tym misja w Czadzie to niemal wakacje. Afganistan... Tak, Afganistan będzie wyzwaniem. Kolejnym wyzwaniem.
– Człowieku, potrzebuję adrenaliny.
– Naprawdę pogięło cię na cacy. Po mojemu, to ci, człowieku, odjebało. Jesteś wariat. Za spokojnie ci się żyje, czy jak?
Spojrzał na przyjaciela. Gazda podrapał się po gęstej brodzie, gdzie z lubością zbierały się drobinki wszechobecnego afrykańskiego pyłu piaskowego.
– No właśnie, stary. Nie wiem, jak to działa, ale znowu potrzebuję kopa. Uzależniłem się.
Ponieważ roześmiał się, jego kolega nie miał pojęcia, czy mówił poważnie, czy tylko żartował. Nigdy już się tego nie dowiedział, bo nie było okazji, żeby do tej rozmowy wrócić^().
Czad, 30 września 2009
Słońce prażyło niemiłosiernie. Jak to zazwyczaj na Czarnym Lądzie. Liczący prawie pięćdziesiąt pojazdów, głównie załadowanych po brzegi pomocą humanitarną ciężarówek, francusko-austriacki konwój przedzierał się wolno przez wysuszoną na wiór drogę. Koła ciężarówek, Land Roverów i Rosomaków, obracając się niespiesznie, pokonywały kilometr po kilometrze afrykański trakt, wzniecając tumany kurzu i piaskowego pyłu. Jakoś nie przechodziło mu przez gardło określenie „droga” na to, po czym poruszali się w Czadzie. Odcinki grząskiego piachu naszpikowane ostrymi, czerwonymi kamieniami w jego mniemaniu bardziej zasługiwały na miano „trakt”. To, że mieli tylko dwa postoje spowodowane utratą koła w MAN-ie i złapaniem gumy przez Jelcza, uznawał za cud.
Cała ta wielonarodowa kawalkada, poprzedzana przez polską awangardę stanowiącą zarazem eskortę, zmierzała do bazy Iriba. Jednak to nie Iriba, ale baza Bahai – najbardziej wysunięty na północ kraju przyczółek misji EUFOR/MINURCAT – była celem konwoju.
Kapitan Tomasz Gazda – oczekiwany po misji w Iraku awans dostał dopiero niedawno, po kilku latach od tamtych wydarzeń – nie ukrywał lekkiego zdenerwowania. Wszak od jego grupy bojowej Delta, ochraniającej konwój na ostatnim, najtrudniejszym odcinku drogi, zależało być albo nie być żołnierzy. Nie wspominając już o ładunku. Francuzi i Austriacy stacjonowali na co dzień w odległym Abeche i nie znali ani warunków terenowych, ani lokalnych uwarunkowań, zdani byli więc na Polaków. Tym bardziej, że grupa Delta była grupą bojową, a wielu żołnierzy misji EUFOR nie miało większego pojęcia o prawdziwej wojnie. Do tej pory rebelianci nigdzie nie zaatakowali ani Polaków, ani innych żołnierzy EUFOR, ale zawsze mógł się znaleźć jakiś krewki kacyk. Takich oddziałów, czy to rebeliantów, czy to zwykłych bandytów, w rejonie nie brakowało. A ładunek był cenny: pitna woda, żywność, lekarstwa, koce – w Czadzie towar deficytowy.
– Zjedź na bok, popatrzymy na naszą karawanę – polecił kierowcy.
Konwój przypominał poruszające się wolno wielbłądy.
– Tak jest – potwierdził kapral Skwarczyński i posłusznie wykonał rozkaz.
Gazda spojrzał znowu w lusterko, gdzie w tumanach kurzu widniały kontury jadącego za nimi Land Rovera. Kolejny w kolumnie Rosomak był już ledwo widoczny.
