Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Ja Klaudiusz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ja Klaudiusz - ebook

Matka nazywała go monstrum stworzonym, lecz nie dokończonym przez naturę. Babka, Liwia, odnosiła się doń z pogardą. August wolał nie pokazywać się z nim publicznie, choć dostrzegał jego zalety. Przez pół wieku Klaudiusz, kulawy jąkała uważany za półgłówka, ale człowiek uczciwy, prawy i lojalny, pozostawał w cieniu, aż przypadek zrządził, że został cesarzem. Tylko on przetrwał wszystkie spiski i zbrodnie, które kolejno zabierały członków jego rodziny.

Powieść obejmuje pięćdziesiąt lat życia Klaudiusza do momentu objęcia przez niego godności cesarskiej.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16716-2
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Sys­tem mone­tarny wystę­pu­jący w tej książce przed­sta­wia się nastę­pu­jąco. Pod­sta­wową jed­nostką mone­tarną jest „sztuka złota”, czyli aureus. Warta jest sto sester­ców lub dwa­dzie­ścia pięć srebr­nych dena­rów („sztuk sre­bra”). W przy­bli­że­niu jest to rów­no­war­tość dzie­się­ciu zło­tych. Jed­nostką dłu­go­ści jest mila rzym­ska, równa 1478,5 metra. Daty w książce dla uła­twie­nia podano według kalen­da­rza gre­go­riań­skiego. Zacho­wano rów­nież współ­cze­sne nazwy miast oraz więk­szo­ści ter­mi­nów woj­sko­wych. Kalen­darz grecki, któ­rym posłu­guje się Klau­diusz, oparty jest na zasa­dzie licze­nia od pierw­szej olim­piady w roku 776 p.n.e. Podobną zasadę zasto­so­wano odno­śnie do naj­bar­dziej popu­lar­nych imion. I tak, pisze się Liwiusz zamiast Titus Livius, Cym­be­lin zamiast Cuno­be­li­nus, Marek Anto­niusz zamiast Mar­cus Anto­nius. Odszu­ka­nie współ­cze­snych odpo­wied­ni­ków ter­mi­nów woj­sko­wych, praw­ni­czych czy tech­nicz­nych cza­sami spra­wiało mi trud­no­ści. Jako przy­kład mogę przed­sta­wić wyraz „włócz­nia”. T.E. Shaw (któ­remu przy oka­zji pra­gnę podzię­ko­wać za szcze­gól­nie sta­ranne prze­czy­ta­nie maszy­no­pisu) zakwe­stio­no­wał popraw­ność wyko­rzy­sta­nia ter­minu „włócz­nia” jako odpo­wied­nika ger­mań­skiej fra­mea albo pfriem. Zapro­po­no­wał uży­cie ter­minu „oszczep”. Nie­stety, nie sko­rzy­sta­łem z jego rady, gdyż „oszczep” ozna­cza dla mnie odpo­wied­nik pilum, czyli broni nale­żą­cej do legio­nów rzym­skich. A ponadto „włócz­nia” koja­rzy się z bro­nią bar­ba­rzyń­ców. W języku angiel­skim słowo „włócz­nia” uży­wane jest od trzy­stu lat i nabrało nowego zna­cze­nia wraz z woj­nami bur­skimi. Fra­mei jako broni o dłu­gim drzewcu zakoń­czo­nym żela­znym gro­tem uży­wano (według Tacyta) nie tylko jako broni drzew­co­wej, ale i siecz­nej. Podob­nie włócz­nie wojow­ni­ków Ama-Zulu były zbli­żone do tych, któ­rych uży­wali Ger­ma­nie z cza­sów Klau­diusza. Jak twier­dzi Tacyt, w bez­po­śred­nich star­ciach fra­mea była nie­zwy­kle uży­teczna – w prze­ci­wień­stwie do walk toczo­nych w lesie. Ger­ma­nie, podob­nie jak póź­niej Zulusi, łamali dłu­gie drzewce fra­mei, by móc pro­wa­dzić walkę wśród drzew. Rzadko jed­nak docho­dziło do takich sytu­acji, gdyż Ger­ma­nie woleli sto­so­wać raczej walkę pod­jaz­dową z lepiej wyszko­lo­nymi Rzy­mia­nami.

Swe­to­niusz w „Żywo­tach ceza­rów” okre­śla histo­rię opi­saną przez Klau­diu­sza jako bar­dziej „nie­do­rzeczną” niż „źle napi­saną”. Jeśli pewne frag­menty niniej­szej książki brzmią nie tylko „nie­do­rzecz­nie”, ale i „chro­pawo”, jeśli zda­nia są źle skon­stru­owane i pełne nie­po­trzeb­nych dygre­sji – to jed­nak całość nie odbiega od stylu mowy wygło­szo­nej po łaci­nie przez Klau­diu­sza w obro­nie praw oby­wa­tel­skich Eduów. Mowa ta, prawdę mówiąc, jest miej­scami chro­pawa, co praw­do­po­dob­nie wynika z faktu, iż jest to zapis słów wygło­szo­nych przez Klau­diu­sza w sena­cie. Przy­po­mina mowę zmę­czo­nego czło­wieka, który wyko­rzy­sty­wał spo­rzą­dzone pobież­nie notatki. Książka „Ja, Klau­diusz” jest napi­sana poto­czy­stym języ­kiem, gdyż greka jest mniej sztywna niż łacina. Nie­dawno odkryty list Klau­diu­sza do alek­san­dryj­czy­ków – być może w czę­ści autor­stwa cesar­skiego sekre­ta­rza – czyta się o wiele lepiej niż mowę o pra­wach Eduów.

Chciał­bym podzię­ko­wać Eil­rys Roberts za pomoc w usta­la­niu popraw­no­ści histo­rycz­nej pracy oraz Lau­rze Riding za pomoc języ­kową.

_1934 r._
_R.G._ROZDZIAŁ I

41 r. n.e.

Ja, Tybe­riusz Klau­diusz Dru­zus Neron Ger­ma­nik, i tak dalej, i tak dalej – oszczę­dzę wam już reszty moich tytu­łów – który tak nie­dawno jesz­cze znany byłem przy­ja­cio­łom, krew­nym i zna­jo­mym jako Klau­diusz Idiota, Klau­diusz Jąkała, Klau-Klau-Klau­diusz, a w naj­lep­szym razie jako „biedny stry­jek Klo­dzio”, przy­stę­puję dziś do napi­sa­nia dziw­nej histo­rii mego życia. Zacznę od naj­wcze­śniej­szego dzie­ciń­stwa i kolejno rok po roku przed­sta­wię wszyst­kie zda­rze­nia aż do momentu, kiedy nie­spo­dzie­wa­nym zrzą­dze­niem losu zna­la­złem się w owej „zło­tej klatce”, w któ­rej tkwię po dziś dzień.

