Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Jadwiga. Biografia Stańczakowej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 września 2024
Ebook
45,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,99

Jadwiga. Biografia Stańczakowej - ebook

Opowieść o wychodzeniu z cienia

Niezwykłe życie Jadwigi Stańczakowej – pisarki, dla której nie istniało niemożliwe

Żyła na własnych warunkach. Brawurowo, pod prąd, wbrew wszelkim przeciwnościom. Po swojemu.

Żydówka, która wyszła z warszawskiego getta. Reporterka, która straciła wzrok. Widząca innymi zmysłami.

Kochająca i toksyczna córka, żona, matka i babcia. Przyjaciółka poetów – Broniewskiego, a później Białoszewskiego. Joginka.

Ale przede wszystkim – poetka i pisarka. Kiedy czegoś zapragnęła – nic nie mogło jej powstrzymać. A nade wszystko chciała być artystką, tworzyć.

Justyna Sobolewska wczytuje się w autofikcyjną twórczość Stańczakowej i przedziera się przez pełne niespodzianek archiwum pisarki. Odkrywa nie tylko fascynującą postać swojej babki, ale i jej zagmatwaną historię. Tworzy poruszający obraz skomplikowanych więzi rodzinnych i na nowo nawiązuje przerwaną niemal trzydzieści lat wcześniej rozmowę.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6941-5
Rozmiar pliku: 8,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIEDOŚLEPŁA

Marszałkowska, róg Hożej. Kobieta z białą laską.

– Czy ktoś może mi pomóc przejść przez ulicę?

Podaję rękę, łapie moje przedramię. Ten chwyt niewidomej dobrze znam. Ciało przechowało pamięć wszystkich spacerów z Jadwigą z lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych. Idziemy. Teraz w lewo czy w prawo? W lewo. Dziękuję.

Krawężniki dziś są niższe, lepiej przystosowane.

Wtedy mówiłam:

– Uwaga, krawężnik. Schodek w dół, uwaga, zejście.

Często się potykała, czasem zapominałam ostrzec.

Pierwszy raz prowadziłam babcię, kiedy miałam pięć lat. Wywaliłyśmy się na Wspólnej. Było dużo śmiechu.

– Pani jest do niej taka podobna – słyszałam na spotkaniach o wznowionej książce Jadwigi _Ślepak_. Myślałam wtedy, że byłyśmy inne. Miała zasadę: „Co masz zrobić jutro, zrób dziś” – mnie się to nigdy nie udało. Była najlepiej zorganizowaną osobą, jaką znałam. Ambitna, uparta, czasem apodyktyczna. Fascynowała ją ezoteryka, parapsychologia, doświadczenia wewnętrzne, a mnie nie ciągnęło w tę stronę. Byłam sceptyczna. Im ona bardziej w to wchodziła, tym ja bardziej od tego uciekałam. Teraz, kiedy siedzę w jej papierach i zapiskach, widzę, że jednak mamy wiele wspólnego. Ona też to zauważyła, kiedy u niej pomieszkiwałam na studiach. „Justyna jest tak bardzo wdana w swój młodzieńczy rytm życia, że czasami wydaje mi się, że dla mnie niewiele jest miejsca. Prawdopodobnie w jej wieku, aż do wybuchu wojny, byłam do niej podobna”*. Wojna i utrata wzroku sprawiły, że musiała stworzyć siebie na nowo.

Jadwiga z Justyną, osiedle Za Żelazną Bramą

Słyszę jej kroki poprzedzone stukaniem laski. Szuranie po mieszkaniu. Przystawanie przy kredensie. Lubiła być samodzielna. Wszystkiego nauczyła się sama, brajla, chodzenia z laską. Była mi bliska, byłyśmy blisko. Nie zawodziła i nie zdradzała dorosłym moich tajemnic. Uciekałam jako dziecko od obowiązków, które z nią się wiązały, ale lubiłam jej słuchać. Fascynował mnie jej świat. Wracają obrazy – na przykład asystowanie przy kąpielach. Wiele godzin, wiele razy. W latach osiemdziesiątych przez trzy lata nie było ciepłej wody na Hożej, więc przyjeżdżała do nas na Chłodną na kąpiel. Więc siedzenie na klapie klozetu, wycieranie ręcznikiem, podawanie oliwki dla dzieci, żeby wtarła, gadanie długie. Opowiadam jej o koleżankach i chłopakach, i słucham godzinami o przedwojennym życiu, o sukienkach, przyjaźniach, o kolorach i o kwiatach. Kiedy się przychodziło na Hożą, wręczała listę spraw do załatwienia napisaną na maszynie. Albo czytała ją z brajla. Półleżąca na kanapie. Obok magnetofon do nagrywania wierszy i czytania. Przy łóżku telefon. Dzwoniła do zegarynki, żeby wyregulować brajlowski zegarek z klapką. Dzwoniła też do horoskopów (była taka usługa). Widzę, jak stoi w oknie przy lufciku, patrzy na jesiony na ulicy. Przyjaźniła się z nimi i z kasztanem w podwórzu.

