Jak być sobą - ebook
Jak być sobą - ebook
Bardzo bogaty.
Bardzo nieśmiały.
Bardzo samotny.
Lucas czuje się opuszczony. Od kiedy umarła jego mama, jakoś zupełnie nie potrafi się dogadać z tatą. Co gorsza, wbrew jego woli ojciec zapisał go do wakacyjnego kółka teatralnego.
Ludzie, których Lucas spotka na zajęciach, zmuszą go, by się otworzył i zaczął mówić. Ale czy nowi przyjaciele nauczą chłopaka, jak być sobą?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9235-8 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Lucas! – Głos taty wzniósł się ponad szmer rozmów i brzęk kieliszków. – Lucas, gdzie jesteś? Założę się, że próbujesz się wymknąć.
Zamarłem na siedzisku przy oknie.
– No chodź, mój drogi, wszyscy na ciebie czekamy!
Wiedziałem, że mnie znajdzie, to była tylko kwestia czasu. Nie powinienem był się tu chować. Trzeba było się wymknąć, gdy wszyscy wznosili toasty. Zacząłem się wiercić, skrępowany jedwabną koszulą i kamizelką, a żołądek wywrócił mi się do góry nogami. Nie było ucieczki.
I rzeczywiście, złota kotara odsunęła się ze świstem.
– Mam cię! – zawołał tata, cały podekscytowany, w garniturze wieczorowym. – Patrzcie, kogo znalazłem! – zaśmiał się. – Ukończył szóstą klasę z wyróżnieniem. Czyż nie, Lucasie? Należy się tym chwalić. No chodź. – Jego uśmiechnięta twarz była zarumieniona od szampana.
Jakaś setka osób stała skąpana w złotym blasku żyrandoli i uśmiechała się do mnie. Przybyli tu z okazji przyjęcia zaręczynowego taty. Właśnie skończyli wznosić toasty na cześć narzeczonych i obserwowali krojenie tortu w kształcie karocy Kopciuszka.
– Zagraj dla nas parę taktów – zawołał tata.
Przywarłem do szyby.
– Nie narób mi wstydu – syknął tata. – Fortepian czeka. – Złapał mnie za ramię tak, że niemal spadłem z siedziska. – Zagraj coś. Cokolwiek. – Wskazał lśniący instrument stojący na podwyższeniu.
Wszyscy zamilkli i czekali.
Pokręciłem głową.
– No co jest? – zapytał tata. – Przecież nie proszę cię, żebyś zagrał całego Chopina. Tylko kilka taktów. Na litość boską!
Puścił moje ramię.
– Nie – powiedziałem i zacisnąłem dłonie w pięści. – Tu jest za dużo ludzi.
– Co takiego?
Goście wrócili do rozmów. Jakaś kobieta się zaśmiała. Znowu rozległ się brzęk kieliszków.
– Proszę… – szepnąłem.
Tata się cofnął. Miał wściekłą minę.
Przeklął pod nosem, a potem zerknął przez ramię w stronę uśmiechniętej Vanessy w różowej brokatowej sukience.
– Idę do łóżka – oznajmiłem i zanurkowałem w lukę w tłumie.
Uciekłem z sali balowej i pobiegłem korytarzem. Dotarłem do swojej sypialni i zatrzasnąłem drzwi. Nie mogłem przestać się trząść. Potarłem oczy, w których stanęły mi łzy, wydmuchałem nos i usiadłem. Znowu rozległa się muzyka, słyszałem jej dudnienie przez ściany. Pewnie zaczęli już tańczyć. Vanessa powiedziała, że chce potańczyć, więc tata sprowadził specjalnie dla niej zespół ze słynnego klubu jazzowego.
Moje koty, ciemnobrązowy i gładki Mowgli oraz rudy i pasiasty Tygrys, leżały zwinięte w kłębki na łóżku. Podniosłem Mowgliego i przytuliłem jego ciepłe ciało. Zawsze wiedział, kiedy powinien znieruchomieć i mi na to pozwolić.
Przygotowałem się do snu. Znacznie łatwiej jest zasnąć, gdy można się przytulić do miękkiego kota. Nawet gdy w domu panuje straszny hałas.ROZDZIAŁ 2. MYSZ
Następnego dnia, w sobotę, bawiłem się z kotami na górze w sali balowej. Wodziłem po ziemi serpentynami i przekłutymi balonikami, a one szalały, próbując je złapać. Wokół nas sprzątaczki zbierały tace, girlandy i inne dekoracje.
– Lukie! Zejdź na dół! – zawołał nagle tata.
Nie widziałem go od poprzedniego wieczoru. W sobotnie poranki, jeśli akurat nie był w podróży służbowej, często jeździł rowerem po parku ze swoim przyjacielem Steve’em.
– Zaraz do was wrócę – obiecałem Tygrysowi i Mowgliemu.
Tata czekał w pokoju zabaw, wciąż jeszcze ubrany w czarną kolarską koszulkę z mnóstwem znaczków i napisów. Pochylał się już nad stołem do ping-ponga, gotowy do serwu.
– Pospiesz się, niedługo wychodzę, a naprawdę muszę wziąć prysznic.
Sięgnąłem po swoją rakietkę i zająłem pozycję.
– A więc… przyjęcie świetnie się udało. Wszyscy jesteśmy trochę wykończeni.
Nie wyglądał na rozgniewanego za to, co się stało poprzedniego wieczora. Po prostu sprawiał wrażenie, jakby był… zajęty. – Ekscytujące czasy przed nami, Lukie Loo… – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Pomyślałem o przemowie, którą wczoraj wygłosił: wszyscy klaskali, ożywieni, śmiali się z jego żartów i obserwowali krojenie ogromnego tortu bezowego z kremem. Tata zamierzał poślubić Vanessę i sto osób przyszło, żeby mu pogratulować. A ja to wszystko zepsułem. A jednak on wciąż się uśmiechał.
– Vanessa będzie twoją nową mamą, Lukie. Mógłbyś przynajmniej wyglądać na odrobinę bardziej podekscytowanego z tego powodu.
Nowa mama. Poczułem szarpnięcie mdłości w żołądku. Moja mama zmarła trzy lata temu. Była ciepłą, dobrą osobą. Zawsze mnie witała, gdy wracałem ze szkoły, czuwała przy moim łóżku, gdy byłem chory. Vanessa nie mogła jej zastąpić. Interesowały ją tylko ploteczki, chichoty i wieczorne wyjścia z koleżankami. A do tego zarabiała na życie szyciem kubraczków dla psów!
Tata skupił wzrok na swojej rakietce.
– Cóż, niektórzy mogą się już cieszyć wakacjami! – zawołał wesoło. – Masz dużo planów? – Posłał piłeczkę w moją stronę.
Odbiłem ją.
– Eee…
– Mamroczesz – upomniał mnie.
– Przepraszam.
Graliśmy dalej.
Stuk… stuk… stuk.
Głowa mnie bolała. W nocy wciąż budziły mnie głośne rozmowy i muzyka.
Tata zanurkował za piłeczką.
– Będziesz się spotykał z przyjaciółmi?
– Jasper jest na Seszelach. Marcus na rejsie z rodzicami – powiedziałem.
Tata się zasępił.
– A niech to. Obaj wyjechali na wakacje? Hmm… Nie chcę, żebyś włóczył się po domu bez celu. Ćwicz grę na fortepianie. Rozpocznij przygotowania do następnego roku szkolnego. Na pewno będziesz miał dużo roboty.
– Pani Connor nie udziela lekcji w wakacje – przypomniałem.
Moja nauczycielka gry na fortepianie była tak stara, że zastanawiałem się, czy przypadkiem nie przesypia całych wakacji, żeby odpocząć. Ale zaskoczyła mnie podczas ostatniej lekcji w semestrze, gdy zatrzasnęła klapę instrumentu, zmusiła mnie, bym na nią popatrzył, i zawołała: „Na litość boską, Lucasie, idź się trochę pobawić!”.
Tata zmarszczył brwi.
– Cóż, musisz mieć chyba jakieś szkolne projekty do zrealizowania w czasie wakacji czy coś takiego? – Po chwili dodał: – Skup się teraz. Masz zupełnie złą postawę. Zegnij kolana.
Moja rakietka ze świstem przecięła powietrze. Nie trafiłem i pobiegłem po piłeczkę. Zaserwowałem znowu, ale piłeczka odbiła się od boku rakietki i zniknęła między zasłonami. Poszedłem jej poszukać.
– Cóż… – kontynuował tata. – Ten nauczyciel francuskiego powiedział, że z przyjemnością będzie cię uczył w następnym semestrze. Skup się na tym. Wysłałem ci aplikację do nauki słówek.
Mój nauczyciel francuskiego, Christophe, pachniał jak stary kominek i miał smutne, obwisłe wąsy.
– On mnie nie lubi – wypaliłem. – Podczas lekcji cały czas wygląda przez okno.
Tata też właśnie gapił się przez okno, napinając mięśnie ramienia.
– Głowa do góry. Przecież tego nie wiesz – powiedział.
Rozpoczęliśmy kolejną wymianę: stuk… stuk… stuk… stuk… Znowu chybiłem.
Wciąż czekałem, aż zruga mnie za zeszły wieczór. Przypomniałem sobie jego wściekłą, zaczerwienioną twarz. Zamachnąłem się… nie trafiłem.
– Zróbmy sobie przerwę – zaproponował.
Upiłem łyk wody ze szklanki.
Tata opadł na fotel.
Jego uśmiech zbladł. Zrobił minę pod tytułem: „Ja to naprawię”. Jest bardzo dobry w naprawianiu różnych rzeczy, na przykład swojego roweru.
– Rzecz w tym, Lucasie, że cały czas kładziesz uszy po sobie. Nie zgłaszasz się do odpowiedzi na lekcjach. Nie socjalizujesz się. – Nie chodziło mu o poprzedni wieczór. Tata mówił o szkole, o wszystkim. – Ten twój wychowawca…
– Pan Joseph – powiedziałem cicho.
– O właśnie, ten. – Otarł usta grzbietem dłoni. – On twierdzi, że zachowujesz się jak mysz.
Zarumieniłem się. Czy właśnie tego słowa użył pan Joseph? Musiał mnie obserwować i wypisywać różne rzeczy na mój temat. Może pytał o mnie innych nauczycieli?
Tata pociągnął długi łyk ze swojej sportowej butelki.
– Pan Joseph powiedział, że nigdy nie odzywasz się ani słowem. A ta scena, którą urządziłeś wczoraj wieczorem… cóż, to oczywiste, dlaczego tak się zachowałeś. Teraz, skoro masz wakacje, musimy cię przywołać do porządku.
Zabębniłem palcami w podłokietnik fotela.
– Nie rób tego.
Zmusiłem palce, by znieruchomiały.
Oczy taty zalśniły.
– Potrzebujesz czegoś, dzięki czemu wyjdziesz do ludzi. – Poklepał mnie po kolanie. – Już ja coś wymyślę.
*
Godzinę później tata zajrzał do mojej sypialni.
– Załatwione – oznajmił. – Zapisałem cię do kółka teatralnego.
– Co takiego? – Wlepiłem w niego wzrok.
– Do kółka teatralnego. Cztery tygodnie. Lokalna sprawa. Możesz tam chodzić piechotą codziennie po południu. Zaczynasz w poniedziałek. Będziesz miał jakieś zajęcie.
Dlaczego najpierw nie zapytał mnie o zdanie? Dlaczego nigdy mnie o nic nie pyta?
– No dobra, mam mnóstwo spraw do załatwienia – rzucił. – Ale jestem spocony, co nie? Biegnę pod prysznic. Cieszę się, że załatwiliśmy ten problem.
I zniknął.
Kółko teatralne. Co za koszmar!