Nie będzie to by­naj­mniej moja pierw­sza książka. Praca lite­racka, a ści­ślej mówiąc histo­rio­gra­ficzna, była jedy­nym zaję­ciem, jakiemu z zami­ło­wa­niem odda­wa­łem się przez trzy­dzie­ści pięć lat z górą. Już we wcze­snej mło­do­ści roz­po­czą­łem stu­dia pod kie­run­kiem naj­wy­bit­niej­szych w Rzy­mie histo­ry­ków. Niech się więc czy­tel­nicy moi nie dzi­wią, że w pisa­niu osią­gną­łem pewną wprawę.

Zazna­czyć muszę, że książkę tę pisze istot­nie sam Klau­diusz, nie żaden z jego sekre­ta­rzy ani zawo­do­wych bio­gra­fów, któ­rym wybitni mężo­wie zwy­kli dyk­to­wać swe wspo­mnie­nia w nadziei, że wytwor­ność stylu pokryje bła­hość przed­miotu, a pochleb­stwo przy­słoni wady cha­rak­teru. Przy­się­gam na wszyst­kich bogów, że tym razem jestem swym wła­snym bio­gra­fem i sekre­ta­rzem, a pisząc wła­sno­ręcz­nie, jakiej nagrody za pochleb­stwo mógł­bym się spo­dzie­wać od samego sie­bie? Uży­łem wyra­że­nia „tym razem”, gdyż jest to już druga z rzędu moja auto­bio­gra­fia. Poprzed­nia to ośmio­to­mowe dzieło prze­zna­czone dla archi­wum mia­sta i – powiedzmy szcze­rze – dość nudne. Napi­sa­łem je na publiczny uży­tek i nie przy­kła­dam do niego wiel­kiej wagi. Zresztą, prawdę mówiąc, byłem w tym cza­sie, to jest przed dwoma laty, zaprząt­nięty innymi spra­wami. Więk­szą część pierw­szych czte­rech tomów podyk­to­wa­łem mojemu sekre­ta­rzowi; poza koniecz­nymi popraw­kami sty­li­stycz­nymi, usu­nię­ciem sprzecz­no­ści lub powta­rza­ją­cych się zdań nie pozwo­li­łem mu na żadne zmiany. Całą drugą część i przy­naj­mniej kilka roz­dzia­łów pierw­szej napi­sał sam na pod­sta­wie dostar­czo­nego przeze mnie mate­riału. Sekre­tarz ten, nie­wol­nik grecki, któ­rego na cześć wiel­kiego histo­ryka nazwa­łem Poli­biu­szem, doszedł do takiej wprawy w naśla­do­wa­niu mego stylu, że kiedy dzieło zostało ukoń­czone, nie spo­sób było odróż­nić, któ­rych ustę­pów ja jestem auto­rem, a któ­rych on.

Było to, jak już powie­dzia­łem, dzieło dość nudne. Nie mogłem wów­czas pozwo­lić sobie na kry­tykę mego wujecz­nego dziadka, cesa­rza Augu­sta, ani jego trze­ciej i ostat­niej żony, a mojej babki, Liwii. Oboje zostali urzę­dowo zali­czeni w poczet bóstw, a ja pia­sto­wa­łem urząd kapłana, do któ­rego obo­wiąz­ków nale­żała pie­cza nad ich kul­tem. Wpraw­dzie mogłem pod­dać suro­wej kry­tyce nie­go­dziwe rządy dwóch następ­nych cesa­rzy, lecz poha­mo­wa­łem się w imię przy­zwo­ito­ści. Nie wyda­wało mi się spra­wie­dliwe prze­mil­cza­nie dzia­łal­no­ści Liwii i postęp­ków Augu­sta doko­na­nych pod wpły­wem tej nie­zwy­kłej i – raz wresz­cie powiedzmy otwar­cie – potwor­nej kobiety, a rów­no­cze­śnie wyja­wia­nie całej prawdy o ich następ­cach tylko dla­tego, że wzglę­dem nich nie krę­po­wały mnie obo­wiązki kapłań­skie.

Owa książka przed­sta­wiała więc tylko suche, bez­sporne fakty. I tak na przy­kład pisząc, że taki a taki oże­nił się z córką takiego to a takiego, pia­stu­ją­cego takie to a takie wyso­kie urzędy, pomi­jam poli­tyczne motywy mał­żeń­stwa i zaku­li­sowe prze­targi, które odby­wały się mię­dzy dwiema rodzi­nami. Innym razem wzmian­ku­jąc, że ktoś umarł po zje­dze­niu por­cji afry­kań­skich fig, nie wspo­mi­na­łem ani o rodzaju uży­tej w tym wypadku tru­ci­zny, ani o oso­bi­sto­ściach, któ­rym śmierć ta była na rękę; chyba że oko­licz­no­ści te ujaw­niono w wyroku sądo­wym. Acz­kol­wiek nie kła­ma­łem, nie mówi­łem też prawdy w takiej roz­cią­gło­ści, jak to obec­nie zamie­rzam uczy­nić.

Wła­śnie dzi­siaj, chcąc odświe­żyć sobie w pamięci pewne kon­kretne daty, prze­glą­da­łem tę pierw­szą auto­bio­gra­fię w Biblio­tece Apol­lina na Pala­ty­nie. Prze­czy­ta­łem kilka roz­dzia­łów i choć na pod­sta­wie stylu gotów bym przy­siąc, że jestem ich auto­rem, nie mogłem sobie przy­po­mnieć, czy rze­czy­wi­ście sam je napi­sa­łem lub podyk­to­wa­łem. Jeżeli wyszły spod pióra Poli­biu­sza, w takim razie czło­wiek ten miał nie­zwy­kły, cudowny talent naśla­dow­nic­twa (przy­znaję jed­nak, że mógł się opie­rać na innych moich dzie­łach histo­rycz­nych). Lecz jeśli ja jestem ich auto­rem, to doprawdy pamięć służy mi gorzej, niż gło­szą moi nie­przy­ja­ciele.

Prze­czy­taw­szy powyż­sze słowa, zda­łem sobie oczy­wi­ście sprawę z tego, że muszą one raczej potę­go­wać niż roz­pra­szać wąt­pli­wo­ści, jakie budzi, po pierw­sze, autor­stwo tej książki, po dru­gie, moja nie­za­leż­ność histo­ryka, po trze­cie, wia­ry­god­ność opi­sa­nych fak­tów. Mimo to nie zamie­rzam ich skre­ślić. Piszę tak, jak czuję, a może czy­tel­nik w miarę roz­wi­ja­ją­cego się opo­wia­da­nia tym łatwiej uwie­rzy, że nic nie ukry­wam, nawet fak­tów, które by mnie mogły skom­pro­mi­to­wać.

Książka ta pisana jest dla zaufa­nego grona czy­tel­ni­ków. Zapy­ta­cie może, kogo mam na myśli. Potom­ność. Ale nie pra­wnu­ków ani prapra­wnu­ków, lecz potom­ność znacz­nie odle­glej­szą. Pomimo to nie tracę nadziei, że wam, przy­szli moi czy­tel­nicy, o sto poko­leń młodsi ode mnie, będę się wyda­wał rów­nie współ­cze­sny, jak mnie się wyda­wali Hero­dot czy Tuki­dy­des. A teraz wyja­śnię jesz­cze, co mnie skło­niło do szu­ka­nia czy­tel­ni­ków w tak dale­kiej przy­szło­ści.

Przed osiem­na­stu bli­sko laty uda­łem się do Kume, żeby odwie­dzić Sybillę prze­by­wa­jącą w pie­cza­rze na górze Gau­rus. Znaj­duje się tam zawsze jakaś wieszczka nosząca to imię, gdyż kiedy umrze jedna, miej­sce jej zaj­muje wykształ­cona przez nią adeptka. Nie wszyst­kie jed­nak Sybille są rów­nie sławne. Wiele z nich przez dłu­gie lata służby ani razu nie otrzy­mało daru jasno­wi­dze­nia. Inne znów, choć pro­ro­kują, natchnie­nie czer­pią raczej od Bachusa niż od Apolla, stąd też pijac­kie bred­nie w nie­ma­łym stop­niu przy­czy­niły się do pod­wa­że­nia auto­ry­tetu wyroczni. Poprzed­niczki Deifoby, któ­rej rady zasię­gał czę­sto August, i żyją­cej jesz­cze sław­nej Amal­tei przed­sta­wiały się na prze­strzeni trzy­stu lat bar­dzo nie­szcze­gól­nie. Wizyta moja u Sybilli przy­pa­dła na mroźny dzień gru­dniowy. Pie­czara wieszczki znaj­duje się poza nie­wielką grecką świą­ty­nią Apolla i Arte­midy. Nad por­ty­kiem świą­tyni wid­nieje stary pozła­cany fryz przed­sta­wia­jący histo­rię Teze­usza i zabi­tego przez niego w labi­ryn­cie Mino­taura. Według legendy fryz ma być dzie­łem Dedala. Jest to oczy­wi­sty non­sens! Dedal żył co naj­mniej przed jede­na­stoma wie­kami, a fryz w naj­lep­szym razie liczy pięć­set lat. Zanim wolno było mi sta­nąć przed Sybillą, musia­łem zło­żyć na ofiarę Apol­lowi byczka, a Arte­mi­dzie owcę.

Pie­czara, wykuta w litej skale, robi przy­gnę­bia­jące wra­że­nie. Do jej wnę­trza pro­wa­dzi stromy, kręty, ciemny, rojący się od nie­to­pe­rzy kory­tarz. Czoł­ga­jąc się na czwo­ra­kach, dotkli­wie podra­pany, dotar­łem wresz­cie do wła­ści­wej sie­dziby Sybilli. Na pierw­szy rzut oka wieszczka wydała mi się podob­niej­sza do małpy niż do kobiety. Sie­działa w zawie­szo­nej u stropu klatce ubrana w czer­wone szaty; w wąskiej smu­dze czer­wonego świa­tła, które nie wia­domo skąd prze­do­sta­wało się do pie­czary, krwawo poły­ski­wały jej oczy, a bez­zębne usta wykrzy­wiały się szpet­nym uśmie­chem. W powie­trzu czu­łem wyraź­nie tru­pią woń. Wresz­cie udało mi się wygło­sić przy­go­to­wane już uprzed­nio pozdro­wie­nie. Nie usły­sza­łem żad­nej odpo­wie­dzi. Dopiero po pew­nym cza­sie zorien­to­wa­łem się, że mam przed sobą mumię Deifoby, poprzed­niej Sybilli, która zmarła nagle w sto dzie­sią­tym roku życia i teraz, zabal­sa­mo­wana, dotrzy­my­wała według zwy­czaju towa­rzy­stwa swej następ­czyni. Umiesz­czone pomię­dzy roz­war­tymi powie­kami kawałki posre­brza­nego szkła do złu­dze­nia naśla­do­wały żywe, błysz­czące oczy.

Tych kilka minut, które sta­łem przed Deifobą dygo­cąc i nada­jąc swej twa­rzy jak naj­uprzej­miej­szy wyraz, wydało mi się całą wiecz­no­ścią. Wresz­cie uka­zała się żywa Sybilla, Amal­tea, kobieta dość jesz­cze młoda. Zga­sło czer­wone świa­tło i mrok pochło­nął Deifobę. Ktoś, praw­do­po­dob­nie adeptka, prze­sło­nił czer­woną szybę. Rów­no­cze­śnie pie­czarę prze­szył pło­mień bia­łego świa­tła i w mroku zaja­śniała Amal­tea sie­dząca na tro­nie z kości sło­nio­wej. Sie­działa rów­nie nie­ru­chomo jak Deifoba, tylko oczy miała zamknięte. Na jej pięk­nej twa­rzy o wyso­kim czole malo­wał się wyraz podobny do tego, jaki nie­raz spo­ty­kamy u obłą­ka­nych.

Mimo prze­bra­nia wieszczka mnie poznała, praw­do­po­dob­nie po jąka­niu się. Jako dziecko sil­nie cier­pia­łem na tę wadę. Póź­niej, idąc za wska­za­niami reto­rów, nauczy­łem się pano­wać nad języ­kiem, przy­naj­mniej pod­czas publicz­nych wystę­pów. W życiu pry­wat­nym, zwłasz­cza jeśli ktoś zagad­nie mnie znie­nacka, zaczy­nam się znowu jąkać, choć nie tak bar­dzo jak daw­niej. Zda­rzyło mi się to wła­śnie w Kume. Kiedy zoba­czy­łem Amal­teę, kolana pode mną zady­go­tały i nie mogłem prze­brnąć poza pierw­szą zgło­skę.

– O Syb… Syb… Syb… Syb… Syb… – wyją­ka­łem.

Otwo­rzyła oczy, zmarsz­czyła z dez­apro­batą czoło i zaczęła mnie prze­drzeź­niać:

– O Klau… Klau… Klau…

Zawsty­dzony usi­ło­wa­łem sobie przy­po­mnieć, w jakiej wła­ści­wie przy­by­łem spra­wie.

– Sybillo – rze­kłem wresz­cie z nie­ma­łym wysił­kiem – chcę cię zapy­tać o losy Rzymu i wła­sne.

Wyraz jej twa­rzy zaczął z wolna ule­gać zmia­nie. Dyszała ciężko, a cia­łem jej raz po raz wstrzą­sały gwał­towne skur­cze. Ogar­niała ją święta moc wieszczby. Nagle zaszu­miało, jakby gwał­towny wicher wio­nął przez pod­ziemne kory­ta­rze; drzwi zatrza­snęły się z hukiem, jakieś skrzy­dła musnęły mnie po twa­rzy, świa­tło zga­sło, a przez usta Sybilli grec­kim wier­szem prze­mó­wił głos boga:

_Jęczy pod klą­twy punic­kiej brze­mie­niem,_

_Dusi się sznu­rem od sakwy ze zło­tem,_

_Nim siły zbie­rze, upad­nie nie­mocny._

_Za życia czerw muszy się lęgnie,_

_Robac­two toczy za życia źre­nice,_

_Nikt nie spo­strzeże, gdy przyj­dzie dzień śmierci._

Zarzu­ciw­szy ręce na głowę, Sybilla cią­gnęła:

_Za dzie­sięć lat i dni pięć­dzie­siąt trzy_

_Klau-Klau otrzyma, czego każdy pra­gnie,_

_Lecz czego sam by­naj­mniej nie pożąda._

_Pochlebcy wtedy oto­czą go rojem,_

_A on się będzie jąkał, stę­kał, chro­mał_

_I ślina będzie mu po bro­dzie cie­kła._

_Lecz w dzie­więt­na­ście wie­ków po swej śmierci,_

_Kiedy na zawsze wresz­cie onie­mieje,_

_Klau-Klau-Klau­diusz prze­mówi wyraź­nie._

I zaśmiał się bóg przez jej usta dźwięcz­nym i groź­nym gło­sem: „Ho! ho! ho!”. Pokło­ni­łem się wów­czas nisko i pędem ruszy­łem ku wyj­ściu. Tam potkną­łem się o pierw­szy z brzegu sto­pień i runą­łem w dół po wyszczer­bio­nych scho­dach, tłu­kąc sobie bole­śnie głowę i kolana. Ści­gało mnie echo potęż­nego śmie­chu.

Dziś, jako doświad­czony augur¹, fachowy histo­ryk i kapłan, który dzięki wpro­wa­dzo­nemu przez Augu­sta zwy­cza­jowi miał spo­sob­ność zapo­znać się bli­żej z księ­gami sybil­liń­skimi, mogę dać wyja­śnie­nie powyż­szych wier­szy, i to wyja­śnie­nie do pew­nego stop­nia auto­ry­ta­tywne.

Tak więc słowa o „klą­twie punic­kiej” odno­szą się nie­wąt­pli­wie do zbu­rze­nia Kar­ta­giny. Za czyn ten klą­twa bogów cią­żyła długo na naro­dzie rzym­skim. Zawar­li­śmy z Kar­ta­giną pokój i na wiel­kie bóstwa Rzymu – wśród nich także na Apolla – przy­się­gli­śmy jej przy­jaźń i opiekę. Lecz szyb­kość, z jaką mia­sto dźwi­gało się po klę­skach dru­giej wojny punic­kiej, wzbu­dziła w Rzy­mie zawiść. Pod­stęp­nie dopro­wa­dzi­li­śmy do trze­ciej wojny. Kar­ta­gina została zbu­rzona, miesz­kańcy wycięci w pień, orne pola posy­pane solą. Na sku­tek tej wojny „sznur od sakwy” zaci­snął się wokół naszej wła­snej szyi. Gorączka złota opa­no­wała Rzym, z chwilą gdy znisz­czyw­szy groźną rywalkę w dzie­dzi­nie han­dlu, stał się sam bez­spor­nym panem wszyst­kich bogactw Morza Śród­ziem­nego. Za bogac­twem przy­szły gnu­śność, chci­wość, okru­cień­stwo, nie­uczci­wość, tchó­rzo­stwo, znie­wie­ścia­łość i wiele innych nie­zna­nych daw­niej wad.

O darze, któ­rego pożą­dali wszy­scy z wyjąt­kiem mnie, dowie­cie się we wła­ści­wym miej­scu. Otrzy­ma­łem go dokład­nie w dzie­sięć lat i pięć­dzie­siąt trzy dni po wyroczni.

Długo nie mogłem zro­zu­mieć ostat­niej zwrotki. Obec­nie widzę w niej prze­po­wied­nię napi­sa­nia tej książki. Ukoń­czyw­szy ją, utrwalę ręko­pis w spe­cjal­nym pły­nie, zapie­czę­tuję w oło­wia­nej puszce i zako­pię gdzieś głę­boko w ziemi. Pew­nego dnia potomni odnajdą go i prze­czy­tają. Jeżeli domysł mój jest słuszny, nastąpi to za jakieś tysiąc dzie­więć­set lat. Wszy­scy współ­cze­śni mi pisa­rze, któ­rych dzieła prze­trwają do owej chwili, będą wtedy robili wra­że­nie jąka­łów nie umie­ją­cych jasno wyra­zić swej myśli; wszy­scy oni bowiem pisali tylko dla współ­cze­sno­ści i ostroż­nie dobie­rali słowa ukry­wa­jące wła­ściwy sens. Moja książka nato­miast prze­mówi jasno i otwar­cie. Po namy­śle docho­dzę do prze­ko­na­nia, że będzie lepiej, jeśli ręko­pisu nie umiesz­czę w puszce, lecz po pro­stu byle gdzie go porzucę. Jako histo­ryk, wiem z doświad­cze­nia, że wię­cej doku­men­tów oca­lało dzięki przy­pad­kowi niż dzięki sta­ra­niom. To Apollo obwie­ścił pro­roc­two, niech­że się więc zaopie­kuje ręko­pisem. Jak widzi­cie, piszę po grecku. Przy­pusz­czam bowiem, że język ten zawsze będzie dzier­żył prym w lite­ra­tu­rze świa­to­wej. Nato­miast łacina ule­gnie praw­do­po­dob­nie wraz z Rzy­mem zagła­dzie prze­po­wie­dzia­nej przez Sybillę. Zresztą grecki jest prze­cież ojczy­stą mową Apolla.

Co się tyczy nazwisk i dat – te ostat­nie umiesz­czam na mar­gi­ne­sie – posta­no­wi­łem być szcze­gól­nie dokładny. Swego czasu pra­co­wa­łem nad dwoma kom­pi­la­cyj­nymi dzie­łami z dzie­jów Etru­rii i Kar­ta­giny. Jesz­cze dziś otrzą­sam się na wspo­mnie­nie godzin stra­wio­nych na odga­dy­wa­niu, w któ­rym roku mógł mieć miej­sce taki a taki fakt lub kogo wła­ści­wie miał na myśli autor, wymie­nia­jąc pewne nazwi­sko. Zda­rzało się bowiem nie tylko, że to samo imię nosił kolejno ojciec, syn, wnuk i pra­wnuk, lecz że tak samo zwał się nawet ktoś zupeł­nie obcy. W książce mojej wystę­puje na przy­kład kilku Dru­zu­sów: mój ojciec, ja sam, mój syn, mój brat przy­rodni, a wresz­cie mój bra­ta­nek. Toteż za każ­dym razem zazna­czę, o któ­rego z nich w danym wypadku cho­dzi. Od razu też powiem, że wycho­wawca mój, Marek Por­cjusz Katon, nie jest iden­tyczny ani z Mar­kiem Por­cjuszem Kato­nem, cen­zo­rem i głów­nym sprawcą trze­ciej wojny punic­kiej, ani z jego synem, słyn­nym praw­ni­kiem, ani z jego wnu­kiem, kon­su­lem, ani z pra­wnu­kiem, prze­ciw­ni­kiem Juliu­sza Cezara, ani z prapra­wnu­kiem, który padł w bitwie pod Filippi. Był to prapra­wnuk noszący to samo imię co wszy­scy wyżej wymie­nieni. Poza tym nie odzna­czył się niczym god­nym uwagi; nie pia­sto­wał żad­nych urzę­dów i na żadne zresztą nie zasłu­gi­wał. Surowy, pedan­tyczny, a przy tym mocno ogra­ni­czony, nada­wał się w naj­lep­szym razie na baka­ła­rza w szkółce ele­men­tar­nej. August zro­bił go moim wycho­wawcą, a następ­nie nauczy­cie­lem gro­madki chłop­ców, potom­ków rzym­skiego patry­cjatu i dyna­stycz­nych rodów cudzo­ziem­skich.

10 r. p.n.e.

Chcąc usta­lić chro­no­lo­gię opi­sa­nych poni­żej wypad­ków, podam od razu datę mych uro­dzin. Zda­rze­nie to miało miej­sce w roku 774 po zało­że­niu Rzymu, a w 767, licząc od pierw­szej Olim­piady. Był to dwu­dzie­sty rok pano­wa­nia cesa­rza Augu­sta, o któ­rym pamięć praw­do­po­dob­nie nie zagi­nie nawet po dzie­więt­na­stu wie­kach.

Zanim zakoń­czę ten wstępny roz­dział, muszę dodać jesz­cze kilka słów o Sybilli i jej pro­roc­twach. Wspo­mnia­łem już poprzed­nio, że w Kume po śmierci jed­nej Sybilli miej­sce jej zaj­muje następna, lecz nie wszyst­kie są rów­nie słynne. Szcze­gól­nie sławna była Demo­file, któ­rej radził się Ene­asz przed zej­ściem do pod­ziemi, a w póź­niej­szych cza­sach Hero­file. Ta ostat­nia, jak głosi legenda, sta­nęła pew­nego dnia przed obli­czem Tar­kwi­niu­sza i zapro­po­no­wała mu naby­cie zbioru prze­po­wiedni. Kró­lowi jed­nak cena wydała się zbyt wysoka. Wtedy wieszczka spa­liła część ksiąg, a za pozo­stałe zażą­dała tej samej olbrzy­miej sumy. Kiedy król odmó­wił, Sybilla postą­piła jak poprzed­nio. Za trze­cim wresz­cie razem zacie­ka­wiony Tar­kwi­niusz nabył resztę ksiąg za wymie­nioną pier­wot­nie sumę. Zbiór Hero­fili ma dwo­jaki cha­rak­ter, czę­ściowo są to prze­po­wiednie groź­nej lub pomyśl­nej przy­szło­ści, czę­ściowo wska­zówki doty­czące ofiar, jakie należy zło­żyć, kiedy ukażą się nie­zwy­kłe znaki i zja­wi­ska. Z bie­giem czasu do pier­wot­nego zbioru doda­wano waż­niej­sze i znaj­du­jące potwier­dze­nie prze­po­wiednie udzie­lane oso­bom pry­wat­nym. Kiedy zacho­dziły nie­zwy­kłe zja­wi­ska lub na Rzym spa­dały wiel­kie klę­ski, spe­cjalni kapłani na zle­ce­nie senatu szu­kali rady w księ­gach sybil­liń­skich. I zawsze ją znaj­do­wali. Dwu­krot­nie część zbioru prze­po­wiedni spło­nęła do szczętu i została z pamięci odtwo­rzona przez kapła­nów. Pamięć ta jed­nak w wielu wypad­kach oka­zała się bar­dzo zawodna. Dla­tego też August posta­no­wił usta­lić auto­ry­ta­tywny tekst ksiąg, odrzu­ca­jąc wszystko, co było nie­wąt­pliwą inter­po­la­cją albo nie natchnioną przez bogów rekon­struk­cją. Kazał też znisz­czyć nie­au­to­ry­zo­wane, pry­watne zbiory prze­po­wiedni sybil­liń­skich i inne księgi wieszcz­biar­skie, które udało mu się skon­fi­sko­wać. Ule­gło w ten spo­sób zagła­dzie z górą dwa tysiące egzem­pla­rzy. Po usta­le­niu tek­stu zamknął księgi sybil­liń­skie w skrytce pod sta­tuą Apolla, w świą­tyni, którą wzniósł ku czci tego boga na Pala­ty­nie obok swego pałacu. W pewien czas po śmierci Augu­sta wpadł w moje ręce cie­kawy uni­kat, pocho­dzący z pry­watnej biblio­teki cesa­rza. Książka ta nosiła tytuł „Kurioza sybil­liń­skie” – wybór wyroczni czę­ściowo zali­czo­nych do tek­stu ofi­cjal­nego, czę­ściowo, jako nie­au­ten­tyczne, odrzu­co­nych przez kapła­nów Apolla. Wier­sze były prze­pi­sane wła­sno­ręcz­nie przez Augu­sta; ten pięk­nie wyka­li­gra­fo­wany tekst zawie­rał też cha­rak­terystyczne błędy. Począt­kowo cesarz pisał nie­orto­gra­ficz­nie przez pro­stą nie­zna­jo­mość reguł, póź­niej przez ambi­cję, by wyka­zać się ory­gi­nal­no­ścią. Więk­szość tych wier­szy nie miała nic wspól­nego z Sybillą; auto­rami ich byli różni nie­od­po­wiedni ludzie, któ­rzy chcieli bądź to uświet­nić sie­bie samych lub swój ród, bądź też rzu­cić klą­twę na rywali, i w tym celu zmy­śla­jąc wła­sne pro­roc­twa, pod­szy­wali się pod autor­stwo boga. Zauwa­ży­łem, że ród klau­dyj­ski ma na sumie­niu sporo tych fał­szerstw. Zna­la­złem wpraw­dzie jedną czy dwie prze­po­wiednie, któ­rych archa­iczny język wska­zy­wał na dawne pocho­dze­nie. Zda­wały się wyra­zem praw­dzi­wego wiesz­czego natchnie­nia, a treść ich była tak nie­po­ko­jąca, że naj­wi­docz­niej August, któ­rego słowo było dla kapła­nów Apolla roz­ka­zem, zapro­te­sto­wał prze­ciw włą­cze­niu ich do ofi­cjal­nego tek­stu. Wpraw­dzie ksią­żeczki tej od dawna już nie mam u sie­bie, ale pamię­tam słowo w słowo naj­waż­niej­szą z tych – praw­do­po­dob­nie auten­tycz­nych – prze­po­wiedni. Napi­sana była po grecku i – jak więk­szość naj­daw­niej­szych wieszczb – prze­ło­żona żyw­cem na język łaciń­ski. Brzmiała nastę­pu­jąco:

_Kiedy wiek minie od punic­kiej klą­twy,_

_Rzym się uko­rzy przed czu­pryn­nym mężem;_

_Ten mąż czu­prynny o rzad­kiej czu­pry­nie_

_Będzie kobie­tom mężem, mężom żoną._

_Koń jego palce będzie miał miast kopyt._

_Śmierć jego z ręki syna, co nie­sy­nem,_

_Śmierć nie wśród walki._

_Czu­prynny drugi, co owład­nie pań­stwem,_

_Będzie synem-nie­sy­nem swego poprzed­nika._

_A głowę buj­nie skryją mu kędziory._

_Rzym z cegla­nego zrobi mar­mu­ro­wym,_

_Ujmie go w pęta, cho­ciaż nie­wi­doczne,_

_I umrze z ręki żony, co nie­żoną,_

_Z rado­ścią syna-nie­syna._

_Czu­prynny trzeci, co owład­nie pań­stwem,_

_Będzie synem-nie­sy­nem swego poprzed­nika._

_A ule­piony będzie z posoki i błota,_

_Ten mąż czu­prynny o rzad­kiej czu­pry­nie_

_Rzy­mowi klę­ski i triumfy zyska,_

_A śmierci jego będzie rad syn-nie­syn._

_Zgi­nie od pie­rza._

_Czu­prynny czwarty, co owład­nie pań­stwem,_

_Będzie synem-nie­sy­nem swego poprzed­nika._

_Ten mąż czu­prynny o rzad­kiej czu­pry­nie_

_Bluż­nier­stwo da Rzy­mowi i tru­ci­znę._

_Umrze kop­nięty przez sta­rego konia,_

_Na któ­rym dziec­kiem jeź­dził._

_Czu­prynny piąty, co owład­nie pań­stwem,_

_Owład­nie pań­stwem pomimo swej woli._

_Będzie idiotą, któ­rym każdy gar­dzi._

_A głowę buj­nie skryją mu kędziory._

_Nakarmi wodą Rzym i w zimie chle­bem,_

_A umrze z ręki żony, co nie­żoną,_

_Z rado­ścią syna-nie­syna._

_Czu­prynny szó­sty, co owład­nie pań­stwem,_

_Będzie synem-nie­sy­nem swego poprzed­nika_

_Rzym odeń weź­mie graj­ków, grozę, pożar,_

_Na jego rękach krew­nych krew czer­wona,_

_A czu­pryn­nego zabrak­nie mu następcy._

_Krew z jego grobu wytry­śnie._

Widocz­nie dla Augu­sta było cał­kiem jasne, że pierw­szym z „czu­pryn­nych”, czyli Ceza­rów (gdyż słowo caesa­ries ozna­cza czu­prynę), był jego cio­teczny dziad, Juliusz, który go adop­to­wał. Juliusz miał łysinę i gło­śny był z roz­pu­sty, jaką upra­wiał z osob­ni­kami obojga płci; powszech­nie też było wia­domo, że jego rumak bojowy ma palce zamiast kopyt. Juliusz, który wyszedł cało z nie­jed­nej krwa­wej bitwy, w końcu został zamor­do­wany w sena­cie przez Bru­tusa. Bru­tus zaś ucho­dził powszech­nie za jego natu­ral­nego syna. „I ty, synu!” – zawo­łał Juliusz, ujrzaw­szy go ze szty­le­tem w dłoni.

O klą­twie punic­kiej pisa­łem już poprzed­nio. W dru­gim z Ceza­rów roz­po­znał August nie­wąt­pli­wie samego sie­bie. Pod koniec życia cheł­pił się prze­cież wznie­sio­nymi budow­lami i świą­ty­niami, i twier­dził, że zastaw­szy Rzym cegla­nym, zosta­wia go mar­mu­ro­wym. W sło­wach tych kryła się rów­no­cze­śnie alu­zja do poli­tycz­nego dzieła Augu­sta, jakim było utrwa­le­nie potęgi cesar­stwa. Prze­po­wied­nia doty­cząca jego śmierci musiała mu się nato­miast wydać nie­zro­zu­miała lub po pro­stu mylna; jakieś skru­puły jed­nak powstrzy­my­wały go od jej znisz­cze­nia. Kto był trze­cim, kto czwar­tym i pią­tym „czu­pryn­nym”, dowiemy się obszer­niej z niniej­szej histo­rii. A był­bym doprawdy idiotą, gdy­bym stwier­dza­jąc dokład­ność, z jaką dotych­czas prze­po­wied­nia ta spraw­dzała się we wszyst­kich szcze­gó­łach, nie roz­po­znał szó­stego „czu­pryn­nego”; ze względu na Rzym cie­szę się, że nie nastąpi już po nim siódmy.ROZDZIAŁ IV

Dzia­dek mój, jak już wspo­mnia­łem, sta­rał się roz­bu­dzić w swych synach przede wszyst­kim umi­ło­wa­nie wol­no­ści. Słowa jego nauk zapa­dły głę­boko w duszę mego ojca. Już jako mały chło­piec posprze­czał się ze star­szym o pięć lat Mar­cel­lu­sem, któ­remu August nadał tytuł „przy­wódcy mło­dzieży”. Tytuł ten, jak twier­dził mój ojciec, został nadany tylko na czas tak zwa­nej „Zabawy tro­jań­skiej” (zawo­dów na Polu Mar­so­wym mię­dzy kon­nymi oddzia­łami synów ekwi­tów i sena­to­rów) i nie upraw­niał Mar­cel­lusa do spra­wo­wa­nia nad chłop­cami wła­dzy sądow­ni­czej, jaką sobie od tego czasu przy­własz­czył; on, Dru­zus, jest wol­nym oby­wa­te­lem rzym­skim i ni­gdy nie ścierpi podob­nej tyra­nii. Przy­po­mniał też, że stroną prze­ciwną w cza­sie zabawy dowo­dził Tybe­riusz i że Tybe­riuszowi wła­śnie przy­pa­dło w udziale zwy­cię­stwo. W końcu wyzwał Mar­cel­lusa na poje­dy­nek. August uba­wił się tą histo­rią ser­decz­nie i długi czas nie nazy­wał mego ojca ina­czej jak „wol­nym oby­wa­te­lem rzym­skim”.

Ojciec nie lubił prze­by­wać w Rzy­mie i ile­kroć przy­je­chał do sto­licy, pra­gnął jak naj­prę­dzej wyrwać się z powro­tem do obozu. Zbyt iry­to­wały go mno­żące się z każ­dym rokiem objawy słu­żal­czo­ści i płasz­cze­nia się przed Augu­stem. Pew­nego roku, kiedy August z Tybe­riu­szem bawili w Galii, musiał, jako jeden z wyż­szych urzęd­ni­ków, dłuż­szy czas spę­dzić w Rzy­mie. Miał wtedy spo­sob­ność aż do obrzy­dze­nia napa­trzyć się roz­pa­no­szo­nemu karie­ro­wi­czo­stwu i poli­tycz­nym intry­gom. Doszedł wresz­cie do prze­ko­na­nia, jak mi to opo­wia­dał po latach jeden z jego przy­ja­ciół, że wię­cej sta­ro­rzym­skiego umi­ło­wa­nia wol­no­ści można zna­leźć wśród pro­stych żoł­nie­rzy niż w całym sta­nie sena­tor­skim. W tym też sen­sie, krótko przed śmier­cią, napi­sał list do Tybe­riu­sza. List wysłany z obozu w środ­ko­wej Ger­ma­nii, gdzie ojciec wtedy prze­by­wał, tchnął wielką gory­czą.

„Niczego bar­dziej nie pra­gną­łem – pisał – jak tego, by August poszedł za przy­kła­dem dyk­ta­tora Sulli. Ten, poko­naw­szy i zmu­siw­szy do ule­gło­ści prze­ciw­ni­ków, osią­gnął wpraw­dzie w Rzy­mie nie­ogra­ni­czoną wła­dzę, lecz zatrzy­mał ją w swych rękach tylko do chwili upo­rząd­ko­wa­nia spraw pań­stwa. Doko­naw­szy tego, zrzekł się wszyst­kich zaszczy­tów i żył jako czło­wiek pry­watny. Zresztą August sam nie­jed­no­krot­nie oświad­czał, że zamie­rza podob­nie postą­pić. Niech­że więc nie zwleka, aby nie było za późno. Sze­regi daw­nego rycer­stwa mocno się prze­rze­dziły; pro­skryp­cje i wojna domowa zabrały co śmiel­szych i uczciw­szych. Nie­do­bitki zmie­szały się z tłu­mem nowych ekwi­tów – jeśli można ich tak nazwać – a spo­sób, w jaki jedni i dru­dzy odno­szą się do cesar­skiej pary, coraz bar­dziej przy­po­mina sto­su­nek nie­wol­ni­ków do panów. Nie­długo Rzym gotów zapo­mnieć o praw­dzi­wej wol­no­ści i ulec tyra­nii rów­nie bar­ba­rzyń­skiej i despo­tycz­nej jak ta, pod którą jęczą pań­stwa Wschodu.

Nie dla­tego – pisał dalej – odby­łem tyle uciąż­li­wych kam­pa­nii pod naczel­nym dowódz­twem Augu­sta, aby przy­spie­szyć nadej­ście takiej klę­ski. August był mi dru­gim ojcem, ale ani miłość, ani głę­boki podziw, jaki dla niego żywię, nie mogą mnie powstrzy­mać od powie­dze­nia tego, co czuję”.

Następ­nie zapy­ty­wał Tybe­riu­sza, co sądzi o tym, by we dwóch spró­bo­wali nakło­nić, a nawet zmu­sić Augu­sta do ustą­pie­nia.

„Jeśli się zgo­dzi, będę go tysiąc razy bar­dziej kochał i podzi­wiał. Musimy jed­nak pamię­tać, że naj­więk­szą prze­szkodą w urze­czy­wist­nie­niu tych pla­nów będzie, nie­stety, nasza wła­sna matka. Jest to kobieta żądna wła­dzy, która zaspo­ko­je­nie swych wygó­ro­wa­nych ambi­cji znaj­duje w skry­tym wywie­ra­niu wpływu na rządy”.

Nie­szczę­ście chciało, że kiedy wpro­wa­dzono kuriera, Tybe­riusz znaj­do­wał się wła­śnie w towa­rzy­stwie Augu­sta i Liwii.

– Poczta od waszego szla­chet­nego brata – zawo­łał posła­niec, odda­jąc pakiet.

Tybe­riusz, nie przy­pusz­cza­jąc, że list może zawie­rać wia­do­mo­ści, które powinny pozo­stać tajem­nicą dla cesar­skiej pary, popro­sił o pozwo­le­nie prze­czy­ta­nia go.

– Pro­szę bar­dzo – rzekł August. – Ale prze­czy­taj go nam na głos – i odda­liw­szy ski­nie­niem ręki służbę, dorzu­cił: – No, nie traćmy czasu! Cie­kaw jestem, jakie tam nowe odniósł zwy­cię­stwa. Zresztą zawsze z przy­jem­no­ścią czy­tam listy Dru­zusa. Dosko­nale włada pió­rem i pisze znacz­nie bar­dziej zaj­mu­jąco niż ty, Tybe­riu­szu. No, nie gnie­waj się za to porów­na­nie i czy­taj, a prędko.

Tybe­riusz usłu­chał wezwa­nia, ale już po kilku sło­wach utknął i spą­so­wiał. Chciał prze­sko­czyć nie­bez­pieczny ustęp, ale nie było to łatwe, gdyż sta­no­wił on trzy czwarte listu. Dopiero w zakoń­cze­niu ojciec prze­szedł na inne tematy: skar­żył się na bóle głowy będące następ­stwem otrzy­ma­nej rany, opo­wia­dał o trud­no­ściach mar­szu na Elbę i o dziw­nych zna­kach, jakie się ostat­nio poja­wiły; noc w noc spa­dały całe roje gwiazd, w lasach sły­chać było głosy przy­po­mi­na­jące nie­wie­ście zawo­dze­nia, a pew­nego ranka o świ­cie dwóch mło­dzień­ców z wyglądu podob­nych do bogów, w grec­kich sza­tach, prze­je­chało na bia­łych koniach środ­kiem obozu. Wresz­cie Ger­manka jakaś, wzro­stem prze­wyż­sza­jąca śmier­telne kobiety, poja­wiła się u wej­ścia do jego namiotu i w grec­kim języku prze­strze­gała, aby nie posu­wał się dalej, gdyż losy są mu wro­gie.

Tybe­riusz prze­czy­tał jedno słowo stąd, dru­gie stam­tąd, zająk­nął się, mruk­nął, że pismo jest nie­czy­telne; zaczął czy­tać dalej, znów urwał i wresz­cie prze­pro­sił, że nie może dokoń­czyć.

– Co to zna­czy? – zawo­łał August. – Nie potra­fisz listu prze­czy­tać?!

Tybe­riusz oprzy­tom­niał tro­chę.

– Prawdę mówiąc, potra­fię, ale list nie­wart czy­ta­nia. Widać brat mój nie czuł się cał­kiem dobrze, gdy go pisał.

August zanie­po­koił się.

– Ale chyba nie jest poważ­nie chory?

Liwia od razu się domy­śliła, że w liście musi być coś, co Tybe­riusz pra­gnie ukryć przed nią albo przed Augu­stem. Uda­jąc, że czu­łość macie­rzyń­ska wzięła górę nad zasa­dami dobrego wycho­wa­nia, wyrwała Tybe­riuszowi list z ręki. Prze­czy­tała go i z wyra­zem nie­smaku podała Augu­stowi.

– To sprawa, która tylko cie­bie doty­czy – rze­kła. – Syn mój oka­zuje się wpraw­dzie wyrod­kiem, ale nie do mnie należy uka­ra­nie go, lecz do cie­bie jako jego opie­kuna i głowy pań­stwa.

August zanie­po­ko­jony prze­czy­tał list, lecz nie­przy­jem­nie dotknęły go nie tyle słowa skie­ro­wane prze­ciw niemu, co zda­nie mogące obra­zić Liwię. W rze­czy­wi­sto­ści, pomi­ja­jąc przy­kre słowo „zmu­sić”, August w głębi duszy podzie­lał poglądy mego ojca, cho­ciaż oskar­że­nie wymie­rzone prze­ciwko Liwii doty­czyło pośred­nio i jego, spo­tkał go bowiem zarzut, że wbrew wła­snym prze­ko­na­niom ulega wpły­wom żony. Zacho­wa­nie się senatu i urzęd­ni­ków nosiło nie­wąt­pli­wie cechy upa­dla­ją­cego słu­żal­stwa. August, podob­nie jak mój ojciec, z nie­chę­cią patrzył na to, co się działo, i przed klę­ską zadaną Anto­niu­szowi zapo­wie­dział publicz­nie, że usu­nie się w zaci­sze domowe, gdy tylko ostatni wróg pań­stwa zosta­nie poko­nany. A i póź­niej w róż­nych prze­mó­wie­niach kil­ka­krot­nie napo­my­kał o szczę­śli­wym dniu, w któ­rym dzia­łal­ność swą będzie mógł uwa­żać za skoń­czoną. Dość miał już poli­tyki i zaszczy­tów, marzył o tym, żeby wresz­cie odpo­cząć. Do tego babka moja nie chciała za żadną cenę dopu­ścić. Wciąż tłu­ma­czyła mężowi, że zada­nie jego nie jest jesz­cze nawet w poło­wie ukoń­czone i że jeśli ustąpi, w pań­stwie z powro­tem zapa­nuje zupełny roz­gar­diasz. Przy­zna­wała mężowi, że pracę ma nie­ła­twą, lecz prze­cież ona pra­cuje jesz­cze cię­żej, a nie może nawet liczyć na bez­po­śred­nią ofi­cjalną rekom­pen­satę. Trzeba nie mieć za grosz zasta­no­wie­nia – dowo­dziła – żeby skła­dać urząd i jako pry­watny czło­wiek wysta­wiać się na nie­bez­pie­czeń­stwo pocią­gnię­cia do odpo­wie­dzial­no­ści i na bani­cję. Należy pamię­tać też o skry­tej nie­na­wi­ści, jaką żywią do niego rodziny tych, któ­rych kazał zgła­dzić lub pozba­wił zaszczy­tów. Jako czło­wiek pry­watny będzie prze­cież musiał zre­zy­gno­wać ze straży przy­bocz­nej i komendy nad armią. Niech więc spra­wuje urząd przez następne dzie­sięć lat, potem może sto­sunki zmie­nią się na lep­sze.

August ustę­po­wał i rzą­dził w dal­szym ciągu. Pre­ro­ga­tywy monar­sze uchwa­lano mu na pięć lub czę­ściej na dzie­sięć lat, a po upły­wie tego okresu prze­dłu­żano na nowe dzie­się­cio­le­cie.

Kiedy August skoń­czył czy­tać nie­szczę­sny list, Liwia spoj­rzała na niego groź­nie.

– No i co? – spy­tała.

– Skłonny jestem zgo­dzić się z Tybe­riu­szem – odparł łagod­nym gło­sem. – Mło­dzie­niec, pisząc ten list, musiał być chory. To skutki prze­mę­cze­nia. Zwró­ci­łaś uwagę na ostatni ustęp, w któ­rym wspo­mina o następ­stwach otrzy­ma­nej w głowę rany i o zja­wach, które widział. To wła­śnie naj­lep­szy dowód. Dru­zus potrze­buje wypo­czynku. Wśród okrop­no­ści wojny musiał się widać zała­mać – on, taki szla­chetny. Pusz­cze ger­mań­skie nie są odpo­wied­nim miej­scem dla ludzi psy­chicz­nie wyczer­pa­nych. Prawda, Tybe­riu­szu? Wystar­czy dłuż­szy czas słu­chać cią­głego wycia wil­ków, żeby nerwy poszły w strzępy. Co byście powie­dzieli na to, gdy­bym go odwo­łał teraz do Rzymu? Kiedy tak prze­trze­pał skórę Ger­ma­nom, że nie­prędko zapo­mną tę nauczkę. Z przy­jem­no­ścią zoba­czę go znowu. Tak, koniecz­nie musimy go tu spro­wa­dzić. Prze­cież miło ci będzie zoba­czyć syna, Liwio, prawda?

Lecz Liwia nie dała odpo­wie­dzi. Wciąż chmurna zwró­ciła się do Tybe­riu­sza:

– A co ty o tym sądzisz?

Mój stryj oka­zał się lep­szym poli­ty­kiem od Augu­sta i lepiej znał swoją matkę.

– Mój brat jest nie­wąt­pli­wie chory – odparł – lecz nawet cho­roba nie uspra­wie­dli­wia tak sprzecz­nego z synow­skimi uczu­ciami postę­po­wa­nia i tak sza­lo­nych pomy­słów. Zga­dzam się z tym, żeby go wezwać do Rzymu, ale przede wszyst­kim w tym celu, aby mu wyka­zać całą potwor­ność podob­nych insy­nu­acji rzu­ca­nych na kobietę tak skromną, tak oddaną swoim synom jak nasza matka. Tyle tro­skli­wo­ści, tyle samo­za­par­cia nie­czę­sto się spo­tyka. Obu­rza mnie też lek­ko­myśl­ność Dru­zusa. List podob­nej tre­ści wysy­łać kurie­rem przez nie­przy­ja­ciel­ski kraj! I co za dzie­cinny argu­ment z tym Sullą. Wszy­scy dosko­nale wie­dzą, że gdy tylko Sulla zło­żył wła­dzę, wojna domowa wybu­chła na nowo i reformy jego zostały oba­lone.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Rzym­ski kapłan, który odczy­ty­wał wolę bogów z nieba na pod­sta­wie zja­wisk atmos­fe­rycz­nych i lotu pta­ków (przyp. red).

2. Oby­wa­tele rzym­scy, któ­rych było stać na zaku­pie­nie i utrzy­ma­nie konia oraz ekwi­punku żoł­nie­rza jazdy rzym­skiej (przyp. red.).

3. Demon przy­bie­ra­jący postać nie­zwy­kle pięk­nej kobiety (przyp. red.).

4. Sery doj­rze­wa­jące (przyp. red.).

5. Zastępca dowódcy cen­tu­rii (przyp. red.)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: