Jak nauczyć się akceptować to, czego nie można zmienić - ebook
Jak nauczyć się akceptować to, czego nie można zmienić - ebook
Jak nauczyć się akceptować to, czego nie można zmienić, jak każdego poranka otwierać się na radość i dzień po dniu zwiększać swoje poczucie szczęścia, mimo wyzwań rzucanych przez życie w postaci najbardziej bolesnych momentów. Porusza zasadniczą kwestię, której wszyscy się obawiamy, ale z której istnienia nie zdajemy sobie sprawy, dopóki nie stanie się coś złego: Co zrobimy, gdy wyczerpią się nam wszelkie możliwości.
Autorka – licencjonowany psycholog kliniczny - koncentruje się na nauczeniu świadomej akceptacji rzeczy, które mogą pozostawać poza naszą kontrolą, przy jednoczesnym prowadzeniu sensownego trybu życia w oparciu o nasze najgłębsze wartości.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2540-9 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie ma podręczników, jak być człowiekiem, a w każdym razie nie ma podręczników oficjalnych. Większość z nas utknęła w miejscu i zastanawia się, jak iść, często bez żadnych wskazówek, przez przygodę, którą nazywamy życiem. Niektórzy z nas być może spotkali się z surową oceną, napiętnowaniem lub krytyką, kiedy próbowali szukać pomocy, bądź wsparcia u innych.
Co gorsza, czasami widzimy, że inni ludzie pozornie „mają wszystko pod kontrolą”, a tymczasem my walczymy o to, by wstać rano z łóżka. Możemy myśleć, że jesteśmy jedynymi osobami, które przechodzą trudny okres. Możemy też błędnie zakładać, że przechodzenie przez depresję, lęki, traumę albo inne psychiczne lub fizyczne zmagania oznacza, że jesteśmy „słabi”. Prawda jest jednak taka, że cierpienie nie jest słabością, lecz fundamentem, na którym można oprzeć swoją wewnętrzną siłę.
Jestem licencjonowaną psycholożką kliniczną i moją największą pasją jest pomaganie ludziom w nauce różnych sposobów radzenia sobie z problemami psychicznymi. Jako osoba, której często mówiono o potrzebie „bycia silną”, co miało pomóc pozbyć się wstydu przed odczuwaniem lęku lub depresji, doświadczyłam na własnej skórze szkodliwych skutków tłumienia emocji oraz tego, jak ich unikanie może prowadzić do znacznego pogorszenia objawów naszego złego stanu.
W mojej pracy z pacjentami wykorzystuję metodę zwaną terapią akceptacji i zaangażowania (ACT). ACT koncentruje się na nauce świadomej akceptacji rzeczy, które mogą pozostawać poza naszą kontrolą, przy jednoczesnym prowadzeniu sensownego trybu życia bazującego na naszych najgłębszych wartościach. Wykazano, że interwencja ta jest pomocna w leczeniu depresji, zaburzeń lękowych, PTSD (zespołu stresu pourazowego), przewlekłego bólu i innych chorób przewlekłych, uzależnień oraz wielu innych zaburzeń.
Czym jest akceptacja
U podstaw ACT leży umiejętność akceptacji. Wielu osobom można powiedzieć, że powinny tłumić swoje emocje i ich unikać oraz „skupiać się na tym, co pozytywne”. Akceptacja zakłada chęć zmierzenia się z emocjami i wydarzeniami w naszym życiu, których nie możemy zmienić, i przepracowania ich. Na przykład akceptacja może oznaczać gotowość do zmierzenia się z bólem związanym z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości lub niepokojem wynikającym z niepewnej przyszłości, jeśli prowadzi to do konstruktywnego życia w pełni. Akceptacja może również oznaczać bycie wiernym sobie, zamiast dostosowywania się do przestarzałych i absurdalnych oczekiwań społecznych. Akceptacja jest zasadniczo metodą wzmacniania i poznawania samego siebie.
Jak najlepiej wykorzystać tę książkę
Niniejsza publikacja jest podzielona na dwie części. W pierwszej omówimy, czym jest, a czym nie jest akceptacja, a także, dlaczego jest ona ważna. Podzielę się swoimi doświadczeniami i praktykami akceptacji, a także przedstawię przykłady kliniczne innych osób, które zmagały się z akceptacją, oraz ich dalszą podróż w tym kierunku.
Druga część książki koncentruje się na tym, jak praktykować akceptację. W tej części poznasz konkretne ćwiczenia związane z akceptacją oraz dowiesz się, jak radzić sobie z ewentualnymi trudnościami, które mogą się pojawić po drodze.
Aby w pełni skorzystać z tej książki, pomocna może się okazać lektura jednego lub dwóch rozdziałów tygodniowo, tak by mieć czas na przeanalizowanie czytanego materiału. Niektórym osobom pomaga robienie notatek lub prowadzenie dziennika, w którym zapisują swoje myśli podczas lektury i wykonywania różnych ćwiczeń zawartych w tej książce. Ponadto niektórzy uważają, że pomocne jest zgłębianie takiej publikacji samemu, podczas gdy inni wolą czytać ją w klubie książki lub z terapeutą. Wiele osób korzysta z możliwości przedyskutowania tego, co przyniosły im poszczególne rozdziały, bądź zapisania w dzienniku swoich przemyśleń.
W świecie, w którym większość z nas odczuwa presję, by dostosować się do oczekiwań innych, pozwól, by ta jedna podróż była twoją własną. Masz prawo do własnych uczuć i doświadczeń oraz do podążania przez życie w swoim tempie. Oddychaj. Odrzuć presję. Dziękuję Ci, Czytelniku, za to, że jesteś wspaniały.ROZDZIAŁ 1
PAUL
Pamiętam, że kiedy poznałam Paula, moja pierwsza myśl brzmiała: „Ależ z niego marzyciel”. Drugą rzeczą, o której pomyślałam, było: „Pewnie jest zadufany w sobie”.
Miałam piętnaście lat, a Paul był randką w ciemno, na którą namówiła mnie jedna z moich koleżanek z klasy, szczycąca się tym, że jest nieoficjalną szkolną swatką. Paul miał siedemnaście lat i był już na studiach, ponieważ rok wcześniej skończył szkołę. Był genialny.
Nienawidziłam go.
Przynajmniej przez chwilę.
Jego włosy były długie do brody i zadbane. Pod czarną skórzaną kurtką nosił granatową koszulę na guziki, a jego dżinsy wyglądały, jakby były uszyte dokładnie na jego miarę. Miał wyatające kości policzkowe, dzięki czemu wyglądał zarówno przystojnie, jak i dystyngowanie.
Spojrzał na mnie w ten rozbrajający sposób, jakby naprawdę mnie zobaczył i jakby w tym momencie i w tym wszechświecie nie było nikogo innego. Uśmiechnął się, a moje serce podskoczyło tak, że aż upuściłam książkę do trygonometrii. Oboje się schyliliśmy, żeby ją podnieść, i nasze spojrzenia znów się spotkały.
Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że nie zauważył, że się rumienię. Odwzajemnił uśmiech i podniósł książkę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pomógł mi się podnieść – na szczęście, bo już czułam, że wpadam w kłopoty.
„Jesteś z Ukrainy, prawda?” Patrzył mi prosto oczy. Za każdym razem, gdy się uśmiechał, wokół jego oczu tworzyły się drobne zmarszczki, a ja znowu się uśmiechałam.
„Tak”.
„Jak się tam żyło? Musiało być ciężko. Słyszałem, że nawet wiele lat po II wojnie światowej ludzie nadal odczuwają jej skutki, do dziś”.
Jego delikatne pytanie, pełne troski i współczucia, sprawiło, że łzy napłynęły mi do oczu. „To nie było… łatwe”.
„Mogę sobie wyobrazić. Studiuję na uniwersytecie historię Rosji”.
Z każdą nową rzeczą, którą o nim odkrywałam, moje uprzedzenia znikały. Dowiedziałam się, że on i jego rodzina wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych z Grecji, kiedy był małym dzieckiem. Zobaczyłam, że pod granatową koszulą kryje się paleta artysty. Pod starannie zaczesanymi włosami krył się błyskotliwy umysł, który podzielał moje zamiłowanie do historii. Pod sztywną skórzaną kurtką krył się chłopak, którego rodzina doświadczyła wielu trudności po tym, jak wyemigrowała ze swojego kraju, podobnie jak moja.
Przejście sześciu przecznic zajęło nam cztery godziny. Był to spacer, który zaowocował rocznym romansem jak z filmu. Na początku moja rodzina była oporna. Pochodzący z tradycyjnej żydowskiej rodziny rodzice nie chcieli, żebym się umawiała z prawosławnym chłopakiem z greckiej szkoły. Ale z czasem jego uśmiech przekonał także ich. Zapraszali go na rodzinne imprezy, urodziny, święta i wesela.
Dwa dni przed ślubem mojego brata Paul i jego ojciec musieli polecieć na Florydę z powodu nagłego zdarzenia rodzinnego. „Zadzwonię do ciebie, gdy tam dotrę. Kocham cię” – to były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałam.
Kilka dni później zadzwoniła jego siostra: „Paul został potrącony przez samochód… nie żyje… Tak mi przykro”.
Kiedy odłożyłam słuchawkę, osunęłam się po ścianie, a moje serce biło jak oszalałe, jakby chciało uciec do innego świata, tego, w którym on wciąż istniał. Tam, gdzie nadal czułam jego zawsze chłodne dłonie w moich. Tam, gdzie czułam bicie jego serca, gdy kładłam głowę na jego piersi.
Czułam się odrętwiała. Czułam się zrozpaczona… ale jeszcze bardziej… czułam, że mnie też już nie ma. Świat wydawał się zbyt duży. Pusty. Zbyt pusty, by można było pozwolić mu istnieć.
W świecie zewnętrznym uśmiechnięci ludzie cieszący się zimowymi feriami sprawiali wrażenie, jakby nie byli niczego świadomi.
Pamiętam, że myślałam: „Jak oni mogą być tak szczęśliwi w takiej chwili? Czy oni nie wiedzą, że umieram? Czy nie wiedzą, że on nie żyje?”.
Chciałam krzyczeć, ale nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku.
Kilka następnych dni minęło jak w mgnieniu oka. Mój brat zadzwonił z podróży poślubnej. Nie pamiętam tej rozmowy, ale wiem, że rozmawialiśmy. Moi rodzice, moi żydowscy rodzice zabrali mnie do greckiego kościoła prawosławnego, abym mogła uczcić pamięć Paula na swój własny sposób.
Moje ciało było jednocześnie ciężkie i puste. Czułam się tak, jakbym została wielokrotnie uderzona w brzuch. Wciąż wpatrywałam się w sufit, w szczelinę w kształcie motyla, pragnąc znaleźć w sobie odwagę, by umrzeć. Dwa razy zadzwoniłam do siostry Paula, żeby sprawdzić, co u niej. To były jedyne telefony, na które miałam siłę. Za każdym razem, gdy udało mi się do niej dodzwonić, płakała. Mówiła, że jest jej zbyt trudno mówić o tym, co się stało. Kiedy odkładałyśmy słuchawkę, czułam się jeszcze bardziej bezużyteczna i załamana niż wcześniej.
Kiedy kilka tygodni później wróciłam do szkoły, miałam poczucie, jakbym była w jakimś okrutnym śnie. Nic nie wydawało się prawdziwe. Wszystko było mgłą, rozpostartą między jedną rzeczywistością a drugą. Poruszałam się w zwolnionym tempie, jak w niezależnym filmie, w którym wszystko wokół mnie wirowało z potrójną prędkością. Gdy dotarłam na zajęcia z literatury, poczułam, jak resztki mojej energii odpływają, a ja zapadam się na krześle.
„Gdzie byłaś?” – zza pleców dobiegł mnie chropawy głos Kelly.
Odwróciłam się powoli, zastanawiając się, jak najlepiej jej o tym powiedzieć. Znała Paula, ale nie byłam pewna, czy wiedziała, co się z nim stało. „Paul poleciał na Florydę w czasie ferii zimowych. Potrącił go samochód… i zmarł” – powiedziałam, starając się połknąć ciężką gulę w gardle.
Kelly popatrzyła na mnie z głową przechyloną na bok. Wyglądała na zaskoczoną i zdezorientowaną.
Po kilku chwilach zastanowienia odpowiedziała: „Nie, nie zginął. Widziałam go wczoraj na Piątej Alei. Szedł, obejmując ramieniem jakąś dziewczynę. Byli z nim też jego siostra i jej przyjaciel. Po prostu założyłam, że zerwaliście. Miałam zamiar zadzwonić do ciebie w tej sprawie”.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji