- promocja
Ja Klaudiusz - ebook
Ja Klaudiusz - ebook
Matka nazywała go monstrum stworzonym, lecz nie dokończonym przez naturę. Babka, Liwia, odnosiła się doń z pogardą. August wolał nie pokazywać się z nim publicznie, choć dostrzegał jego zalety. Przez pół wieku Klaudiusz, kulawy jąkała uważany za półgłówka, ale człowiek uczciwy, prawy i lojalny, pozostawał w cieniu, aż przypadek zrządził, że został cesarzem. Tylko on przetrwał wszystkie spiski i zbrodnie, które kolejno zabierały członków jego rodziny.
Powieść obejmuje pięćdziesiąt lat życia Klaudiusza do momentu objęcia przez niego godności cesarskiej.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16716-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
System monetarny występujący w tej książce przedstawia się następująco. Podstawową jednostką monetarną jest „sztuka złota”, czyli aureus. Warta jest sto sesterców lub dwadzieścia pięć srebrnych denarów („sztuk srebra”). W przybliżeniu jest to równowartość dziesięciu złotych. Jednostką długości jest mila rzymska, równa 1478,5 metra. Daty w książce dla ułatwienia podano według kalendarza gregoriańskiego. Zachowano również współczesne nazwy miast oraz większości terminów wojskowych. Kalendarz grecki, którym posługuje się Klaudiusz, oparty jest na zasadzie liczenia od pierwszej olimpiady w roku 776 p.n.e. Podobną zasadę zastosowano odnośnie do najbardziej popularnych imion. I tak, pisze się Liwiusz zamiast Titus Livius, Cymbelin zamiast Cunobelinus, Marek Antoniusz zamiast Marcus Antonius. Odszukanie współczesnych odpowiedników terminów wojskowych, prawniczych czy technicznych czasami sprawiało mi trudności. Jako przykład mogę przedstawić wyraz „włócznia”. T.E. Shaw (któremu przy okazji pragnę podziękować za szczególnie staranne przeczytanie maszynopisu) zakwestionował poprawność wykorzystania terminu „włócznia” jako odpowiednika germańskiej framea albo pfriem. Zaproponował użycie terminu „oszczep”. Niestety, nie skorzystałem z jego rady, gdyż „oszczep” oznacza dla mnie odpowiednik pilum, czyli broni należącej do legionów rzymskich. A ponadto „włócznia” kojarzy się z bronią barbarzyńców. W języku angielskim słowo „włócznia” używane jest od trzystu lat i nabrało nowego znaczenia wraz z wojnami burskimi. Framei jako broni o długim drzewcu zakończonym żelaznym grotem używano (według Tacyta) nie tylko jako broni drzewcowej, ale i siecznej. Podobnie włócznie wojowników Ama-Zulu były zbliżone do tych, których używali Germanie z czasów Klaudiusza. Jak twierdzi Tacyt, w bezpośrednich starciach framea była niezwykle użyteczna – w przeciwieństwie do walk toczonych w lesie. Germanie, podobnie jak później Zulusi, łamali długie drzewce framei, by móc prowadzić walkę wśród drzew. Rzadko jednak dochodziło do takich sytuacji, gdyż Germanie woleli stosować raczej walkę podjazdową z lepiej wyszkolonymi Rzymianami.
Swetoniusz w „Żywotach cezarów” określa historię opisaną przez Klaudiusza jako bardziej „niedorzeczną” niż „źle napisaną”. Jeśli pewne fragmenty niniejszej książki brzmią nie tylko „niedorzecznie”, ale i „chropawo”, jeśli zdania są źle skonstruowane i pełne niepotrzebnych dygresji – to jednak całość nie odbiega od stylu mowy wygłoszonej po łacinie przez Klaudiusza w obronie praw obywatelskich Eduów. Mowa ta, prawdę mówiąc, jest miejscami chropawa, co prawdopodobnie wynika z faktu, iż jest to zapis słów wygłoszonych przez Klaudiusza w senacie. Przypomina mowę zmęczonego człowieka, który wykorzystywał sporządzone pobieżnie notatki. Książka „Ja, Klaudiusz” jest napisana potoczystym językiem, gdyż greka jest mniej sztywna niż łacina. Niedawno odkryty list Klaudiusza do aleksandryjczyków – być może w części autorstwa cesarskiego sekretarza – czyta się o wiele lepiej niż mowę o prawach Eduów.
Chciałbym podziękować Eilrys Roberts za pomoc w ustalaniu poprawności historycznej pracy oraz Laurze Riding za pomoc językową.
_1934 r._
_R.G._ROZDZIAŁ I
41 r. n.e.
Ja, Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, i tak dalej, i tak dalej – oszczędzę wam już reszty moich tytułów – który tak niedawno jeszcze znany byłem przyjaciołom, krewnym i znajomym jako Klaudiusz Idiota, Klaudiusz Jąkała, Klau-Klau-Klaudiusz, a w najlepszym razie jako „biedny stryjek Klodzio”, przystępuję dziś do napisania dziwnej historii mego życia. Zacznę od najwcześniejszego dzieciństwa i kolejno rok po roku przedstawię wszystkie zdarzenia aż do momentu, kiedy niespodziewanym zrządzeniem losu znalazłem się w owej „złotej klatce”, w której tkwię po dziś dzień.
Nie będzie to bynajmniej moja pierwsza książka. Praca literacka, a ściślej mówiąc historiograficzna, była jedynym zajęciem, jakiemu z zamiłowaniem oddawałem się przez trzydzieści pięć lat z górą. Już we wczesnej młodości rozpocząłem studia pod kierunkiem najwybitniejszych w Rzymie historyków. Niech się więc czytelnicy moi nie dziwią, że w pisaniu osiągnąłem pewną wprawę.
Zaznaczyć muszę, że książkę tę pisze istotnie sam Klaudiusz, nie żaden z jego sekretarzy ani zawodowych biografów, którym wybitni mężowie zwykli dyktować swe wspomnienia w nadziei, że wytworność stylu pokryje błahość przedmiotu, a pochlebstwo przysłoni wady charakteru. Przysięgam na wszystkich bogów, że tym razem jestem swym własnym biografem i sekretarzem, a pisząc własnoręcznie, jakiej nagrody za pochlebstwo mógłbym się spodziewać od samego siebie? Użyłem wyrażenia „tym razem”, gdyż jest to już druga z rzędu moja autobiografia. Poprzednia to ośmiotomowe dzieło przeznaczone dla archiwum miasta i – powiedzmy szczerze – dość nudne. Napisałem je na publiczny użytek i nie przykładam do niego wielkiej wagi. Zresztą, prawdę mówiąc, byłem w tym czasie, to jest przed dwoma laty, zaprzątnięty innymi sprawami. Większą część pierwszych czterech tomów podyktowałem mojemu sekretarzowi; poza koniecznymi poprawkami stylistycznymi, usunięciem sprzeczności lub powtarzających się zdań nie pozwoliłem mu na żadne zmiany. Całą drugą część i przynajmniej kilka rozdziałów pierwszej napisał sam na podstawie dostarczonego przeze mnie materiału. Sekretarz ten, niewolnik grecki, którego na cześć wielkiego historyka nazwałem Polibiuszem, doszedł do takiej wprawy w naśladowaniu mego stylu, że kiedy dzieło zostało ukończone, nie sposób było odróżnić, których ustępów ja jestem autorem, a których on.
Było to, jak już powiedziałem, dzieło dość nudne. Nie mogłem wówczas pozwolić sobie na krytykę mego wujecznego dziadka, cesarza Augusta, ani jego trzeciej i ostatniej żony, a mojej babki, Liwii. Oboje zostali urzędowo zaliczeni w poczet bóstw, a ja piastowałem urząd kapłana, do którego obowiązków należała piecza nad ich kultem. Wprawdzie mogłem poddać surowej krytyce niegodziwe rządy dwóch następnych cesarzy, lecz pohamowałem się w imię przyzwoitości. Nie wydawało mi się sprawiedliwe przemilczanie działalności Liwii i postępków Augusta dokonanych pod wpływem tej niezwykłej i – raz wreszcie powiedzmy otwarcie – potwornej kobiety, a równocześnie wyjawianie całej prawdy o ich następcach tylko dlatego, że względem nich nie krępowały mnie obowiązki kapłańskie.
Owa książka przedstawiała więc tylko suche, bezsporne fakty. I tak na przykład pisząc, że taki a taki ożenił się z córką takiego to a takiego, piastującego takie to a takie wysokie urzędy, pomijam polityczne motywy małżeństwa i zakulisowe przetargi, które odbywały się między dwiema rodzinami. Innym razem wzmiankując, że ktoś umarł po zjedzeniu porcji afrykańskich fig, nie wspominałem ani o rodzaju użytej w tym wypadku trucizny, ani o osobistościach, którym śmierć ta była na rękę; chyba że okoliczności te ujawniono w wyroku sądowym. Aczkolwiek nie kłamałem, nie mówiłem też prawdy w takiej rozciągłości, jak to obecnie zamierzam uczynić.
Właśnie dzisiaj, chcąc odświeżyć sobie w pamięci pewne konkretne daty, przeglądałem tę pierwszą autobiografię w Bibliotece Apollina na Palatynie. Przeczytałem kilka rozdziałów i choć na podstawie stylu gotów bym przysiąc, że jestem ich autorem, nie mogłem sobie przypomnieć, czy rzeczywiście sam je napisałem lub podyktowałem. Jeżeli wyszły spod pióra Polibiusza, w takim razie człowiek ten miał niezwykły, cudowny talent naśladownictwa (przyznaję jednak, że mógł się opierać na innych moich dziełach historycznych). Lecz jeśli ja jestem ich autorem, to doprawdy pamięć służy mi gorzej, niż głoszą moi nieprzyjaciele.
Przeczytawszy powyższe słowa, zdałem sobie oczywiście sprawę z tego, że muszą one raczej potęgować niż rozpraszać wątpliwości, jakie budzi, po pierwsze, autorstwo tej książki, po drugie, moja niezależność historyka, po trzecie, wiarygodność opisanych faktów. Mimo to nie zamierzam ich skreślić. Piszę tak, jak czuję, a może czytelnik w miarę rozwijającego się opowiadania tym łatwiej uwierzy, że nic nie ukrywam, nawet faktów, które by mnie mogły skompromitować.
Książka ta pisana jest dla zaufanego grona czytelników. Zapytacie może, kogo mam na myśli. Potomność. Ale nie prawnuków ani praprawnuków, lecz potomność znacznie odleglejszą. Pomimo to nie tracę nadziei, że wam, przyszli moi czytelnicy, o sto pokoleń młodsi ode mnie, będę się wydawał równie współczesny, jak mnie się wydawali Herodot czy Tukidydes. A teraz wyjaśnię jeszcze, co mnie skłoniło do szukania czytelników w tak dalekiej przyszłości.
Przed osiemnastu blisko laty udałem się do Kume, żeby odwiedzić Sybillę przebywającą w pieczarze na górze Gaurus. Znajduje się tam zawsze jakaś wieszczka nosząca to imię, gdyż kiedy umrze jedna, miejsce jej zajmuje wykształcona przez nią adeptka. Nie wszystkie jednak Sybille są równie sławne. Wiele z nich przez długie lata służby ani razu nie otrzymało daru jasnowidzenia. Inne znów, choć prorokują, natchnienie czerpią raczej od Bachusa niż od Apolla, stąd też pijackie brednie w niemałym stopniu przyczyniły się do podważenia autorytetu wyroczni. Poprzedniczki Deifoby, której rady zasięgał często August, i żyjącej jeszcze sławnej Amaltei przedstawiały się na przestrzeni trzystu lat bardzo nieszczególnie. Wizyta moja u Sybilli przypadła na mroźny dzień grudniowy. Pieczara wieszczki znajduje się poza niewielką grecką świątynią Apolla i Artemidy. Nad portykiem świątyni widnieje stary pozłacany fryz przedstawiający historię Tezeusza i zabitego przez niego w labiryncie Minotaura. Według legendy fryz ma być dziełem Dedala. Jest to oczywisty nonsens! Dedal żył co najmniej przed jedenastoma wiekami, a fryz w najlepszym razie liczy pięćset lat. Zanim wolno było mi stanąć przed Sybillą, musiałem złożyć na ofiarę Apollowi byczka, a Artemidzie owcę.
Pieczara, wykuta w litej skale, robi przygnębiające wrażenie. Do jej wnętrza prowadzi stromy, kręty, ciemny, rojący się od nietoperzy korytarz. Czołgając się na czworakach, dotkliwie podrapany, dotarłem wreszcie do właściwej siedziby Sybilli. Na pierwszy rzut oka wieszczka wydała mi się podobniejsza do małpy niż do kobiety. Siedziała w zawieszonej u stropu klatce ubrana w czerwone szaty; w wąskiej smudze czerwonego światła, które nie wiadomo skąd przedostawało się do pieczary, krwawo połyskiwały jej oczy, a bezzębne usta wykrzywiały się szpetnym uśmiechem. W powietrzu czułem wyraźnie trupią woń. Wreszcie udało mi się wygłosić przygotowane już uprzednio pozdrowienie. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że mam przed sobą mumię Deifoby, poprzedniej Sybilli, która zmarła nagle w sto dziesiątym roku życia i teraz, zabalsamowana, dotrzymywała według zwyczaju towarzystwa swej następczyni. Umieszczone pomiędzy rozwartymi powiekami kawałki posrebrzanego szkła do złudzenia naśladowały żywe, błyszczące oczy.
Tych kilka minut, które stałem przed Deifobą dygocąc i nadając swej twarzy jak najuprzejmiejszy wyraz, wydało mi się całą wiecznością. Wreszcie ukazała się żywa Sybilla, Amaltea, kobieta dość jeszcze młoda. Zgasło czerwone światło i mrok pochłonął Deifobę. Ktoś, prawdopodobnie adeptka, przesłonił czerwoną szybę. Równocześnie pieczarę przeszył płomień białego światła i w mroku zajaśniała Amaltea siedząca na tronie z kości słoniowej. Siedziała równie nieruchomo jak Deifoba, tylko oczy miała zamknięte. Na jej pięknej twarzy o wysokim czole malował się wyraz podobny do tego, jaki nieraz spotykamy u obłąkanych.
Mimo przebrania wieszczka mnie poznała, prawdopodobnie po jąkaniu się. Jako dziecko silnie cierpiałem na tę wadę. Później, idąc za wskazaniami retorów, nauczyłem się panować nad językiem, przynajmniej podczas publicznych występów. W życiu prywatnym, zwłaszcza jeśli ktoś zagadnie mnie znienacka, zaczynam się znowu jąkać, choć nie tak bardzo jak dawniej. Zdarzyło mi się to właśnie w Kume. Kiedy zobaczyłem Amalteę, kolana pode mną zadygotały i nie mogłem przebrnąć poza pierwszą zgłoskę.
– O Syb… Syb… Syb… Syb… Syb… – wyjąkałem.
Otworzyła oczy, zmarszczyła z dezaprobatą czoło i zaczęła mnie przedrzeźniać:
– O Klau… Klau… Klau…
Zawstydzony usiłowałem sobie przypomnieć, w jakiej właściwie przybyłem sprawie.
– Sybillo – rzekłem wreszcie z niemałym wysiłkiem – chcę cię zapytać o losy Rzymu i własne.
Wyraz jej twarzy zaczął z wolna ulegać zmianie. Dyszała ciężko, a ciałem jej raz po raz wstrząsały gwałtowne skurcze. Ogarniała ją święta moc wieszczby. Nagle zaszumiało, jakby gwałtowny wicher wionął przez podziemne korytarze; drzwi zatrzasnęły się z hukiem, jakieś skrzydła musnęły mnie po twarzy, światło zgasło, a przez usta Sybilli greckim wierszem przemówił głos boga:
_Jęczy pod klątwy punickiej brzemieniem,_
_Dusi się sznurem od sakwy ze złotem,_
_Nim siły zbierze, upadnie niemocny._
_Za życia czerw muszy się lęgnie,_
_Robactwo toczy za życia źrenice,_
_Nikt nie spostrzeże, gdy przyjdzie dzień śmierci._
Zarzuciwszy ręce na głowę, Sybilla ciągnęła:
_Za dziesięć lat i dni pięćdziesiąt trzy_
_Klau-Klau otrzyma, czego każdy pragnie,_
_Lecz czego sam bynajmniej nie pożąda._
_Pochlebcy wtedy otoczą go rojem,_
_A on się będzie jąkał, stękał, chromał_
_I ślina będzie mu po brodzie ciekła._
_Lecz w dziewiętnaście wieków po swej śmierci,_
_Kiedy na zawsze wreszcie oniemieje,_
_Klau-Klau-Klaudiusz przemówi wyraźnie._
I zaśmiał się bóg przez jej usta dźwięcznym i groźnym głosem: „Ho! ho! ho!”. Pokłoniłem się wówczas nisko i pędem ruszyłem ku wyjściu. Tam potknąłem się o pierwszy z brzegu stopień i runąłem w dół po wyszczerbionych schodach, tłukąc sobie boleśnie głowę i kolana. Ścigało mnie echo potężnego śmiechu.
Dziś, jako doświadczony augur¹, fachowy historyk i kapłan, który dzięki wprowadzonemu przez Augusta zwyczajowi miał sposobność zapoznać się bliżej z księgami sybillińskimi, mogę dać wyjaśnienie powyższych wierszy, i to wyjaśnienie do pewnego stopnia autorytatywne.
Tak więc słowa o „klątwie punickiej” odnoszą się niewątpliwie do zburzenia Kartaginy. Za czyn ten klątwa bogów ciążyła długo na narodzie rzymskim. Zawarliśmy z Kartaginą pokój i na wielkie bóstwa Rzymu – wśród nich także na Apolla – przysięgliśmy jej przyjaźń i opiekę. Lecz szybkość, z jaką miasto dźwigało się po klęskach drugiej wojny punickiej, wzbudziła w Rzymie zawiść. Podstępnie doprowadziliśmy do trzeciej wojny. Kartagina została zburzona, mieszkańcy wycięci w pień, orne pola posypane solą. Na skutek tej wojny „sznur od sakwy” zacisnął się wokół naszej własnej szyi. Gorączka złota opanowała Rzym, z chwilą gdy zniszczywszy groźną rywalkę w dziedzinie handlu, stał się sam bezspornym panem wszystkich bogactw Morza Śródziemnego. Za bogactwem przyszły gnuśność, chciwość, okrucieństwo, nieuczciwość, tchórzostwo, zniewieściałość i wiele innych nieznanych dawniej wad.
O darze, którego pożądali wszyscy z wyjątkiem mnie, dowiecie się we właściwym miejscu. Otrzymałem go dokładnie w dziesięć lat i pięćdziesiąt trzy dni po wyroczni.
Długo nie mogłem zrozumieć ostatniej zwrotki. Obecnie widzę w niej przepowiednię napisania tej książki. Ukończywszy ją, utrwalę rękopis w specjalnym płynie, zapieczętuję w ołowianej puszce i zakopię gdzieś głęboko w ziemi. Pewnego dnia potomni odnajdą go i przeczytają. Jeżeli domysł mój jest słuszny, nastąpi to za jakieś tysiąc dziewięćset lat. Wszyscy współcześni mi pisarze, których dzieła przetrwają do owej chwili, będą wtedy robili wrażenie jąkałów nie umiejących jasno wyrazić swej myśli; wszyscy oni bowiem pisali tylko dla współczesności i ostrożnie dobierali słowa ukrywające właściwy sens. Moja książka natomiast przemówi jasno i otwarcie. Po namyśle dochodzę do przekonania, że będzie lepiej, jeśli rękopisu nie umieszczę w puszce, lecz po prostu byle gdzie go porzucę. Jako historyk, wiem z doświadczenia, że więcej dokumentów ocalało dzięki przypadkowi niż dzięki staraniom. To Apollo obwieścił proroctwo, niechże się więc zaopiekuje rękopisem. Jak widzicie, piszę po grecku. Przypuszczam bowiem, że język ten zawsze będzie dzierżył prym w literaturze światowej. Natomiast łacina ulegnie prawdopodobnie wraz z Rzymem zagładzie przepowiedzianej przez Sybillę. Zresztą grecki jest przecież ojczystą mową Apolla.
Co się tyczy nazwisk i dat – te ostatnie umieszczam na marginesie – postanowiłem być szczególnie dokładny. Swego czasu pracowałem nad dwoma kompilacyjnymi dziełami z dziejów Etrurii i Kartaginy. Jeszcze dziś otrząsam się na wspomnienie godzin strawionych na odgadywaniu, w którym roku mógł mieć miejsce taki a taki fakt lub kogo właściwie miał na myśli autor, wymieniając pewne nazwisko. Zdarzało się bowiem nie tylko, że to samo imię nosił kolejno ojciec, syn, wnuk i prawnuk, lecz że tak samo zwał się nawet ktoś zupełnie obcy. W książce mojej występuje na przykład kilku Druzusów: mój ojciec, ja sam, mój syn, mój brat przyrodni, a wreszcie mój bratanek. Toteż za każdym razem zaznaczę, o którego z nich w danym wypadku chodzi. Od razu też powiem, że wychowawca mój, Marek Porcjusz Katon, nie jest identyczny ani z Markiem Porcjuszem Katonem, cenzorem i głównym sprawcą trzeciej wojny punickiej, ani z jego synem, słynnym prawnikiem, ani z jego wnukiem, konsulem, ani z prawnukiem, przeciwnikiem Juliusza Cezara, ani z praprawnukiem, który padł w bitwie pod Filippi. Był to praprawnuk noszący to samo imię co wszyscy wyżej wymienieni. Poza tym nie odznaczył się niczym godnym uwagi; nie piastował żadnych urzędów i na żadne zresztą nie zasługiwał. Surowy, pedantyczny, a przy tym mocno ograniczony, nadawał się w najlepszym razie na bakałarza w szkółce elementarnej. August zrobił go moim wychowawcą, a następnie nauczycielem gromadki chłopców, potomków rzymskiego patrycjatu i dynastycznych rodów cudzoziemskich.
10 r. p.n.e.
Chcąc ustalić chronologię opisanych poniżej wypadków, podam od razu datę mych urodzin. Zdarzenie to miało miejsce w roku 774 po założeniu Rzymu, a w 767, licząc od pierwszej Olimpiady. Był to dwudziesty rok panowania cesarza Augusta, o którym pamięć prawdopodobnie nie zaginie nawet po dziewiętnastu wiekach.
Zanim zakończę ten wstępny rozdział, muszę dodać jeszcze kilka słów o Sybilli i jej proroctwach. Wspomniałem już poprzednio, że w Kume po śmierci jednej Sybilli miejsce jej zajmuje następna, lecz nie wszystkie są równie słynne. Szczególnie sławna była Demofile, której radził się Eneasz przed zejściem do podziemi, a w późniejszych czasach Herofile. Ta ostatnia, jak głosi legenda, stanęła pewnego dnia przed obliczem Tarkwiniusza i zaproponowała mu nabycie zbioru przepowiedni. Królowi jednak cena wydała się zbyt wysoka. Wtedy wieszczka spaliła część ksiąg, a za pozostałe zażądała tej samej olbrzymiej sumy. Kiedy król odmówił, Sybilla postąpiła jak poprzednio. Za trzecim wreszcie razem zaciekawiony Tarkwiniusz nabył resztę ksiąg za wymienioną pierwotnie sumę. Zbiór Herofili ma dwojaki charakter, częściowo są to przepowiednie groźnej lub pomyślnej przyszłości, częściowo wskazówki dotyczące ofiar, jakie należy złożyć, kiedy ukażą się niezwykłe znaki i zjawiska. Z biegiem czasu do pierwotnego zbioru dodawano ważniejsze i znajdujące potwierdzenie przepowiednie udzielane osobom prywatnym. Kiedy zachodziły niezwykłe zjawiska lub na Rzym spadały wielkie klęski, specjalni kapłani na zlecenie senatu szukali rady w księgach sybillińskich. I zawsze ją znajdowali. Dwukrotnie część zbioru przepowiedni spłonęła do szczętu i została z pamięci odtworzona przez kapłanów. Pamięć ta jednak w wielu wypadkach okazała się bardzo zawodna. Dlatego też August postanowił ustalić autorytatywny tekst ksiąg, odrzucając wszystko, co było niewątpliwą interpolacją albo nie natchnioną przez bogów rekonstrukcją. Kazał też zniszczyć nieautoryzowane, prywatne zbiory przepowiedni sybillińskich i inne księgi wieszczbiarskie, które udało mu się skonfiskować. Uległo w ten sposób zagładzie z górą dwa tysiące egzemplarzy. Po ustaleniu tekstu zamknął księgi sybillińskie w skrytce pod statuą Apolla, w świątyni, którą wzniósł ku czci tego boga na Palatynie obok swego pałacu. W pewien czas po śmierci Augusta wpadł w moje ręce ciekawy unikat, pochodzący z prywatnej biblioteki cesarza. Książka ta nosiła tytuł „Kurioza sybillińskie” – wybór wyroczni częściowo zaliczonych do tekstu oficjalnego, częściowo, jako nieautentyczne, odrzuconych przez kapłanów Apolla. Wiersze były przepisane własnoręcznie przez Augusta; ten pięknie wykaligrafowany tekst zawierał też charakterystyczne błędy. Początkowo cesarz pisał nieortograficznie przez prostą nieznajomość reguł, później przez ambicję, by wykazać się oryginalnością. Większość tych wierszy nie miała nic wspólnego z Sybillą; autorami ich byli różni nieodpowiedni ludzie, którzy chcieli bądź to uświetnić siebie samych lub swój ród, bądź też rzucić klątwę na rywali, i w tym celu zmyślając własne proroctwa, podszywali się pod autorstwo boga. Zauważyłem, że ród klaudyjski ma na sumieniu sporo tych fałszerstw. Znalazłem wprawdzie jedną czy dwie przepowiednie, których archaiczny język wskazywał na dawne pochodzenie. Zdawały się wyrazem prawdziwego wieszczego natchnienia, a treść ich była tak niepokojąca, że najwidoczniej August, którego słowo było dla kapłanów Apolla rozkazem, zaprotestował przeciw włączeniu ich do oficjalnego tekstu. Wprawdzie książeczki tej od dawna już nie mam u siebie, ale pamiętam słowo w słowo najważniejszą z tych – prawdopodobnie autentycznych – przepowiedni. Napisana była po grecku i – jak większość najdawniejszych wieszczb – przełożona żywcem na język łaciński. Brzmiała następująco:
_Kiedy wiek minie od punickiej klątwy,_
_Rzym się ukorzy przed czuprynnym mężem;_
_Ten mąż czuprynny o rzadkiej czuprynie_
_Będzie kobietom mężem, mężom żoną._
_Koń jego palce będzie miał miast kopyt._
_Śmierć jego z ręki syna, co niesynem,_
_Śmierć nie wśród walki._
_Czuprynny drugi, co owładnie państwem,_
_Będzie synem-niesynem swego poprzednika._
_A głowę bujnie skryją mu kędziory._
_Rzym z ceglanego zrobi marmurowym,_
_Ujmie go w pęta, chociaż niewidoczne,_
_I umrze z ręki żony, co nieżoną,_
_Z radością syna-niesyna._
_Czuprynny trzeci, co owładnie państwem,_
_Będzie synem-niesynem swego poprzednika._
_A ulepiony będzie z posoki i błota,_
_Ten mąż czuprynny o rzadkiej czuprynie_
_Rzymowi klęski i triumfy zyska,_
_A śmierci jego będzie rad syn-niesyn._
_Zginie od pierza._
_Czuprynny czwarty, co owładnie państwem,_
_Będzie synem-niesynem swego poprzednika._
_Ten mąż czuprynny o rzadkiej czuprynie_
_Blużnierstwo da Rzymowi i truciznę._
_Umrze kopnięty przez starego konia,_
_Na którym dzieckiem jeździł._
_Czuprynny piąty, co owładnie państwem,_
_Owładnie państwem pomimo swej woli._
_Będzie idiotą, którym każdy gardzi._
_A głowę bujnie skryją mu kędziory._
_Nakarmi wodą Rzym i w zimie chlebem,_
_A umrze z ręki żony, co nieżoną,_
_Z radością syna-niesyna._
_Czuprynny szósty, co owładnie państwem,_
_Będzie synem-niesynem swego poprzednika_
_Rzym odeń weźmie grajków, grozę, pożar,_
_Na jego rękach krewnych krew czerwona,_
_A czuprynnego zabraknie mu następcy._
_Krew z jego grobu wytryśnie._
Widocznie dla Augusta było całkiem jasne, że pierwszym z „czuprynnych”, czyli Cezarów (gdyż słowo caesaries oznacza czuprynę), był jego cioteczny dziad, Juliusz, który go adoptował. Juliusz miał łysinę i głośny był z rozpusty, jaką uprawiał z osobnikami obojga płci; powszechnie też było wiadomo, że jego rumak bojowy ma palce zamiast kopyt. Juliusz, który wyszedł cało z niejednej krwawej bitwy, w końcu został zamordowany w senacie przez Brutusa. Brutus zaś uchodził powszechnie za jego naturalnego syna. „I ty, synu!” – zawołał Juliusz, ujrzawszy go ze sztyletem w dłoni.
O klątwie punickiej pisałem już poprzednio. W drugim z Cezarów rozpoznał August niewątpliwie samego siebie. Pod koniec życia chełpił się przecież wzniesionymi budowlami i świątyniami, i twierdził, że zastawszy Rzym ceglanym, zostawia go marmurowym. W słowach tych kryła się równocześnie aluzja do politycznego dzieła Augusta, jakim było utrwalenie potęgi cesarstwa. Przepowiednia dotycząca jego śmierci musiała mu się natomiast wydać niezrozumiała lub po prostu mylna; jakieś skrupuły jednak powstrzymywały go od jej zniszczenia. Kto był trzecim, kto czwartym i piątym „czuprynnym”, dowiemy się obszerniej z niniejszej historii. A byłbym doprawdy idiotą, gdybym stwierdzając dokładność, z jaką dotychczas przepowiednia ta sprawdzała się we wszystkich szczegółach, nie rozpoznał szóstego „czuprynnego”; ze względu na Rzym cieszę się, że nie nastąpi już po nim siódmy.ROZDZIAŁ IV
Dziadek mój, jak już wspomniałem, starał się rozbudzić w swych synach przede wszystkim umiłowanie wolności. Słowa jego nauk zapadły głęboko w duszę mego ojca. Już jako mały chłopiec posprzeczał się ze starszym o pięć lat Marcellusem, któremu August nadał tytuł „przywódcy młodzieży”. Tytuł ten, jak twierdził mój ojciec, został nadany tylko na czas tak zwanej „Zabawy trojańskiej” (zawodów na Polu Marsowym między konnymi oddziałami synów ekwitów i senatorów) i nie uprawniał Marcellusa do sprawowania nad chłopcami władzy sądowniczej, jaką sobie od tego czasu przywłaszczył; on, Druzus, jest wolnym obywatelem rzymskim i nigdy nie ścierpi podobnej tyranii. Przypomniał też, że stroną przeciwną w czasie zabawy dowodził Tyberiusz i że Tyberiuszowi właśnie przypadło w udziale zwycięstwo. W końcu wyzwał Marcellusa na pojedynek. August ubawił się tą historią serdecznie i długi czas nie nazywał mego ojca inaczej jak „wolnym obywatelem rzymskim”.
Ojciec nie lubił przebywać w Rzymie i ilekroć przyjechał do stolicy, pragnął jak najprędzej wyrwać się z powrotem do obozu. Zbyt irytowały go mnożące się z każdym rokiem objawy służalczości i płaszczenia się przed Augustem. Pewnego roku, kiedy August z Tyberiuszem bawili w Galii, musiał, jako jeden z wyższych urzędników, dłuższy czas spędzić w Rzymie. Miał wtedy sposobność aż do obrzydzenia napatrzyć się rozpanoszonemu karierowiczostwu i politycznym intrygom. Doszedł wreszcie do przekonania, jak mi to opowiadał po latach jeden z jego przyjaciół, że więcej starorzymskiego umiłowania wolności można znaleźć wśród prostych żołnierzy niż w całym stanie senatorskim. W tym też sensie, krótko przed śmiercią, napisał list do Tyberiusza. List wysłany z obozu w środkowej Germanii, gdzie ojciec wtedy przebywał, tchnął wielką goryczą.
„Niczego bardziej nie pragnąłem – pisał – jak tego, by August poszedł za przykładem dyktatora Sulli. Ten, pokonawszy i zmusiwszy do uległości przeciwników, osiągnął wprawdzie w Rzymie nieograniczoną władzę, lecz zatrzymał ją w swych rękach tylko do chwili uporządkowania spraw państwa. Dokonawszy tego, zrzekł się wszystkich zaszczytów i żył jako człowiek prywatny. Zresztą August sam niejednokrotnie oświadczał, że zamierza podobnie postąpić. Niechże więc nie zwleka, aby nie było za późno. Szeregi dawnego rycerstwa mocno się przerzedziły; proskrypcje i wojna domowa zabrały co śmielszych i uczciwszych. Niedobitki zmieszały się z tłumem nowych ekwitów – jeśli można ich tak nazwać – a sposób, w jaki jedni i drudzy odnoszą się do cesarskiej pary, coraz bardziej przypomina stosunek niewolników do panów. Niedługo Rzym gotów zapomnieć o prawdziwej wolności i ulec tyranii równie barbarzyńskiej i despotycznej jak ta, pod którą jęczą państwa Wschodu.
Nie dlatego – pisał dalej – odbyłem tyle uciążliwych kampanii pod naczelnym dowództwem Augusta, aby przyspieszyć nadejście takiej klęski. August był mi drugim ojcem, ale ani miłość, ani głęboki podziw, jaki dla niego żywię, nie mogą mnie powstrzymać od powiedzenia tego, co czuję”.
Następnie zapytywał Tyberiusza, co sądzi o tym, by we dwóch spróbowali nakłonić, a nawet zmusić Augusta do ustąpienia.
„Jeśli się zgodzi, będę go tysiąc razy bardziej kochał i podziwiał. Musimy jednak pamiętać, że największą przeszkodą w urzeczywistnieniu tych planów będzie, niestety, nasza własna matka. Jest to kobieta żądna władzy, która zaspokojenie swych wygórowanych ambicji znajduje w skrytym wywieraniu wpływu na rządy”.
Nieszczęście chciało, że kiedy wprowadzono kuriera, Tyberiusz znajdował się właśnie w towarzystwie Augusta i Liwii.
– Poczta od waszego szlachetnego brata – zawołał posłaniec, oddając pakiet.
Tyberiusz, nie przypuszczając, że list może zawierać wiadomości, które powinny pozostać tajemnicą dla cesarskiej pary, poprosił o pozwolenie przeczytania go.
– Proszę bardzo – rzekł August. – Ale przeczytaj go nam na głos – i oddaliwszy skinieniem ręki służbę, dorzucił: – No, nie traćmy czasu! Ciekaw jestem, jakie tam nowe odniósł zwycięstwa. Zresztą zawsze z przyjemnością czytam listy Druzusa. Doskonale włada piórem i pisze znacznie bardziej zajmująco niż ty, Tyberiuszu. No, nie gniewaj się za to porównanie i czytaj, a prędko.
Tyberiusz usłuchał wezwania, ale już po kilku słowach utknął i spąsowiał. Chciał przeskoczyć niebezpieczny ustęp, ale nie było to łatwe, gdyż stanowił on trzy czwarte listu. Dopiero w zakończeniu ojciec przeszedł na inne tematy: skarżył się na bóle głowy będące następstwem otrzymanej rany, opowiadał o trudnościach marszu na Elbę i o dziwnych znakach, jakie się ostatnio pojawiły; noc w noc spadały całe roje gwiazd, w lasach słychać było głosy przypominające niewieście zawodzenia, a pewnego ranka o świcie dwóch młodzieńców z wyglądu podobnych do bogów, w greckich szatach, przejechało na białych koniach środkiem obozu. Wreszcie Germanka jakaś, wzrostem przewyższająca śmiertelne kobiety, pojawiła się u wejścia do jego namiotu i w greckim języku przestrzegała, aby nie posuwał się dalej, gdyż losy są mu wrogie.
Tyberiusz przeczytał jedno słowo stąd, drugie stamtąd, zająknął się, mruknął, że pismo jest nieczytelne; zaczął czytać dalej, znów urwał i wreszcie przeprosił, że nie może dokończyć.
– Co to znaczy? – zawołał August. – Nie potrafisz listu przeczytać?!
Tyberiusz oprzytomniał trochę.
– Prawdę mówiąc, potrafię, ale list niewart czytania. Widać brat mój nie czuł się całkiem dobrze, gdy go pisał.
August zaniepokoił się.
– Ale chyba nie jest poważnie chory?
Liwia od razu się domyśliła, że w liście musi być coś, co Tyberiusz pragnie ukryć przed nią albo przed Augustem. Udając, że czułość macierzyńska wzięła górę nad zasadami dobrego wychowania, wyrwała Tyberiuszowi list z ręki. Przeczytała go i z wyrazem niesmaku podała Augustowi.
– To sprawa, która tylko ciebie dotyczy – rzekła. – Syn mój okazuje się wprawdzie wyrodkiem, ale nie do mnie należy ukaranie go, lecz do ciebie jako jego opiekuna i głowy państwa.
August zaniepokojony przeczytał list, lecz nieprzyjemnie dotknęły go nie tyle słowa skierowane przeciw niemu, co zdanie mogące obrazić Liwię. W rzeczywistości, pomijając przykre słowo „zmusić”, August w głębi duszy podzielał poglądy mego ojca, chociaż oskarżenie wymierzone przeciwko Liwii dotyczyło pośrednio i jego, spotkał go bowiem zarzut, że wbrew własnym przekonaniom ulega wpływom żony. Zachowanie się senatu i urzędników nosiło niewątpliwie cechy upadlającego służalstwa. August, podobnie jak mój ojciec, z niechęcią patrzył na to, co się działo, i przed klęską zadaną Antoniuszowi zapowiedział publicznie, że usunie się w zacisze domowe, gdy tylko ostatni wróg państwa zostanie pokonany. A i później w różnych przemówieniach kilkakrotnie napomykał o szczęśliwym dniu, w którym działalność swą będzie mógł uważać za skończoną. Dość miał już polityki i zaszczytów, marzył o tym, żeby wreszcie odpocząć. Do tego babka moja nie chciała za żadną cenę dopuścić. Wciąż tłumaczyła mężowi, że zadanie jego nie jest jeszcze nawet w połowie ukończone i że jeśli ustąpi, w państwie z powrotem zapanuje zupełny rozgardiasz. Przyznawała mężowi, że pracę ma niełatwą, lecz przecież ona pracuje jeszcze ciężej, a nie może nawet liczyć na bezpośrednią oficjalną rekompensatę. Trzeba nie mieć za grosz zastanowienia – dowodziła – żeby składać urząd i jako prywatny człowiek wystawiać się na niebezpieczeństwo pociągnięcia do odpowiedzialności i na banicję. Należy pamiętać też o skrytej nienawiści, jaką żywią do niego rodziny tych, których kazał zgładzić lub pozbawił zaszczytów. Jako człowiek prywatny będzie przecież musiał zrezygnować ze straży przybocznej i komendy nad armią. Niech więc sprawuje urząd przez następne dziesięć lat, potem może stosunki zmienią się na lepsze.
August ustępował i rządził w dalszym ciągu. Prerogatywy monarsze uchwalano mu na pięć lub częściej na dziesięć lat, a po upływie tego okresu przedłużano na nowe dziesięciolecie.
Kiedy August skończył czytać nieszczęsny list, Liwia spojrzała na niego groźnie.
– No i co? – spytała.
– Skłonny jestem zgodzić się z Tyberiuszem – odparł łagodnym głosem. – Młodzieniec, pisząc ten list, musiał być chory. To skutki przemęczenia. Zwróciłaś uwagę na ostatni ustęp, w którym wspomina o następstwach otrzymanej w głowę rany i o zjawach, które widział. To właśnie najlepszy dowód. Druzus potrzebuje wypoczynku. Wśród okropności wojny musiał się widać załamać – on, taki szlachetny. Puszcze germańskie nie są odpowiednim miejscem dla ludzi psychicznie wyczerpanych. Prawda, Tyberiuszu? Wystarczy dłuższy czas słuchać ciągłego wycia wilków, żeby nerwy poszły w strzępy. Co byście powiedzieli na to, gdybym go odwołał teraz do Rzymu? Kiedy tak przetrzepał skórę Germanom, że nieprędko zapomną tę nauczkę. Z przyjemnością zobaczę go znowu. Tak, koniecznie musimy go tu sprowadzić. Przecież miło ci będzie zobaczyć syna, Liwio, prawda?
Lecz Liwia nie dała odpowiedzi. Wciąż chmurna zwróciła się do Tyberiusza:
– A co ty o tym sądzisz?
Mój stryj okazał się lepszym politykiem od Augusta i lepiej znał swoją matkę.
– Mój brat jest niewątpliwie chory – odparł – lecz nawet choroba nie usprawiedliwia tak sprzecznego z synowskimi uczuciami postępowania i tak szalonych pomysłów. Zgadzam się z tym, żeby go wezwać do Rzymu, ale przede wszystkim w tym celu, aby mu wykazać całą potworność podobnych insynuacji rzucanych na kobietę tak skromną, tak oddaną swoim synom jak nasza matka. Tyle troskliwości, tyle samozaparcia nieczęsto się spotyka. Oburza mnie też lekkomyślność Druzusa. List podobnej treści wysyłać kurierem przez nieprzyjacielski kraj! I co za dziecinny argument z tym Sullą. Wszyscy doskonale wiedzą, że gdy tylko Sulla złożył władzę, wojna domowa wybuchła na nowo i reformy jego zostały obalone.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Rzymski kapłan, który odczytywał wolę bogów z nieba na podstawie zjawisk atmosferycznych i lotu ptaków (przyp. red).
2. Obywatele rzymscy, których było stać na zakupienie i utrzymanie konia oraz ekwipunku żołnierza jazdy rzymskiej (przyp. red.).
3. Demon przybierający postać niezwykle pięknej kobiety (przyp. red.).
4. Sery dojrzewające (przyp. red.).
5. Zastępca dowódcy centurii (przyp. red.)