Gazda wyszedł z samochodu, prostując kości. Okutany arafatką, z obowiązkowymi w tych warunkach okularami przeciwsłonecznymi, chronił twarz przed wszechobecnym pyłem. Odczekali dobrych kilka minut, aż przejedzie koło nich cała kolumna, po czym znowu wyszli na jej czoło. Land Rover Gazdy był niby owczarek pilnujący stada – to znajdował się na czele kolumny, to na jej końcu. Intuicja oficerska podpowiadała mu, że jeśli wywiad sugerował możliwość pojawienia się na ich drodze lokalnej bandy, to na pewno się na nią natkną. Doświadczenie wyniesione z Iraku pozwalało mu przypuszczać, że jeśli coś może pójść nie tak, to na pewno pójdzie. Słowem, Tomasz Gazda wyznawał zasadę, że plan to lista rzeczy, które się nie wydarzą. A plan zakładał, że nikt ich nie zaczepi.
Znowu jechali na czele kolumny.
– Jak mapa? – rzucił do tyłu.
GPS to jedno, a praca nad mapą to drugie.
– Z mapy wynika, że przed nami jest dogodny przejazd przez lokalną rzekę okresową – usłyszał od ślęczącego nad mapą żołnierza. – Dojeżdżamy. Zostało może dwa kilometry.
– O ile mapa jest dokładna – zastrzegł Gazda, sprawdzając pozycję na GPS-ie.
– Dokładna to może nie, ale za to aktualna.
– No to mamy towarzystwo – rzucił Gazda widząc na wzgórzu przed nimi kilka pick-upów.
– Pięknie. Nie wyglądają na przyjaznych.
– Nie panikuj na zapas – Gazda zachowywał chłodny profesjonalizm. – Podjedź do nich.
Przełączył się na odpowiedni kanał, nie zauważając nieco przerażonej miny kaprala.
– Tu Delta 500! Nagły postój! – rozkazał na fonii po angielsku. – Wszyscy stać.
– Tu Alfa 100, Alfa 500, co jest? Co się dzieje? – To był młody podporucznik dowodzący tuzinem ciężarówek austriackiego kontyngentu.
– Alfa 100, Alfa 200, przed nami rebelianci. Zatrzymujemy konwój. Zachowajcie szyk kolumny.
W radio usłyszał po angielsku obu dowódców – Austriaka i Francuza – meldujących, że zrozumieli rozkaz.
Cała kolumna zatrzymała się niemal w miejscu.
– Jadę z nimi pogadać. Delta 502, za mną.
– Tu Delta 502, zrozumiałem, wychodzę z kolumny.
Trzeci pojazd w kolumnie, pokryty czadyjskim kurzem i piaskiem zielony Rosomak, odbił w bok, wyprzedził drugiego z kolei Land Rovera i szybko wyszedł na ogon terenówce dowódcy grupy bojowej.
– Pan porucznik to miał nosa z tymi czarnymi – z podziwem pokręcił głową Skwarczyński. – Dokładnie tak, jak pan przypuszczał.
Kapral już nieco ochłonął po pierwszym szoku, widząc, że kapitan sprawia wrażenie człowieka, który wie, co robi. Nawiązał teraz do rozmowy sprzed kilkunastu minut, gdy zakładali się, na jakim odcinku napotkają miejscowych.
Gazda uśmiechnął się, lekko wykrzywiając usta.
– Z Czadyjczykami. Nie czarnymi.
– No tak, dla mnie to wszystko jedno. Czarni to czarni.
Gazda nie podjął dyskusji. Land Rover szybko zbliżał się do jadącego im naprzeciw białego pick-upa. Postawiłby każdą sumę na to, że była to terenówka marki Toyota, tak często wykorzystywana w Afryce. Kiedy pół godziny wcześniej Gazda patrzył na mapę, zaznaczona na niej rzeka od razu zwróciła jego uwagę. Teraz rzeka była wyschnięta i przez wadi, czyli suche koryto, swobodnie mogli przejechać, ale to było idealne miejsce, żeby zastąpić im drogę. „No i rzeczywiście miałem nosa” – pomyślał. Wyglądało na to, że teraz odcinał kupony od swojego czarnowidztwa. Upewnił się jeszcze rzutem oka w lusterko, że załoga Rosomaka dobrze wiedziała, czego od niej oczekuje. Był zdecydowany pokazać miejscowym, że ma jaja. Nauczył się w Iraku, że tupet może czasami przynieść wymierne korzyści. Tyle że między tupetem a głupotą bywała cienka granica. Starał się mocno pilnować, aby jej nie przekroczyć choćby o milimetr.
– To pewnie ci, co za nami w jechali w nocy – domyślał się Skwarczyński.
– Na to wygląda.
Rzeczywiście wczoraj w nocy widzieli jadące za nimi trzy terenówki. Obejrzał je dokładnie przez noktowizor, ale trzymały się przyzwoicie daleko.
Land Rover zatrzymał się dwadzieścia metrów od stojącego już białego pick-upa wyładowanego bojownikami z kałaszami. To była zwykła terenowa Toyota, a nie jakiś uzbrojony technical. Nie zauważył żadnego zamontowanego na pace ciężkiego karabinu maszynowego, działa bezodrzutowego czy czegokolwiek cięższego niż trzymane przez młodych bojowników AK-47. Widział już takich w Iraku. Głośno krzyczeli, czasami strzelali w powietrze, ale nie byli żołnierzami – tylko uzbrojoną bandą cywili. Niczym więcej. Miał do czynienia ze zwykłą bandą gówniarzy, a nie naćpanymi, niebezpiecznymi, nastoletnimi bojówkarzami.
Wysiedli z bronią u boku. Obok Gazdy stanął tłumacz i porucznik Złotowski. Skwarczyński czekał za otwartymi drzwiami, kilka metrów za nimi. Gazda stał przez chwilę, obserwując przeciwników. Był oficerem, ale zrezygnował z broni bocznej – na misji zdecydowanie wolał mieć pod ręką Mini-Beryla.
– Ciekawe, co to za goście? – Złotowski myślał na głos. – Jak myślisz? Wyglądają na plemię Zaghawa.
Gazda spojrzał na porucznika. Od razu było widać, że to jego pierwsza misja. Oficer łącznikowy trząsł się jak osika. Żal było patrzeć. Jego służbowy WIST drzemał w kaburze, tak jakby nic się nie działo.
Korzystając z chwili – bojownicy kłócili się właśnie, kto powinien stanowić eskortę dla wodza – postanowił uspokoić nieco nerwy spokojną dyskusją, nie zaniedbał jednakże ustawienia broni, tak by można było natychmiast jej użyć.
– Panie poruczniku, niech się pan nie obrazi, ale ja mam w dupie, czy to plemię Zaghawa, czy Tama. – Prawą ręką powoli, tak by nie wzbudzać podejrzeń, ułożył sobie wygodnie karabinek wzdłuż uda. – Mam nawet gdzieś to, czy to czadyjscy albo sudańscy rebelianci, czy zwykli bandyci. Po prostu weszli nam w drogę. Zresztą zaraz się przekonamy, o co im chodzi.
– Pan chyba... to szaleństwo... nie może pan... – Złotowski był niezmiernie zdziwiony, niemal przerażony. – Przecież procedura...
Ale Gazda już go nie słuchał. Szedł energicznie w kierunku rebeliantów, bandytów, czy kim oni nie byli. Ryzykował? Pewnie, że tak, ale czyż wojna nie jest graniem w ruletkę? Przecież nie płacili mu żołdu za wyglądanie zza Rosomaka. Zresztą gdyby nie tacy jak on, za kim chowałby się wystraszony porucznik Złotowski? Na wojnie zawsze musieli być tacy, którzy mówili: „Za mną”, i tacy, którzy głośno wołali: „Naprzód!”, kryjąc się za plecami innych.
– Procedura – mruknął pod nosem. – Wsadź ją sobie, gdzie chcesz.
Zatrzymał się kilka kroków przed pick-upem, naprzeciwko dowódcy w czerwonej chuście. Tłumacz stanął za plecami Polaka, dobre pół metra z tyłu. Już wcześniej Gazda upewnił się, rzucając dyskretne spojrzenie do tyłu, że Rosomak zatrzymał się przy Land Roverze Skwarczyńskiego, ledwo kilkanaście metrów za nim. Załoga Rosomaka była na miejscu i wiedziała, co ma robić.
– Powiedz mu, że ma nas przepuścić, bo go zabijemy – polecił tłumaczowi.
– Ale przecież...
– Przetłumacz dokładnie to, co ci powiedziałem! – rzucił ostro, trzymając cały czas palec na spuście.
Gest był na pewno teatralny, filmowy, ale świetnie przekazywał nastawienie rozmówcy. Kacyk dobrze to rozumiał, bo sam trzymał kałasza w prawej ręce pionowo w górze, niczym aktor w filmie sensacyjnym.
Tłumacz krzyknął coś w lokalnym narzeczu.
Najwyraźniej nie spodobało się to czadyjskiemu wodzowi, bo dowódca bojowników odpowiedział głośno, machając groźnie AK-47. Gazda zauważył, że ze dwa razy z obawą zerknął na stojący z tyłu transporter.
Zanim jeszcze tłumacz przełożył słowa lokalnego watażki, Gazda wykonał delikatny ruch, poprawiając położenie Mini-Beryla, tak aby jednym gestem przygotować się do strzału z biodra.
– Coś mu się nie podoba? – zapytał.
– Tak. Mówi, żeby go przekonać, że powinni odjechać. Krzyczy, że się nie boją i chcą dostać jakieś fanty.
Zauważył, że watażka dużo krzyczał, ale nie wyglądał na zdesperowanego. Wprawnym okiem Gazda ocenił, że co najmniej połowa rebeliantów ledwo potrafiła trzymać broń. Miał coraz głębsze przekonanie, że ten tłum przed nim był tyleż głośny, ile mało groźny.
– Powiedz, że zaraz im je damy – warknął ze złością. – Będą miały kaliber 30 milimetrów.
– Teraz krzyczy, że jeśli...
– Przetłumacz mu to, co powiedziałem.
Oczy kacyka wyszły z orbit. Gdy tłumacz skończył, Gazda machnął ręką.
Nagle rozległa się ogłuszająca palba armaty Bushmaster, całkowicie zagłuszając i tłumacza, i krzyczącego coś chrapliwie kacyka. Działonowy i system celowniczy spisali się znakomicie – kilka pocisków kalibru 30 milimetrów wprost ścięło niewielkie drzewko rosnące od lat nad brzegiem wadi. Bojownicy odruchowo skulili głowy. Jeden zeskoczył z paki i schował się za samochód, drugi odrzucił kałasza i zakrył głowę dłońmi. Zapadła cisza. Dowódca rebeliantów stał niczym słup soli, próbując otrząsnąć się z zaskoczenia. Wyraźnie pobladł.
– A teraz powiedz mu, że następna porcja fantów poleci w jego Toyotę.
Tłumacz krzyknął.
Bojownicy patrzyli przez chwilę po sobie, po czym dowódca coś zawołał, opuszczając Kałasznikowa. Rebelianci nie czekali na dalszy rozwój wypadków – opuścili broń. Watażka uderzył z wściekłością pięścią w dach terenówki. Buksując w afrykańskim piasku, pick-up ruszył. W ciągu kilkunastu sekund terenówki odjechały. Został po nich tylko nisko zawieszony, gęsty tuman kurzu.
•
Gazda dyskretnie odetchnął. Zabezpieczył Mini-Beryla i upił łyk wody z podanej plastikowej butelki. Zdjął hełm i wylał resztę na głowę. Zdawał się jakby nie zauważać szamoczącego się, wściekłego Złotowskiego ani zdumionych twarzy innych obserwatorów wydarzenia.
– Pan jesteś wariat! Popieprzeniec! – Złotowski pieklił się jak szalony, skakał w szale, machał rękami, Beryl dyndał mu na pasku, jakby zaraz miał spaść. – Ryzykowałeś nasze życie! Ja pierdolę, Rambo się znalazł! Powinieneś się leczyć! Słyszysz?!
Gazda nie reagował, więc kapral Skwarczyński poczuł się w obowiązku zainterweniować.
– Panie poruczniku, niech się pan uspokoi, krzyczy pan na kapitana!
– Gówno mnie to obchodzi! Zawiadomię prokuraturę! Tacy jak on nie powinni być w wojsku! Jezu, to szajbus! Czy jemu się wydaje, że jest na planie jakiegoś filmu, do kurwy nędzy?
Gazda nawet nie spojrzał na pieklącego się porucznika, którego próbowało uspokoić dwóch polskich podoficerów. Przeszedł obok ciężko dyszącego Złotowskiego, jakby go nie zauważył.
– Możemy jechać dalej! – rzucił po angielsku do zdumionych oficerów – Austriaka i Francuza, obserwujących wydarzenie. – Droga przejezdna!
Oparł się o nagrzaną słońcem maskę Land Rovera, szukając choćby odrobiny cienia. Zamknął oczy i przez chwilę odpoczywał. Nie dawał po sobie tego poznać, ale uspokajał skołatane nerwy. Przecież nie był cyborgiem. Powoli opadała adrenalina, puls wracał do normy. Może faktycznie pograł zbyt ostro? Nie, raczej nie. Zresztą liczył się efekt.
– Panie kapitanie, w imieniu... chciałbym przeprosić za zachowanie... no wie pan, nerwy mu puściły...
Gazda otworzył oczy. Przed nim stał podenerwowany młody podporucznik z logistyki.
– No wie pan... nie ma co robić szumu...
Kapitan machnął od niechcenia ręką.
– Daj spokój, człowieku. Nic się nie stało.
– Nie złoży pan raportu? Wie pan, niższa szarża i w ogóle...
Gazda spojrzał na twarz młodego oficera.
– Człowieku, nie zawracaj mi głowy pierdołami. Przecież nikt nie zginął. Przed nami daleka droga.
•
Jechali w milczeniu. Kapral Skwarczyński zerkał z podziwem na siedzącego obok oficera. Od czasu do czasu odzywało się tylko radio albo Gazda pytał przewodnika o drogę. Dojeżdżali już do bazy, kiedy kapral zebrał się na odwagę i zdecydował się zapytać.
– Pan kapitan wybaczy...
Gazda milczał. Skwarczyński uznał to za przyzwolenie.
– Pan kapitan to ma jaja, nie ma co... Tak mi chodzi po głowie...
Kapral najwyraźniej starał się zaspokoić ciekawość.
Gazda westchnął ciężko i spojrzał na niego.
– Co ci, kapralu, chodzi po głowie?
– No to... że tak się pan kapitan nie bał... tak się wystawić...
– Bali się.
– Słucham?
– Oni się bali. W ich oczach czaił się strach.
Skwarczyński nie mógł wyjść ze zdumienia. Myślał, że kapitan żartuje, ale ten był całkowicie poważny. Odwrócił się w jego kierunku i przeszył go stalowym spojrzeniem niczym sztyletem. Kapral poczuł się nieswojo. Odchrząknął.
– Panie kapitanie... ja to ciekawy tylko jestem, ale jak... – bąknął zmieszany – no wie pan, jakby...
– To była tylko banda cywilów z kałaszami. Nic więcej, kapralu. Potrafili tylko krzyczeć i gwałcić kobiety w wioskach. W ich oczach można było dostrzec strach.
– Strach?
– Grali va banque, ale nie wiedzieli, czego się spodziewać po wojsku. W końcu nasz Rosomak to nie cywilny pick-up z wystraszonym personelem oenzetu.
------------------------------------------------------------------------
^() Niejeden z polskich żołnierzy lub cywilów w składzie IX zmiany PKW-A ma zaliczoną nie tylko misję w Iraku, ale też w Czadzie lub Libanie.