Jadwiga nie żyje od 1996 roku. Została zapamiętana jako „ta niewidoma od Białoszewskiego”. Jego sekretarka. Trochę dziwaczka. Przyjaciółka i opiekunka. Wkręcona w jogę. W kręgu Mirona jej twórczość wywoływała uśmiechy pobłażania, Jadwiga była od spraw praktycznych. O jej pisaniu przyjaciele Mirona mawiali, że to nie jest literatura. Niesprawiedliwie. Miała własną drogę twórczą. Debiutowała w 1979 roku zbiorem wierszy _Niewidoma_, potem w 1982 ukazała się proza _Ślepak_, potem do końca lat osiemdziesiątych trzy tomy wierszy: _Magia niewidzenia_ (1984), _Depresje i wróżby_ (1984), _Na żywo_ (1987) i dwa tomy prozy _Przejścia_ i _Boicie się czarnego ptaka?_. To był jej najlepszy, twórczy czas – lata osiemdziesiąte. Wreszcie, pod wpływem Mirona, znalazła język, żeby opowiedzieć o getcie, ucieczce i przede wszystkim o utracie wzroku, o życiu z depresją. Wtedy nie pisano o tym w ten sposób. A ona odważyła się wyjść do ludzi ze swoją ślepotą i zapaściami psychicznymi. Ja – ślepak – mówiła bez wstydu. Wszystko, co najważniejsze w jej twórczym życiu, zaczęło się u niej po pięćdziesiątce – poznała Mirona, kiedy miała pięćdziesiąt trzy lata, debiutowała jako niemal sześćdziesięciolatka.

Potem nastały lata dziewięćdziesiąte, kiedy jej twórczość już nikogo nie interesowała, wydawała w małej agencji usług wydawniczych Borgis. To był rodzaj self-publishingu, więc jej książek nie było w księgarniach, tylko zalegały w stertach w mieszkaniu. Nawet _Dziennik we dwoje_, który pisała wspólnie z Mironem, czekał latami na publikację – wydawnictwa go odrzuciły, więc w końcu wydała go w Borgisie (znowu nakład leżał w domu). Dopiero film Andrzeja Barańskiego _Parę osób, mały czas_ (2005) przypomniał po raz pierwszy jej postać – zagrała ją Krystyna Janda. I Jadwiga powolutku zaczęła wracać. Wznowiony _Dziennik we dwoje_ (2015) wyszedł w wydawnictwie Warstwy. _Ślepak_ osiągał zawrotne ceny na Allegro i rozmaite osoby zaczęły się dopytywać, kiedy wznowienie. W tym jej powrocie wielką zasługę mają badaczki, które wyciągnęły ją z cienia Mirona – Arleta Galant, Tatiana Czerska, która napisała, że „pora, aby twórczość Stańczakowej zacząć traktować jako samoistne zjawisko”. Podobny był punkt wyjścia badań Moniki Ładoń: „Przekonana o ważności dzieła Stańczakowej – dzieła samoistnego, niezależnego od mironologicznych kontekstów – zakładam, że można w jego ramach, jak również w wariancie losu, odnaleźć ślady ewolucyjnego podejścia do określania siebie jako kobiety i pisarki niewidomej”. I w końcu ukazało się wznowienie _Ślepaka_. Nagrałam audiobook, żeby tekst był też dostępny dla niewidomych i słabowidzących. Wiele osób zaczęło odkrywać Jadwigę. „Czytam _Ślepaka_ – napisała Zyta Rudzka. – Pisane to jest czarnymi plamkami. Dużo pozornie prostych zdań. »Potem bzy«, »Nic nie spadło«. I nagle tylko czerń. Ciemność zwielokrotniona – utrata wzroku, przeżycia z getta, depresja. Ten puentylizm, sam w sobie ciekawy, w dojmujący sposób pokazuje samotność kobiety, artystki”.

Jadwiga na spacerze na Emilii Plater
Tadeusz Sobolewski

Perspektywa pisania o niej najpierw mnie przeraziła. A to dlatego, że miałam w pamięci lata dziewięćdziesiąte, ten czas dla niej coraz ciemniejszy, czas choroby psychicznej, szpitala na Nowowiejskiej. Wtedy nie umiałam sobie z tym radzić. Ona była chora i ja – spędzając z nią dużo czasu – też, chociaż wtedy sobie tego nie uświadamiałam. Została we mnie zadra, każdy powrót do tamtego okresu był bolesny. Bałam się tamtej ciemności. Dlatego poczułam lęk przed pisaniem. Nie chciałam, żeby taki był koniec jej historii – odchodzenie w zapomnieniu, choroba psychiczna i śmierć. Zaczął on zresztą wyglądać inaczej, kiedy znalazłam jej ostatnie wiersze. „Jest siła w tym losie. Miała dość i mogła wcześniej zdezerterować. To był ciężki los. Była w nim zatrzaśnięta” – uważa Zyta Rudzka.

I nie chciała być tylko ślepą towarzyszką Mirona. Walczyła o własną twórczość. Bardzo chciała być czytana, dobijała się o uwagę, ale jej nie miała. Dlatego przygotowała swoją przyszłość. Zostawiła ją w teczkach. Odkryłam to, kiedy zaczęłam je otwierać. Miałam poczucie, że zostałam wezwana.

To tak jest, kiedy zaczynamy pisać o przeszłości rodzinnej. Ktoś stamtąd może nie dawać nam spokoju. Katarzyna Surmiak-Domańska w _Czystce_ pisała, że czuła związek z babcią, o której nic nie wiedziała, bo została wymazana z pamięci rodzinnej. Jarosław Kurski, pracując nad _Dziadami i dybukami_, też miał poczucie, że przyciąga go zwłaszcza jeden przodek, o którym nie wspominano w domu. Ja rosłam w kulcie Mirona, Jadwiga była zawsze w jego cieniu.

„Czego chcą od nas zmarli?” – pyta Vinciane Despret w książce _Wszystko dla naszych zmarłych. Opowieści tych, co zostają_. Zmarli nie pozwalają o sobie zapomnieć, czujemy ich obecność, pragniemy odczytywać dawane przez nich znaki. Warto więc jakoś się o nich zatroszczyć – na przykład kontynuować ich dzieło czy zrealizować ich niespełnione ambicje. Jadwiga zresztą sama coś takiego napisała, że kiedy ktoś bliski odchodzi, pozostawia nam zwykle coś do zrealizowania. Dlatego pomyślałam o spełnieniu jej marzenia o powrocie. A potem nastąpiło pisanie, które było w dużej mierze podążaniem za jej zapiskami. Miałam czasem wrażenie, że piszemy razem. Uświadomiłam sobie też to, o czym nie pisała.

W myśleniu o Jadwidze pomagała mi książka Marii Reimann _Nie przywitam się z państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności_. Reimann, osoba słabowidząca, pisała o tej podwójności, którą odnajdywałam u Jadwigi: „Życie z niepełnosprawnością jest ciągłym nawigowaniem między poczuciem wyjątkowości – wyjątkowej niesprawiedliwości, wyjątkowej krzywdy, wyjątkowej dzielności, wyjątkowego wysiłku – a poczuciem zwyczajności, »normalności«”**. Jadwiga myślała podobnie: „I chciałabym, żeby mnie traktowali jak niewidomą. I nie chciałabym. W pierwszym przypadku pogłębia się moja odmienność. W drugim unosi się zbyt wysoko poprzeczka moich trudności”. Nie lubiła taryfy ulgowej. Reimann uciekała od tożsamości definiowanej przez niepełnosprawność, bo wydawała jej się nieatrakcyjna i ośmieszająca. Wybierała inne. Aż w końcu zamiast się jej wstydzić, walczyć z nią – zaczęła się nią interesować, chciała ją poznać. Jadwiga też miała poczucie wielu tożsamości – nazwała jedną z nich Rut, była też Skulona, która pojawiała się w depresji, i Jadziulka z dzieciństwa. I też się zaciekawiła, odkryła w ślepocie rzeczy, których się nie spodziewała. Dziś powiedzielibyśmy, że uprawiała autoetnografię.

Kiedy myślę o Jadwidze, przypomina mi się wiersz Anny Świrszczyńskiej _Wszystkie chwyty dozwolone_ – o łapaniu się wszystkiego, „żeby się nie zapaść w przepaść”. Jadwiga chwytała się sukienek. Te szczegółowe wyliczenia przedwojennych strojów są melancholijną litanią utraconego świata. Przywoływaniem jej samej, bo została z obrazem siebie młodej. Obrazy z okupacji też pojawiają jej się w pamięci poprzez kolory ubrań. Tuż przed śmiercią napisała cykl wierszy o swoim życiu w scenach z zapamiętanymi sukienkami. „Siedzimy w »Arabskiej« / mam na sobie ciemną sukienkę w czerwone cętki / promienieję / bo on przyjechał do mnie / z Gdańska”, „Wojna bomby lecą / mam na sobie / sukienkę w tulipany”, „Siedzimy w zbożu / ja w błękitnej sukience / obejmujesz mnie ramieniem / nad nami wisi skowronek / na niebie”.

Chwytała się też dyscypliny, porządku i entuzjazmu, musiała wzbudzać go w sobie, żeby utrzymywać się na powierzchni. I przede wszystkim chwytała się pisania, wierszy.

Jadwiga była ociemniała – straciła wzrok jako dorosła kobieta. Pisała: „Niewidomy nosi w sobie niewiedzę widzenia. Ociemniały żałobę po widzeniu”. Ale używała obu tych określeń zamiennie: niewidoma i ociemniała, no i ślepa, ślepak. Miała jeszcze jedno swoje własne: niedoślepła. Widziała światło.

To nie był jej czas, wtedy, kiedy odchodziła. Jej czas, mam wrażenie, nadszedł teraz. Może świecić. Prawdziwym końcem tej historii nie jest jej śmierć, ale to, że dziś może być czytana. Marzyła o tym. Chciała opowiadać. Niech mówi.

* Wplecione w tekst cytaty pochodzą z książek Jadwigi Stańczakowej oraz z jej niepublikowanych tekstów. Ich spis znajduje się na s. 307–308.

** Maria Reimann, _Nie przywitam się z państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności_, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, s. 64.Osoby

Jadwiga Stańczakowa z domu Strancman

Dziadek – ojciec Jadwigi, Abraham (Abram) Strancman, potem Adolf, a po wojnie Franciszek Kotarbiński

Maria Strancman z domu Weinfeld – matka Jadwigi, po wojnie Helena Kotarbińska

Zdzisław Stańczak – mąż Jadwigi

Jan Strancman – brat Jadwigi

Anna Sobolewska (Ania) – córka Jadwigi

Justyna Sobolewska – wnuczka Jadwigi

Tadeusz Sobolewski (Tadek) – zięć Jadwigi

Miron – Miron Białoszewski

Dziadek Albert – Albert Weinfeld, dziadek Jadwigi

Babka Anna – Anna Weinfeld z domu Lancberg

Anna Felix – siostrzenica ojca Jadwigi

Hanka – Hanna Gercwolf, przyjaciółka Jadwigi

Wuj Marcin – Marcin Weinfeld

Ciotka Cela – Cecylia Weinfeld

Ciotka Marylka – Maria, żona wuja Marcina Weinfelda

Maryla Musidłowska – wnuczka Marii i Marcina Wein­feldów

Gosposia – Tekla Wyrzykowska

Stacha – Stanisława Goławska, lektorka

Pan Julian – Julian Kiełkiewicz, przewodnik społeczny

Pani Anna – Anna Guzej, pomoc domowa Jadwigi

Chuda Zosia – przewodniczka społeczna, sąsiadka

Gruba Zosia (zwana Aldoną) – przewodniczka społeczna

Lech Emfazy – Lech Emfazy Stefański, przyjaciel Mirona

Ludwik – Lu., Ludwik Hering, przyjaciel Mirona

Ludmiła – Lu., Ludmiła Murawska, przyjaciółka Mirona

Leszek – Le., Leszek Soliński, partner Mirona

Agnieszka – Agnieszka Petelska, z domu Kostrzębska, krąg Mirona

Anula – Anna Żurowska, krąg Mirona

Berbera – Ewa Berberyusz, krąg Mirona

Malina – Maria Kluźniak, z domu Gamdzyk, krąg Mirona

Ada – Ada Buraczewska

Roman – Roman Klewin

Stach – Stanisław Madej, ociemniały przyjaciel JadwigiProzinka

„Październikowy wieczór. Kręcę się po mieszkaniu. Może coś się wydarzy. Ktoś zadzwoni, ktoś wpadnie. Rzadko mam na to ochotę, ale teraz tak.

Cisza. Nic. Kładę się na kanapie z brajlowskim czasopismem. Czytam ogłoszenia: »Jestem inwalidką pierwszej grupy. Mam trzydzieści sześć lat. Lubię muzykę, historię, literaturę. Poznam w celu matrymonialnym niewidomego pana do czterdziestki o podobnych upodobaniach«.

»Pochodnia« skojarzyła już mnóstwo małżeństw.

A jak ja bym mogła scharakteryzować siebie?

– Jestem niewidomą poetką. Lubię muzykę, medytacje, samotność. Czasami nie znoszę ludzi.

Takie ogłoszenie zniechęciłoby każdego”.LINIA STRANCMANÓW

Kiedyś mama złapała mnie w kuchni:

– Ale wiesz, my już chyba jesteśmy wolne od tego, to już się skończyło.

– Co?

– No to dziedzictwo Strancmanów.

Byłyśmy wtedy niedługo po sensacyjnych odkryciach rodzinnych.

Dlaczego nic nie wiemy o Strancmanach? Zastanawiałam się już kilka lat temu, przeczesując wirtualne strony cmentarzy żydowskich. Pojawiało się tam naz­wisko Sztrancman i Stranzman, ale nie Strancman. Nie, to nie nasi, myślałam. O rodzinie Strancmanów jakoś się nie mówiło.

Nic nie wiedziałam do tego stopnia, że o tym, jak umarł mój własny pradziadek, ojciec Jadwigi, dowiedziałam się, czytając _Tajny dziennik_ Mirona Białoszewskiego wydany w 2012 roku. Kiedy pradziadek zmarł w 1976, miałam cztery lata, został mi w pamięci niewyraźny obraz staruszka (miał dziewięćdziesiąt sześć lat) z laską jedzącego suszone śliwki. I wspomnienie wczesnoporannego dzwonka, który obudził nas na Chłodnej, bo sąsiad przyszedł z wiadomością, że jest telefon do mamy. Mama pobiegła w koszuli nocnej do mieszkania obok (telefon mieli wtedy nieliczni) i wróciła z wiadomością, że pradziadek zmarł. Przez te wszystkie lata dowiedziałam się tylko, że nazywał się Abram (Abraham) Strancman, przed wojną zmienił imię na Adolf, a w czasie wojny ukrywał się jako Franciszek Kotarbiński i został po wojnie przy Kotarbińskim. I tyle. Wzięłam, pamiętam, wydruk _Tajnego dziennika_ w Gorce w 2012 roku i po nartach zasiadłam do czytania. A tu nagle: „Dziadek dziś w nocy się powiesił”. Jak to? A mnie nic nie powiedzieli przez prawie czterdzieści lat! Nie było w ogóle tematu śmierci pradziadka. Nie mogłam się otrząsnąć po tym fragmencie.

– No tak jakoś wyszło, że nie powiedzieliśmy – mówił tata, kiedy zadzwoniłam do rodziców.

– Najpierw byłaś za mała, a potem jakoś nie było okazji, i chyba woleliśmy nie mówić.

Trzy pokolenia: Anna, Jadwiga, Justyna, osiedle Za Żelazną Bramą, lata 80.

Adolf miał przed wojną życie pełne sukcesów. To była droga asymilacji i awansu społecznego. Urodził się w Warszawie w 1880 roku, w domu biednego blacharza Salomona, który miał warsztacik przy mieszkaniu w dzielnicy północnej i ośmioro dzieci. To była ortodoksyjna żydowska rodzina. Abram skończył szkołę średnią, a potem Szkołę Handlową Zgromadzenia Kupców m. Warszawy. Najpierw pracował jako księgowy w fabryce kapeluszy W. Weller i Ska, a potem został przedstawicielem handlowym rozmaitych firm zagranicznych. Ale ceną asymilacji było to, że antysemitom właśnie tacy Żydzi, czujący się przede wszystkim Polakami, najbardziej przeszkadzali. W drugiej połowie lat trzydziestych bycie kupcem żydowskim oznaczało konfrontację z ros­nącą agresją. Na przykład „Gazeta Handlowa” pisała, że w zarządzie Federacji Zrzeszeń Przedstawicieli Hand­lowych i Komisantów Rzeczpospolitej Polskiej, w którym zasiadał Adolf, jest za dużo Żydów: „Nazwi­sko nie zawsze musi źle świadczyć o noszącym je i niekoniecznie musi zdradzać Żyda czy kogoś mało potrzebnego i zgoła niesympatycznego, jednak jak na Polskę, stanowczo za dużo nazwisk o brzmieniu wybitnie żydowskim, świadczącym o okupacji żydowskiej na terenie naszego życia gospodarczego”. W czasie wojny Adolf dostał fałszywe dokumenty, stał się Franciszkiem Kotarbińskim.

Na starość wracały skumulowane lęki żydowskie, poczucie bycia zwierzyną łowną. A przecież jeszcze po dro­dze był rok 1968, rozmowy rodzinne, czy nie wyjechać. Że znowu nieprzyjemności, co będzie, jak zaczną grzebać i wyciągną pochodzenie? Mówił, że ma samotne życie od śmierci żony i syna, czuł się odgrodzony od świata głuchotą. Miron uważał, że on przez całe życie nie mógł przeboleć straty jedynego syna, Jasia, zamordowanego na Pawiaku w 1940 roku. I bał się niesamodzielności, że trzeba będzie wszystko przy nim robić, nogi myć. Więc zdecydował się na ten gest. Mironowi zmarły Dziadek śnił się kilka razy. Kiedyś zobaczył go, małego, łysego, z laską, i we śnie chciał go jeszcze zapytać, jak to jest, ale się obudził.

Fotel, na którym dziadek się powiesił, to mój ulubiony fotel. Jadwiga siadywała na nim czytać swoje brajle. Ja na nim karmiłam dwóch synów, był idealny, z szerokimi oparciami. Przeczytałam, siedząc na nim, tonę książek. Teraz nocą zajmuje go bura kotka, która ma futro w kolo­rze jego obicia i uważa, że fotel to jej własność.

Miron w _Tajnym dzienniku_ pisze o swojej fascynacji Dziadkiem:

„Leżę u siebie w nocy. Dziadek dalej mnie intryguje. Słyszę wyraźnie jego głos, po zgaszeniu lampy widzę jego twarz. Wydaje mi się nagle, że to sprawa

On i śmierć

To znaczy, nie ma być albo nie być

Bycia zostaje troszeńkę, strasznawego

Nie zostaje

Zostaje niebycie

Więc już

Powiesić się

Przestać być już”

Zapisał też, co opowiadała Jadwiga:

„Ja wzięłam na sen, zatkałam sobie uszy i zasnęłam. Ale potem trochę się obudziłam w nocy i tak w półśnie usłyszałam dwa mocne stuknięcia, tylko jakby z sufitu

– A to on, obok?

– Nie wiem, ja słyszałam z sufitu, a potem jakby jedno miauknięcie

– To było pewnie to

– Pewnie on, powiesił się o jakiejś drugiej. O szóstej gosposia idzie do niego, budzi mnie, mówi »Dziadek siedzi w fotelu z otwartymi ustami i wywieszonym językiem«. Ja na to »Co też gosposia mówi«. Ona, że »Musi to już dawno, bo nogi ma zimne, trzeba przebudzić pana«. Przebudziłam Zdzisława, powiedziałam »Bardzo cię przepraszam, ale Dziadek siedzi z otwartymi ustami«. Zdzisław przyszedł, zobaczył, że ma pętlę na szyi z drutu elektrycznego zaczepioną o coś w szafie. Drut owinięty chustką. Pętla zrobiona z tyłu. Fachowo, wiedział, jak to zrobić. Że trzeba nie z przodu, a z tyłu. Lekarza pogotowia przez radio wezwał. Zdzisław. Milicję. Specjalista powiedział, że to się nazywa śmierć sekundowa.

(…)

Jadwiga rozpatruje. Dziadek bał się cierpienia. Widocznie chciał już umrzeć. Ona myślała, że on się śmierci boi, a on śmierci chciał.

(…)

(…) Jadwiga sobie popłakiwała, potem rozpatrywania znów

– Czy to odwaga, czy tchórzostwo?

– Odwaga

– Wiesz, on mi zaimponował. Nawet jestem z niego dumna. Jest w tym rozpacz. Ale nie tylko.

– Tak – przyświadczam – przekreślił wszystkie rozmamłania, nagle zdobył się na patos, na grecką tragedię”.

W ostatnich latach życia cały czas się bał, podejrzewał, że ma raka mózgu, a wszyscy to ukrywają przed nim. Drżał ze strachu, że przyjdzie „drab” i ich na­padnie, zagrozi rodzinie.

Miron zanotował, że Dziadek modlił się głośno za przepierzeniem, myśląc, że nikt go nie słyszy.

„– Proszę Boga, proszę Boga, proszę Boga – to samo zaraz po hebrajsku – żeby Jadzia była całkiem zdrowa, żeby Jadzia była całkiem zdrowa, to samo po hebrajsku – żeby Ania i Justynka była zdrowa – trzy razy – żeby nie było żadnych przykrości: ani telefon, ani dewizy, ani cmentarz, żebym zmarł od razu, od razu”.

Bał się śmierci, więc wybrał śmierć pewną, szybką. To bardzo rzadkie w tak późnym wieku zdecydować się na odebranie sobie życia, musiał mieć dużo siły, powiedziała mi psychoterapeutka Justyna Dąbrowska. Przygotowywał się do śmierci, czekał na nią i chciał wcześniej załatwić wszystkie sprawy formalne, żeby nie zostawić po sobie bałaganu i kłopotów. A te sprawy formalne urastały mu do jakichś wielkich problemów.

W jednym z jego portfelików na dokumenty (a miał ich dużo, wszystkie podpisane „Franciszek Kotarbiński”) znajduję list bez nadawcy pisany tuż przed śmiercią, w czerwcu 1976 roku. List o tym, że w dowodzie jest nieprawidłowość, bo został sporządzony na podstawie fałszywej metryki kościelnej, którą Dziadek posługiwał się w czasie wojny. „Jestem złamany fizycznie i moralnie. Zabija mnie myśl o kłopotach, jakie nastąpią z mojej winy”. W tym liście przewiduje, co będzie po jego śmierci, która nastąpi wkrótce. I widać w nim wielką samotność i desperację – przecież nie mógł się dzielić swoim planem samobójczym z bliskimi. I ten list, jak rozumiem, miał być znaleziony po jego śmierci. Dziadek bał się coraz bardziej, że będą szukali Żydów. Aż podjął decyzję.

Miron: „Dziadek z pętlą na szyi miauknął i przeleciał przez bramę jedynej mądrości”.

A jak to się miało do Jadwigi? Jej depresja miała swoje źródła prawdopodobnie i w traumie wojennej, i była związana z utratą wzroku. Ale do tego dochodzi jeszcze historia rodziny Strancmanów, pełna katastrof i odrzucenia. Może to też miało jakiś wpływ? Bo historię rodzinną niesie się z pokolenia na pokolenie. Ona też przygotowywała się do śmierci i chciała, żeby to było na jej warunkach. Zgodnie z linią Strancmanów.Adolf i Józef

Minęło kilka lat i znowu _Tajny dziennik_ stał się początkiem poszukiwania. Wojciech Szot chciał sportretować Żydów z otoczenia Mirona i zaczął szukać informacji o Dziadku, Abramie – Adolfie. I z tych poszukiwań nagle zaczęły wyłaniać się kolejne postaci.

– Cześć, tu Szot z dziwnymi pytaniami. Czy Adolf mógł mieć starszego brata, który popełnił samobójstwo z powodów finansowych? – zapytał na Messengerze i przesłał mi nekrolog Josefa Sztrancmana i zdjęcia z przed­wojennych gazet. Jeden z tytułów brzmiał _W_ _cudzym sklepie_: „Przemysłowiec, który cały swój majątek stracił wskutek kryzysu, Josek Sztrancman przyszedł wczoraj około 5 po południu do fabryki kapeluszy damskich Abrama Szajnmana i korzystając z nieuwagi właściciela i personelu – powiesił się”. W innej gazecie bardziej szczegółowo: „Dwaj kupcy żydowscy w Warszawie popełnili samobójstwo”. W 1934 roku była fala samobójstw spowodowanych bankructwami – „Kurier Warszawski” donosił wręcz o kilku dziennie, a wśród nich:

„O godz. 4 po południu do fabrykanta kapeluszy Abrahama Schonmanna przyszedł znajomy jego 64-letni Józef Sztrancman, przedstawiciel handlowy, wice­prezes towarzystwa Cemach Nojflim. Po krótkiej rozmowie Sztrancman poprosił Schonmanna, by ten dał mu klucz do mieszkania i pozwolił mu tam odpocząć. Schonmann, nie przeczuwając nic złego, dał mu klucz do lokalu, w którym nikogo nie było, sam zaś pozostawał w swoim kantorze. Gdy po pewnym czasie Schonmann udał się mieszkania, znalazł Sztrancmana wiszącego na ręczniku, którym okręcił sobie szyję. Wezwany lekarz stwierdził śmierć. Sztrancman zostawił trzech synów. Jeden z nich był sędzią sądu okręgowego w Warszawie”.

I tak wypłynął z przeszłości Stanisław, bohater artykułu z 1925 roku z „Kuriera Polskiego” _Niedbały sędzia śledczy pod kluczem. Jest nim 29-letni żydek Strancman, który ułatwił ucieczkę komuniście Leszczyńskiemu_. Stanisław Strancman po krótkiej, czteroletniej służbie w Prokuraturze Generalnej zaczął pracę w sądownictwie i został sędzią śledczym. Został oskarżony o niedbalstwo. „Urząd prokuratorski stanął na stano­wisku, iż jest faktem stwierdzonym, że przysłany z Sosnowca dla zbadania i stwierdzenia identyczności komunista podający się za Laskowskiego był znanym komisarzem sowieckim Leszczyńskim, który w swoim czasie sprawował funkcję komisarza dla spraw polskich w rządzie sowieckim, później zaś w r. 1920 był upatrzony na jednego z kierowników rządu sowieckiego w Polsce po zajęciu Warszawy przez czerwone wojska”. Była to w tamtym czasie głośna sprawa, Strancman został oskarżony, a potem zesłany do Zamościa w 1928 roku. Chociaż „Kurier Warszawski” pisał, że nie była to jego wina, bo w Sądzie Okręgowym na Krasińskich w Warszawie panował bałagan i ścisk, śledczy pracowali w opłakanych warunkach, w tym tłoku podejrzany po prostu wyszedł sobie z budynku i uciekł. W Zamościu ślad Stanisława się urywa, ale to nie koniec jego his­torii, bo jak wytropił Szot – podróżował potem statkami po świecie.

Po tych odkryciach przyzwyczailiśmy się już do Józefa (Joska). Postanowiliśmy go odwiedzić na cmentarzu na Okopowej. Najpierw byliśmy u Jadwigi na Powązkach 1 listopada w tłumie ze zniczami i wiankami. Potem przeszliśmy pustym cmentarzem żydowskim, zasypaną liśćmi główną aleją, bez dużej nadziei, że znajdziemy tę niepozorną macewę. Znaliśmy jej zdjęcie z wirtual­nego przewodnika. Kręciliśmy się w kółko bezradnie. Ze wszystkich stron pochylały się kamienne płyty zarośnięte mchem, w szeregach, jedna za drugą, jak bezimienne postacie. I kiedy już straciliśmy nadzieję i zbieraliśmy się do wyjścia, nagle w drugim szeregu na pustej prostokątnej macewie przy samej ziemi wyłoniło się imię i nazwisko Józefa Sztrancmana. Byliśmy być może pierwsi, którzy po wojnie odwiedzili jego grób. Nie przychodził tu jego brat Adolf, cmentarz był zresztą przez lata zaniedbany, trudno dostępny. Strancmanowie tkwili w zapomnieniu. I dopiero teraz Josek niechciany został odzyskany, przywrócony pamięci rodzinnej. Co do kolejnych postaci nie było pewności, czy to wszystko jedna rodzina. Po pewnym czasie ogarnęły mnie znowu wątpliwości, czy Josek to na pewno brat Adolfa. Brakowało imion rodziców, wpatrywałam się w spis grobów Sztrancmanów na Okopowej, nic się nie zgadzało.

Zaczęłam wątpić w poprzednie odkrycia. Rozpoczęły się ferie zimowe, wszyscy domownicy wyjechali, zostałam w domu sama (z kotką). Zabrałam się do przeszukiwania biureczka babci, gdzie zostały jej papiery, książki, laska niewidomej, okulary słoneczne, dowody wypłat z organizacji Joint, zdjęcia, listy, muszle i dzbanuszek. To biurko było jedną z niewielu rzeczy, które pradziadek odkupił po wojnie z ich utraconej willi w Konstancinie – zapłacił za nie pięćset złotych w 1952 roku (Jadwiga uważała, że nie warto było), bo chciał je mieć z powrotem – dostał je jako nagrodę za pracę społeczną w Stowarzyszeniu Przedstawicieli Handlowych. Znalazłam w szufladzie jego aparat słuchowy i staranne zapiski na kopertach z rachunkami. I tak, grzebiąc w papierach, pomyślałam o archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego. Właśnie czytałam książkę Anny Bikont _Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie_, gdzie wspominała o znakomitym dziale genealogicznym ŻIH-u, który znajdzie każdą nitkę pokrewieństwa i nieznanych przodków. Wysłałam mail z pytaniem, czy Abram Adolf Strancman miał brata i jak nazywali się jego rodzice. Szukałam aktu zgonu, ale zapodział się. Było za to dużo zdjęć Marii Strancman, żony pradziadka, siostry Marcina Weinfelda, architekta Prudentialu. Weinfeldowie w pamięci rodzinnej zostali, Jadwiga wspominała zwłaszcza ciotkę Celę, siostrę Marii, Marcina i Niny.

Cecylia Weinfeld, najmłodsza z rodzeństwa, plastyczka, miała bardzo wyczulony zmysł estetyczny i wszystko, co brzydkie, ją drażniło. Nosiła się elegancko i surowo: ciemna spódnica, ciemnozielony sweter, biała bluzka z kołnierzykiem spiętym pod szyją broszką z korala. Miała też poczucie higieny tak przesadne, że brzydziła się korzystać z czyjejś łazienki. W jej mieszkaniu nie było nawet pyłka kurzu.

„Ciotka Cela lubiła samotność, poza rodziną mało przebywała z ludźmi. A w rodzinie należała przede wszystkim do dzieci. Nazywałam ją wprawdzie »męczurajdą«, kiedy asystowała przy myciu i kazała się mocno szorować, ale byłam do niej mocno przywiązana” – pisała Jadwiga w _Przejściach_. To była ta właś­ciwa, bliska rodzina. W tym domu nie tylko Marcin, ale aż dwie córki na początku dwudziestego wieku studiowały architekturę, Nina i Cecylia, i obie projektowały. To było bardzo rzadkie także w polskich rodzinach, żeby w tamtym czasie kształcić córki, i to w Wiedniu! Maria jako jedyna z tego rodzeństwa po wyjściu za mąż po prostu zajmowała się domem i zresztą dobrze się w tej roli odnajdywała. Jadwiga pisała, że byli z Adolfem dobrym i kochającym się, choć zawartym przy pomocy swatki, małżeństwem.

Jadwiga z ciotką Marylką (na fotelu) i mamą (stoi pierwsza z lewej), Gdańsk-Wrzeszcz

Siostry Weinfeld: Nina, Maria i Cela

Dla Adolfa wejście do rodziny Weinfeldów – światowej, wykształconej, z niemieckimi korzeniami mieszczańskimi – było rodzajem awansu. Weinfeldowie mieli też swoje mity rodzinne: powtarzano, że to ich praprapradziad wymyślił dziury w ławkach na kałamarz. A wuj Marcin utrzymywał, że z niemiecko-żydowskiej rodziny Lancbergów, jego przodków, pochodził burmistrz miasta Szczecin, który przyjmował tam Napoleona.

– _Der Burgermeister von Stettin!_ – wołał z dumą. Dziś łatwo znaleźć w sieci spis wszystkich burmistrzów i nie ma tam niestety żadnego Lancberga.

– Niech mity pozostaną mitami – mawiała Jadwiga.

_Dalsza część w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: