Jak jeż Jerzy został tatą - ebook
Jak jeż Jerzy został tatą - ebook
Zwierzaki ruszają w konkury
Książeczka Jak jeż Jeży został tatą to opowieść o miłości i rodzicielstwie, skierowana do młodych czytelników. Kontynuacja przygód jeża Jerzego z książki Wierzę w jeże. Tym razem jeż Jerzy stanie oko w oko z wielkim uczuciem, jakim jest miłość i ojcostwo. Będzie gorąco, ale grono sprawdzonych przyjaciół nie zostawi Jerzego w kłopocie. Podzielą się swoimi doświadczeniami , pocieszą i opowiedzą o swoich obyczajach godowych.
Gdzie są młode kiedy ich jeszcze nie ma?
Jak się rodzą?
Do kogo są podobne?
Na czym polega dorosłość?
Skąd się bierze mleko?
Czy zwierzętom są romanse w głowie?
Niestety, jeżowi tatusiowie nie należą do troskliwych. Mój bohater jest wyjątkiem wśród wszystkich jeży świata. Jeżowa mama zostaje sama zaraz po weselu. Buduje wygodne, wyłożone delikatną trawą gniazdo i tam rodzi swoje dzieci. Są różowe i mięciutkie. Na początku maluchy tylko śpią i piją matczyne mleko. Potem otwierają oczy i zaczynają zwiedzać świat. Oczywiście pod stałą kontrolą mamy. Mają zbyt mało czasu na zabawę. Muszą się uczyć. Wszystkiego, poczynając od menu, przez budowę domu, na zagrożeniach kończąc. (Dorota Sumińska)
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05167-2 |
Rozmiar pliku: | 8,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętacie. To ja, Jerzy. Przyjaciel Picusia, Polnej i Zygzakowatego. Jeśli się nie mylę, to zakończyłem swoją opowieść tego dnia, gdy przedstawiłem się najsłodszej damie świata. Już po chwili była damą mojego serca. Minęło sporo czasu, zanim mogłem jej to powiedzieć. Tak to już jest z kobietami – trzeba je zdobywać stopniowo, powolutku. A wszystko po to, aby ich nie zrazić i nie zniechęcić. Już po pierwszym spotkaniu, gdy mogłem się przedstawić i usłyszeć jej imię, zacząłem się zastanawiać, jak zdobyć serce Ireny. Nie ukrywam, nie miałem żadnego doświadczenia. Jak zwykle pierwszy przyszedł mi z pomocą Picuś. Już z daleka słyszałem jego pochrapywanie, tak charakterystyczne dla pekińczyków.
– I co? Jak ci się podoba nowa sąsiadka? Nie znam się za bardzo na urodzie jeży, ale ona wydaje mi się wyjątkowo urodziwa. A jaka dystyngowana! Prawdziwa dama. Podglądałem, jak jadła kolację. Żadnego mlaskania ani napychania się jak hipopotam...
– A kto to jest hipopotam? – zapytałem, przerywając opowieść Picusia.
– Potem ci powiem, teraz ucz się, jak powinieneś jeść. Ty mlaskasz jak prosiak, za to twoja sąsiadka bierze do ust po malutkim kęsku i łyka cichutko, a nie jak bocian zadławiony żabą.
– Krroak, kto mnie woła? Krroak, keker! Czy aby nie ma w pobliżu zaskrońca? Chciałbym poznać tego znakomitego jeża, o którym krążą niezwykłe opowieści.
Picuś zamilkł i wlepił wzrok w kępę trawy obok woliery.
– To chyba stamtąd – szepnął.
– Może to hipopotam? – zauważyłem nieśmiało.
– Co ty wymyślasz! U nas nie ma hipopotamów. One żyją w Afryce.
Już miałem zapytać, co to jest Afryka, gdy z trawy padło pytanie:
– Czy nic mi nie zrobicie? Chciałbym się przedstawić.
– Oczywiście, że niiic! – zawył Picuś. Też był ciekawy.
Nagle zielone zarośla się rozchyliły i bomba spadła wprost pod jego nogi. O, to wcale nie bomba, ale wielka żaba z przepięknym wzorem na szarobrązowej skórze. Wielka jak jabłko, których jeże wcale nie jedzą. Nie wiadomo, dlaczego ludzie zawsze portretują jeże z jabłkiem. Toż to absurd!
– Witam panów. Nazywam się Żaba Śmieszka, a raczej Żab Śmieszek, krroak! Jestem facetem tak jak wy, krroak. Już dawno chciałem poznać wasze znakomitości. Nikt na świecie nie słyszał, aby jeż przyjaźnił się z psem, kotem, żmiją i ropuchą. Dlaczego nie miałby zaprzyjaźnić się z żabą? Krroak! Marzę o tym, panie Jerzy, krroak!
– Ależ z największą przyjemnością zostaniemy pana przyjaciółmi – powiedziałem najgrzeczniej, jak umiałem. Picuś skłonił się uprzejmie i chciał powąchać gościa. Ten odskoczył niczym wystrzelony z katapulty.
– Krroak! Panowie! Tylko bez dotykania! Moja skóra jest niezmiernie wrażliwa. Delikatna. Pokryta warstwą ochronnego śluzu. Bez niego jest narażona na wysychanie i atak bakterii, grzybów i wirusów. To takie malutkie istotki. Niektóre z nich są chorobotwórcze i mogą mi bardzo zaszkodzić.
– Ależ ten pan Śmieszek mądry! – zdziwiłem się i już chciałem zapytać, skąd to wszystko wie, gdy on podjął na nowo:
– Znam się trochę na medycynie. Kiedyś źli ludzie złapali mnie i wzięli na jakieś doświadczenia, to się nasłuchałem. Na szczęście trafiłem na miłą dziewczynkę, córkę pewnego naukowca. Zabrała mnie i wypuściła do stawu. Tu, zaraz obok. Ale, ale! Słyszałem waszą rozmowę. Czyżby szanowny pan się zakochał? Może mógłbym coś doradzić? Jestem nie tylko największą z polskich żab, ale i znanym podrywaczem. Uwielbiam towarzystwo dam i wiem, jak je sobie zjednać.
Nie dopuścił mnie do głosu, a chciałem powiedzieć, że w tych sprawach najlepiej kierować się głosem serca. Rozgadał się na całego, a my słuchaliśmy.
– No więc, szanowny panie jeżu Jerzy, najpierw trzeba znaleźć staw. Może być nawet kałuża. Zaczaić się tuż przed zachodem słońca i zacząć śpiewać serenadę. Nauczę pana kilku pieśni miłosnych. Damy są bardzo wrażliwe na muzykę. Śpiewajmy!
Nadął się jak bania i usłyszeliśmy głos zakochanej Żaby Śmieszki:
– Krroak, keker, kreker, kroak, krroak, keker!!! Kreeeeeeeker!!! – Złapał oddech i znowu zaczął: – Kreeeeeeker!!!
Tak się zapamiętał w śpiewaniu, że nie było jak mu przerwać, a nam puchły uszy. Bałem się nawet, że Irena mnie zacznie podejrzewać o te dźwięki.
– Panie Śmieszku! Ja nie jestem żabą! Nie lubię wody i nie umiem śpiewać. O Matko Naturo, zrób coś, zanim ogłuchnę albo zwariuję!
W końcu zamilkł i patrzył na nas wyczekująco swoimi dużymi oczami. Nie było wyjścia, trzeba było bić brawo. Czy ktoś widział jeża lub pekińczyka klakiera? Nikt. I nikt nie zobaczy, bo mimo usilnych starań nie udało nam się klasnąć ani razu. Pan Śmieszek był rozczarowany, ale pożegnał się grzecznie i życzył mi udanej kąpieli. Nie dopuszczał myśli, że można nie lubić wody.
Picuś sapał przez chwilę, po czym oznajmił:
– Zaręczyny! Tylko zaręczyny mogą cię wyrwać z miłosnych tarapatów.
– A co to są zaręczyny? Przecież nie mam rąk, tylko malutkie łapki. Może to załapczyny?
– Dobra, dobra. Niech będą załapczyny. Trzeba się do nich dobrze przygotować. Kłopot w tym, że każdy gatunek inaczej je celebruje.
Nie wiedziałem, co oznacza słowo „celebruje”, ale uznałem, że i tak zadałem już za dużo pytań jak na jeden dzień. A co gorsza, nie dostałem na nie odpowiedzi. Nadal nie wiedziałem o hipopotamie nic więcej poza tym, że mieszka w Afryce. Chciałbym też wiedzieć, co to jest Afryka, ale Picuś w skupieniu myślał o załapczynach i nie miałem śmiałości go rozpraszać.
– No więc mogę ci powiedzieć, drogi przyjacielu, jak to jest u nas, psów. Znam także ludzkie zwyczaje, ale nie mam pojęcia, jak oświadczają się jeże. Nic ci nie mówi intuicja? No, Jerzy, rusz głową. I sercem, oczywiście!
– Ruszam, ruszam! Dla jeża kręcenie głową nie jest takie łatwe, zaraz mi odpadnie. Ale zanim to nastąpi, powiedz mi, co to jest intuicja?
– Och, to takie przeczucie. Wewnętrzny głos.
– Na razie słyszę tylko, jak mi kiszki marsza grają.
Nagle poczułem coś dziwnego. Nie, to nie dziwne, ale wspaniałe! Zapach Ireny! Dzień miał się ku końcowi, wyszła więc ze swojego domku. Potem wszystko potoczyło się jakby poza mną. Sam nie wiem, co kazało mi rozpocząć taniec. Zacząłem wirować w szalonym, jak na jeżowe możliwości, tempie.
– Jerzy, co ci się stało? – Pekińczyk był wyraźnie zaniepokojony. – Może pobiegnę po pomoc. Nie można tak ciągle biegać w kółko.
Pognał do domu i przyprowadził ludzką mamę. Wraz z nią przybiegły pozostałe psy i koty. To chyba nie najlepsza sytuacja. Moja sublokatorka, Polna, boi się kotów. Pamiętacie, że dzielę lokum z myszą polną? Wiem, wiem, to niezwykłe, ale ja jestem niezwykłym jeżem. A do tego zakochanym!!!
Mama nachyliła się nad wolierą i powiedziała:
– Chyba czas, abyś oświadczył się Irenie.
Skąd ona to wszystko wie?! Tylko czy Irena będzie zadowolona?
Drzwi woliery się otworzyły i uniosłem się w ludzkich dłoniach. Znam je i lubię. Nigdy nie zapomnę ich zapachu. Przez zapach znajomych dłoni przebijała się woń mojej wybranki. To ona! Irena! Nagle stanąłem oko w oko z najpiękniejszą ze wszystkich dam świata.
Ach, nie wiem, czy ktoś z was był już zakochany. To cudowny stan. Skłoniłem się nisko, co nie było proste, bo sam jestem niziutki, i zapytałem:
– Czy szanowna pani zechce mnie gościć w swych progach?
Nie żebym sam znał takie grzeczności. To szkoła Picusia.
Irena wahała się przez chwilę. Jakby nie była pewna, czy jest gotowa na moją wizytę. Gdyby jeże mogły się zarumienić, to z pewnością wyglądałaby jak pomidor.
– Och, panie Jerzy! Nie wiem, czy mam coś na ząb, ale zapraszam, zapraszam.
I czmychnęła do swojego domku. Dziwne to przywitanie. Może poszła szukać jakiegoś smakołyku? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jeżowe załapczyny to ciągła gonitwa. Ona ucieka, a on ją goni. Trochę jak zabawa w berka. Wewnętrzny głos, o którym mówił Picuś, znowu się odezwał. Ruszyłem za Irenką. Była zwinna jak mucha (swoją drogą, tęsknię za Bolimuchą). Nie przeszkadzało mi nawet to, że wszystkie oczy były w nas wpatrzone. Po chwili zaczęło się ściemniać i oczy poszły spać. Biegaliśmy do północy. Księżyc oświetlał nam trasę szalonego tańca. Tańca z gwiazdami, bo te upstrzyły całe niebo. W pewnej chwili Irena się zatrzymała. Stanęliśmy nos w nos. Spojrzałem jej w oczy. Mówiły: „Kocham cię, Jerzy”.
– Irenko! Ja też cię kocham i proszę cię o łapkę.
– Proszę. – I podała mi swoją malutką jeżową dłoń.
– Czy zostaniesz moją żoną?
– Tak, choć wiem, że jeżowe małżeństwa nie są trwałe. Ale wiem także, że ty jesteś wyjątkowy, i mam nadzieję, że nie opuścisz mnie zaraz po weselu.
– Ależ nie! Zresztą dokąd miałbym pójść? Nie znam świata poza naszą wolierą.
I tak zostaliśmy mężem i żoną. Właściwie załapczyny były także ślubem. Gości nie było wielu. Spali. Mysz się obudziła i zamiast nam pogratulować, zapytała:
– Czemu tak tupiecie?
– Ależ Polna! To nasze wesele!
– Jeśli tak, to zaproście nietoperze. One też nie śpią. Ja powinszuję wam jutro. Jestem strasznie zmęczona. Poza tym nie chcę spotkać tego oszusta matrymonialnego, Gacka. Najpierw złamał mi serce, a potem odleciał. Tak się kończy zadawanie się z lotnikiem. Ale przystojny to on był – dodała rozmarzonym głosem i ucichła.
Zostaliśmy sami. Nie miałem obrączki dla ukochanej, ale wystarczyły nam rozgwieżdżone niebo i śpiew słowika.
Nad ranem usnąłem w nie swoim domu. Co tu dużo mówić, sam też czułem się nieswojo. Na szczęście ludzka mama wyjęła z woliery dzielącą nas siatkę. Teraz nie było granicy między naszymi „posesjami”. Najmniej zadowolona z tego była Polna, bo nie chciała uwierzyć, że Irena nie zrobi jej krzywdy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------